TWÓJ KOKPIT
0
FORUM Wioska Gungan w Lesie Ewoków

Forest Wars: Legacy

Misiek 2012-01-06 15:48:00

Misiek

avek

Rejestracja: 2003-01-12

Ostatnia wizyta: 2022-05-16

Skąd: Wrocław

Może niektórzy pamiętają, a może nie, ale była kiedyś na Forum tradycja pisania opowiadań forumowych z użytkownikami w rolach głównych. Oczywiście - jak każde fan-fiction - były to teksty absurdalne, komiczne, nierealne i wesołe, ale czytało je się z prawdziwą przyjemnością. Tak więc skoro mamy dziesięciolecie, pomyślałem, że tę tradycję reanimuję. I napiszę dalszy ciąg przeepickiej sagi o nas wszystkich i Lesie Ewoków, czyli Forest Wars Halcyona. Oczywiście wszyscy pamiętają o co chodzi, ale jak nie - to sobie przypomnijcie:

FW1: Otas the Hood (aka Kto tu rządzi?)
http://gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=174467

FW2: Drużyna Butelki
http://gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=178019

FW3: Woocze Imperium
http://gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=212252

FW4: Atak Noobów
http://gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=234932

FW5: Forest Storm
http://gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=270634

FW6: The Final Absurd
http://gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=374753

To teraz czas na (długo wyczekiwany) dalszy ciąg.
UWAGA Treść opowiadania zawiera wulgaryzmy i sceny z życia osób dorosłych. Czytacie na własną odpowiedzialność. KONIEC UWAGI
A jako że to jest strasznie długie, dzielę na rozdziały, żeby łatwiej się było odnaleźć.
Acha, jeśli ktoś poczuje się obrażony, to cóż... trudno


FOREST WARS
LEGACY


The circle is now complete... NOT!
(w wolnym tłumaczeniu) Cyrkiel jest teraz komplenty... a duduś! (koniec tłumaczenia)

LINK
  • Prolog

    Misiek 2012-01-06 15:48:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Rozmowa dwóch użytkowników Gadu-Gadu

    2031339 (30-02-2009 11:38)
    To co? Napiszesz?
    5036378 (30-02-2009 11:40)
    A napiszę.

    LINK
  • I. Wymiot pierwszy

    Misiek 2012-01-06 15:49:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Apartamenty Otasa, Pięćsetka Republiki Wódki, Forest-City

    Uparte dzwonienie podłego telefonu komórkowego zerwało Otasa ze snu. Ziewnął przeciągle, tak jak tylko potrafią Wookiee, po czym zaspany spojrzał za okno. Wciąż było ciemno. Przeklinając siarczyście wczesną porę i ostrego kaca Otas wstał niezręcznie, przewracając przy okazji kilka stojących obok łóżka flaszek, po czym sięgnął po zatopiony w słoiku po ogórkach telefon. Jeszcze nie wszystko do niego docierało, ale udało mu się – choć przez mgłę – odczytać wiadomość SMS:
    „Podążaj za białym królikiem”
    Co to do licha leśnego ma znaczyć, zastanowił się Otas. Spodobało mu się to, więc zastanowił się raz jeszcze. Wtedy rozbolała go głowa. Postękując obiecał sobie, że nie będzie się już zastanawiał na kacu. To boli.
    Nagle przyszedł do niego kolejny SMS, którego sygnał potrząsnął mu czaszką.
    „Idźże za nim wreszcie, do cholery!”
    Jakim białym królikiem? Otas znów jęknął, albowiem nieopatrznie znów się zastanowił. Wtedy usłyszał dzwonek do drzwi. Wookiee wstał i – drapiąc się po tyłku – poszedł otworzyć.
    I bardzo się zdziwił, bowiem u progu czekał na niego Melipone w przebraniu wielkiego, białego królika.
    - No! Ile mam czekać!? – warknął. – Idziemy!
    Otas stwierdził w duchu, że to dziwne, ale poszedł.

    Rewia mody neoimperialnej, Pilchodrom, Forest-City

    Carno siedział nad kieliszkiem Smirnoffa, wspominając z rozrzewnieniem dawne czasy, kiedy wojna trwała w najlepsze i nikt się nie przejmował modą, teatrem, muzyką symfoniczną i innymi bzdurami, które zyskały popularność po powstaniu Leśnej Federacji. Teraz o wspaniałej przeszłości przypominały mu tylko te absurdalne rewie, na których projektanci mody z grupy designerskiej „501 Legion” prezentowali tak bliskie jego sercu stroje. I alkohol. Chociaż ten miał się wkrótce skończyć.
    - Słyszałeś o tej pieprzonej demilitaryzacji!? – paplał obok konkwistador Sky, niegdyś mężny wojak, obecnie wzięty reżyser teatralny. – Przecież to prohibicja! Zabiorą nam winosikawki, absyntowe bomby, nalewkowe moździerze, piwne schabowe... wyobrażasz sobie takie życie!?
    - Nie – mruknął Carno, kończąc szota.
    - Ale co poradzicie? – spytał admirał Twardy, patrząc szklącymi się od alkoholu oczyma na jeden z prezentowanych właśnie kostiumów: posrebrzaną zbroję a’la Mike z oryginalnym, inkrustowanym podpisem na klacie. – Na żadną wojnę się nie zanosi, a szkoda. Przydałaby się jakaś konkretna rąbanka.
    - Ktoś nas wołał!? – dobiegł spod drzwi zawadiacki krzyk. Wszyscy uczestnicy rewii spojrzeli w tamtą stronę i momentalnie ogarnęła ich panika. Zaczęli uciekać jedni przez drugich, tratując co mniejsze Ewoki i co bardziej ślamazarnych Gungan. Jedynie Twardy, Sky i Carno pozostali na miejscach.
    W drzwiach stał postrach Forest-City, gang znany jako Elyta.
    - Ktoś tutaj się chciał narąbać – zauważył Malak.
    - No i wreszcie jest z kim – ucieszył się Carno.
    Nagle we wszystkich oknach pojawiły się światła kogutów, a przed Pilchodromem zawyły syreny.
    - Tu Święta Moderacja! Wyjdźcie z rękami i butelkami w górze, a nikomu nie stanie się krzywda! – rozległ się głos Pawła.
    - Jesteście otoczeni! – dodał głos Jayi.
    - Kurwa mać, to Moderatorzy! – warknął Ray Solar, Korelianin. – Ci to wiedzą, jak popsuć zabawę!
    - Niech spróbują! – odrzekł Yeleniu, wyciągając zza pazuchy szampana ręcznego, którego następnie odkorkował i rzucił w stronę radiowozu marki Żniwiarz 188-C. Rozległ się odgłos bąbelkowej eksplozji, po której nastąpiła soczysta, procentowa wymiana ognia.
    - Co robimy? – spytał Sky, obserwując całą tę scenę.
    - Pijemy – orzekł obojętnie Twardy i nalał sobie kolejnego szota.

    Kawiarnia „U Zaxa”, Forest-City

    Chewie – była Imperatoroszka, a w tej chwili bohaterka i weteranka wojny o Las – zatkała uszy i zgromiła spojrzeniem osobnika awanturującego się przy stoliku obok.
    - CHCĘ KAWY! – wrzeszczał Bolek. – ILE MOŻNA CZEKAĆ!?!
    - O co mu chodzi? – spytała przez zaciśnięte zęby obsługującego ją w danej chwili Zaxa; na specjalnie życzenie Imperatoroszki przyrządził jej ogromną kawę z dużą ilością prądu stałego i zmiennego.
    - A kto go tam wie – odparł Zax. – Podobno chce osiągnąć nirwanę.
    - Poprzez kawę? Dziwne...
    Zax tylko wzruszył ramionami i odszedł do kolejnych klientów; wprawdzie był właścicielem sieci kawiarń i kantyn w całym Lesie, ale przyszedł kryzys i musiał w jednej z nich dorabiać jako kelner. Bolek zaś darł się dalej, a Chewie trafiał jasny szlag. Tak jasny, że nie zauważyła nawet, kiedy do jej stolika dosiadł się Lorn, tajemnicza postać o czarnej jak kawa pelerynie i równie czarnych jak kawa wąsach.
    - Wiem, gdzie dają lepszą kawę – powiedział – i nie ma tam Bolka.
    - Wszędzie, gdzie nie ma Bolka, jest lepiej – odwarknęła Chewie. – Ale takiej kawy, jak ta, nie ma nigdzie. Ja się stąd nie ruszam.
    - No to wypiję ją sam... – Lorn wzruszył ramionami i ruszył w stronę wyjścia.
    - KAWY, DO JASNEJ...!!! – wrzeszczał Bolek.
    - No dobra, przekonałeś mnie! – zawołała Chewie za Lornem. – Prowadź.

    Ulica Zielonej Wróżki, Forest-City

    Na czarne kości Lorda Sidiousa, ale ulewa, pomyślał Vua Rapuung, przechadzając się po mieście w szarym, brudnym prochowcu i kopiąc leżące na ziemi śmieci i kąpiące się w rynsztokach szynszyle. Deszcz zdążył się rozpadać na dobre, spłukując jesienne liście i miejski szlam do średnio przyjemnych ścieków. Na ulicach w zasadzie nie było nikogo, jedynie wiatr miotał strugami deszczu pomiędzy zepsutymi latarniami. Jeszcze przed chwilą świeciło słońce, ale to było zanim na ulicę wyszedł Vua.
    - Patrzcie! – zawołał ktoś za nim. – Don Pedros z krainy Deszczowców!
    Psiakrew, pomyślał Rapuung, ale jestem mroczny.
    Przeszedł obok odrapanego muru, na którym ktoś nabazgrał:

    George Lucas umarł!
    - Domator


    Poniżej pojawił się inny napis:

    Domator umarł!
    - George Lucas


    Vua nie zwrócił jednak na to uwagi, myślał bowiem o sprawach znacznie większego formatu. Było już grubo po wojnie, a jednak Leśna Republika jeszcze nie rozwiązała pewnych problemów. Wielu mieszkańcom Lasu nie podobało się, że dwaj najwięksi poplecznicy Lorda Sidiousa – Freedon Nadd i Rusis – wciąż są u władzy. Co więcej, aby uniknąć zamieszek związanych z wprowadzeniem prohibicji, zwiększono ilość członków świętej Moderacji. Vua pamiętał dzień, kiedy przyjęto w jej szeregi Lorda Barta.
    - Czy przysięgasz służyć wiernie i z oddaniem Leśnej Federacji? – zapytał wtedy Rusis.
    - Absolutnie i do samego końca – odparł Bart, strzepując popiół z palonego przez siebie Camela. – Mojego lub jej.
    Vua stanął przed ogromnym billboardem, na którym widniała konkretna, służbowa twarz Anora w berecie. Napis pod nią głosił:

    Zawód: MODERATOR
    Zaciągnij się już dziś!


    Rapuungowi przez głowę przemknęło powtarzane wciąż w HoloNecie hasło: „Jak pijemy, to do Lasu nie idziemy” i nie mógł powstrzymać uśmiechu. Rozpadało się jeszcze bardziej, a gdzieś w oddali zagrzmiało, co przywróciło Vuę do rzeczywistości. Spojrzał z niesmakiem na swój prochowiec; kwaśne deszcze zostawiają paskudne plamy na ubraniu, pomyślał. Przyspieszył więc kroku, zmierzając w stronę ulicy Wieśniaczej, przy której mieścił się gmach Leśnego Parlamentu.

    Leśny Parlament, Forest-City

    - Nestor musi odejść! – wrzeszczały tłumy, kiedy przewodniczący Leśnej Federacji wchodził po schodach do sali posiedzeń. Nie przejmował się nimi; nic to, że populistyczna prasa wyciągała na niego coraz to nowe brudy: a to, że handlował skarpetkami na stadionie, a to, że sikał do kropielnicy, a to, że był Bolkiem...
    - To nie ja byłem Bolkiem – oświadczał Nestor. – Bolek może poświadczyć.
    - CHCĘ KAWY!
    Tłumy mogły go nie lubić, ale nic to. Federacja właśnie jego wybrała na przewodniczącego i ten wybór był prawomocny.
    Nestor niespiesznie przeszedł więc przez drzwi Parlamentu, gdzie został przywitany przez dwoje Moderatorów, odpowiedzialnych za porządek podczas obrad: Miśka i Kasis.
    - Dobry wieczór, panie przewodniczący – skłoniła się Kasis.
    - Dobry wieczór – odparł Nestor. – Parszywa pogoda, nie?
    - To prawda, leje jak skurwysyn – odrzekł Misiek, cytując Kubusia Puchatka, swojego guru. – Tutaj jednak wszystko w porządku. Nikt nie powinien zakłócać obrad.
    Nestor uśmiechnął się lekko; trzy niszczyciele klasy Moderator, wiszące nad gmachem Parlamentu, nie umknęły jego uwadze.
    - Przywódcy wszystkich frakcji już się zebrali? – spytał.
    - Jeszcze nie – odrzekła Kasis. – I niektórzy w ogóle nie przybędą. Wedge z frakcji Korelian żeni się za miastem, Carno z Twardym zalewają pałę, a Gunfan odmówił reprezentowania Wookieech. Ponadto Droidy jeszcze nie wiedzą, kto ma ich reprezentować i dlaczego TheMichal.
    - Czyli znowu nie będzie kworum? – Nestor zmarszczył brwi.
    - Najwyraźniej nie. I to się chyba długo nie zmieni.

    Obrzeża Lasu Ewoków

    Było ich dużo. Szli rzędami, a ich gibiące się, smukłe sylwetki bez wyrazu tworzyły morze bladych postaci, sięgające aż po horyzont. I tak szli, szli i szli... a od ich kroków trzęsła się ziemia.
    W pewnej chwili przekroczyli granicę Lasu.
    (Brzmi strasznie, nie? No to czytajcie dalej)

    Obrzeża Lasu Ewoków, tylko nieco dalej

    - Zabierz z drogi to stado, nie może tu stać – rzucił Urthona, Moderator o wielu twarzach.
    - Ale dlaczego? To wolne zwierzęta, nic im nakazać nie mogę – odrzekł Baca, siedząc obok drogi i patrząc spokojnie, jak jego niesforne komentarze pasą się w najlepsze na środku drogi szybkiego ruchu, biegnącej przez jedno ze wzniesień na peryferiach Lasu.
    - Jak ich nie zabierzesz, to ci je wytnę w pień! – zagroził Urthona. – Utrudniają ruch i wprowadzają niepotrzebny chaos.
    - Jaki chaos...? To bardzo porządne komentarze.
    - Zabierz je, albo... – rzucił Urthona, ale przerwał, bowiem ze wzgórza dostrzegł przesuwającą się przez Las powoli, acz niepowstrzymanie, biały, beznamiętny tłum.
    - O jejku – zaklął szpetnie. Baca spostrzegł, że coś jest nie tak, i też się odwrócił.
    - Niech mnie... to dzieci idące do komunii?
    - Obawiam się, że to coś gorszego... – mruknął Urthona.

    Polana na obrzeżach Lasu Ewoków, jeszcze dalej

    - Burbrp – beknął elokwentnie Prezi, odstawiając butelkę. – Masz jeszcze?
    - Nieeestety... – odbełkotał Revan, leżąc na polance i przyciskając sobie kawałek kłody do ucha. Odczuwał efekt tzw. helikoptera, który z grubsza polegał na tym, że trzeba było przytrzymywać to, na czym się leży (najczęściej poduszkę), bo zajadle wwieracło się to w głowę. – Ta była... hep...
    - No to nie piję już z tobą – obruszył się Prezi.
    - Ssij.
    - Sam ssij.
    - Chłopaki, wstawajcie! – usłyszeli nagle rozpaczliwy głos. Revan z trudem uniósł głowę, która momentalnie jednak opadła. Helikoptery bywają dokuczliwe.
    - Oooo... Bakuś – zawołał Prezi, uśmiechając się niczym kot z Cheshire.
    (większość z Was zastanawia się pewnie w tej chwili, jak wygląda kot z Cheshire. Wstyd...)
    - Masz może flaszkę...? – pytał dalej Prezi, który nie wiedział, że Bakuś był abstynentem, albo go to nie obchodziło.
    - Zapomnij o flaszce! Musimy stąd spadać! – wołał gorączkowo Bakuś.
    - A to dlaczego?
    - A dlatego! – Bakuś wskazał na skraj zagajnika nieopodal, z którego zaczęły wyłaniać się kohorty smukłych, białych postaci o niewidzących oczach i malutkich rączkach z długimi palcami.
    - O rany... – mruknął Revan, któremu wreszcie udało się unieść głowę. – Tylu białych myszek to ja jeszcze w życiu nie widziałem...
    - To nie białe myszki – Preziego zaczęło ogarniać przerażenie. – To... to... to...
    - Tak – Bakuś wziął Revana na plecy i zakicał, jak na Bakusia przystało. – Spieprzamy stąd, Prezi. To hatifnaty!

    Apartamenty imienia św. Brata Alberta, Forest-City

    Wciąż padało. Moof stał na jednym z dachów, ciaśniej otulając się płaszczem Sithów. Czarny wzór na jego twarzy, odbity od motylka z atramentu, przelewał się to na jedną, to na drugą stronę. Obserwował jednak w milczeniu, jak w penthousie należącym do byłej Cesarzowej Gilraen gaśnie światło. Bardzo dobrze, pomyślał. Wyprowadziliśmy już na manowce Otasa i Chewie. Wkrótce i Gil zniknie.
    Złowieszczy plan Sithów powoli zaczynał się spełniać i Moof nie mógł ukryć radości (atramentowa twarz rozlała mu się w ogromny uśmiech, znaczy się). Gdy zabraknie Gilraen, pozostanie tylko usunięcie nielicznych wciąż Jedi, potem skłócenie ze sobą innych bohaterów wojennych, na przykład Elyty i świętej Moderacji... co nie musi być wcale takie trudne, albowiem już z nudów skakali sobie do gardeł. W pewnej chwili ich zabraknie, a gdy nadejdzie prawdziwe zagrożenie, oczy wszystkich w Lesie zwrócą się w stronę Sithów, ich głosy zaś zjednoczą się w rozpaczliwym wołaniu o pomoc.
    Moof uśmiechnął się szerzej.
    - A my wtedy powiemy: „Nie”.

    LINK
  • II. Mroczny odpływ I: Szambo

    Misiek 2012-01-06 15:49:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Były gabinet Lorda Sidiousa, obecnie schowek na szczotki, Forest-City

    - Bul bul bul... – zabulgotało pewne zwierzę (wszyscy już wiedzą, jakie).
    - Taaak, moje małe... chodźcie do pańcia – odpowiedział mu soczysty, głęboki głos. – Czas, żeby wrócić do Lasu! Ruszajcie na żer!
    Drzwi od schowka na szczotki otwarły się i z mroku wylało się kilkanaście szamb, ruszając na polowanie.

    Imperialna Misja, południowy Las Ewoków

    „...żadna ze stacji nie uzyskała pozwolenia na nagrywanie ślubu dwójki bohaterów wojny o Las, Wedge’a i Taraissu, jednak relacje nielicznych gości tej kameralnej imprezy są zgodne: to była najbardziej udana ceremonia ślubna w historii Leśnej Federacji. Młoda para spędza obecnie miesiąc miodowy w jednej z założonych przez siebie Imperialnych Misji, gdzie w ciszy i spokoju nawracają kolejnych noobów na dobrą drogę... (więcej na www.HoloPlotek.le)
    - Patrz, znów o nas piszą – rzuciła Taraissu do Wedge’a. – Brukowce nigdy się nie nauczą...
    - Takie ich psie... – zaczął Wedge, który akurat majstrował coś przy czymś mechanicznym (ale autorowi nie chciało się wymyślać przy czym, zdaje się więc na wyobraźnię czytelników). Nagle jednak coś go tknęło, spojrzał niewidzącym wzrokiem gdzieś w dal, po czym zaczął lewitować i świecić na niebiesko.
    - Coś złego czai się w Hogwarcie Forest-City – powiedział, a brzmiał jak trzydziestu Wedge’ów. – Wypełzło wielkie zło, które już znamy, a które zagraża spokojnym i bezpiecznym mieszkańcom Lasu. Trzeba je powstrzymać!
    Taraissu, która przyglądała się całej tej przemianie z niekłamanym zaskoczeniem, wykrztusiła z siebie:
    - Wedge, co z tobą...?
    - Jam jest Mesjasz Lasu, wyszukuję nowe szlaki i ostrzegam przed niebezpieczeństwami – zagrzmiał Wedge. – Straszne potwory wypełzły spod ziemi, straszne i capiące. Musimy ostrzec innych!
    - Ale... chyba nie mówisz, że...
    - Nie mówię, ale zaraz powiem – oczy Mesjasza rozbłysły bielą – albowiem napisane jest, że powiem to za chwilę, i za chwilę faktycznie to powiem.
    (Minęła chwila)
    - Szamba wróciły!
    - Na wszelkie niesprawdzone ale przyjmowane na wiarę świętości prostych ludzi! – zaklęła Taraissu. – Trzeba ostrzec Las!

    Mostek niszczyciela klasy Moderator „Piękno i inteligencja”, Forest-City

    - ...i Wedge twierdzi, że sytuacja jest krytyczna – mówiła Taraissu przez holoprojektor. – Szambo to nie przelewki.
    - Rozumiem – rzuciła Kasis, poprawiając kaptur Moderatora. – Zajmiemy się tym.
    - Czy Wedge ma oddelegować do was jakieś jednostki?
    - Niech trzyma je w pogotowiu. Flota i święta Moderacja mają w mieście dość spore siły, postaramy się nie wywoływać paniki.
    - Dobrze, powodzenia i bez odbioru.
    Kasis westchnęła ciężko, po czym zawołała dowódcę swojego okrętu flagowego:
    - Admirale Promil, przejmujesz dowodzenie nad tą flotyllą. Bądź w pogotowiu. I powiadom przewodniczącego Nestora, że mamy stan wyjątkowy.
    - Jakiego stopnia?
    - Trzeciego.
    - Czyżby szamba wylały? – skrzywił się Promil.
    - Na to wygląda – odrzekła Kasis. – Ja lecę na dół zwołać świętą Moderację. Trzeba coś z tym zrobić.

    Wieża świętej Moderacji przy Leśnym Parlamencie, Forest-City

    - To jest nas aż tylu? – zdziwił się Bart, wchodząc do pokoju odpraw. Jego oczom ukazał się bowiem całkiem pokaźny tłumek ludzi (i nie tylko) w szkarłatnych płaszczach i kapturach.
    - A to jeszcze nie wszyscy – powiedział Rusis, stojący obok drzwi. – Zabrak vel Urthona jest wciąż w terenie i nie odpowiada. A nie mamy czasu.
    Lord Bart kiwnął głową i zajął miejsce między Anorem a Jayą. Tuż za nim stał Misiek i Paweł, a nieco dalej Kasis. Centralne miejsce zajmował Freedon Nadd, stojąc przy klasycznym ekranie taktycznym.
    - Towarzysze, obywatele, członkowie tego wielce szanownego zgromadzenia – zaczął Freedon, wkładając ciemne okulary – nasz Las stanął na krawędzi przepaści. Tylko od nas zależy, czy wykonamy krok naprzód. Szamba wróciły.
    Na sali zapanowała powszechna rozpacz, szybko jednak została ucięta przez stanowczego Rusisa.
    - Jeszcze nie wiemy, gdzie jest ich gniazdo, dlatego im szybciej je wytropimy i zniszczymy, tym lepiej dla całego Lasu.
    - A jak niby chcesz znaleźć te szamba? – Bart uniósł brew. – Przekopanie całego Lasu zajmie wieki...
    - Na szczęście dla nas mamy niezawodnego wykrywacza kompostu – uśmiechnął się Freedon. – Misiek?
    - Istnieje spore prawdopodobieństwo, że jeśli pójdę przodem, to trafię na szambo – podjął Misiek, krzywiąc się na samą myśl. – Wy będziecie musieli je tylko zastrzelić albo coś, zanim mnie zje. Proste, prawda?
    - Na pewno chcesz to robić? – spytała Kasis.
    - Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność – odparł melancholijnie Misiek. – Tak będzie najszybciej.
    - A szlakiem zabitych szamb dojdziemy do ich legowiska – dokończył Freedon.
    - Anorze, walczyłeś już kiedyś z szambem? – spytał szeptem Paweł.
    - Nie, ale widziałem, jak Misiek to robi – odszepnął Anor. – W Pilchodromie. Stanął w drzwiach i powiedział „Nan szal pas”, cokolwiek to znaczy. A lgnęły do niego... mówię ci...
    - A co jeśli nie damy im rady? – spytała Jaya. – Szambo to nie jest łatwy przeciwnik.
    - Mamy obiecaną pomoc Mandalorian Imma i Yuuzhan Shedaa – odparł Rusis. – Będą przeczesywać miasto na własną rękę i jakby co, staną do walki.
    - Dobrze więc – stwierdził Anor, spoglądając na Miśka. – Nie ma czasu do stracenia. Prowadź!

    Obrzeża Lasu Ewoków, trochę dalej i bardziej na zachód niż ostatnio

    Biała horda fanatycznych osobników przemierzała las niszcząc wszystko na swojej drodze. Czasem wpadali na drzewa, czasem potykali się o korzenie, jednak generalnie wszystko niszczyli. A co gorsza, parli niepowstrzymanie w kierunku centrum Lasu Ewoków, jakim było Forest-City. Po drodze tratowali pola uprawne, pożerali wiewiórki i wzbijali tumany kurzu, o panicznie uciekających ptakach nie wspominając.
    - A to ciekawe... – powiedział melancholijnie Gajowy, przypatrując się maszerującym hatifnatom z bezpiecznej odległości, po czym wzruszył ramionami i powrócił do sadzenia drzewek.

    LINK
  • III. Mroczny odpływ II: Underground

    Misiek 2012-01-06 15:50:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Ulice Forest-City, mniejsza już o to, które...

    Lord Bart rozjechał brutalnie gromadkę szamb swoim stuningowanym TIE-Ferrari. Jednocześnie Rusis i Anor cięli mieczami świetlnymi, rozbijając w drobny mak kolejne z nich. Paweł, Jaya i Freedon zbudowali zaporę z porozrzucanych tu i ówdzie fajek wodnych (bo to akurat bogata dzielnica była) i opóźniali marsz innych szamb, które metodycznie wybijał Promil salwami z dział niszczycieli. Kasis przez komórkę koordynowała jego strzały. Misiek usiłował natomiast przepić jedno z szamb, ale że mu się nie udało, zmuszony był je zastrzelić.
    Przewidywania Freedona i Rusisa okazały się słuszne; szamba biegły w stronę Miśka jak szalone. Nie wiadomo było, co je do niego przyciąga, ale działało to na korzyść świętej Moderacji. W okolicy było coraz mniej szamb, a te, które pozostawały, w obliczu wściekłych ataków uciekały w ciemne i wilgotne miejsca, bulgocząc przeraźliwie. Wtedy Moderatorzy ruszali do walki ze zdwojoną siłą, rzucając im pod nogi koktajle Mołotowa.
    (Narrator uchyla się od odpowiedzi na pytanie, jak wyglądają nogi szamb; ponownie pozostawia ten problem do rozważenia przez wyobraźnię czytelników)
    Tyle spirytusu się marnuje... jęczał w duchu Anor. Wiedział jednak, że to najlepsze wyjście; nie każdy jest w stanie rozerwać szambo gołymi rękami.
    - Już prawie fajrant, poszło gładko – zauważył Bart, szczerząc zęby. – A te obszczymurki na ulicach nie mają dla nas za grosz szacunku...
    Misiek spojrzał na namalowany sprayem napis „HWDM”, widniejący na pobliskiej ścianie, ale nic nie powiedział.
    - Immo, jak sytuacja? – pytała Kasis przez komórkę.
    - U nas pełen sukces – odparł Mandalorianin. – Zagoniliśmy szamba do pobliskiej „Biedronki”, gdzie ukryły się między parówkami drobiowymi. Ciężko było je rozpoznać, więc wszystkie spaliliśmy.
    - I co teraz?
    - Teraz mamy grilla... ej, X-Yuri, zostaw! Ten kawałek jest mój!
    - O mamo... – rozległo się w tle zawodzenie X-Yuriego.
    - Shedao, a jak u was? – Kasis przełączyła kanał, nie kryjąc dezaprobaty; musiała jednak chwilę czekać na odpowiedź, bo jej operator komórkowy nadawał na nieco innych falach niż Ooglith Omnix Shedao Shaia.
    - Pozamiatane – odparł w końcu Yuuzhanin. – Zmierzamy teraz do dzielnicy rządowej.
    - Admirale Promil, co widzicie? – Kasis znów przełączyła kanał.
    - Wszyscy stąd wyglądają jak mrówki! – odparł Promil. – Ale tak patrzę i patrzę, i te śmierdzące mrówki wychodzą ze starych apartamentów rządowych! Tam chyba mają gniazdo!
    - Dobra, kończmy to i chodźmy na piwo – rzucił Bart.
    - Nie tak prędko – zauważył Rusis. – Tutaj wciąż jeszcze może być trochę szamb. Przeczeszmy okolicę, bo jeszcze zaczną napadać na przechodniów.
    - To kto zajmie się gniazdem?
    - Yuuzhanie tam idą, mogę im podesłać instrukcje – zauważyła Kasis. – Misiek, dołączysz do nich?
    - A mam wyjście?

    Intermezzo: Wykład Banity o szambach

    Szamba dzielą się na trzy rodzaje: szambo nr 1, szambo nr 2 i szambo nr 3. Szambo nr 1 jest gatunkiem stosunkowo łagodnym i osiadłym, rzadko bulgocze, jeszcze rzadziej wylewa, żywi się roślinami i w ostateczności małymi gryzoniami. Jako relatywnie najbardziej zagrożony i bezbronny gatunek rozmnaża się przez pączkowanie, tworząc ogromne ilości innych, małych szamb. Jeśli widzieli kiedyś Państwo oswojone szambo, to jest 99% szans, że było to właśnie szambo nr 1.
    Szambo nr 2 żywi się większymi zwierzętami, a poluje poprzez zastawianie sideł i feromony. Jest mało ruchliwe, czeka raczej, aż ofiara sama wpadnie w pułapkę. Wtedy zamyka się nad nią i trawi ją nieraz przez tysiąc lat. Częste bulgotanie jest w praktyce śpiewem godowym, albowiem te szamba różnią się od siebie gametami.
    Szambo nr 3 to tygrys pośród szamb. Ściga swoje ofiary – najczęściej duże ssaki – po czym pożera je niemal w całości. Jest bardzo niebezpieczne i dlatego tępi się je niemal w całym Lesie. Do tej pory uważano je za mutację szamba nr 2, jednak ostatnie badania wskazują na to, że jest to odmienny gatunek. Jeśli widzieli Państwo biegnące szambo (i przeżyli), to prawie na pewno było to szambo nr 3.


    Apartamenty imienia św. Brata Alberta, Forest-City

    Lady Este już któryś raz przewalała penthouse Gilraen w poszukiwaniu jakichś wskazówek, gdzie jej siostra/matka (poprzez zawiłą intrygę rodzinną w Forest Wars narrator sam zgubił się w tym, kto jest kim dla kogo; jak ktoś się orientuje lepiej, niech sobie wybierze) mogła się tak nagle udać. Jej zniknięcie było co najmniej niespodziewane i niepożądane. Miały przecież iść na zakupy! (Avanti! – przyp. red.)
    Trzeba powiadomić Anora, pomyślała Este, po czym wykręciła jego numer.
    - Tu automatyczny pierwszy sekretarz Moderatora Anora. Jeśli chcesz się umówić na piwo, wciśnij jeden. Jeśli byłeś umówiony na piwo, a Anor zapomniał, wciśnij dwa. Jeśli...
    - Szlag! – warknęła Este, rzucając w gniewie słuchawkę i piorunując ją błyskawicami Mocy, następnie przygniatając fortepianem i zrzucając z dachu, by na ziemi przejechała po niej kosiarka do trawy i cztery czołgi.
    Este nie martwiła się jednak w tej chwili, że gwarancja nie uwzględnia takiego użytkowania telefonu. Postanowiła za to osobiście odszukać Anora i przekazać mu niepokojące wieści.

    Obrzeża Lasu Ewoków, nieco bliżej i bardziej na południe niż ostatnio

    MasterYoda lewitował sobie ponad drzewami, tratowanymi właśnie przez hordę hatifnatów. Nie ruszało go to jednak.
    Czekał na Bukę.

    Ulice Forest-City

    Anor spopielił właśnie kolejne szambo, kiedy huk turbolaserowej błyskawicy rozbił w pyl inne, nieopodal. Wszystko wskazywało na to, że bitwa miała się ku końcowi.
    - Wszystko wskazuje na to, że bitwa ma się ku końcowi – zauważył, bezczelnie plagiatując narratora.
    - To dobrze – stwierdził Bart. – Chcę piwa.
    - Anor! Anor! – rozległo się wołanie jakiejś niewiasty. Wołany odwrócił się i spostrzegł Lady Este, lecącą ku niemu na desce grawitacyjnej.
    (Nie od dzisiaj wiadomo, że wyczyny na desce grawitacyjnej nierozerwalnie łączą się z kompostem, więc i tu nie mogło ich zabraknąć).
    - Co jest, Zosiu? – spytał Anor.
    - Gilraen zniknęła – rzuciła Este, gdy tylko do niego doleciała. – Nigdzie jej nie na!
    - To dziwne – zastanowił się Paweł, który niechcący przysłuchiwał się rozmowie. – Ktoś mi szepnął dzisiaj, że dawno nie widział Otasa...
    - Chewie też gdzieś wcięło – zauważyła Kasis.
    - Skąd wiesz? – zaciekawił się Paweł.
    - Od jednego z naszych agentów – Kasis uśmiechnęła się zagadkowo. – Ponoć ostatnio ją widziano, jak wychodziła z Lornem na kawę...
    - Co Chewie mogła robić z Lornem na kawie? – zastanowił się Anor.
    - Nie wiem, ale mam wrażenie, że coś się za tym kryje – stwierdził Freedon, niezawodnie wyczuwając okazję. Freedon Nadd miał bowiem znakomitą intuicję, jeśli chodzi o wyczuwanie okazji; nigdy nie przepuścił okazji do picia. Często jednak trafiał też – niejako przy okazji właśnie – na jakieś spiskowe teorie dziejów.
    I to była właśnie jedna z nich.
    - Dobra, drużyno – rzucił, gdy poczuł wiatr w żaglach (wyobrażacie sobie Freedona z żaglami?). – Trzeba zbadać tę sprawę, coś mi tu śmierdzi.
    - Wdepnąłeś w szambo – zauważył nieśmiało Rusis.
    - Nie, nie to – Freedon machnął ręką. – Chociaż to też, ale nie tak, jak to drugie. Zniknięcie byłych wodzów Lasu... to może oznaczać coś poważnego! Musimy to zbadać!
    - Gdzie?
    - Tam, gdzie kryją się wszelkie szumowiny Lasu – Freedon zabrzmiał groźnie. – Musimy zejść do podziemia!

    Były budynek rządowy, okolice schowka na miotły, Forest-City

    - Otwierasz schowek na trzy – polecił Shedao, gdy Vua stanął obok ciemnych i lekko zatęchłych drzwi. Misiek oczekiwał nieopodal, trzymając w pogotowiu wyrzutnię Whisky.
    Vua kiwnął głową na znak, że rozumie.
    - Trzy! – rzucił Shedao, Rapuung otworzył więc drzwi i w jednej chwili ze schowka wyleciało kilka szamb, które momentalnie rzuciły się w stronę Miśka.
    Ma coś w sobie, zauważył Shai.
    - A więc znaleźliście mnie – rozległ się dudniący, choć znajomy głos. Shedao gwałtownie odwrócił się, zarzucając grzywą, i ryknął z zaskoczenia:
    - Na Szafę! To niemożliwe! Czyżbyś to był...
    (To się nazywa suspens. Jeśli chcecie wiedzieć, kogo król Szafy spotkał w schowku na miotły, czytajcie dalej)

    LINK
  • IV. Agenci SB I: Rechot Yarda Stilla

    Misiek 2012-01-06 15:51:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Były budynek rządowy, schowek na miotły, Forest-City

    - To Ricky Skywalker! – wrzasnął Shedao Shai, szczerząc lwie kły. Faktycznie, z mroku szafy wyszedł ogromny, śluzowaty osobnik o twarzy byłego Prime Ciemnego Przydupasa, znacznie jednak postawniejszy i nieporównywalnie bardziej zielony. I nie zamieniał się w cieżarówkę.
    - Tak, to ja! – zagrzmiał Ricky. – Anor myślał, że się mnie pozbył, ale nie! Zjednoczyłem się z moimi nowymi towarzyszami i zostałem SZAMBELANEM! Poznacie mój gniew! Buahahahahaha!
    - Nie sądzisz, że jest w nim coś groteskowego? – spytał Misiek.
    - Zaiste jest – zgodził się Shai. – Ty zajmij się szambami. Ja sprowadzę Rycza do... ekhm... parteru.
    Shedao wyciągnął amphistaffa i wdał się w zaciekłą walkę z Rickym Skywalkerem, gdy w międzyczasie Misiek (przy pomocy Vui Rapuunga) odstrzeliwał kolejne mordercze szamba ogromnymi pociskami z Whisky.
    Yuuzhanie walczyli między sobą tak zajadle, że aż pozbyli się opryszczki. W pewnej chwili Ryczy złapał broń Shaia i zgiął ją w pół, by następnie rzucić szambom na pożarcie. Shedao jednak się nie poddawał, ryknął wściekle, wysunął pazury i zaatakował Skywalkera gołymi łapami. Ten nie pozostawał mu jednak dłużny i począł odskakiwać przed ciosami króla Szafy, miotając w niego miotłami, zmiotkami, szufelkami i wiadrami, słowem – wszystkim, co nawinęło mu się pod rękę.
    Gdy skończył mu się asortyment, Shedao Shai wściekle powalił go na ziemię i zaczął tłuc ogonem (sic!). Ricky gwałtownym ruchem strącił go z siebie w lewy narożnik z zamiarem przygwożdżenia do ściany, jednak nie zdążył wstać. W jego klacie utkwiła piękna, brązowa butelka Johnny’ego Walkera.
    Kilka metrów dalej stał Vua Rapuung z wyrzutnią Whisky. Dookoła niego biegał jeszcze Misiek, siekąc ostatnie szamba. Podopieczni Ryczego byli w rozsypce. On sam tak się zdziwił, że zapomniał o Shedalcu.
    I wtedy usłyszał głośne „Ram Jam! Ram Jam! Ram Jam! Ram Jam!”
    Obejrzał się o spostrzegł, że Shedao macha mu przyjaźnie, stojąc na słupku w narożniku, po czym z całym impetem rzuca się na niego i przygniata ogromną masą swojego cielska. Obaj przebili się przez podłogę i spadli piętro niżej, potem kolejne, kolejne i kolejne... aż w końcu wylądowali na parterze.
    - No, a nie mówiłem...? – rzucił zziajany Shedao, gdy podbiegł do nich sędzia i zaczął liczyć. Gdy doszedł do dziesięciu, było jasne, że Ryczy nie wstanie. Nokaut!
    Shedao Shai uniósł łapy w geście zwycięstwa. Wszystkie reflektory zwróciły się w jego stronę, a wokół zapanowała wrzawa pełna krzyków i oklasków. Walka była wygrana.

    Wieża świętej Moderacji przy Leśnym Parlamencie, Forest-City

    - Rodacy! Stanęliśmy na krawędzi kolejnej przepaści... – mówił Freedon w ciemnych okularach. Święta Moderacja zebrała się ponownie, tym razem po to, aby omówić plan odsieczy.
    - Dobra, nie owijając w bawełnę – przerwał mu Anor. – Mówiłeś, że musimy zejść do podziemia. Po czym wnosisz, że akurat tam?
    - To proste, drogi Anorze – Freedon wzruszył ramionami. – Czytałem dalszy ciąg Forest Legacy i tam walczymy z Sithami w podziemiach Lasu.
    - No tak, to wyjaśnia wszystko – westchnęła Kasis.
    - No to na co czekamy? W długą! – zawołał Lord Bart, podrywając się do wyjścia.
    - Nie tak szybko – upomniał go Anor. – Kto będzie pilnował porządku, jeśli wszyscy zejdziemy do podziemi?
    - Już się tym z Jayą zajęłyśmy – uśmiechnęła się Kasis. – Flota będzie czuwać. Poza tym kiedyś Lasu pilnowało SB, którzy mieli całkiem pokaźną siatkę TW. Dzięki teczkom z Szafy Shedaa możemy tych TW powołać raz jeszcze. Niektórzy już zresztą są aktywni.
    - Na przykład kto?
    - Na przykład agent Bolek.
    - Nie podoba mi się to całe schodzenie do podziemi – mruknął Rusis; nie wspominał tego głośno, ale znakomita większość SB zasilała obecnie szeregi świętej Moderacji (ech, ta lustracja...). – Ci Sithowie i w ogóle...
    - Ale nie mamy wyjścia – dodał Misiek. – To co, idziemy czy nie?
    Paweł westchnął.
    - Idziemy.

    Obrzeża Lasu Ewoków, ale tym razem bliżej Forest-City niż ostatnio

    Bubi ciął mieczem na odlew, strącając głowy trzech białych przeciwników naraz. Teraz spełniłem swoje śluby, serdeńka, mogę iść na podryw, pomyślał. Nie tracił więc czasu i sobie poszedł, podczas gdy nieopodal wciąż trwała walka z przeważającymi siłami wroga.
    Mistrz Seller dzielnie i z oddaniem bronił hurtowni win i nalewek, która miała to nieszczęście, że stała na drodze przemarszu hatifnatów. Gdzieś obok grzmotnęła asteroida zesłana na pomoc pas asteroid Vergesso. Kawałek dalej morderczą furię wyzwolił Lord Satham, który akurat tędy przechodził i stwierdził, że nie ma nic ciekawszego do roboty.
    Tak w trójkę pozbyli się chyba kilkudziesięciu hatifnatów, na miejsce każdego załatwionego wstępowało jednak siedem nowych, a ich szeregi wydawały się nie mieć końca.
    - Chłopaki, na dach! – zawołał Seller, wskazując na hurtownię win i nalewek. – Tam nas nie sięgną!
    Vergesso i Satham posłusznie pobiegli za nim, by wspiąć się na samotnie stojący budynek. Hatifnaty natychmiast ich otoczyły.
    - Mówię po polsku, bo myślę po polsku – rzucił melancholijnie Lord Satham, co nie miało może żadnego sensu, ale to akurat mu nie przeszkadzało.
    - To co teraz? – spytał Vergesso.
    - A to feler – westchnął Seller. – Musimy czekać na odsiecz.

    Podziemia Forest-City

    Kasis, Jaya i Paweł szli w ciasnej formacji utworzonej przez Moderatorów, prowadzeni przez Rusisa i Freedona; za nimi kroczył Misiek, tyły ubezpieczali zaś Lord Bart z Anorem. Kroczyli przez ciasne i śmierdzące kanały, które wprawdzie nie śmierdziały tak jak szambo, ale nadal nie były przyjemne. Po kilkugodzinnym marszu pełnym niepokoju i zasuwających wszędzie szczurów, święta Moderacja dotarła wreszcie do tajnego, podziemnego miasta, pełnego dziwnych stworzeń i wybrukowanego czaszkami Gungan. Mosty były zrobione z piszczeli Ewoków, na każdej latarni wisiał trup, rynsztokami spływała krew, a nad wejściem widniał napis: „Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją”.
    (Narratora poniosła wyobraźnia; to przez powieści o wampirach)
    - Co to za miejsce? – spytał Misiek.
    - W życiu byś nie zgadł – odrzekł ponuro Bart. – To Park Sithiański.

    Obrzeża Lasu Ewoków, tam gdzie ostatnio

    Seller, Vergesso i Satham siedzieli pół nocy na dachu hurtowni win, od czasu do czasu z narażeniem życia wyprawiając się na dół po butelkę. Hatifnaty wciąż kroczyły poniżej.
    - Chyba widzę jakieś światła – powiedział Vergesso, leżąc na średnio wygodnych dachówkach hurtowni i popijając wino w kartonie.
    - To gwiazdy – mruknął Satham.
    - Nie, jemu chodzi o coś innego – stwierdził Seller, wskazując na zbliżające się smugi świateł. – Spójrzcie!
    Po chwili nad nimi pojawił się chmurny wóz bojowy klasy Manowar, z którego spuściła się sznurowa drabinka. Satham, Vergesso i Seller szybko wspięli się po niej na pokład, by odkryć, że statek pełen jest wszelkiego rodzaju uchodźców. Gdzieś w rogu siedział Baca, nieopodal leżeli na kacu Prezi i Revan, gdzie indziej Bakuś i paru innych. Za sterami siedział Urthona.
    - Wreszcie, święta Moderacja! – ucieszył się Seller. – Urthono, wiesz może, co to u licha za stwory?
    - Obawiam się, że wiem – mruknął ponuro Urthona, kierując chmurny wóz w stronę Forest-City. – To Nooby.

    LINK
  • V. Agenci SB II: Kac-gigant

    Misiek 2012-01-06 15:51:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Podziemia Forest-City, Park Sithiański

    Wśród długich, powykręcanych cieni tańczących po całym podziemnym mieście pobrzmiewały złowrogie szepty. Członkowie Świętej Moderacji kroczyli ostrożnie po przypominającej kocie łby drodze z czaszek, co rusz czujnie się rozglądając. Wszędzie panowała cuchnąca zepsutym mięsem cisza.
    - Pokażcie się, podłe szumowiny! - wrzasnął w pewnej chwili Freedon, wymachując mieczem. - Wyłaźcie, tchórze!
    Nagle wokół nich zajaśniało od materializujących się nagle, zielonych zjaw. Złowieszczą ciszę przeszył rechot duchów.
    - Nikt prócz króla Gondoru nie może nam rozkazywać! - zasyczał jeden z nich (w scenariuszu nazywał się on „Królem Umarłych”, ale jak to zwykle bywa w epickich superprodukcjach, połowa imion postaci nie pada w dialogach).
    - My nie do was – machnął ręką Rusis. - Szukamy porywaczy, którzy sprowadzili tu...
    - Nie do nas!? - żachnął się duch. Wszystkim wydawało się, że słowa Rusisa go rozsierdziły, ale koniec końców zjawa wzruszyła tylko ramionami. - Jak tak, to ok. Chłopaki, znikamy.
    Zielone widma zdematerializowały się równie szybko, jak pojawiły.
    W powietrzu znów zawisła cisza.
    - Ktoś nas wołał? - rozległ się znajomy krzyk. Żadna cisza nie może bowiem trwać wiecznie. Moderatorzy odwrócili się w stronę krzyczących i dostrzegli Lorna, Moofa i Melipone`a, wszystkich trzech w czarnych płaszczach, dzierżących dumnie czerwone miecze. - Osobliwe. Nie spodziewaliśmy się was tak szybko.
    - No to niespodzianka! - warknął Bart, rzucając się w ich stronę. Paweł i Kasis poszli jego śladem, Misiek, Rusis i Anor pobiegli uderzyć z flanki.
    Bitwa była długa i zajadła, ale Narrator spojrzał na zegarek i stwierdził, że już późno. Darujcie więc, ale nie opisze jej z przesadną szczegółowością, przejdzie natomiast do konkluzji: Święta Moderacja wygrała.
    - To już kolejny rozdział, w którym pokonujemy groźnego przeciwnika i ratujemy Las – zauważyła Kasis. - Nie sądzicie, że ta historia jest trochę tendencyjna?
    - Być może – odparł Freedon – ale jeszcze nie znaleźliśmy porwanych.
    - Właśnie – rzucił Anor, podnosząc jednego z Sithów za poły płaszcza i policzkując go ogromną, otwartą dłonią. - Gadaj, gdzie są Otas, Gil i Chewie!
    Przestraszony brutalnym podejściem Sith (tak się złożyło, że Melipone) wskazał palcem jeden z budynków Parku Sithiańskiego, na pierwszy rzut oka niepozorny, po dokładniejszych oględzinach budzący jednak pewną podejrzliwość. Niewykluczone, że to przez ogromny transparent z napisem „Krypta Exara Kuna”.

    Krypta Exara Kuna, Park Sithiański

    - No chodźcie, chodźcie do mnie, Moderatorzy – syczał The Chosen One, ukryty wewnątrz budynku i obserwujący poczynania Świętej Moderacji dzięki kryształowej kuli. - Zobaczycie, co to znaczy spotkać się z prawdziwym wrogiem! Buahahahahahahahaha!

    Leśne Pogórze, ileś tam kilometrów od Forest-City

    - Nadajemy z Leśnego Pogórza, gdzie wały przeciwalkoholowe przerwała nieoczekiwanie fala niezidentyfikowanych obiektów kroczących – opowiadał pierwszy i najbardziej popularny reporter Holonetu, Mariusz Max Valorum. - Zaraz, czy to ptak? Czy to Tupo samolot? Nie, to bożyszcze tłumów, nieślubne dziecko Brada Pitta i Johnny`ego Deppa! Panie i panie, Mistrz Fett!
    Faktycznie, kawałek dalej, przy przerwanych wałach przeciwpowodziowych wylądował Mistrz Fett w zwiewnej, czerwonej pelerynce, po czym spojrzał radośnie w stronę hordy maszerujących Noobów.
    - Nie lękajcie się – zawołał, nie do końca wiadomo, do kogo. - Mistrz Fett tu jest i zaraz załata wały!
    - Mistrzu Fett! Mistrzu Fet! - krzyczały kobiety, wpadając w ekstatyczną euforię godną lepszej sprawy. - Jesteś taki dzielny!
    - Ha! Wiem! A jakże! - Mistrz Fett błysnął zębami i mrugnął do stojących w pierwszym rzędzie fanek, wywołując kolejną falę ochów i achów.
    W międzyczasie Nooby szły dalej.

    Krypta Exara Kuna, Park Sithiański

    Drzwi otworzyły się z hukiem, wykopane masywnym buciorem Rusisa, po czym święta Moderacja wparowała do środka, machając mieczami świetlnymi w sobie tylko znanym celu.
    - Otas! Gil! Chewie! - wołał Anor, odpowiedzią były jednak jedynie spazmatyczne wybuchy śmiechu.
    - Czai się tu wielkie zło – szepnęła Kasis.
    - Albo ktoś ogląda Big Bang Theory - mruknął Bart.
    I rzeczywiście, za rogiem stał telewizor z włączonym serialem. Śmiechy dochodziły jednak z pokoju obok.
    - O nie – sapnął Misiek – tam ktoś widzi przez ściany!
    Trzymając wysoko uniesione miecze, dzielni Moderatorzy wkroczyli do kolejnego pomieszczenia i ujrzeli niebieską postać The Chosen One`a, wielką i migoczącą. Chwilę trwało, zanim dotarło do nich, że to tylko hologram.
    - Buahahahahaha! - zaśmiał się The Chosen One. - Jam jest awatar wielkiego i nieśmiertelnego Lorda Sidiousa! Drżyjcie, albowiem wkrótce Sidious powróci, większy i potężniejszy!
    Całą Moderacja zadrżała, albowiem Sidious miał powrócić większy i potężniejszy. Nagle jednak The Chosen One sam zadrżał, zamigotał i zgasł. Moderatorzy odwrócili głowy i stwierdzili, że Narrator kłamał dwa zdania wcześniej. Jeden Moderator – konkretnie Freedon – podszedł do holoprojektora i najzwyczajniej w świecie go wyłączył.
    - Później mi podziękujecie – mruknął.
    - Zrobiłeś dobrą rzecz – rzucił Paweł. - To coś o mało co wstrzymałoby nasz proces rozwojowy (to jest autentyczne zdanie z jednego z odcinków Wojowniczych Żółwi Ninja; Narrator nie do końca rozumie, co ono znaczy, ale stwierdził, że tu pasuje).
    - Rozwojowy-srowy – warknął Anor. - Nadal nie wiemy, co z Gil, Otasem i Chewie!
    - Byli tutaj – odezwała się Kasis, spoglądając na ślady futra, rozlaną kawę i drzazgę z obcasu Gil.
    - Czyli zostali przeniesieni gdzieś indziej – rzekł Freedon. - Już ja sobie pogadam z tymi Sithami na zewnątrz. Na pewno wszystko mi wyśpiewają, jak tylko zabronię im korzystać z piwniczki!
    - Nieeeee – rozległ się wspólny krzyk Lorna, Melipone`a i Moofa. - Tylko nie to! Batorz nas, podpalaj, katuj, łam na kole... ale zostaw nam alkohol!
    - O tym zadecyduje święta Moderacja – zauważył oschle Rusis. - Póki co...
    Przerwał, bo jego osobisty komunikator zaczął pobrzmiewać melodyjką znaną powszechnie pod tytułem Friday.
    - Co jest... tak, już po... co takiego!? - momentalnie wyłączył komunikator i zwrócił się do pozostałych Moderatorów. - To była Jaya. Mamy bardzo poważny problem.

    Apartamenty imienia św. Brata Alberta, Forest-City

    Lady Este siedziała w apartamentach Gilraen w nadziei, że jej siostra/matka wróci albo da znak życia. Miała ochotę ją strasznie zrugać za to, że nie poszły na zakupy. A tak bardzo chciała nabyć te cudowne i jedyne w swoim rodzaju JOGURTY W REALU PO ZŁOTY DWAJŚCIA DZIEWIĘĆ! A teraz musiała zajadać się pieprzonymi Danonkami. Od tego wszystkiego rozbolał ją brzuch.
    - Lady Este! Lady Este! - usłyszała nagle znajomy głos. Wyjrzała przez okno i spostrzegła Lady Aragorn, nadlatującą na gigantycznym komarze.
    - Na Moc – krzyknęła Este. - Skąd masz to paskudztwo!?
    - Narrator musiał się wkurzyć na jakiegoś komara, jak to pisał – wyjaśniła Aragorn. - Zresztą nieważne! Czy wiesz...
    - Lady Este! Lady Este! - przerwało jej kolejne wołanie. Zza rogu wyleciała nagle Lady Morte na latającej Scarlett Johansson (sic!).
    - Na Moc – krzyknęła ponownie Este. - Skąd masz to paskudztwo!?
    - Jak tak, to ja się nie bawię – powiedziała Scarlett, przesadziła Morte na komara i odleciała z opowiadania. Morte zaś tylko wzruszyła ramionami.
    - Pewnie Narrator słuchał podczas pisania jej płyty z coverami Toma Waitsa...
    - Nieważne – wybuchła Aragorn! - Widziałaś, co się dzieje!?
    - Nie – wyznała Este.- Gil zniknęła i czekam...
    - To włącz Holonet – rzuciła Aragorn i wskoczyła przez okno do apartamentu. Morte było głupio, że sama siedzi na komarze (a Narratorowi, że wprowadza swoje fantazje do opowiadania), więc poszła za nią. A komar – jak to komar – został zabity.
    Este natomiast odpaliła Holonet i oczom wszystkich dziewczyn ukazały się sceny tak dantejskie, że nadawałyby się na sequel Dante`s Inferno.
    - LA... ale ja już widziałam Sucker Punch – powiedziała Este.
    - Nie to! - syknęła Aragorn i przełączyła kanał. Ich oczom ukazały się sceny równie dantejskie, ale w znajomym otoczeniu. Oto Mistrz Fett rzucał bezskutecznie worki z piaskiem w hordę hatifnatów, a rozentuzjazmowany Valorum opowiadał zza kadru, jak to najwspanialszy heros Lasu robi co może, ale niespodziewanych najeźdźców jest coraz więcej.
    - Wszyscy zadają sobie pytanie: gdzie w tej czarnej godzinie są Moderatorzy!? - lamentował Valorum.- Las jest już prawie zalany przez Noobów!
    - No właśnie – podchwyciła Aragorn. - Gdzie są Moderatorzy?
    - Wysłałam ich za Gil – szepnęła Este. - Co ja zrobiłam...
    - Promil z flotą przygotowują się do odparcia ataku – rzuciła Morte. - Może nie będzie tak źle...
    - Morte, nie widziałaś? Noobów jest jak mrówków! Bez Moderacji Forest-City upadnie! O nie... - przejęła się Este. - Wypiją cały alkohol!
    - Przecież głównie są nieletni... - mruknęła Morte.
    - Może niekoniecznie – westchnęła Lady Aragorn, ignorując pomruki Morte. Nie od dziś wiadomo, że ludzie cierpiący na pomruczność cichą mają gorzej na świecie. - Jest jedna osoba, która nas kiedyś uratowała. I może zrobić to ponownie...
    - Kto taki? - spytały jednocześnie Este i Morte.
    Lady Aragorn zawiesiła na chwilę głos dla większego dramatyzmu, po czym powiedziała z namaszczeniem:
    - Halcyon.
    Zapadła cisza tak niezręczna, że Narrator postanowił wymknąć się cichcem na piwo. Po półgodzinie wrócił.
    - Ale LA... - powiedziała wtedy Morte. - Halcyon nie żyje.
    Lady Aragorn tylko się uśmiechnęła.
    - Niekoniecznie.

    LINK
  • VI. Brak równowagi

    Misiek 2012-01-06 15:52:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Nielegalna bimbrownia Domatora, Forest-City

    Burzol wiedział w tej chwili tyko jedno: miał potwornego kaca. Uniósł z trotuaru ociężałą jak stado ciężarnych krów głowę i rozejrzał się dookoła. Bimbrownia wyglądała tak samo, jak zawsze. Tam ktoś rzygał, gdzieś ktoś biegł, ktoś inny darł się na jeszcze kogoś innego... jak to w Lesie. Burzol przez alkoholową mgłę usiłował sobie przypomnieć, jak trafił do tego zacnego przybytku i co się stało, że postanowił zalać przysłowiową pałę. Po chwili jednak wzruszył ramionami. To mogło być cokolwiek. Dziura w skarpetce, kolor liści, upaprane deszczem ciuchy...
    - Nie uwierzycie, jaki miałem sen – mruknął cicho, przecierając oczy.
    - Niech zgadnę – mruknął Domator, który sobie tylko znanym sposobem słyszał słowa Burzola. Być może nawet słyszał jego myśli... nie. To by było jednak zbyt straszne nawet jak na tę przerażającą już opowieść. - Śniło ci się, że nasze miasto atakuje horda Noobów i wszystkich nas czeka zguba.
    - Naprawdę umiesz czytać w myślach – zauważył z uznaniem Burzol.
    - Nie umiem – odparł Domator. - Po prostu opowiadasz to po raz piąty. I ja po raz piąty mówię ci: to nie był sen.
    Burzolem coś wstrząsnęło, zadygotał i po grzbiecie przebiegły mu lodowate mrówki. W jednej chwili przeszedł przemianę, której obawiał się najbardziej. Nie było już Burzola; był Żużol.
    - Polej mi! - wrzasnął.
    Domator westchnął i odkręcił kolejną butelkę wina (bo to takie odkręcane wina były).

    Przedmieścia Forest-City, pół godziny wcześniej

    Właz od kanału odsunął się i spod ziemi wyszli członkowie świętej Moderacji wypadli na ulicę. Freedon i Anor ciągnęli za sobą pokonanych i upokorzonych Sithów, Rusis złapał za komunikator i podawał swoje namiary Jayi, Misiek jakimś cudem w międzyczasie dostał w pysk, a Paweł zaczął grać z Bartem w marynarza. Kronikarze Lasu pisali potem, że grali o to, kto będzie tym razem Harrym, a kto Ronem, bo było jasne, że Kasis wcieli się w Hermionę.
    I tak by sobie grali dalej, gdyby nagle nie przerwały im wibracje podłoża.
    - Co to? - spytał zaniepokojony Paweł.
    - To tylko ja – powiedział przechodzący obok tyranozaur. - Nie przeszkadzajcie sobie.
    - Nie, to nie on – rzucił przerażony Rusis, wskazując horyzont. - Patrzcie.
    Wszyscy odwrócili się jak na komendę (ciekawe, czy też padliby na komendę) i wtedy to zobaczyli.
    Przedpola Forest-City były białe.
    - Kurwa – wymsknęło się Bartowi. - Ile koki...
    - To nie koka – ucieszyła się Kasis. - To śnieg!
    - Jaya miała rację – powiedział Rusis. - Inwazja Noobów...
    - Nie damy im rady... - rzucił Anor.
    - A my wam nie pomożemy! - krzyknął za nimi Moof, ale Freedon pacnął go przez głowę.
    - Anor ma rację – odparł Rusis, słysząc za plecami charakterystyczny, syczący dźwięk transportowca szturmowego klasy Okocim, wysłanego po nich przez Jayę. - Do Leśnego Parlamentu! I powiadomcie wszystkie frakcje, że żarty się skończyły! Jeżeli teraz nie zjednoczymy się przeciwko Noobom – przełknął głośno ślinę – potem może być za późno.
    Transportowiec klasy Okocim zabrał Moderację i Sithów na pokład i odleciał. Tymczasem obok na swoim jednokołowym rowerku jechał sobie Burzol, ciesząc się ze swojego statusu Diwy i nucąc pod nosem piosenkę zasłyszaną w radiu:

    Kawał drogi mam do domu
    Czy dojadę – nie wiadomo
    Środek nocy, pełna groza
    Na poboczu tyranozaur...


    Nagle spojrzał w bok i niemal spadł ze swojego rowerka. Białe hordy na przedpolach Forest-City odebrały mu dech i wprawiły w zgrozę, w jaką nie potrafi wprawić żaden inny widok. Czytelnik może sobie jedynie wyobrażać, jaka to zgroza była, słowa nie są w stanie tego oddać. W jednej chwili mroczna, hedonistyczna strona duszy Burzola przejęła nad nim kontrolę.
    - Zostałeś zainfekowany przez Piaski Czasu – rzucił teatralnie Żużol. - Wszystko co twoje, i mnie przynależy. I będzie moje – spojrzał na hordy Noobów. - A teraz muszę się napić.

    mostek niszczyciela klasy Moderator „Piękno i inteligencja”, Forest-City

    Admirał Promil patrzył na ekran taktyczny przedstawiający Forest-City i nie mógł uwierzyć w to, co widział.
    - Do kroćset – warknął. - Najpierw szamba, a teraz to. Czuję się jak bohater jakiegoś taniego fanfica.
    - Admirale, mobilizacja bojowa floty idzie wolniej, niż przewidywaliśmy – zameldowała komandor Eire. - Osiągniemy pełną gotowość nie wcześniej niż za pięć godzin.
    - Pani komandor – odrzekł Promil, pociągając ze swojej piersiówki, z którą nigdy się nie rozstawał (i chował przed Kasis w podręczniku do obróbki skrawania) – nie mamy pięciu godzin.

    Nielegalna bimbrownia Domatora, Forest-City

    Burzol wiedział w tej chwili tyko jedno: miał potwornego kaca. Uniósł z trotuaru ociężałą jak stado ciężarnych krów głowę i rozejrzał się dookoła. Bimbrownia wyglądała tak samo, jak zawsze. Tam leżały rzygi, gdzieś ktoś biegł, ktoś inny śpiewał szanty... jak to w Lesie. Burzol przez alkoholową mgłę usiłował sobie przypomnieć, jak trafił do tego zacnego przybytku i co się stało, że postanowił zalać przysłowiową pałę. Po chwili jednak wzruszył ramionami. To mogło być cokolwiek. Zepsuta zapalniczka, kolor oczu napotkanego Ewoka, zapach jaśminu...
    - Nie uwierzycie, jaki to ja sen miałem – mruknął cicho, przecierając oczy.
    - Niech zgadnę – mruknął Domator. - Śniło ci się, że nasze miasto atakuje horda Noobów i wszystkich nas czeka zguba.
    - Naprawdę umiesz czytać w myślach – zauważył z uznaniem Burzol.
    - Opowiadasz to po raz szósty. - odparł zblazowany Domator. - I ja po raz szósty mówię ci: to nie był sen.
    Burzolem coś wstrząsnęło, zadygotał i po grzbiecie przebiegły mu lodowate mrówki. W jednej chwili przeszedł przemianę, której obawiał się najbardziej. Nie było już Burzola; był Żużol.
    - Polej mi! - wrzasnął.
    Domator westchnął i otworzył butelkę Whisky (bo wino się skończyło).

    Leśny Parlament, Forest-City

    - Drodzy reprezentanci, proszę o spokój – wołał Nestor. - Jaya zapewniła mnie, że święta Moderacja już jest w drodze!
    - Dobre sobie – zawołał jakiś Gunganin. - A gdzie była, gdy atakowały Nooby, co? Teraz wszyscy jesteśmy zgubieni!
    - To był ciężki dzień – odparła Jaya. - Przeżyliśmy plagę szamb i nikomu nic się nie stało głównie dzięki Moderacji!
    - Szamba-sramba – zauważył cokolwiek celnie Revan. - To była wewnętrzna sprawa Yuuzhan. Pomoc Moderacji była zbędna i odwróciła jej uwagę od prawdziwego zagrożenia.
    - Protestuję – warknął Shedao Shai, ale potem mu się bekło i zapomniał powiedzieć, dlaczego protestuje.
    - Takie tam pieprzenie kotka młotkiem – Prezi miał kaca. - Urthona nawet nie spowolnił marszu hordy! Skąd pomysł, że pozostali by temu podołali?
    - Bo to jest święta Moderacja, do jasnej ciasnej – zawołał Nestor. - Są po to, żeby zwalczać fale Noobów i mają taką moc!
    - Święta Moderacja to nic tylko zbieranina dawnych popleczników Lorda Sidiousa! - zawołał największy Ewok, jakiego Nestor widział w życiu. - Najgorsze szumowiny z SB, które do dzisiaj uniknęły sprawiedliwego osądu! To ma być demokracja?!
    - A to feler – westchnął Seller.
    - No właśnie! Podsumujmy: są nieskuteczni, piją za nasze i kryją zbrodniarzy wojennych – rzucił ktoś. - Postuluję rozwiązanie świętej Moderacji i zwiększenie znaczenia Floty, a co! Będzie totalitaryzm, ale będzie też spokój.
    Jaya poczuła, jak się jej robi słabo.
    - A Nestor musi odejść!
    Nestor też poczuł się słabo.
    - Wystarczy – rzucił Wedge i nagle zaświecił się na niebiesko. - Albowiem powiedziane jest, że przyjście Noobów zostało przepowiedziane przez przez świętą księgę, Tajwański Cętkowany Wolumin (w skrócie TCW), a tych Noobów będzie, cytuję: „W pizdu i jeszcze trochę”. I nic tego nie zmieni. Przyjmijmy ich jako naszych braci i edukujmy w imię wyższych racji.
    - Zbanować Moderację! - tłum nie przejął się orędziem Wedge`a.
    - Panie przewodniczący – powiedział TheMichal – wychodzi mi, że 49 reprezentantów jest za banicją Moderacji, a tylko 17 przeciw. Prawo jest prawem.
    Nestorowi i Jayi wciąż było słabo. Ale nie dlatego, że Parlament zdelegalizował świętą Moderację. To Gunganie, którzy przynieśli z bagien ten zwyczaj, że pierdzieli na znak aprobaty.

    Przed Leśnym Parlamentem, Forest-City

    Transportowiec klasy Okocim wylądował i wyskoczyli z niego wszyscy członkowie świętej Moderacji. Na lądowisku czekał na nich Nestor w towarzystwie Urthony i Jayi. Ich miny od razu powiedziały Rusisowi wszystko. Spojrzeli po sobie z Freedonem.
    - Pierdzieli? - spytał Freedon.
    - Jak wuwuzele – odparł Nestor.
    - Nie rozumiem... - rzucił Anor. Naprawdę nie rozumiał.
    - Parlament cofnął wsparcie dla świętej Moderacji. Oficjalnie musimy udać się na banicję – powiedziała Jaya.
    - Ludzie są głupie – rzucił Nestor. - Ewoki też. A Gunganie to najbardziej, jak przy tym jesteśmy...
    - Do rzeczy – przerwał mu Bart.
    - Parlament ogłosił pierwszy stopień stanu wyjątkowego, co oznacza, że każdy mieszkaniec Lasu będzie powołany pod broń – wyjaśnił Nestor. - Flota ruszy lada moment. Yuuzhanie i Mando już zaproponowali pomoc. Oficjalnie jesteście zbanowani, ale możecie wciąż pomóc nam walczyć o Las.
    - Nie opuszczę Lasu, choćbym szczezł! Zwołam innych Jedi i staniemy do walki! - warknął Rusis.
    - Jestem z tobą – dodał Freedon.
    - My też – odezwał się ktoś z wnętrza transportowca. Wszyscy odwrócili się jak na komendę (znowu) i spojrzeli na Moofa, Lorna i Melipone`a.
    - No co? - spytał Lorn. - Wszystko jest lepsze od abstynencji.

    Nielegalna bimbrownia Domatora, Forest-City

    Burzol wiedział w tej chwili tyko jedno: miał potwornego kaca. Uniósł z trotuaru ociężałą jak stado ciężarnych krów głowę i rozejrzał się dookoła. W bimbrowni nikogo nie było, choć panował taki bajzel, jakby ktoś próbował zakropić kotu oczy.
    - Może to jednak nie był sen... - zastanowił się na głos.

    Intermezzo: Wykład strażnika biblioteki Mihaa o sposobie na kaca-giganta

    Jak wiemy, żeby leczyć kaca, trzeba go najpierw wywołać. Do tego potrzebne są dwa czynniki: chlejus i alkohol. Przez chlejusa rozumiemy osobę nieprzeciętnie wlewającą w siebie nadmierne ilości napojów procentowych. Przez alkohol rozumiemy płyny o niezwykłych właściwościach magicznych i nie tylko. Przede wszystkim chodzi o płyny wysoce organizm wycieńczające. Musi być ich siedem: nigdy więcej i nigdy mniej.
    Pierwszym z nich jest piwo. Jest to złocisty i wysoce pyszny płyn, którego smak na zawsze pozostaje w pamięci pijącego i nie da się go porównać z żadnym innym. Musi być schłodzone, dlatego można je znaleźć w odległych górach, przy szklistych, krystalicznie czystych potokach.
    Drugim z nich jest rum. Często można go dostrzec nocą nad morzami, gdzie podpala okręty i wywołuje sprośne przyśpiewki u wszystkich okolicznych marynarzy.
    Trzecim z nich jest burbon. Napój ludzi zamożnych, można go znaleźć w najpilniej strzeżonych skarbcach Lasu. Fascynacja tym napojem w wyższych sferach jest zastanawiająca, bo – jak twierdzą znawcy i alkoholicy – lepsza jest już woda kolońska.
    Czwartym z nich jest tequila. Smaży się na słońcu pod kaktusem, można ją odnaleźć tylko podążając śladem rozsypanej soli w cieniu cytrynowych drzewek.
    Piątym z nich jest metaxa. Pija się ją tylko wtedy, gdy pozwala na to Grzegorz Turnau. On też wie, gdzie ją znaleźć.
    Szóstym z nich jest spirytus. Napój godny królowej, jak pisał Bułhakow. Z różnych źródeł wiadomo, że Narrator – gdy jeszcze był na studiach – zapijał spirytus wodą z kranu. On też wie, gdzie go znaleźć.
    Wreszcie siódmy pozostaje tajemnicą.
    Gdy siedem ich zbierze się w jednym miejscu i wymiesza razem, powstaje magiczny koktajl, który wywoła ducha wielkiego kaca, kaca-giganta. Ów duch jest najczystszą istotą etanolu i tylko nieliczni mają w sobie siłę zdolną go ujarzmić. W zamian za ujarzmienie, duch kaca ma moc, by kaca wyleczyć. Może też spełnić każe inne życzenie, acz legendy głoszą, że żaden śmiałek jeszcze nigdy nie poprosił o nic innego.


    Potok piwa, wschodnie szczyty lasu Ewoków

    Lady Aragorn, Lady Morte i Lady Este wylądowały latającymi miotłami (miotły te znalazły na przedmieściach Forest-City; czort wie, skąd się tam wzięły, ale Narrator ma czasem głupie i hermetyczne pomysły) nieopodal chłodnego, cudownego potoku, który słynął z tego, że zwilżyć w nim usta pragnął każdy, kto się blisko niego znalazł. Dziewczyny miały jednak ważniejszy cel; Aragorn chwyciła więc kufel i bez namysłu nabrała do niego spływające z górskich szczytów piwo.
    - Dobra, to było łatwe – powiedziała. - Lećmy dalej.

    LINK
  • VII. Ostrze szyderstwa I: Wielobój

    Misiek 2012-01-06 15:53:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Za Leśnym Pogórzem, kawałek drogi od Forest-City

    - A masz, ścierwo! - wrzasnęła Eleeri, kopiąc z półobrotu kolejnego Nooba. Obok niej z ostrymi jak brzytwa wachlarzami tańczyła Tori Forebode, odcinając głowy każdemu Noobowi, który akurat się nawinął. Gdzieś nieopodal Death skakała w purpurowym wdzianku wokół grupy przeciwników, tnąc ich raz po raz charakterystycznymi nożami (takimi samymi, jakich używał Rafael z Żółwi Ninja, tylko Narrator zapomniał, jak się nazywają). Ponad polem bitwy co rusz wznosił się tubalny okrzyk „Finish Him!”, w pewnym momencie jednak Diwy doszły do takiej sprawności w eliminowaniu Noobów, że ktokolwiek te okrzyki wydawał, po prostu z nimi nie nadążał.
    - Nie ogarniam – rzuciła Tori między poszczególnymi cięciami. – Ilu byśmy ich nie usiekły, ciągle ich przybywa! Przybyli z Chin czy co...?
    - Odwagi, Diwy! - odrzekła Death. - Wytrzymajmy, Flota już jest w drodze!
    Tak naprawdę Flota jeszcze w drodze nie była, ale Diwy o tym nie wiedziały. Po wycięciu w pień tysięcy Noobów i naporze kolejnych setek tysięcy, Diwy musiały jednak przyznać, że we trzy nie powstrzymają inwazji. To sprawiło, że stanęły przed straszliwym pytaniem.
    - Kto pił z mojego kubeczka? - spytała Eleeri.
    - Jest ich coraz więcej, co robimy? - spytała Tori.
    - Musimy się wycofać – nawet Death musiała przyznać, że co prawda, to prawda. - Na Absyntowe Wały!
    Wycofanie się na Absyntowe Wały nie było już tak emocjonujące, jak sama walka, więc zostawmy Diwy póki co same sobie i zobaczmy, co się działo gdzieś indziej.

    Morze Wódki, na południowy wschód od Forest-City

    Gunfan przebiegł gibko po linie cumowniczej pirackiego okrętu „Twoja Stara”, po czym zwinnym saltem przeskoczył przez relingi i płynnie zasunął po pokładzie, zahaczając szpadą o lont stojącej nieopodal armaty. To spowodowało zaprószenie ognia i w rezultacie podpalenie całego mechanizmu wyrzucającego kule, ale Gunfan się tym nie przejął, bo akurat – niby przypadkiem – wdepnął w szmatę do czyszczenia pokładu, zakręcił piruet, chwycił się szota, draskając go zarazem końcem szpady. Szot wyrzucił go w górę na maszt, wokół którego Gunfan się zakręcił, w ostatniej chwili czepiając się żagla, po którym zjechał jak na zjeżdżalni; akurat w samą porę, żeby chwycić się w locie wystrzelonej właśnie przez armatę kuli. Ta poniosła go na drugi okręt piracki, „Chyba Ty”, gdzie Gunfan zdołał zeskoczyć na liny od żagli i zjechać po nich prosto na kabestan.
    - No – powiedział, bardzo z siebie dumny. - I to wszystko bez ani jednej kropli rumu.
    A mógł tak powiedzieć dlatego, że rum zabrały mu Este, Morte i Aragorn.

    Absyntowe Wały

    Na Absyntowych Wałach zebrało się spore pospolite ruszenie, złożone naprędce z ludzi, Gungan i Ewoków pod wodzą wyciągniętych z knajp i pubów wszelakich członków Elyty.
    - To potwarz – powiedział Malak. - Żeby Nooby odrywały nas od ważnych rzeczy.
    - Zgadzam się – odrzekł Ludwik – To potwarz.
    Rav nic nie powiedział, bo polerował swoją nową zbroję.
    - Yeleniu – zapytał przezornie Ray Solar – jak daleko znajduje się przeciwnik?
    - Stanowczo za blisko – odrzekł Yeleń, patrząc się na horyzont przez dwie butelki udające lornetkę. - Ale mają kobiety. Może nie będzie tak źle...
    - To nie ich kobiety, łosiu – powiedział Malak, zapominając najwidoczniej, że parzystokopytny parzystokopytnemu nierówny. - To Diwy.
    Faktycznie, to były Diwy. Przybiegły zziajane na Absyntowe Wały, czując na swoich plecach oddech Noobów.
    - Elyta – zawołała Tori, nie kryjąc radości; Narrator zaś zauważył, że Diwy coś dużo krzyczą w tym rozdziale – Weście coś zróbcie, bo tych Noobów jest za dużo!
    - No – zauważył elokwentnie Ludwik.
    - To nic – zdecydował Malak. - Staniemy przeciwko nim, wytłuczemy jak trzeba i wracamy do spożywania alkoholu. Wszyscy razem. Gotowi do szarży?
    - Gotowi! - odkrzyknęły oddziały Gungan i Ewoków; ludzie przezornie uciekli do miasta.
    - No to do walki – rzuciła Eleeri. - Wszyscy razem! Nooby nie mają szans!
    - Wiesz, że w nowym Mortal Kombat jest opcja gry Twoją postacią bez ubrania? - mruknął Yeleń do Death. - Ma ona tylko dwa cieniutkie bandaże wokół...
    - Spierdalaj – rzekła krótko Death i ruszyła do walki.
    A walka była zacięta jak puszka szprotów z Biedronki. Elyta i Diwy wspólnymi siłami wytłukli tysiące Noobów i popisali się wielkim bohaterstwem. To jednak oczywiście było za mało, bo inaczej opowieść skończyłaby się w bardzo bezsensownym miejscu. Nooby napierały dalej, aż w końcu Malak – nie mogąc doczekać się przybycia Floty – rzucił hasło dnia:
    - Spierdalamy!
    - Wiem, Death już to sugerowała – mruknął Yeleń.

    LINK
  • VIII. Ostrze szyderstwa II: Libacja

    Misiek 2012-01-06 15:53:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Mostek niszczyciela klasy Moderator „Piękno i inteligencja”, Absyntowe Wały

    No i Flota ruszyła, bo co miała robić. Promil i Piett połączyli siły z oddziałami Wedge`a i Taraissu, po czym cała armada ruszyła strzelać do Noobów. Było dużo laserów, krzyków i wulgaryzmów, tym bardziej, że okręty rozpoczęły ostrzał jeszcze zanim z pola bitwy uciekli ostatni wojownicy; Elyta i Diwy zdołały dostać się w bezpieczne miejsce, jednak kanonada uniemożliwiała im skuteczną walkę. Promilowi się to nie podobało.
    - Nie podoba mi się to – powiedział. - Strzelamy do nich i strzelamy, a ich coraz więcej. Powinniśmy mieć jakieś wsparcie naziemne, żeby powstrzymywać ich pochód.
    - Spokojnie – odparł Wedge przez komunikator – mam plan.
    I faktycznie miał. W jednej chwili jednostki Wedge`a obróciły się i zaczęły szybko i sukcesywnie ostrzeliwać poziomą linię prostopadłą do trasy Noobów. W rezultacie powstała ściana ognia, na którą przeciwnicy wchodzili i w której się spopielali.
    - Brawo – rzekł z uznaniem Piett. - To powinno ich powstrzymać.
    - To zasługa Horusa – odparł Wedge. - Czekaliśmy, aż przebiegnie się po powierzchni i narysuje linię, w którą mamy strzelać.
    - Miejmy nadzieję, że Nooby zawrócą, zanim wszyscy zginą – zaniepokoiła się Taraissu.
    Nooby jednak nie zawracały, a ich rzesze wydawały się nieprzebrane.

    Absyntowe Wały

    Shedao Shai z Vuą Rapuungiem i oddziałem Yuuzhan obserwował, jak Flota stawia ścianę ognia przed Forest-City i jak Nooby zapamiętale pakują się w objęcia śmierci. Stwierdził, że brzmi to bardzo patetyczne, więc dał się ponieść temu patosowi i zawołał do swoich pobratymców:
    - Obywatele i obywatelki! Czy pozwolimy, aby Flota odebrała nam całą chwałę?
    - Nie – odkrzyknęli obywatele i obywatelki.
    - Wiec do walki – rzucił Shai, obnażył kły i poprowadził atak na skupiska Noobów. Nie miał przy tym takiej radości, jak podczas eksterminacji szamb, ale też było fajnie.
    Do czasu.
    - Szefie – zauważył Vua, tłukąc do nieprzytomności jednego z Noobów swoich platynowym amphistaffem. - Oni coś szykują.
    Faktycznie, napór Noobów jakby osłabł, zwiększyła się jednak ich koncentracja w poszczególnych punktach hordy. Wyglądali, jakby się sprzężali czy coś w tym rodzaju, ale Shedao nigdy nie był dobry z chemii. Ani z fizyki. Ani z biologii...
    Potem jednak zobaczył, po co to robią.
    - Na Teutatesa – wymsknęło mu się.

    Ponad Absyntowymi Wałami

    Łotr122 prowadził właśnie eskadrę kanonierek klasy Ciechan do kolejnego podejścia, gdy dostrzegł na radarze, że Nooby koncentrują się w dziwne, monochromatyczne (trudne słowo) zbitki. Już miał się cieszyć, że łatwiej będzie ich bombardować, kiedy dostrzegł, po co oni to w ogóle robią.
    Oto każde takie nagromadzenie wystrzeliwało Nooba. Jednego, ale mknącego z niesamowitą szybkością. Gdy tylko taki Noob trafiał w kadłub któregoś z okrętów, odbijał się, ale nadwyrężał tarcze. A takich noobopocisków w jednej chwili wystrzeliły setki. Po paru sekundach jedna z fregat została momentalnie zestrzelona, pozostałe jednostki też zaczęły zbierać cięgi.
    - Niech mnie! - rzucił Łotr122 przez komunikator. - Wszyscy do manewrów wymijających! Eskadry pijana i bardziej pijana, bombardujemy te skupiska, szybko!
    Jak to bywa jednak z eskadrami pijaków, przyzwyczajonymi do łatwych celów, niewiele bomb typu Leśny Dzban spadło w odpowiednie miejsca. Te jednak, które rozbiły skupiska Noobów, niewiele zmieniały; Flota była powoli dziesiątkowana.
    - Niszczyciel komandor Eire dostał! - rzucił ktoś przez komunikator i nagle wielkim i majestatycznym okrętem klasy Moderator, „Abstynentem”, wstrząsnęły serie wybuchów, po czym osunął się on na ziemię. A był tylko pierwszym z wielu.

    Absyntowe Wały

    Shedao Shai patrzył, jak myśliwce i krążowniki bojowe Floty powoli znikają w eksplozjach, a droga do Forest-City powoli staje przed Noobami otworem. Równocześnie on i jego Yuuzhanie wycofali się na z góry upatrzone pozycje, spotykając po drodze Diwy i Elytę.
    - Czemu nie walczycie!? - rzucił Vua.
    - Death nie pozwoliła – mruknął Yeleń.
    - Musieliśmy się przegrupować – odrzekł Ludwik, popijając z piersiówki dla kurażu. - A wy?
    Vua wzruszył ramionami.
    - Shedao przez pomyłkę wezwał nie tego boga i wszyscy straciliśmy naszą yuuzhańskość – westchnął. - Trzeba będzie wypełnić teraz rytuał przebłagalny, może spalić na stosie jakąś dziewicę...
    - To nie jest najlepszy pomysł – zaprotestowały Diwy.
    - Nie zamierzam stać bezczynnie i patrzeć, jak Forest-City zalewa fala tych dziwolągów – warknął Malak i ruszył naprzód. Pozostali Elytarni popatrzyli po sobie, ale podążyli jego śladem.
    - Nic tu po nas – westchnął Shai, z którego uleciała cała drapieżność. - Chodźcie, musimy się przegrupować.
    - Dokąd? - spytała Death.
    - Na Gungańskie Bagna. Tam przynajmniej zanim po nas przyjdą, to część tej watahy się potopi.
    To mówiąc, ruszył na północny wschód, oddalając się od pola bitwy. W oddali niedobitki Floty salwowały się ucieczką, ogłaszaną jeszcze przez Promila i Wedge`a za pomocą komunikatorów. Absyntowe Wały upstrzone były gęsto zniszczonymi i płonącymi wrakami niegdyś majestatycznych okrętów.

    Przedmieścia Forest-City

    Rusis patrzył przez makrolornetkę – tym razem nie przez denka butelek po piwie – jak Nooby masakrują Flotę i przebijają się przez Absyntowe Wały. Krew w nim wezbrała i warknął na towarzyszących mu Jedi i Sithów, zjednoczonych w imię wyższych racji:
    - Dobra, teraz się wściekłem.

    LINK
  • IX. Piwo za piwem

    Misiek 2012-01-06 15:54:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Pokój Narratora

    - Skaranie boskie... ty wiesz, która godzina!? Już po drugiej. Jutro do roboty wstajesz!
    - Już, tylko skończę.
    - Nie denerwuj mnie nawet!
    - Już, tylko...
    - To śpisz na kanapie.
    - My nie mamy kanapy...
    - Twierdzisz, że kłamię!?
    - No dobra, skończę to jutro...

    Przedmieścia Forest-City (jutro)

    - Malak!
    - Co jest? - spytał Malak, co w sumie miało mało sensu; wiadomo było z grubsza, że przecież jest źle.
    - Słuchaj, jeśli mamy mieć jakiekolwiek szanse, to musimy przywołać MegaZorda Elyty – powiedział z przekonaniem Rav.
    - Żeby nas zbombardowali jak Flotę? – spytał Ray Solar.
    - Niekoniecznie – mruknął Rav. - Megazord szybciej i sprawniej uniknie latających Noobów niż każdy okręt. Poza tym ej, mamy lepsze tarcze i w ogóle wszystko mamy fajniejsze.
    - A poza tym patrz: nie jesteśmy sami – wtrącił się Ludwik, wskazując na inną część miasta, z której rozległ się donośny, choć skrzeczący wrzask: „Rośnij, Rusisie!”. I faktycznie, po chwili w stosownym miejscu pojawił się ogromny Rusis, tłukąc i gniotąc każdego Nooba w okolicy.
    - Tak, to jest to! - rzucił Malak. - Kiedyś walczyliśmy przeciwko sobie, a teraz razem w słusznej sprawie! Jakie to epickie!
    - Zordy, do nogi! - zawołał Yeleń, dając się ponieść chwili. I faktycznie, nowe i wspaniałe Zordy Elyty momentalnie pojawiły się w oszałamiających sekwencjach filmowych z zastosowaniem techniki poklatkowej. Ludwiczek Ludwika skulił się w sobie i przetransformował w tors i kawałki rąk, Kot Malaka i Buldożer Solara przemieniły się w nogi, Jeleń Yelenia rozdzielił się, tworząc ręce, a Karton-Man Rava utworzył pancerz, głowę i silniki rakietowe.
    - Jesteśmy Elytą! Jesteśmy niepokonani! - wrzasnęła chórem Elyta, a kierujący Megazordem Ray Solar dodał: - Przyzywam delirium!
    W jednej chwili – i gdzieś po drugiej stronie Forest-City – „Popend”, ulubiona knajpa Elyty, oderwał się od ziemi i przetransformował (nie pytajcie, jak) w miecz i tarczę Megazorda. Tak powstał Ultramegazord Elyty, który niezwłocznie ruszył do walki z Noobami.

    Pokój Narratora

    - Twoja kolej zmywania naczyń!
    - Zaraz, tylko dopiszę, że Jedi i Sithowie też walczyli...
    - Ty znowu o tym Forest Wars! Masz obowiązki domowe, wiesz?
    - Ale wiesz, że męczę to drugi rok...
    - I będziesz męczył trzeci, jeśli będzie trzeba. Naczynia!
    - Co ja z tobą mam...
    - Słyszałam to!

    Przedmieścia Forest-City

    Nooby – które oczywiście były dziesiątkowane przez Ultramegazorda Elyty i powiększonego Rusisa, oraz drużyny Jedi i Sithów pod wodzą Freedona – przeszły do kontrofensywy. Znów zbiły się w siebie, lecz zamiast strzelać poszczególnymi członkami swojej noobowej wspólnoty, zebrali się do kupy i stworzyły jednego wielkiego Nooba (a właściwie NOOBA). No i NOOB był tak duży i tak silny, że Rusis i Elyta zaniemówili z wrażenia. Oto bowiem stanął przed nimi osobnik wyglądający jak gigantyczny hatifnat,tylko bardziej oślizgły.
    - Nie no, to jest niesmaczne – powiedział Ludwik.
    Megazord i Rusis spojrzeli po sobie i ich wzrok mówił wszystko. Tego NOOBA trzeba za wszelką cenę unieszkodliwić. Zebrali się w sobie i ruszyli do walki.

    Pokój Narratora

    - Kochanie...?
    - Tak?
    - Jakiego słowa zamiast „rozpierdol” mam użyć, żeby mi to opublikowali na Bastionie?
    - Może „rozkurw”?
    - Daj spokój.
    - Sam daj spokój. Siedzisz i nic tylko piszesz i piszesz. Jeszcze nie skończyłeś?
    - Wiesz, że się staram...
    - Wiem, od kilku dni nie ma z ciebie pożytku. Weź to skróć, bo nigdy nie skończysz.
    - To nie takie proste. Bohaterowie muszą jeszcze przegrać z wielkim NOOBEM, wycofać się na Gungańskie Bagna, minąć Gębowy Jar...
    - Nudyyyy. Skracaj to i chodź spać.
    - No dobra...

    Gungańskie Bagna (dużo później)

    Tabuny zmęczonych i sponiewieranych wędrówką uchodźców snuły się powoli przez grząskie i niebezpieczne rejony Gungańskich Bagien. Pozostawili za sobą Gębowy Jar, miejsce dawnych, epickich walk o sukcesję, wiedzieli bowiem, że – choć twierdza to warowna i srodze ufortyfikowana – nie znajdą tam schronienia przed inwazją Noobów. To Nooby bowiem (w krwawej i wielogodzinnej batalii o Forest-City, opis której Narrator z przyczyn od siebie niezależnych musiał skrócić) zmusiły bowiem wszystkich mieszkańców stolicy Lasu do ucieczki. Zdziesiątkowana Flota i waleczne, pospolite ruszenie, które nie dało rady zmasowanemu atakowi najeźdźców, zbiegli w poszukiwaniu nowego przyczółka, z którego można by było wyprowadzić kontratak. Nad bezpieczeństwem uchodźców czuwały – przetrzepane wprawdzie, ale wciąż bitne – drużyny Jedi, Sithów i Yuuzhan, dowodzone przez Rusisa, Freedona i Shedaa. Towarzyszyły im – już nieco mniej bitne – oddziały Elity i Diw.
    - To był bój... - westchnął Shai, liżąc ranę swoim rozdwojonym językiem.
    - Nic mi nawet nie mów – odparł Rusis, poprawiając opatrunek na udzie. Kiedy walczył ogromnym NOOBEM w swojej powiększonej formie, ten oderwał z pobliskiego wieżowca iglicę i usiłował dźgnąć wielkiego Jedi w serce; ponieważ jednak Nooby mają krótkie rączki, trafił jedynie w udo. - Boli jak cholera, a całą bactę wykorzystała moja drużyna...
    - No, Jedi chyba dostali najbardziej – odrzekł Shedao. - Będą w formie do dalszej walki?
    - Wątpię – powiedział Rusis. - Skoro nawet ja nie dałem im rady...
    - Mówiłem, żebyś dał sobie spokój – wtrącił się Freedon. - Zawsze powtarzałem, że „powiększony Rusis” brzmi jak kanapka z McDonald`s...
    Nie skończył, bo Rusis ze stoickim spokojem kopnął go z półobrotu, skutkiem czego Freedon poleciał na najbliższe drzewo.
    - Nie bądź taki drażliwy – mruknął Shedao. - Mogłeś się nazywać Białorusis...
    Kolejny kopniak Rusisa posłał Shaia na drzewo obok Freedona.
    - Mistrzu! - rozległ się czyjś głos. Rusis odwrócił się i dostrzegł Jedi Mastera Radka, który szedł w jego stronę dzierżąc komunikator.
    - O co chodzi?
    - To X-Yuri i Mandalorianie, mistrzu – odparł Radek. - Rozbili obóz w elfickich ruinach Loc Muinne na południu. Właśnie wysłali sygnał do Floty, Imperialnych Misji i wszędzie, gdzie się da. Chcą zrobić tam ostatni bastion obrony przed Noobami.
    - Bastion... - mruknął Rusis. - Chwytliwa nazwa...
    Shedao i Freedon, widząc zamieszanie, zeszli z drzew, na które zostali wkopani, po czym Nadd spytał:
    - Gdzie u licha jest Loc Muinne?
    - Ja wiem gdzie – odparł Shai. - Czytałem Sapkowskiego.
    - To jest właśnie to – ucieszył się Rusis. - Skoro nikt w Lesie tego nie wie, to Nooby też pewnie nie wiedzą. Będziemy mogli się tam spokojnie przegrupować i zaplanować kontratak.
    - Nie, jeśli Nooby podążą naszym śladem – zauważył Freedon.
    - Dlatego musimy urządzić dywersję. Shedao – zwrócił się do Shaia – zaprowadź uchodźców do tego Loc Muinne. My z Freedonem zajmiemy czymś naszych wrogów – uśmiechnął się chytrze. - Mam plan...

    Mieszkanie Grzegorza Turnaua

    - Dobra, macie, macie... wszystko wam dam, tylko zostawcie mnie w spokoju! - płakał Turnau, padając do nóg Lady Aragorn.
    - Uspokój się pan – rzuciła Morte, poprawiając przerzuconą przez ramię torbę ze zdobytymi już alkoholami; obok piwa i rumu znalazł się tam już burbon, który stał w barku w jednym z apartamentów Pięćsetki Wódki, a także tequila, którą dziewczyny odkopały spod rosnącego na granicy Lasu kaktusa. Teraz przybyły po metaxę.
    - Zależy nam tylko na metaksie, reszty nie chcemy – dodała Este.
    - Dobra, macie... macie... - Turnau wyciągnął spod wymiętej koszuli butelkę pełną brązowawego płynu, jeszcze zakorkowaną – Tylko wyjdźcie już stąd...!
    - Mamy to. Chodźmy – zarządziła Lady Aragorn, po czym spojrzała na Turnaua. - A ty, panie śpiewak, nie stresuj się tak.
    - Łatwo wam mówić – jęknął Turnau. - To nie do was wpadły trzy wiedźmy na miotłach z żądaniami libacyjno-alkoholizacyjnymi. Na pewno nie miałybyście się najlepiej, gdyby ktoś taki wpadł wam do mieszkania podczas komponowania najwspanialszej, cudownej i jedynej w swoim rodzaju ballady, która rzuciłaby na kolana cały poetycki Kraków i zapewniła wam uwielbienie i zachwyt tłumów po wsze czasy...
    - No już, wystarczy – przerwała mu Este. - Cichosza.
    Turnau posłusznie zamilkł, podczas gdy Aragorn, Este i Morte dosiadały mioteł. Ta ostatnia przed odlotem spojrzała jeszcze na śpiewaka i rzekła:
    - Świetlicki miał rację. Jesteś pan nadęty.

    Pokój Narratora

    - Kochanie...?
    - Mhmmm...?
    - Śpisz?
    - Mhmmm...
    - Dobrze, mogę pisać dalej.

    LINK
  • X. Mroczna podróż (nosem do kałuży)

    Misiek 2012-01-06 15:54:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Gungańskie Bagna

    Watahy Noobów niespiesznie szły poprzez bagna i moczary, tratując co mniejsze drzewa i wyrywając większe. Gdzieniegdzie ostały się jeszcze jakieś kikuty, jednak było to nic w porównaniu z pięknem i dziewiczością tych terenów przed ich najazdem. Rozchodzili się w miarę równomiernie, z wolna pokrywając coraz większe tereny. Żaden z nich nie zauważył, gdy nad ich głowami przemknął niewielski statek zwiadowczy, kierując się na północ. Był to najnowszy model Infiltratora Sithów, kanonierka klasy Defel. Lord Bart twierdził wprawdzie, że jemu słowo „Defel” kojarzy się z jednym słowem, kończącym się na -kacja, nie przeszkodziło to jednak Freedonowi zamówić sobie jeden.
    I to właśnie nim teraz Freedon, Rusis, Jaya, Urthona i Bart lecieli wprowadzić w życie swój diaboliczny plan.
    - Buahahahaha! - zaśmiał się Urthona, bo uznał to w tej chwili za stosowne.
    - Halo halo Wieśku – zagaił Rusis przez komunikator. - Odbiór.
    - Halo halo Mietku – odpowiedział mu głos Miśka. - Jak mnie słyszysz?
    - Całkiem nieźle. Jak sytuacja na ziemi?
    - Zajęliśmy pozycje na północny zachód od was, przy ujściu Rzeki Wódki – odparł Misiek. - Noobów jest tu mało i są słabi, powinniśmy utrzymać pole przez jakiś czas.
    - Doskonale – rzucił Rusis. - Zaraz tam będziemy. Możecie zaczynać.
    - Tak jest – odparł Misiek. - Bez odbioru.

    Ujście Rzeki Wódki, niedaleko przedmieść Forest-City

    Misiek spojrzał na majaczące w oddali, opustoszałe miasto, po czym teatralnie westchnął. Gdy podczas bitwy stało się jasne, że Nooby wygrywają, on i część innych Moderatorów, która walczyła poza główną linią frontu, zdecydowali się zejść do podziemia, by nękać przeciwników metodami partyzanckimi. „To jest rebelia!” - zawołała wtedy dyrektorka położonego nieopodal przedszkola, ale Święta Moderacja się tym nie przejęła. Misiek przechował się w opuszczonej, zrujnowanej knajpie o nazwie „Przekręt”, Paweł udawał ścianę, a Anor włączył pole maskujące. Kiedy flota została zdziesiątkowana, prom Kasis rozbił się nieopodal i ona też dołączyła do walki. Wspólnie na zdalną komendę Rusisa obrali kilka nieodległych od siebie punktów w dogodnych miejscach, skąd mogli przejść do działań dywersyjnych.
    - Nasi nadciągają – rzucił Misiek przez komunikator. - Zaczynamy.
    Na sygnał Miśka wszyscy wyszli ze swoich kryjówek i zaatakowali najbliższego Nooba, potem następnego i następnego... chwilę potem utworzyli przyczółek, w którym wylądował Defel Freedona. Pozostali Moderatorzy tym samym przyłączyli się do walki.

    Wykład ekscentrycznego Tuskena YangObiego na temat Moderatorów

    Ponieważ wszystko, co Święta Moderacja zrobiła w tym rozdziale, wydaje się bez sensu, spieszę z wyjaśnieniami. To, co wyróżnia Moderatorów na tle innych mieszkańców Lasu i co decyduje o tym, że najlepiej sprawdzają się w roli stróżów porządku, to zdolność manipulacji liczbą postów przeciwnika. Jak bowiem powszechnie wiadomo, im więcej postów, tym większa jest siła danego osobnika. Mocarze tacy jak Anor czy Lord Bart nie tylko sieją więc postrach w polu, ale też – jako Moderatorzy – potrafią ograniczać siłę przeciwników, a nawet zmniejszyć liczbę postów do zera. Tak załatwiony osobnik znika, jakby go nigdy nie było. Podobno przez to z Lasu zniknęło kilku niewygodnych obywateli, ale to są jedynie plotki, których nie ma sensu powtarzać. Przecież w Lesie nigdy nie było takich ludzi, jak Zenit albo Miami...
    Wadą mocy Moderacji jest fakt, że jak jej użytkownicy tną posty, muszą się skupić tylko na jednym przeciwniku. Wprawdzie w przypadku Noobów nie trzeba skupiać się zbyt długo, bo mają oni małą siłę, ale cały czas jest ich dużo. Dlatego też choć ta moc eliminuje Nooby, na dłuższą metę nie była w stanie wygrać wojny.
    Rusis o tym wiedział, ale wiedział też to, co wiedzieli wszyscy: że Nooby są głupie. Dlatego Święta Moderacja zrobiła dywersję po przeciwnej stronie Lasu niż ruiny Loc Muinne, rozmieszczenie i napór Noobów zwiększał się bowiem tam, gdzie napotykał na opór, a malał, gdy go nie było. Tak że po krótkim czasie i tysiącach wyciętych postów Nooby przestały napierać na Gungańskie Bagna, zaczęły zaś na przyczółek Świętej Moderacji. Dzięki temu został kupiony czas na przegrupowanie się w Loc Muinne. Przyczółek Moderatorów miał się natomiast odtąd nazywać Okopami Świętej Trójcy, choć to nie były ani okopy, ani świętej, ani trójcy. Taki figiel historyków.

    Ujście Rzeki Wódki Okopy Świętej Trójcy

    No to się tłukli Moderatorzy z Noobami, aż skwierczało. Dzięki mocom Moderacji wspólnie wyzerowali posty nieprzeniknionym hordom przeciwników, na miejsce jednego zaraz pojawiało się jednak trzech następnych. I oni tracili posty i znikali; a ponieważ Nooby nigdy zbyt wielu postów nie mają, ofiar dywersji Świętej Moderacji było sporo. Paweł miał przez chwilę wrażenie, że uda się zmusić wroga do odwrotu, szybko jednak zrzucił to na karb unoszących się nad rzeką oparów wódki. Trudno było w takich warunkach oceniać sytuację na trzeźwo.

    Loc Muinne

    - Nie masz wrażenia, że ta opowieść staje się wtórna? - spytał X-Yuri, kiedy ocaleli uchodźcy z Forest-City rozbili obóz w elfickich ruinach. Nikt wprawdzie nigdy w Lesie nie widział elfów, ale krążą plotki, że sam Las wyrósł na ruinach portalu o Władcy Pierścieni, nikt ich jednak nigdy nie potwierdził. Wprawdzie Loc Muinne nie ma z Władcą... nic wspólnego, ale to nieważne, żyjemy w kulturze remiksu.
    - Oczywiście, że jest wtórna – zgromił go Immo. - To siódma część sześciotomowej sagi, pisana tylko i wyłącznie dla pieniędzy i ku chwale Narratora! Czego się spodziewałeś?
    - Czyli czeka nas jeszcze wiele stron bezsensownej walki? - upewnił się X-Yuri. - To gorsze niż serial...
    - Cicho już! - zagrzmiał Shedao Shai. Gdzieś po niebie przeleciał właśnie Nyan Cat. - Zebraliśmy się tu, bo jest chujnia. Ale jak jest przyzwolenie społeczne, żeby się chujnia działa, to tak właśnie się dzieje. Dlatego trzeba coś z tym zrobić! Wódka jest dla mądrych ludzi i piwo! Nie dla baranów! Barany piją wodę z koryta albo kwaśne mleko, najwyżej sraczki dostaną!
    Płomienne przemówienie Shedao sprawiło, że z namiotów powychodzili uchodźcy, oglądając się na piętrzącą się w środku Loc Muinne ruinę iglicy (w Wiedźminie 2 nie było żadnej ruiny iglicy – przyp. TheMichal) (czepiasz się – przyp. Jedi Master Radek). Po tej iglicy wspinał się właśnie Shedao Shai, ściągając uwagę wszystkich.
    - Za dużo energii! Chodzą, szukają poprzedniego tygodnia, miesiąca jak śnięci, wyśpią się kurwa za dnia, a później się kanarki we łbach lęgną! I pierdy w dupie, z którymi nie wiadomo co zrobić. Jak za dużo energii, to do kabiny... - kontynuował Shai.
    - Shedao chce przez to powiedzieć, że sytuacja jest krytyczna – podjął temat Lorn, który niepostrzeżenie wspinał się za nim. - Dlatego Sithowie, Yuuzhanie i Mando połączą siły, żeby odeprzeć atak wroga! Możecie być pewni, że we troje obronimy to miasto!
    - Co on powiedział? - szepnął Revan do Preziego. Zawsze miał problemy ze słuchem.
    - Że będziemy bronić miasto Troję – Prezi również niedosłyszał.
    - Do ordynariatu polowego! Pisać listy, maila słać! - Shedao krzyczał bez opamietania; ewidentnie był w swoim żywiole. - Ordynatorze! Co ja mam robić? Kupę! Pozostaje zrobić kupę i się okopać! Białą chorągiew wywiesić!
    - Dlatego przygotowujemy się do oblężenia – dodał Immo. - Jak melduje Urthona, byli Moderatorzy kupili nam trochę czasu, więc dobrze go spożytkujmy.
    I w ten oto sposób mieszkańcy Lasu zaczęli przygotowywać się do oblężenia.

    Pokój Narratora

    - Łajzo jedna!
    - Słucham, kochanie?
    - Masz kogoś na boku, przyznaj się! Bęcwale, padalcze, podła kreaturo...
    - Co... ale skąd...? Jak? O co...?
    - Właśnie przyszły jakieś trzy laski z miotłami i chciały cię wyciągnąć na spirytus!
    - Co? A, nie! To moje postacie! One po spirytus przyszły, bo potrzebny on im do wskrzeszenia Halcyona...
    - Co ty pieprzysz!?
    - Słowo daję, tylko ciebie!
    - No to dzisiaj sobie nie popieprzysz! Śpisz na kanapie!
    - Ale kochanie...
    - Koniec dyskusji!

    Granica między Lasem Ewoków a rzeczywistością

    Lady Este siadła na miotle i podparła głowę ramionami. Były tak blisko znalezienia spirytusu, ale jakaś tu Narrator wcisnął ”Backspace” i trzymał wciśnięty przez kilkanaście sekund
    ...
    ...
    ...
    Lady Este zeskoczyła z miotły i zawołała do pozostałych poszukiwaczek alkoholu:
    - Tutaj jest granica! Musimy ją przekroczyć i znaleźć Narratora, on nam da spirytus.
    - A nie możemy go po prostu zapytać? - spytała Morte, choć miała niejasne wrażenie, że to nie była jej myśl, tylko ktoś ją wstawił jej do głowy.
    - Może i możemy – podchwyciła Aragorn. - Narratorze, gdzie jest spirytus?
    Pod kamieniem po waszej lewej.
    - No to nas wpakował – westchnęła Este. - Która to jest lewa?
    Morte i Aragorn spojrzały na siebie z zakłopotaniem.
    Pod kamieniem po waszej prawej też jest. Este podbiegła do pierwszego głazu z brzegu, odsunęła go i znalazła pod nim czystą, oszronioną jeszcze flaszkę spirytusu.
    - Dzięki, Narratorze! - zawołała.

    Pokój Narratora

    - Nie myśl, że cokolwiek odkręcisz edytując opowiadanie! Cały czas śpisz na kanapie.
    - Ale kochanie, my nie mamy kanapy...

    LINK
  • XI. Pozioma linia I: Punkty podparcia

    Misiek 2012-01-06 15:54:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Obrzeża Loc Muinne

    X-Yuri miał dość już czekania. Mando, Sithowie i Yuuzhanie cały czas się zbroili, opracowywali plany walki, poszukiwali najlepszych i najpewniejszych rozwiązań taktycznych, a on już chciał walczyć. Chciał walczyć tak bardzo, że w pewnej chwili powiedział nawet:
    - O mamo, chcę już walczyć!
    I niewiele myśląc, zszedł do podziemi Loc Muinne i ulepił z gliny myśliwiec, po czym znalazł gdzieś kieszonkowy piorun i tchnął życie w swoją maszynę. Tak powstał Chocapic X-Wing, do którego następnie X-Yuri wsiadł i niewiele mówiąc nikomu – poleciał do Forest-City.
    Na miejsce jednak nie dotarł, przed nim bowiem niejaki Onoma rozwinął wielką, grubą czerwoną linię z napisem „Połowa opowiadania”.
    X-Yuri się załamał. To było straszne, że czeka ich jeszcze drugie tyle.

    Wieża dowodzenia, Loc Muinne

    Shedao, Immo i paru innych decydentów siedziało razem z ocalałymi członkami floty w pomieszczeniu kontrolnym (którego też nie było w Wiedźminie 2 – przyp. TheMichal). Piett i Promil przyglądali się ekranowi taktycznemu, na którym rozmieszczono znajdujące się w Lesie jednostki oraz znane pozycje Noobów. Generalnie czerwonych kropek oznaczających wroga było około pierdyliard więcej niż zdolnych do walki mieszkańców Lasu. Co najbardziej niepokoiło Promila, to fakt, że czerwonych kropek przybywało, do Lasu cały czas przedostawały się nowe Nooby.
    - Musimy coś z tym zrobić – powiedział.
    - Musimy – zgodził się Piett.
    Faktycznie, musieli.
    - Na pewno nie wygramy tej walki, jeżeli przeciwnicy będą się mnożyć – ocenił Immo, po czym zwrócił się do siedzącego na fotelu dowódcy Nestora. - Nestorze, czy jest sposób, żeby zamknąć granice Lasu?
    - Tylko jeden przychodzi mi do głowy, ale nie wiem, czy jesteśmy gotowi na takie poświęcenie... - westchnął Nestor.
    - Mów – rzucił Promil. - Musimy rozważyć każdą opcję.
    - Las jest częścią większego kontynentu zwanego Stopklatką – zaczął Nestor. - W Forest-City znajduje się główny serwer łączący nas z tym kontynentem. Jeśli go wyłączymy, odetniemy się od świata zewnętrznego i żaden nowy Noob nie będzie się już mógł u nas zarejestrować.
    - Ale czy w ten sposób nie zniszczymy Lasu? - spytał Wedge, który jak dotąd słuchał wszystkiego z boku.
    - Niekoniecznie – odparł Promil. - Las owszem, zostanie zniszczony, ale na Stopklatce znajduje się jego kopia zapasowa. Gdy poradzimy sobie z Noobami, będzie można ponownie włączyć serwery i przywrócić Las.
    - A jeśli sobie nie poradzimy? - spytał Piett.
    - Wtedy i tak nie będzie co zbierać – westchnął Shedao. - Ja jestem za.
    - Mandalorianie i Sithowie również – powiedział Immo, choć nikt do końca nie wie, dlaczego wypowiadał się w imieniu Sithów. Promil westchnął ciężko i też kiwnął głową.
    - Gdyby był z nami Otas, albo chociaż Gil czy Chewie, znaleźliby inne wyjście – powiedział Wedge.
    - Ale ich z nami nie ma – odparł Nestor. - Trzeba zrobić, co trzeba.
    - Ok, pytanie tylko, gdzie są serwery? - odezwał się Shedao.
    - Tam, gdzie nikt by ich nie szukał – odparł Nestor. - Pod gmachem Pięćsetki Wódki.

    Pokład Infiltratora Sithów klasy Defel, ponad Gungańskimi Bagnami

    Święta Moderacja wracała z walki w Okopach, poharatana i wykończona. Wybili tysiące Noobów, ale niewiele to pomogło. Jedyne, co udało im się osiągnąć, to spowolnienie marszu na Loc Muinne. Wprawdzie od początku o to chodziło, ale Moderatorzy nie potrafili ukryć niesmaku.
    - Mam nadzieję, że to coś da – rzucił Bart. - Nie lubię pracować na darmo.
    - Ani za darmo – podchwycił Paweł.
    - Nic więcej nie mogliśmy zrobić – zauważyła Kasis. - Jest ich zbyt wielu nawet jak na całe siły Świętej Moderacji. To wszystko przypomina mi kretyńskie opowieści fantasy, w których główny bohater nie robi nic więcej, tylko je, śpi i zabija orki.
    - Jest źle – powiedział Rusis, ignorując uwagę Kasis. Cały czas patrzył przez iluminator na wiszące nad Lasem chmury.
    - Dlaczego? - zagadnął go Misiek.
    - Narrator wyszedł na piwo – odparł Rusis. - Nie wiadomo, kiedy wróci.
    Pośród Moderatorów nastała nieprzyjemna cisza.
    - Myślisz, że następny rozdział może napisać po pijaku?
    Rusis westchnął.
    - Obawiam się, że tak.

    LINK
  • XII. Pozioma linia II: Upadek

    Misiek 2012-01-06 15:55:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Tymczasowa Imperialna Misja, Loc Muinne

    Wedge krążył to w jedną, to w drugą stronę, drapiąc się zawzięcie po głowie. Przy stole obok siedziała Taraissu i smarowała kanapki masłem czekoladowym. O tak, masło czekoladowe jest dobre, niestety często myli się je z masłem orzechowym, które już dobre nie jest. To przykre, ale tak bywa.
    Oba masła jednak nie pasują do alkoholu. Do alkoholu pasują orzeszki, ogórki, paluszki, ewentualnie sałatka z brokułów.
    - Przestań się kręcić – napomniała Wedge`a Taraissu.
    - Już już, tylko... to jest strasznie niefajne – odparł Wedge. - Ta cała zadyma z serwerami i wyrzucaniem Noobów... to nie w porządku. Wszyscy kiedyś przybyliśmy do Lasu, a teraz chcemy się tu rządzić, jakbyśmy byli u siebie.
    - Bo jesteśmy u siebie – zauważyła Issu. - A przynajmniej bardziej niż oni.
    - Tak, ale... - zaczął Wedge, po czym nagle przefarbował się na niebiesko i zaczął mówić donośnym głosem: - CHEJ DZIECI, JEŚLI CHCECIE ZOBACZYĆ SMERFÓW LAS, PRZED EKRAN DZIŚ ZAPRASZAM WAS...
    Szybko jednak przerwał, bo Taraissu zdzieliła go przez głowę telekinetyczną patelnią.
    - Wow... nie wiedziałem, że mamy telekinetyczną patelnię – odrzekł Wedge.
    - To teraz nieważne. Zachowujesz się, jakbyś miał coś do powiedzenia, ale nie wiesz co.
    - Bo to nie fair, żeby tak wszystkich Noobów od razu z Lasu wyrzucać. Trzeba im pokazać ich miejsce, nauczyć reguł, uzmysłowić, że możemy żyć w pokoju i harmonii...
    - Ale do tego trzeba z nimi pogadać, a oni nic, tylko atakują – zauważyła Issu.
    - Ale gdyby ich od siebie odizolować i z każdym rozmawiać osobno, może i by się udało...
    - A jak chcesz to zrobić? - spytała Issu.
    - Nie ja – odparł Wedge. - Ktoś, kto jest lepszy w terenie, kto potrafi zająć wroga, kto ma charyzmę i energię niezbędną do uspokajania nastrojów...
    - Łajzy i nicponie! - rozległo się przed namiotem Imperialnej Misji. - Jeszcze raz któryś z was łachmytów namaluje mi coś na twarzy podczas snu, to słowo daję, rzucę was szambom na pożarcie! Trutnie niemyte!
    Wedge i Issu wyjrzeli z namiotu i zobaczyli konkwistadora Sky`a, który rozganiał właśnie ekipę niesfornych Ewoków. Na twarzy – poza nieodłącznymi, figlarnymi wąsami – miał on napisane „To ja. To mnie szukacie”.
    - Sky – zawołał Wedge. - Mam dla ciebie propozycję!

    Las Ewoków, tereny zajęte przez Noobów

    - Sam nie wiem, dlaczego się na to zgodziłem – mruknął Sky, kiedy razem z mistrzynią podchodów i skradania się, Kathi Langley, przedzierali się przez zajęty przez Noobów Las.
    - Może dlatego, że masz dobre serce? - spytała Kathi.
    - Nie. To na pewno nie to.
    - Więc może dlatego, że jesteś głupi?
    - Zejdź ze mnie, kobieto. Jeszcze jedno twoje słowo i... - Sky przerwał, bo Kathi zasłoniła mu usta dłonią i wskazała palcem położoną za kępką drzew polanę. Sky zrozumiał i razem z Langley zakradł się pod wskazaną kępkę, by zaraz za nią dostrzec... małego, zbłąkanego i krążącego wokół bez ładu i składu Nooba.
    To nasza okazja, pomyślał Sky.
    - Nie wiem, czy wiesz, ale to nasza okazja – szepnęła Kathi.
    Sky postanowił tego nie komentować. Zamiast tego wyciągnął spod płaszcza siatkę na Nooby, którą sklecił jakiś czas temu, po czym wlazł na pobliskie drzewo, przeskoczył z niego na drzewo kolejne, i w ten sposób zbliżył się do Nooba. Był już na tyle blisko, że mógł rzucić się na niego i oplątać siatką. To też uczynił.
    Noob szarpał się, wierzgał, kręcił i wyrywał, ale Sky umiejętnie oplótł go siecią i zaciągnął pod najbliższe drzewo. Noob wył w jakimś niezrozumiałym języku, więc konkwistador parokrotnie zdzielił go po twarzy. Szybko udało mu się oduczyć Nooba wierzgania, krzyczenia i kopania.
    - No no – pochwaliła go Kathi. - Umiesz obchodzić się z Noobami.
    - Ćwiczyłem na Ewokach – odparł Sky, po czym pochylił się nad Noobem. - Ok, to była łatwa część. Teraz część trudna. Jak się nazywasz?
    Noob patrzył na niego bez wyrazu.
    - Ja jestem Sky. Ta tutaj to Kathi – mówił konkwistador. - Ja jestem ja, ona to ona, a ty to ty. Więc musisz też mieć jakieś imię. Jak się nazywasz?
    Noob patrzył na niego bez wyrazu. Sky westchnął.
    - Noobie – zaczął jeszcze raz. - Posłuchaj mnie uważnie.
    Noob zaczął słuchać uważnie, a Sky zaintonował:
    - Wololo... Wololo... Wololo... Wololo...
    Noob cały czas patrzył uważnie. Sky znów westchnął.
    - To będzie trudniejsze, niż myślałem.

    Las Ewoków, tereny zajęte przez Noobów

    - Czy my nie jesteśmy w tym samym miejscu, co poprzednio, tylko chwilę później? - spytała Kathi.
    - Tak – odparł Sky. - Narrator zamierzał w ten sposób udramatycznić akcję, ale nie chciało mu się wymyślać żadnego przerywnika.
    - Musi być bardzo leniwy – westchnęła Kathi, ale wtedy spadła na nią gałąź z najbliższego drzewa. Z Narratora się nie żartuje.
    - Wololo – powtórzył Sky do złapanego Nooba, choć powoli zaczynał tracić nadzieję, że ta indoktrynacja cokolwiek da.
    - Ja... Iron – odrzekł Noob.
    Kathi i Sky spojrzeli po sobie z niemałym zaskoczeniem.
    - A jednak, ty masz imię – ucieszył się konkwistador.
    - Mam, ale od niedawna – wyznał Iron. Jego hatifnatowa, amalgamiczna forma zaczęła rzednąć, ustępując miejsca rosłemu, odzianemu w stal żołnierzowi z łysą czaszką i czarnym, sumiastym wąsem. I monoklem. Tak, zdecydowanie Iron miał monokl.
    - Widzisz? - rzucił Sky w stronę Kathi. - Da się! Da się ich przekabacać, mają własne głowy, własne osobowości...
    - Nie – przerwał mu Iron. - Niektórzy owszem, jak ja, ale większość to tylko bezmyślna masa. Przyszli zniszczyć Las i zniszczą Las. Nikt im się nie przeciwstawi.
    - Ty też nie? - spytał Sky.
    - Ja? - Iron wzruszył ramionami. - Po co mam stawać po przegranej stronie?
    - To w sumie ma sens... - zaczęła Kathi, ale Sky kuksnął ją kuksańcem w bok (przy okazji Narrator dowiedział się, że słownik Worda zna takie słowo jak „kuksnąć”.
    - Czyli nie pomożesz nam w walce? - upewnił się konkwistador.
    - W żadnym wypadku – odparł Iron – ale przeszkadzać też nie zamierzam. Teraz, kiedy mam wolną wolę, tak sobie myślę, że po prostu poczekam i popatrzę, kto zwycięży, a potem wybiorę.
    Rozżalony Sky sprzedał Ironowi strzała w twarz, po czym poprawił kopniakiem i – dobywając szabelki – zaczął go siekać, gdzie popadnie. Iron okazał się jednak sprytniejszy, niż sądził; gdy tylko jego węzły pękły, bez problemu ruszył unikając ciosów przeciwnika, po czym czmychnął w las.
    - Daleko nie ucieknie – rzuciła Kathi i już miała ruszać w pogoń, gdy Sky ją powstrzymał.
    - To nie ma sensu – westchnął. - On ma rację. Nawet, jak nawrócimy połowę Noobów, to oni wolą przeczekać zadymę niż się angażować. No i pozostaje druga połowa.
    - Czyli co robimy? - spytała Kathi.
    Sky sięgnął po komunikator.
    - Wracamy do domu.

    Przedpola Loc Muinne

    Diwy przeleciały nad obozowiskiem, niosąc ze sobą wyciągniętych z terenów wroga Skya i Kathi. Akcja ratunkowa zakończyła się sukcesem; Nooby, choć było ich dużo, nie były w stanie zestrzelić latających hulajnóg Death, Eleeri i Tori, które – na prośbę Wedge`a – poleciały po Skya i Kathi. Widząc jednak, że ich wysłannicy wracają z pustymi rękami, Wedge strasznie się zasępił.
    - Nie udało im się? - spytała Taraissu.
    - Przeciwnie – odparł Wedge, który wiedział wszystko, był bowiem mesjaszem – można Noobów przekabacić, dać im osobowość i cel w życiu. Tylko nie w takich ilościach.
    - Czyli że co? Zamierzsz pozwolić Flocie zbombardować serwery?
    Wedge westchnął ciężko, aż ziemia zadrżała.
    - Chyba nie ma wyjścia...

    Pokład Infiltratora Sithów klasy Defel, lądowisko Loc Muinne
    - O, Narrator trzeźwieje – zauważył Rusis.
    - Najwyższa pora – odparł Bart. - Dość mam już tych emancypacyjnych głupot.
    - Czyli można się spodziewać, że w następnym rozdziale będzie konkretna rozróba? - spytał Misiek.
    - Na to wygląda – odrzekł Rusis.

    LINK
  • XIII. Chlejus

    Misiek 2012-01-06 15:55:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Pokój Narratora

    - Jeszcze to piszesz?
    - No ma być dziewiętnaście...
    - Skróć!
    - Ale...
    - Jesteś mi potrzebny w domu. Skróć!
    - Ale to nie takie proste...
    - Bo ja skrócę!
    - O nie... nie rób tego...

    To miasto, które jest stolicą Lasu

    Flota ocalałych okrętów ludzi z Lasu pod wodzą admirała Promila (Promila, tak?) wzbiła się w powietrze znad ich supertajnej, leśnej bazy na wschodzie, z której zamierzali przypuścić atak na swoich wrogów. Noobów. No. Swoich wrogów Noobów. Towarzyszyły im dziele... co.. nikt im nie towarzyszył? Tym lepiej. A więc flota leciała i leciała, aż doleciała nad miasto. Tam skoncentrowała cały ogień na budynku Pięćsetki Wódki... co to za durna nazwa?
    Nooby strzelały z rakietnic, karabinów i armat, i nawet udało im się ściągnąć kilka okrętów, leśny ludek nawet się tym jednak nie przejął tylko kontynuował ostrzał.
    - Dobrze, że Nooby są głupie i nie wiedzą, co chcemy zrobić – zaśmiał się Piett.
    - No, dobrze – zgodził się z nim Promil.
    Bum! Bach! Prask! Ciach! Tak wybuchł kolejny okręt.
    - Musimy się pospieszyć – zawołał Rusis. - Bo nas zaraz wszystkich zatłuką!
    - Jeszcze trochę! - odparła Kasis.
    Bach! To w ziemię uderzył inny statek.
    Frust! Prust! Ciach! Bam! Kule latały w tę i z powrotem, aż niebo od nich gęstniało. Nagle żołnierze Lasu postanowili coś z tym zrobić i zaczęli łapać te kule w siatki na muchy, a potem zrzucać na Noobów. Tym samym ocalili kilka statków floty.
    Łup Bęc!
    Trach!
    - Aaaaaaa! - to z bólu krzyczał jeden z żołnierzy, któremu kula upadła na nogę.
    - Burzol! - zawołała Kasis. - Narysuj coś ładnego!
    Gdy Burzol zaczął rysować coś ładnego, z nieba spadł kolejny okręt.
    - Wytrzymajcie! - wołał Promil, ostrzeliwując Pięćsetkę z głównego działa na swoim statku. - Już prawie nam się udało...
    Kolejny pojazd spadł z nieba. Bach!
    Nagle bum! To z dział okrętu admirała Pietta wystrzelona została salwa, która zawaliła Pięćsetkę Wódki. Wszystkie załogi zaczęły wiwatować, Promil zarządził odwrót. Resztki resztek floty zawróciły i – ostrzeliwane przez Noobów – wróciły do domu.

    Gdzieś w lesie

    - No to mamy sześć trunków – podsumowała Este, a brzydka była jak noc. - Potrzebny nam siódmy.
    - Może w knajpie jakiejś... - zastanowiła się Morte, też nie piękniejsza.
    - Ten siódmy miał być tajemnicą... zagadką... - westchnęła Aragorn, paskudniejąc w oczach. - Este, wymyśl no jakąś zagadkę.
    - Ile nóg ma mucha? - wymyśliła Este.
    Na dźwięk zagadki tak głupiej, że wysuszyła ona wodę na Marsie, między dziewczynami zawisła butelka ostatniego, siódmego alkoholu. Co to było? Wiem, ale nie powiem. Dziewczyny też nie powiedzą, bo inaczej zbrzydną już do końca. To je nauczy wchodzić do mieszkań cudzych mężczyzn bez pytania.
    - No to mamy komplet – ucieszyła się Morte. - Teraz musimy znaleźć mitycznego Chlejusa.

    Pokój Narratora

    - No i wszystko pokręciłaś!
    - Pokręciłam? Ja? Skróciłam twój konspekt, dodałam trochę humoru i zobacz, jak fajnie wyszło.
    - Fajnie wyszło? To jakaś tragedia! Będę musiał to napisać jeszcze raz...
    - Ani mi się waż! Masz to skończyć jak najszybciej! Zostaje, jak jest.
    - Ale...
    - Powiedziałam!
    - Dobra, ale daj mi usiąść do komputera, to szybko zabiorę się do pisania i w try miga skończę!
    - Mam nadzieję...
    - Ale wiesz, że poszukiwaczki alkoholu nie są takie brzydkie, jak je opisałaś...
    - Pisz, nie marudź!
    - Kobiety...
    - Słyszałam to!

    LINK
  • XIV. Chwiejny szlak

    Misiek 2012-01-06 15:56:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Wieża dowodzenia, Loc Muinne

    Rusis i Lord Bart patrzyli przez okna na rozciągające się przed nimi połacie Lasu Ewoków. Od odłączenia serwerów cała kraina zaczęła powoli szarzeć, aż w końcu pokryła się ciemnością niczym welonem wulkanicznego pyłu. Drzewa zaczęły umierać, bagna wyschły, zwierzęta odeszły gdzie indziej (nie, nie wyginęły; Narrator nie jest aż tak bez serca), a niebo zasnuły puszyste, gęste chmury ognia i siarki. Wszędzie było czuć swąd zgnilizny i palonego drewna. Las stał się straszliwie nieprzyjemnym miejscem.
    Rusis westchnął.
    - Teraz to tylko kwestia czasu – powiedział. - Nooby swobodnie będą mogły wyśledzić resztki floty i ani chybi nas tutaj znajdą.
    - Damy im radę – odparł bojowo Bart. - Nie ma ich wcale aż tylu.
    - Ale czy zwycięstwo było warte tego wszystkiego? - Rusis spojrzał na zdewastowaną krainę. - Może po prostu przyszedł na nas czas i powinniśmy odejść z Lasu?
    - Jak kto? - Bart się zirytował. - Jak Otas, Chewie i Gil? I zostawić to wszystko? Naprawdę rozważasz taki scenariusz?
    Rusis milczał.

    Opuszczona bimbrownia „U Styla”

    Bimbrownia „U Styla” od wielu miesięcy stała opuszczona. Wszyscy o niej zapomnieli, nawet jej uprzedni właściciel, Stylichon. Dlatego też było to idealne miejsce na spotkanie grupki spiskowców.
    Weszli do głównej sali pokrytej stertą pajęczyn, ciągnąc za sobą długie, przewiewne togi. Wszyscy mieli zakryte twarze, które ukryli za maskami w kształcie wielbłądzich twarzy. Każda twarz była smutna i dostojna, choć jeśli nie wiedzieć, czym tak naprawdę jest, można pomylić ją z pewnym męskim organem w stanie zwisu. Od niego zresztą wzięła się nazwa owego sekretnego zgromadzenia.
    - Drodzy Pindole – odezwał się jeden z nich. - Sytuacja jest krytyczna. Nigdy nie było nas tak wielu w jednym miejscu, ale też nigdy nie mieliśmy tak poważnego przeciwnika.
    - Po prawdzie dotąd naszym największym wrogiem był kac... - mruknął inny Pindol.
    - Nieważne, zamknij się – miałknął następny.
    - Przez sześć poprzednich odcinków Forest Wars ukrywaliśmy się skutecznie i zrobiliśmy z tego naszą naczelną zdolność – kontynuował pierwszy Pindol. - Poza chlaniem i rzyganiem nie ma niczego innego, w czym bylibyśmy tak dobrzy. W obliczu zagrożenia ze strony Noobów nasze zdolności mogą okazać się nieocenione Postuluję więc...
    - ...postuluje się więc, żebyśmy się ujawnili – dokończył inny. - I wzięli udział w tej wojnie jako realna siła.
    - Co? - zdziwił się inny Pindol.
    - To szaleństwo – postulował kolejny.
    - Ale co potem...? - padło z dalszej części sali.
    - Dajcie spokój – przerwał pierwszy Pindol. - Jak dotąd nie wiedzieliście o sobie nawzajem, nie wiecie, kim jesteście i czy możecie sobie ufać. To jedyne wyjście. Musimy wszyscy zdjąć maski. A jak przed sobą, to i przed światem.
    - Ja nawet nie wiedziałam, że jestem Pindolem... - mruknęła postać w czapce wielbłąda.
    - Nie, ale ujeżdżałaś Scarlett Johansson – odparł pierwszy Pindol. - Narrator to docenił.
    - Tak, to ja, nie musicie zgadywać – postać w masce Pindola zdjęła ją z twarzy i wszystkim ukazała się osoba Lady Morte. - Pozostawiłam pozostałe poszukiwaczki na poszukiwaniu chlejusa. Wkrótce będę musiała do nich dołączyć...
    - Nie – przerwał jej inny Pindol, również ściągając maskę. - Jesteś potrzebna tutaj, w Lesie. - spojrzał w stronę pozostałych. - Ja jestem Gunfan, znany pirat. Spotkaliśmy się już kiedyś.
    - Mnie większość z was zna – kolejny ściągnął maskę. - Nazywam się Misiek i jestem... byłem Moderatorem.
    - Niech mnie! - rzucił kolejny Pindol, zrywając swoją maskę. - Wiedziałem, że z tobą jest coś nie tak! Przez cały czas byłeś Pindolem, ty pindolu! Ja też!
    - No proszę – uśmiechnął się Misiek. - A ja nic o tobie nie wiedziałem, Freedonie.
    - Jestem Sithem, mistrzem decepcji – odparł Freedon Nadd. - I tak, też jestem Pindolem.
    - Tak jak i ja – odparła Tori Forebode, jedna z Diw, ściągając swoją maskę.
    - Nie zapominajcie o mnie – dodał Ogór, znany ogrodnik, zdejmując swoją. Po chwili dołączyli do niej kolejni: Mandalorianie Falcon i FaultFett, znany haker i podrywacz Bendu oraz przywódca tej ekipy i organizator stowarzyszenia Pindoli, piekarz Zax.
    - Mnie wszyscy znacie – powiedział. - Sam was rekrutowałem.
    Wszyscy spojrzeli po sobie; obok dziesiątki zdemaskowanych Pindoli stał jedenasty, ubrany na czarno.
    - A ty kim jesteś? - spytał Freedon.
    - Wolałbym zachować anonimowość – odparł tajemniczy Pindol.
    - Daj spokój – żachnęła się Tori. - Jak wszyscy, to wszyscy.
    - Ona ma rację – powiedział stanowczo Zax. - Jesteś naszą największą bronią, Black Ops i tak dalej, ale my musimy wiedzieć, kim jesteś.
    Tajemniczy Pindol nie dał się długo przekonywać, między innymi dlatego, że Narratorowi nie chciało się tego opisywać. Zdjął maskę.
    - Annitis Tremayne – zdziwił się Freedon. - Niech mnie, nawet ty tu jesteś...
    - To już się wszyscy znamy – powiedział Zax. - Pora, by poznał nas świat.
    - Czy nasza lojalność względem Pindoli ma być silniejsza niż względem Mando i innych frakcji? - spytał Falcon. - Pytam, bo mam wątpliwości, po której stronie walczyć, jeśli już przyjdzie co do czego.
    - Jeśli uda nam się powstrzymać Noobów, zostaniemy bohaterami i nikt nie będzie na nas naskakiwał – odparł Misiek.
    - Poza tym tylko my możemy spowolnić ich marsz na Loc Muinne – dodał Zax.
    - Jak to? - przeraził się Bendu. - Nooby zmierzają w stronę naszego Bastionu?
    - Z tego co wiem, tak – powiedział Tremayne, jak zwykle znakomicie poinformowany. - Jeśli uderzymy szybko i po cichu w ich najbardziej węzłowe siły, linia im się rozpadnie, będą musieli się przegrupować i zyskamy na czasie.
    - Poza tym zabierzemy ze sobą paru Noobów – dodał Gunfan. - Wchodzę w to.
    - Ja też – rzuciła Tori.
    - Zdajecie sobie sprawę, że to nie ma sensu? - westchnęła FaultFett.
    - Tak, ale Narrator myśli, że zna się na sztuce prowadzenia wojen, więc na pewno się uda – odparł Zax.
    - A skąd wiesz, piłeś z nim? - spytał Misiek.
    - To nieistotne teraz – uciął Freedon. - Jeżeli chcemy uderzyć, musimy zrobić to zaraz. Mam do dyspozycji mojego Defela, to nam ułatwi sprawę.
    Wszyscy kiwnęli głową na znak zgody.
    - Jeszcze jedno pytanie – rzuciła Morte. - Jak już się ujawnimy, musimy się jakoś nazywać. Macie jakiś pomysł?
    - A po co zmieniać to, co jest dobre? - zdziwił się Zax. - Zostańmy przy tym, co jest.
    I tak The Pindol Society włączyło się do wojny o Las.

    LINK
  • XV. Heretyk Lasu I: Ruiny Lasu

    Misiek 2012-01-06 15:56:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Przedpola Loc Muinne, jakiś czas później

    - No to idą – powiedział Nestor, patrząc się z wierzchołka zdechłego drzewa na majaczące w oddali białe watahy. - Miało być ich ponoć mniej...
    - Mój panie, Loc Muinne jest stracone... - zawołał Urthona, ale Immo pacnął go w potylicę.
    - Nie panikuj – rzucił, po czym zwrócił się do wszystkich zebranych na przedpolach. A było ich wielu; każdy, kto mógł nosić broń, został w nią uzbrojony. Pod murami ostatniego Bastionu stały więc rzędy Gungan i Ewoków, masa ludzi na koniach i setki Wookieech, przybyłych by walczyć o swój Las. Zordy Elyty wykopały wiele kanałów na przedpolach, które następnie zalały wodą; miało to spowolnić bądź uniemożliwić Noobom zbyt szybkie przedarcie się przez zasieki.
    Immo westchnął. Przed chwilą opieprzył Urthonę, ale jak patrzył na tę zbieraninę, to sam miał wątpliwości, czy uda im się wygrać. Poprawił jednak swój hełm i wsiadł na królewskiego basiliska.
    - Słuchajcie mnie wszyscy – zawołał, latając przed rzędami tych leśnych żołnierzy z przypadku. - Ale słuchajcie dobrze! Wiem, że wiele złego was ostatnio spotkało i że kiepsko u was z nadzieją. Wiem, że straciliście domy, a wielu z was przestało liczyć na lepsze jutro. Wiem, bo ja też straciłem dom.
    - Nieprawda – mruknął cicho Strid. - Tam dom twój, gdzie zbroja twoja.
    - Straciłem dom i wszystko, co miałem, moją ukochaną gitarę basową, moją kolekcję chipsów, moje płyty – kontynuował Immo. - Ale wierzę, że to jeszcze nie koniec. Że to, co stracone, można odzyskać. Że nie tak łatwo mnie złamać! A was? Czy jesteście słabymi, żałosnymi sierotami, które po to walczyły w sześciu wojnach, żeby teraz poddać się byle najeźdźcom? Niech będzie, złóżcie broń i zwińcie manatki! Ale wiedzcie, że każdy z was – naprawdę każdy – jest teraz tysiąc razy lepszy od każdego z nich! Jeśli teraz stchórzycie, jeśli w tej chwili podwiniecie ogon, to gwarantuję wam: nie będziecie w stanie spojrzeć potem w lustro. - odwrócił się w stronę pola bitwy. - Nie wiem jak wy, ale ja zamierzam się jeszcze kiedyś ogolić. Walczycie?
    Odpowiedział mu chóralny okrzyk bojowy przepełniony wściekłością i wolą walki. Immo wiedział, że naściemniał swoim żołnierzom – wcale nie chciał się golić – ale teraz liczyło się utrzymanie wysokiego morale i chęci zwycięstwa. Podleciał basiliskiem do stojącego przy piwnych katapultach Anora.
    - Jesteś ze mną? - spytał.
    - Do końca – zapewnił żarliwie Anor. Immo tylko się uśmiechnął i spojrzał w stronę samozwańczej armii, potem na niedobitki myśliwców Floty, wreszcie na oddziały Mando i dwie z trzech Diw – Death i Eleeri – które stawiły się na polu bitwy.
    - No to za Las! - ryknął.

    Spalona Wioska Gungan, na północ od Loc Muinne

    Lady Este i Lady Aragorn przekopywały się przez zgliszcza, używając swoich mioteł do zamiatania co większych kawałków ruin. Miały nadzieję na znalezienie jakiegoś śladu, czegokolwiek, co mogłoby je doprowadzić do mitycznego Chlejusa. Teraz, kiedy zebrały wszystkie siedem alkoholi, ten ostatni etap nie mógł być aż tak trudny.
    - Poddaję się – jęknęła Este. - Może trzeba było zrobić tak jak Morte... oddzielić się i zwiększyć szansę poszukiwań...
    - Nie pleć bzdur – zganiła ją Aragorn. - Jak myślisz, co Morte zrobi, gdy znajdzie Chlejusa? Przecież alkohol mamy my. Co on biedny będzie pił?
    - Może wodę...?
    - Jak zwierzęta!? Ale ty czasem głupia jesteś...
    Este żachnęła się i z irytacji kopnęła najbliższy kamień. Ten poleciał w stronę jednej nie do końca jeszcze zrujnowanej chatki i trafił w belkę działową, która przechyliła się, upadając na przekrzywiony dach lepianki obok. Ten leżał dość solidnie na bierzmie i tylko przetoczył się na drugą stronę, oderwał komin i wyrzucił go w powietrze. Odczepione i zdezelowane cegły komina rozkleiły się, tworząc śmiercionośny pocisk rozpryskowy, który na szczęście spadł na pole, na którym niegdyś była kwatera Shedstapo, teraz spalona przez działania wojenne. Kiedy jednak została dodatkowo ostrzelana przez tony cegieł, klepisko pękło i zapadło się w sobie, ujawniając tajną piwnicę Shedstapo.
    - Ojoj – jęknęła Este. – Co to się porobiło...
    - Este – zaczęła Aragorn, zaglądając do dziury – takiej dziury w życiu nie widziałam. Jesteś genialna!
    - Dobrze, ale co...
    - Nie widzisz? - Aragorn pokazała paluchem stojący pod ścianą tajnej piwnicy, masywny, pancerny mebel. - To musi być to! Tak! To słynna szafa Shedao Shaia!

    Przedpola Loc Muinne

    Strid, Urthona i Immo zaciekle ruszyli do przodu, robiąc rundkę wokół pierwszego szeregu Noobów i ostrzeliwując ich z basilisków. Ci nie pozostali dłużni; kanonada zaczęła się w najlepsze i odsłonięte oddziały mieszkańców Lasu poniosłyby potworne straty, gdyby Eleeri nie dała znaku. W tej samej chwili w przecinające pole bitwy kanały zaczęły wpływać statki pirackie; dowodził nimi wściekły, czarnobrody Carno, jak zwykle poirytowany wszystkim.
    - Chodźcie tu, hatifnackie ścierwa! - wrzeszczał. - Posmakujcie prochu prawdziwych korsarzy! Har! Har!
    Pochód Noobów zatrzymał się, by ostrzeliwać nowego przeciwnika. To dało szansę Flocie, Mando i Diwom, które robiły podjazdy pod linie wroga i dziesiątkowały Noobów, siejąc zamęt i zniszczenie. Plan był dobry i się sprawdzał, w pewnym momencie jednak statki pod wpływem ostrzału zaczęły tonąć, a Noobów wciąż było zbyt wielu.
    Wtedy Urthona przywołał Horusa.
    Znad Loc Muinne poderwał się do lotu ni to ptak, ni to samolot, ni to sokół, ni to superman. To był Horus, pół-człowiek, pół-orzeł, płonący patron słońca i ognia, który wzleciał nad pole bitwy i jął razić Noobów ognistymi kulami. Na chwilę przedpola ostatniego Bastionu zajęły się ogniem, tak że zarówno wojska Lasu, jak i Nooby musiały się wycofać.Szybko też jednak Horusa zestrzelono i Diwy musiały po niego polecieć, żeby się biedny nie spalił we własnych płomieniach.
    - Jak to zrobiliście? - rzekł z uznaniem Anor. - Całe pole płonie.
    - To proste – wyjaśnił Nestor. - Polaliśmy je całe absyntem. Teraz Horus je podpalił i mamy...
    - Co!? - Anor przerwał Nestorowi. - Jak to!? Absyntem!?
    - No... tak...
    Wściekły Anor trzepnął Nestora tak mocno, że ten poleciał na drugi koniec Loc Muinne.
    - Tłum miał rację – warknął przez zaciśnięte zęby. - Nestorze, musisz odejść.

    Loc Muinne, późnym wieczorem

    Jeszcze przez jakiś czas basiliski Mando – głównie Strida, HMM-a i X-Yuriego – robiły podjazdy, żeby uszczuplić watahy Noobów, szybko jednak przestali. Zapadał zmrok. Istniała nadzieja, że wytrzymają jeszcze jedną falę. Co jednak będzie potem...?
    Pod osłoną nocy było ciemno, nikt więc nie zauważył zniknięcia kilku osób. Brak Infiltratora Sithów klasy Defel też umknął uwadze zmęczonych obrońców Bastionu. W rzeczy samej nad dogorywającym przedpolem Loc Muinne przeleciał cicho statek Freedona Nadda, lądując nieopodal obozów Noobów.
    Pod osłoną nocy Pindole rozpoczęli swoją krucjatę.

    LINK
  • XVI. Heretyk Lasu II: Bełt

    Misiek 2012-01-06 15:57:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Przedpola Loc Muinne, poranek

    Armia obrońców Lasu o świcie znów zebrała się na polu bitwy, gotowa do walki. Problem polegał na tym, że o ile na dzień poprzedni mieli jeszcze jakiś plan, o tyle z drugą falą mogli sobie nie poradzić. Tym bardziej, że w basiliskach i myśliwcach Floty powoli kończyło się paliwo, najprawdopodobniej wychlane przez Gungan.
    - Musimy walczyć na piechotę – zdecydował Immo. On i pozostali dzielni Mandalorianie: Strid, Urthona, HMM, Mini X-Yuri i X-tla, dumnie stali w pierwszym szeregu obok Death i Eleeri, gotowi walczyć do ostatniej kropli rumu.
    - Gdzie jest Tori? - spytała półgębkiem Death. - Już wczoraj gdzieś zniknęła...
    - Mnie pytasz? - odparła Eleeri. - Mandalorianie też są niekompletni. Nie widziałam też paru Moderatorów. Pewnie stchórzyli.
    - To przykre – westchnęła Death.
    - Cisza w linii – skarcił ich X-Yuri, choć nie miał ku temu żadnego wyraźnego powodu. Faktycznie, Moderacja się rozproszyła, bo bez czynnych serwerów ich moc nie działała, ale X-Yuri wiedział, że nikt z nich nie opuścił Lasu w potrzebie. I wolał się tego trzymać.
    - Dobra, kochani, koniec pitu pitu – zarządził Lord Bart. - Dzisiaj walczymy po mojemu, to może przeżyjemy... Ludwik, a co ty tu robisz?
    - Nie jestem Ludwik – warknął Mini. Naprawdę nie był Ludwikiem.
    - Dobra, do rzeczy, jak mawiają tragarze – warknął Bart. - Walimy na cztery baty. My jesteśmy tutaj pierwszym i mamy wytrzymać, aż Promil z Piettem odpalą ostatnie myśliwce typu „Kasztelańskie” i „Łomża”. Ci zaatakują z lewej flanki. Potem konkwistador Sky i jego oddział uderzy z prawej. Gdy zdekoncentrujemy Noobów, wycofujemy się i wchodzi drużyna Rusisa. Pytania?
    - Tak – spytał Strid. - Co to za oddział Skya, o którym nie wiemy?
    - A znalazł jakichś w lesie ostatnio – odparł Bart. - Skoro nikt nie ma głupich pytań, to do dzieła!

    Przedpola Loc Muinne, chwilę później

    Tak oto dzielni obrońcy Bastionu ruszyli do boju. Telezakupy Mando z Gdyni walczyły zaciekle, osłaniając co słabsze ekipy mieszkańców Lasu. Szybko jednak się okazało, że i oni potrafią sobie radzić; 300 Ewoków uformowało słynną falangę Leonidasa i dzięki temu zdziesiątkowało pierwsze zastępy Noobów. Ci napierali coraz silniej, przez pole bitwy szedł jednak twardo Lord Bart ze swoim podwójnym mieczem świetlnym (tym z napisem Bad Motherfucker) i rzezał kogo popadło, aż grupka przerażonych Gungan musiała ustąpić mu miejsca. Gdzieś nieopodal Carno wyżywał się na jakimś zgubionym Noobie. Gdzieś indziej Paweł i Anor spuszczali manto innym przeciwnikom. Bitwa wrzała w najlepsze.
    Wtedy uderzyły ostatnie oddziały Floty, kierowane przez Pietta i Promila: myśliwce osłaniające ocalały, choć zdezelowany niszczyciel klasy Moderator. Promil doskonale wiedział, że nic już z tego rzęcha nie wyciągnie, toteż skierował go dziobem w stronę Noobów, po czym ruszył do kapsuł ratunkowych. Niszczyciel wbił się we flankę, zabierając ze sobą wielu wrogów. Do pozostałych zaczęto strzelać z działek myśliwskich, Nooby jednak szybko odpowiedziały ogniem. Powietrze zaroiło się od blasterowych błyskawic.
    - Moja działka wykonana – zawołał Promil przez komunikator. - Czas na fazę trzecią!
    Faza trzecia należała do Skya. Śmignął on nad polem bitwy w odkopanym nie wiadomo skąd, legendarnym pojeździe: TIE Defenderze Xiana. Dokonał pełnego gracji ostrzału Noobów, po czym wylądował w środku ich formacji i wyskoczył z kabiny, tnąc wokół swoją świetlną szpadą. Na twarzy miał namalowaną brodę Dartha Rumcajsa, dającą +1214 do liczby postów, a w drugiej ręce dzierżył Jednolinijkowiec Wilaja: jedyny artefakt, którego Nooby bały się naprawdę.
    - Skąd on ma tyle tego śmiecia? - spytał Immo, zgodnie z planem wycofując się na z góry upatrzone pozycje.
    - Gra w The Old Republic – odparł Bart.
    Sky jednak nie przybył sam. Zza wzgórz nagle wyrosły – i to dosłownie – oddziały jego popleczników. Mieli oni wysokie, rozłożyste korony i chodziły na zbudowanych z korzeni stopach. To drzewa z Lasu Ewoków zbuntowały się przeciwko Noobom i postanowiły ruszyć do walki. Obok nich jednak boje toczyli jeszcze inni, wcześniej nieznani wojownicy oraz kocia złodziejka, Kathi Langley.
    - To Onoma i Draygo – powiedziała głównie po to, żeby czytelnicy wiedzieli, z kim mają do czynienia. - Wedge i Taraissu mieli rację. Niektórych Noobów można nawrócić.
    Wtedy nadeszła czwarta fala: to Rusis i jego drużyna. Część byłych Moderatorów została przy Jedi i wspólnie z Radkiem wsparli Rusisa w szaleńczym biegu na sam środek pola walki. Jaya i Kasis ubezpieczały jego tyły, gdy przedzierał się przez hordy Noobów, zdezorientowane, czy mają atakować myśliwce, czy Skya, czy ex-Noobów, czy może Rusisa. Wtedy też Rusis zawołał:
    - Teraz, chłopaki!
    Znad Loc Muinne wyleciały Zordy Elyty, tworząc UltrahiperwkuperMegaZorda. Nie był to jednak ten sam MegaZord, z którym Nooby walczyły wcześniej. Wszystkie Zordy zostały przerysowane przez Burzola, który sprawił, że były jeszcze ładniejsze i silniejsze. Po chwili Rusis urósł i dołączył do Malaka, Yelenia, Rava, Ludwika i Solara, zmuszając Nooby do połączenia się w wielkie hatifnackie potwory.
    Tym samym walka rozgorzała na dobre. MegaZord i Rusis walczyli dzielnie z watahą wielkich Noobów, pozostałe oddziały związały walką mniejszych. Nadal było ich niepomiernie dużo.
    Pozostawmy na chwilę dzielnych obrońców Lasu w największej bitwie od... no, w największej bitwie, w jakiej brali udział. Szala zwycięstwa wciąż przechyla się to na jedną, to na drugą stronę, ale wydarzenia decydujące o wygranej bądź porażce rozgrywają się teraz gdzie indziej.

    Była kwatera Shedstapo, Wioska Gungan

    - Mam! Mam! - zawołała Este, przeglądając akta z legendarnej szafy. - Wiem, kto jest największym Chlejusem w Lesie! Nie uwierzysz!
    - Kto? - dopytywała się Aragorn.
    - To przecież było takie proste! Bóg-Imperator! Szef Yuuzhan! Shedao Shai!

    LINK
  • XVII. Heretyk Lasu III: śniadanie mistrzów

    Misiek 2012-01-06 15:57:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    Od Narratora: zgłodniałem. Poza tym nie chce mi się opisywać kolejnej epickiej bitwy. Na razie wystarczy. Dlatego wkleję Wam tutaj synopsis i uznajcie, że ten rozdział już czytaliście. I tak nic ciekawego nie miało się dziać.

    Synopsis

    Sithowie też stają do walki, pojedynkują się z drugiej strony na spółkę z Yuuzhanami. W walce wciąż biorą udział drzewa, Ewoki, Gunganie itp. Nadchodzi jednak trzecia fala Noobów i wszystko wygląda źle. Czwartej nie będzie, bo po cichu, pracując w pocie czoła, zlikwidowali ją Pindole.

    LINK
  • XVIII. Ostatnie picie

    Misiek 2012-01-06 15:57:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Przedpola Loc Muinne, jakiś czas później

    Jak wiemy z poprzedniego rozdziału (hłe hłe), walka wyglądała nieciekawie. Watahy Noobów coraz to silniej napierały na oddziały obrońców Lasu, a ich wielkie odpowiedniki uderzały raz po raz mackowatymi kikutami w MegaZorda Elyty i wielkiego Rusisa. Gdzieś w oddali Sky wraz z wielkimi drzewami usiłował utrzymać pozycję, gdzie indziej pozostałości Świętej Moderacji walczyły o każdy centymetr ziemi, Sithowie pod wodzą Moofa usiłowały przedrzeć się przez najbliższą falangę wroga.
    A w środku bitwy, na zdewastowanych ruchami kilku armii ziemiach, swoje pozycje usiłowały wypracować Yuuzhanie.
    - Stójcie i walczcie, jeśli wam życie miłe! - wołał Shedao Shai. - Za naszą wolność i waszą!
    - Niech wam ziemia lekką będzie, wredne Nooby! - wtórował mu Vua Rapuung.
    Siły dzielnych Yuuzhan jednak też powoli topniały i widmo klęski stawało się coraz bardziej realne. Shedao zaparł się, strzelił z języka jak z bata i podrapał się ogonem po głowie. Jest źle, pomyślał. Muszę się napić.
    Jak na ironię, w tej chwili właśnie zaczął padać deszcz. Kwaśny i niedobry, pozostawiający paskudne plamy na ubraniu. Powoli zaczynało grzmieć i błyskać, dlatego nikt nie zauważył dwóch lecących na miotłach niewiast, które omiatały wzrokiem pole bitwy, szukając bardzo konkretnej osoby.
    - Jest! - zawołała Lady Aragorn, gdy dostrzegła rozrzucający wokół biednych Noobów oddział Yuuzhan. Przeciwnicy wciąż jednak na nich napierali i wszystko wskazywało na to, że wyznawcy Yun-Yamki wkrótce polegną. Poza tym nie bardzo było gdzie wylądować.
    - Potrzebujecie pomocy? - rozległ się kobiecy głos.
    - Lady Morte!? - Este momentalnie rozpoznała jego właścicielkę. - Gdzie jesteś?
    - Tutaj – odparła Morte. Este i Aragorn spojrzały w górę i na ich oczach zmaterializował się Infiltrator Sithów klasy Defel, z którego okna wyglądała ich towarzyszka.
    - Szybko, Morte! Musimy ustawić perymetr wokół Shedao! - krzyknęła Este.
    - Po co? - spytała Lady Morte, ale natychmiast zrozumiała. - No tak! Oczywiście!
    - Co jest takiego oczywistego? - spytał ktoś na statku. Este rozpoznała głos należący do Freedona Nadda.
    - Mamy szansę na zwycięstwo, ale potrzebny nam Shedao Shai! - wykrzyknęła Morte. - On jest największym Chlejusem w Lesie!
    - Czuję się podle obrażony i poniżony – odparł Nadd.
    - Nie wiem, o co chodzi, ale jeśli to ma wyjść, to dajemy! - krzyknął Zax. W jednej chwili Defel wylądował obok pozycji Yuuzhan i wyskoczyło z niego jedenaścioro ubranych na czarno postaci. Hebanowe, stylowe zbroje lśniły na ich torsach, a na piersiach mieli namalowane takie śmieszne, uproszczone siusiaki, które każdy z nas miał kiedyś w zeszytach szkolnych.
    - Pindole – zakomenderował Zax – do dzieła!

    Perymetr Yuuzhan, przedpola Loc Muinne

    - To dziwne i niecodzienne, ale ok – rzucił Shai, dusząc kolejnego Nooba. Pindole i resztki Yuuzhan rozrzedziły trochę tłum wokół niego, na tyle, żeby Lady Este i Lady Aragorn mogły do niego podbiec i wyjaśnić, czego potrzebują.
    - Wiedziałem, że nikomu nigdy nie odmówisz picia – skomentował to Misiek, zderzając dwa Nooby głowami.
    - No ba – odparł Shai z uśmiechem, po czym zwrócił się do dziewczyn. - To co mam wypić?
    Este i Aragorn podawały mu kolejno piwo, rum, burbon, tequilę, metaxę, spirytus i siódmy, tajemniczy alkohol, Shedao Shai po kolei je zaś wypijał.
    - O, sake – powiedział przy siódmym, pociągnął łyk i nagle... wyzionął ducha. Dosłownie. Z jego ust wyleciały kłęby pary i wystrzeliły w niebo straszliwym, dusznym wirem. Wokół nich zebrały się inne chmury, krążąc niczym wokół oka cyklonu. Zerwał się straszliwy, porywisty wiatr, pioruny zaczęły grzmieć i błyskać, a ziemią wstrząsnęło. Nooby i obrońcy Lasu spojrzały na to, co się dzieje, skutkiem czego na chwilę zaprzestały walki.
    W pewnym momencie z dymu wydostającego się z ust Shedao Shaia uformowała się świetlista sylwetka zarośniętego, cuchnącego siarką osobnika o grzmiącym głosie, półboskiej istoty, od której wionęło alkoholem na cały Las Ewoków.
    - Jam jest strażnik alkoholu, Andrzej Żyto – odrzekło bóstwo. Jakie jest wasze życzenie?
    - To jest ta chwila – mruknęła Este. - Udało nam się.
    - Drogi Andrzeju Żyto – zawołała Aragorn. - Nasze życzenie jest następujące: pragniemy, żebyś w tej najczarniejszej godzinie sprowadził nam jednego z poległych bohaterów, który może nas uratować. Prosimy cię, sięgnij do zaświatów i ściągnij stamtąd Halcyona!
    - Niech się stanie – zagrzmiał Andrzej Żyto, po czym jednak zadumał się i rzekł. - Skontaktowałem się z Halcyonem w zaświatach i jest mu tam bardzo dobrze. Ma wszystko, czego kiedykolwiek pragnął. Jest szczęśliwy i nie chce wracać do Lasu.
    - Nie chce? - spytała zaskoczona Este. - Dlaczego!?
    - Czy waszym życzeniem jest, abym udzielił odpowiedzi na to pytanie? - spytał Andrzej Żyto.
    - Ech... nie... - westchnęła Este. Wszyscy wokół – Yuuzhanie i Pindole – patrzyli na nią z zawodem. Wszystko wskazywało na to, że ich plan się nie powiódł. Bez Halcyona nie będzie Halka, bez Halka nie będzie wygranej. Sytuacja wydawała się przegrana. Nooby szykowały się do ostatecznego ataku.
    Wtem jednak na miejscu pojawił się Anor. Jak dotąd siał postrach w szeregach Noobów – wszak był najpotężniejszym mieszkańcem Lasu – i setki z nich usiekł, chaos wokół niego wcale nie był jednak większy niż wokół innych ognisk bitwy. Dlatego nikt nie zwrócił uwagi na jego podejście.
    - To czego sobie życzymy? - spytała Este. - Eksmisji wszystkich Noobów z Lasu?
    - Niestety – odezwał się Andrzej Żyto, wisząc nad nimi niby chiński smok – życzenia nie mogą dotyczyć ludzi, którzy nie chcą, żeby te życzenia na nich zadziałały. Dlatego Halcyon nie chce wracać do Lasu i ja nie mogę go zmusić. Dlatego też Nooby nie chcą Lasu opuszczać i ja ich zmusić nie mogę. Jakie jest wasze życzenie? - powtórzył.
    - Chcę mieć tysiąc razy więcej postów! - krzyknął nagle Anor.
    - Niech się stanie! - odrzekł Andrzej Żyto i zanim ktokolwiek mógł zareagować, Anor zaczął pęcznieć i rosnąć, wręcz zaistniał w czterech wymiarach. Żyto zniknął, a Gunfan momentalnie chwycił SayanScope i spojrzał na wynik.
    - Ponad 15701000 postów... - szepnął. - Wielkie nieba... jest większy niż cały Las!
    - Nie ma już Anora – zagrzmiał Anor, choć jego głos bardziej wybuchł wszystkim w łowach, niż dotarł do ich uszu. - Jest MegaAnor.
    - O ja jebię – wymknęło się Miśkowi.
    - Co ja paczę? - mruknął Tremayne.
    - A to feler – westchnął Seller.
    MegaAnor odwrócił się w stronę Noobów, kładąc się na nich cieniem. Potem zadał pierwszy cios, następnie drugi i trzeci. Za każdym razem padały tysiące Noobów. Setki tysięcy zginęły po parunastu sekundach. Parę minut później resztki Noobów uciekały w popłochu przed MegaAnorem. Bitwa była ewidentnie wygrana.
    Lord Bart i pozostali patrzyli na to, co się dzieje, nie wierząc własnym oczom. To przekraczało ich wszelkie wyobrażenie.
    - Jezu, ale kac – westchnął Shai.

    LINK
  • XIX. Rozchodniaczek

    Misiek 2012-01-06 15:58:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Budynek Senatu, Ruiny Forest-City, wiele dni później

    - Się nam za bardzo nie udało, Zax – zauważył Gunfan, kiedy obaj przechadzali się korytarzami remontowanego właśnie Senatu. - Namęczyliśmy się, a nikt nas za bohaterów nie uznał...
    - Oj tam, pierdolenie – mruknął Zax, sięgając po piwo. - Pindole jeszcze będą miały swoje pięć minut. Zobaczysz.
    Gunfan westchnął, bowiem faktycznie zobaczył. Jayę. Stała sobie na balkonie i patrzyła na galopujące ulicami stada rumaków, stary i znany Pindol-pirat wykorzystał więc okazję i rychło do niej podszedł. Zax zasępił się i zapatrzył w niebo, które powoli wracało do tradycyjnego koloru. Po podłączeniu rezerwowych serwerów roślinność Lasu zaczęła wracać do życia, wszystko jednak wskazywało, że czeka ich długa i żmudna rekonwalescencja.
    Zax odwrócił się i dostrzegł majaczącego w tłumie Rusisa. Wielki zły Jedi dogadał restaurację Świętej Moderacji, przez co on i Lord Bart stanęli na straży ładu i porządku w Lesie, przynajmniej oficjalnie. Po twarzy Zaxa przemknął cień uśmiechu. Święta Moderacja będzie zajmować się egzekwowaniem prawa, ale to on i jego Pindole tak naprawdę skutecznie zabiorą się za utrzymanie porządku. Od wewnątrz i sobie tylko znanymi sposobami. Otworzył kolejne piwo. Potem następne. Taaak, pomyślał, to będzie piękny dzień...

    Apartamenty imienia św. Brata Alberta, Forest-City

    Lady Este piła kolejne martini, uśmiechając się smętnie do swoich myśli. Nie udało jej się wskrzesić Halcyona, ale wojna i tak została wygrana. Dzięki Anorowi, przepraszam - MegaAnorowi. Ostatni z wielkich wojowników powstrzymał inwazję Noobów, ale czy na długo? Este wiedziała, że Nooby będą przybywać dalej. Może nie tak licznie, ale będą. I Las musi być gotów na ich przyjście.
    MegaAnor nie pomoże im jednak tym razem. Stając się większym od Lasu sprawił, że jego egzystencja wśród leśnego ludu nie była już możliwa. Odszedł w wyższe sfery, do krain bogów i herosów, tam gdzie jego miejsce. MegaAnor. Ostatni z wielkich.
    - Wiesz, co ja myślę? - rzuciła Lady Aragorn, wyrywając Este z zamyślenia.
    - Że teraz, kiedy nie ma Anora, Otasa, Chewie i Gil, Ricky Skywalker leży pokonany, a Shedao Shai ma takiego kaca, że nie wiadomo, czy z tego wyjdzie, to wszyscy mamy przesrane? - zgadła Este.
    - Nie, skąd – odparła Aragorn. - Myślę, że nie lubię już Morte. Była Pindolem i nam tego nie powiedziała. Mam żal.
    - Taka karma – westchnęła Este. - The Pindol Society... - mruknęła. - Czemu mam wrażenie, że jeszcze o nich usłyszymy?
    - Nie wiem – Aragorn wzruszyła ramionami. - Spytaj Narratora.

    Sala obrad Senatu, Forest-City

    Rusis wstąpił na mównicę bez zapowiedzi, jego donośny głos wszystkich jednak uciszył i zmusił do posłuchu.
    - Szanowni reprezentanci – zaczął – udało się wam. Nestor odszedł. Dlatego w celu utrzymania stabilizacji Republiki, władzę tymczasowo przejmie równie tymczasowa rada, złożona z przedstawicieli trzech nacji, które odznaczyły się w walce z Noobami: Sithów, Mandalorian i Yuuzhan. Niniejszym Święta Moderacja wraca do swojej roli stróża porządku i wchodzi pod jurysdykcję rady.
    - A nie mieliście być rozwiązani? - spytał ktoś.
    - Mieliśmy – zgodził się Rusis. - Ale przedyskutowałem sprawę z Freedonem i stwierdziliśmy, że samych was nie zostawimy. Nie zrozumcie mnie źle: kocham demokrację, kocham Republikę, kocham alkohol, ale bez nas będziecie tu mieli burdel jak nie z tej ziemi.
    - Jeżeli kto ma jakieś wonty, zapraszam na priw – odezwał się głos z drugiej strony sali. Należał on do Freedona: męża stanu, Sitha, Moderatora, Pindola.
    Na ławce przed salą obrad Senatu Zax znów lekko się uśmiechnął.

    Imperialna Misja, południowy Las Ewoków

    - No i tak to będzie – mówił Misiek. - Rada chce, żebyście wzięli się za tych Noobów, którzy pozostali, i kontrolowali napływ nowych.
    - Zdajesz sobie sprawę, że to będzie wymagało zwiększonych funduszy i nowych członków Misji? - Taraissu jak zwykle była praktyczna.
    - Oczywiście – uśmiechnął się Misiek. - Mamy nowe, większe źródła finansowania.
    Wedge, który całej konwersacji jak dotąd tylko się przysłuchiwał, uniósł brew.
    - Moderacja czy Pindole?
    - A czy to ważne? - rzekł Misiek. - Więcej Misji, większy przerób, większa zabawa.
    - To fakt – zgodził się Wedge.
    - A jak tam rehabilitacja tych najeźdźców, którzy ocaleli? - zainteresował się Moderator i Pindol zarazem.
    - Bardzo dobrze, zresztą sam spójrz – Wedge otworzył drzwi i do pokoju weszło kilku osobników, których Misiek nie rozpoznawał. - To Melethon, Abe, Onoma, Master of the Force i ich lider, Stele. Chłopaki pomogą nam ogarnąć chaos, jaki powstanie po otwarciu granic Lasu.
    - Nie zawiedziemy – obiecał Stele.
    - Dobrze – Misiek znów się uśmiechnął. - Nadchodzi nowy, złoty wiek. Teraz dopiero będzie pięknie i zacnie.
    Wszyscy spojrzeli przez wielkie okno na malowniczo i kiczowato zachodzące słońce.

    Pokój Narratora

    - Kochanie?
    - Słucham cię...?
    - Skończyłeś już?
    - Tak. Właśnie postawiłem kropkę.
    - No wreszcie. To chodź do mnie, czekam!
    - Mrrrau.
    - Mrrrrr.

    LINK
  • Epilog

    Misiek 2012-01-06 15:58:00

    Misiek

    avek

    Rejestracja: 2003-01-12

    Ostatnia wizyta: 2022-05-16

    Skąd: Wrocław

    -Rozmowa w pokoju Narratora pod jego nieobecność

    - Anor, ten laptop to Narratora?
    - Tak, Otasie, ale nawiasem mówiąc chuj cię to obchodzi.
    - Dopiszmy mu coś, dopiszmy!
    - Spokojnie, Chewie, nic na siłę. Gil, a co ty sądzisz?
    - Myślę, że można mu namieszać. Może wtedy będzie musiał dopisać kolejną część...

    LINK
  • Dobre

    Hego Damask 2012-01-06 16:17:00

    Hego Damask

    avek

    Rejestracja: 2005-05-28

    Ostatnia wizyta: 2024-11-23

    Skąd: Wrocław

    Misiek wyrasta na godnego następcę Hala Jak zwykle w FW niezłe nawiązania do różnych wydarzeń fandomowych itp. Brawo, Misiek

    LINK
  • Nie wiem...

    Ricky Skywalker 2012-01-06 18:50:00

    Ricky Skywalker

    avek

    Rejestracja: 2002-07-12

    Ostatnia wizyta: 2024-01-10

    Skąd: Bydgoszcz

    czemu Ricky jest osobnikiem "zielonym i śluzowatym" A jeśli chodzi o postaci tu występujące, to... jakieś takie półlegendarne na tym forum już są

    LINK
  • It`s over 15701000...

    Strid 2012-01-06 19:41:00

    Strid

    avek

    Rejestracja: 2003-06-28

    Ostatnia wizyta: 2024-11-13

    Skąd: Poznań

    - Vegeta, what does the scouter say about his post level?
    - It`s over 15701000!

    Misiek przekroczyłeś tu nie tylko czwartą ścianę ale i piątą i szóstą

    LINK
  • Ja tylko...

    Freed 2012-01-07 04:41:00

    Freed

    avek

    Rejestracja: 2003-04-06

    Ostatnia wizyta: 2019-12-09

    Skąd: Warszawa

    Chciałbym zdementować pewne pogłoski. Mianowicie wraz z Rusisem po pierwsze brzydzimy się alkoholem, a po drugie wcale nie mamy monopolu(!) na władzę w Lesie.
    No a tak, to z grubsza wszystko się zgadza. xD

    LINK
  • Chchiałbym jedynie zauważyć

    Carno 2012-01-09 22:58:00

    Carno

    avek

    Rejestracja: 2004-02-24

    Ostatnia wizyta: 2024-09-17

    Skąd: Żyrardów

    że jestem blondynem... Ale poza tym - jak u Freedzia - wszystko się zgadza

    LINK
  • oho

    Bolek 2012-01-09 23:40:00

    Bolek

    avek

    Rejestracja: 2007-03-18

    Ostatnia wizyta: 2024-05-22

    Skąd: Inowrocław

    widzę, że jak zawsze mam charakterystyczną rolę : P Czemu takie rzeczy pojawiają się na krótko przed sesja? : D

    LINK
  • cóż..

    Burzol 2012-01-10 15:15:00

    Burzol

    avek

    Rejestracja: 2003-10-14

    Ostatnia wizyta: 2024-11-23

    Skąd: Poznań

    Początkowo chciałem się obrazić za tego Żużola, ale przy drugim razie już mi przeszło. Ponadto bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie tak duża ilość w opowiadaniu obecności narratora, oraz Grzegorza Turnaua.

    Ogółem zachwycam się taką kontynuacją Forest Wars, aczkolwiek jestem dość łatwym celem, skoro za każdym razem niemal do łez rozśmieszała mnie linia "- A to feler – westchnął Seller".

    LINK
  • O.

    Gajowy 2012-01-11 01:12:00

    Gajowy

    avek

    Rejestracja: 2004-04-07

    Ostatnia wizyta: 2017-05-25

    Skąd: Piotrków Trybunalski

    O.
    O.
    No takiej niespodziewajki nie przewidziałbym w żaden sposób, choć przypominam sobie że zimorodki ćwierkały o tym że takowe dzieło może kiedyś powstać.

    Wielkie brawa! Choć przeważa chaos i wtórność, a od czasu do czasu trzeba zaglądać do słownika, to Legacy przypadło mi do gustu. O tym co ujęło mnie za serduszko pisać chyba nie ma sensu, bo jest tego zbyt wiele, wspomnę jednak na czym się zawiodłem.

    Otóż, na pewnym etapie poszukiwań Wielkiego Chlejusa miałem swój typ który brałem niemalże za pewnik. Ten tytuł, ta rola katalizatora w wezwaniu smoka spełniającego życzenie... No cóż, nie sprawdziło się, to nie był DragonezDrunk.


    Niemniej, składam gratulacje i wielkie dzięki!

    LINK
  • O kurcze, jak to możliwe,

    Kasis 2012-01-28 20:46:00

    Kasis

    avek

    Rejestracja: 2005-09-08

    Ostatnia wizyta: 2024-11-23

    Skąd: Rzeszów

    że przeoczyłam takie wydarzenie??
    Strasznie się cieszę, że ktoś podjął się tej kontynuacji :]
    Muszę na dniach koniecznie się zapoznać.

    Naprawdę się ucieszyłam...

    LINK
  • ...

    Lord Bart 2012-02-26 19:09:00

    Lord Bart

    avek

    Rejestracja: 2004-01-20

    Ostatnia wizyta: 2021-09-13

    Skąd: Warszawa

    Przeczytałem w końcu. Powiem, że to na co zrzędzę od dłuższego czasu (czyli dłużyzna) pojawiło się i tutaj. Narrator powinien skorzystać z uwag przemiłej prawdopodobnie osoby podpowiadającej i... ciąć. Zawsze mogę mu pokazać jak to się robi

    Ogólnie czytając miałem wrażenie, że fabuła leci przeróżnymi nawiązaniami, niekoniecznie dla mnie zrozumiałymi z dużą domieszką pijackiego stylu ala Wędrowycz. Parę grepsów rozbawiło mnie do łez... dobrze, że tekst powstał i w ogóle że ujrzał światło... Lasu.

    Ja za to chciałbym ujrzeć penthouse Cesarzowej Gilraen i... piwo. Ponieważ od dłuższego czasu jestem prawie-pełnym abstynentem... i nie wiem czy to dobrze tutaj akurat

    LINK

ABY DODAĆ POST MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..