Brzmi strasznie poważnie, nie?
Cóż, przyszedł moment, w którym stwierdziłam, że muszę odgruzować i uporządkować swoje życie, żeby móc się nim po prostu bardziej cieszyć. I żebym mogła bardziej skupić się na priorytetach (dobrze jest od czasu do czasu sobie o nich przypomnieć).
Jestem osobą, której wiecznie brakuje czasu, na wszystko. Zawsze, każdego dnia, jest jeszcze 100 rzeczy, które trzeba, można albo bym chciała zrobić. Pomysł goni pomysł, plany, plany, plany i obowiązki. Doba jest za krótka, a ja wiecznie niewyspana. Dlatego niepojęte jest dla mnie nudzenie się. Jak można się nudzić? Owszem, można nie mieć ochoty na robienie różnych rzeczy, ale w moim przypadku jest zawsze tyle możliwości, że coś się na pewno znajdzie. I tak już od połowy podstawówki. Tzn. wcześniej też raczej się nie nudziłam, ale czasu było więcej.
Jestem zmęczona wiecznym spóźnianiem się, nerwowym bieganiem, tym, że nigdy nie jestem przygotowana, tak jakbym chciała, nie mam czasu na wiele rzeczy i wiecznie kogoś przepraszam za to, że czegoś jeszcze nie zrobiłam, albo nie mogę się z nim spotkać. To dotyczy też Gwiezdnych Wojen. Czasami okazuje się, że jedyny czas na SW to ten, poświęcony na newsy i przygotowywanie spotkań fanów. A gdzie cała reszta? Wiem, że jestem źle zorganizowana oraz marnuję zbyt często głupio czas (ach, ten internet! ) i chcę to skutecznie zmienić.
Drugą sprawą są przedmioty, graty. Mam dużo rzeczy, dawniej byłam typem chomika. Po pierwsze zbyt sentymentalnie podchodzę do przedmiotów, a po drugie zbyt wiele rzeczy „może się przydać”. Teraz i tak jest lepiej, nauczyłam się wyrzucać. Duży wpływ miało na to doświadczenie z porządkowaniem rzeczy po zmarłych z rodziny. To ciężkie, często przykre i do tego czasochłonne zadanie. Zadawałam sobie potem pytania, czy gdybym umarła, to chciałabym, żeby inni musieli męczyć się z całym tym moim stuffem? (I czy chciałabym, żeby niektóre rzeczy ujrzał ktokolwiek? ) Pozbyłam się wielu przedmiotów, ale wiem, że mogłabym jeszcze wielu innych. Nie mówiąc o porządnym posegregowaniu tego wszystkiego.
Tak więc, czułam, że te wszystkie graty, zaległości i niezałatwione sprawy strasznie zaczynają mnie przytłaczać i psuć moje samopoczucie. Powiedziałam sobie „dość”, ale nie bardzo wiedziałam, jak się za to zabrać. Próbowałam, nie raz, ale efekty nigdy nie były zadowalające. Jeśli nawet coś osiągnęłam, to zaraz miałam nowe zaległości, czasami w jeszcze większej ilości.
Pomógł mi przypadek. Byłam niedawno za granicą, i tam w jednej księgarni, oglądając pewne albumy, zobaczyłam książkę, rzuconą niedbale na półkę obok. Ktoś odłożył ją na zupełnie inne miejsce niż powinien. A dotyczyła właśnie „odgruzowywania życia”. Przeczytałam praktycznie całą. Nigdy nie interesowały mnie jakieś poradniki, ale ten był napisany po ludzku, bez pseudofilozoficznej gadki i trafił do mnie.
Zainspirowana postanowiłam spróbować jeszcze raz i właśnie jestem w trakcie porządkowania swojego życia. Ciężko jest… wróć! Niemożliwe jest ogarnięcie tego wszystkiego na raz, równocześnie prowadząc nadal normalne życie, więc proces będzie trwał. A jeszcze, oczywiście, jak na złość, ciągle wyskakuje coś niespodziewanego (np. zalanie mieszkania), co psuje moje plany. Uczę się odpuszczać pewne sprawy, by skupić się w pełni na innych i doprowadzać je po kolei do końca (moim problemem był zawsze brak wytrwałości). Wiele „dużych spraw” załatwiam też po trochu, małymi kroczkami. Wiem, że zajmie mi to miesiące (marzy mi się skończyć do końca czerwca), muszę nauczyć się lepiej organizować i zmienić pewne przyzwyczajenia. Będę musiała też zrezygnować z pewnych rzeczy, zainteresowań. Cóż, tak naprawdę, wiedziałam o tym od dawna, ale dopiero teraz jestem faktycznie gotowa to zrobić.
Każdy wywalony wór zbędnych gratów, każda odfajkowana zaległość sprawia, że warto się pomęczyć. Satysfakcja jest ogromna. I ta ulga!
Ale dlaczego w ogóle o tym tutaj piszę? Uzewnętrzniam się publicznie? Bo kiedy podejmuje się takie wyzwanie, łatwo jest po drodze się poddać, stracić motywację, a ja bardzo chcę tym razem dotrzeć do końca. Dlatego, według rad mądrzejszych ode mnie, opowiadam o tym procesie ludziom naokoło. Tym razem, jeśli zrezygnuję, to nie będzie to porażka, o której będę wiedziała tylko ja. Wiem, że inni wiedzą, rodzina, znajomi. Pytają o postęp, o to co akurat robię. To motywuje i zachęca do dalszej walki w chwili, gdy wszystko zdaje się mnie przerastać i przytłaczać.
Cały proces podzieliłam na 35 etapów. Jak na razie w pełni zaliczyłam tylko jeden, ale kilka kolejnych jest teraz w trakcie realizacji (mam nadzieję, że ta liczba zmieni się w przeciągu najbliższych kilku dni). Specjalnie umieściłam w opisie na gg małe odliczanie, które dodatkowo mnie mobilizuje, bo chcę jak najszybciej zwiększać pierwszy człon. A ponadto te osoby, które wiedzą co oznaczają te liczby, widzą czy tkwię w miejscu, czy posuwam się do przodu.
Jeśli ktoś z Was przebrnął przez ten wpis, to teraz też wie o mojej małej walce. Ta świadomość też mi pomoże. No i może czasami ktoś mnie pogoni lub zapyta, jak mi idzie. Będę wdzięczna ;]
PS. Możecie się teraz spodziewać odpowiedzi na swoje posty sprzed wielu miesięcy A jeśli zalegam z jakąś sprawą, coś komuś z Was obiecałam, to wiedzcie, że w końcu dojdę i do tego!