Kopia komentarza pod miejscem na reckę na głównej. Zawiera drobne spoilery.
Ostatnie, co Allstona czytałem, to "Zdrada" była, więc szczęśliwie nie wiem jak upadł później. Jeśli było gorzej, niż tu, to absolutnie nie zachęca.
Do lektury skłoniła mnie przynależność do jednej z ulubionych serii i obecność Vonga. No i czuję się jak po "Planecie życia" dla Sienara czy "BHW" dla Kuata. Nie tego oczekiwałem.
X-wingowość kończy się na scenie z okładki. Jest to może dwustronicowe starcie dwóch iksów z czterema E-wingami. Tyle. Więcej akcji w kosmosie nie uświadczymy. No, na początku był jakiś abordaż. Miało to być nawiązanie do "Eskadry Widm"? Wyszedł strasznie słabo w porównaniu niestety.
Yuuzhanin okazuje się strasznie mało yuuzhański. Adoptowany przez ludzi jeszcze podczas wojny? Serio? Wtedy, gdy chciano ich wybić do nogi bronią biologiczną? Teraz jak o tym myślę, jedyny racjonalny scenariusz, to traktowanie go jako awangardowej małpki, czego tekst nie potwierdza. Cały jego wątek ogranicza się do konfliktu z Voortem i trzaskania neoglithów, które pozwalają na cebulowe przebieranki i absurdalnie komplikują intrygi. Zero wyjaśnień jak tam sobie juźki radzą, zero retconów, zero budowania kultury. Legacy dało radę. Dlaczego żadna książka nie może należycie udźwignąć dziedzictwa nej?
Z reszty postaci tylko Voort i Buźka dostali odrobinę miejsca. Reszta albo robi za redshirty, albo pojawia się w połowie książki, albo jest tak nijaka, że tylko gatunek zapamiętałem. Ktoś oczekiwał obyczajówki w stylu starych X-wingów? Nie tu.
Humoru też wiele nie było. Jedna przebieranka to wszystko co pamiętam. W sumie nie dziwota, jak jedyni rozbudowani bohaterowie przechodzą kryzys wieku średniego. Z profesora matematyki w czipendejsa? Można pewnie i tak.
Odbiór intrygi pewnie trochę ucierpiał przez brak znajomości fotja. O spisku Lacersena wiem tyle, co opisali wyśmiewający naiwność i beznadzieję fabuły na TFNie. Szychy GFFA są więc dla mnie obcymi osobami. Choć patrząc na renomę poprzednich serii, nie jestem pewien czy przypadkiem nie zostały wymyślone tutaj na potrzeby tylko tej historii. W końcu w denningwersum nie ma miejsca dla mugoli.
Głównym moim zarzutem do fabuły jest zbytnie skomplikowanie i straszne dziury fabularne w finale. Ciężko było się połapać kto jest kim w czyim przebraniu. Osiągało to poziom ściągania kilku masek z rzędu, jak w absurdalnej kreskówce w niedzielny poranek. A jak pewnie bohaterowie znaleźli się w odpowiednich sytuacjach w odpowiednich momentach, to pewnie sam Allston nie wie.
Czytalna sensacyjka, ale nie są to X-wingi. 5/10
Czy ktoś łaskawie mógłby mi wytłumaczyć całą intrygę a zwłaszcza zakończenie? Może zbyt pokroiłem lekturę i czegoś nie zrozumiałem?
początek spoilera Thaal zdradził GA i szabrował sprzęt wojskowy. Zmienił tożsamość, ale przebierał się za samego siebie, by nachapać się kasy nim sprawa wyjdzie na wierzch. Szef wywiadu Maddeus był z nim w zmowie, ale zechciał go wystawić, więc posłał Lorana na śledztwo. Ten zawiązał dwie grupy operacyjne i składał raporty z działalności trzeciej fikcyjnej, by nikt, nawet czytelnik, nie wiedział o co chodzi. Widma wpadają na trop Thala, a ten zleca zamach na Buźkę. Mamy trochę akcji i ostatecznie Thaal wpada jako swoje alterego, które trafia do ciupy za zamordowanie Thaala. Maddeus go wypuszcza, Buźka nachodzi Maddeusa, ten wzywa wsparcie, na które odpowiada Thaal, by zaraz ściągnąć maskę i ujawnić się jako Trey(?). A gdzie się prawdziwy podział? Jak oni takie cuda w siedzibie wywiadu odwalają? koniec spoilera Coś istotnego pominąłem? Coś pomieszałem? Zapraszam do hejtu i dyskusji, bo bastion schodzi na psy z braku nerdzenia.