Czas zacząć pierwszy z zaplanowanych przeze mnie cyklicznych rankingów i podsumowań. Co prawda z lekką obsuwą, bo zamierzałem machnąć to tak żeby pod koniec grudnia zamieścić podsumowanie 2010 i tym samym zamknąć na rok tematykę koncertową, ale cóż, przytłoczony nawałem takich obowiązków jak spanie, jedzenie i spożywanie piwa nie utrzymałem się przewidywanego harmonogramu. Ale jak to mawiają, najtrudniej jest zacząć, więc może teraz już będzie z górki.
Kilka słów tytułem wstępu: zaczynam od roku 2008, ponieważ to wtedy, po przeprowadzce na studia do Wrocławia, zainteresowałem się szerzej tematyką koncertową. Wcześniej ograniczałem się (z przeciętnym zaangażowaniem) do okresowych imprez plenerowych organizowanych przez moje miasto. W okolicy Wodzisławia ciężko o dobre koncerty, a jako że (co wie zapewne spora część tego forum) - delikatnie mówiąc - nie jestem typem podróżnika - to pierwsze "świadome" koncerty zaliczyłem, gdy miałem w końcu do nich odległość spacerową a nie dojazdową. Wspomagany listą koncertów na Last.fm i swoją własną zdezelowaną pamięcią, postaram się podzielić z wami swoimi wrażeniami.
19.10.2008 / Wrocław / Wytwórnia Filmów Fabularnych
Coma
Coma – mój ulubiony polski zespół – była oczywistym i zarazem bardzo dobrym wyborem na swoisty pierwszy raz (). Wspomnienia z tamtego koncertu mam bardzo dobre, chłopaki odstawili świetny show, dodatkowo był to występ na krótko PRZED premierą „Hipertrofii”, więc piosenek z tejże było dosłownie kilka. Zaczęło się dla mnie z mieszanymi wrażeniami, bo z jednej strony poleciały na wstęp „Zaprzepaszczone…” – piękny, 15minutowy kawałek którego mógłbym słuchać godzinami, z drugiej – został on zagrany bardziej rockowo niż na płycie. Pamiętam tylko swój szok: „aale jaaak można do tego pogotować ?”
Tak czy siak – potem już było mniej… dziwnie, Coma w świetnej formie, a usłyszeć na żywo „Tonację” czy „Ostrość na nieskończoność”… piękna sprawa. Tak jak mówiłem, bardzo dobry koncert na początek, zachęcający.
28.10.2008 / Wrocław / Łykend
-123 min.
-123 min. to funkowo-rockowa kapela z Czech, w naszym kraju bardzo słabo znana, a i z dostępnością ich muzyki jest kiepsko – spróbujcie wpisać w jakiejkolwiek wyszukiwarce „-123 min”… powodzenia. Mnie w minutki wkręcił kumpel, zresztą do tej pory mam tylko jedną ich płytę, zgraną wtedy od niego. Warto się nimi zainteresować, bo grają dobrze – ich koncert był technicznie bezbłędny, a muzyka miała duszę, w związku z czym otrzymaliśmy 2 godziny przyjemnej zabawy. Niestety, nie ma już szans na powtórkę – minutki rozpadły się równo rok temu, w grudniu 2009.
30.10.2008 / Konfrontacje rockowe wROCK 2008 / Wrocław / Hala Stulecia
Kult, happysad, Czesław Śpiewa, Waglewski Fisz Emade
Dosyć różnorodna zbieranina, dla każdego coś miłego. Pierwszy raz odwiedziłem wtedy Halę Stulecia, która stała się jedną z moich ulubionych koncertowni we Wrocławiu i ogólnie – miejscem na które lubię popatrzeć. Zaczęło się od Czesia – którego już wtedy bardzo lubiłem, i szczerze to na jego koncert głównie przyszedłem. Stąd moje rozczarowanie, bo był to słaby występ. Czesio wyraźnie źle się czuł na dużej scenie przed sporym tłumem, to jest artysta który najlepiej spisuje się w klubach, gdzie może łatwiej nawiązywać kontakt z publiką. Plus, dowiedziałem się dopiero na koncercie, że ma zwyczaj grywać również kawałki z Tesco Value – których nie znałem (i wciąż słabo znam). Nie pasował tam wcale, nie podobało mi się.
Potem o ile pamięć mnie nie myli był happysad, który naturalnie przeczekałem na piwie w sąsiedniej sali. Zahaczyłem tylko o kawałek, no cóż – celem tego bloga nie jest obrażanie gustów innych, więc powiem tylko że to nie był mój typ muzyki wtedy, i nie jest także teraz.
Waglewski Fisz Emade poznałem z ciekawości, wiedząc że będą na Konfrontacjach. Okazało się, że „Męska muzyka” to genialny album, a chłopaki są jeszcze lepsi na żywo. Bardzo energiczny koncert, myślę że artyści bawili się równie dobrze jak my. Ciągle chcę od tamtego razu zobaczyć ich znowu live, ale zawsze coś mi przeszkadza ilekroć są w pobliżu. A jako Tworzywo czy Voo Voo, już nie są imo tacy ciekawi.
Kult dał bardzo długi koncert, na którym nie wysiedziałem do końca. Live byli tacy sami jak na płytach – trochę siermiężni i na jedno kopyto, ale dobrzy. Z „Barankiem” mam związane miłe wspomnienia, więc fajnie było go usłyszeć na żywo. Właściwie nie mam zastrzeżeń, poza tym że mnie ani trochę nie porwało i nie planuję za Kult znowu płacić.
18.11.2008 / Wrocław / Mleczarnia
Czesław Śpiewa
Rozczarowany występem Czesia na Konfrontacjach, nie położyłem na nim kreski – i bardzo dobrze. Tak jak pisałem wyżej, w koncercie klubowym spisał się 100x lepiej, ciągle bawił i utrzymywał dobry kontakt z publiką. Wyszedłem z Mleczarni z bananem od ucha do ucha i pierwszą płytą z autografem do kolekcji. Takie koncerty polecam szczerze.
13.12.2008 / Wrocław / Hala Stulecia
Illusion, Coma, Hunter, Acid Drinkers
Przyznaję, zwróciłem uwagę na to wydarzenie tylko ze względu na Comę. Dopiero po chwili pomyślałem, pomyślałem i stwierdziłem że świetnie by było zobaczyć Illusion – polską legendę z pierwszej połowy lat 90. Zaczął Hunter, jedna z moich gimnazjalnych sympatii gdy mój gust muzyczny można było określić zdaniem „METAL TO JEST TO A JAK KTOŚ SIĘ NIE ZGADZA TO MA SŁABY GUST!!!!11”… Smutne to, wiem, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten który się nie wychował na Kornie i Metallice. Z Huntera pamiętam, że był spoko-czoko i tyle. Potem Coma – koncert o wiele słabszy od październikowego w WFFie. Było to już po premierze „Hipertrofii”, moja ślepa miłość do zespołu dostała potężny cios – domyślałem się, że utrzymać poziom „Zaprzepaszczonych…” to prawie niemożliwość, ale i tak się łudziłem. I co innego się domyślać, a co innego rzeczywiście usłyszeć. Do tego doszło gwiazdorzenie Roguca, z którego chyba wychodzi dopiero teraz. Setlista była praktycznie okrojoną wersją tej z października, toteż szału nie było, chociaż miło było znowu się pobawić na ich koncercie. Zresztą i tak z utęsknieniem wspominałem Comę, gdy weszło Acid Drinkers – to była prawdziwa masakra dla moich uszu. Nieustanny jazgot i napie****anie, ze znużeniem oczekiwałem na koniec. Nie bardzo podobał mi się fakt, że polski zespół śpiewa wszystkie piosenki po angielsku, a kontakt wokalisty z publiką ograniczający się do „OU JEA? OUUU JEA!” blasku koncertowi nie dodał. Na szczęście potem weszło Illusion, zaczynając tak mocno jak się da – „Nóż” na kilka tysięcy gardeł rozniósł Halę i już wszyscy wiedzieli, że będzie super. Lipa i spółka dali czadu i aż żal, że ten występ nie przerodził się w jakąś regularną trasę… czy cokolwiek zwiastującego powrót Illusion. Ale z drugiej strony, przynajmniej miałem satysfakcję słuchając potem jak inni żałują że nie byli – bo daleko itd. Dobry koncert, dobre przeżycie.
Jak podsumowanie, to musi być i ranking – chociaż odpuszczę sobie szeregowanie każdego widzianego zespołu, bo raz że czasami byłaby to śliska sprawa, a dwa że takie uporczywe wyliczanie i kategoryzowanie wszystkiego za bardzo kojarzy mi się z Sellerem.
Najlepsze koncerty 2008: (by Shedao – dopiszę teraz, żeby nie było że uzurpuję sobie prawdy absolutne, przy następnych rankingach już pominę.)
1. Coma (październik)
2. Waglewski Fisz Emade
3. Illusion
4. -123 min.
5. Czesław Śpiewa (listopad)
Nie było tego wiele, ale przy następnych latach będzie już więcej i ciekawiej. 2008 koncertowo był dla mnie tym, czym jest ten wpis dla bloga – od czegoś trzeba zacząć