TWÓJ KOKPIT
0
FORUM Opowiadania

Taka o sobie powieść. - Świadek odrodzenia Imperium.

Gregorious 2011-10-03 13:56:00

Gregorious

avek

Rejestracja: 2011-10-03

Ostatnia wizyta: 2011-10-05

Skąd:

Witajcie, jestem tu nowy. Ogólnie od zawsze "kręcił, fascynował" mnie świat Gwiezdnych Wojen. Niestety niczego prócz filmów nie miałem nigdy w rękach. Nie mam czasu na to by czytać książki zazwyczaj. Wracając jednak - postanowiłem napisać własną krótką powieść. Proszę o wytykanie mi błędów i na wstępie o to abyście szczerze ocenili tą historię w skali 1-5. Chciałbym wiedzieć czy pisać dalej, czy dać sobie spokój bo jest beznadziejny kosmos nie wiadomo z jakiej rzeczywistości wyrwany

Zapraszam! :

ŚWIADEK ODRODZENIA IMPERIUM


Rozdział pierwszy – Dorin

Był przyjemny słoneczny poranek. Cała planeta tętniła życiem i ruchem istot żywych… Lecz były to tylko pozory…

Żołnierz Imperium : Dalej, ruszać się!
Quee : Mamo mamo!
Isilia : Idź synku, słuchaj panów.

To był codzienny obraz na planecie Dorin. Nie wiem, który to był rok. Nie interesowało mnie to. Jedyne co było ważne to przeżyć i nie dać się wytropić. Komu ? Kim byłem ? A czy to istotne ? Postaram się może nieco przybliżyć wam mój rodowód. Pochodzę ze szlachetnej rodziny Voosh. Mój pradziadek brał udział w walkach podczas wojen klonów. Niestety, pomimo udanej ucieczki spod rąk klonów (rozkaz 66), został wytropiony i zabity podczas Czystki Jedi. Zawsze uważałem, że słabością naszej rodziny było to, że tak kurczowo trzymaliśmy się kodeksu Jedi. To była zaraza, która doprowadzała do rozpadu Świątynie, Akademie, Zakony… A nawet Republikę, której przecież związek z rycerzami Jedi nie był ścisły. Mój ojciec – Garan Voosh – tak jak i jego przodkowie był ortodoksyjnym Jedi. Nie pamiętam jak to się stało. Ostatni obraz jaki pamiętam, to ten, w którym mój ojciec wsiadał do swojego myśliwca w obronie Dorin przed Nowym Imperium. Co się stało z matką ? Prawdopodobnie została sprzedana gdzieś na targu niewolników. Jedyne co mi pozostało to pewna notka, którą przekazał mi ojciec właśnie tamtego dnia.

„Fizyczne właściwości złota, nie zawsze muszą być związane z faktycznym jego położeniem. Dlatego właśnie tak ważna jest jasność umysłu i zmysł Jedi. ”

Początkowo wyglądało mi to na jakąś bzdurną zasadę odnoszącą się do „nieprzewidywalności” świata. Pozostawiłem więc doszukiwanie się sensu w tej notce, która od tej pory towarzyszyła mi wszędzie. Jak można się domyślić, dzieciństwo moje nie było zbyt różowe. Pozbawiony rodziny, pozostał mi już tylko mój pusty dom, do którego obawiałem się wrócić, z powodu krążących wciąż patroli. Nic nie było już takie jak kiedyś.

Miałem kiedyś wielu kolegów. Jednym z nich był Matheo, Kel dor, taki jak ja. Musicie wiedzieć, by dobrze zrozumieć tę historię, że nasza planeta w tych czasach nie była tym, czym jest teraz, ani tym, czym była setki lat wcześniej. Miasta były zrujnowane, wioski wyludniane i palone. Powstawały bazy wojskowe. Tak… to były czasy biedy, głodu i ekspansji imperium. Normalny dzień nie różnił się niczym od następnego. Na codzień żołnierze imperium nie porywali nikogo… Nikogo normalnego. Tylko potomkowie wielkich rodów Jedi mieli problemy. Oni, ich znajomi. Raz na jakiś czas zdarzały się „łapanki”, ponieważ potrzebowano nowych sił do kopalni minerałów na planecie Bastion. Bastion, w tych czasach znów odgrywał kluczową rolę w systemie imperium. Była to nie tyle planeta gospodarcza, przemysłowa, co świetnie zorganizowany ośrodek obronny, karny. W podziemiach znajdowały się cele, w których torturowano wszystkich Jedi. Bastion był okropnym miejscem. To tam odsyłani zostawali niewolnicy. Było to centrum, baza, w której zwierzchnicy rozdzielali pomiędzy siebie świerze mięso, które później zostało kierowane na inne planety, do innych zakładów wydobywczych, produkcyjnych. Nie tylko Dorin na tym ucierpiało. Wiele było planet, które podlegały kolonizacji Imperium. Nowego Imperium, które rosło w siłe. Dziś, moja planeta wygląda inaczej, niż ta z opowieści… ale gdy się przypatrzysz, dostrzeżesz ślady walk, pozostałości fortyfikacji i umocnień… Dorin, to było smutne miejsce…

Pewnego razu, gdy przedzierałem się jako dziesięciolatek między kolejnymi dzielnicami naszej stolicy, o mały włos nie spostrzegł mnie Żołnierz Imperialny. Ja natomiast bardzo dobrze zdołałem się mu przyjżeć. Był on wysoki. Miał czarny pancerz, zbroję wzorowaną na zbroi łowcy głów (Boba Fett). Widać jednak było, że kogoś poniosła fantazja. Zbroja miała kolce, wystające z karwaszy. Zamiast plecaka rakietowego, umieszczony na plecach był pojemnik jonizujący cząsteczki. Generował on moc, która pozwalała żołnierzom na stworzenie wokół siebie tarczy. Na dłoniach mieli oni specjalne transmitery, które zmieniały moc z plecaka w fale. Dzięki nim żołnierze mogli „strzelać” wiązkami zjonizowanych cząstek. Miewało to różne skutki. Pozwalało obezwładnić przeciwnika, czasami doprowadzało do śmierci. Hełm jaki nosili, był koloru czarnego. Idealnie przystawał do głowy. Mieli zielone szkiełka, w miejscu na oczy. Co do spodni, były one zbrojone. Przy pasie nosili stare już, zasłużone blastery e-11. Całość ubioru była czarna, co miało kojarzyć się potencjalnym wrogom ze śmiercią. Miało wzbudzać strach i respekt. Z daleka wyglądali jak humanoidalne droidy, hybrydy. A byli to tylko ludzie… Słyszałem, że przechodzili oni specjalne szkolenia, ale w tych czasach, miałem na głowie większe problemy.

- Wartownik, zmiana! – usłyszałem głos, żołnierz rozejrzał się jeszcze, o mały włos mnie nie zobaczył, po czym ruszył w stronę posterunku.

Ja, w tym czasie przemknąłem się za dom Mathe’a. Tam się umówiliśmy.

- Witaj Greg! – szepnął z podekscytowaniem Matheo. Wyczułem jednak w jego głosie pewne poddenerwowanie.
- Witaj! – odpowiedziałem.
- Mama zaprasza Cię dziś na obiad. Wpadniesz ?
- Czy to aby na pewno bezpieczne ?
- No chodź, wybiłem dziurę w starym otworze wentylacyjnym, nikt nas nie zauważy.

Podążyłem za moim najlepszym przyjacielem. Weszliśmy do domu. Była tam względna cisza. „Drzwi” wykonane przez Mathe’a zamknęły się tuż za mną. Wtedy moim oczom ukazali się żołnierze imperium. Było ich pięciu. Prawdopodobnie byli przekonani, że umiem posługiwać się mocą, która – nie całkiem, ale jednak – była mi obca.

- Dobrze się spisałeś dzieciaku, na górze są Twoi starzy, zmiataj stąd. – powiedział jeden z żołnierzy. On wyglądał nieco inaczej. Miał inny hełm, część jego twarzy była odsłonięta. Jego zbroja była przyozdobiona zielonymi kryształami, takimi, jakie nosili „Shadowtroopers”. Nie było to dla mnie pocieszeniem. Przeprowadziłem więc szybką kalkulację. Umiałem odepchnąć przeciwnika, choć nie zawsze mi to wychodziło. Byłem także szybki i zwinny, ale na tym moje umiejętności się kończyły.

- Młody, nie kombinuj. Albo pójdziesz po dobroci, albo weźmiemy Cię siłą – powiedział jeden z nich.
- Hehe, taki młody. Oj długie życie przed Tobą – odpowiedział oficer.

Moim jedynym ratunkiem była szybka ucieczka z budynku. Wiedziałem, że ich tarcze pozwalają być im odporne na moc. Miałem tylko jedną szansę. Skupiłem się i pchnąłem w ich stronę mocny, kamienny stół. Dwóch z nich wyleciało wraz z nim przez ścianę budynku. Trzech, w tym oficer odskoczyło na bok. Korzystając z chwili konsternacji, chwyciłem szybko blaster, który wypadł jednemu z leżących już, zapewne nieżywych żołnierzy, po czym strzeliłem w okno domu i wyskoczyłem przezeń. To był pierwszy raz, gdy byłem zmuszony do zabicia człowieka. Nie czułem z tego powodu skrupułów. Jak już mówiłem, moi przodkowie byli ortodoksyjnymi Jedi, co ja uważałem za skrajną głupotę… Wybiegłem więc na plac. Wszędzie roiło się od żołnierzy.

- Łapać go! – usłyszałem. Nie mając wielkiego pola do popisu, pod ostrzałem wielu działek jonizujących wskoczyłem do miejskich ścieków, do kanalizacji. Tam ześlizgnąłem się na sam dół, do kanałów. Nie dało mi to jednak jeszcze prawa do radości. Zaraz za mną słychać było głosy

- No właź tam!
- Nie będę taplał się w gównie, ty właź!
- Ja was zaraz wejde!
- Łaaaaaaaaaaa – odezwał się krzyk dwóch poprzednich rozmówców, krzyk który zbliżał się coraz bardziej. Musiałem uciekać. Przedemną otworzyła się śluza, kolejni żołnierze. Nie wiedziałem dlaczego ścigają jednego, marnego potomka Jedi, który na dodatek nic nie umie, nie ma związku z zakonem, nic nie wie. Dałem susa w jedyny, możliwy boczny korytarz kanału. Biegłem ile sił w nogach, ale byli tuż za mną. Co chwila pod moimi stopami mogłem poczuć ciepło przemykającego lasera działa jonizującego. Byłem pewny, że to jest mój koniec. Spostrzegłem wtedy, że na górze tego korytarza, który de facto był jedną z rur znajdują się mniejsze rury, na których skrapla się woda. Wniosek był tylko jeden. Różnica temperatur – a co za tym idzie, rury musiały być cieplejsze. Z czasów gdy pomagałem ojcu przy reperowaniu myśliwca pamiętałem, że mówił mi o izolacji jaka jest niezbędna w każdej instalacji ciepłowniczej. Wiedziałem już co powinienem zrobić. Odwróciłem się i strzeliłem prosto w „puszkę” od której odchodziły cztery rury. Puszka eksplodowała, niszcząc przy tym spory kawałek tunelu i zasypując przejście. Na moje nieszczęście jednemu z żołnierzy udało się przejść przed zasypaniem tunelu.

Biegłem przed siebie, znalazłem się w jakimś pomieszczeniu. Nie było wysokie, było słabo oświetlone, wszędzie padały cienie. Wyglądało dosyć obskurnie. Postanowiłem ukryć się. Chwilę później usłyszałem kroki żołnierza. Wszedł do tego pomieszczenia. Skupiłem się jeszcze raz, po to aby za pomocą mocy przesunąć ciężki właz wychodzący na jedną z ulic stolicy. Żołnierz zauważył to. Wyłączył osłonę. Zapewne pomyślał, że jestem już na zewnątrz. To była moja szansa. Zeskoczyłem z sufitu tuż za nim, tam to właśnie się kryłem, i wystrzeliłem wprost w jego plecak jonizujący cząsteczki. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Biedak został porażony solidną ilością energii. Podszedłem do niego, jego zbroja topiła się. Wiedziałem co należy zrobić, wymierzyłem prosto w głowę i wystrzeliłem z blastera. Skróciłem mu męki, tak jak byłem uczony tu… na planecie Dorin… na planecie wiecznego smutku…

LINK
  • cz. 2

    Gregorious 2011-10-04 21:48:00

    Gregorious

    avek

    Rejestracja: 2011-10-03

    Ostatnia wizyta: 2011-10-05

    Skąd:


    Wysłany: 2011-09-19, 15:56
    Mijały dni. Na Dorin, dzień mijał szybko. Pomiędzy jednym a drugim pościgiem nie było czasu nawet na to, aby spokojnie zjeść. Tułałem się po ulicach wiosek obrzeża. Patrzyłem na biedę, która rozrastała się wszędzie. Biedę dumy i głupoty. Nienawidziłem tego. Jedi… Tylko o nich mówiono. Mieli przylecieć, wyzwolić Dorin, ah my głupi Kel Dorianie… Pokładaliśmy swoje nadzieje w garstce niezorganizowanego motłochu, który dumę stawiał ponad wszystkim. Bo jak inaczej nazwać niezłomność wobec zasad, gdy kobieta zostaje zażynana obok, jak nazwać darowanie życia oprawcy, który zniszczył całą planetę co do nogi. Jedi w moich oczach byli głupcami, byli słabi. W wielu opowieściach słyszałem o tym, że ciemna strona mocy tak przemawia na początku przez nas – wrażliwych na moc. Mam jednak w dupie ciemną stronę mocy, moc jest jedna, nie ma jasnej i ciemnej strony, są tylko cele do jakich jej używasz i ścieżki jakimi kroczysz do celu. Te dwa ugrupowania – Jedi i Sith – są takie… głupie, skrajne. I to jest ich prawdziwą słabością. Sithowie, grupa błaznów, która współpracuje z Nowym Imperium w nadzieji na rzucenie im ochłapu mięsa, jak potulny pies, który jeszcze tego dnia zostanie skopany i wrzucony do kojca przez swego pana. To było prawdziwe oblicze tych kretynów, którzy nie mogli sobie po prostu poradzić sami ze sobą. Prawdziwy ród Sith wymarł już dawno… Idąc ulicami Venga rozmyślałem o celowości tego wszystkiego. Nagle zaczepił mnie pewien starzec.

    - Wiem kim jesteś – powiedział.
    - Czego chcesz starcze ? Nie mam pieniędzy, sam tułam się po miastach. Odejdź!
    - Ty jesteś Jedi – wymamrotał człowiek niskiego wzrostu w obdartych łachmanach – Ty jesteś Voosh!

    Złapałem go za ramiona i wciągnąłem w uliczkę, wyjąłem blaster i wymierzyłem mu w skroń.

    - Czego?!
    - Nie zabijesz mnie, jestem Ci przyjazny…
    - Skąd mam to wiedzieć, podchodzisz do mnie i krzyczysz moje nazwisko tak głośno, że Żołnierze Imperium w całej galaktyce by usłyszeli – Powiedziałem, rozglądając się po pobliskich budynkach, patrząc w okna i na dachy. Musiałem być pewny, że w okolicy nie ma żadnych żołnierzy, że to nie jest zasadzka. – Czego ode mnie chcesz? – spytałem.
    - Ty wiesz, że nie uciekniesz przed tym. Zmierz się ze swoją przeszłością.
    - Jaką przeszłością? O czym Ty mówisz starcze?!

    W tym momencie starzec został raniony w głowę przez jednego z nich – Łowców Głów. Zerknąłem tylko przez chwilę, udało mi się dostrzec pas z amunicją na jego korpusie oraz snajperkę w ręku. Nie potrzeba mi było więcej, wskoczyłem za budynek i rozpoczął się zwyczajowy dzień na Dorin – ucieczka, ucieczka, ucieczka. Pierwszy raz miałem do czynienia z Łowcą Głów. System był prosty, biegłem uliczkami Venga, między budynkami, tak aby nie zostać zauważonym przez Żołnierzy Imperialnych, dodatkowo na głowie miałem Łowcę, który mógł być wszędzie. Biegnąc tak zastanawiałem się, czy Łowcy nie chodziło czasem o starca. Zanim jednak ta myśl utrwaliła się w mej głowie moje nogi zostały splecione razem dziwną siatką. Przedemną stanęła postać, rasy ludzkiej. Wysoki, krótko ścięty, umięśniony mężczyzna, mający na sobie jedynie zieloną koszulkę i czarny plecak. W ręku trzymał jakąś wyrzutnię, podejrzewam, że była to dziwna odmiana kuszy do strzelania siatką, jaką zostałem związany. Miał czarne, zbrojone spodnie, jak te które nosił Vader, ciężkie buty. Przez korpus po skosie pas z granatami, oraz dużą ilością niezidentyfikowanych dla mnie przedmiotów. W tym momencie najważniejsze było jednak dla mnie – co dalej?

    - Nazywam się Vans Hall. Mówię Ci to tylko po to byś wiedział, kto oddał Cię w ręce imperium szczeniaku. – Taka była prawda, Łowcy byli bardzo pyszni, a swą pracę wykonywali z różnych pobudek – jedni dla zarobku, inni dla sławy.
    - Wiedz, że jeśli to zrobisz, długo nie pożyjesz – Te słowa w ustach 10 latka musiały brzmieć dosyć zabawnie gdy tak o tym teraz myślę.
    - Taki jesteś odważny? Hę ? A to co ? E-11? Termodetonatory? Kolego, nie wiesz, że to niebezpieczne zabawki, nie dla dzieci? – Vans nabijał się dalej. Nie wiedziałem co teraz zrobię. Nie miałem planu awaryjnego. 10 latek, który miał dać w kość Łowcy Głów.

    Vans wziął mnie za nogi po czym zaciągnął do swojego statku, o dziwo, na szczęście postanowił sam dostarczyć mnie imperialnej bazie na planecie Bastion… Miałem nieco więcej czasu… Jego statek był średnich rozmiarów, miał 2 działka, hipernapęd. Wyglądał bardziej jak… hmmm… biodro Deewbacka w skali 1:100, a może nawet większej. W środku było dużo miejsca… Wystarczająco dużo na więzienie i izolatkę, do której zostałem wrzucony. Na planetę Bastion, w normalnych warunkach leci się… Przeciętnie myślę 2-3 godziny. Nie było to wiele czasu. Moja izolatka miała ściany pod prądem, tak samo jak sufit. Nie mogłem się nawet o nic oprzeć. Położyłem się z rękami pod głową, rozmyślając o tym czy jest jakaś szansa na to, aby się wyrwać z tego chorego statku, czy dam radę po raz kolejny ujść przed konsekwencjami tego kim jestem… A kim właściwie jestem ? Nikim… Więc o co cała ta szopka? Lecieliśmy, analizowałem rozmieszczenie statku, na podstawie jego budowy. Gdzie mogą być tunele, jak tam dojść, możliwe drogi ucieczki, systemy alarmowe. To wszystko jednak było na nic, dopóki siedziałem w swojej celi. Nie mogłem liczyć na nic, prócz cudu, a wiedziałem, że cuda się nie zdarzają…

    Powoli zaczynałem odczuwać bliskość Bastionu, strasznego miejsca kar, więzienia, zakładu karnego… To mnie przybijało… W pewnym momencie poczułem turbulencje, jedną, drugą, trzecią. Z węzła transmisyjnego dało się słyszeć:

    - Awaria hipernapędu, awaria osłon, silnik poważnie uszkodzony – zalecane postępowanie – wizyta w warsztacie naprawczym nie wiedziałem, że w tym momencie na zewnątrz rozgrywała się walka o przetrwanie…

    - Musimy uciekać jak najszybciej droidzie! Pełna moc laserów! Aktywuj impuls elektromagnetyczny. – Krzyczał wściekły Vans.
    - Sir, obawiam się, że właśnie jesteśmy w krytycznej sytuacji. Piraci rozpoczęli ściągać nasz statek polem siłowym…
    - Cholera, rób co Ci mówię! – krzyknął Vans.
    - Sir, nie mamy już energii na żadne z powyższych działań. System podtrzymywania procesów w więzieniu uległ zniszczeniu. Wszystkie pola siłowe są zepsute. Zalecam wykorzystanie kapsuły i ucieczkę – odpowiedział Droid, po czym stracił głowę…

    Vans zdążył już tylko zabrać swój ekwipunek, nie wrócił po mnie, nie miał już na to czasu. Wskoczył do kapsuły i odleciał w stronę … bliżej mi nieznaną. Gdy już zorientowałem się co się dzieje, nie miałem wielkiego wyboru. Razem ze mną w więzieniu byli jeszcze dziewczyna rasy ludzkiej – Jane, która mogła mieć tylko 2 lata więcej ode mnie, oraz chiss o imieniu Carl. Był mniej więcej w moim wieku. Gdy na pokład weszli piraci, nie pozostało nam nic innego jak wykonywać ich polecenia, a pierwszym z nich było… wyniesienie wszystkich cennych rzeczy ze statku Vansa na pokład ich statku abordażowego… Teraz byłem już pewny, że ucieczka nie będzie łatwą sprawą…

    LINK

ABY DODAĆ POST MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..