No to jedziemy. Częściowo będę się powtarzać
„Imperium kontratakuje” po raz pierwszy ujrzałam tego samego dnia co „Nową nadzieję”, od razu, ciurkiem leciały. Miałam 5 lat, byłam z rodzicami u ich przyjaciół, a oni mieli SW na VHSach (swoją drogą, to były stare wersje). Ten wieczór do dziś pozostaje jednym z najważniejszych i najbardziej niesamowitych wspomnień z mojego dzieciństwa. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia, byłam pod olbrzymim wrażeniem. Przy czym nie jestem pewna, czy TESB dane mi było wtedy obejrzeć do końca. Niewiele pamiętam (więcej scen z ANH), głównie zapadła mi w pamięci Dagobah, jak R2 wpadł do bagna i coś go zaatakowało, Luke rozmawiający z Yodą. Duże wrażenie zrobiła na mnie ta mgła, zagrożenie czające się wokół. Zapamiętałam to jakby Luke chodził po wąskim pasie stabilnej ziemi (a to był X-wing ), a po obu stronach miał bezdenne bagno. Ciekawe czy teraz uprawiam wielką nadinterpretację, ale pamiętam, że w dzieciństwie od czasu do czasu śniły mi się bezdenne zbiorniki wody.
Zastanawiam się czy gdybym obejrzała całość, to czy nie zapamiętałabym więcej? Pewnie albo pojechaliśmy do domu, albo jeśli tam nocowaliśmy to zostałam położona spać. Ale nastrój, uczucia, to wszystko we mnie zostało i narastało. Przez lata żyłam tymi wspomnieniami, próbowałam sobie przypomnieć jak najwięcej. Moim skarbem była recenzja z Gazety telewizyjnej, w której na czarno-białym zdjęciu widniał Luke i Yoda. Może właśnie dlatego łatwiej było mi przywołać i utrwalić wspomnienia o Dagobah?
Z drugiej strony możliwe, że obejrzałam całość, a przynajmniej pojedynek Luke’a z Vaderem na Bespin. Przez te wszystkie lata odczuwałam wielki brak SW, nie miałam video, tamci znajomi pozbyli się swoich kaset, byłam więc wyczulona na wszystko co mi się z SW kojarzyło. Pamiętam, że oglądając jeden z odcinków „Wojowniczych Żółwi Ninja” od razu wiedziałam, że widzę scenę niczym z Gwiezdnych Wojen. Chodziło o pojedynek Shreddera ze Splinterem na takim moście. Wyglądało to bardzo podobnie do sceny z Miasta w Chmurach, na krótko przed tym nim Vader obciął dłoń Luke’owi. Nie pamiętałam wtedy co i jak, ale wiedziałam, że już to widziałam i że to były właśnie Gwiezdne Wojny. Pierwsze rozwiązanie jakie przychodzi mi do głowy, to faktycznie dłuższy pierwszy seans z 1988 roku niż mi się wydawało. Może jednak obejrzałam nawet całość? Tego już nigdy się nie dowiem.
Ale z „Imperium…” wiąże się też moje olbrzymie gwiezdnowojenne rozczarowanie. Jakie? Okropna dziura w pamięci. Nie wiem, nie pamiętam, jak i kiedy dowiedziałam się, że Vader to ojciec Luke’a. Nie pamiętam sytuacji, a co gorsza jak na to zareagowałam. No bo, kiedyś musiałam się dowiedzieć, nie? Zero, tabula rasa. I strasznie tego żałuję. Jest to jeden z powodów, dla których chciałabym móc na chwilę „wykasować” z mojej pamięci SW i obejrzeć je na nowo, zupełnie na świeżo… ech…
A potem nadszedł 1997 rok i szał ciał, SW było wszędzie. Szalałam ze szczęścia. Postery do edycji specjalnej są mi bardzo drogie, bo doskonale pamiętam oplakatowane nimi całe miasto. To było coś wspaniałego. Na początku, idąc na ANH, chciałam spełnić marzenie z dzieciństwa i sprawdzić jak ma się to, co zobaczę do moich wspomnień. Ale już w trakcie seansu wiedziałam, że muszę zobaczyć i resztę.
Pamiętam, jak co chwilę wydzwaniałam do kina Zorza z pytaniami czy można już rezerwować bilety, a starszy pan znużonym głosem odpowiadał po raz kolejny, że jeszcze nie, że jeszcze za wcześnie. I tak przy wszystkich trzech epizodach
Idąc na „Imperium kontratakuje” po raz drugi w życiu poszłam sama do kina. Pamiętam jak stałam w holu, jeszcze nie skończył się poprzedni seans. Wokół dużo ludzi. Pani otwiera drzwi i zaprasza do środka. A ja ściskając swój bilet, weszłam jako pierwsza na salę. Doskonale pamiętam, gdzie siedziałam na wszystkich trzech filmach. Co prawda teraz w tym kinie są inne fotele i inna ilość rzędów, ale mam głupi sentyment do tamtego miejsca i bardzo często będąc w Zorzy, patrzę na nie z nostalgią (zresztą AOTC i ROTS oglądałam z tego samego rzędu).
Nawiązując jeszcze do tych dziur w pamięci i istotnych zwrotów akcji. Jestem pewna, że w 1997 nie wiedziałam jeszcze, że Luke i Leia są rodzeństwem (do obejrzenia ROTJ). Pamiętam, że tato odebrał mnie z kina (i było to właśnie na 90% po seansie TESB) i kiedy jechaliśmy do domu mówiłam o konkursie SW z jakiejś gazety, na głos analizowałam pytania. I jedno brzmiało „co łączy Luke’a i Leię?”. Zastanowiłam się i powiedziałam coś w stylu „No, Luke się w niej kocha”. Pamiętam, że byliśmy wtedy na rondzie obok starego Hotelu Rzeszów i ojciec spojrzał na mnie z zagadkowym uśmieszkiem i spytał: „Jesteś pewna, że tylko o to chodzi?” Zbił mnie tym z tropu, nie miałam zielonego pojęcia o co mu może jeszcze chodzić, ale nic nie zdradził. Ale niedługo sama się dowiedziałam
V epizod do dziś pozostaje moją ulubioną częścią, na równi z IV. Ujrzałam je tego samego dnia i to one oba zaraziły mnie tą magią. Uwielbiam w nim wszystko, historię, dialogi, nastrój, większe zawirowania i pogmatwanie życia bohaterów, zwroty akcji, uczucia, które niesie, najlepsze sceny i dialogi miłosne w filmach SW, muzykę, sceny pościgów, pole asteroid, Vadera w całej krasie itd., itp. I za to, że pomimo kolejnych seansów (tak samo jak w przypadku innych części), za każdym razem zauważam coś nowego :] To bogactwo jest cudowne.
Czasami myślę sobie, jak wspaniałe są te filmy skoro przetrwały zderzenie z moimi wspomnieniami, wyidealizowanym wręcz obrazem, oczekiwaniami, które narastały przez tak wiele lat. A tymczasem one okazały się jeszcze lepsze
To niesamowite, że czas płynie tak szybko i że najstarszy epizod ma już 33 lata, a najmłodszy 5. A mimo tego upływu lat, nadal rozbudzają wyobraźnię milionów i nie schodzą ze sceny. To wzruszające, że na świecie ciągle przybywają nowi fani, a świat SW ma się tak dobrze. Bardzo się cieszę, że mogę świętować kolejne urodziny jednego z „elementów” tego uniwersum. Oby do setki w takiej formie!