Na początek największy zarzut: akt I to kompletna pomyłka. Jakiś dzieciak zostaje po prostu wpuszczony na konferencję, która może przesądzić o przyszłości galaktyki, tylko po to, żeby przedstawić swoje niepoparte żadnymi dowodami oskarżenia. Następnie zostaje zabrany przed droidy Konfederacji (na NEUTRALNYM świecie) i wzięty w niewolę na statku separatystów (na NEUTRALNYM świecie), a po uwolnieniu i pościgu na lądowisku rozgrywa się strzelanina między Republikańcami a Sepkami (na NEUTRALNYM świecie). Ahsoka naturalnie bez najmniejszych problemów pożycza sobie rządowy statek w celu przetransportowania zbiega dla Republiki istotnego jak Dagobah. Od siebie dodam, że bojowa pozycja Ahsoki po wyjściu z windy na statku Sepków (bez żadnych przeciwników w zasięgu wzroku) jest po prostu kosmiczna.
Ale, co przyznam z lekkim zdziwieniem, potem jest dużo lepiej. Zaskakuje duża ilość przemocy: zamordowanie zakładniczki, bezwzględna pacyfikacja wioski tubylców (co prawda najbardziej pikantnych kawałków nie ukazano, no ale nie oczekujmy nie wiadomo czego po kreskówce dla dzieci), dekapitacja czterech Mandalorian na raz (warto pamiętać, że przez podobną scenę - z jedną tylko osobą - AotC prawie nie otrzymało rankingu PG-13) czy dość obrazowe likwidowanie Mando ścigających Ahsokę, Luksa i R2.
"A Friend in Need" raczej usatysfakcjonuje fanów Mandalorian, Vizsly i Death Watch - choć nie wiem, czy bezwzględne okrucieństwo Straży znajduje swoje potwierdzenie w kanonie (aż tak w temacie Mando nie siedzę). Dobrze jednak, że Vizsla przynajmniej usiłuje je jakoś na swój sposób usprawiedliwić (inna sprawa, że tłumaczenie chęci zniszczenia Jedi szukaniem sprawiedliwości jest troszeczkę nie na miejscu, kiedy przed chwilą wyrżnęło się w pień całą wioskę). Hejterzy czarnego miecza znowu będą mieli używanie: co prawda pojedynek Ahsoka v. Vizsla nie należy do najdłuższych, ale aż razi w oczy swoim brakiem realizmu. Ja rozumiem, że Filoni pamięta, że dobrze wyszkolony wojownik, jak np. Jango Fett, jest w stanie dotrzymać pola Jedi, no ale litości: nie w pojedynku na miecze - broni, której użycie opiera się na możliwości przewidywania posunięć przeciwnika i nienaruszalnej koncentracji w trzymaniu ostrza z dala od siebie! Na szczęście to raczej tylko drobny epizod.
Nie ma wątpliwości, że do tematu Ahsoka + Lux w TCW jeszcze wrócimy, a Filoni nie chce za szybko odsłaniać wszystkich kart. W każdym razie jeśli ktoś spodziewał się romansu między naszą dwójką, srodze się zawiedzie. Tu akurat Filoniemu należy się pochwała, bo wiadomo, jak ciężko w takich sytuacjach oprzeć się pokusie zamienienia odcinka w romansidło. Ogólnie więc relacje między Ahsoką a Luksem są dość wiarygodne (choć nie jestem pewien, czy kit z narzeczeństwem jest szczególnie wiarygodny w wypadku, gdy oboje mają po ~15 lat). Pojawiło się nawet, dość niespodziewanie, lizanko - na szczęście w nienachalnej i dość zabawnej formie. W tej sytuacji dość romantyczne zakończenie nieco nie przystaje do reszty. A może się tylko czepiam?
Okej, palce już mnie trochę bolą. Teraz o pozostałych wadach: czy w uniwersum SW nie słyszeli o czymś takim jak pilot do statku? Nie wiem: np. żeby nie stał z otwartym włazem na mrozie przez x godzin? A przy okazji: szanująca się jednostka pozwala jednak swoim właścicielom chociaż dojść do kokpitu, zanim wzniesie się w powietrze. Nie pasowało mi też, że Ahsoka prawie cały czas chodziła w tym swoim płaszczu (w pewnym sensie Lux też, ale on akurat miał tylko czapkę - swoją drogą skąd on ją wytrzasnął?): w namiocie w trakcie uczty w zasadzie tylko ona była tak ciepło ubrana, tam nie mogło być aż tak zimno. A może chodziło o to, że nie chciała się w jakiś sposób zdradzić jako Jedi? Nie wiem. No i jeszcze w przypadku niektórych Mando nie podobał mi się voice acting - jak choćby bardzo sztuczne zamówienie obiadu.
Dobra, to tyle. Ocena to jakieś 7/10.