"Bunt" to moja książka z mojego własnego uniwersum. Będę zamieszczał te książki na forum. Będzie to cała seria. Jeżeli ktoś czytał "Przygoda na Arakarze" to to są prequele do tej opowieści. Jest to głównie opowiadanie o łowcy nagród Joshu. To tutaj..., a zresztą przeczytacie to się dowiecie. A więc prolog i rozdział I. Proszę o ocenę i życzę miłego czytania.
Minęło 5 lat od najazdu Ajdonów na Galaktykę. Wielkie Imperium nie będąc przygotowane na taki bój zaczęło tracić jedną planetę po drugiej. Resztki Wielkiego Imperium rozsiane po Galaktyce starają się zniszczyć flotę Ajdonów...
PROLOG
Orbita planety Skalar, rok 29 PWP*
- Hipernapęd zniszczony - krzyknął sierżant. W tym momencie kolejny wybuch zakołysał całym statkiem.
Zewsząd dobiegały krzyki przerażenia, rozkazy i wybuchy. On jeden stał niewzruszony i spoglądał poprzez szybę na swoją flotę. Wiedział, że tej bitwy nie uda im się wygrać; flota Ajdonów przewyższała ich trzy krotnie.
- Sekcja silnikowa i hangar zniszczone - powiadomił go sierżant Zarozo. Kolejna zła informacja, pomyślał. Jednak czy w wojnach istnieją szczęśliwe informację?
- Odciąć je - rozkazał.
- Ale kapitanie Rald, tam są ludzie...
- Odciąć je - powtórzył Radl z kamienną twarzą. W rzeczywistości czuł jak jego serce ściska ból. Kolejni ludzie muszą się poświęcić, prości zwykli ludzie, pomyślał.
Bum! Kolejny wybuch wstrząsnął statkiem.
- Sierżancie proszę wysłać wiadomość do całej floty, że mają uciekać - nie usłyszał odpowiedzi.- Sierżancie! - powtórzył ze złością w głosie. Znowu nic. Obrócił się i jego oczom ukazał się straszny widok: sierżant Zarozo nie miał głowy, a połowa jego ciała stała w ogniu. Konsola przy której siedział płonęła.
Jak najszybciej podbiegł do drugiej konsoli i nadał meldunek:
- Niech statki z działającym hipernapędem uciekają i zabiorą z pozostałych statków kogo się da.
- Sir, pięć statków jest zdolnych do skoku w nadprzestrzeń. - w głośnikach było słychać trzaski.
- Świetnie. Niech zabiorą załogi innych statków i uciekają - odparł kapitan. - A i jeszcze coś. Nastawcie autopiloty w uszkodzonych statkach na kurs we flotę Ajdonów.
- Tak jest. Bez odbioru. - trzaski ucichły.
Radl obrócił się; cała załoga miała oczy wlepione w niego.
- Co tak stoicie? Zabierzcie raporty i przygotujcie się na zabranie wiązką.
Zaczęła się wielka krzątanina. Jeden z inżynierów podbiegł do kapitana:
- Sir, proszę o pozwolenie na zostanie i wlecenie statkiem we flotę Ajdonów. - Radl zawahał się. Normalny człowiek a chce poświęcić życie za Imperium, którego nienawidził.
- Nie wyrażam zgody. Nie masz rodziny?
- Nie. Ajdoni zniszczyli moją planetę i wymordowali większość mieszkańców.
Kapitan Radl rozumiał go doskonale. Jemu także Ajdoni odebrali wszystko co kochał.
- Lepiej przydasz się żywy - powiedział i odszedł zostawiając go samego. Spojrzał na zegarek; została minuta do zabrania wiązka. Wtedy kapitan Radl podjął najważniejszą decyzję w życiu.
- Stanął wśród załogi. Raz, dwa i trzy. Nacisnął guzik. Wiązka zabrał wszystkich oprócz niego. Chwilę później pięć statków skoczyło w nadprzestrzeń. Zablokował przesył, żeby zostać na pokładzie i się poświęcić. Chciał udowodnić, że nawet tacy jak on są do tego zdolni.
Skierował statek we flotę Ajdonów i zamknął oczy. Zaczął odliczać. Co chwila słyszał wybuchy, reszta statków musiała już wlecieć we wrogą flotę. ON kierował się na statek - miasto. Trzy, dwa, jeden. Otworzył oczy i zobaczył przed sobą statek. Zaczął krzyczeć, kiedy poczuł nagłe szarpnięcie. Statek miasto eksplodował z wielkim hukiem, jednak on nie mógł go usłyszeć.
ROZDZIAŁ I
Zginąć i przeżyć
Skijlarja, 30 rok PWP*
Tuz nad głową Josha wybuch granat ogłuszająco - błyskowy. Blisko. Zdecydowanie za blisko. Przed oczami widział plamy białego światła. Powoli zaczął odzyskiwać słuch. Teraz mógł się kierować tylko nim. Obok siebie usłyszał strzały i intuicyjnie padł na ziemię. Przeleżał tak krótką chwilę, ale dla Josha to były długie chwile. Odzyskał wzrok. Spostrzegł, ze leży obok jakiegoś żołnierza. Żołnierz był ciężko ranny i krwawił. Musiał dostać z działka, pomyślał Josh. Zaczął się do niego czołgać. Tuż nad jego głową poleciała seria z działka. Strzelił w tamtym kierunku i usłyszał skowyt. Trafił, Skijoni wydawali charakterystyczny skowyt przy śmierci. Podczołgał się do żołnierza i spojrzał na jego ranę, była poważna. Z brzucha obwicie ciekła krew, skóra wokół rany była spalona.
- Calden osłaniaj mnie - powiedział przez komunikator.
- Jasne, tylko powiedz mi czemu - odgryzł się Calden. Najwyraźniej nie mógł wychylić głowy zza osłony.
- Słuchaj, mam tu rannego dostał z działka. Rzucę kilka granatów w ich stronę, a ty z chłopakami zaczniecie ostrzał. Zrozumiałeś?
- Jasne - odpowiedział. Miał tendencję odpowiadać na większość pytań "jasne".
Raz, dwa, trzy. Josh rzucił osiem granatów i krzyknął:
- Teraz. - jak najszybciej mógł złapał żołnierza i zaczął go nieść w stronę drużyny. Obok mężczyzn przelatywały serie z blasterów. Josh zaczął biec, kiedy drogę zagrodził mu Skijon. Złapał go za ramiona i rzucił w bok. Uderzenie było tak silne, że mężczyźnie spadł hełm. Skijon stał nad ciałem żołnierza, który wołało pomoc. Josh wyjął blaster z kabury i zaczął w niego strzelać. Kolejny skowyt. Chłopak podniósł się i podbiegł do ciała Skijona. Ten jeszcze żył. Złapał chłopaka i ugryzł go w szyję. Josh zaczął się wić i krzyczeć. Czuł jak jego krew przepływa do szyi, a żyły pulsują. Zaczął tracić kontakt z rzeczywistością. Ostatnim co usłyszał były strzały i skowyt. Był pewny, że nie żyje.
Ambulatorium, ośrodek leczeniowy dla żołnierzy
Ocknął się. Popatrzył wokół. Był w ambulatorium, na krześle przy jego łóżku siedział Calden. Spał. Josh nie chcąc go budzić wziął ze stolika obok picie. Wypadło mu z rąk tak jakby stracił całą swoja siłę i był stary. Szklanka z tzrzaskiem upadła na podłogę budząc Caldena. Zerwał się gwałtownie wyciągając blaster. Po zobaczeniu, że Josh się obudził wykrztusił:
- Ja.. to znaczy się... - nie wiedział co ma powiedzieć. Obudził się jego najlepszy przyjaciel, a on słodko spał. Poczuł, że robi się czerwony na twarzy.
- Nie musisz się tłumaczyć. - powiedział chłopak - Tylko czemu do lar`ll, szklanka po prostu wysunęła mi się z rąk?
- Ukąsił cię Skijon - odparł Calden.
- Mnie? -
- Widzę, że odebrał ci też pamięć. Nic nie pamiętasz? Walczyliśmy, w obronie miasta przed...
- O durl - krzyknął Josh. Wszystko mu się przypomniało. Ich miasto, Ladrię, zaatakowali zbuntowani Skijoni. On, Calden i inni chłopacy zostali wysłani na front, do obrony miasta. Nie wszystko poszło tak gładko jakby chcieli i bronili miasta przez pięć dni. Pomagali im niezbuntowani Skijoni. Bronili się, aż do dziś. Wszystko pamiętał. Pamiętał też o żołnierzu którego chciał uratować. Calden musiał poznać po jego twarzy o czym myśli i powiedział
- Leży dwie salę obok, nie musisz się martwić. Lekarze powiedzieli, że to dzięki tobie przeżył.
- To dobrze - Josh odetchnął z ulgą. - Ale co się właściwe stało?
- Więc tak. Usłyszeliśmy twoje wrzaski i wraz z chłopakami przerwaliśmy ostrzał. - poczekał dłuższą chwilę, jakby zastanawiając się co powiedzieć. - Skijoni nie wiadomo czemu tez przestali strzelać. Razem z czterema chłopakami pobiegliśmy w twoją stronę i zobaczyliśmy Skijona wczepionego w twoją szyję. Zaczęliśmy do niego strzelać, padła po dwóch minutach. Myśleliśmy, że nie żyjesz i zaczęliśmy wracać z ciałem tego żołnierza, kiedy zacząłeś mieć niekontrolowane drgawki. Zacząłeś się wić jak xinior, który zobaczył miskę z jedzeniem - powiedział to z rozbawieniem na twarzy. Odetchnął i kontynuował. - Po powrocie zamieniliśmy się wartami i przynieśliśmy was do ambulatorium. Resztę znasz.
- Przepraszam, ale od kiedy Skijoni kąsają? - spytał Josh zdziwiony.
- Jestem wszechwiedzący i powiem ci wszystko - odciął się Calden. - Właśnie go badają, niedługo...
Nie skończył. Do pokoju wparował starszy mężczyzna ubrany w zbroję typu Kastana i wykrztusił zmęczonym głosem:
- Szybko. Calden, masz się stawić przed miastem z minimum pięć minut. - wybiegł z pokoju, zostawiając przyjaciół samych.