Witam. Dzisiejszy, zupełnie niespodziewany, wpis nie będzie miał żadnego konkretnego przesłania. Poprzednio tak bardzo nastawiłem się na nauczanie, że potrzebowałem aż ponad roku przerwy, żeby tu wrócić, dlatego dziś mam po prostu ochotę na dość osobiste wspomnienie, a jednocześnie przemyślenie, jednego z najważniejszych i najdziwniejszych filmów sagi.
Bo też, widzicie, mam naprawdę poważny problem z „Atakiem klonów”, który zdaje się być jednocześnie najlepszym i najgorszym epizodem ze wszystkich. Ostatnio przypomniało mi się to przy jednej z fejsbukowych wymiany zdań, w której napisałem, że kinowe SW w 3D to będzie cudowne przeżycie, widowisko, które chce zobaczyć każdy fan...ale nie tą koszmarną scenę kominkową! Bo to tak jest, że epizod drugi ma chyba najwięcej i najbardziej dotkliwych minusów ze wszystkich filmów sagi, najwięcej niezręczności dialogowych i montażowych. Jednocześnie czuję się dziwnie krytykując ten film, bo AOTC to moje młodzieńtswo, to był mój szczególnie zaangażowany początek z Gwiezdnymi Wojnami, a także początek Bastionu, z którego ściągałem najnowsze spoilery, a przy szybszym internecie nawet zwiastuny (z naciskiem na ten trailer: http://youtu.be/9C-fZCLsISA), momentami to jest najlepszy film sagi.
Cały film pełen jest scen wypełnionych niezręcznymi tekstami, cały scenariusz wypełniony jest zdaniami, którymi nie mówią normalni ludzie, choć oczywiście dziwnym językiem, z pewnego punktu widzenia, napisana jest cała saga, jednak w Ataku klonów szczególnie to widać. No, a kulminacją tych nieszczęść są koszmarne sceny między Anakinem i Padme, co jedno to gorsze od drugiego, sceny omawiane już przez wielu chyba wystarczająco szeroko (wszak nie należy kopać leżącego). Miłość to jednak nie jest jedyny powód, dla którego mam problem z AOTC, film osłabia też nazbyt skomplikowana intryga. Z jakiegoś dziwnego powodu Lucas postanowił do filmu wstawić nazwisko Sifodyas, które brzmi zadziwiająco blisko do Sidiousa, ale nim nie jest. Dżordż zrobił z tej postaci zagadkę, która mogłaby być MacGuffinem całego filmu, ale nie jest, mogłaby też być wyjaśniona dopiero w następnym filmie....ale zamiast tego zostaje całkowicie zignorowana i pominięta. Cała ta sprawa z resztą śmierdzi: ani Obi, ani Rada Jedi nie przejmuje się starym Mistrzem Jedi i klonami, które rzekomo zamówił, Obi podąża z resztą za Jangiem nieco na ślepo, nie wiedzieć czemu nie kojarząc Janga z Dooku, ani Dooku z Sifem (choć ci byli ponoć przyjaciółmi), nikt nie przejmuje się też specjalnie tajemniczym Tyrranusem, choć ten staje się potem mglistą postacią ściganą przez Quinlana Vosa...ale to już kwestia EU, gdzie kwestię Sajfodjasa w dość prosty sposób wyjaśnił Luceno...co nie zmienia faktu, że w filmie zupełnie nie potrzeba w ogóle nie ma dla niego miejsca.
Ale Atak klonów ma też przecież mnóstwo plusów, tyle fenomenalnych momentów i prawdopodobnie najciekawsze postacie z prequeli: klony i Kaminoanie, Dexter, a w tle nawet Aayla, nie mówiąc o Kenobim, czy oczywiście Jango Fettcie, którego w okresie premiery darzyłem największą sympatią, a w przeszłości poświęciłem nawet całą stronę internetową. Film najmocniejszy jest chyba na finał, tylu Jedi na arenie i ten Mace Windu i jego epickie wejście, w sumie dość krótka ale widowiskowa bitwa o Geonosis, oraz znakomity finałowy pojedynek i hrabia Dooku ze swoim unikatowym mieczem świetlnym. Hrabia to naprawdę interesująca postać, ktoś napisał kiedyś, że Dooku to postać napisana pod Christophera Lee, żeby za bardzo nie musiał grać, a tylko był sobą na planie, ale to na ekranie naprawdę działa. Znakomity jest też Yoda, który wymiata w sposób w pewnym sensie kontrowersyjny, ale epicki zarazem, z tym swoim dobrym tekstem na wejście i mroczną miną, wydaje się, że pojedynek był konieczny, bo tak ładnie tłumaczu słowa Yody z Imperium kontratakuje. Jak tak wymieniam, można by wywnioskować, że Epizod 2 to głównie jednak widowisko...i pewnym sensie tak jest. Ten film dokonuje na poziomie samej wizualnej epickości rzeczy świetnych. Z resztą nie tylko wizualnie, ale i dźwiękowo: jak wspominam swój ulubiony efekt dźwiękowy, czyli wybuchowe ładunki sejsmiczne uruchamiane przez Fetta podczas pościgu w pasie asteroid, to do dziś przechodzą mnie ciarki, to doskonale brzmiało na sali kinowej. Ale przy tej całej widowiskowości poznajemy też dalsze losy Wybrańca i jego żmudną drogę do mrocznego finału...i być może również to mi w filmie przeszkadza i jednocześnie pomaga - że całość prowadzi do tysięcy różnych, dobrych i złych rzeczy, które zebrane są razem w Wojny Klonów...ale też w Zemstę Sithów, która, po wstępnym popremierowym haju, naprawdę mnie zawiodła.
Jakieś wnioski? Cóż, na koniec mogę napisać tylko, że i tak: nie mogę doczekać się obejrzenia "Ataku Klonów 3D".