Jak uśpić fana SW? Zmusić do czytania "Dzieci Jedi"? Też. Posadzenie go przed telewizorem i puszczenie "Sphere of Influence" również się doskonale nada do wysłania go w objęcia Morfeusza.
Jesteś członkiem ekipy tworzącej "The Clone Wars". Dostajesz zadanie: napisz scenariusz odcinka, który ma aż kipieć od intryg i akcji, do którego masz wrzucić nawiązania do OT i postać, którą w RotS grał "The Maker". Wszystko masz zmieścić w nie mniej niż 22 minutach. I najważniejsze: wszystko co stworzysz ma być nudne jak stenogramy z posiedzień rady miejskiej w Pasikurowicach i trzymać w napięciu jak kolejny odcinek "Sędzi Anny Marii Wesołowskiej". Go!
Takie zadanie dostali pracownicy Lucasfilm Animation i wywiązali się z niego znakomicie. Ze szkodą dla widzów i fanów Gwiezdnej Sagi. Tylko taki scenariusz wydarzeń tłumaczy nijakość czwartego odcinka, który chwilami zamienia się wariację na temat "Uprowadzonej" z baronem Papanoidą zamiast Liama Neesona. Niby akcji mamy tu aż nadto: baron bawi się na Tatooine w lone gunmana z równie sprawnym w używaniu broni synkiem u boku, Ahsoka (pierwszy raz w nowym sezonie na ekranie) i Riyo Chuchi szukają jego porwanych latorośli płci żeńskiej, zaś intryga z czysto kryminalnej szybciutko zamienia się w mającą drugie, polityczne dno. Do tego dorzućmy jeszcze ponowną wizytę na wspomnianej już najważniejszej planecie w uniwersum (Tatooine of kors), cameo Petera Lorre...eee...Tana Divo (czemu tak krótko?!), troszkę humorystycznych scen na pokładzie Lucrehawka i Greedo. Greedo, z którego występu trudno wywnioskować, czy to the Elder (co byłoby oczywiście logiczne), czy też jego potomek, któremu pewien przemytnik za lat kilkanaści zrobi dziurę w brzuchu w jakieś szemranej kantynie na planecie, gdzie bantha mówi dobranoc.
Składniki zostały dobrze dobrane, ale nawet z najlepszych ingriendiencji zamiast toruńskiego piernika może wyjść zakalec. Cóż bowiem z tego, że inryga jest całkiem znośna, sceny akcji dobrze zaaranżowane i wykonane, panorama Tatooine urzeka kolejny raz, gdy pojawia się na ekranie, a panna Tano jest mniej irytująca niż zwykle. Na cóż to wszystko, skoro cały odcinek po prostu nudzi? Nic tu nie wciąga, napięcia żadnego, tak naprawdę pierwszy raz, odkąd oglądam TCW w ogóle nie obchodziła mnie fabuła odcinka. Córki przewodniczącego Pantory równie dobrze mogłyby sobie szczęznąć w kajdanach - I don`t care. A twórcy nie zrobili nic, żeby mnie przykuć do ekranu. Pierwszy raz miałem ochotę wyłączyć odcinek, nawet pierwszosezonowe wyczyny Jar Jara (mimo rosnącej irytacji) obejrzałem do końca. Nie dlatego, że 3x04 jest zły (bo nie ma tu jakiś kardynalnych wad). Jest poprawny, ale przeraźliwie nudny i niewciągający. Dlatego wystawiam jedynie 4/10. "Sphere of Ifluence" to przykład jak zarżnąć fajny pomysł totalnym brakiem pomysłu na jego poprowadzenie i skopaniem punktów kulminacyjnych". A historia kryminalna bez climaxu to zbrodnia.
Ocena 3x04: jako się rzekło - 4/10
Season so far: 28/4 = 7/10