Jestem trochę w szoku czytając te wszystkie pochlebne komentarze i wystawione przez użytkowników oceny. Nie wiem, czy to z moim gustem jest coś nie tak, czy z waszym, czy też może wszyscy w owczym pędzie zaczęli dawać 10-tki, bo jeden dał i reszta się zasugerowała.
Ogólnie rzecz biorąc - przecież ta książka do niczego się nie nadaje.
Nudna, przewidywalna, naiwna i tak do bólu schematyczna historia, że można się było porzygać.
Wielki i zły zabija mistrza, uczennica wyrusza w podróż by go pomścić, odczuwa gniew, ale na końcu rozumie, że nie wolno ulegać złości i chęci zemsty; wszyscy "dobrzy" przeżywają i żyją długo i szczęśliwie (nie przejmuję się jakimś spoilerem, bo po przeczytaniu paru rozdziałów i tak wie się, jaki będzie koniec) - bleeeeeeeeeeeeee.
Dalej - język. Tylu kretyńskich zdań w jednej książce nie widziałem nigdy. Nie odnotowywałem, więc nie przywołam dokładnie, ale to było coś w stylu: jej duszę wypełniał ocean gniewu i żalu; spojrzał w głąb jej myśli, czuł niepokój jej udręczonego umysłu; pomiędzy nimi unosiła się atmosfera niewypowiedzianych zdań; ukłucie dawnych wspomnień rozdzierało jej serce. No, wiadomo o co chodzi. Taki najniższych lotów patos wyrażany pseudopoetyckimi zdankami. Żenada.
Fabuła? Mogła kręcić się wokół negocjacji pokojowych, politycznych rozgrywek Jedi vs. Sith, albo sytuacji w galaktyce i Zakonie Jedi. Liczyłem na wielowątkowość i oryginalność - rokowania między jasną a ciemną stroną same w sobie były niecodzienne i na tym można było zbudować super historię.
A zostało to wszystko zastąpione denną obyczajówką, która z perspektywy wielkiej wojny i pokojowych rokowań była kompletnie nieistotna. Taki wątek mógł być najwyżej jednym z kilku i to raczej tym mniej ważnym, mocno okrojonym. A był główny i w zasadzie jedyny.
Zalety - postać Malgusa, która przynajmniej była jakaś.
Serio, życzyłem Aryn i Zeeridowi śmierci od samego początku, bo po prostu nie dało się ich polubić, to postaci kompletnie bez charakteru, bez osobowości. Chyba niejedna trzecioplanowa postać w Klanie albo Plebanii miałaby więcej do zaprezentowania. Szczególnie Aryn była nieznośna, jej fragementy składały się tylko z takich pseudopoetyckich (jak wyżej) rozmyślań i z niczego więcej, żadnych cech charakteru, żadnych fajnych kwestii, tylko takie uduchowione pierdzenie o niczym.
Jeśli coś mi się podobało to scena znana z trailera, ale właśnie dlatego, że była sceną z trailera i można było poczuć ciarki, jak podczas oglądania tej zacnej produkcji. Nie ma w tym więc zasługi autora książki.
Druga rzecz to zachowanie Malgusa na końcu (czyli dość zaskakujące rozwiązanie kwestii Eleeny, a później ostre potraktowanie Adraasa). Ale właśnie, wszystko to sprowadza się do tego, że jedyną zaletą "Oszukanych" był po prostu sam Malgus. Może jeszcze Zeerid pozbywający się Vratha, ale nic więcej.
Jeśli chodzi o serię The Old Republic, zawiodłem się trochę na "Revanie" i do tej pory uważam, że Karpyshyn nie do końca podołał. Ale w porównaniu z tym czymś, to "Revan" jest naprawdę książką na poziomie, którą dobrze się czyta. "Oszukanych" męczyłem parę miesięcy - nie dałem rady przyswoić tego szybciej.
Paula S. Kempa kojarzę z "Rozdroży Czasu", które były w sumie niezłą pozycją. Natomiast teraz Kemp pisał chyba po pijaku. I to po jakimś kiepskim bimbrze.
2/10, no może 3, bo jeszcze okładka ładna. Aż się boję zabierać za pozostałe książki z TORa, chociaż chciałem zebrać wszystkie i postawić koło pudełka z grą