Dziś nie będę opisywał po kolei. Chyba każdy wie już jak mniej więcej wygląda dzień na konwencie. Więc zacznę od jedzenia. Rano zjadłem tutejsze płatki mleczne, czy cokolwiek to jest. Nie powiem, że jakieś złe, ale słodzić tego nie trzeba. Natomiast kolorowych chemikaliów należy unikać. Ładnie wyglądają, zapychają i dziwnie smakują. Za to na konwencie zjadłem dziś prawdziwą amerykańską pizzę. Ta nie wygląda na dużą, może ma w sumie 15 cm szerokości. W Polsce taką bym się nie najadł. Tu jednak jest inaczej. Pizza – margharitta z trzema składnikami. Pierwszy to sos. Drugi to ser (najczęściej jeszcze nie stopiony do końca). Trzeci to chemia, zapychacz. Taka małą pizza zapycha żołądek i się nie chce jeść. To świństwo się pewnie gdzieś odkłada w organizmie, zobaczymy, czy będziemy dziś świecić, czy nie. Ale przerażają mnie tacy Amerykanie, którzy pożerają więcej niż jedną taką pizzę na raz... Ja bym nie dał rady, a to przecież takie maleństwo.
Skoro jesteśmy przy jedzeniu, to jeszcze możemy porozmawiać o piciu. Wodopoje na konwencie są darmowe. Wodopoje – czyli takie kraniki z których można się napić. Korzystam bo to całkiem wygodne. Podchodzi się, bierzę się łyka i już jest dobrze. Na konwencie też sprzedają alkohol, ale tylko w jednym miejscu. Choć Amerykanie nie kupują go zbyt wiele. Zresztą bar konwentowy (ten z alkoholem) jakoś nie jest tłumnie oblegany. Dwa lata temu był tu Ice Bar i było dużo ciekawiej, a tak ludzie wolą nie pić na konwencie (z wyjątkiem np. Carrie Fisher). Więc pewnie część bywalców polskich konwentów mogłaby się tu poczuć zawiedzona.
Skoro zaś przy zawodach jesteśmy, to opiszę dziś pewną przerażającą i mrożącą krew w żyłach historię. Otóż jednym z najpopularniejszych przebrań jest strój Lei w złotym bikini. Nie każdy powinien go nosić... Przecież można przebrać się za np. tancerkę z pałacu Jabby. Zauważyłem też jedną rzecz, że metalowe bikini jakoś wyszczupla. Wpierw wyłapałem jedną dziewczynę, którą wcześniej widziałem w innym kostiumie, a potem zobaczyłem ją już bez kostiumu. O ile jako Leia w bikini prezentowała się całkiem nieźle, o tyle bez tego stroju wyglądała już jak Amerykanka. Ale to tylko jest wstęp przed naprawdę przerażającą rzeczą. Idę sobie na konwencie, rozglądam się za przebierańcami, bo jak są zrobieni z pomysłem to można na nich popatrzeć. Niektórzy są świetni, zwłaszcza jak wykorzystują swoją aparycję i wiek – genialnego Bena widziałem, superowego Pelleaona i ekstra Tarkina. No ale idę sobie i widzę... faceta w złotym bikini. To wyglądało strasznie. Nie przyglądałem się zbytnio, więc wolę wierzyć, że to był facet... Ale jeśli ktoś kiedyś marzył o Leii, to powinien to zobaczyć. Wyleczyłby się.
Na konwencie dziś znów miałem do zobaczenia kilka ciekawych punktów programu. W tym TCW (ale wrócę do niego), przyszłość SW, gdzie pokazali nam klip AOTC 3D. Może być, ale czekam na natywne Gwiezdne Wojny w 3D a nie konwersję. Niestety nie zapowiedzieli, ale na szczęście lobby na rzecz trzeciej trylogii rośnie w siłę. Może za sprawą TCW? Zresztą nie ważne. Nie podali daty AOTC ani żadnej ciekawostki. Był też panel z Benem montażystą oraz Star Toursem. I ekstra show Talking to myself Jamesa Arnolda Taylora... Gdzie facet gadał do siebie sam setkami różnych głosów.
A zapomniałbym. Tak z 6 godzin bez mała spędziłem dziś w kolejce. Ale dziś główną atrakcją była Carrie Fihser, znana alkoholiczka, narkomanka i neurotyczka, a ponadto pisarka i księżniczka Leia. Z tą panią mam na pieńku od pewnego czasu, bowiem w Los Angeles na Celebration IV zażyczyła sobie dodatkowej opłaty za swój panel. Jakoś to było tak zrobione i tyle kosztowało, że nie poszedłem. Przepadło. Na Celebration V na jej panel miałem dotrzeć, ale niestety, dzień wcześniej była impreza – Last tour to Endor... i był tam alkohol. Carrie też tam była... Rano nie mogła wstać na swój panel... Pod tym względem lepszy jest Billy Dee Williams, napruty, naćpany, ale przyjdzie i będzie gadał głupoty i zachowywał się tak, że wszyscy będą zażenowani, ale przynajmniej przyjdzie. Carrie była wielką niewiadomą. No i drugą po Lucasie osobą, która mi uciekła. Na Lucasa ustawiłem się w nocy w kolejce dwa lata temu, ale nie wpuścili nas do środka, tylko do sali z monitorkami. Wściekaliśmy się widząc, że w sali gdzie był Lucas, były wolne miejsca. No cóż... przepadło.
W każdym razie poszedłem sobie na panel o TCW, ale usiadłem w ostatnim rzędzie, bo chciałem wyjść wcześniej, by zobaczyć przyszłość SW. Nie dość, że niewiele słyszałem, to jeszcze przede mną siedziały jakieś dryblasy i niewiele widziałem. Zmyłem się z panelu TCW dość szybko i zająłem miejsce w kolejce na przyszłość. Super miejsce było... I mijają minuty... kolejni ludzie przychodzą. I przyszedł też SMS od Rusisa, który został na panelu TCW. I jedno krótkie info. Lucas jest! Niezapowiedziany! O Mocy! Serce zaczęło bić mocniej... adrenalina na maksa skacze... Nawet nie wiem kiedy wybiegłem z sali i przez ludzi skacząc pobiegłem prosto na spotkanie z Lucasem. Krótkie, ale jak ważne. Niewiele jest chwil w życiu fana, tak ważnych jak ta... Móc własnymi oczyma zobaczyć tego, bez którego wizji, bez którego pomysłu, bez którego uporu moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej, to coś niesamowitego. To czego nauczyłem się od Greorge’a to coś, co zresztą powtórzył choć innymi słowami, dziś James Arnold Taylor. Podążanie za marzeniami. I dziś te marzenia się spełniły. W końcu, przez krótką chwilę mogłem słuchać i oglądać Lucasa na żywo, bez kamer, bez żadnych pośredników. Fakt dzieliło nas wiele osób, ale większość z nich była równie podekscytowana jak ja. W taki dzień jak ten jako fan poczułem się spełniony. (Jasne została Fisher, ale i ona już odchaczona, John Williams i Ford, ale Lucas to Lucas).
[img]http://www.theforce.net/2012/lucasfloor4.jpg[/img]
Cały dzień przez to wyglądał inaczej. Nie przeszkadzały mi kolejki na Fisher i nic. No i na Carrie też się dostaliśmy. Dwa dni temu był panel (płatny) z Kevinem Smithem, ale pomijając kwestię biletów, szkoda było mi czasu, bo musiałbym zrezygnować z SW. Każdy kto zna trochę filmy Smitha wie, że ten pan bywa niegrzeczny. Panel z Carrie Fisher to zdecydowanie najbardziej niegrzeczny panel na wszystkich Celebration na jakich uczestniczyłem. Mega zabawny, mnóstwo żartów. Carrie nawet śpiewała (tę piosenkę z Holiday Special), opowiadała o piciu na planie TESB, trochę o narkotykach, trochę o seksie i menstruacji... oczywiście wszystko w formie niewybrednych żartów dla starszej widowni. Sama potem się zawstydziła, jak jakiś dzieciak (10 lat) zadał jej pytanie... Carrie jest też zwolenniczką kręcenia pornograficznych Gwiezdnych Wojen, o czym wspomniała w kontekście metalowego bikini. Mówiła też z czym się może kojarzyć niektórym Sarlacc (ten sprzed wersji specjalnej, jak ktoś ma słabą wyobraźnię). No i wymierzyła klapsa prowadzącemu, i przyszła z psem. Zmieniła się dość znacznie od czasu starej trylogii, ale też wiele przeszła. Nie wiem, czy jest taka wyluzowana, czy ma taki dystans do siebie, czy była na prochach lub alkoholu (co w jej przypadku akurat jest dość prawodpodobne), ale oglądało się ją świetnie. Chyba najzabawniejszy panel na całym konwencie.
[img]http://sphotos-b.xx.fbcdn.net/hphotos-prn1/547256_10151165846931368_255962405_n.jpg[/img]
I dzisiejszy dzień zdecydowanie zaliczam do bardzo udanych. To dzień, o którym będę pamiętał bardzo długo. Carrie i Lucas... Chyba jeszcze nie dotarło do mnie to wszystko. I szkoda, że jutro już ostatni dzień... Szybko mija, a jeszcze tyle rzeczy do zobaczenia.