„Bounty”, czyli w polskiej wersji „Batonik z kokosem”, albo „Ten statek, na którym Clark Gable/Marlon Brando/Mel Gibson się zbuntował”
Na początku ciasteczko-mądrości głupie jak but: „To kim jesteśmy nigdy się nie zmienia; zmienia się to kim myślimy, że jesteśmy.” To kim jesteśmy też się zmienia, bo my się zmieniamy, a zatem zmienia się także to kim jesteśmy. Oczywiście często następuje taka sytuacja, że wydaje nam się, że się zmieniamy, a tak naprawdę tylko zmienia się nasze wyobrażenie kim jesteśmy, ale też bardzo często jesteśmy kimś innym, bo się zmieniliśmy, w pełni tego świadomi. Także ciasteczko zupełnie do bani.
Ale potem jest już znacznie lepiej. Asaż przylatuje, ku uradowaniu Jawów, na planetę najodleglejszą od centrum galaktyki. Wchodzi do baru...i nagle alkohol. Alkohol w serialu dla dzieci! Co za niegrzeczna telewizja! Wreszcie na scenę wkraczają łowcy i tu muszę powiedzieć, że dynamika między różnymi łowcami nagród jest doprawdy urocza. Wszyscy bardzo różnorodni, od bezczelnego dzieciaka, przez droida, różową panienkę, aż po jaszczurkę. A najciekawszy z nich jest Simon Pegg jako Dengar, jeszcze przed strzałem w głowę, jest naprawdę uroczy tą swoją niegrzeczną brytyjskością (i jeszcze w pewnym momencie przeklina „poodu”, cudownie!).
Potem trafiamy na klimatyczną stację kosmiczną i fascynujący transport do planety zbudowanej z gigantycznych ametystów. Tu znów wróciło to poczucie odkrywania zupełnie nowych światów, za które uwielbiam SW. To są prawdziwe Gwiezdne Wojny (nawet jeśli postacie drugoplanowe brzmią zupełnie jak zwykły aktor robiący na siłę dziwny, być może nawet nieco rasistowski, głos). Cała intryga odcinka jest prosta i nad wyraz klasyczna, z pociągiem (zupełnie jak w Jedi Academy!), nieszczęśliwą miłością i szemrzącymi niebezpiecznymi ninja z żółtymi oczami. Którzy mają naprawdę ładnie zaanimowane wibroostrza.
W sekwencjach akcji wciąż w serialu zdarzają się rzeczy dziwne lub irytujące, jak dla na przykładu. Nie rozumiem czemu Asajj za każdym razem musi używać dwóch ostrzy, kiedy ze spokojem mogłaby jednego. A już szczytem jest Bossk, który daje się zrobić jak małe pisklę...co jednak wpasowuje się w całokształt tej postaci. Ten finałowy superninja jest troszkę przekombinowany. No i w finale Boba daje się pokonać jak...no mały dzieciak. Ale to w sumie też pasuje do tej postaci, na tym etapie życia.
A Asaż? Asaż po raz kolejny znalazła się na nowej drodze życia, po drodze dorabiając się nowego wroga, jako nowy łowca nagród. Ventress pozostaje jednak nieszczęśliwym łajdakiem, a w dodatku oszustem...i właśnie dlatego tak bardzo ją lubimy.
7/10