Witam,
prezentuję początek historii Kass. Jeszcze nie wiem, jaką rolę odegrają niektóre osoby, dlatego nie mają nazwisk Co wy na to?
POCZĄTEK
Lorora, system Chandrili, 8 rok Ery Imperialnej
Mężczyzna stał na balkonie Pałacu Prezydenckiego patrząc na swoje nowe państwo. Wiatr łopotał połami jedwabnego płaszcza i targał jego mocno przerzedzone włosy. Poza tym owej chwili zadumy nie zakłócały żadne dźwięki. Dziesiątki metrów nad powierzchnią stolicy Lorory panowała niczym niezmącona cisza.
Prawie.
- Generale – ktoś ośmielił się mu przeszkodzić – Prezydent nie zgodził się na pańskie warunki.
Małostkowość i brak zrozumienia dla rzeczy wielkich wśród pospólstwa odbierały mężczyźnie nadzieję na idealne społeczeństwo. Westchnął głęboko, z rezygnacją. Póki nie ma nikogo innego, musi zacisnąć zęby i cieszyć się z tego, co jest. A potem… Powoli nagnie obywateli do swojej woli i stworzy z nich naród, o jakim zawsze marzył. Niepokornych nie ośmieli się zmienić w męczenników. Pokaże im, że wcale nie jest taki zły, za jakiego go uważają. Wszystkim niezadowolonym pozwoli opuścić Lororę… Ale nikt nie powiedział, że dotrą do celu.
Odwrócił lekko głowę w stronę intruza: - I? – zapytał.
Oficer podszedł bliżej: - Tak jak pan rozkazał, zapłacił głową.
- Bardzo dobrze. Niech pan dopilnuje reszty.
- Tak jest.
- I niech pan zwoła na wieczór konferencję prasową. Chcę wygłosić orędzie do narodu. Zasłużyli na nie.
Kass siedział wciśnięta między ojca a młodszą siostrę i z niedowierzaniem słuchała orędzia Generała na Holonecie. Ren wierciła się niemiłosiernie, bo miała być bajka. Smarkata zaczynała grać siostrze na nerwach i przeszkadzać w tej cokolwiek ważnej dla Lorory chwili, więc trzeba było spacyfikować bachora. Kass przytuliła ją do siebie i szeptała do ucha, żeby się uspokoiła, bo przecież chce jej się spać. Po chwili dziewczynka usnęła. Jak zwykle. Lecz tym razem ojciec nie zwrócił na to uwagi, nie uśmiechnął się z aprobatą i nie powiedział, że Kass ma rękę do dzieci. Tym razem słuchał Generała Vorna Paulusa, a jego córka widziała rezygnację na jego twarzy. Widziała, jak poddaje się z każdym słowem, jak pozwala zaprzepaścić wszystko, o co walczył: zjednoczenie planety, powołanie wspólnego rządu, zgoda na ciężkie reformy. Całe społeczeństwo musiało wyrzec się wielu rzeczy, a teraz, tak po prostu, oddali swój los w ręce tego mordercy i uzurpatora.
- To kiedy jedziemy? I dokąd? – zapytała Kass przy śniadaniu, wywołując tym konsternację rodziców.
- O czym ty mówisz?
- Vorn pozwolił wyjechać tym, którzy nie chcą go słuchać. No to pytam, kiedy jedziemy. No bo przecież nie zostaniemy na Lororze, nie? – to było tak proste: widziała już oczyma wyobraźni, jak lecą promem na Coruscant. Dlaczego ten pomysł tak ich dziwi?
Ojciec zaciął usta. Matka spojrzała na niego i dawała mu jakieś znaki, żeby odpowiedział, ale on się zaparł. Jak chce, niech sama wytłumaczy się córce.
- Kass. – zaczęła w końcu jak do małego dziecka. Nigdy nie zrozumiała, że jej córka dorasta i ma już piętnaście lat. – Tu jest nasz dom. Tata ma tu pracę, ja też. Nigdzie się nie wybieramy. Wy chodzicie tu do szkoły, mamy rodzinę, przyjaciół…
- A wolność? – zapytała takim tonem, jakby chodziło o kolejną kromkę chleba z plasterkiem nerfiej wędzonki. – Prezydent nie żyje. Tak samo cały rząd. Senatorowie aresztowani. I wy jeszcze chcecie tu siedzieć?
- Polityka to polityka. Zwykłym ludziom nic nie zrobią. – odcięła matka.
- Zrobią. Zobaczysz. – Kass zerwała się od stołu, wściekła na nich za ich tchórzostwo – To siedźcie tu! Ja jadę! I nikt mnie nie zatrzyma! – ryknęła na całe gardło, a z oczu popłynęły łzy bezradności.
- My tu zostaniemy. – odrzekła cicho mama – Ty jedź. Nikt cię nie zatrzyma.
Tego było za wiele. Co to za matka? Dlaczego nie chce, żeby jej córeczka została? Dlaczego nie chce jechać razem z nią? Normalne. Zawsze tak było. Ktokolwiek coś wmówił matce Kass, ta robiła wszystko, żeby iść po najmniejszej linii oporu i bardzo często zgadzała się z innymi. Właściwie Kass szczerze wątpiła, czy jej rodzicielka ma jakiekolwiek własne zdanie. Z ojcem było podobnie.
A może po prostu byli parą łagodnych ludzi, którzy chcieli żyć ze wszystkimi w zgodzie? Cóż. Trudno. Ich córka miała inny pogląd na świat. I była gotowa bronić swoich kiełkujących dopiero wartości. Nawet za cenę opuszczenia rodziny, czy im się to spodoba, czy nie.
- Pojadę na Coruscant, do cioci Arne. – rzekła stanowczo - Znajdę jakąś pracę, a za parę lat może pójdę do wojska. Będę robić to, co ja chcę, a nie to, co mi każą. – wyszła z jadalni, ale po chwili wróciła i syknęła z pogardą: - Wiecie, nie rozumiem, jak można mieć taką słabą wolę? Jesteście żałośni.
Nikt jej nie odprowadzał. Mama nie chciała wyjść z pracy, tata został zmobilizowany do pomocy uchodźcom, a Ren ucieszyła się, że będzie miała ich pokój dla siebie. Głupia smarkula. Nie rozumie, że nie tak szybko znów zobaczy siostrę? A w sumie, jest tylko dzieckiem. Czego można od niej oczekiwać?
Kosmoport wypełniały tłumy istot różnych ras. Z początku Kass cierpliwie czekała na odprawę pchana falą własnego gniewu i adrenaliną przygody. Jednak po kilku godzinach niepewności musiała nadrabiać miną, żołądek zaczynał wyprawiać harce, a przed samymi drzwiami promu chciała zwiać. Żeby tego nie zrobić, uspokajała się w myślach, wmawiając sobie, że wszystko się ułoży, że to tylko przygoda, wyjazd na wakacje, że nikim nie musi się opiekować i o nic martwić. Ma przecież w kieszeni kredyty i potrafi zapytać o drogę. Czego więcej trzeba? A poza tym nigdy nie leciała poza atmosferą planety. To dopiero będzie!
Na własne kabiny mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi uchodźcy, którzy wyjeżdżali z całymi rodzinami, a nierzadko i z pokaźnym majątkiem w walizkach. Tacy zajęli luksusowe pokłady, a reszta podróżnych gnieździła się na kupie, nie mogąc wyjść na najwyższe piętra nawet na krótki spacer. Prom był zdecydowanie przeładowany, ale kogo to obchodziło? Armator liczył zyski, przymykając oko na warunki panujące na pokładzie, uchodźcy cieszyli się, że mogli bezpiecznie wyjechać, i że nowy rząd opłacił im najtańsze bilety w jedną stronę, a Generał… Generał i tak miał wyjść na swoje. Z drobną pomocą niespodzianki czyhającej na szlaku nadprzestrzennym.
Kass znalazła sobie wygodne miejsce przy iluminatorach, skąd mogła podziwiać widoki. Najpierw Kosmoport Imperialny, potem kontynent, przechodzenie promu przez wszystkie warstwy atmosfery, aż wreszcie Lorora z brązowo-niebieskiej tarczy zakrywającej cały iluminator zmieniła się w błękitno-burą kulę na tle czarnego kosmosu. Następnie gwiazdy rozciągnęły się w smugi i prom wszedł do nadprzestrzeni. Kass, otwierając z zachwytu usta, słyszała okrzyki zaskoczenia współpasażerów. Nie tylko dla niej był to pierwszy lot. Ale po jakiejś godzinie, wciąż taki sam rozmazany obraz znudził się większości podróżnych. Jej nie. Ciągle siedziała, jak zahipnotyzowana, wpatrując się i chłonąc wszystkimi zmysłami błękitno-białą mozaikę. Jeszcze wczoraj nie miała pojęcia, co zrobić z własnym życiem. Teraz wiedziała. Była tego pewna, jak jeszcze niczego przez całe piętnaście lat istnienia. Będzie latać. Nieważne, czym, gdzie i jak. Byle tylko mogła być w nadprzestrzeni.
Nie wiedziała, kiedy zasnęła, ani jak długo spała, gdy nagły wstrząs i wycie alarmów brutalnie kazały jej wrócić do rzeczywistości. Przez głośniki w kilku językach puszczano komunikaty o zachowaniu spokoju, ale nikt nie zwracał na nie uwagi. Tłum z szybkością błyskawicy przekazywał wiadomość, że zaatakowali ich piraci. No pewnie. Byliby głupi, gdyby nie zasadzili się na taką tłustą zwierzynę. Wystarczyło przekupić kilka osób i nie musieli się martwić o emeryturkę. Same górne pokłady opłaciłyby małą flotę. Ale na reszcie też można zarobić, na przykład sprzedając co lepsze sztuki jako niewolników. Kass wypuściła ze świstem powietrze, gdy to sobie uświadomiła. Nie znała promu na tyle, by skutecznie się ukryć, a za nic nie chciała tak marnie skończyć. Zerwała się z miejsca, złapała swoją torbę i puściła się pędem w stronę kapsuł ratunkowych. Miała nadzieję, że w całym zamieszaniu może nikt jej nie zauważy.
Niestety. Nie ona jedna tak wykombinowała. Kapsuły wystrzeliwały się dosłownie kilka metrów przed nią. Masa różnych spanikowanych istot tarasowała przejście i nadzieja zaczynała ją powoli opuszczać. Mogłaby spróbować na innych poziomach i na drugiej burcie, ale tam na pewno było tak samo. Nagle jedna z kapsuł zacięła się. Tłum rzucił się ku niej, wywlekając tego, kto chciał nią odlecieć. Nim jednak inny szczęśliwiec zajął miejsce w środku, ktoś przypadkowo zatrzasnął drzwi i kapsuła sama się wystrzeliła. Pusta. Jęk zawodu zmieszał się z piskiem strachu, gdy do promu zaczęły podchodzić statki piratów. Inne zaś zagarniały promieniami ściągającymi uciekinierów.
Kass opadły ręce. Usiadłaby tam, gdzie stała, gdyby nie groziło jej zadeptanie. Cofnęła się więc pod ścianę i, zrezygnowana, skuliła się w kłębek w jakiejś wnęce. Nie miała szans. Nikt nie miał. Wszyscy zostaną obrabowani, zabici albo i gorzej. Nie będzie jej dane spełnić marzeń, przeżyć wspaniałych przygód, rozkoszować się życiem. Oplotła ramionami kolana i wtuliła w nie twarz.
- Mnie tu nie ma. Mnie tu nie ma. – szeptała cicho, jak zwykle robiła w szkole, gdy nie była przygotowana do lekcji. Jakoś przeważnie działało. Nie miała złudzeń, że teraz też się uda, ale przynajmniej uspokoiła się. Skupiła się na równym oddechu i odcięła od otaczającego świata. Kiedy po nią przyjdą, nie da im satysfakcji i nie będzie błagać o litość. Może zniechęceni nieciekawym „towarem” zastrzelą ją na miejscu?
Donośny, rozdzierający uszy huk wyrwał ją z otępienia. Alarmy zawyły na nowo, innym głosem, światła zgasły, ale nim włączyło się oświetlenie awaryjne, statek zadrżał od potężnej eksplozji. Nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co robi, zerwała się i potykając przez ścierpnięte nogi, pognała korytarzem. Jak przez mgłę zauważyła jedną niewystrzeloną kapsułę. Niewiele myśląc wpakowała się do niej, zatrzasnęła właz i wcisnęła przycisk odpalenia. Szarpnęło, ale potem nie czuła nic. Jakby wisiała w pustce. Tylko gwiazdy w iluminatorze się ruszały. Kapsuła powoli obracała się i wreszcie Kass zobaczyła prom, a raczej to, co z niego zostało: rozpruty kadłub dryfujący w mgiełce śmieci. Piratów nie było. Rozejrzała się jak najlepiej mogła, ale niczego nie zauważyła. Polecieli. Bez niej. Uszczypnęła się w policzek i nos. Bolało, a więc to nie był sen. Żyła. I była wolna. Co prawda, nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie jest, ani co teraz będzie, ale żyła. Miała przy sobie jedzenie i picie. Przynajmniej trochę pociągnie. Kapsuła też gdzieś przecież poleci. No i może ktoś ją znajdzie. A jeśli nie, to miała nadzieję, że śmierć będzie dla niej łaskawa.
Obudził ją mocny zapach środka dezynfekującego. No, jeśli tak pachnie po „drugiej stronie”, to dzięki wielkie – pomyślała. Chciała otworzyć oczy, ale ciężkie powieki nie słuchały jej. Spróbowała znowu. Tym razem oślepiająco jasne światło wdarło się głęboko w jej mózg. Skrzywiła się, ale wyczuła, że nie jest sama.
- Obudziłaś się? – ciepły i miękki kobiecy głos zabrzmiał z niewielkiej odległości – To tylko światło. Nic ci nie zrobi.
Kass zamrugała i ostrożnie rozejrzała się wkoło. Jasne ściany, parawan, aparatura medyczna i lekarka.
Wypadało się przywitać. – Kcie… - chrypnęła, w gardle miała sucho jak na pustyni Tatooine. Mlasnęła językiem raz i drugi pobudzając ślinianki do pracy. – Gdzie jestem?
- W ambulatorium na pokładzie „Ciernia Imperium”.
- Aha. – nic jej to nie mówiło.
- To niszczyciel gwiezdny. Jak się czujesz? – pani doktor podeszła i sprawdziła stan pacjentki.
- Niedobrze mi. – przyznała.
- Nic dziwnego. Kilka dni byłaś nieprzytomna. Pamiętasz, jak masz na imię?
- Kass. Kassila z Lorory.
Twarz lekarki rozluźniła się nieco.
- Wiesz, co ci się stało? – zapytała, świecąc jej w oczy.
- Napadli nas piraci. Złapaliście moją kapsułę? – domyśliła się.
- Tak.
Kass rozejrzała się jeszcze raz, jakby czegoś szukała: - A gdzie inni?
- W marynarce rzadko kto choruje.
- Nie. Mam na myśli innych z promu.
Doktorka spojrzała na nią uważnie, a przez twarz przemknęła nuta smutku: - Nie ma innych. Znaleźliśmy tylko ciebie. To znaczy, z żywych.
Dziewczyna zerwała się gwałtownie, ale zamroczyło ją i z powrotem opadła na łóżko. Nie. To niemożliwe! Nie mogło zginąć tylu ludzi!
- Tam… tam przecież były tysiące istot! Nie mogli ich wszystkich zabić! Nie mogli wszyscy zginąć!
- I prawdopodobnie nie zginęli. Wrak był doszczętnie splądrowany. Piraci wielu zabrali z sobą. Tylko tobie się udało.
Kass patrzyła na lekarkę z niedowierzaniem i strachem. Tylko jej? Co za ironia. Przecież skapitulowała. Było jej wszystko jedno, co się stanie. Poddała się przeznaczeniu i… przeżyła. Drugi raz wymknęła się z objęć śmierci. Czy będzie i trzeci? Spuściła głowę i zagryzła wargi.
- I co teraz?
- A co ma być? Dostałaś drugą szansę. Dobrze przemyśl, co z tym zrobić.
Dziewczyna parsknęła: - Łatwo pani mówić.
Pani doktor usiadła obok i spojrzała w jej szare oczy: - Nie wiesz, kim chcesz być? Czego chcesz? Nie myślałaś o tym opuszczając rodzinną planetę? – przekrzywiła głowę – Nie wierzę. – uśmiechnęła się zachęcająco.
- No dobrze. Chcę latać.
- Tak lepiej. Co jeszcze?
Sila wzruszyła ramionami: - Myślę, że spodobałoby mi się w wojsku. Zawsze podobali mi się wojskowi. – a wiedząc, jak głupio to zabrzmiało, dodała szybko: - Poświęcają dla innych swoje życie, zawsze można na nich polegać… - w tym momencie przypomniała sobie Generała – To znaczy, nie wszyscy. Ale w holofilmach to fajni goście, tacy zgrani, na przykład „Armor of Honor” czy „Aurek Sześć”, mój ulubiony serial wojenny. Oglądała go pani?
- Nie, ale wiem, o czym jest.
- Myśli pani, że udałoby mi się?
Kobieta zmierzyła ją wzrokiem i pokręciła przecząco głową: - Nie wezmą cię do komandosów. Nie ma szans.
Kass uśmiechnęła się: - Nie, no. To wiem. Ale w ogóle?
- Jeśli nie spróbujesz, nigdy się nie dowiesz. Co masz do stracenia?
Poklepała ją po ramieniu, zadowolona ze stanu psychofizycznego pacjentki i wyszła. Sila upiła kilka łyków wody mineralizowanej i zastanawiała się, jak by wyglądała w mundurze oficera Floty Imperium.
Dwa dni później, gdy pani doktor zgodziła się na wizyty, kazano jej zameldować się u majora Jakiegośtam z Wywiadu. Podobno to rutynowe przesłuchanie, czysta formalność. Zanim jednak Kass dotarła pod właściwe drzwi, zwiedziła cały okręt i to nie dlatego, że chciała. Po godzinie błąkania się po pokładach jakiś miłosierny żołnierz złapał ją po prostu za rękę i zaprowadził na miejsce.
Pokój, do którego ją poproszono, przypominał gabinet komisarza Fassera z „Agentów Coronet City”, a sam major nie przypominał nikogo. Ot zwykły, przeciętny facet koło czterdziestki, niewart zapamiętania.
- Siadaj, Kass. – wskazał jej miejsce naprzeciw siebie. Sam usiadł za biurkiem i włączył jakieś urządzenie. – Jak się czujesz? – głos miał łagodny i miły.
- Dziękuję, dobrze… majorze. Panie majorze.
Uśmiechnął się.
- To nie potrwa długo. – zaczął. Ale u dentysty też tak mówią. Jeśli to miało ją uspokoić, to nie udało mu się. – Zadam ci kilka pytań. Odpowiadaj zwyczajnie, szczerze. Dobrze?
- Tak jest, proszę pana.
- Opowiedz mi, w jaki sposób trafiłaś na prom „Elena”. Wszystko, od początku.
Kass skinęła głową. Z początku zacinała się co chwila i plątała w dygresjach, ale po jakimś czasie uspokoiła się i mówiła płynnie. Major co jakiś czas rzucał pytanie i wystukiwał coś na klawiaturze swojego sprzętu.
- … a potem obudziłam się w tutejszym ambulatorium. – zakończyła Sila – To wszystko.
- Hmm. – mruknął major – I co o tym myślisz?
Wzruszyła ramionami: - A co mam myśleć?
Oficer spojrzał na nią uważnie. Zupełnie jak Fasser podczas przesłuchania – pomyślała. Teraz chce mnie wystraszyć, wybić z rytmu. Niedoczekanie twoje.
- Z całej załogi i pasażerów promu zostałaś tylko ty. – zauważył - Żywa. Nie masz nawet siniaka. Nikt ci nic nie zrobił. Nie widziałaś ani jednego pirata. Nic nie możesz o nich powiedzieć, poza tym, że mieli kilka brzydali i zmodernizowane fregaty. Nie jesteś głupia. Powiedz mi zatem, jak to wygląda?
Kass uśmiechnęła się w duchu. Ten, kto pisał scenariusze nie wymyślał wszystkiego sam.
Nachyliła się lekko ku niemu: - Wiem, jak to wygląda, panie majorze. A co by pan zrobił, gdyby stracił przytomność? Widziałby pan ich jakimś szóstym zmysłem? – opadła na oparcie - Wątpię. Widocznie leżałam jak trup, byłam blada jak trup i śmierdziałam jak trup. Może to ich zniechęciło? – odzyskiwała pewność siebie. Czuła, że z tej konfrontacji wyjdzie obronną ręką. Jakiśtam nie udowodni jej współpracy z piratami. Nie wkopie jej.
Oficer uśmiechnął się. Chciał odpowiedzieć, ale coś na ekranie przykuło jego uwagę. Gdy po chwili znów na nią spojrzał, coś było inaczej. Niby wyraz jego twarzy był taki sam, ale coś nieuchwytnego się zmieniło. Niestety, Kass nie potrafiła powiedzieć, co. Tego jeszcze nie grali w „Agentach…”.
- Sprawdzimy cię, oczywiście. Chociaż osobiście wątpię, żebyś to ty dała cynk piratom. Raczej to ktoś z Lorory. Z kosmoportu. Czy wiesz, że ani jeden z planowanych transportów uchodźców nie doleciał na miejsce?
Nie wiedziała. O ile atak na jeden prom można uznać za przypadek, o tyle to było zaplanowanym działaniem.
- Chce pan powiedzieć, że wszystkich spotkał taki sam los?
- Właśnie.
- Nie chcę niczego sugerować – ściszyła głos. Tak zawsze komisarz rozmawiał z ważniejszymi, lecz głupszymi od siebie ludźmi. – ale tymi promami lecieli przeciwnicy polityczni generała Vorna Paulusa. – uniosła brew – Prominentni przeciwnicy.
Teraz major nie mógł się powstrzymać i zaśmiał się: - Ach, ta dzisiejsza młodzież! – zmrużył oczy, przez co jego spojrzenie nabrało wyrazu. – To nie jest holodramat, dziewczyno. – wcisnął jakiś przycisk na blacie biurka. – Oczywiście Imperium zajmie się tą sprawą z całą starannością. – otworzyły się drzwi i do gabinetu weszło dwóch szturmowców – Ale to już nie twój problem. – miły do tej pory głos stwardniał, gdy major wskazał na urządzenie. – Wiesz, co to jest?
- W… wykrywacz kłamstw? – jęknęła Kass, bo żołnierze stanęli z obu jej stron.
- Blisko. Aparat do wykrywania istot wrażliwych na Moc.
- No i? – zapytała zaskoczona, nie mając pojęcia, do czego zmierza oficer.
- Słyszałaś kiedyś o Jedi?
- Jasne. Mama mi opowiadała bajki na dobranoc.
- No cóż. – skinął na szturmowców, a ci złapali dziewczynę pod ręce i mimo jej protestów podnieśli z krzesła. – To nie są bajki. Dobrze o tym wiesz, szczeniaku Jedi.
- Jedi? Pogięło cię, człowieku? – szarpała się, ale nic to nie dawało. Może tylko tyle, że wykręcili jej ręce. – Auu! – wrzasnęła.
Major wstał. Przestał być tym miłym, bezbarwnym gościem, który ją przywitał.
- Zabrać ją do celi dla szczególnie niebezpiecznych więźniów.
- Ała! Nie jestem żadnym cholernym Jedi! Nie chcę do więzienia! Nic nie zrobiłam! Puśćcie mnie! – wrzeszczała, szarpała się i wykręcała tak, że nie było innej rady jak grzmotnąć ją w głowę, co też jeden ze szturmowców zrobił. Cichą i bezwładną wywlekli z gabinetu majora.
Hmm. A może mówi prawdę? Może nie jest Jedi? – pomyślał Jakiśtam, bezwiednie pocierając podbródek - Przecież gdyby była, łatwo mogłaby mnie zabić. Na słowo „zabić” otrząsnął się z zamyślenia.
- Tego jeszcze brakowało. – warknął zły na siebie, że dałby się przekonać. Urządzenie ciągle analizowało pole energii Kass. Teraz wyłączył skanery i przejrzał zapisy. Miał rację. Miała coś w sobie. Dwa razy zarejestrował skok poziomu energii: kiedy broniła się przed wkopaniem w spisek i teraz. Pokiwał głową. Nie była chyba świadoma, co robi, nie była szkolona, działała instynktownie, ale pewne osoby i tak mogą być nią zainteresowane. Zastanawiał się tylko, czy ona będzie zainteresowana współpracą z nimi?
Ocknęła się z guzem na głowie. Nie wiedziała, ile czasu minęło od rozmowy z majorem, ale musiało sporo, bo burczało jej w brzuchu. Leżała na podłodze, w małej, ciasnej klitce, oświetlonej jasnym, białym światłem. Nie miała ani pryczy, ani niczego, na czym mogłaby usiąść czy choćby zawiesić wzrok. Poza drganiem pokładu i buczeniem silników nie dochodziły jej żadne inne dźwięki. Roztarła bolące miejsca i usiadła skulona w kącie. Była głodna i wystraszona. Nie. Tego zdecydowanie nie było w „Agentach Coronet City”. Sklęła się za głupotę. Jak w takiej sytuacji może myśleć o holofilmach? Przecież to bujda na repulsorach! Zrobiło się jej twardo pod siedzeniem i wstała, żeby rozprostować nogi. I skąd temu majorowi przyszło do głowy, że ona jest Jedi? Nigdy nawet nie widziała żadnego na oczy. Słyszała tylko w dzieciństwie niesamowite historie, że potrafili latać, poruszać się szybciej niż ludzkie oko zdążyło zarejestrować, że mieli niesamowity refleks… i że zdradzili Republikę. Ona nie umiała nic. To dlaczego się znalazła w tym miejscu?
Uśmiechnęła się. Jeśli majorek mówił prawdę, coś tam powinna umieć. Tylko co? Nigdy niczego nie próbowała unosić siłą woli, nawet nie wiedziała, jakby się do tego zabrać. Z drugiej strony miała wpływ na Ren i kilka innych osób. Machnęła ręką. Wystarczyło się wkurzyć, a zgadzali się z nią dla świętego spokoju. Poza tym wiele razy słyszała, że jeśli się o czymś myśli, to się to dostaje. Jasne też było dla wszystkich, że jak się nie nauczyło, to się siedzi skulonym i nie rzuca w oczy. A jak się udaje nieboszczyka, to ktoś się może nabrać. Ot, sztuczki dla majora Wywiadu Imperialnego. Swoją drogą, jak takie coś go przekonuje, to kto go wypuścił ze szkoły? I co się z nią teraz stanie? Pewnie przesłucha ją kilku innych agentów, potem oskarżą niewiadomo o co i ześlą na Kessel. A wszystko dlatego, że przeżyła. Może i oni są w zmowie z tymi piratami? Może majorek miał likwidować niewygodnych świadków…
Stanęła jak wryta. Niewygodny świadek? Niemal słyszała, jak otwiera się w jej mózgu szufladka z holofilmami z mistrzem Teräs Käsi Sternem Jansonem. Ciekawe, jakby uciekł stąd? Mógłby spróbować podczas jakiegoś transportu, ale taka Kassila nie potrafi niczego pilotować. O biciu się nie wspominając. Hmm. Szkoda. Miała okazję, czas i kasę, mogła chodzić do szkoły sztuk walki. Ale że była notorycznym leniem, wolała iść na wycieczkę. I ma za swoje.
Potem próbowała na wszelkie możliwe sposoby podnieść siłą woli chusteczkę. Zgodnie z przewidywaniami nie udało się. Głodna i znudzona bezczynnością, położyła się na podłodze, wkładając pod głowę zwiniętą kurtkę, a rękawem zakrywając oczy. Może uda się przynajmniej zasnąć – pomyślała. Ledwie jednak ułożyła się w miarę wygodnie, w celi rozdzierająco zawył alarm. No nie. W takich warunkach nie dało się spać. Zerwała się, zakrywając uszy. Pisk był nieznośny. Wibrował niemal na granicy słyszalności tak wysoko, że Kass drętwiały zęby.
- Dobra! Przestańcie! Już dość! – wrzasnęła wściekła, ale dopiero po kilku minutach wróciła cisza.
Skoro nie mogła się położyć, to przynajmniej wcisnęła się w kąt i spróbowała zdrzemnąć się na siedząco. Wtuliła twarz w ramiona i czekała na wycie alarmu. Nic. Siedziała tak już kilka minut, kiedy pozwoliła sobie na odprężenie. Uśmiechnęła się, odetchnęła głęboko, poprawiła pozycję i gdy zamykała oczy, z sufitu chlusnęła na nią lodowata woda. Zerwała się z piskiem nie cichszym niż poprzedni alarm.
Imperialny prysznic przemoczył ją do suchej nitki. Na domiar złego stała teraz po kostki w wodzie i nie mogła nawet usiąść na czymś suchym. Po jakimś kwadransie woda spłynęła, ale ona została zziębnięta i drżąca. Zaczynała rozumieć, na czym polega ta zabawa. Major chciał ją złamać. To też widziała w wielu holofilmach. Tyle tylko, że bohater czy bohaterka zawsze mieli kogoś na zewnątrz. Ona była sama. Sama w całej Galaktyce. Nikt, absolutnie nikt nie będzie jej szukał. Nikt z jej bliskich nie wie, że potrzebuje pomocy. Nikogo nie obchodzi jej los. A nawet jeśli, to majorowi Wywiadu Imperialnego nikt nie podskoczy. Szczękając zębami zdjęła przemoczone ubranie i starała się wykręcić je jak najmocniej. Spodziewała się nowego prysznicu, ale jakoś dali jej spokój. Zaczęła skakać i ćwiczyć, żeby choć trochę się rozgrzać, co w końcu się udało. Zdumiewające, jak odrobina ciepła poprawia nastrój. Czuła krew buzującą w żyłach od nagłego wysiłku i zobaczyła całą sytuację w innym świetle. Chciała pójść do wojska? Trening, jaki fundował kapitan Sorel swojej kompani w „Aurek Sześć” niewiele się od tego różnił. Nie może spać? Ciekawe, jak długo wytrzyma. Potem i tak, bez względu na konsekwencje, po prostu padnie na pysk i albo się wyśpi, albo utopi. Majorowi chyba nie o to chodziło. Chciał jej pokazać, co potrafi zrobić z ludźmi, a obudził w niej tylko ponurą determinację. Inna sprawa, na jak długo tej determinacji wystarczy.
Nie miała pojęcia, ile czasu spędziła w celi. Zaliczyła jeszcze jeden prysznic, ale tym razem udało się jej napić. Woda nigdy jeszcze nie była taka dobra. Myślała o tym, jak przywitać majora, gdy ten wreszcie przyjdzie ją zobaczyć. Czy się zgrywać na Sterna Jansona, czy lepiej być grzeczną i pokorną? Zdecydowała, że lepiej nie wkurzać Jakiegośtam i nie zgrywać bohatera. Kto wie, jakie jeszcze ma niespodzianki dla „szczeniaka Jedi”?
Kiedy przyszedł, musiała przyznać, że… no cóż. Nie doceniła go.
Przez szczękające zęby nie słyszała kroków w korytarzu, toteż otwierające się drzwi zaskoczyły ją. Major nie był sam. Do rozmowy z wystraszoną piętnastolatką potrzebował czterech szturmowców. To zrobiło wrażenie na Kass: chciałaby wiedzieć o sobie to, co wiedział oficer. Do celi najpierw weszło dwóch żołnierzy, a dopiero potem major. Wycelowali w nią broń, a ona przezornie cofnęła się pod ścianę.
- Jak się masz? – zapytał z uśmieszkiem wyższości na ustach.
- Bywało lepiej, proszę pana. Jest mi zimno, mokro i w ogóle. – odpowiedziała grzecznie.
Uśmieszek przeszedł w uśmiech triumfu: - Ktoś życzy sobie cię widzieć. Ale nie powiedział, w jakim masz być stanie.
Jeden ze szturmowców podniósł karabin i wycelował w nią.
- Za co? – zdążyła jęknąć, a potem paraliżujący ból owładnął jej ciałem i zapadła ciemność.
Tym razem pierwszym wrażeniem, jakie odebrała, było ciepło. Do tego sucho i miękko. Ostrożnie otworzyła oczy. Była w niewielkim pokoju z durastali. Łóżko, na którym leżała, mocno przykręcono do ściany, tak samo jak stolik, a stojące obok krzesło przyśrubowano do podłogi. Nieco dalej stała metalowa szafka, a obok niej były drzwi. Drugie, chyba wejściowe, miała naprzeciw siebie. Jednostajne drgania ścian i podłogi przywodziły na myśl pracę silników statku gwiezdnego. Ale mogło je powodować wiele innych rzeczy. Kass usiadła na łóżku. Nie miała żadnych kajdanek, ubrano ją natomiast w suchą, nową bieliznę. Wzdrygnęła się na myśl o tym, kto jej dotykał i gdzie. Jednak poza żebrami, gdzie dostała, nic jej nie bolało. Uspokojona wstała i podeszła do szafki. Na półeczkach równo ułożona leżała bielizna i jej własne ubranie, teraz wyprane i odprasowane. Na dole szafki stały dwie pary butów, a na wieszakach wisiał kombinezon i… Drżącymi rękami wyjęła szary mundur w jej rozmiarze, taki sam, jak noszą żołnierze Imperium.
- Co jest grane? – zmarszczyła brwi i odwiesiła ubranie na miejsce. Za drzwiami obok był odświeżacz, z którego chętnie skorzystała. Świeża i wykąpana założyła mundur i podeszła do drzwi pewna, że będą zamknięte. Ku jej zaskoczeniu otworzyły się bez problemu, za to na korytarzu stało dwóch szturmowców. Tym razem nie strzelali.
- Za mną. – rzucił jeden z nich i poprowadzili ją korytarzem jakiegoś sporego okrętu. Kass nie miała odwagi się odezwać, zresztą i tak nic by jej nie powiedzieli. Zjechali kilka poziomów niżej i znaleźli się przed szerokimi schodami wiodącymi w dół. Na końcu, przy drzwiach szturmowcy zatrzymali się.
- Więzień Sila. – zameldował jeden do interkomu. Potem zrobili w tył zwrot i zostawili ją samą.
Po chwili drzwi się rozsunęły, ukazując luksusowy salon. Kass weszła. Z pokoju obok dobiegały odgłosy pracy elektronicznej aparatury, Holonetu i czegoś tam jeszcze. Dziewczyna zatrzymała się przy wejściu czekając na gospodarza i rozglądała się zaciekawiona. Salon urządzono luksusowo, to znaczy ani modnie, ani ze smakiem. Wyglądało to, jakby właściciel kupował rzeczy tylko dlatego, że były drogie. Albo stare.
- Podoba się? – usłyszała tuż nad uchem. Nie wiedziała, że ktoś za nią stoi i podskoczyła wystraszona. Zobaczyła wysokiego mężczyznę z czarnymi włosami przyprószonymi siwizną i stanowczymi rysami twarzy. Trzymał się prosto, a z całej postawy biła niezwykła siła. Ale najciekawsze były jego oczy: siwe, przenikliwe, a jednocześnie ciepłe i budzące zaufanie. Miał na sobie turkusowo-zieloną tunikę, czarną koszulę i spodnie. Wąskie usta układały się w uroczy uśmiech. – Nie chciałem cię wystraszyć, Kass Sila. – ciągnął przyjemnym, miękkim głosem – Tak się wymawia twoje nazwisko?
- Eee, nie, proszę pana. – wydukała – Mówi się jak jedno słowo: Kassila.
- Kassila. – powtórzył, poczym wskazał na salon – Co o tym myślisz?
- Bardzo ładnie, proszę pana.
Skinął głową: - Co jeszcze?
- Robi wrażenie.
- Oo, na pewno. – ciągle na nią patrzył, a Kass miała wrażenie, jakby czytał w jej myślach. – A szczerze?
Kass poczuła, że nie może okłamywać tego człowieka. Nie wiedziała, kim był, ale coś w jego postawie, zachowaniu zmuszało do otwartości.
- Właściwie, proszę pana, to za dużo tu wszystkiego. Jakby przeładowane.
- Zgadza się. Co byś pomyślała o gospodarzu?
Rozejrzała się jeszcze raz: - Nie znam się na wystroju wnętrz, ale jest bogaty. Bardzo bogaty i chce to pokazać. I też nie zna się na urządzaniu mieszkań.
Mężczyzna uśmiechnął się: - Pozory mogą mylić, Kass. Chcę, żeby ludzie tak właśnie myśleli. Chcę, żeby myśleli, że mogą mnie kupić. Wiesz, dlaczego?
- Nie mam pojęcia, proszę pana. – Po co jej to mówi? I kim on jest?
Uśmiech znikł z jego twarzy. Stanął przed nią i spojrzał jej głęboko w oczy: - Bo wtedy stają się nieostrożni. Rozumiesz?
- I można ich kontrolować? – zaryzykowała.
Znów się uśmiechnął: - Właśnie. Ale nie o tym chciałem z tobą rozmawiać.
Krążył po pokoju, choć miał dwie kanapy i trzy wygodne fotele do wyboru. Jej też nie zaproponował, żeby usiadła, więc stanęła w lekkim rozkroku i założyła ręce za plecami. Typowa postawa „spocznij”.
- Wiele ostatnio przeszłaś. Zastanawiałaś się, dlaczego?
- Tak, proszę pana. Major Jakiśtam dał mi do myślenia.
- I co?
- Nigdy nie słyszałam większych bzdur, proszę pana.
- Dlaczego uważasz, że to bzdury?
- Nazwał mnie Jedi. Nie jestem Jedi. Przysięgam.
Zmrużył oczy i przekrzywił nieco głowę: - To prawda. Nie jesteś Jedi. Nikt nigdy cię nie szkolił.
- I tak nie mieliby w czym.
- Tak myślisz?
Co się z tymi ludźmi dzieje? Powariowali wszyscy, czy jak?
- Tak, proszę pana. Tak myślę. – zirytowała się.
- Pozwól, że sam to ocenię. – powiedział i podszedł do niej. Zanim zdążyła zareagować, położył jej rękę na głowie i przymknął oczy. Przez sekundę nic się nie działo, ale potem poczuła, jak ktoś wchodzi w jej umysł, w myśli i uczucia. Wyraźnie czuła w sobie drugą osobę: nieswoje wspomnienia, głosy, wrażenia. Zaczęła podwójnie widzieć, więc zamknęła oczy. I wtedy zobaczyła wszystko w inny sposób: nie oczami tego człowieka, ale… Wszystko w pokoju oplatała jakby sieć, drgające strumienie przeplatały się, łączyły i rozdzielały. Potem zobaczyła statek wiszący w przestrzeni. Nie, nie statek. Okręt. Gwiezdny niszczyciel. Wiedziała, że to ten, na którego pokładzie była. Dziwne prądy łączyły się teraz z całym otoczeniem, działały na siebie nawzajem i ciągle zmieniały układy. Widziała coraz większy obszar: najpierw układ, sektor, aż wreszcie… Stała jakby poza Galaktyką, a ta lśniła u jej stóp. Wrażenie było tak wielkie, że zapomniała o oddychaniu. Wizja skończyła się równie nagle, jak się zaczęła, a Kass stała z otwartymi z zachwytu ustami, na głębokim wdechu.
- Hmm. – mruknął mężczyzna – Masz potencjał. Nie powala na kolana, ale kto wie, co w sobie kryjesz?
Dziewczyna zamrugała: - Co… Co to było? – szepnęła, wciąż nie mogąc się pozbierać.
- Moc. Wizja Mocy. Chciałem ci pokazać, do czego jesteś zdolna.
- Ja chcę jeszcze!
- Nie wątpię. Ale to nie takie proste. – rozsiadł się wygodnie na jednej z kanap. – Widzisz, mogę cię szkolić, ale to będzie wymagało z twojej strony ogromnego poświęcenia. Staniesz się innym człowiekiem. Być może będziesz musiała przewartościować swoje życie. A i tak nie ma gwarancji, że ukończysz szkolenie. – spojrzał na nią pytająco.
- Nie mam żadnych planów, proszę pana. I chcę więcej takiego, jak to przed chwilą. – zapewniła z pasją.
- Cieszę się. Musisz wiedzieć, że służymy Imperium. Dobro państwa jest naszym głównym celem. Stabilizacja, uczciwość, porządek - do tego dążymy wszelkimi środkami. Wszelkimi, rozumiesz?
„Czyli ci, którzy stają przeciwko państwu, idą na odstrzał – jasne” – pomyślała, głośno zaś odparła: - Tak, proszę pana.
- Ja osobiście wolę użyć najpierw łagodnej perswazji, a dopiero później przejść do radykalnych metod. Często nie są w ogóle potrzebne. Tego będę cię uczył. Tej Galaktyce potrzeba subtelności. Społeczeństwo musi wiedzieć, że ktoś o nich dba, że się o nich troszczy, a nie że chce tylko wycisnąć z nich jak najwięcej.
- Zgadzam się, proszę pana.
- Wiem. Słyszałem, że chciałaś zostać we Flocie. – zagadnął swobodnym tonem, ale Kass wyczuła pułapkę. Jeśli się przyzna, gość może jej nie uczyć. Szkoda by było.
- To była luźna rozmowa. Wolę, żeby pan mnie uczył.
- Czyżbyś nie miała własnego zdania? Szybko zmieniasz front.
- Nie chciałabym stracić takiej szansy. – zapewniła żarliwie.
- Hmm. – mruknął i znów poczuła go w swoim umyśle. Tym razem nie było to nic miłego. – Jeśli się nie mylę, możemy to połączyć. Ale czeka cię dużo pracy. Ciężkiej pracy.
- Postaram się…
- Nie. – przerwał jej ostro – Nie będziesz się starać. Będziesz coś robić, albo nie. Nie możesz sobie pozwolić na żadne półśrodki. Czego nie umiesz, będziesz się uczyć, aż dojdziesz w tym do perfekcji. Masz czas. I możliwości. Jeśli odpuścisz… no cóż.
- Za burtę bez skafandra? – podsunęła.
- Właśnie. Cieszy mnie, że się rozumiemy. – wstał. To chyba oznaczało koniec rozmowy – Czy chcesz jeszcze o coś zapytać?
O tysiące spraw! Ale tak naprawdę o co mogła pytać, żeby mu się nie narazić? Jeśli powie, że o nic, nie uwierzy, jeśli o kilka, może stracić cierpliwość. Doszła do wniosku, że dowie się wszystkiego w swoim czasie. Głośno zaś rzekła: - O wiele rzeczy, proszę pana. Ale… Ten szturmowiec nazwał mnie więźniem. To aktualne?
- Chcesz być moją uczennicą?
- Chcę.
- W takim razie nieaktualne.
- To dobrze. – nie wiedziała, na ile może sobie pozwolić - A… a ten major, Jakiśtam.
- Co z nim?
- No, gdybym nie trafiła do pana, nie mógłby czuć się bezpieczny.
Zaskoczyła go: - O, czyżbyś chciała się zemścić?
- A pan by nie chciał?
Uśmiechnął się: - On wykonuje tylko swoją pracę. Gdybyś nie miała potencjału, puściłby cię wolno.
- Pozwoli pan, ale nie będę go lubić.
- Major Jakiśtam reprezentuje Imperium, Wywiad, służbę bezpieczeństwa państwa. Stoimy po tej samej stronie. Sugeruję, żebyś uznała to niezręczne uwięzienie za nieistotne i puściła je w niepamięć. Kto wie, czy nie będziecie musieli kiedyś współpracować?
A wtedy majora znajdą z dziurą w plecach – przyrzekła sobie.
- Pan tu rządzi. – stwierdziła głośno.
- Właśnie. – zgodził się. – I nazywaj mnie swoim mistrzem, Kass.
Szalejąc w środku z radości ukłoniła się, jak to widziała na holodramach: - Jak sobie życzysz, Mistrzu.
Mężczyzna skinął głową z aprobatą. W tym momencie z pokoju obok wyszedł drugi człowiek: wojskowy, niższy, rozrośnięty w barach, ścięty na jeża.
- Ja będę cię uczył zagadnień związanych z Mocą, a sierżant całej reszty. Masz go słuchać we wszystkim. Jasne?
- Tak, Mistrzu.
- Zwracaj się do niego „sierżancie”.
- Tak, Mistrzu.
- Teraz możecie już iść. – oboje skłonili się i Kass podreptała nową ścieżką swojego życia – Jeszcze jedno. – zatrzymał ich Mistrz – Mam nadzieję, Kass, że nie tracę na ciebie czasu.
- Nie, Mistrzu. Przysięgam, że nie zawiodę ani ciebie, ani Imperium. – przyrzekła solennie i coś jej mówiło, że dotrzyma słowa.