Red Harvest to druga książka Joe Schreibera w uniwersum Star Wars i swoisty prequel do Szturmowców Śmierci. Prequel, dziejący się ponad trzy tysiące lat wcześniej.
Autor kolejny raz stara się wprowadzić horror do świata Gwiezdnych Wojen, tym razem otrzymujemy Lorda Sithów, Dartha Scabrousa, którego badania i pogoń za nieśmiertelnością doprowadzają do powstania zombie. Jak to zwykle bywa w opowieściach o zombie, główny „winowajca” nie jest głównym bohaterem. Tak i tu, całą historię obserwujemy oczyma młodej Jedi Hestizo Trace, która opiekowała się rośliną będącą jednym ze składników potrzebnych Scabrousowi, łowcą nagród oraz młodym adeptom Sith.
Cała historia jest stosunkowo prosta, od tajemniczych badań, poprzez stworzenie zombie, do walki o własne życie. Coś, co widzieliśmy już wiele razy poza światem Star Wars, ale i zdarzyło się to w naszym uniwersum. Czytając tę książkę miałem bowiem nieodparte wrażenie, że w wielu momentach autor zamienił po prostu scenerię i postacie ze Szturmowców Śmierci na nowe. Zbyt mało było nowych wątków, które by tę książkę od Szturmowców odróżniały właśnie. Można było tu pociągnąć choćby temat, który został w tle napomknięty – różnego oddziaływania wirusa na różne rasy, nie tylko inteligentne. Zbyt duża liczba podobieństw i za mała odwaga w zagłębianiu się w dodatkowe wątki, sprawiła również, że książka była przewidywalna, a to dla horroru źle wróży
Fakt, że historia jest prosta i powtarzalna w stosunku do Szturmowców Śmierci nie sprawia jednak, że książkę się czytało źle. Wciąż jest to bowiem coś nowego w świecie Gwiezdnych Wojen, a lekki styl pisania autora sprawia, że szybko się przez powieść leci. To co naprawdę mi przeszkadzało to fakt, że jak na horror to jest tu zdecydowanie za mało horroru i napięcia. Dobrze, że tym razem w roli głównych bohaterów nie dostaliśmy postaci, które wiadomo, że przeżyją, ale wciąż brakowało mi dreszczyku emocji podczas czytania. 6/10