usiadłem do tego i przeczytałem.
Zacznę od rzeczy, która jako pierwsza rzuca się w oczy, czyli rysunków. Były ciekawą odskocznią od reszty serii, prawdę mówiąc trochę mi przypominały komiksy SW z TotJ pod tym względem, albo może mi się wydaje tylko. W każdym razie ciekawie, ale nie porywa. Zdecydowanie wolałem jak Wheatley rysował, przywykłem już do DT w jego wykonaniu. Jest jednak jeden plus braku Wheatleya, Fire Carrier był chyba najszybciej wydaną miniserią DT.
A teraz to co najważniejsze dla mnie, czyli treść. Po takim sobie Blue Harvest i całkiem niezłym Out of the Wilderness liczyłem na dobry poziom do którego mnie DT już przyzwyczaiło. I się nie przeliczyłem. Powiem więcej, jest to moim zdaniem najlepsza część od pierwszego TPB. Znowu Stradley porusza ciężki temat, tym razem związany z losem uchodźców. Czytając to miałem wrażenie, że się mocno "inspirował" obozami zagłady z czasów drugiej wojny. Takie Dark Times pokochałem kilka lat temu - ponure, ciężkie, jak na świat SW po prostu.. dojrzałe. I to mnie też urzekło w Fire Carrier. Zdecydowanie jest to komiks do którego będę chciał wrócić kiedyś.
9/10 - byłoby 10, gdyby nie rysunki.