TWÓJ KOKPIT
0
FORUM Opowiadania

Ach, ci Chissowie!

Kassila 2010-05-24 08:40:00

Kassila

avek

Rejestracja: 2009-10-27

Ostatnia wizyta: 2024-07-09

Skąd: Cieszyn

Witam wszystkich!
Jestem tu nowa, więc proszę o wyrozumiałość Napisałam opowiadanie i chciałam się nim z Wami podzielić. To tylko część, bo mi się rozpisało niemiłosiernie, a miało być krótkie. Komentarze i uwagi mile widziane. Przyjemnej lektury.

MOC MA KOLOR NIEBIESKI


Timothy’emu Zahnowi, dzięki któremu moje życie nabrało kolorów.



Gdzieś w Nieznanych Rejonach, dwa miesiące po bitwie o Endor.


Błysk.
Oślepił ją jak wybuch supernowej. Przyniósł ze sobą falę wściekłości, nienawiści i poczucia zdrady. Nanosekundę później Otchłań i Nicość zdawały się pochłaniać całą Galaktykę.
A potem nastała cisza. Wszechświat wypełnił się Mocą. Mocą tak rozległą i potężną, jakiej nigdy jeszcze nie doznała. Mocą bardziej przerażającą niż sam Imperator. Mocą bezkresną, bez końca i początku. Czuła się jak marne ziarenko piasku wirujące w próżni kosmosu: bez celu, bez przewodnika, bez nadziei.

Teraz wszystko miało się zmienić. Odetchnęła głęboko i z wyrazem ulgi na ściągniętej twarzy spojrzała na bielejącą w oddali sylwetkę gwiezdnego niszczyciela Upomnienie. Zamknęła oczy i wysłała tam swoje myśli. Już po chwili wyczuła znajomą obecność: bijąca mocnym blaskiem niezachwiana pewność siebie, chłodna kalkulacja i radość życia muśnięta nutką egzotyki. A więc był tam. Był i znowu będzie mogła się do niego przytulić, zatonąć w nim, w jego spojrzeniu, w jego głosie i zapomnieć na całą wieczność o rzeczywistości.
- Zasrane pudło! – warknęła zirytowana rzeczywistość w osobie pilota. Dowódca eskadry Jax Maalik usiłował wydusić z promu klasy Lambda chociaż odrobinę tej prędkości, jaką zawsze miał pod ręką w swoim TIE Interceptorze.
- Dobrze ci idzie. – odparła i lekko ścisnęła mu ramię, posyłając słaby impuls Mocy.
Jax odetchnął głęboko, pokręcił głową i uśmiechnął się do niej czarująco.
- Dlaczego się na to zgodziłem?
- Bo jesteś moim przyjacielem.
Skinął w kierunku niszczyciela: - Na pewno tego chcesz?
- Na pewno.
- Nie rozumiem, Kass. – wzruszył ramionami – To kompletne zadupie. Sto kilometrów stąd kończą się gwiezdne mapy.
- Sto pięćdziesiąt. A poważnie, Maalik, muszę dojść do siebie. Zobaczyć, na co naprawdę mnie stać i dowiedzieć się, kim, na wszystkich Sithów galaktyki, teraz jestem.
- Jak chcesz. Ale wiedz, że będzie nam cię brakowało.
- Wiem. Ostatnia sztuczka. Specjalnie dla ciebie. - przymknęła oczy, sięgając Mocą w przyszłość. - Nic ci nie będzie. – stwierdziła po chwili – Zanim nasi się dogadają i znowu ruszą na Rebelów, będziesz na emeryturze.
Jax parsknął: - Mam ich...
Odpowiedź pilota przerwało wywołanie kontrolera lotów z Upomnienia.
- Prom… - oficer zaciął się na sekundę – Urwane Ucho, masz zgodę na lądowanie. Pomóc ci wiązką czy zaryzykować i pozwolić ci podejść samodzielnie?
- Złapcie mnie. Tym pudłem nie będę psuł sobie reputacji.
Maalik złożył płaty i z gracją wylądował na wypolerowanej podłodze hangaru. Spojrzał na dziewczynę i chciał coś powiedzieć. Cokolwiek, żeby została, żeby wróciła z nim na Ostrze Imperium, żeby zawsze była na mostku gdy on rusza do walki… ale mruknął tylko: - Czystego nieba.
- Spokojnego portu. – szepnęła, wierzchem dłoni ścierając łzę z policzka. Odwróciła się i po chwili słyszał jej równe kroki na rampie.

Komitet powitalny składał się tylko z dwojga ludzi: pani porucznik i żołnierza, który miał wziąć jej rzeczy. Jego nie było. Może czeka na nią na mostku? Kass wyraźnie wyczuwała jego obecność gdzieś na rufie, dlatego lodowaty ton pani porucznik nie zrobił na niej żadnego wrażenia.
- Witamy na Upomnieniu, pani kapitan Sila.
- Kassila. Wymawia się razem.
- Oczywiście. Mogę prosić pani dokumenty?
Kass podała jej datacylinder, który natychmiast odczytała. Wszystko się zgadzało.
- Jestem porucznik Taiso. Mam panią zaprowadzić do jej kabiny, a jeśli nie jest pani zmęczona, kapitan chce panią widzieć na mostku.
- Kapitan? Chcę się widzieć z admirałem, a nie z kapitanem.
Porucznik łypnęła na nią spode łba: - Pan admirał nie przyjmuje nikogo jeszcze przez najbliższe dwie godziny. Skoro tak bardzo pani zależy, może zobaczy go pani wieczorem.
Kass wysunęła ku niej wici Mocy, ale nie znalazła w niej niczego ciekawego. Po prostu wykonywała rozkazy. A admirał nie chciał się z nią spotkać. W takim razie dlaczego zgodził się na jej przeniesienie? Nagle poczuła skurcz w żołądku. A jeśli nic już dla niego nie znaczy? Nie. To niemożliwe. Przecież tyle ich łączyło. Było im tak dobrze. Co prawda, mówił, że to koniec, ale nie mógł tak po prostu pozbyć się tego uczucia. A więc tylko ją podpuszcza. Przeciąga, żeby spotkanie było jeszcze słodsze. Dobrze – uśmiechnęła się do siebie – tyle czekałam, to mogę jeszcze poczekać. Ale potem będziesz mój, panie admirale i nie uda ci się z tego wykręcić.
Kabina była niewielka, ale schludna i funkcjonalnie urządzona. Kass poprawiła mundur, przeczesała włosy i ściągnęła je w regulaminową kitkę. Po drodze na mostek badała Mocą nastroje załogi. Podświadomie spodziewała się rozprzężenia, pewnego rodzaju zniechęcenia spowodowanego nudną misją w zapomnianym przez cywilizację zakątku Galaktyki. Jednak to, co zastała, mile ją zaskoczyło. Zadowolenie z dobrze wykonanego zadania, opadające z wolna napięcie i odprężenie, takie samo jakie biło od Maalika i jego pilotów po wygranej bitwie. A ponieważ nie wyczuwała bólu, załoga musiała dopiero co skończyć jakieś manewry. Chciała jednak sprawdzić swoje domysły.
- Jak poszły ostatnie ćwiczenia? – zapytała tonem swobodnej konwersacji.
Zaskoczenie porucznik Taiso było niemal namacalne.
- O jakich ćwiczeniach pani mówi?
- O dzisiejszych. A więc? Chyba że to tajemnica wojskowa.
- Nie, pani kapitan. – poprzedni oficjalny chłód przeszedł w podejrzliwość. Ta jednak została zaraz stłumiona przez poczucie ulgi: dotarły na mostek.
Taiso podeszła do starszego mężczyzny, który przeglądał właśnie jakieś raporty.
- Sir.
Mężczyzna nawet nie drgnął. Przeczytał informację do końca, dopisał coś do niej i podał notes młodszemu oficerowi, który cały czas czekał cierpliwie obok. Dopiero wtedy raczył się odwrócić do pani porucznik.
- Słucham?
- Sir, pani kapitan Kass Sila.
Dagon Niriz przeniósł na nią spojrzenie, zmierzył ją od stóp do głów i zwrócił się do Taiso.
- No i?
- Sir, pani kapitan pytała, jak poszły dzisiejsze ćwiczenia. Nie zdążyłam jej jeszcze odpowiedzieć.
Starszy pan uśmiechnął się i skinął z aprobatą głową.
- Admirał znów miał rację. Witam panią w zespole, Kassila.
Kass spięła się na baczność: - To dla mnie zaszczyt, sir.
- No, ja myślę. – założył ręce za plecami i zaczął przechadzać się wzdłuż iluminatorów mostka - Skąd wie pani o ćwiczeniach?
- Wyczułam nastroje załogi, sir.
- Hmm. Interesujące. Sądziłem, że nie ma już osób o takich… umiejętnościach.
- I tak zawsze była nas garstka, sir. Moje zdolności odkrył lord Vader piętnaście lat temu i od tamtej pory szkolił mnie osobiście. Mam zaszczyt nazywać go moim mistrzem. A raczej miałam. – dodała ciszej.
- No tak. Była ani pod Endorem, zgadza się?
- Tak, sir. Na niszczycielu Ostrze Imperium.
Niriz zmarszczył brwi: - Nie znam takiego.
- Sir, oficjalnie nazywa się Cierń Imperium, ale…
- Więc ma pani używać oficjalnej nazwy. – warknął – Czy to jasne?
- Tak jest, sir.
- Admirał życzy sobie, żeby mu pani złożyła wyczerpujący raport z tej katastrofy. Im szybciej, tym lepiej.
- Tak jest, sir. – nareszcie gada z sensem - pomyślała - Z przyjemnością, sir. – z chwilą gdy wymawiała te słowa uświadomiła sobie, jak idiotycznie to zabrzmiało – To znaczy, z przyjemnością porozmawiam z admirałem, ale niekoniecznie o tym… To jest… uhm… Nieważne, sir.
- Zdaje mi się, że jest pani jednak zmęczona. Radzę się porządnie wyspać, bo od jutra czeka panią prawdziwy kocioł.
- Tak jest, sir.
- Nie służyła pani jeszcze pod rozkazami admirała, prawda?
- Nie miałam tej przyjemności, sir.
- W takim razie, przez te dwa miesiące nauczy się pani wielu nowych rzeczy. A starych, głupich i zacofanych nawyków ograniczonych imperialnych oficerów musi się pani pozbyć.
- Sir? – chyba rzeczywiście była bardziej zmęczona niż się jej wydawało, bo czegoś tu nie rozumiała.
- Chodzi o to, że my tu nie strzelamy do wszystkiego co się rusza. Właściwie strzelamy tylko tyle, ile trzeba. No, ale tego wszystkiego dowie się pani później.
- Tak, sir. To zrozumiałe. Ale, za pozwoleniem, sir, dlaczego mówi pan o dwóch miesiącach? – spojrzała mu prosto w oczy. – Czy nie zostanę na Upomnieniu dłużej?
- Ależ skąd! Oczywiście, że nie. Dostanie pani zupełnie inny przydział.
- Co?! – na szczęście zaskoczenie odebrało jej mowę i nie dodała, co myśli o tej propozycji. Jakim prawem ten człowiek miesza się do jej planów? Jakim prawem chce ją odsunąć od jedynego mężczyzny w Galaktyce, który cokolwiek dla niej znaczy?! Mężczyzny, który jest dla niej wszystkim? Dla którego porzuciła światy Środka, przyjaciół, cywilizację i zemstę? Poczuła, jak gniew wzbiera w niej jak wulkan, jak Ciemna Strona kipi w jej wnętrzu szukając dla siebie ujścia. Wyczuwała emocje Niriza, który musiał zauważyć jej wściekłość, bo wyprostował się i powiedział coś do niej ostrym tonem. Nie wiedziała jednak, co, bo wcale go nie słuchała. Chciała go udusić. O, tak! To będzie dobre. Uniosła rękę i złapała go Mocą za gardło. I już, już miała zacisnąć mentalny uścisk z całej siły i rzucić nim o pokład jak szmacianą lalką, kiedy dotarło do niej, że to nie Niriz wydał takie rozkazy. Tylko admirał. Puściła kapitana, a ten ciężko sapnął. Nie potarł szyi, jak zazwyczaj robili wszyscy, którzy przeżyli taki atak. Właściwie nie zrobił nic, ale gdyby spojrzenie mogło zabijać, Kass leżałaby już martwa u jego stóp i nie uratowałaby jej cała Moc Galaktyki. Co nie znaczy, że nie może się oberwać komu innemu.
- Za pańskim pozwoleniem, sir. – warknęła, odwróciła się i zniknęła z mostka, jakby jej nigdy nie było.
Z kapitana uszło całe powietrze. Dopiero teraz roztarł obolałą szyję i pokręcił z niedowierzaniem głową.
- A mówiłem, że z Sithami są same kłopoty. – mruknął do siebie i zaraz rozejrzał się po mostku – Wszyscy w porządku? – zapytał adiutanta.
- Tak, sir. A z panem?
- Nic mi nie jest, Jarli.
- Sir? Czy nie byłoby lepiej zatrzymać panią kapitan?
- Niby jak chce pan to zrobić? Nie znał pan Vadera. A jeśli ona choć w części jest tak potężna jak on, nie zatrzyma jej nawet kompania szturmowców.
- Czy w takim razie mamy ją z głowy?
- A skąd! Właśnie idzie udusić admirała.
- Sir! – porucznik cały się sprężył, ale Niriz machnął tylko ręką.
- Nic mu nie będzie. Skoro powiedział, że da sobie radę, to ja się nie wtrącam. – a potem odetchnął głęboko i zapytał normalnym tonem – No. Ma pan już te analizy, o które prosiłem?

Kass rzeczywiście szła udusić admirała. Wściekła jak sam lord Vader, raz po raz zaciskała i otwierała dłonie, po których pełzały błękitne wyładowania błyskawic Sithów. Jak zwykle, nie umiała opanować i ukierunkować swojego gniewu, a im dłużej o tym myślała, tym szybciej się ulatniał. Gdy wreszcie dotarła przed drzwi dowódcy, została jej tylko gorycz i smutek. Nieproszeni goście nie mieli łatwego dostępu do prywatnych kwater admirała, a pierwsza przeszkoda czaiła się w cieniu po prawej. Kass nawet nie spojrzała w tamtą stronę, tylko pchnęła Mocą, podświadomie rejestrując jakiś obcy umysł. Gdy usłyszała głuchy stuk upadającego ciała, machnęła dłonią nad zamkiem i otworzyła drzwi.
Znajomy, subtelny zapach wody kolońskiej zatrzymał ją w progu i odebrał połowę pewności siebie. W pokoju panował półmrok, rozświetlany jedynie ciepłym blaskiem kilku stylizowanych kinkietów. Duży, wygodny fotel stał obrócony do niej oparciem, ale nie miała żadnych wątpliwości, kto w nim siedzi. Bezwiednie wstrzymała oddech. Serce waliło jak szalone. Fale gorąca zalewały ją jedna po drugiej. To już ponad rok, odkąd widziała go po raz ostatni. Pamiętała ten gest, gdy zakładał jej włosy za ucho, gdy po raz ostatni musnął jej policzek swoim i gdy mówił, że tak musi być i nie ma się czym przejmować.
Kilka minut wcześniej chciała się z nim kłócić, udowodnić, że musi ją przyjąć do załogi, a jeśli by nie chciał słuchać, wtłuc mu to do głowy w każdy możliwy sposób. Teraz jednak, gdyby kazał się jej wynosić na Tatooine, zrobiłaby to bez wahania. Wszystko. Wszystko, czego tylko od niej zażąda.
- Witaj, Thrawn. – szepnęła, z trudem poznając własny głos.
Postać w fotelu poruszyła się, jakby wyrwana z zamyślenia.
- Nie przypominam sobie, żebym pozwolił ci tu wejść. – aksamitny głos był lodowaty jak próżnia.
- Ee… nie pytałam… o pozwolenie.
Westchnął cicho.
- Co zrobiłaś Rukhowi?
- K… komu? – czy tak się rozmawia z kobietą, z którą się kiedyś było? – pomyślała.
- Rukhowi. Musiałaś go minąć w korytarzu. – fotel obrócił się odrobinę.
- Ach, to. – karuzela jej własnych uczuć nie pozwoliła porządnie sprawdzić, co się dzieje za drzwiami, ale raczej nie było tam żadnych trupów. – Walnął w ścianę. Nic mu nie będzie.
Nutka rozbawienia na moment przecięła aurę admirała.
- Nie zmieniłaś się. Wciąż jesteś subtelna jak oddział szturmowców. Może nieco bardziej bezczelna.
Wzruszyła ramionami: - Wiesz, kto z kim przestaje…
Wreszcie fotel całkiem się odwrócił. W półmroku, nad białą plamą admiralskiego munduru, błysnęły oczy, czerwone jak klinga sithańskiego miecza. Kass poczuła, że znowu przestaje oddychać, a nogi robią się miękkie jak z waty. To rzeczywiście był on. Władczy, wspaniały, wielki admirał Thrawn.
- Czy kapitan Niriz poinformował cię o twoich nowych obowiązkach? – zapytał jak na odprawie.
- Nie zdążył. – odparła, zbierając się w garść.
- Żyje?
Odchrząknęła i z trudem przełknęła ślinę. Jakoś dziwnie zaschło jej w ustach.
- Tak, sir. Żyje.
- Więc teraz wrócisz na mostek i zaczniesz się zachowywać jak imperialny oficer. Nie jesteś lordem Vaderem, a to nie jest twoje prywatne podwórko. Prosiłaś mnie o to przeniesienie, i ja się zgodziłem. Nie chcesz chyba w pierwszym dniu dać mi do zrozumienia, że popełniłem błąd. Prawda? – Thrawn nie podnosił głosu, ale mimo to każde słowo cięło jak wibroostrze.
- Nie, sir. Nie chcę.
- To dobrze.
Audiencja dobiegła końca. Fotel zaczął obracać się do poprzedniej pozycji.
- To wszystko? – zapytała, podchodząc bliżej – Myślałam, że… że się ucieszysz, że… no wiesz…
- Sądziłem, że ostatnio wyraziłem się wystarczająco jasno. I byłem przekonany, że mnie rozumiesz.
- No dobrze. Ale to było kiedyś. – poczuła, że oblewa się rumieńcem - Teraz jest teraz i skoro nic już nie stoi na przeszkodzie, to możemy…
- Nie. – rzucił ostro. – Nie możemy. Mówiłem ci w Imperial City, że to nasz ostatni wspólny wieczór i że nie będzie następnych. A skoro mówię: ostatni, to znaczy: ostatni. Koniec.
Odwrócił się do niej plecami.
- Kiedy będziesz wychodzić, sprawdź, co z Rukhiem.
- Tak jest, sir. – mruknęła i zabrała się do wyjścia. – Potrafisz mnie natchnąć duchem bojowym, nie ma co. – burknęła w jego stronę, zastanawiając się, kiedy i czym by wrócić na Ostrze Imperium.
- Czyż nie za to mnie kochałaś? – zapytał tak samo, jak niegdyś: miękko i uwodzicielsko, ale zarazem stanowczo – Za to, jaki jestem naprawdę?
Odwróciła się. Mężczyzna stał metr od niej i patrzył prosto w jej oczy.
- Oto jestem. Wielki admirał Thrawn we własnej osobie. Możesz mi służyć albo nie. Wybieraj.
Kass zakręciło się w głowie. W tej błękitnej twarzy i pałających oczach dostrzegła tyle siły, woli i mocy, jakiej nie widziała u żadnego z imperialnych dowódców, samego Palpatine’a nie wyłączając. Tak. On jeden mógł poskładać wszystko razem, zjednoczyć siły pod własnym sztandarem, zgnieść Rebelię jednym uderzeniem i uratować tę Galaktykę. Służyć mu znaczyło żyć i panować. Odejść, znaczyło zdradzić. A że nie dał się pocałować… cóż. Trzeba będzie nad nim popracować.
Sprężyła się na baczność: - Wszystko, co pan rozkaże, admirale Thrawn.

Rukh zwolna dochodził do siebie. Spotkanie z imperialną durastalą nigdy nie należało do przyjemnych, a tym razem nabawił się niezłego guza. Pamiętał, że nawet nie podszedł do tej kobiety. Nie miała najmniejszych szans, żeby go zobaczyć czy chociaż usłyszeć, ale i tak wiedziała, gdzie jest. I tylko uniosła rękę. Wiedział, w jaki sposób go pokonała. Również tym razem nie miał żadnych szans. A teraz ta kobieta była u admirała - jego pana, którego miał chronić. Ignorując ból głowy zerwał się na równe nogi, ale zaraz go zamroczyło. Potrząsnął łbem raz i drugi i chwiejnym krokiem podszedł do drzwi. Był w połowie drogi, gdy te się otworzyły i stanęła w nich ciemnowłosa pani oficer z szerokim uśmiechem na ustach i błyskiem w oczach.
- Cześć, Rukh. Nie poznałam cię.– odezwała się, gdy tylko go zobaczyła. – Nic mu nie jest. Możesz sprawdzić, ale nic mu nie jest.
Rukh oczywiście sprawdził.
Gdy wrócił na swoje miejsce, Kass cierpliwie na niego czekała.
- Chłopie, to naprawdę ty. Przepraszam, że tak tobą walnęłam. Mogę sprawdzić, czy nic ci się nie stało?
Rukh spojrzał na nią podejrzliwie: - Masz moc taką jak nasz dawny pan, a przepraszasz? Ostatnio nie przepraszałaś.
Kobieta przygryzła wargę.
- Taa. Widzisz, dlatego mało kto lubi Imperialnych. Nie znamy podstawowych słów. Nie gniewaj się, proszę. Nie byłam sobą… Albo raczej byłam. Mogę zobaczyć?
- Nie. Ktoś taki jak ty, z taką potęgą… nie zasłużyłem na taki honor.
Kass westchnęła i wzruszyła ramionami.
- Jak chcesz. Ale jeśli coś ci uszkodziłam, możesz nie dożyć do jutra. I kto wtedy będzie chronił naszego admirała?
Po chwili jej palce badały czaszkę, kark i plecy Noghri’ego. Tak szybko i sprawnie, jakby była lekarzem, a tam, gdzie dotykała jego skóry, czuł lekkie mrowienie.
- Masz twardy łeb. Nic ci nie jest. Żadnych pęknięć, tylko stłuczenie.
- Czy to nasz dawny pan, lord Vader, przekazał ci tę umiejętność?
- Nie. Tego mnie nie uczył.
- To bardzo przydatna wiedza dla wojownika.
- Żebyś wiedział. No. – roztarła dłonie. – I gotowe. A przy okazji, dalej masz ten sztylet?
Niespodziewanie w jego szarej dłoni błysnął nóż.
- Mogę zobaczyć?
- Proszę.
I podał jej swoją broń. Gdy tym razem dotknęła ostrza, czas jednocześnie zwolnił i przyspieszył, a kontury otaczającego ją świata wykrzywiły się groteskowo. Spojrzała na swoje dłonie, ale nie widziała ich. Zobaczyła tylko czubek tego ostrza wystający z czegoś czerwonego.
Brzęk metalu uderzającego o metal przerwał wizję.
- Oj, widzę, że ciągle potrafisz go używać. – podniosła broń i podała ją właścicielowi. – Muszę już iść. Ale obiecaj mi coś.
- Co takiego?
- Obiecaj mi, że będziesz chronił Thrawna bez względu na wszystko i nigdy, przenigdy go nie zostawisz.
- Obiecałem ci to ostatnio i obiecuję ci to teraz, Kassila. – odrzekł Noghri, a ich pełne troski spojrzenia się spotkały.

Kapitan Niriz nie był tak wyrozumiały. Najpierw kazał jej czekać dobre pół godziny, a potem zabrał się do wyliczania tego, co powinien z nią zrobić. Kass nie miała innego wyjścia, jak tylko prężyć się na baczność, patrzeć prosto przed siebie i powtarzać „tak jest, sir”. I to na oczach całej obsady mostka. Co prawda każdy udawał, że nic a nic go to nie interesuje, ale zaciekawienie było tak namacalne, że można by wibrotopór powiesić.
- To był zamach na oficera! – warczał - Powinienem kazać panią rozstrzelać i to natychmiast!
- Tak jest, sir!
- Hmm. Właściwie, dałoby się panią rozstrzelać? – szczerze się zainteresował.
- Tak jest, sir!… To znaczy, raczej nie, sir.
- Raczej nie? Co to ma znaczyć? Albo tak, albo nie. Więc?
- Nie, sir!
- A to dlaczego?
- Cóż, sir. Robiłabym wszystko, żeby przeżyć. Szybciej zginąłby pluton egzekucyjny.
- Chciałbym to zobaczyć. – zgrzytnął zębami – Lecz na razie wielki admirał Thrawn kazał panią puścić żywcem. Przyjemność rozpylenia pani na atomy zostawił Rebeliantom i różnym innym bandziorom.
- Tak jest, sir! Dziękuję, sir!
- Nie ma za co. – zmrużył oczy – Straż!
Dwóch szturmowców z obstawy mostka podeszło do niego.
- Zabierzcie panią kapitan do karceru i przyprowadźcie tu jutro o siódmej zero zero.
To przestało być zabawne.
- Sir! – szarpnęła się, ale natychmiast zatrzymała ją silna ręka w białym pancerzu.
- Pani jest ostatnią osobą, która ma tu coś do powiedzenia, Kassila. Zobaczymy, czy Sithowie są równie mocni w okazywaniu posłuszeństwa jak własnej pychy. Wyprowadzić!

- Super. – mruknęła, gdy durastalowe drzwi celi zamknęły się za nią. Nie tak wyobrażała sobie początek kariery u boku admirała. Bezwiednie uśmiechnęła się na jego wspomnienie, przeciągnęła się, ziewnęła, rozpuściła włosy i zdjęła buty. Potem usiadła w pozie medytacyjnej, kilka razy głęboko odetchnęła, aby się rozluźnić i otworzyła się na Moc. Na początek pozwoliła swoim myślom płynąć swobodnie. Obrazy z ostatnich godzin, dni i miesięcy nakładały się na siebie i mieszały. Nie podążała za żadnym z nich, nie próbowała żadnego zatrzymać na dłużej. Patrzyła na to wszystko z boku, jakby oglądała jakiś holodramat. Nie przyglądała się intencjom Imperatora ani szalonej pogoni Vadera. Pozwoliła, by postaci i cele Rebeliantów wdarły się do jej poukładanego świata i wywróciły go do góry nogami. Przez sekundę skupiła spojrzenie na młodym Skywalkerze, ale zaraz pognała dalej. Nie wiedziała, czy ją wyczuł, czy nie i nie miało to dla niej znaczenia. Kiedy ten lot bez celu wreszcie się jej znudził, zaczęła powtarzać w myślach kodeks Sithów:
Spokój to kłamstwo. Jest tylko pasja.
Dzięki pasji osiągam siłę,
Dzięki sile osiągam potęgę,
Dzięki potędze osiągam zwycięstwo,
Dzięki zwycięstwu zrywam łańcuchy.
Moc mnie wyzwoli.
Chciała, jak zwykle, rozważać poszczególne wersy, ale tym razem przy słowie „pasja” rozproszyły ją czerwone, pałające oczy admirała. Pozwoliła rozwinąć się tej wizji, lecz zamiast biernie obserwować, nagięła leciutko obraz i „doczepiła” do niego imię Thrawn. Wizja natychmiast zniknęła. Przywołała oczy raz jeszcze i raz jeszcze pomyślała o nich w kontekście admirała. Znów zniknęły, a ich miejsce zajęła pustka. Za trzecim razem nie myślała o nikim, tylko patrzyła. Chociaż nieruchome, Kass miała wrażenie, że wpatrują się w nią z niechęcią i pogardą. Wtem wokół nich zaczęła pojawiać się reszta twarzy: błękitna skóra, czarne brwi, zacięte usta. Swoją drogą, całkiem ładne usta. Prosty nos i stanowcze rysy uzupełniały portretu Chissa. Przyglądała się tej twarzy, dopóki się nie rozmyła w kalejdoskopie innych, zupełnie nielogicznych wizji. Wtedy uniosła powieki. To nie był Thrawn. Tego była pewna. Więc kto? Inny Chiss, nerfie! – zganiła siebie w duchu – Thrawn nie jest jedynym ze swojej rasy. Ale czy będzie przeciwko nam, czy nie? A może jest wrażliwy na Moc? Nie. Nie miał wokół siebie tej specyficznej aury. W ogóle było w nim coś dziwnego. Kass zastanowiła się nad uczuciami, którymi emanowała wizja. No tak. Rozumiem. Wszystko jasne. Uśmiechnęła się w duchu: żal, ból, gniew, pogarda i - nie umiała rozstrzygnąć: pycha czy duma. Emocje przyciągające Ciemną Stronę.
- No, no, panie Chissie. – mruknęła do siebie – Kiedy cię spotkam, będę mogła czerpać z ciebie jak z reaktora. I nieważne, po której będziesz stronie.

Punktualnie o siódmej zero zero dwaj szturmowcy wprowadzili panią kapitan Kassilę na mostek i przekazali w ręce porucznik Taiso. Ta włożyła jej do ręki notes elektroniczny i poinformowała, że za dwie godziny admirał chce mieć pełny raport z jej udziału w bitwie pod Endorem. Poczym zrobiła regulaminowy w tył zwrot, zostawiając ją samą. Kass ulokowała się w jakimś kącie i otuliwszy się płaszczem Mocy, wysłała myśli prosto do procesora notesu. Na ekranie błyskawicznie pojawiły się zapisy:
„Według rozkazu Imperatora grupa uderzeniowa, w której skład wchodził ISD Cierń Imperium, miała zająć pozycję w sektorze…”
Cała bitwa jeszcze raz przelatywała jej przed oczyma. Kass pomijała dane taktyczne, które admirał już znał lub mógł znaleźć w bazie danych. Skupiła się na własnym punkcie widzenia, analizach, odczuciach i wnioskach. Gdy skończyła godzinę później, czoło pokrywały jej kropelki potu. Otarła twarz chustką i wręczyła notes zaskoczonej pani porucznik.
- Proszę bardzo. Raport dla admirała. Czy teraz może mi pani powiedzieć, jak będzie wyglądała moja praktyka na Upomnieniu?
- Tak jest. Ale najpierw kapitan chciałby dokończyć wczorajszą rozmowę.
- Oczywiście.
Niriz nie był zachwycony jej pojawieniem się w polu widzenia.
- Miała pani być godzinę temu. – burknął.
- Byłam, sir. Pisałam raport dla wielkiego admirała.
- Ciekawe gdzie?
- Przy zapasowej konsoli łączności na bakburcie. – wskazała kciukiem za siebie.
- Jakoś sobie nie przypominam, żebym tam panią widział.
- To zrozumiałe, sir. Nie chciałam, żeby mi ktokolwiek przeszkadzał.
Dowódca spojrzał na nią unosząc jedną brew.
- Potrafi pani zniknąć?
- Nie, sir. Raczej nie zwracać na siebie uwagi. To taka sztuczka. Zupełnie nieszkodliwa. – dodała szybko.
- Sztuczka? – dowódca był sceptyczny.
- Tak jest, sir.
- To jest okręt wojenny. Nie życzę sobie żadnych sztuczek na pokładzie, a już na pewno nie na mostku. Czy to jasne?
- Tak jest, sir. – przytaknęła skwapliwie.
- No dobrze. Na czym właściwie polegały pani obowiązki na Cierniu Imperium? Co prawda kapitan Hornet próbował mi to wytłumaczyć, ale wszystko jeszcze bardziej zagmatwał.
Kass uśmiechnęła się: Myrr nigdy nie był zbyt elokwentny, a wyjaśnienie sposobów użycia Mocy po prostu wykraczało poza jego możliwości.
- Sir, na co dzień pełniłam obowiązki trzeciego oficera, natomiast z powodu moich…hmm, niecodziennych umiejętności, przed bitwą i podczas niej byłam oficerem operacyjnym.
- Oficerem operacyjnym? Proszę to wyjaśnić.
- Tak jest, sir. Przejmowałam bezpośrednie dowodzenie.
- Ooo, to ciekawe. A co w tym czasie robił kapitan Hornet?
- Najczęściej się pieklił, sir. A oprócz tego musiał potwierdzać moje rozkazy i wykonywać te wszystkie czynności dowódcy, którymi nie mogłam się zająć.
- I on się na to godził?
- Taki był rozkaz lorda Vadera, sir. Poza tym podnosiła się sprawność bojowa Ostrza… to znaczy Ciernia Imperium.
- Hmm. O ile procent?
- Średnio o około dziesięć do piętnastu, sir. Jeśli mój mistrz był w pobliżu, dochodziła do trzydziestu, natomiast gdy czułam obecność Imperatora, spadała poniżej dziesięciu procent.
- Interesujące. Nie powinno być na odwrót?
- No cóż, sir. Oględnie mówiąc, miał swoich ulubieńców. Ja się do nich nie zaliczałam.
- I jeszcze pani żyje?
- Nie byłam ambitna, sir. Chciałam tylko latać.
- Niech mi pani opisze, na czym konkretnie polegała ta pani „niecodzienna umiejętność”?
Kass odetchnęła głęboko i sięgnęła w Moc, by móc wyjaśnić to jak najdokładniej, a jednocześnie jak najprościej. Chciała też sprawdzać, na ile Niriz ją rozumie. Natychmiast też wyczuła bliską obecność admirała. Szedł na mostek.
- Sir, czy moglibyśmy z tym chwilę poczekać? – zapytała i nie czekając na ochrzan kapitana dodała szybko – Admirał zaraz tu przyjdzie.
Dowódca spojrzał na chronometr: - Co pani…
- Jest za drzwiami, sir. – przerwała mu i odwróciła się ku wejściu.
Istotnie. Wszedł spokojnym, sprężystym krokiem, omiatając wszystkich leniwym spojrzeniem.
- Dzień dobry, kapitanie. – skinął lekko na powitanie.
- Dzień dobry, panie admirale. – odparł Niriz, oddając ukłon.
- O, jest też nasza namiastka lorda Vadera. – zauważył, przepalając Kass wzrokiem. Pod siłą jego osobowości spłonęła rumieńcem, a i porównanie mile ją połechtało.
- Sir, nie zasłużyłam… - zaczęła.
- Zgadza się. – ostudził ją Thrawn i zwrócił się do Niriza – Jak rozumiem, dzisiaj nikogo jeszcze nie uduszono?
- Nie, panie admirale. Blok więzienny też nie został uszkodzony.
- Kto by pomyślał. Może jednak nie ma pani takiej potęgi, jaką próbuje nam pani wmówić, pani kapitan?
O co mu chodzi? – pomyślała z goryczą – Co mu przyjdzie z tego publicznego upokarzania? Czy chce pokazać, kto tu rządzi? Nie musi tego robić. No, chyba że chce mieć prywatny pokaz umiejętności wkurzonego Sitha. Uniosła dumnie głowę. To mu może zafundować od ręki. Zgrzytnęła zębami, a w oczach błysnęły ognie.
- Mam, sir. I mogę ją panu zaprezentować w każdej chwili.
- To dobrze. – znowu zbił ją z tropu - Teraz poproszę o raport.
Kass rozejrzała się za porucznik Taiso, ale ta była po drugiej stronie mostka. Mogła się założyć, że zrobiła to specjalnie. Notes leżał obok młodszej oficer i Sila przyciągnęła go sobie Mocą. Komputerek ze świstem przeleciał obok Niriza, poczym wylądował w wyciągniętej dłoni Kass.
- Proszę, panie admirale.
- Dziękuję. – Thrawnowi nawet nie drgnęła powieka. Podszedł do swojego fotela i rozsiadł się wygodnie.
- Sir, właśnie pytałem panią kapitan, na czym polegała jej działalność podczas bitwy.
- I czego się pan dowiedział?
- Tego, że zdolność bojowa jej oddziałów była wyższa od przeciętnej o trzydzieści procent.
- Tak. Tylko proszę zauważyć, że pańska załoga od dawna osiąga wyniki lepsze od przeciętnej, a nie mamy na pokładzie żadnego Sitha. Nie, kapitanie. Ta umiejętność nie jest nam potrzebna. Myślałem o czymś innym. Kapitan Kassila ma nieprawdopodobny refleks. Wyczuwa pani niebezpieczeństwo, prawda?
- Tak, sir.
- Z jakim wyprzedzeniem?
Z jakim wyprzedzeniem? - pomyślała - Przecież nigdy tego nie mierzyłam. Ale, zaraz. Gdyby się zastanowić… to jakieś…
- Od pięciu sekund do setnych sekundy. – odparła. Dla Niriza to nie był żaden wyczyn.
- Tak mało?
- Wystarczająco dużo, żeby zdążyć postawić osłony, jeśli się przelatuje obok pozornie zwykłej asteroidy, która przypadkiem jest piracką bazą, kapitanie. – wyjaśnił Thrawn. – Czym jeszcze może się pani pochwalić?
- Sir, podczas medytacji bitewnej znam zamierzenia przeciwnika, nim zdąży je wprowadzić w życie. W praktyce wygląda to tak, że moje myśliwce dopadają wroga, zanim zdąży on uzbroić rakiety, a czasami w ogóle wystartować. Bitwa kończy się, zanim się tak naprawdę zacznie.
- Czy lord Vader tego panią nauczył?
- W zasadzie nie, sir. Nie posiadał tej umiejętności. Pomógł mi ją tylko odnaleźć i rozwinąć. Imperator był w tym o wiele lepszy ode mnie.
- A jednak przegrał.
- Tak jest, sir. – przyznała cicho.
- Czy podczas tamtej bitwy wspierała się pani na nim?
- Nie, panie admirale. A przynajmniej tak mi się wydawało. – przyznała - Potęga Imperatora mnie przytłaczała. Była zbyt… mroczna. Nie chciałam tego przesyłać naszym chłopakom… To jest, pilotom i załodze, sir.
- Co się stało, gdy zginął Imperator? Poczuła to pani?
- Oczywiście, sir. Wyrzuciło mnie z fotela. Ocknęłam się trzy dni później.
- A jak na to zareagowali pani piloci?
Kass przypomniała sobie pełną troski twarz Jaxa, który pochylał się nad nią, gdy odzyskiwała przytomność. I nagle zapragnęła wrócić do domu. Do swoich. Do ludzi, którzy cieszyli się na jej widok, którzy ze spokojem lecieli do bitwy, przekonani że ona poprowadzi ich najbezpieczniejszą drogą; którzy marudzili jak dzieci, gdy lord Vader wysyłał ją z jakąś misją poza Ostrze Imperium, no i którzy śmiali się z jej nieszkodliwych sztuczek. To pragnienie powrotu było tak silne, że musiała złapać się czegoś, by nie pobiec prosto do hangarów. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że tym czymś, co jeszcze łączyło ją z mostkiem, było silne ramię w białym rękawie admiralskiego munduru. Jej dłoń odskoczyła jak oparzona.
- Och, sir! Najmocniej przepraszam!
- Dobrze się pani czuje? – zapytał kapitan. Musiała ciekawie wyglądać, skoro wyczuła od niego falę współczucia.
- Tak jest, panie kapitanie. – oprzytomniała natychmiast.
- Admirał pytał…
- Tak, sir. Dowódca Maalik mówił, że niedługo przed zniszczeniem Gwiazdy Śmierci poczuł się… jakby to powiedzieć, przybity, smutny i przeszło mu przez myśl, że chyba, przepraszam sir, ale to jego słowa, chyba mamy przerąbane. W tej chwili dekoncentracji jakiś Rebel uszkodził mu prawy panel i musiał wracać na pokład. Reszta naszych w mniejszym lub większym stopniu poczuła się podobnie.
Thrawn zmrużył oczy i chwilę milczał.
- Cóż. – mruknął w końcu – Stało się. Nie możemy dopuścić, aby to się kiedykolwiek powtórzyło. Dlatego, kapitan Kassila, zabraniam pani używania medytacji bitewnej i wpływania w taki sposób na moich żołnierzy. Nie pozwalam ingerować w umysły załogi ani tej, ani żadnej innej jednostki będącej pod moimi rozkazami. Czy to jasne?
Ku swojemu zaskoczeniu Kass odetchnęła z ulgą. Lubiła ten prąd Mocy przepływający przez nią podczas walki, to połączenie całej załogi w jedno ostrze wymierzające sprawiedliwość w imieniu Imperium, ale ucieszyła się, że już nie poczuje każdej pojedynczej śmierci i że nie będzie karmić się nienawiścią wypełniającą pole bitwy.
- Jasne jak słońca, panie admirale.
- To dobrze. – nawet jeśli Thrawn spodziewał się oporu ze strony Kass, nie dał tego po sobie poznać. – Zamierzam wykorzystać pani refleks i niesamowitą intuicję. Tu, w Nieznanych Rejonach, będzie pani miała wiele okazji, żeby się popisać. To wszystko.

- Co pan o niej sądzi, kapitanie? – spytał admirał, gdy brązowo-ruda kitka wraz z właścicielką zniknęła poniżej, wśród stanowisk bojowych załogi.
- Rozchwiana emocjonalnie. Nigdy nie spotkałem nikogo, komu tak szybko zmieniałby się nastrój, sir.
- To przez Vadera. Gdyby przeszła normalne szkolenie, byłaby świetnym oficerem, a on ją po prostu zmarnował. Co jeszcze pan zauważył?
- Zdaje się być mocno zżyta z załogą Ciernia Imperium. Zwłaszcza z pilotami.
- Zgadza się.
- To dość dziwne jak na Jedi, sir. Pamiętam, że nie mogli wikłać się w żadne związki, a już na pewno pozwolić uczuciom, aby nimi kierowały.
- Tak, kapitanie. Tylko, że Kassila nie jest Jedi. Jest, a raczej mogła być, Sithem. Na szczęście dla nas nie ukończyła szkolenia.
- Z całym szacunkiem, panie admirale, ale czy taka niewyszkolona osoba nie przyniesie nam więcej szkód niż pożytku?
- Nie, jeżeli ją odpowiednio oszlifujemy. Pan ma ją nauczyć słuchania rozkazów i logicznego myślenia. Resztę proszę zostawić mnie.
- Tak jest, panie admirale.
- Na początek trzeba ją uspokoić. Proszę ją na razie przydzielić do kontroli lotów. Ale przez najbliższe… cztery wachty niech ją pan trzyma na mostku, bez możliwości zejścia nawet na chwilę. Damy jej okazję wykorzystania swoich zdolności w przydatny sposób.

Kilkanaście godzin później, gdy wspólnymi siłami ujarzmili żywioł zwany Kassila, admirał oddawał się rozmyślaniom w zaciszu swojej kajuty. Poza takimi drobnostkami jak Rebelia, walka polityczna imperialnych moffów, braki w sprzęcie i ludziach czy grupa miejscowych piratów, Thrawn zastanawiał się, jak zmusić Kass do służby w nowo powstającej Falandze. Wiedział, że zrobi wszystko, czego będzie od niej chciał. To nie był problem. Problemem była cena, jakiej zażąda. A tej ani myślał płacić.
Motorem działań Kass była pasja. Tego nauczył ją Vader i nic nie dało się z tym zrobić. A pasje miała dwie. Pierwszą był imperialny niszczyciel gwiezdny i wszystko, co się z nim wiązało do tego stopnia, że przez cały czas służby na Cierniu Imperium niemal nie schodziła z pokładu.
I to było dobre. Natomiast druga pasja… No cóż. Drugą pasją był on sam. I wiedział, że dziewczyna nie odpuści, dopóki nie postawi na swoim. Pewnie po długich namowach i cierpliwym tłumaczeniu, poprzestałaby na całusie w policzek… Uśmiechnął się. Akurat. Nie, najlepiej w ogóle jej nie dotykać. Ten rozdział jest już zamknięty i żadne sztuczki Sithów nie pomogą jej odzyskać admirała. Niech się cieszy, że pozwolił jej służyć na tym samym okręcie. Będzie musiała znaleźć sobie inny obiekt zainteresowania. A może ściągnąć tu tego pilota… Maalika? Oczywiście, a potem całe skrzydło, Myrra Horneta, a najlepiej cały niszczyciel. Nie. Natychmiast się zorientuje i zacznie stawiać coraz większe wymagania. Nim się obejrzą, Kass będzie dowodzić całą grupą uderzeniową i w nosie będzie miała rozkazy wielkiego admirała. Jedyną rzeczą, jakiej ta niedoszła lady Sithów nie może dostać, jest władza.
Nagle cały zesztywniał. A gdyby była Jedi? Prawdziwym Jedi w jego służbie? W służbie jego ludu? Jedi nie pragną władzy. Żyją po to, by służyć innym – tak przynajmniej słyszał. Był tylko jeden problem: Thrawn nie znał żadnego mistrza Jedi. To znaczy, żadnego normalnego mistrza. Podobno ten Rebeliant, Skywalker, jest Jedi. Ale on z pewnością będzie chciał przeciągnąć ją na swoją stronę. Co, jeśli mu się uda? Czy Kass zdecyduje się wystąpić przeciwko Imperium? Przeciwko niemu? Nie – stwierdził stanowczo - Nie zrobi tego. Nie uderzy w swoich. Chociaż… czy nie poczuje się odsunięta przez Thrawna? Czy wtedy może poczuć się zdradzona? Doprowadzona do ostateczności jest nieprzewidywalna. Może nie będzie osobiście strzelać, ale jej wiedza i dar przekonywania… Wyobraził sobie Kass jako agenta Rebelii, rozbijającą w puch to, co z takim trudem trzyma się jeszcze razem i uznał, że wolałby raczej widzieć ją w X-wingu. Z niesmakiem odsunął od siebie tę wizję. Nie. Rebelianci nie mogą jej dostać. Zwłaszcza nie teraz, gdy jest tak rozchwiana.
Znowu się rozluźnił. Właściwie, to potrzeba jej tylko mentora. Kogoś, kto ją odpowiednio ustawi, pokaże nowy szlak, wszystkie zagrożenia, jakie czyhają na lud Chissów. Kogoś, kto zapewni poczucie bezpieczeństwa i przedstawi Falangę jako jej nowy dom. Nawet nie musi być wrażliwy na Moc. Może Parck? Nie. I tak ma dużo roboty. Stent? Nie wytrzymaliby ze sobą dziesięciu minut.
Admirał zastanowił się przez chwilę. Co prawda chciał używać miecza świetlnego Kass do chirurgicznych cięć wszędzie, gdzie nie można by uderzyć inaczej, ale rozwiązanie, jakie mu przyszło do głowy, wydawało się o wiele ciekawsze. Kapitan Kres’er’tann, pierwszy oficer Cichego, miał wszystkie cechy niezbędne do prowadzenia takiego narwańca. Jeśli ktoś, poza samym Thrawnem, miał silniejszą wolę od pani kapitan, to był to właśnie Sert.
Sięgnął do panelu łączności wbudowanego w fotel.
- Tu Thrawn. Proszę połączyć mnie z kapitanem Kres’er’tannem z krążownika Cichy i przesłać im akta kapitan Kassili.
Po dłuższej chwili, przez szumy i trzaski, dobiegł go zasadniczy głos mówiący w rodzimym języku Chissów.
- Tu krążownik Cichy, porucznik Mitt’rask’arani. To dla nas zaszczyt, admirale Mitth’raw’nuruodo.
Admirał nie od razu skojarzył porucznika. To, zdaje się, jeden z najnowszych rekrutów.
- Wiem. Chcę rozmawiać z kapitanem.
Mitt’rask’arani nie odpowiedział od razu. Z pewnością szukał dowódcy gdzieś na pokładzie.
- Admirale Mitth’raw’nuruodo. Kapitan Kres’er’tann nadzoruje naprawy przy silnikach. – odparł w cheunh - Wywołam go, ale to trochę potrwa.
- Naprawy? Co się stało? Przecież Cichy był w dobrym stanie.
- W zasadzie tak. – zgodził się porucznik znów chwilę później. Czyżby ktoś mu tłumaczył ze wspólnego? – Wprowadzamy kilka modyfikacji, panie admirale, żeby ta skorupa przynajmniej przypominała okręt wojenny.
- Ile wam to zajmie?
- Półtora imperialnego miesiąca, panie admirale. – wyjaśnił w języku Chissów z lekkim poślizgiem. Tak, wyraźnie ktoś mu tłumaczył. – Kapitan na linii.
Jakość dźwięku jeszcze się pogorszyła, a holograficzny obraz wciąż się nie wyświetlał. Kapitan przynajmniej mówił we wspólnym. Silnie akcentowanym, ale zrozumiałym.
- Kapitanie Kres’er’tann. Może mi pan wyjaśnić, co wyprawiacie z tym carrakiem?
- Tak jest, panie admirale. Dostosowujemy go do naszych standardów. Mamy rozgrzebany cały napęd, bo strasznie trzęsie, a przy okazji wymieniamy kilka innych rzeczy.
- Systemy łączności?
- Też. Przepraszam za te niedogodności, panie admirale, ale na tym nie dało się pracować.
- Poprzedniej załodze się udawało.
- To byli ludzie, panie admirale. Nie mieli wielkich wymagań. Chcę, żeby Cichy był odpowiednio dopasowany do powierzonych mu zadań.
- Rozumiem. – oznaczało to, że krążownik został wybebeszony do samego pancerza i poskładany na nowo z wszelkimi możliwymi ulepszeniami. – Kiedy pan skończy?
- Standardowy miesiąc, może półtora, admirale Mitth’raw’nuruodo.
- To dobrze. Mam już dla was dowódcę. Jest właśnie na przeszkoleniu.
W głosie Kres’er’tanna zagrała nutka rozczarowania.
- To dobra wiadomość, panie admirale. Niewątpliwie ktoś pokroju komandora Parcka?
- Bynajmniej. Prześlę panu jej dane. Na razie ma pan dwa miesiące, żeby dowiedzieć się jak najwięcej na temat istot zwanych Jedi i Sith.
- Tak jest. – rozczarowanie pogłębiło się.
- I proszę, aby załoga Cichego znała wspólny.
- Tak jest.
- Kiedy już się pan zapozna z dossier kapitan Kassili i będzie wam normalnie działała łączność, będę chciał z panem porozmawiać. Do zobaczenia, kapitanie Kres’er’tann.
Thrawn rozłączył się. Jeden problem z głowy. Zostało ich już tylko całe mnóstwo. Przeciągnął się i rozsiadł wygodnie. A co do moffów…

Kres’er’tann wytarł błękitne dłonie w szmatkę i wrócił do techników. Chissowie i ludzie pracowali w zadziwiającej zgodzie. Przynajmniej ci tutaj nie kłócili się o byle co. Pewnie dlatego, że nie było wśród nich Traski. A właśnie. Kategorycznie zabronił mu majstrować przy systemach łączności. Skoro nie umiał słuchać, zapłaci za to. Teraz kapitan w pełni rozumiał, dlaczego Mitt’rask’arani wyleciał z Floty. Po tych kilku miesiącach odkrył jego dobre i złe strony – był świetnym wojownikiem, dowódcą i pilotem, w czasie bitwy opanowany i spokojny, ale mimo to nie potrafił grać w zespole. Gardził nie-Chissami i dawał to odczuć na każdym kroku. Wszystko, co robiła ludzka część załogi, kazał poprawiać – najczęściej zupełnie niepotrzebnie. Kres’er’tann miał tego serdecznie dość i wreszcie znalazł sposób, aby się zemścić.
- Pani technik Sid’ellia – zwrócił się do Chissanki nurkującej w głębi maszynowni – Proszę robić tak, jak ustaliliśmy na początku. Nie ma czasu na zakładanie nowych systemów chłodzenia. Trzeba będzie zrobić to później. Admirał Mitth’raw’nuruodo dał nam dwa miesiące, a reszta będzie zależała od nowego dowódcy.
- Dobrze, kapitanie. Tylko niech pan go przekona, że trzeba koniecznie wymienić ten system.
- Nie trzeba. – burknął szef mechaników Wes Alten.
- Dobrze, dobrze. – uspokoił go dowódca – I nie jego, ale ją.
- O, nie! – jęknął Alten – Jeszcze babę nam przyślą!
Sid’ellia zachichotała, a i twarz szefa nie była jak zwykle poważna. Wyglądało na to, że zaczęli się dogadywać.
- Przepraszam, pani technik, ale byłem żonaty i wiem, co to jest, jak baba się rządzi. Może u was jest inaczej, ale to są ostatnie dni spokojnej służby. Ja wam to mówię. A wiem, co mówię.

Na całym Cichym wisiały pęki kabli przywiązane byle jak (ekipa ludzka), albo porządnie (ekipa Chissów), na korytarzach leżały różne skrzynki, albo równo ułożone skrzynki, ale wszyscy byli jednakowo brudni. Nawet pilotów przeszkolono do przeprowadzania podstawowych napraw i modernizacji.
Mostek był tak samo rozbebeszony jak maszynownia, ale pracowali tu tylko Chissowie. Traska z głównym łącznościowcem podłączali właśnie holoprojektor do systemu, gdy podszedł do nich kapitan.
- Co to ma znaczyć? – zapytał we wspólnym, gromiąc porucznika wzrokiem.
- Sir – odezwał się szef łączności – To nie jest wina porucznika Traski. System naprawdę nie może współpracować z nowymi elementami. Trzeba wszystko wymienić i zdecydować się albo na nasz, albo na imperialny.
- To na co pan czeka?
- Sir, nie mam tu kilku ważnych elementów naszego…
- To założy pan to, co było. To rozkaz. Wykonać natychmiast.
- Tak jest. – technik sprężył się i rzucił porucznikowi przepraszające spojrzenie.
- A pan – kapitan zwrócił się do młodszego oficera – pójdzie ze mną.

Kajuta pierwszego oficera nie brała udziału w modernizacji, więc panował w niej wzorowy porządek. Kres’er’tann nalał sobie wody i opadł na fotel. Traska został przy drzwiach.
- Czy to był pański pomysł, aby zmieniać system łączności?
Porucznik zacisnął szczęki i uniósł głowę: - Tak, kapitanie Kres’er’tann.
- Czy nie zabroniłem panu tego?
- Tak, kapitanie Kres’er’tann.
- A więc nie wykonał pan rozkazu. Czy tak?
- Tak.
- Gdybyśmy należeli do floty Imperium, którego pan tak nienawidzi, zostałby pan rozstrzelany. Zdaje pan sobie z tego sprawę?
- Tak, kapitanie Kres’er’tann.
Pierwszy zmrużył oczy: - Nie rozumiem, co chce pan przez to osiągnąć. Czy to jakaś forma autodestrukcji?
- Pozwoli pan, że nie odpowiem na to pytanie.
- Jak pan chce. A skoro ma pan dość życia, bo tak to wygląda – tu oczy porucznika błysnęły złowrogo – mam coś lepszego niż pluton egzekucyjny. Za dwa miesiące przybędzie do nas nowy dowódca, imperialna pani kapitan Kasscośtam. Wybrałem pana na stanowisko jej adiutanta.
Traska zbladł, a po sekundzie zrobił się lawendowy.
- Chyba nie mówi pan poważnie, kapitanie Kres’er’tann? – wycedził.
- Jak najbardziej. I, na litość, niechże się pan opanuje. Przestaje się pan zachowywać jak Chiss.
Podziałało. Porucznik odetchnął głęboko i powoli wracał do naturalnego koloru.
- Przepraszam, dowódco. To się więcej nie powtórzy.
- Jasne. Do tego czasu ma się pan nauczyć wspólnego. Jakoś musicie się dogadywać…
- Kapitanie – przerwał mu, starannie modulując głos - proszę dać mi inne zadanie. Jakiekolwiek, ale inne.
- Nie. Nie ma pan prawa o nic prosić.
- Dowódco! Dobrze pan wie, jak nienawidzę ludzi i dlaczego. Niech mi pan nie każe… służyć – niemal wypluł to słowo – jednemu z nich i to jeszcze kobiecie.
- Wiem, wiem. Na pocieszenie przypomnę panu, że większość Imperialnych żywi podobne uczucia względem nas i innych Obcych. Ona może być inna, w przeciwnym razie nie byłoby jej na Upomnieniu. Chociaż też może gardzić obcymi. Więc przynajmniej to was będzie łączyło. Od czegoś trzeba zacząć. Ale o tym później.
- Dowódco! – szepnął Traska.
- Cicho. Sam jest pan sobie winien. Uważam, że to i tak łagodna kara. Będzie pan miał okazję pokazać, co odróżnia naszą rasę od innych. I udowodnić, że jednak jest pan chissańskim oficerem.
Spojrzenie Mitt’rask’araniego mówiło, że nigdy mu tego nie zapomni, ale nie odezwał się ani słowem.
- Tak lepiej. Zwalniam pana ze wszystkich obowiązków poza wachtowymi. Ma się pan uczyć języka. Ale najpierw przetrząśnie pan archiwa i dowie się co to takiego Jedi i Sith. Podobno to istoty zamieszkujące tę galaktykę.
- Kapitanie, obawiam się, że nasz komputer pokładowy nie ma takich danych.
- Racja. No nic. Niech pan to sprawdzi, a jeśli nie będzie, poleci pan na Nirauan. Może pan zabrać myśliwiec.
Traska niemal się skrzywił z obrzydzenia.
- Albo iść na piechotę. I niech się pan odmelduje przed wyjazdem. Może pan odejść, poruczniku.
- Tak jest, kapitanie Kres’er’tann.
Pierwszy został sam. Zastanawiał się, czy dobrze zrobił. Żal mu było porucznika, bo wiele ostatnio przeszedł, ale nie można było dłużej mu pobłażać. Zamiast rozprawić się z demonami przeszłości, Traska rzucił się w wir pracy, a gorycz i ból zżerały go od środka. Może te kilkanaście godzin w nadprzestrzeni wystarczy mu na zastanowienie, na poukładanie sobie wszystkiego od nowa. Może. Kątem oka dostrzegł na biurku mrugającą lampkę - sygnał oczekującej wiadomości. Włączył komputer i otworzył plik. Z Upomnienia. Akta nowego dowódcy. Musiał przyznać, że spodziewał się starszej osoby, tymczasem z holozdjęcia patrzyła na niego młoda, łagodna i – jak na ludzkie kategorie – ładna twarz mniej więcej trzydziestoletniej kobiety. Zerknął na dołączoną notatkę od admirała Mitth’raw’nuruodo. A potem usiadł w fotelu i przeczytał jeszcze raz. Bardzo, bardzo uważnie.

LINK
  • spostrzeżenia

    Darth Barth 2010-05-24 09:03:00

    Darth Barth

    avek

    Rejestracja: 2006-11-11

    Ostatnia wizyta: 2013-05-21

    Skąd: Cieszyn

    mało oryginalny tytuł posta
    dużo dialogów

    LINK
  • ...

    Stele 2010-05-24 10:37:00

    Stele

    avek

    Rejestracja: 2010-01-04

    Ostatnia wizyta: 2019-12-19

    Skąd: Wrocław

    Ano tytuł mógłby być. "Moje opowiadanie" jest zazwyczaj jakimś chłamem o klonie biegnącym po polu.

    Jest dość oryginalnie i imperialnie. To lubię. Dziewczyna z Secret Order z przerostem ego. Jak można nazywać się Sithem? Takich jak ona, było trochę we flocie. I jeszcze te związki z Vadrem... Nie za dużo TFU? Imperator miał rzeszę szkoleniowców, co zdolniejszych brał pod własne skrzydła, ale przydzielać kogoś Vaderowi? Thrawn też nie miał najlepszych doświadczeń z jej podobnymi. Jedna taka zwana Arden Lyn zdradziła. Niby nasz admirał mógł się dzięki temu wykazać, ale...

    No nic. Pisz dalej, bo mi się podoba. Styl dialogów jest strasznie zmienny, ale zaznaczyłaś, że ona także, wiec można to zrozumieć. Zresztą Rukha znała z sekretnych spotkań w Pałacu Imperialnym, więc da się strawić tą niezbyty stylistycznie poprawną rozmowę.

    LINK
  • Co do tytułu posta

    Kassila 2010-05-24 10:55:00

    Kassila

    avek

    Rejestracja: 2009-10-27

    Ostatnia wizyta: 2024-07-09

    Skąd: Cieszyn

    A da się go jakoś zmienić?
    Poza tym Vader mi pasował, zwłaszcza widać to pod koniec. I kto inny mógł poznać Thrawna z Kass?
    Co do stylistyki, to chodzi ci o to, że Rukh mógłby mówić bardziej swobodnie?

    LINK
    • ...

      X-Yuri 2010-05-24 11:03:00

      X-Yuri

      avek

      Rejestracja: 2004-12-22

      Ostatnia wizyta: 2024-11-21

      Skąd:

      kassilaa napisał(a):
      A da się go jakoś zmienić?

      ________
      Powiedz tylko na jaki zmienic : )

      LINK
    • ...

      Stele 2010-05-24 13:27:00

      Stele

      avek

      Rejestracja: 2010-01-04

      Ostatnia wizyta: 2019-12-19

      Skąd: Wrocław

      Wręcz przeciwnie. Rukh jest idealny. To raczej Kass odnosi się do niego zbyt potocznie. Przywitał ją dość chłodno, a ta kontynuuje w stylu "siema stary, kopę lat". Nie wiem jaki miał udział w poprzednich spotkaniach, ale dziwnie się to czyta. Może skrobniesz kiedyś jakiś prequel, mogący być inspiracja dla Shabby`ego?

      Co do zapoznania z Thrawnem... Mój nickodawca trafił pod jego dowództwo przez przypadkowy przydział, choć większych względów dorobił się po części również dzięki protekcji Vadera. TFU ze swoim uczniem Vadera jest kontrowersyjne i jeszcze go w pełni nie zaakceptowałem, a ty tu dajesz kogoś wielce przypominającego Galena. Jak już mówiłem, Imperator miał cały sztab ludzi szukających istot force-sensitive i odpowiednio ich szkolących w przypadku przydatności dla państwa (lub eliminujący w przypadku braku takowej. ), więc dawanie kolejnej uczennicy Vadera jest przesadą. Muszę co nieco poczytać o tych Prorokach Ciemnej Strony, bo mimo niechęci do forceuserów, jest to jednak ważny element Imperium i warto znać jego dokładną rolę.

      LINK
      • A, dobrze

        Kassila 2010-05-24 14:13:00

        Kassila

        avek

        Rejestracja: 2009-10-27

        Ostatnia wizyta: 2024-07-09

        Skąd: Cieszyn

        że nie wrzuciłam od razu całego tekstu. Wezmę na to poprawkę i zmienię, choć tego nie cierpię, a poza tym tak dobrze się pisało Czy ten gość od Palpatine`a musi się jakoś konkretnie nazywać, czy mogę go wymyślić od zera?

        LINK
        • ...

          Stele 2010-05-24 14:28:00

          Stele

          avek

          Rejestracja: 2010-01-04

          Ostatnia wizyta: 2019-12-19

          Skąd: Wrocław

          Dawaj jak jest i nic nie zmieniaj, bo tylko namieszasz. Nie ma sensu retconować w połowie. Skoro pisało się dobrze, to pewnie jest dobre.

          Większość tych proroków jest opisana w pojedynczych kampaniach RPG lub jakichś antycznych komiksach a bez pełnej wiedzy nie ma sensu ich umieszczać, bo z pewnością nie zostaną idealnie przedstawieni.

          Podałem tylko pewną niezgodność z uniwersum. Broń Mocy, abyś pod wpływem moich sugestii cokolwiek zmieniała w opowiadaniu.

          LINK
          • No to część druga:

            Kassila 2010-05-24 14:48:00

            Kassila

            avek

            Rejestracja: 2009-10-27

            Ostatnia wizyta: 2024-07-09

            Skąd: Cieszyn

            LINK
            • Sorry, nie wkleiło się całe. Część druga:

              Kassila 2010-05-24 14:56:00

              Kassila

              avek

              Rejestracja: 2009-10-27

              Ostatnia wizyta: 2024-07-09

              Skąd: Cieszyn

              Cztery wachty później, długo po zejściu admirała z mostka, zmęczona i pokonana Kass wlokła się do siebie. Gdy już skorzystała z odświeżacza, nie marzyła o niczym innym jak tylko o miękkiej poduszce. I kiedy wreszcie utuliła się wygodnie na koi, poczuła głód. Wiedziała, że nie zaśnie. Nie raz budziła się w środku nocy z burczeniem w brzuchu. Wstała więc, włożyła kombinezon i poszła do mesy.
              Mesy na wszystkich niszczycielach wyglądają tak samo, ale atmosfera jest zawsze inna. Sila tym razem nie miała ochoty wsłuchiwać się w nastroje załogi, więc zamknęła się w sobie i usiadła przy barze. Jeśli sądziła, że będzie anonimowa w tłumie trzydziestu siedmiu tysięcy osób służących na pokładzie, to nie doceniła załogi Upomnienia. Już po chwili poczuła na sobie kilkanaście spojrzeń.
              - Co podać? – zapytał barman ciekawie się jej przyglądając.
              - Coś do jedzenia. I picia.
              - Robi się.
              Kass omiotła wzrokiem salę i uśmiechnęła się smutno do siebie. Na Ostrzu na pewno zobaczyłaby kilku znajomych, z którymi wymieniłaby najświeższe plotki, skomentowałaby nową fryzurę Myrra – czytaj: za długo siedział u fryzjera, pomijałaby wymownym milczeniem decyzje z Imperial City, a na koniec odstawiłaby Mocą wszystkie kubki na bar. Tutaj ona, pani kapitan, protegowana lorda Vadera, trzeci oficer gwiezdnego niszczyciela nie miała się do kogo odezwać.
              A miało być zupełnie inaczej.
              Gdy doszła do siebie po klęsce floty, często i długo rozmawiała z Jaxem. To on wpadł na pomysł, żeby odnalazła Thrawna i doskonaliła się pod jego bacznym okiem. Była głupia. Dopiero teraz zaczynała rozumieć, że od początku oszukiwała samą siebie. Przecież wiedziała, że admirał zawsze dotrzymywał słowa, że ich związek na Coruscant…
              - Proszę. – przed nosem wylądował talerz aromatycznego gulaszu, dwie bułki w koszyczku i kubek soku z owocu shuura. – Smacznego.
              - Dzięki. – uśmiechnęła się do barmana i zabrała za kolację.
              … że ich związek na Coruscant był tylko miłym spędzaniem wolnego czasu. Wiedziała, że było mu na rękę posiadanie własnego agenta, który mówił to, co trzeba, temu komu trzeba i wtedy, kiedy trzeba. Odczytywała nastroje i sympatie spotykanych oficerów i polityków, a wieczorem zdawała pełny raport, który admirał skrupulatnie analizował. I jeśli nie zasnęła od razu, miała później Thrawna tylko dla siebie. Mówił jej, że gdy wróci do swoich zadań w Nieznanych Rejonach, nie będzie mowy o jakimkolwiek dalszym związku. Po prostu Kass ze swoją pasją i żarem, który nawet on wyczuwał, będzie go rozpraszać. A Imperium nie może sobie pozwolić na rozkojarzonego wielkiego admirała.
              Westchnęła głęboko. Jakież prorocze okazały się jego słowa.
              - Nie smakuje? – usłyszała tuż nad uchem. Zaskoczona podniosła głowę. Barman polerował szklaneczki i cały czas się jej przyglądał.
              - Nie. Bardzo dobre. Dlaczego?
              - W ogóle pani nie je.
              Spojrzała na talerz z nietkniętą kolacją i natychmiast przypomniała sobie, po co tu przyszła.
              - Och, zamyśliłam się. – skosztowała sosu i upiła łyk słodkiego soku. – Mmm. – oblizała usta koniuszkiem języka. – Dobre.
              Barman wyraźnie się odprężył.
              - Ciężki dzień, co?
              - Jeszcze jak. Myślałam, że będzie łatwiej.
              - Stary daje popalić. Jestem Hal. – wyciągnął rękę, którą uścisnęła.
              - Kass.
              - Miło poznać. – znowu się trochę spiął – Ten latający notes na mostku to twoja robota?
              Skinęła głową, przełknęła kawałek mięsa i zauważyła, przygryzając bułkę: - Wieści szybko się rozchodzą.
              - Jak wszędzie.
              Najwyraźniej uspokojony kiwnął komuś przy drzwiach i do baru podeszło trzech mężczyzn. Chwilę pogadali z Halem i zamówili po bezalkoholowym piwie. Jasne koreliańskie byłoby lepsze, lecz na pokładzie nie można było spożywać alkoholu. Kass instynktownie wyciągnęła ku nim wici Mocy, ale nie wyczuła żadnych problemów. Usiedli obok niej i dziewczyna zauważyła na rękawach naszywki artylerii.
              - Hal mówi, że to ty chciałaś ustrzelić Niriza notesem. – zagaił najstarszy z nich z patkami starszego sierżanta.
              - Ja.
              - Dlaczego?
              - Ee, wiesz. Jak to mawia mój kumpel snajper: „trzeba mieć w życiu jakiś cel”.
              Sierżant uśmiechnął się: - Dobre. Jestem Denn, a to Bork i Nori. – wskazał na siebie i kolegów.
              - Jestem Kass. – odwzajemniła uśmiech. Już miała się do kogo odezwać.
              Do kajuty wracała w całkiem innym nastroju niż z niej wychodziła. Powoli zaczynało do niej docierać, że Thrawn jest poza zasięgiem. Co prawda, gdyby użyła całej swojej potęgi Mocy może dałaby radę go usidlić, ale co zyskałaby w zamian? Bezwolną marionetkę? Wzdrygnęła się. Nigdy! Zniszczyłaby to, co w nim ceniła najbardziej: geniusz, spryt i osobowość. Kilka godzin wzajemnej bliskości nie było tego warte. No trudno – pomyślała. Musi czerpać radość z samego widoku admirała, z możliwości służenia mu i całkowitego oddania się pod jego rozkazy. A jeśli tylko będzie chciał… - zatrzymała się raptownie.
              - Nie. - warknęła do siebie. – Nie możesz tak myśleć. Nadzieja to wiara głupich. Nie daje nic prócz słabości. – ruszyła dalej, mamrocząc pod nosem – Trzeba go wyciąć mieczem świetlnym z cholernego serca. Nie wolno się poddawać i beczeć, nawet jeśli chcesz!
              Musiała przyznać, że chęć zwinięcia się w kłębek i wypłakana do poduszki była bardzo silna. Ale przecież mniej więcej właśnie to robiła przez ostatnie tygodnie. I co jej to dało? Zostawiła miejsce, które od blisko dziesięciu lat nazywała domem i przyjaciół, którzy byli jak rodzina. Zostawiła za sobą zemstę na Rebeliantach i wszystko, co znała. Zostawiła ból i nienawiść, a przyjęła smutek i nadzieję. Doszła wreszcie do swojej kajuty i rzuciła się na łóżko. Przyleciała tu, żeby jej życie znów nabrało sensu, a rozpamiętuje tylko przeszłość i nierealne marzenia. Sith tak nie postępuje. Sith? Parsknęła śmiechem. Lord Vader nigdy nie nazwał ją swoją uczennicą. Nie miała najmniejszych szans zostać jego następczynią. Uczył ją, to prawda, ale robił to tylko dlatego, żeby dobrze wypełniała jego rozkazy. Nie miała prawa nazywać siebie Sithem. Więc kim była? Nie ruszając się z miejsca niedbale machnęła dłonią i Mocą otworzyła szafkę. Wyjęła leżący tam miecz świetlny i przyciągnęła go ku sobie. Chłodna, biała rękojeść była zrobiona z kawałka durastalowej rurki wyciętej z Ostrza Imperium, a czarne elementy pochodziły z uszkodzonego panelu myśliwca TIE. To mistrz nauczył ją budować niezwykłą broń i była dumna z siebie, gdy pierwszy raz użyła jej w walce z Mrocznym Lordem Sithów. W bardzo krótkiej walce. Vader jednak wydawał się zadowolony z efektu, jaki osiągnęła. Miecz nie eksplodował po włączeniu i nie rozleciał się podczas starcia. Czerwone wówczas ostrze na kilka sekund zatrzymało lorda, ale potem pchnął ją silnie Mocą i rozpłaszczył na ścianie. Kiedy już prawie udało się jej wyswobodzić z mentalnego uścisku, mistrz pociągnął ją do siebie, a gdy była tuż przed nim, wyciągnął przed siebie pięść. Kass odbiła się i spadła na plecy z połamanymi żebrami. Podszedł do niej, stając jej na nodze. Kość chrupnęła pod ciężarem zakutego w pancerz mężczyzny.
              „Następnym razem pozwól Ciemnej Stronie się pochłonąć. Oddaj się jej bezgranicznie, bo nie będę tracił nad tobą więcej czasu.” Po tych słowach wyszedł z sali ćwiczeń.
              Od tamtej pory kości się zrosły, pojedynki trwały dłużej, a lord był z niej zadowolony. Również jej miecz się zmienił. Włączyła klingę, a ta obudziła się do życia z głuchym pomrukiem i kajutę zalała błękitna poświata. Kass uśmiechnęła się. Jedyna rzecz, którą podarował jej Thrawn: błękitny kryształ Csilli – tak go nazywał. Był to spory klejnot, którego nie miała gdzie założyć, a szkoda jej było trzymać go w sejfie. Uznała więc, że będzie służył Imperium tak jak i ona, a admirałowi spodobał się ten pomysł.
              Wyłączyła miecz, wstała i przypięła go do pasa. Ściągnęła włosy w kitkę i poszła w stronę magazynów Upomnienia. Zawsze znajdzie się jakiś kącik, gdzie mogłaby poćwiczyć. To zawsze był najlepszy sposób na pozbycie się paskudnego nastroju. Może w połączeniu z Mocą znajdzie odpowiedź na to, kim jest?

              Trzeci magazyn z kolei idealnie nadawał się na salę treningową: było tam dużo miejsca, kilka skrzyń, na które trzeba było uważać, a także pudła, które mogła bezkarnie maltretować. Kass wyłączyła światło i w całkowitych ciemnościach zdała się na Moc. Denerwowało ją, że musi szukać w sobie nienawiści i gniewu, aby strumień energii Ciemnej Strony przepływał przez nią bez zakłóceń. Zastanawiała się, czy kiedyś będzie umiała łączyć się z Mocą bez wysiłku. Było to możliwe, jeśli ktoś podjąłby się jej dalszego szkolenia.
              Odpięła i włączyła miecz, aby ćwiczyć podstawowe formy walki. Machnęła dla rozgrzewki kilka razy, zakręciła młynka prawą i lewą ręką i zaczęła parować wyimaginowane ciosy. Zmęczenie opuściło ją już podczas kolacji, a poddanie się Mocy odświeżało jej siły z minuty na minutę.
              A wracając do rozważań. Sithem i tak by nie była, bo nie potrafiła pozbyć się uczuć względem Thrawna. Z drugiej strony wcale nie chciała się ich pozbywać. Nie umiała rozstrzygnąć, czy go kocha, czy tylko podziwia i szanuje. I pragnie. To ostatnie było najbardziej dokuczliwe i dlatego było pierwszą rzeczą, z którą musi się uporać. Najprościej to znaleźć sobie innego faceta. Problem w tym, że nikt nie dorastał admirałowi do pięt, a z byle kim nie miała ochoty się zadawać.
              Poczuła swąd przypalonego materiału. Spojrzała na świecącą klingę opierającą się o jej łydkę i cofnęła rękę. Pokręciła z rezygnacją głową. Pasja miała dawać jej siłę, a nie otumaniać. Odetchnęła głęboko. Dobrze.- mruknęła - A więc Rebelia.
              Jeszcze nie przebrzmiały ostatnie słowa, a już poczuła budzącą się do życia potęgę. Czuła Mocą cały magazyn, a nawet kilka najbliższych pomieszczeń. Przypominając sobie ginących kolegów wrzasnęła dziko i wyskoczyła w powietrze. Przeleciała dobre dziesięć metrów i spadła na stos pustych skrzynek udających wrogów. W mgnieniu oka te stojące najbliżej posiekała na kawałki. Kilka wzniosło się w górę i rozbiło o durastalowy sufit, a pozostałe potraktowała błyskawicami Sithów. Błękitne wyładowania były zdecydowanie za mocne na tak marny cel, więc spopieliły je w kilka sekund. Cel zniknął, nienawiść buzowała w żyłach, a Kass nie miała nawet zadyszki. Znów zakręciła młynka. Żałowała, że nie zabrała ze sobą zdalniaka. Ale była przecież na imperialnym niszczycielu gwiezdnym.
              Wyłączyła miecz i podeszła do drzwi. Na pewno gdzieś w pobliżu znajdzie jakiegoś szturmowca z porządnym BlasTechem E-11. Już po kilkunastu metrach natknęła się na to, czego szukała. Trzy postaci w białych pancerzach stały na baczność przed oficerem i wysłuchiwały ostrej reprymendy. Kass nie spodobało się to, że dowódca ochrzaniał podwładnych w publicznym miejscu. Powinien rozmawiać z nimi w cztery oczy.
              - Poruczniku. – podeszła i przerwała mu bezceremonialnie w połowie zdania – Jestem kapitan Kassila i wypożyczam na jakiś czas pańskich ludzi. Potem mogą wrócić do swoich obowiązków. Mają do mnie strzelać. Zwalniam ich z odpowiedzialności i jeśli któryś mnie trafi, albo nawet zabije, proszę nie wyciągać wobec niego żadnych konsekwencji. To będzie tylko i wyłącznie mój błąd. Czy to jasne?
              Oficer chyba niewiele z tego zrozumiał, bo wpatrywał się jak urzeczony w żółte, płonące oczy Kass.
              - Czy to jasne? – powtórzyła głośniej.
              - Tak jest, pani kapitan. – odparł, jakby wyrwany ze snu.
              - To dobrze. – poczym odwróciła się i poszła w stronę magazynu – Za mną. – rzuciła przez ramię.
              Gdy zamknęły się za nimi drzwi, zapytała: - Macie obraz na podczerwień?
              - Tak jest. – usłyszała przefiltrowany elektronicznie głos.
              - Macie mnie trafić. – wyjaśniła – Jeśli się wam nie uda, nie szkodzi. Chociaż chciałabym, żeby wasze działania nie były zbyt przewidywalne. Docenię, jeśli wykażecie się inicjatywą. Uważajcie na tamte skrzynie. – wskazała na stosik pod ścianą - Nie powinno się im nic stać. Ćwiczenia się skończą, kiedy powiem „stop”. Jakieś pytania?
              - Nastawić blastery na ogłuszanie?
              - Nie. Pełna moc. – odeszła kilka kroków od nich – Zaczynajcie wedle uznania.
              Otworzyła się na Moc i przypomniała sobie Endor. Znów zalała ją fala wściekłości. Wyraźnie wyczuła, że szturmowcy rozdzielili się, ale karabiny mieli ustawione na ogień pojedynczy. Nie chcieli ryzykować. Nagle, jak na komendę, trzy BlasTechy podskoczyły do góry i z trzech luf błysnęły laserowe strzały. W tej sekundzie Kass stała już twarzą do nich z włączonym mieczem w dłoniach. Byli dobrze zgrani, ale zawsze któryś strzeli pierwszy, a któryś ostatni. Kapitan bez trudu odbiła trzy strzały po kolei, posyłając je w sufit. Nie chciała zrobić żołnierzom krzywdy. Zaskoczenie szturmowców szybko ustąpiło chęci popisania się. Kass skrzywiła usta w triumfalnym uśmieszku, bo dość dobrze wyczuwała ich emocje. Znali opowieści o wojnach klonów i dobrze wiedzieli, jakimi podłymi istotami byli Jedi. Wiedzieli też, że Jedi nie używali czerwonych mieczy. Skoro więc pani kapitan miała niebieską klingę, mogła być rebelianckim szpiegiem albo Jedi. Jedi, który ma zabić wielkiego admirała Thrawna. A w takim razie może sobie mówić „stop” ile dusza zapragnie. Gdy i ona to sobie uświadomiła, uśmiech znikł z jej twarzy. Fakt. O tym nie pomyślała. Pokręciła z rezygnacją głową: jeszcze tyle musi się nauczyć. W tym czasie szturmowcy przestawili częstotliwość ognia na serie. Domyślili się, że niedługo zabawa dobiegnie końca: ta Jedi nie pozwoli się przecież zabić, więc będzie odbijała strzały w stronę, z której przylecą. Chcąc uniknąć trafienia rykoszetem, dwaj z nich schowali się za skrzynki, a trzeci rozpłaszczył na podłodze po drugiej stronie Kass. Wzięli ją w dwa ognie. Sila cofnęła się tak, żeby mieć ich mniej więcej przed sobą. Oczywiście, mogła to zakończyć natychmiast pozbawiając ich przytomności, ale nie o to chodziło. Sięgnęła głębiej w Moc i oddała się we władanie Ciemnej Strony.
              Trzeba przyznać, że szturmowcy starali się jak mogli. Strzelali wszyscy razem i każdy z osobna, różnicowali natężenie ognia jak tylko się dało i wymyślali najdziwniejsze kąty do oddania serii w Jedi. Po pół godzinie znudziła się im ta zabawa. Cała trójka znalazła się właśnie za skrzynkami, a Kass ciągle wywijała młynka przed sobą, żeby nie zginąć. Zastanawiała się, dlaczego siedzą grzecznie razem, skoro wystarczyłby jeden skok i przecięłaby ich gładkim ciosem. Ułamek sekundy później już wiedziała. Zaklęła w duchu i rzuciła się na podłogę, owijając Mocą. W tej chwili jeden ze szturmowców rzucił coś małego w jej stronę. Kass odepchnęła to w drugi kąt magazynu i zakryła rękami głowę. Granat wstrząsowy poleciał daleko i eksplodował w kącie, nie czyniąc nikomu krzywdy.
              - Dobra, stop! – krzyknęła w ich stronę – Dosyć tego! Mieliście tylko strzelać!
              - Jasne, Jedi! – odkrzyknął jeden z nich – Wykazujemy się inicjatywą. Poddajesz się, czy mamy cię rozwalić?
              - Nie jestem Jedi!
              - A my nie służymy Imperium!
              - Wypchaj się, idioto! Skontaktuj się z mostkiem i zapytaj o mnie. Kapitan Kassila, przeniesiona z niszczyciela Cierń Imperium.
              - Tere fere! Dobry agent może podszyć się pod kogo chce.
              Nieźle. Trudno, trzeba ich uśpić.
              - Jestem oficerem Imperium i rozkazuję wam opuścić broń!
              - Oficerowie Imperium nie chodzą z mieczami Jedi!
              - Dobra. – poddała się – Ostrzegałam. Bez urazy.
              - Jasne.
              Sięgnęła ku nim Mocą i znalazła zaciekawienie. Wychylili głowy zza skrzynek, żeby zobaczyć, co robi. A ona musnęła ich umysły i nakazała im spać. Trzy ciała osunęły się na podłogę. Wygrała. Ale przez własną głupotę mogła zginąć. I to jest lekcja, którą musi zapamiętać.
              Oficer wachtowy Herven dwukrotnie kazał sobie opowiedzieć całe zajście i wyglądał, jakby się dobrze bawił. Kass nie chciała ryzykować i od razu po walce poszła na mostek, aby wyjaśnić zasady swojego treningu. Obudzeni już szturmowcy stali między nią, a swoim porucznikiem.
              - Czy mam więc podać informację w rozkazie dziennym, że po pokładzie porusza się kobieta rasy ludzkiej z mieczem świetlnym i że nie jest ona Jedi? – zapytał z uśmiechem przelatującym mu raz po raz po twarzy.
              - Ależ nie, sir. Po prostu… - wzruszyła ramionami – Niech pan robi, co uważa za stosowne. Ten miecz to moja osobista broń, ale nie mam ochoty wyciągać go co kilka kroków. Niech się to po prostu… rozniesie.
              - Muszę pozbawić panią złudzeń, kapitan Kassila. Ci trzej nigdy się nie przyznają, że przez pół godziny nie potrafili postrzelić jednej osoby i to w takich warunkach. Sam się temu dziwię.
              - Sir, oni wcale nie pudłowali, jeśli to ma pan na myśli. Ledwie kilka strzałów przeleciało koło mnie. Osoba słabiej wyszkolona nie dałaby im rady. I sądzę, że nigdy nie walczyli przeciwko Jedi. Z drugiej strony moim mistrzem był lord Vader, a fakt, że przetrwali tak długo walcząc z Ciemnym Jedi działa tylko na ich korzyść.
              - Pani nie chciała ich zabić, czy tak?
              - Oczywiście, sir.
              - A gdyby pani chciała? Długo by wytrzymali? – zaciekawił się.
              - Hmm, trudno powiedzieć. Żyliby tak długo, jak długo wytrzymałyby ich zbroje. Przecież odbijałabym ich własne strzały.
              - W takim razie, jak podejść Jedi? Jak go zastrzelić?
              To pytanie zaskoczyło Kass. Szczerze mówiąc, nigdy go nie słyszała, to znaczy nie tak dosłownie. No i nigdy jakoś się nad tym nie zastanawiała.
              - Cóż, sir. Gdyby mnie ostrzelali jednocześnie z przodu i z tyłu, raczej by się im udało. A najprościej, to nasłać kogoś takiego jak ja. Zresztą pozwolę sobie zauważyć, że to czysto hipotetyczne rozważania.
              - Dlaczego?
              - Bo jedyny znany mi Jedi jest pilotem myśliwca.
              - No tak. Skywalker.
              - Właśnie.
              - No dobrze. – dowódca zwrócił się do porucznika – Może pan zabrać swoich ludzi i dogadajcie się z panią kapitan co do godzin treningów. – porucznik zasalutował, szturmowcy wykonali w tył zwrot i opuścili mostek. - Myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby udostępnić pani ten magazyn.
              - Och, dziękuję, sir.
              - Proszę bardzo. Sam chciałbym kiedyś zobaczyć taki pokaz. I poproszę panią o opracowanie procedur na wypadek spotkania z Jedi.
              - Tak jest. – odparła automatycznie.
              - Przy okazji. – Herven zaczął przechadzać się po mostku – Jaka jest różnica między panią, lordem Vaderem a Jedi?
              - Mówiąc krótko, sir, Jedi jest w pełni wyszkolony w posługiwaniu się Mocą, stoi na straży pokoju i sprawiedliwości. – zauważyła, że dowódca lekko się skrzywił i dodała – Nie mówi się natomiast o bufonadzie i egoizmie dawnych Jedi, którzy od stuleci zbaczali z wytyczonej ścieżki, ale politykom było wygodnie tego nie dostrzegać. Sithowie są przeciwieństwem Rycerzy, opierają się na intrygach i zastraszaniu. Od wieków zawsze było ich tylko dwóch: mistrz i uczeń. Lordem albo lady Sithów może zostać tylko osoba wyszkolona przez innego Sitha, tak jak na przykład Darth Vader był uczniem Imperatora. Ja sama zaliczam siebie do tak zwanych Ciemnych Jedi, czyli czegoś pośrodku, ale korzystających z potęgi Ciemnej Strony.
              - Czyli tych złych. – dociekał dowódca.
              - Dobro i zło to pojęcia względne, sir. Nie mogłabym twierdzić, że jestem zła, jednocześnie służąc tak wspaniałemu dowódcy jakim jest wielki admirał Thrawn. Musiałabym za złe uważać także nasze Imperium, a to przecież nieprawda.
              - A co stoi na przeszkodzie, żeby została pani normalnym Jedi?
              Kass westchnęła. To będzie długa noc.
              - Po pierwsze, moje poglądy diametralnie różnią się od zapatrywań przypisywanych Jedi, poczynając od podstawowych założeń życiowej filozofii, a na metodach użycia Mocy kończąc. Po drugie, nie mam obecnie żadnego mistrza czy mentora, który poprowadziłby mnie ścieżką jasnej strony. A po trzecie, jestem imperialnym oficerem i ani myślę tego zmieniać.
              - Rozumiem. Niech mi pani powie, w jaki sposób udawało się pani tak długo wytrwać w czasie tej strzelaniny? Bo to chyba męczące, ciągle machać mieczem, prawda?
              Rany! Jak mu to wytłumaczyć? – pomyślała: - Powiedzmy, że czerpałam siły z mojej wewnętrznej złości, no i z Mocy.
              - Jak to: cały czas? Z tego, co już wiem, to ogromna siła. Musi być pani wyczerpana.
              - Może trochę. Powiem tak: kiedy podłącza pan jakieś urządzenie do prądu, to może ono pracować, jak długo pan potrzebuje. Ze mną jest tak samo, tylko zmęczenie materiału następuje zdecydowanie szybciej. Poza tym częste, długie i głębokie czerpanie z Ciemnej Strony źle wpływa na zdrowie. Imperator był tego najlepszym przykładem. Ale od czasu do czasu nie zaszkodzi.
              - A miecz? Na pewno są jakieś konkretne style, metody walki. Jak się nazywa ta, której pani używa? – facet był rzeczywiście zainteresowany.
              - Właściwie, to można ją nazwać: rób co chcesz, tylko nie daj się zabić. Jest siedem podstawowych form, a każda ma kilka wariantów. Chętnie panu coś z tego zaprezentuję na którymś z treningów. Proszę tylko powiedzieć, kiedy będzie pan miał czas.
              - Dziękuję za zaproszenie. Nie omieszkam skorzystać.

              Wreszcie Herven pozwolił jej odejść. Kiedy po raz drugi tej nocy kładła się spać, ciekawa była, czy całe dwa miesiące będą takie wariackie.
              Nie były, chociaż minęły bardzo szybko. Długie godziny służby przeplatała teorią taktyki, którą Thrawn kazał jej studiować, a potem przepytywał. Wiele się nauczyła, a i popełniała coraz mniej błędów. Szturmowcy nie tylko do niej strzelali - brała udział w szkoleniu w walce wręcz bez użycia Mocy, gdzie wreszcie mogli się na niej odkuć. Natomiast kapitan Herven dowiedział się na temat miecza świetlnego wszystkiego, czego tylko chciał. I naturalnie kilka razy nim machnął. Chiss, którego zobaczyła pierwszego dnia w swojej wizji, nie pojawił się więcej ani razu.
              Pod koniec jej pobytu na Upomnieniu wielki admirał Thrawn wezwał ją do siebie.
              Tym razem pokój był rzęsiście oświetlony, a gospodarz delektował się mocnym, forwijskim piwem.
              - Pan mnie wzywał, admirale? – zapytała Kass, usiłując nie przejmować się szalejącym w piersi sercem. Była pewna, że zauroczenie dowódcą wreszcie jej przeszło, ale gdy zobaczyła go w tej mniej oficjalnej wersji, dwa miesiące pracy nad sobą Sithowie wzięli.
              - Wejdź, proszę. – wskazał jej miejsce na kanapie naprzeciwko siebie.
              - Dziękuję. – bąknęła wyraźnie speszona.
              - Napijesz się czegoś?
              - Nie, sir. Dziękuję.
              Thrawn nachylił się ku niej, zmrużył oczy i chwilę się w nią wpatrywał.
              - Czy coś się stało?
              - Ależ nie, sir. – zaprzeczyła szybko, wbijając wzrok w jasny, gruby i piekielnie drogi dywan. – Wszystko w porządku.
              - Właśnie widzę. – stwierdził, a jeden kącik ust uniósł się minimalnie w górę.
              - Proszę nie zwracać na to uwagi, sir. – żeby się opanować, Kass musiała zaczerpnąć siły z Mocy: bliskość admirała, jego zapach i aura po prostu ją otumaniały. A on dobrze o tym wiedział.
              - No dobrze. – odstawił kufel na stolik i rozparł się wygodnie w miękkim fotelu – Poczyniłaś ogromne postępy przez te dwa miesiące i przyjmij moje wyrazy uznania.
              - Dziękuję, sir.
              - Jednak nie szkoliłem cię po to, żebyś teraz wróciła na Cierń Imperium. Mam wobec ciebie inne plany.
              - Panie admirale – podniosła wzrok - nie przyleciałam tu po to, żeby cię… to jest, żeby pana opuścić… znaczy, jako dowódcę. Zrobię wszystko, czego sobie pan życzy. – zapewniła szczerze.
              - Wiem, Kass. Zanim jednak dasz mi odpowiedź, dobrze i gruntownie przemyśl to, co ci powiem.
              - Cokolwiek to jest, zgadzam się.
              - Nie. Chcę, aby to była twoja własna, świadoma decyzja. – naciskał dalej.
              Kass odetchnęła głęboko: - Dobrze, sir. Przemyślę pańską propozycję.
              Thrawn skinął głową.
              - Pamiętasz, gdy w Imperial City mówiłem ci o ochronie mojego ludu?
              - Naturalnie. – jasne, że pamiętała. Mogła przytoczyć dosłownie wszystkie rozmowy, jakie ze sobą prowadzili.
              - Wciąż jest to główny cel moich działań. Zakładam coś na kształt prywatnej armii, której jedynym zadaniem będzie obrona Chissów. Jednak nie chcę, żeby o tej falandze dowiedział się ktoś niepowołany, nawet Imperialni.
              - Sir, nigdy nie zdradzę pańskich sekretów. – obiecała z pasją, a oczy błysnęły na żółto.
              - Nie. Nie zdradzisz. – rzekł tak stanowczo, że Kass przeszły ciarki. Dał jej chwilę na odczytanie jego intencji, poczym podjął wątek tonem swobodnej konwersacji – Chcę, żebyś się do mnie przyłączyła. Chcę, żebyś broniła mojego ludu tak, jakbyś broniła mnie samego.
              Kapitan zapomniała na moment o oddychaniu i wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma.
              - Powierzasz mi to, co kochasz najbardziej? Powierzasz mi swój lud? Mnie?
              - Tak, tobie. Dlaczego cię to dziwi?
              - No… - wzięła się w garść - Uważałeś mnie za osobę nieobliczalną, za narwanego Sitha, działającego pod wpływem impulsu.
              - Myliłem się? – zapytał z uśmiechem.
              Kass spłonęła rumieńcem: - Nie.
              - Widzę, że nauczyłaś się nad sobą panować i mam nadzieję, że to nie jest chwilowe.
              - To trudne, admirale, ale pracuję nad tym.
              - Życzę ci, aby się udało.
              - Dziękuję.
              - Oczywiście dostaniesz szerokie uprawnienia, własny okręt i załogę odpowiednią do takich zadań. – a widząc, że Sila pojaśniała z radości, dodał – Ale coś za coś.
              Własny okręt! Tego się nie spodziewała. Myślała, że będzie drugim albo nawet pierwszym oficerem na jakimś niszczycielu… no, ewentualnie pancerniku, ale własna jednostka? Własny… - bała się skończyć myśl – niszczyciel? Choćby klasy Victory. Nie, nigdy by na to nie wpadła. Och, wszystko może oddać za taką frajdę!
              - Coś za coś. – powtórzył Thrawn, ściągając ja do rzeczywistości.
              - Co tylko zechcesz. – szepnęła.
              - Dla reszty Galaktyki przestaniesz istnieć. – powiedział tak po prostu.
              Chwilę trwało, nim do pani kapitan dotarł sens tego zdania.
              - Że co?
              - Aby nikt nie nabrał podejrzeń, podamy że zginęłaś w jakiejś bitwie w Nieznanych Rejonach. Twój myśliwiec rozpyliła na atomy salwa z rebelianckiej fregaty czy coś w tym stylu. Poświęciłaś życie dla Imperium.
              - Żartujesz?
              - Nie. Właśnie dlatego chcę, żebyś wszystko dobrze przemyślała.
              - Ale… Jak to wyjaśnię potem przyjaciołom? Nie mogę przecież kazać Maalikowi, żeby okłamywał Myrra i innych!
              - Nie będziesz rozmawiać z Maalikiem ani z nikim innym. Chyba, że kapitan Hornet przyłączy się do mnie, a tego nie zrobi.
              - Ale… - Kass nie wiedziała, co powiedzieć. Jak to: miała porzucić swój świat? Nigdy nie wrócić? Zostać na tej pustyni na zawsze? Sama? – Thrawn! To… - gorączkowo szukała jakiegoś wyjścia – To ściągnij przynajmniej Jaxa Maalika. To świetny pilot!
              - I dlatego zostanie tam, gdzie jest. – wyjaśnił cierpliwie. Zauważył początki paniki i obawiał się, żeby Kass nie zaczęła szaleć. – Prowadzimy wojnę z Rebelią. Potrzeba nam dobrych myśliwców i odpowiedzialnych dowódców.
              - A Coruscant? – uczepiła się ostatniej nadziei – Będę mogła wrócić na Coruscant? Chociaż czasami? Na kilka dni?
              - Nie, Kass. Nie będziesz mogła wrócić do stolicy. Ktoś mógłby cię rozpoznać. Poza tym nie będzie czasu na wycieczki krajoznawcze.
              - A Barrissa? Pamiętasz Barrissę, prawda? Mówiłam ci o niej.
              - Ta twoja przyjaciółka, pamiętam. Nie. Dla niej też będziesz jeszcze jedną ofiarą podstępnych Rebeliantów.
              Sila zerwała się z kanapy i cofała w stronę drzwi.
              - Ale wymyśliłeś! Miałabym wszystkich zostawić? Dobrowolnie skazać się na wygnanie? Żyć w tej dziczy? Przecież tu nic nie ma! To koniec cywilizacji!
              Admirał nie dał tego po sobie poznać, ale wyczuła, że jej słowa mocno go zraniły. Zakryła usta dłonią, podeszła do niego i usiadła na dywanie u jego stóp.
              - Przepraszam, Thrawn. – szepnęła cicho – Nie chciałam, ty przecież tu mieszkałeś. – położyła mu dłoń na udzie i oparła czoło na jego kolanach – Proszę, nie gniewaj się. Przepraszam. Po prostu… myślałam, że będę mogła zostać tu z tobą, normalnie we Flocie. Wystraszyłeś mnie. Proszę – spojrzała na jego kamienną twarz – wybacz mi, kochany.
              - Naucz się nad sobą panować, albo nie wróżę ci długiego życia. – odparł chłodno. – Przemyśl to dobrze. Jutro przyleci Cichy. Jeśli się zdecydujesz, pierwszy wyjaśni ci szczegóły. Będziesz odpowiadać tylko i wyłącznie przede mną, chyba że wyznaczę kogoś innego. Jeżeli będziesz wolała wrócić do cywilizacji, każę cię odesłać na Cierń Imperium i zapomnisz o tej rozmowie. Czy wyrażam się jasno?
              - Jak słońca. Ale zaraz… Cichy? To carrack. – z prędkością światła żal i skrucha zmieniły się w zaskoczenie. Skrajne zaskoczenie.
              Admirał zaszczycił ją spojrzeniem płonących oczu: - A czego się spodziewałaś? Niszczyciela? Nie dalej jak dziesięć minut temu zgadzałaś się na wszystko, co tylko zechcę.
              - No tak, ale to tylko marne trzysta pięćdziesiąt metrów pokładu. Twój mostek jest większy!
              - Wybór należy do ciebie. Tylko pamiętaj, że odwołania nie będzie.
              - Thrawn! Ale carrack? Czy ja naprawdę jestem takim marnym dowódcą? Aż tak źle mi poszło?
              - Nie powierzyłbym tysiąca Chissów i ludzi w ręce osoby, którą uważam za marnego dowódcę.
              Pani kapitan opadła szczęka: - Ch… Chissów? – wydukała.
              - Ponad połowa załogi Cichego jest mojej rasy. Wybrałem ciebie na ich kapitana, bo wiem, jaką sympatię do nas żywisz. A twoje zdolności też się przydadzą.
              Sila dotknęła palcami swojej szyi.
              - Dawno to wymyśliłeś?
              - Dopiero, kiedy lepiej cię poznałem. Czy inaczej uczyłbym cię cheunh i zapłacił za twoją operację krtani, żebyś mogła poprawnie wymawiać? Rozmawiałem o tobie z Vaderem. Póki żył, byłaś mu potrzebna. Teraz jednak przydasz się mnie.
              - A moje szpiegowanie dla ciebie w Imperialnym Centrum…
              - Było próbą lojalności. Zdałaś pomyślnie.
              - Znowu będę sama. – mruknęła zrezygnowana.
              - Bez przesady. Na pokładzie jest kilka setek ludzi, a jak zauważyłem, szybko nawiązujesz znajomości. Poza tym samotność jest wpisana w stanowisko dowódcy. I będziesz zbyt zajęta, żeby się tym martwić. A teraz wracaj do siebie i daj mi odpowiedź, gdy będziesz absolutnie pewna.
              - Tak jest, admirale Thrawn. – Sila pozbierała się z podłogi i powlokła do siebie.
              Usiadła na środku kajuty i otworzyła się na Moc. Od razu zobaczyła splątany wir własnych emocji. Głównym uczuciem był strach przed nieznanym. Trochę mniejsza była urażona duma. Potem długo nic, aż wreszcie znalazła poczucie osobistej straty. Postanowiła rozplątać ten węzeł. Strach towarzyszył jej zawsze, jak większości istot, a Vader nauczył ją czerpać z niego siłę. Teraz jednak nie potrzebowała energii, tylko wyjaśnień. Wyciągnęła ciemne wici strachu i nadawała im nazwy i ilustracje. A zatem: obca załoga. Znała ich język, a admirał twierdził, że będą wykonywać polecenia bez szemrania. Najwyżej udusi jednego czy dwóch – to ich przekona do posłuszeństwa. Zresztą może są zgraną, przyjemną ekipą i nie będzie tak źle? Cóż. Teraz się tego nie dowie, więc nie ma sensu zamartwiać się na próżno. Odsunęła od siebie ten obraz i sięgnęła po następny. Nieznane Terytoria. Ogromne obszary niezbadanej przestrzeni. Trzeba będzie latać na wyczucie, robić nowe mapy… Otworzyła oczy. A może znajdzie jakieś pozostałości kultury Sithów? Holokron albo starożytne manuskrypty, których nie zdobyli Jedi? Wiedziała, że Palpatine miał potężny zbiór artefaktów Sithów i Jedi, ale do jego skarbca nie wszedłby nawet Thrawn, o niej nie wspominając. Zresztą nie miała pojęcia, gdzie go szukać. Inną kwestią było pytanie, czy jakiś niedoszły uczeń Imperatora nie czekałby na nią, żeby pozbyć się konkurencji. O, właśnie. Musi się wystrzegać pupilków lorda Sidiousa.
              Rzuciła się do komputera zainstalowanego na biurku i wywołała obraz Nieznanych Rejonów i ich historię. Nie było tego wiele, ale jeśli ktoś uciekał przed Jedi, to mógłby się tu ukryć. Ludy mieszkające na miejscowych planetach raczej nie miały rozwiniętej cywilizacji, mogły przyjąć do siebie jakiegoś Sitha i czcić go jak boga, podobnie jak stało się na Korribanie. Mniej przyjemna była perspektywa, że zabłąkał się tu jakiś Jedi chroniący się przed Imperium. Uśmiechnęła się do siebie, czując narastające podniecenie. Musi być cierpliwa, wyraźnie wsłuchiwać się w Moc, a może znajdzie coś, co pozwoli jej rozwijać swoje zdolności. Wystarczy wyciągnąć rękę. Wyłączyła komputer i chciała iść do admirała z decyzją, kiedy przypomniały się jej jego słowa: „daj mi odpowiedź, gdy będziesz absolutnie pewna.” Znów usiadła ze skrzyżowanymi nogami i odsunęła od siebie emocje. Strach, który przed chwilą ją dręczył, zamieniła na zaciekawienie. Urażona duma nie dała się tak łatwo pokonać. Zobaczyła znajomą sylwetkę gwiezdnego niszczyciela znikającą w nadprzestrzeni, a ona została w małym, ciasnym krążowniku w zupełnej pustce wszechświata. Trudno. Jest dowódcą. Ma własny okręt. Szybki, niepozorny, łatwo można go schować, w przeciwieństwie do niszczyciela. W jakiejkolwiek bitwie trzeba będzie używać mózgu i medytacji bitewnej. I to jednocześnie. Żaden imperialny oficer nie będzie z niej drwił, a jeśli spełni pokładane w niej nadzieje, zostanie potraktowana z szacunkiem. Zobaczyć szacunek w oczach Chissa – bezcenne. W porządku. Jej duma będzie sobie mogła puchnąć jak Hutt.
              Odetchnęła głęboko kilka razy i przeszła do trzeciego uczucia. Musi zostawić wszystko, co kocha i zna. Musi zrezygnować z przyjaźni, wypadów na miasto, dumy z tego, że służy Imperium. No i z awansu. Zrezygnowana otworzyła oczy i objęła rękami kolana. Pierwszy oficer Ostrza Imperium, a dowódca lekkiego krążownika klasy carrack to różnica. Co dostanie w zamian? Najwyżej może być komandorem. I tyle. Ta droga nie przedstawiała się zbyt zachęcająco: brak perspektywy awansu, zero rozwoju w używaniu Mocy, samotność… Ale może wybrać powrót na Ostrze. Może nawet Myrr przedstawiłby ją do awansu? Stanowisko jego zastępcy byłoby szczytem marzeń. Przynajmniej pozwoli jej używać tyle Mocy, ile będzie chciała. No i Maalik się ucieszy. A potem weźmie urlop i pójdą z Barrissą na zakupy i ciastka.
              Wstała i skinęła głową. Wróci na Ostrze. Dochowa milczenia, tak jak obiecała, ale nie skaże się na dobrowolne wygnanie. Myrr natomiast zyska na mostku atut w osobie protegowanej genialnego wielkiego admirała…
              I nagle osunęła się na podłogę. Poczuła się tak, jakby ktoś kopnął ją z całej siły w żołądek. Przypomniało się jej, z jakim hukiem Thrawn wyleciał z dworu Imperatora i co się stało ze wszystkimi, którzy go popierali. Każdy, kto myślał o nim życzliwiej, nie miał czego szukać na Coruscant. Ona wróciła na swój niszczyciel szybciej, ale była pewna, że admirał nie dałby się tak wkopać. Robił dokładnie to, co zaplanował. Ale to wiedział tylko on. Reszta Imperialnych jest przekonana, że ten parszywy Obcy dostał to, na co zasłużył. Ci, którzy się go trzymali, zatonęli razem z nim. Nie ma dla nich powrotu. Ani dla niej.
              Zerwała się na równe nogi i z furią huknęła pięścią w ścianę, aż wgniotło.
              - Ty cholerny, niebieski draniu! – ryknęła – Czemu mi o tym nie powiedziałeś?!
              Czy doprawdy była aż tak zaślepiona? Jax musiał o tym wspominać. Pewnie zbyła go swoim ulubionym: jakoś to będzie. Miotała się chwilę w bezsilnej wściekłości, niszcząc Mocą co popadnie. Atak w końcu przeszedł, a Kass stała, dysząc ciężko pośród rozbitych mebli. Tylko do siebie mogła mieć żal. Pokonana wtuliła się w kąt i zastanawiała, jak do tego doszło. Śledziła karierę błękitnoskórego oficera z taką samą fascynacją jak wszyscy. Jako dowódca liniowy ceniła go bardzo wysoko, więc kiedy lord Vader kazał jej przyjść na przyjęcie z udziałem admirała Thrawna, była wniebowzięta. A potem ich sobie przedstawił. Kass miała pełnić rolę „broszki do munduru”. To był zaszczyt. Kilka dni później Thrawn sam wydawał raut i poprosił ją o pełnienie funkcji gospodyni. Za trzecim razem po prostu do niej zadzwonił i kazał się elegancko ubrać. Gdyby nie Darth Vader nie byłoby jej tutaj. Gdyby nie Darth Vader, w ogóle mogłoby jej nie być wśród żywych. Czy to Moc nim kierowała? Czy to Moc zamknęła jej oczy na oczywiste fakty? Pokiwała głową. Skupiona tylko na sobie i własnych pragnieniach – tak jak uczył ją mistrz – nie dostrzegała całej reszty wszechświata. Teraz już za późno. Do Imperium nie ma po co wracać. Może zostać łowcą nagród, albo czymś równie beznadziejnym. Może przystać do Rebelii – ci na pewno ucieszą się z takiego sojusznika. A może zrobić też coś innego.
              - Spokój to kłamstwo. – zaczęła mruczeć - Jest tylko pasja. Dzięki pasji osiągam siłę. – zamknęła oczy i dała się porwać nurtowi wizji – Dzięki sile osiągam potęgę. Dzięki potędze osiągam zwycięstwo. – obrazy w jej umyśle zaczęły przybierać realne kontury – Dzięki zwycięstwu zrywam łańcuchy. Moc mnie wyzwoli!
              Ujrzała bitwę w przestrzeni. Ona sama siedziała w fotelu dowódcy na mostku, a poniżej kręciło się kilku Chissów w bordowych mundurach. Przeciwnik działał jej na nerwy, gdyż czuła płynącą przez siebie nienawiść. Rebelianci. Już miała ich zgnieść całą siłą, jaka istniała na okręcie, gdy poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Błękitne palce zacisnęły się lekko i usłyszała tuż przy uchu: „Spokojnie. Jeszcze nie teraz.” Wraz z tymi słowami poczuła falę spokoju i opanowania. Podniosła głowę i zobaczyła tą samą twarz, jaka jej się ukazała podczas pierwszej medytacji na Upomnieniu.
              Uniosła powieki. A więc tego chciała od niej Moc? Ma przyjąć dowództwo Cichego i służyć Chissom? Chronić lud admirała przed nieznanym zagrożeniem? W sumie lepsze to niż nic.
              I ciekawe, co z tego wyjdzie.
              Dziwnie spokojna poprawiła mundur, przypięła do pasa miecz świetlny i poszła dać admirałowi odpowiedź.

              LINK
              • ...

                Stele 2010-05-24 18:30:00

                Stele

                avek

                Rejestracja: 2010-01-04

                Ostatnia wizyta: 2019-12-19

                Skąd: Wrocław

                "- Co podać? – zapytał barman ciekawie się jej przyglądając.
                - Coś do jedzenia. I picia." No co ty? Tyle to on chyba sam wiedział.

                Ewolucja miecz czerwony>niebieski dokładnie jak w TFU. Drażnią mnie takie nawiązania, choć niby nic takiego.

                Trening ze szturmowcami strasznie naiwny. Oczywiście obie strony wpadły na ten sam pomysł w podobnym okresie. Zero zaskoczenia.

                Dalej wykład o grupowaniu forceuserów... dla jakiegoś oficerka. Co go to obchodzi i dlaczego ona tak chętnie opowiada? Skąd ten obiektywizm w jej światopoglądzie? Ciemni Jedi byli przechodzili jeszcze ostrzejsze pranie mózgu, niż szturmowcy. Trzymanie takiego w pełni świadomego i oddanego ciemnej stronie człowieka jest szalenie niebezpieczne.

                "niszczyciel? Choćby klasy Victory. Nie, nigdy by na to nie wpadła. Och, wszystko może oddać za taką frajdę!" Jak mały chłopiec.

                Tyle gorących skojarzeń. Co do całości, wydaje mi się gorsza od części pierwszej. Może po prostu przeszło oszołomienie czymś nowym i zacząłem oceniać bardziej obiektywnie? Bohaterka wydaje się strasznie dziecinna. Imperium się rozlatuje, Palpi i Vader nie żyją, kochanek ja odrzuca... To jednak ma być trzydziestoletnia mroczna Jedi a nie jakaś Jaina. Teraz sieje zniszczenie, za minutę będzie szlochać w kącie. Tu myśli i ideałach imperium, a za chwilę marzy o zakupach z przyjaciółką. Kobiety mnie przerażają.

                LINK
                • Lepsze, gorsze

                  Kassila 2010-05-25 10:43:00

                  Kassila

                  avek

                  Rejestracja: 2009-10-27

                  Ostatnia wizyta: 2024-07-09

                  Skąd: Cieszyn

                  Bo widzisz. Tak to chyba jest, że jak się coś napisze, to trzeba to odłożyć na jakiś czas, a potem podejść do tego jak do całkiem obcego i nowego tekstu.
                  Kass lubiła gadać i przy okazji się chwalić A w ogóle to kobiety mnie też przerażają I takie wahania nastroju są jak najbardziej prawdziwe
                  Chcesz ciag dalszy?

                  LINK
  • No to dalej.

    Kassila 2010-05-25 11:29:00

    Kassila

    avek

    Rejestracja: 2009-10-27

    Ostatnia wizyta: 2024-07-09

    Skąd: Cieszyn

    Lekki krążownik gwiezdny Cichy przybił do Upomnienia zgodnie z planem. Kass z ciekawością przyglądała się okrętowi i manewrom pilota, który trafił w szyb dokujący za pierwszym razem. Na specjalnych prowadnicach umocowano cztery TIE Interceptory, kadłub miał ciemny, matowy kolor, a na burtach wymalowano bordowe symbole Imperium.
    Na pokład można się było dostać tunelem transferowym z prawej burty.
    - Cichy, tunel transferowy uszczelniony i bezpieczny. Zapraszam na pokład.
    - Dziękuję. Przesyłka w drodze.
    Kass wyczuła, że do hangaru schodzi Thrawn. Pożegnała się więc z kolegami z kontroli lotów i zeszła na płytę.
    - Dzień dobry, pani kapitan. – przywitał ją dowódca.
    - Dzień dobry, panie admirale.
    - Gotowa do nowego życia?
    - Tak jest, sir.
    - To dobrze. Oficjalnie zginie pani podczas następnej bitwy. Jakieś specjalne życzenia?
    Wyjęła z kieszeni dwie datakarty i podała je admirałowi: - Tak na wszelki wypadek napisałam te listy. Szczerze mówiąc, jeszcze przed Endorem. Prosiłabym, żeby je przekazać dowódcy Jaxowi Maalikowi z Ciernia Imperium i Barrissie. Tu jest adres.
    Thrawn schował karty do kieszonki na piersi: - Jak mogło być inaczej. Cieszę się, że zdecydowałaś się na to zadanie, Kass. Ale nie pozwalam ci używać Mocy przeciwko Chissom. Ani tym na Cichym, ani żadnym innym. Mam też do ciebie osobistą prośbę – dodał ciszej - chcę, żebyś zastanowiła się nad drogą Jedi.
    Przerwał na chwilę, gdyż spodziewał się wybuchu słusznego gniewu. Jednak pani kapitan nawet nie drgnęła, co go mile zaskoczyło.
    - Oczywiście Jedi stojącego na straży Falangi.
    - Moc mnie poprowadzi, sir. Ja mogę tylko płynąć z jej nurtem i nie utonąć. Przysięgam jednak, że nigdy nie zwrócę się przeciwko panu, pańskiemu ludowi i Imperium.
    W odpowiedzi dowódca uśmiechnął się do niej: - Wiem.
    Przerwał im syk otwieranej śluzy. Gdy się odwrócili, zobaczyli troje Chissów w bordowych, imperialnych mundurach, maszerujących równym krokiem w ich stronę: kobietę i dwóch mężczyzn. Cała trójka przewyższała Kass co najmniej o pół głowy. Pierwszy oficer był najstarszy z nich wszystkich. Sila nie potrafiła powiedzieć, czy był w wieku Thrawna, czy młodszy. Jak dotąd spotkała tylko jednego błękitnoskórego Obcego i nie miała pojęcia, jak rozpoznać ich wiek. Kobieta wyglądała na mniej więcej trzydzieści, trzydzieści pięć lat. A trzeci… Pani kapitan opadła szczęka: trzecim był oficer z jej wizji!
    Przybysze zatrzymali się dwa metry od admirała i spięli na baczność.
    - Wielki admirale Mitth’raw’nuruodo, kapitan Kres’er’tann melduje się na rozkaz. – wspólny najstarszego Chissa był dość dziwnie akcentowany, ale poprawny. To dobrze. Przynajmniej z jednym będzie mogła rozmawiać. Co prawda uczyła się ich języka, lecz nie ośmieliłaby się w nim mówić publicznie bez długich godzin konwersacji i ćwiczeń.
    - Spocznij. – rzucił Thrawn – Kapitanie, przedstawiam waszego dowódcę. Kapitan Kassila. – poczym zwrócił się do niej – To jest pani pierwszy oficer.
    Kass skłoniła grzecznie głowę, odrywając wzrok od drugiego mężczyzny.
    - Proszę do mnie mówić imieniem rdzeniowym Sert, dowódco. – zaproponował pierwszy.
    - To nie będzie konieczne, kapitanie Kres’er’tann – odparła w cheunh, wolno lecz wyraźnie wymawiając słowa. – Jeśli pan pozwoli, będę mówić tak, jak jest to przyjęte w Falandze.
    Zaskoczenia całej trójki nie dało się porównać z niczym. Co prawda drgnęły im tylko powieki, ale w Mocy wyglądało to zjawiskowo.
    - Ależ oczywiście, dowódco. Jak pani sobie życzy. – odparł w tym samym języku. Spojrzał przez sekundę na admirała, ale ten widocznie pozostawił wyjaśnienia Kass. – To jest główny technik Sid’ellia – wskazał na kobietę i wreszcie… - A to pani adiutant, porucznik Mitt’rask’arani.
    - Pani technik, poruczniku. – Kass skinęła im lekko. Odpowiedziała tylko Chissanka. Porucznik wyprostował się dumnie i byłby pogardliwie prychnął, gdyby jego rasa miała w zwyczaju okazywanie emocji. Zresztą obecność Thrawna nie pozwalała mu się w ogóle odezwać.
    - Zostawiam panią w dobrych rękach. – rzekł admirał we wspólnym. - Życzyłbym sobie, żeby Cichy jak najszybciej wrócił w swój rejon.
    Oboje kapitanowie sprężyli się na baczność i rzucili jednocześnie:
    - Tak jest, admirale Thrawn.
    - Tak jest, admirale Mitth’raw’nuruodo.
    Admirał spojrzał jeszcze na Kass, a ona wyczuła bijącą od niego dumę. Z niej? Z Serta? A może z kolejnego pomysłu, który się sprawdził?
    - Niech Fortuna wojowników uśmiechnie się do ciebie. – powiedział cicho.
    - I do pana, admirale. – odparła, a gardło jakoś dziwnie się jej ścisnęło.
    Potem cała czwórka zasalutowała Thrawnowi. Ten oddał salut, odwrócił się i poszedł do turbowindy. Kiedy zniknął im z oczu, Sert zwrócił się do niej, nadal we wspólnym.
    - Czy mam przysłać kogoś po pani rzeczy?
    - Nie, pierwszy. Mam tylko to. – wskazała na niewielką torbę stojącą nieopodal.
    Chiss skinął na porucznika. Ten z ociąganiem wykonał polecenie, ale jego oczy ciskały gromy.
    - W takim razie zapraszam na pokład, dowódco.
    Zrobili w tył zwrot i Kass miała wrażenie, że już nigdy nie postawi stopy na niszczycielu. Zamykał się kolejny rozdział jej życia, a to, co na nią czekało, napełniało ją strachem.

    - Za pani pozwoleniem – zaczął Sert we wspólnym po drodze na krążownik – Świetnie mówi pani w cheunh. Jak to możliwe?
    - Operacja krtani. Wielki admirał… - zacięła się na chwilę, ale stwierdziła, że pełne nazwisko będzie lepiej przyjęte – Mitth’raw’nuruodo zgodził się być wzorem dla chirurgów. A tych mamy świetnych. Poza tym nauczył mnie waszego pięknego języka. Oczywiście proszę mnie poprawiać, jeśli zrobię jakiś błąd. I niech pan wyznaczy kogoś do prywatnych lekcji, jeśli uznacie, że są mi potrzebne.
    - Może na początku. – doszli do końca tunelu i Sert dotknął panela otwierającego drzwi – A oto Cichy.
    Mimo wszystko Sila spodziewała się czegoś innego. Weszli do obszernego holu, łączącego główne korytarze dwóch poziomów. Jedne, szerokie schody prowadziły w dół, a na pokład wyżej można się było dostać windą lub schodkami, które w połowie wysokości ścian wychodziły na galeryjki. Te zaś po kilku metrach przechodziły w szerokie przejście. Zauważyła, że niektóre panele jarzeniowe dawały bordowe światło. No tak. Przecież to barwy Thrawna i jego prywatnej armii. Przed nimi, w równych rzędach, wyprężona na baczność stała załoga krążownika: Chissowie i raptem kilku ludzi. Dostrzegła też, że porucznik, Traska, pozbył się jej torby i podszedł denerwująco blisko. Właściwie prawie się o nią opierał. Kres’er’tann natomiast stanął przed nią i ukłonił się.
    - W imieniu wszystkich, którzy służą Chissom, witam cię na pokładzie, kapitan Kassila. – odezwał się w cheunh.
    Sila drgnęła, niepewna co ma zrobić i odruchowo spojrzała na porucznika. Był jej adiutantem, czas więc zabrać się poważnie do roboty.
    - Proszę przyjąć powitanie. – szepnął prosto do ucha w taki sposób, że przeszły jej ciarki po plecach.
    Opanowała się i odkłoniła grzecznie, lecz nie tak nisko.
    - Przyjmuję twoje powitanie – odparła po chissańsku – i witam też ciebie, kapitanie Kres’er’tann oraz całą załogę. – poczuła aprobatę porucznika i niczego więcej nie dodała.
    - Od tej chwili Cichy należy do ciebie. Wejdź w pokoju i ufności.
    Traska się nie odezwał, więc rzuciła: - Dziękuję, pierwszy. Proszę zwolnić załogę i odcumować. A następnie obrać kurs na waszą poprzednią pozycję.
    Sert skinął głową i rzucił jakiś rozkaz, którego nie zrozumiała.
    - W takim razie zapraszam na mostek, chyba że woli pani zwiedzić okręt.
    - Nie przyjechałam tu na wycieczkę. Obiecuję panu, że poznam Cichego bardzo dokładnie. Mam nadzieję – zwróciła się do pani technik – że mi pani w tym pomoże.
    - Oczywiście, dowódco.
    Ruszyli głównym przejściem w stronę dziobu. Kass rozglądała się zaciekawiona i dopiero po jakimś czasie zorientowała się, że nie natknęli się na ani jednego robota. Przecież na imperialnym okręcie powinno ich być całe mnóstwo. Przystanęła przy pierwszym lepszym panelu kontrolnym i ze zdumieniem stwierdziła, że nigdy takiego nie widziała. Objaśnienia też nie były napisane normalnym alfabetem.
    - Co to ma znaczyć, pierwszy? – rozejrzała się – Wymieniliście połowę sprzętu?
    - Cichy przeszedł gruntowną modernizację, dowódco. W zasadzie poza systemem łączności, napędem, myśliwcami i artylerią cała reszta jest naszej rodzimej produkcji.
    - Rury i kable też?
    - Też.
    - A gdzie są roboty?
    - Nigdy z nimi nie pracowaliśmy. Nie mamy powodu, żeby robić to teraz. Ale jeśli pani rozkaże…
    - Nie. Też ich nie potrzebuję.
    Dotarli na mostek. Ze starego carracka nie zostało chyba nic. Tylko oznaczenia na konsoli dowódcy były we wspólnym. Całej reszty Kass nigdy nie widziała na oczy. Za to obsada mostka wydawała się być zadowolona.
    - Toż to ogromna praca, kapitanie Kres’er’tann. Jestem pod wrażeniem. – przyznała.
    - Dziękuję. Cała załoga pomagała przy remoncie. Dopiero teraz Cichy jest taki, jaki być powinien.
    - Za pani pozwoleniem, dowódco. – wtrąciła się Sid’ellia. – Trzeba wymienić układ chłodzenia hipernapędu.
    - A co z nim? Cieknie?
    - Nie. Tylko nasz jest lepszy.
    Sila usiadła na fotelu dowódcy. Był wygodny. To dobrze. Spojrzała przez przedni iluminator i westchnęła: przed dziobem powoli przesuwał się kadłub Upomnienia. Za chwilę skoczą w nadprzestrzeń.
    - Nie wiem, kiedy będzie można to zrobić, pani technik. To trochę potrwa, prawda?
    - Niestety.
    - Cóż. Przykro mi. Musimy z tym poczekać.
    - Czy mogłabym przynajmniej kompletować potrzebny sprzęt?
    - Jasne, tylko gdzie go pani wsadzi? Ach, jeszcze jedno, pierwszy. Potrzebne mi miejsce do ćwiczeń. Zamknięte, puste pomieszczenie, najlepiej dziesięć na dziesięć metrów, wysokie minimum na pięć.
    - Z tym może być kłopot.
    - To pana problem.
    - Dowódco – przerwał im głos pilota dochodzący z komunikatora, jako że fotel oficera wachtowego był umieszczony na balkonie dobre cztery metry nad stanowiskami bojowymi załogi – Parametry skoku ustalone. Okręt gotów do drogi.
    - Zatem ruszajmy. Naprzód.
    Gwiazdy zmieniły się w smugi i mostek zalała niebieska poświata mozaiki nadprzestrzeni.
    Kass uwielbiała ten widok. Był dla niej najpiękniejszym zjawiskiem w galaktyce i mogła patrzeć na niego godzinami.
    - Czy będzie mnie pani teraz potrzebować? – zapytała Chissanka, nie wysilając się już na wspólny.
    - Nie. – odparła w basicu - Życzyłabym sobie na przyszłość, by informowała mnie pani o jakichkolwiek problemach technicznych, modyfikacjach czy czymkolwiek tego rodzaju, zanim weźmiecie się do naprawy. Po prostu chcę być na bieżąco. I nieważne, jaka to będzie pora, ani co trzeba będzie zrobić. Jeśli wysiądą bezpieczniki w mesie, chcę o tym wiedzieć. Jeśli uzna pani, że to nic takiego, i tak proszę mnie o tym powiadomić. Dobrze?
    - Tak jest, dowódco.
    Sid’ellia okręciła się na pięcie i zniknęła jak duch. Kass miała wrażenie, że jej odpowiedź i zainteresowanie usatysfakcjonowały panią technik.
    - Za pięć godzin zatrzymamy się w punkcie nawigacyjnym. – poinformował Sert – Chce pani przejąć wachtę, czy zawołać panią, gdy dotrzemy na miejsce?
    - Proszę mnie zawołać. I wpisać na grafik. Teraz chcę się zapoznać z rozkazami admirała. Poruczniku, gdzie pan wrzucił moją torbę?
    Traska nawet nie drgnął i Kres’er’tann musiał przetłumaczyć mu pytanie.
    - Nigdzie. – odparł młodszy Chiss lodowatym tonem, oczywiście w cheunh – Zaniesiono ją do kajuty.
    - Świetnie. Więc mnie pan tam zaprowadzi. – wstała – Pierwszy, Cichy jest pański.
    - Tak jest. Chciałem jeszcze zapytać, czy podobała się pani ceremonia powitania, czy miała być inna?
    Sila wyczuła w nim napięcie.
    - Byłam pod wrażeniem. – uspokoiła go - Admirał mówił mi, jak bardzo lud Chissów ceni sobie ceremoniał. W Marynarce Imperialnej nigdy mnie tak nie witano. Mam nadzieję, że nie palnęłam żadnego głupstwa?
    - Nie. Porucznik Mitt’rask’arani wyjaśni pani i nauczy odpowiedniego zachowania na takie okoliczności. Jeśli oczywiście pozwoli pani zachować nasze tradycje.
    - Ależ oczywiście, pierwszy. Mam nadzieję, że będę mogła was przez to lepiej poznać.
    - Dziękuję. O wszystko może pani pytać porucznika. - i dodał po chissańsku - Ma być pani przewodnikiem.
    - Przynajmniej poćwiczę język. – mrugnęła Sertowi i rzuciła: - Pomyślnej wachty.

    Traska szedł szybkim krokiem. Może nawet za szybkim jak na jej gust. Nie odezwał się ani razu, ale też nie miała ochoty słuchać jego warczenia. Delikatnie wysłała w jego stronę wici Mocy, próbując go wysondować. Odczuwalny podczas wizji poziom pogardy trochę się zmniejszył, jakby docenił jej wysiłki językowe. Pozostało natomiast poczucie wyższości jego rasy nad ludzką w ogóle, wewnętrzny ból i żal do całego wszechświata. O co? Nie miała pojęcia. Zdecydowała, że spyta go o to, kiedy lepiej się poznają. Chętnie by zanurkowała głębiej, ale obiecała Thrawnowi, że nie będzie używać Mocy wobec Chissów. Poza tym Traska nie dał jej powodu do takiej bezczelnej ingerencji, pomijając już fakt, iż jego umysł działał inaczej niż ludzki. Trochę jej zajmie zrozumienie wszystkich subtelności chissańskiego myślenia. A właśnie. Musi ich poprosić o zgodę na takie eksperymenty.
    W końcu zatrzymali się przed drzwiami kajuty.
    - Proszę, dowódco. - odsunął się, puszczając ją przodem.
    Kajuta była funkcjonalna i skromnie urządzona. Składała się z saloniku, sypialni, odświeżacza i małego modułu kuchennego. Narzuty i obicia były naturalnie bordowe, a meble do złudzenia przypominały drewno. Najlepsze było to, że jako dowódca miała aż dwa okna: po jednym w sypialni i salonie. Jej torba, nierozpakowana, grzecznie leżała przy szafie. Na biurku w kącie salonu stał komputer, a przy nim pudełko datakart i to były jedyne elementy dekoracyjne. Poza tym puste ściany i półki.
    - Ktoś zadał sobie wiele trudu, żebym się tu czuła jak u siebie. – zauważyła, zaglądając w każdy kąt.
    - Nie wiem, co pani lubi. Pozwoliłem więc, żeby pani sama urządziła sobie mieszkanie, jak chce.
    - Tak na przyszłość, poruczniku, misa z owocami byłaby doskonałym wykończeniem wystroju. Jakieś poduszki na sofie, obrazek czy coś w tym stylu. Wielki admirał Mitth’raw’nuruodo nie zostawiłby tego w takim stanie. Mówił mi, że jesteście wrażliwi na piękno. Widać nie wszyscy.
    Traska z godnością przełknął tę przyganę: - Jestem zwolennikiem naturalizmu. Zresztą ma pani ładny widok.
    Kass podeszła do iluminatora: - Rzeczywiście. Uwielbiam patrzeć na nadprzestrzeń. A pan? – zaryzykowała osobiste pytanie. Może przestanie być taki sztywny i złagodnieje?
    Nie przestał.
    - Moje prywatne odczucia nie mają tu nic do rzeczy.
    - Dlaczego nie odpowie pan „tak” albo „nie”? Byłoby krócej.
    - Za pozwoleniem, którą wersję przyjęłaby pani do wiadomości?
    Odwróciła się do niego: - Pan nie lubi ludzi, prawda? Proszę odpowiedzieć. – dodała szybko.
    Chiss walczył ze sobą chwilę. Widać było, że nie przywykł do takich rozmów. Jakże on jest różny od Thrawna – pomyślała.
    - Powiem tak. – wydusił w końcu – Do tej pory ludzie nie dali mi żadnych podstaw do tego, abym ich lubił.
    - A żeby ich pan nie lubił?
    Mężczyzna jakby nieco zbladł. W Mocy wyglądało to, jakby się gdzieś wycofywał. No i to by było na tyle, jeśli chodzi o swobodną rozmowę.
    - Pozwoli pani, że nie odpowiem na to pytanie.
    Poddała się: - Tym razem, poruczniku. Kiedyś jednak będzie pan musiał na nie odpowiedzieć. Uprzedzam. Nie mogę pracować z kimś, kto mnie nie cierpi. Chociaż mogę poczekać, aż będzie pan gotów.
    Wyraźnie było widać, że nie podobał mu się ten pomysł. Ciągle był spięty. A że długo tak nie pociągnie, trzeba coś z tym zrobić. Usiadła za biurkiem i włączyła komputer.
    - Widzę, że musimy się do siebie przyzwyczaić. Ja nauczę się czegoś o was, a pan o ludziach. Chcę także, żeby był pan wobec mnie szczery. – ciągle mówiła w cheunh – Czy to odpowiednie słowo? Szczery?
    - Oznacza kogoś uczciwego, kto nie ukrywa tego, co myśli i czuje. W tym przypadku dobrze je pani zastosowała.
    - W takim razie tego od pana wymagam. Od pozostałych też.
    Traska nie był przekonany co do jej intencji, ale zastosował się od razu: - Za pani pozwoleniem, jeśli nasze zdanie się pani nie spodoba, udusi nas pani?
    - Skąd pan o tym wie? – warknęła, marszcząc brwi.
    - Wielki admirał Mitth’raw’nuruodo poinformował nas o pani… umiejętnościach.
    Przez chwilę nic nie mówiła. Ciekawe, co im nagadał? No cóż. Cokolwiek by to nie było, należy do historii. Obiecała mu to. A kiedyś trzeba zacząć dotrzymywać obietnic.
    - Przyznam, że nie będzie mi łatwo zmienić się z dnia na dzień. To nie jest coś, nad czym można tak po prostu zapanować na zawołanie. – wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa – Nie w moim przypadku. – spojrzała mu w oczy – W najgorszym razie oberwie coś, a nie ktoś. Zatem nie. Nie będę nikogo dusić. – uspokoiła go, ale po chwili dodała - Chyba że naszych wrogów.
    Porucznik uniósł minimalnie jedną brew: - Ma pani na myśli jeńców?
    - Rebeliant to rebeliant, a nie jeniec wojenny, poruczniku. Oni nie podlegają pod takie kategorie.
    Obraz mężczyzny w Mocy zafalował oburzeniem: - Każdy, kto nas zaatakuje, ma prawo się poddać.
    Kass uśmiechnęła się krzywo, a oczy błysnęły żółto. Traska odnotował to jako ciekawostkę.
    - Ale my nie będziemy czekać, aż nas zaatakują. Uderzymy, zanim nas zauważą.
    - Pierwsi? – jego oburzenie sięgnęło zenitu.
    - Oczywiście. Cichy to nie niszczyciel gwiezdny, poruczniku. Nie możemy sobie pozwolić na namierzenie, bo rozniosą nas na strzępy. A ja potrafię przewidzieć bitwę, zanim ona nastąpi. I potrafię ocenić szanse. Nic nam nie będzie.
    Adiutant zaczął przechadzać się po saloniku, wyraźnie nie uspokojony. Kilka razy zbierał się w sobie, żeby coś powiedzieć, lecz za każdym razem zmieniał zdanie. W końcu stanął przed nią i oparł ręce o biurko.
    - Za pani pozwoleniem, dlaczego ci Rebelianci mieliby nas atakować? Lud Chissów nic im nie zrobił.
    - Lud Chissów nie. Ale Cichy figuruje jako jednostka Imperium, a Imperium prowadzi z nimi wojnę.
    - Jako sojusznik Imperium. – poprawił.
    - Dla nich to wszystko jedno. Jesteśmy wrogami, a wroga trzeba zniszczyć.
    - Czy to jest to tak zwane uderzenie prewencyjne?
    - Właśnie.
    Porucznik wyprostował się.
    - Chissowie nie uznają takiego sposobu prowadzenia walk. Nasza doktryna…
    - Wasza doktryna – przerwała mu – nie ma tu zastosowania. Chciałam panu przypomnieć, że nie jest już pan w swojej flocie, tylko w oddziałach wielkiego admirała Thrawna. Tu obowiązują inne zasady.
    - Mimo wszystko. Nie zaatakujemy pierwsi.
    - Jasne. Wykonacie rozkaz albo za burtę bez skafandra.
    Mitt’rask’arani znów się nachylił: - Nie uderzymy pierwsi. – wycedził, ale tym razem swoje słowa poparł takim naciskiem woli, że pani kapitan otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Jego aura wyraźnie przygniatała wolę Kass, ale ta, zamiast się ugiąć, patrzyła na niego zafascynowana.
    - Jak pan to robi? – zapytała szeptem i tym wybiła go z napięcia. Traska jakby się obudził, mrugnął kilkakrotnie i założył ręce za plecami.
    - Co?
    - No, to.
    - Obawiam się, że nie wiem, o czym pani mówi.
    Westchnęła: - Ojej! Przed chwilą poparł pan swoje słowa taką siłą woli, że byłam gotowa się zgodzić. Ja! To niemożliwe! Nie jest pan wrażliwy na Moc, a jednak… podporządkowałby pan mnie!
    Adiutant albo zrobił to nieświadomie, albo wstyd mu było, że dał się przyłapać, bo na moment jego policzki zalały się lekkim fioletem.
    - Proszę mi wybaczyć. Nie miałem takiego zamiaru.
    - Ależ to niesamowite! Wspaniałe! Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. To znaczy od normalnego czło… normalnej istoty.
    Duma oficera przyjęła komplement.
    - Cóż. Widocznie nie spotkała pani nikogo o tak silnej woli.
    - Widocznie. Może pan to zrobić jeszcze raz?
    - Obawiam się, że nie.
    - Szkoda. Proszę jednak, żeby pan próbował. To fascynujące!
    - Postaram się. – zachwyt dowódcy nad próbą zdominowania nie był reakcją, jakiej się spodziewał po lady Sithów, ale stanowił jakiś punkt zaczepienia. Ciekawe, na ile będzie mógł sobie pozwolić? Najwyżej ładnie przeprosi. Z drugiej strony, dlaczego nie ma od razu z tego skorzystać? – Wracając do tematu, dowódco. Powiedziała pani, że obowiązują nas inne zasady. Czy mogłaby więc pani najpierw porozmawiać z przeciwnikami, zanim zacznie się walka?
    Kassila odchyliła się w fotelu i spojrzała na niego spod przymkniętych powiek.
    - I przypadkiem zirytować tak, żeby zaatakowali?
    - Tego nie powiedziałem.
    - Dlaczego nie? Naturalnie, jeśli będą mieć porównywalną siłę ognia. Na nic wielkiego nie będę się rzucać. Czy to pana satysfakcjonuje?
    - Mnie i pozostałych wojowników, dowódco.
    - To dobrze. – nareszcie jakiś postęp. Odsunęła się z fotelem od biurka – A teraz proszę mi powiedzieć, co to za zagrożenie, którego tak bardzo obawia się Thrawn.
    Traska przysunął sobie krzesło i zaczął opowiadać. O Przybyszach z Dali, z którymi siły Chissów miały już okazję walczyć, chociaż dawno temu. Zapytany o szczegóły określił, że jeszcze przed jego narodzeniem. Czyli jakieś dwadzieścia lat, zdaniem Kass. To właśnie oni byli głównym powodem powołania do życia Falangi Domu Mitth’raw’nuruodo. Oprócz tego pomniejsze problemy, jak piraci, handlarze i łowcy niewolników czy inne plemiona roszczące sobie prawo do tego terytorium, a wymuszające posłuszeństwo siłą. Przy niektórych opisach Kass czuła zimne dreszcze na plecach. Uświadomiła sobie, że Ostrze Imperium nigdy nie miało okazji zmierzyć się z takim przeciwnikiem. Lecz oficer nie mówił ani słowa o Rebeliantach. Gdy go o nich zapytała, zaciekawił się.
    - Z tego, co mi wiadomo, Cichy nie ma walczyć z Rebelią, dowódco. Gdyby się tak stało, mogliby się o nas dowiedzieć, a tego nie chcemy.
    - Nie, ponieważ nie zdążą nikogo powiadomić.
    - Jeśli zaginą bez wieści, ich dowództwo przyśle kogoś, żeby ich znalazł, nie sądzi pani? Nie możemy tu czekać i niszczyć jednych po drugich.
    - Ja mogę.
    - Rebelia to sprawa imperialnej części floty admirała Mitth’raw’nuruodo. My mamy inne zadania.
    - Sama wyznaczę zadania dla Cichego. Jednym z nich będzie likwidowanie Rebeliantów.
    - To nie nasza sprawa. – Traska znów zaczął lekko naciskać.
    - Rebelia jest zagrożeniem dla Imperium, a tym samym…
    - To nie nasza sprawa. – powtórzył, twardo akcentując słowa.
    - A tym samym dla pańskiej rasy. – próbowała go przekonać.
    - To nie nasza sprawa. – nie dał się, a ona znowu poczuła nacisk jego woli. Kiedy odpuściła, mówił dalej – Nie znajdzie pani w wytycznych ani jednego słowa na ten temat. Nie istniejemy dla nikogo. Tylko w ten sposób możemy wypełniać naszą misję. Chyba, że admirał zadecyduje inaczej.
    Kass odetchnęła głęboko. Nie było sensu kłócić się z tym gościem. W życiu nie widział Rebela i nie ma pojęcia, do czego są zdolni. A gdyby mu tak dać odczuć, jak to jest w czasie walki z tymi bandziorami? Może on nigdy nie brał udziału w prawdziwej bitwie?
    - Jeśli pan pozwoli, poruczniku, zadam panu pytanie. Czy stracił pan kogoś w walce?
    Od razu domyślił się, o co jej chodzi.
    - Nie. – odparł.
    - A czy walczył pan osobiście? W prawdziwej bitwie w przestrzeni albo na lądzie?
    - Nie.
    - Więc nie ma pan pojęcia, o czym pan mówi i czego ode mnie oczekuje.
    Chiss nachylił się ku niej: - Więc proszę mnie oświecić.
    - Chętnie. Przeprowadzę mały eksperyment. To tylko wrażenia, nic prawdziwego. Będzie pan czuł to samo, co czułam ja podczas ostatniej bitwy o Endor. Zgodzi się pan?
    - Czy to będzie bolesne albo niebezpieczne?
    - Nie. Będzie przypominało niemiły sen. Potem przejdzie.
    - No dobrze. – zgodził się zaintrygowany.
    Sila ułożyła się wygodnie w fotelu, zamknęła oczy i otworzyła na Moc. Nie wiedziała, jak daleko mogła się posunąć, toteż musnęła go tylko z lekka. W odpowiedzi, której nie powinno być, Traska zamknął się przed nią. Wytworzył pewnego rodzaju mentalny mur wokół swojego umysłu. To ją wytrąciło z równowagi. Spojrzała na niego: dłonie zacisnął w pięści, aż zbielały mu kostki. Po chwili jednak się rozluźnił – nie czuł jej. Spróbowała znowu. Niezbyt subtelnie wbiła w tę jego ścianę strumień energii, przechodząc na wylot… i znalazła się w zupełnym chaosie. Tysiące różnych wrażeń, myśli i uczuć kłębiły się wokół ciemnego jądra, które promieniowało bólem. Teraz nie dziwiła się, że ją przyciągnął – rzeczywiście mogłaby czerpać siłę z jego gniewu. Tyle tylko, że prawdopodobnie by oszalał, a jego umysł zmieniłby się w sieczkę. Dlatego nie dotknęła żadnej z jego myśli, nie odważyła się też na szperanie w jego emocjach, chociaż bardzo ją kusiło. Przywołała odczucia spod Endora i wybrała braterstwo walki, ból po stracie przyjaciela i wściekłość na wroga. Delikatnie wlała to w umysł Chissa, by po chwili wycofać się. Jego mentalna bariera zamknęła się jeszcze szczelniej, jeśli było to w ogóle możliwe. Wszystko trwało zaledwie kilka minut. Kass otworzyła oczy i przeciągnęła się. Porucznik siedział z zaciśniętymi powiekami, czoło miał zroszone od potu, a ręce – gdy ich dotknęła – zimne jak lód.
    - Traska – szepnęła mu do ucha –Traska, obudź się.
    Drgnął.
    - Jak się czujesz? To był tylko sen. Już się skończył.
    - Nie chcę tego więcej. – odparł po chwili chrapliwie, a czerwone oczy błysnęły spomiędzy granatowoczarnych rzęs.
    - Dobrze. Nie będzie więcej.
    - To jest… to było… - zwolna dochodził do siebie – interesujące doświadczenie.
    - Owszem. – przytaknęła.
    Otarł dłońmi twarz i przeczesał palcami włosy.
    - Byłaś… chciałem powiedzieć, pani była w moim… - dotknął czoła – umyśle?
    Skinęła głową.
    - To takie… - zaciął się na dłużej, szukając odpowiednich słów, a może próbując je wypowiedzieć otwarcie – prywatne.
    - Bardzo. – zgodziła się.
    - A więc już pani wie, co myślę?
    - Nie, poruczniku. Wiem tylko, że coś się panu przytrafiło, że nie jest pan pogodzony z samym sobą i że targają panem sprzeczne emocje. Tyle. Nie mam prawa wchodzić głębiej.
    - To prawda. I nie ma pani prawa o tym mówić. Nikomu.
    - To oczywiste.
    - A więc się rozumiemy.
    - Tak. Chcę jednak, żeby się pan z tym uporał, cokolwiek to jest.
    Traska prychnął. Zerwał się z krzesła i podszedł do okna. Przestał zachowywać się jak podwładny. Czy zgoda na ten eksperyment w jego mniemaniu dawała mu prawo do pokazania prawdziwego „Ja”? Dość bezczelnego „ja”, jak Kass zdążyła zauważyć.
    - Nic pani o mnie nie wie. – stwierdził twardo, splatając dłonie za plecami i patrząc na nadprzestrzeń - Nie życzę sobie takich sugestii. Sam wiem najlepiej, z czym, kiedy i w jaki sposób mam się uporać.
    - Właśnie widzę.
    - To mój problem.
    - Bynajmniej. Kiedy problemy osobiste załogi wpływają na jakość pracy, przestają być ich problemami, a stają się zagrożeniem dla całego okrętu.
    - Moje osobiste uczucia nie mają żadnego wpływu na jakość wykonywanych przeze mnie zadań. – stwierdził stanowczo.
    - Oby miał pan rację. – ostrzegła – Z drugiej strony nie wiem, jak długo się pan z tym męczy, ale nalegam, żeby skończyło się to jak najszybciej. To mnie rozprasza. A raczej będzie rozpraszało za każdym razem, gdy będę korzystać ze swoich umiejętności.
    - Więc być może nie jest pani takim zawodowcem, jak twierdzi wielki admirał? – odwrócił się lekko w jej stronę.
    - Pan się zapomina, poruczniku Mitt’rask’arani.
    - Czyżby? A może jestem po prostu szczery?
    Kassila już chciała skoczyć ku niemu i wyrżnąć go z całej siły w szczękę, gdy uświadomiła sobie, że jej przecież wybaczano większe grzechy. A poza tym dowodzi tym krążownikiem i nie wypada jej używać Mocy czy bić się z własnym adiutantem, ani z nikim innym. Słodkie czasy prywatnej zemsty nieubłaganie dobiegły końca. Postanowiła tym razem mu odpuścić.
    - Myślę, że jest pan niedoświadczony i młody. Ile pan ma lat? Dwadzieścia? Dwadzieścia pięć?
    - Mam piętnaście imperialnych lat. – znów spojrzał w okno.
    A pani kapitan opadła szczęka. Po chwili uśmiechnęła się szeroko.
    - Piętnaście? – zaśmiała się – Taki młody! Jejku!
    Porucznik chyba się obraził za taką reakcję.
    - Nie widzę w tym nic śmiesznego. – burknął. – To nie moja wina, że ludzie są o tyle opóźnieni w rozwoju od nas.
    Tym rozbawił ją do łez. Kass ryknęła śmiechem i chwilę trwało, zanim udało się jej opanować.
    - Dobre. – wykrztusiła wreszcie, ocierając oczy – Och, dawno się tak dobrze nie bawiłam.
    Traska nie podzielał jej entuzjazmu - jego twarz przybrała wyraz maski, no, może z widoczną nutką pogardy.
    - Zapanipozw’leniem. Panizach’wanie uwłaczag’dności of’cera. – stwierdził w nienajlepszym wspólnym. Pierwszy raz odezwał się w tym języku i Kass ledwo go zrozumiała. Zrobił to specjalnie, aby wiedziała, jak nisko ceni ludzi oraz ich kulturę.
    - Nic nie szkodzi. – machnęła ręką, gdy już sobie przetłumaczyła jego słowa - Przecież nikomu pan nie powie, mam rację? Ot, chwila słabości. – opanowała się i zapytała - Jak długo jest pan w armii?
    - Pięć lat.
    - Niech pan tu podejdzie. Nie chce mi się wrzeszczeć przez cały pokój.
    Niebieskoskóra mieszanina dumy i pogardy wróciła na swoje miejsce.
    - Niech pan przyjmie do wiadomości, że dopóki Cichy jest pod moimi rozkazami, będziemy polować na Rebeliantów jak i na wszystko, co będzie zagrażać Chissom. A polować znaczy tyle co atakować. Możecie się na to oburzać, ale właśnie dzięki takiej postawie Thrawn jest wielkim admirałem i ma do dyspozycji całą naszą flotę. Jego rozkazy są naszymi. Jego metody – naszymi. Czy pan i pozostali Chissowie jesteście w stanie to zaakceptować?
    - Mogę mówić tylko za siebie. I tak nie mam wyboru.
    - Zatem załatwione. – opadła na oparcie fotela – Więc mógłby pan przestać już marudzić i opowiedzieć mi coś niecoś o Chissach?
    - Hm. W zasadzie nie.
    - Dlaczego?
    - Nie mówimy o sobie, a już na pewno nie z obcymi.
    - A o swoim świecie? – spróbowała z bardziej neutralnej strony -Thrawn mówił, że Csilla jest przepiękna.
    - Owszem. Jest. – zgodził się, ale przy tym jakby zmarkotniał.
    - I to wszystko? Nic więcej?
    - Nic. – warknął, a Kass poczuła wzbierający w nim ból i żal. Czyżby to było powodem jego gniewu? Czyżby i on nie mógł powrócić do swoich?
    - Posmutniał pan. Czy chodzi o pański dom? O Csillę?
    Traska nie zerwał się, jak się tego spodziewała, nie podniósł głosu ani o pół tonu, tylko obrócił na nią swoje pałające oczy i pozwolił, aby fala jego uczuć obmyła ją jak nurt górskiego strumienia. Nie musiał nic mówić. Spuściła głowę.
    - Rozumiem. – rzekła cicho – Tak dla pańskiej wiadomości, ja też nie mam już dokąd wracać. Za kilka dni oficjalnie zginę podczas bitwy. I jedyne, co mi pozostało, to Cichy. Te parę metrów pokładu – zatoczyła ręką krąg – będę odtąd nazywać domem.
    Porucznik poczuł się niezręcznie. Do swoich nowych zadań przygotował się najlepiej jak mógł. Przeczytał (oczywiście dzięki tłumaczom) wszystko, co znalazł na temat użytkowników Mocy. Długo myślał nad podejściem do nowego dowódcy. Zdawał sobie sprawę, że będzie miał do czynienia z nieobliczalnym człowiekiem, dysponującym nieznaną siłą. Był jej bardzo ciekaw, dlatego zgodził się na doświadczenie bitwy. Owszem, wystraszyło go to. Czuł, jak ktoś przeniknął do jego umysłu. Poczuł obce myśli i uczucia. Próbował się przed tym chronić, ale ustąpiły tylko po to, by po chwili uderzyć z pełnym impetem. Zobaczył… Nie, nie zobaczył: przeżywał bitwę, jakby tam był. Na to się nie przygotował. Pani kapitan zaskakiwała go co chwila. Czuła siłę jego woli i ugięła się. Raczej dla świętego spokoju, ale zawsze. A on nie miał pojęcia, że potrafi robić coś takiego. I teraz, przed minutą, znów się na to odważył. Po prostu pchnął w jej stronę to, czego nie mógł powiedzieć, a ona go zrozumiała. I nagle, z niecodziennego dowódcy, mówiącego do ich admirała po imieniu, stała się zwyczajną, zagubioną w wielkiej Galaktyce istotą. On sam z kolei zachował się jak rozkapryszony bachor, podczas gdy Sila chciała się tylko czegoś dowiedzieć. I niby kogo, jak nie własnego adiutanta, miała pytać? Kres’er’tanna na mostku? Sid’ellię w maszynowni? Innych wojowników? To on, Traska, został jej przewodnikiem. Ładnie sobie radzi, nie ma co. Zdał sobie sprawę, że Kass pokazała mu zarówno próbkę swojej potęgi jak i słabości. Otworzyła się przed nim, mimo że nie zdawała sobie z tego do końca sprawy. I zaufała mu – obcemu pod każdym względem. Dla niego ludzie nie stanowili ani zagadki, ani ciekawostki. Czytał w nich jak w otwartej księdze. Mówili, co myśleli lub kłamali w żywe oczy, uśmiechając się bezczelnie, pewni że go nabierają. Kiedy mieli dobry humor śmiali się, kiedy nie – warczeli pod nosem i wtedy cieszył się, że nie zna ich języka. Uważali się za lepszych tylko dlatego, że byli ludźmi. Próżnymi ludźmi. A tak naprawdę nie mieli nic ciekawego do zaoferowania. Dlatego nimi gardził.
    Kass była inna. Zaskoczyła go znajomością języka i poufałością wobec najwyższego dowódcy. Wiedział, że poddała się operacji ryzykując utratę głosu. Sposób, w jaki patrzyła na Thrawna wyjaśnił Trasce powód, dla którego godziła się na każde życzenie wielkiego admirała. Dla niego zostawiła wszystko. Nie mogło jej to przyjść łatwo i pewnie długo ze sobą walczyła. Ale zdecydowała się chronić lud Chissów.
    I co dostała w zamian?
    Kątem oka dostrzegł, że zabrała się do przeglądania datakart. Lekko zmrużonymi oczyma patrzyła na wyświetlacz, a jej palce prześlizgiwały się nad klawiaturą. Nad! Nie dotykała jej, a obrazy na ekranie same się zmieniały!
    - To się nazywa Moc, poruczniku. – wyjaśniła, jakby w odpowiedzi na jego zaskoczenie.
    Odruchowo przysunął się bliżej i jak urzeczony patrzył na jej ręce. W końcu nie wytrzymał.
    - Jak pani to robi? – zapytał. Kass uśmiechnęła się.
    - Widzi pan klawiaturę?
    - Widzę.
    - A widzi pan, co jest pod tymi klawiszami?
    - Oczywiście, że nie.
    - Ale wie pan, że są tam łącza.
    - Wiem.
    - Dzięki Mocy widzę poprzez rzeczy. Siłą woli mogę naciskać przyciski, w rzeczywistości technicznie ich nie dotykając. Robi to za mnie Moc.
    - Niesamowite.
    - Fakt. – zgodziła się. – Kilka innych rzeczy też potrafię.
    - Na przykład?
    - Kiedyś pan zobaczy.
    Nie przestawała przeglądać plików, a Traska doszedł do wniosku, że wypadałoby ją przeprosić za tak „gorące” powitanie. Nie wiedział tylko, jak się do tego zabrać. Nawet zwyczajne „przepraszam” nie przechodziło mu przez gardło, o przyznawaniu się do czegokolwiek nie wspominając. A do tego była człowiekiem! Jego duma narodowa nigdy mu na to nie pozwoli.
    Nagle go olśniło. Przecież nie musi jej niczego mówić. Wypadałoby, nie mógł zaprzeczyć, ale ona też pewnie zna Chissów na tyle, że zrozumie i doceni jego wysiłki. Zebrał się w sobie.
    - Dowódco. – wychrypiał. Niespodziewanie zaschło mu w gardle.
    Kass nie zareagowała. Odchrząknął i spróbował jeszcze raz.
    - Dowódco.
    Znowu nic. Albo się z nim bawi. Jej palce wciąż tańczyły nad pulpitem, więc wyciągnął rękę i zamknął jej dłoń w swojej. Kobieta zamarła. On zresztą też.
    - Nam, Chissom, trudno mówić o pewnych sprawach. – wykrztusił w końcu – To jest dla nas zbyt osobiste. Mimo tego postaram się przybliżyć pani naszą kulturę, jeśli nadal tego pani chce. Co zaś do naszej stolicy… właściwie opuściłem ją na własne życzenie. Teraz nie jestem w stanie o tym mówić, ale później…
    Poczuł, że odwzajemniła uścisk.
    - Rozumiem. Doceniam to bo wiem, ile to pana kosztuje. Mam nadzieję, że uda nam się współpracować dla dobra pańskiego ludu.
    - Spokój i bezpieczeństwo Chissów jest celem mojego życia.
    - Jeżeli pan mi pozwoli, niech będzie i moim.

    LINK
    • Część kolejna:

      Kassila 2010-05-26 09:57:00

      Kassila

      avek

      Rejestracja: 2009-10-27

      Ostatnia wizyta: 2024-07-09

      Skąd: Cieszyn

      Znowu nic się nie dzieje. – pomyślała znudzona Kass, błądząc wzrokiem po pustce przestrzeni widocznej przez iluminator. Od trzech tygodni Cichy z nowym kapitanem pełnił swoją służbę, przeczesując podległy mu rejon. I od trzech tygodni nie spotkali nawet asteroidy. W tym czasie Sila obejrzała krążownik od dziobu po rufę, przeleciała się trzy razy myśliwcem i codziennie ćwiczyła strzelanie z nowego typu broni – charrica. Nie sądziła, że służba patrolowa jest taka nudna. Początkowy entuzjazm zaczynał mijać i zastanawiała się nad rajdem w stronę Jądra Galaktyki. W przeciwieństwie do niej załoga dobrze się czuła podczas takiego spokoju. Nawet ludzie z pierwotnej obsady Cichego cieszyli się z tego nicnierobienia.
      Również od jakiegoś tygodnia Kass ćwiczyła nową umiejętność. Skoro nie mogła używać Mocy wobec swoich ludzi, używała jej wobec carracka. Zaczęła poznawać systemy okrętu wysyłając mentalne wici w obwody. Chissom nie podobało się to ani trochę. Dopiero gdy wyjaśniła im wszystko bardzo dokładnie, przestali zwracać uwagę na popiskiwania sensorów, błyskania kontrolek i tym podobne nienormalne zachowania konsol. W zamian musiała uprzedzać, że zaczyna „analizę systemu” i informować o zakończeniu procedury. Jednej rzeczy nie mogła jednak ominąć: gdy zanurzała się w Moc, czuła obecność załogi. Najpierw traktowała to jako tło, ale szybko zauważyła, że same emocje, wrażenia i odczucia niebieskoskórych wojowników działają kojąco na jej nerwy. Poza jednym. Nie miała pojęcia, co takiego ma w sobie ten dzieciak, ale potrafił wyrwać ją z najgłębszej medytacji samą swoją obecnością. Miał też zwyczaj podchodzić bardzo cicho i odzywać się tuż nad jej uchem. Dwa razy był świadkiem, jak unoszona telekinezą rzecz huknęła o podłogę, gdy tylko otworzył usta. Na szczęście niczego nie rozbili. Naturalnie, robił to specjalnie. Zauważył, jaki ma wpływ na panią kapitan i korzystał z tego bez oporów.
      Natomiast Kass nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje. Nie wiedziała, co Traska ma w sobie takiego, że wybija ją z rytmu. Owszem, jest przystojny i tajemniczy, ma swój urok, ale spotkała wielu takich mężczyzn i żaden tak na nią nie działał. Poza Thrawnem, ale to inna historia. I na pewno nie podkochiwała się w swoim adiutancie. Nic z tych rzeczy. Co prawda według Chissów fizycznie byli równolatkami, ale dla niej był smarkaczem. Przystojnym i coraz bardziej pociągającym, ale smarkaczem. Westchnęła głęboko. Nie. Sęk w tym, że Traska potrafił się jej postawić. Nie bał się jej, a to było coś nowego. Wyzwanie. A wyzwania zawsze przyjmowała. Walka z nudą też była wyzwaniem.
      - Rozpoczynam analizę skanerów dalekiego zasięgu. – rzuciła do komunikatora.
      - Przyjęłam. – usłyszała głos Chissanki.
      Kass otuliła się płaszczem Mocy i dała się porwać temu nurtowi. Niemal w tej samej chwili poczuła nieprzyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa, aż zjeżyły się jej włoski na karku. Otworzyła oczy. Coś się dzieje!
      - Postawić osłony. Ogłosić alarm bojowy. – rozkazała.
      Jedną z niewielu cech, jakie nie denerwowały jej u Chissów, było bezwzględne posłuszeństwo. Mogli się nie zgadzać z rozkazem, ale wykonywali go natychmiast. Niemal jak szturmowcy. Kres’er’tann dyskutował nad takim czy innym wykonaniem danego polecenia, omawiali nawet wspólnie zasady nie do przyjęcia w normalnej Flocie (nawet chissańskiej), ale nigdy jeszcze nie odmówił wykonania rozkazu. Przynajmniej na razie. Widocznie Traska powiedział mu, co wynegocjował u dowódcy.
      Zawyły syreny, ale Kass nie wyczuła dezorientacji, troski czy napięcia wokół siebie. Tylko spokój i konsekwencję.
      - Skanery wykryły zaburzenia przestrzeni. Coś się zbliża. – zameldowała Chissanka z obsługi skanerów.
      - Przyjęłam. Ustawić się na kursie przechwytującym.
      - Wchodzę na kurs dwa-jeden-siedem. – zameldował sternik. I po chwili dodał: - Jest kurs przechwytujący.
      - Potwierdzić gotowość systemów. – rozkazała Kass.
      Obsługa zgłaszała się po kolei. W tym czasie poczuła za plecami obecność adiutanta i Serta.
      - Co się dzieje, dowódco? – zapytał pierwszy.
      - Jeszcze nie wiem. Ale coś tu leci.
      - Cichy sprawdzony i gotowy do walki, dowódco. – zameldował pilot.
      - Przyjęłam. Pierwszy, jeśli to nie jest rebeliancki niszczyciel, zjemy dziś kolację w salonie ich kapitana.
      - Zobaczymy. – Sert był sceptyczny. – Wypuściła pani myśliwce?
      - Nie. Na razie ich nie potrzebujemy.
      W tym momencie pustka przed nimi zadrgała w pseudoruchu i z nadprzestrzeni wyskoczyła fregata klasy Nebulon. Na hologramie taktycznym zabłysła na czerwono, czyli Cichy uznał ją za jednostkę nieprzyjaciela.
      - Rebelianci! – ucieszyła się Kass. – Ha. Spróbujemy ich przejąć.
      Rebeliancki kapitan chciał z jakiegoś powodu lecieć dalej i dopiero po kilku nieudanych próbach kolejnego skoku zauważył Cichego.
      - Dowódco, wywołują nas. – zameldował oficer łączności.
      - Przełącz do mnie.
      Po chwili przed nią pojawił się holograficzny wizerunek kapitana fregaty. Na jego ludzkiej twarzy widać było zdenerwowanie, ale po co chciał z nią rozmawiać?
      - Jestem kapitan Ythel, z Floty Nowej Republiki. – zaczął – Uciekamy przed pościgiem, a wy stoicie nam na kursie. Byłaby pani tak dobra i usunęła się z drogi? – zapytał we wspólnym.
      Sila w odpowiedzi uniosła jedną brew i zwróciła się w cheunh do Serta: - Jaki mamy status, pierwszy?
      - Jednostka neutralna, dowódco.
      - Neutralna? Nie uważa pan tego za niedopatrzenie?
      - Ani trochę.
      - Rozumiem. Proszę przełączyć na sygnał imperialny. Chcę, żeby dobrze wiedzieli, kto im spuści łomot.
      - Tak jest.
      Oficer zszedł na dół, a Kass zwróciła się do Rebelianta, grając na czas. Wiedziała, kto ich może ścigać.
      - Nie słyszałam o formacji zwanej Nową Republiką. – zaczęła we wspólnym – Czy to jakiś nowy odłam Rebelii?
      - Nie, kobieto! – warknął zirytowany Ythel. Widocznie Sert nie przełączył jeszcze transpondera – Sojusz Rebeliantów przekształcił się w Nową Republikę miesiąc po Endorze. Widocznie w tej dziczy jeszcze pani o tym nie słyszała.
      - Nie. Nie słyszałam. – syknęła i już chciała dać rozkaz do ataku za taką bezczelność, gdy zupełnie niespodziewanie Traska położył jej dłoń na ramieniu, przyduszając do fotela.
      - Tylko spokojnie. – rzekł, a Kass poczuła, jak przez jej ciało przepływa fala ciepła i opanowania. Zupełnie jak w tej wizji – pomyślała. Napięcie z niej opadło i zmrużyła oczy.
      - Obawiam się, że nie możemy spełnić pańskiej prośby, kapitanie Ythel. Obawiam się również, że niechcący został pan wprowadzony w błąd.
      - To znaczy?
      - Znajduje się pan na naszym terytorium, a my nie życzymy sobie wycieczek w naszej przestrzeni. Zwłaszcza elementów wywrotowych.
      Kapitan parsknął: - To nie jest wycieczka! Cofnijcie się, albo wyrąbiemy sobie drogę sami.
      - Pan mi grozi? Radzę powtórnie sprawdzić mój status.
      Zaskoczony oficer spojrzał gdzieś poza holokamerę, a potem zmiął w ustach przekleństwo.
      - Cholerne Imperialce!
      - Kapitan Kassila, krążownik Cichy z Floty Imperium. – przedstawiła się z zimnym uśmiechem na ustach, gdyż wyczuła coś…
      - Dowódco, jeszcze jedna jednostka wychodzi z nadprzestrzeni. – zameldowała Chissanka od stanowiska skanerów.
      Rzeczywiście. Na tym samym wektorze pojawił się imperialny drednot. Rebeliant też już o nim wiedział i przerwał połączenie.
      - No i po zabawie. – mruknęła.
      Wroga fregata nie zdążyła się nawet obrócić, gdy dopadły ją potężne turbolasery pancernika. W kilka minut rebeliancka jednostka zmieniła się w kawałki złomu.
      - Brak oznak życia. – zameldował pierwszy, gdy Imperialni przerwali ogień. – Żadnych kapsuł ratunkowych.
      - I dobrze. To tylko problem. – stwierdziła pani kapitan i skręciła lekko głowę. – Może pan już zabrać rękę, poruczniku. - rzuciła cicho. Traska cofnął dłoń z wyraźnym ociąganiem, ale wciąż emanował spokojem. To było nowe uczucie i Kass z rozbawieniem zauważyła, że mogłaby się do niego przyzwyczaić. Poza tym na ramieniu jeszcze czuła jego ciepło.
      - Wywołują nas. – oficer łączności przerwał jej rozmyślania.
      - Połącz. – i słusznie zrobił: spokój to kłamstwo. Jest tylko pasja – uśmiechnęła się. Transponder przedstawił drednota jako Tropiciela pod kapitanem Svenem Patriusem. Tyle tylko, że teraz dowodził nim ktoś inny.
      Młoda, zmęczona, kobieca twarz podniosła na nią jasne oczy.
      - Porucznik Asua, dowódca Tropiciela. – przedstawiła się bezbarwnym głosem. – Dzięki za pomoc z tym Rebelem.
      - Zawsze do usług. - Kass patrzyła na nią przez chwilę – Czy u was wszystko w porządku? – zapytała.
      - Nie, Cichy. Ma pani trochę bacty? I kilku medyków? Właściwie przydałby się chirurg i… i cholerne wakacje.
      Zauważyła, że Cichy już leciał przez złomowisko do Tropiciela. Pewnie Sert zarządził akcję ratunkową bez konsultacji z kapitanem.
      - Traska – rzuciła w cheunh – Niech pan idzie na dół opieprzyć pierwszego i kategorycznie zabronić mu wchodzić na ich pokład bez mojej zgody. Admirał nie życzy sobie, żeby ktoś was widział. Wejdę tam sama i ewentualnie możemy im podesłać droidy medyczne i bactę. Ale później.
      - Tak jest, tylko że na pokładzie nie mamy droidów medycznych, dowódco, a bacta przyda się nam.
      Pięknie. O tym nie pomyślała. Faktycznie, mieli tylko dwoje lekarzy, a żadne z nich nigdy nie miało do czynienia z ludźmi. Trudno. Kiedyś muszą się tego nauczyć, a Imperialni to przecież swoi. Jeśli to będzie konieczne, wyśle ich na Tropiciela.
      - Sama o tym zadecyduję. Idź pan ochrzanić Serta. Nie kazałam Cichemu ruszać. – kiedy adiutant zniknął, zwróciła się znów do pani porucznik. – Zobaczę, jak możemy wam pomóc. A gdzie jest kapitan Patrius?
      - Jeśli jeszcze żyje, to w ambulatorium. – zamknęła na chwilę oczy – Proszę mi wybaczyć, pani kapitan, ale mam dość. Proszę się czuć na Tropicielu jak u siebie w domu. I robić, co się pani podoba. Wyjaśnię wszystko, kiedy będzie pani u mnie na pokładzie. Do zobaczenia. Tropiciel przerywa połączenie.

      Na drednocie panował chaos. Aż dziw, że udało się im oddać kilka skutecznych salw. Takiego nastroju wśród załogi Kass nie czuła od Endora. Morale leżało w gruzach, nikt nie chciał z nią rozmawiać ani niczego tłumaczyć. Atmosfera zwątpienia wręcz ją dusiła, a wrogość w oczach mijanych ludzi… Przypomniały się jej opowieści o chorobie załogi Floty Katańskiej: jakiś wirus spowodował szaleństwo obsady dwustu pancerników wiele lat temu. Może ci tutaj też coś złapali? Rozpięła wokół siebie wici Mocy. Nie. Tylko zniechęcenie. Żadnych chorób. Odetchnęła z ulgą, ale wywołała adiutanta przez komunikator.
      - Traska, przyślij mi tu porządnie uzbrojony oddział wojska. Pluton wystarczy. I żeby znali wspólny.
      - Oddział wojowników w drodze. – poprawił ją. Nie mógł, albo raczej nie chciał się nauczyć kilku terminów i ciągle mówił „imperialny” zamiast „standardowy”. Gdy raz zwróciła mu na to uwagę, stwierdził że jego standardy są zupełnie inne. Upierał się też, a Sert się z nim zgodził, że na Cichym służą „wojownicy” a nie „żołnierze”. Wywalczyła jednak imperialne datowanie i system jednostkowy.
      Zgodnie z przewidywaniami wsparcie prowadził osobiście Mitt’rask’arani. Nagłe pojawienie się na pokładzie grupy Obcych wywarło na załodze Tropiciela piorunujące wrażenie. Kass niemal słyszała, jak ich umysły przestawiały się z otępienia na tryb służbowy. Od razu drogę zastąpił im oficer z kilkoma żołnierzami.
      - Co to ma znaczyć? Kim pani jest? – warknął groźnie.
      - Pan tu dowodzi? – Kass w ogóle się nim nie przejęła. Traska zresztą też nie. Stał pół kroku za nią z ciężkim charrikiem gotowym do użycia i rozglądał się uważnie dookoła.
      - Nie. Nie odpowiedziała… - zaczął i skinął ledwo zauważalnie ręką. Jednak wystarczająco niedyskretnie, żeby lufa charrica znalazła się pod jego nosem.
      - Jestem kapitan Kassila z Floty Imperium i przejmuję dowodzenie tą kupą blachy. Prowadź do porucznik Asuy.
      Trzeba mu przyznać, że był twardy. Cofnął się trochę i dumnie podniósł głowę.
      - Nie. Skąd mam wiedzieć, że nie jesteście Rebeliantami albo piratami?
      Cierpliwość Kass miała swoje granice. W tej chwili je przekroczyła. Nacisnęła Mocą na umysł oficera i powtórzyła: - Zaprowadź nas na mostek.
      - Zaprowadzę was na mostek. – powiedział zmienionym głosem.
      - Przejmuję dowodzenie. Możecie odłożyć broń. – naciskała dalej.
      - Przejmuje pani dowodzenie. – powtórzył – Możecie odłożyć broń. – zwrócił się do swoich ludzi. Ci, zdezorientowani, wykonali rozkaz i rozstąpili się. Chissowie też opuścili swoje karabiny, jednak trzymali je przy biodrach, gotowi w każdej chwili z nich skorzystać.
      Mostek był wielki. Nie tak duży jak na Upomnieniu, ale większy niż na Cichym. Kass wydawał się salonem w pałacu. Cokolwiek zrujnowanym salonem – zauważyła. Wyglądał, jakby coś na nim wybuchło, albo toczyła się długa i zacięta strzelanina. Przed iluminatorem, wpatrując się w gwiazdy, stała porucznik Asua. Teraz dopiero widać było, że to młoda dziewczyna, pewnie ledwo po Akademii.
      - Może pan odejść. – rzuciła Kass do oficera, puszczając go z imadła swojej woli. Ten otrząsnął się i chciał coś powiedzieć, lecz znaczące machnięcie lufą charrica odesłało go z mostka bez słowa.
      - Jestem kapitan Kassila z Floty Imperium admirała Thrawna. Przejmuję dowodzenie Tropicielem. – rzuciła niezbyt głośno, ale usłyszeli ją wszyscy obecni – taka sztuczka Mocy.
      - Cieszę się. – odparła Asua, lecz nawet nie drgnęła.
      Kass musiała do niej podejść i zauważyła, że po twarzy dziewczyny płynęły łzy. W Mocy wyczuwała ulgę. Ogromną ulgę.
      - Może mi pani powiedzieć, co się tu stało? Co z dowódcą?
      - Nie żyje. – odetchnęła głęboko, zbierając się w sobie – Zmarł, zanim weszliście na pokład. To się nazywa dywersja. Dwóch rebelianckich agentów dostało się na Tropiciela jako członkowie załogi. A że od dawna nie mamy łączności z dowództwem, nie mogliśmy porządnie potwierdzić ich tożsamości. Okazało się, że chcieli porwać ten statek i przekazać go swoim. Mieli zrobić bunt czy coś w tym stylu. Kiedy się nie udało, ściągnęli pomoc. – wskazała głową resztki fregaty - Jeden z nich chciał się tu wysadzić, ale kapitan Patrius go obezwładnił. Ładunek nie miał odpowiedniej mocy, mimo to wystarczył, żeby kilku ludzi zginęło. W tym czasie drugi agent szalał na pokładzie. Strzelał do każdego napotkanego oficera. Zabił większość z nich, w tym lekarzy. Mieliśmy jeszcze tyle zdrowego rozsądku, żeby pogonić tego Rebela i całe szczęście, że odcięliście mu drogę. Teraz jest nam wszystko jedno.
      - Rozumiem. Ale to nie tłumaczy zachowania załogi.
      Asua odwróciła się do niej.
      - Mam to gdzieś, pani kapitan. Od niemal pięciu miesięcy sami walczymy z Rebelią. Nikt się nami nie interesuje. Nikt się do nas nie zgłosił i nikt nie chce nam niczego powiedzieć. Nie mamy więcej zapasów. Kończy się amunicja. Kapitan nie żyje, a ja robiłam, co mogłam tylko dlatego, że chcę dożyć dwudziestych piątych urodzin. To wszystko.
      - Aha. – Kass rozejrzała się po mostku – Teraz chcę dostać pełny raport ze stanu Tropiciela. Potem może pani pójść do siebie. Sądzę, że osiem godzin odpoczynku wystarczy. To się tyczy całej załogi. Po tym czasie chcę was widzieć na stanowiskach. Od tej chwili jesteście w siłach wielkiego admirała Thrawna. Przyda się tu mały remont. W tym czasie - myślę, że jakieś trzy, cztery tygodnie - pojedziecie na urlop. Wszyscy bez wyjątku. Potem wrócicie na swój pancernik. Czy wyrażam się jasno?
      Asua patrzyła na nią ze zdziwieniem.
      - Jak to? Przecież mówię, że mam gdzieś Flotę i wszystko, a pani mi każe wracać? Moje zachowanie jest wbrew regulaminowi.
      - Wiem. To dlatego, że jest pani zmęczona. Nie możemy dopuścić, żeby takie nieporozumienie przekreślało pani karierę. Kiedy skończyła pani Akademię?
      - Pół roku temu.
      Kass uśmiechnęła się do niej: – Widzę, że nie marnowała pani tam czasu, a i od Patriusa wiele się pani nauczyła. Tu, w Nieznanych Rejonach przyda się nam świeży umysł. To wszystko. Może pani odejść.
      Gdy zaskoczona pani porucznik opuszczała mostek, Chissowie zapoznawali się ze wszystkimi systemami i przejmowali Tropiciela. Oficer łączności kończył właśnie mówić ostatni komunikat dla załogi, a Traska meldował, że na pokład weszli lekarze i technicy z Cichego.
      - Dobrze, poruczniku. Ten drednot nie jest najmłodszy, ale się przyda.
      - Jest całkiem skuteczny. – zgodził się. Potem niedbale oparł charrica na ramieniu i rzucił tonem swobodnej konwersacji, jaka zupełnie nie przystoi adiutantowi: - Co pani zrobiła w hangarze temu oficerowi?
      - Zmusiłam do wykonania polecenia. Ale to działa tylko na słabe umysły. – omiotła wzrokiem mostek – Na słabe albo wyczerpane. Inny przykład: czy widzi pan tu jakieś interesujące zachowania?
      Porucznik zobaczył swoich wojowników z przewieszonymi przez plecy karabinami, pochylających się nad aparaturą, którą widzieli pierwszy raz w życiu. Każdy miał tylko chwilę na poznanie jej i właśnie fachowo rozmawiali z Imperialnymi. Ci zaś wyczerpująco i spokojnie opowiadali o systemach. Spokojnie! A przecież nigdy wcześniej nie widzieli Chissów!
      - Nieodpowiednie zachowanie ludzkiej załogi. Wydaje się, że nie widzą różnic rasowych.
      - Zgadza się. Tylko, że widzą, ale wysyłam im mniej więcej taki komunikat: ci goście są z nami i to normalne. Teraz ich wachta.
      - Hm. Interesujące. – spojrzał na nią – Myślałem, że do czegoś takiego musi pani być skoncentrowana.
      - Nie. Ten rodzaj wpływania na innych mam tak wytrenowany, że jest naturalny jak oddychanie. Właśnie to robiłam przez dziewięć lat na Ostrzu Imperium.
      - Rozumiem, że może pani w ten sposób wmówić różne rzeczy.
      - Nie wmówić. – poprawiła – Mój wpływ trwa tylko przez jakiś czas.
      - Więc potem…
      - Zazwyczaj nie ma żadnego potem. To znaczy, moi ludzie wiedzieli, co się dzieje, ale dla przeciwnika było za późno. A co sobie myśleli po bitwie, to mnie nie obchodziło.
      Traska zastanowił się nad tym.
      - Niebezpieczna broń. Czy używała jej pani tylko w czasie bitwy?
      - A skąd. Bardzo skuteczne podczas przesłuchań. Tyle tylko, że z aresztanta niewiele zostawało. To znaczy, z jego umysłu.
      - I nie ma pani wyrzutów sumienia? – zapytał tak cicho, że tylko ona go słyszała. W odpowiedzi spojrzała na niego i lekko przekrzywiła głowę.
      - Wyrzutów sumienia? Za co? To nie były istoty, które kradły chleb, bo nie miały go za co kupić. To byli bandyci, którzy podkładali bomby w transporterach wojskowych. Inni wysadzali w powietrze fabryki broni. Może dla pana to bez różnicy, czy zginęli szturmowcy, robotnicy czy oficerowie Imperium, ale mnie każda taka śmierć boli tak samo jak odejście mojego pilota. Mogę mieć do siebie pretensje tylko o to, że nie zdążyłam ich powstrzymać. Tylko z tego powodu mogłam mieć wyrzuty sumienia.
      - Czy to przez te zdolności zaciągnęła się pani do armii?
      Tym zbił ją z tropu. Co go napadło, żeby tak ją wypytywać? I dlaczego mu odpowiadała? Zła na siebie zmarszczyła brwi i musnęła adiutanta Mocą. Wyczuła tylko ciekawość. Niemożliwe: Traska chciał po prostu pogadać. Sam z siebie. Też sobie wybrał czas!
      - Chętnie panu opowiem jak zaczęła się moja przygoda z Imperium, lecz nie sądzę, żeby mostek Tropiciela był odpowiednim ku temu miejscem. Mamy jeszcze dużo roboty. Może jak już skończymy, da się pan zaprosić na kieliszek koreliańskiej brandy? – rzuciła niby od niechcenia. I z radością zauważyła, że porucznik nagle zamrugał, co było chissańskim odpowiednikiem zupełnego zaskoczenia. – Myślę, że pańska chissość… chissawość… chissańskość… znaczy duma narodowa, zna pojęcie: po pracy, na luzie, prywatnie?
      Mitt’rask’araniego zamurowało. Skąd jej to przyszło do głowy? Jakie prywatnie? Dowódca z adiutantem? Na kieliszek k’rell’nskiej brandy? I co to w ogóle jest ta brandy?
      - Nic z tego. – wymamrotał.
      Kass wzruszyła ramionami: - Jak pan chce. Myślałam, że lubi pan historię. Widocznie byłam w błędzie. Cóż. Wie pan, gdzie mnie szukać. Zapraszam. A teraz do roboty, Traska. Mamy osiem godzin na doprowadzenie tego do stanu używalności. Potem trzeba pożegnać zabitych i odesłać żywych admirałowi. Niech ich wyśle na wakacje i każe zrobić przegląd Tropiciela. – zatarła dłonie – Będziemy mieli drugi okręt.
      Oprócz tego trzeba było przeskanować szczątki fregaty, zebrać odczyty i je przeanalizować. Kass była wszędzie, wszystko musiała zobaczyć i wiedzieć. Traska z zaciekawieniem zauważył, że wydawanie trzech rozkazów jednocześnie nie było dla niej żadnym problemem. Osiem godzin później tryskała energią, podczas gdy on sam był już zmęczony. Dlatego ledwie zwrócił uwagę na porucznik Asuę, która wyraźnie w lepszym nastroju przyszła na mostek.
      - No? Lepiej się pani czuje? – przywitała ją Sila.
      - Tak. Dziękuję. Spałam jak dziecko. – rzuciła i rozejrzała się po centrum dowodzenia. A właściwie po załodze przy konsolach.
      - I bardzo dobrze.
      - Przepraszam, pani kapitan, ale co to za… ludzie? – zapytała, podchodząc ku niej i ściszając głos.
      - Miejscowi. I nie są ludźmi. – podniosła na nią żółte oczy, na co Asua odskoczyła jak oparzona.
      - A… a p – pani? – wyjąkała.
      - Ja jestem. A tym – dotknęła palcem powieki – niech się pani nie przejmuje. Jestem Jedi, imperialnym Jedi. Czasem tak mi się robi. To nic takiego. – wyjaśniła, ale widząc, że jej nie przekonała, dodała: – Darth Vader był moim mistrzem. Zresztą nieważne. – machnęła ręką.
      - Tak jest, pani kapitan. – Asua zesztywniała na wspomnienie Mrocznego Lorda Sithów. Ale gdy poczuła na sobie spojrzenie najbliższego Chissa, zaciekawienie wzięło górę. – Mówi pani, że to miejscowi?
      - No. Wyglądają znajomo, prawda?
      - Tak. Admirał Thrawn skończył Akademię z najlepszym wynikiem w historii. Nie wiedziałam, że w Imperium służy więcej jego rodaków.
      - Bo nie służy. Są naszymi sojusznikami. A z admirałem spotka się pani za parę dni. Skontaktowaliśmy się już z Upomnieniem, lada chwila prześlą nam swoje namiary. Tam się spotkacie. Sugerowałam, żeby Tropiciel współpracował z Cichym. Zawsze to raźniej. I sugerowałam też, żeby pani została dowódcą drednota. – przygryzła wargę - Chociaż to raczej nie przejdzie. Jednak może pani na nim zostanie. No zobaczymy.
      - Mimo to dziękuję.
      - Nie ma za co. Tak się też zastanawiam, czy nie polecieć z wami. Muszę porozmawiać z Thrawnem o kilku sprawach. – i go zobaczyć – dodała w myślach, a jej żółte oczy zalśniły.

      Dwie godziny później, gdy pożegnano zabitych, a Kass wyczyściła z zapisów kamer i pamięci załogi Tropiciela obraz Chissów, pancernik był gotów do drogi. Ona jednak nie. Lubiła ingerować w obce umysły, lecz to zadanie wyczerpało ją. Ci ludzie nie wiedzieli teraz, czy śnili się im niebieskoskórzy wojownicy, czy widzieli ich naprawdę. Zresztą nikt by im nie uwierzył, bo każdy zapamiętał coś innego. Tylko porucznik Asua dostała rozkaz siedzieć cicho.
      - Tropiciel, tunel transferowy odłączony. Możecie lecieć.
      - Przyjąłem, Cichy. Parametry skoku obliczone. Do zobaczenia.
      Po chwili pancernik zamigotał w pseudoruchu i zniknął w nadprzestrzeni.
      - Poruczniku Mitt’rask’arani, niech pan zamelduje dowódcy, że Tropiciel odleciał zgodnie z planem.
      - Tak jest, kapitanie Kres’er’tann. – odparł młodszy Chiss i już chciał odejść, lecz zatrzymał się wpół kroku. – Za pańskim pozwoleniem, kapitanie. Co to jest k’rell’nska brandy?
      - Wódka. Nieco słabsza niż nasza. Ludzie uważają ją za rarytas, zupełnie nie wiem, dlaczego. Mi nie smakuje. A dlaczego pan pyta?
      Traska zawahał się.
      - Pan zna ludzi lepiej ode mnie. Jak by pan potraktował zaproszenie na kieliszek tego po pracy?
      - Poszedłbym, oczywiście. Trzeba się czasem zrelaksować, poruczniku. I zamówiłbym coś innego. To normalne ludzkie zachowanie, oderwanie się od codzienności, od problemów. Dobrze by panu zrobiło.
      - Nawet gdyby zaprosiła pana kapitan Kassila?
      - Tym bardziej. Fascynuje mnie ta jej Moc. Bardzo ciekawe zjawisko. Mógłbym się wiele dowiedzieć.
      – i spojrzał na adiutanta – Zaprosiła pana do siebie?
      Nie wiadomo dlaczego Traska w momencie zrobił się lawendowy.
      - Nie mówiła, dokąd. Tylko, że po pracy.
      Sert lekko się uśmiechnął, mrużąc nieznacznie oczy.
      - Niech pan idzie. To nic zobowiązującego. Poza tym – oparł się wygodnie – myślałem nad rozkazem Mitth’raw’nuruodo o zatrzymaniu Kassili tutaj. Słyszałem już pięć razy w tym tygodniu, że chce się z nim zobaczyć i polecieć do stolicy, na co nie możemy pozwolić. Wiem, że dobrze się rozumiecie, co bardzo mnie cieszy. I przyszło mi do głowy, że w tej sprawie mógłby pan na nią wpłynąć.
      Ton głosu Traski był zimny jak lodowce Csilli: - Obawiam się, że nie wiem, o co panu chodzi.
      - A więc powiem to wyraźnie. Mamy zrobić wszystko, żeby nie zaprzątała uwagi admirała. Ma o nim zapomnieć. I to pańskie zadanie, Mitt’rask’arani.
      Twarz porucznika dla odmiany pobladła.
      - Zdaje pan sobie sprawę, czego ode mnie oczekuje?
      - Tak. – odparł twardo. – To nie jest osoba, która będzie siedziała, gdzie jej każą. To jest człowiek, który może nas wszystkich zabić w ułamku sekundy i nawet nie będziemy wiedzieli dlaczego. Widział pan, że potrafi sama jedna prowadzić Cichego. Nie potrzebuje nas. Obawiam się, że tak właśnie zrobi, jeśli będziemy wpychali się między nią a jej namiętności. Musimy znaleźć jej inną pasję. Dla naszego własnego dobra. I dla dobra naszego ludu. Jest atutem, którego nie możemy wypuścić z ręki. Chcę, żeby znała nas z jak najlepszej strony, żeby sama chciała służyć Chissom, żeby uznawała nas za swoich. I żeby nas pokochała. Albo jednego z nas. Padło na pana.
      - Ale to samobójstwo! – szepnął przerażony Traska – Osoba o takiej potędze jak ona…
      - …wbrew pozorom daje się łatwo sterować. – dokończył Sert. - Admirał wyjaśnił mi to bardzo dokładnie. A z tego, co pan mówi, wnioskuję, że to prawda. Przyznaję, że jest potrzebna silna osobowość. Gdyby miał pan jakieś większe problemy, jestem do dyspozycji. To wszystko.
      Porucznik wyszedł z mostka jak ogłuszony. W życiu by się tego nie spodziewał. Ma ją uwieść. Tak po prostu! Bo ich admirał nie życzy sobie jej oglądać. To po co zaczynał całą zabawę? Dobre sobie! Łatwo się nią steruje. Akurat. A co zrobi Kass, gdy się zorientuje? I to raczej prędzej niż później. Nic z tego. Jeśli kapitan jest taki mądry, niech sam się nią zajmie. Traska nie będzie ładował się w takie kłopoty nawet dla dobra całego ludu.
      Zatrzymał się. Spokojnie – powiedział sobie w duchu. Teraz był zmęczony i nie myślał jasno. Prześpi się, odpocznie, może jakaś świeża myśl przyjdzie mu do głowy. Nie ma po co teraz się tym przejmować. Miał zrobić coś innego… aha. Tropiciel odleciał. – przypomniał sobie. I, zdumiony, zatrzymał się przed drzwiami kajuty Kass. Zapukał i wszedł do ciemnego saloniku. W blasku nadprzestrzeni zobaczył rękojeść miecza Jedi. A więc spała. Miecz leżał na specjalnie zrobionym stojaczku wpuszczonym w biurko. Na ścianie nad fotelem Kass kazała powiesić holozdjęcie swojego mistrza, Dartha Vadera. Po przeciwnej stronie salonu wisiał o wiele większy portret, a jakże, wielkiego admirała Thrawna. Poza tym zainstalowała sobie kilka doniczek z kwiatkami i tak powoli zagracała tą otwartą przestrzeń. Na kanapie leżały poduszki, które znalazła na Tropicielu. Dobrze przynajmniej, że kazała je obszyć na bordowo. Chociaż… przyjrzał się im – frędzelki! Ręce mu opadły. Co za bezguście. Nie. Jeśli ma być jego kobietą, trzeba nauczyć ją poczucia estetyki. A właśnie. Musi kazać uszyć dla niej porządne szaty ceremonialne. Galowy mundur jest dobry, ale elegancka suknia też się przyda. Bordo ze złotymi lamówkami. Zajmie się tym od rana. Podszedł do sypialni i przy drzwiach drgnęła mu ręka. Miał prawo wchodzić o każdej porze, tyle tylko, że teraz czuł się jakoś inaczej. Podskoczył, kiedy drzwi same się otworzyły.
      - Wejdź. – usłyszał zaspany głos dowódcy.
      - Tropiciel odleciał zgodnie z planem. – zameldował.
      - Dobrze, dzięki. – uniosła głowę z poduszki – Co ci się stało?
      Porucznik uniósł obie brwi: - Mnie? Nic.
      - Daj spokój. Czuję cię od dobrego kwadransa. Buczysz w Mocy jak generator.
      Poddał się: - Kilka spraw, które muszę dobrze przemyśleć. Nic takiego.
      Wtuliła się w poduszkę: – Jak chcesz. Dobranoc.
      - Dobranoc, dowódco.
      Wycofał się cicho, jak to miał w zwyczaju. Odwracał się, gdy usłyszał szelest pościeli.
      - Traska. – zabrzmiało bezpośrednio w mózgu.
      - Słucham? – odszepnął.
      - Dobrze się dzisiaj spisałeś. Reszta też. Dobra robota.
      - Dziękuję, dowódco.
      I wyszedł. Kass była zbyt zmęczona, żeby bawić się w analizy jego aury, ale coś go gryzło. No trudno. Nauczyła się już o nic go nie pytać. Będzie chciał, sam powie. Problem w tym, że nie będzie chciał. I nagle uświadomiła sobie, że on nie zawsze używa słów. Daje jej wiele do zrozumienia samymi uczuciami, które odbiera tylko ona. Tak przyzwyczajona do Mocy nie zwraca uwagi na sposób komunikacji. A to znaczy, że wreszcie dostroiła się do chissańskich umysłów. Uśmiechnęła się do siebie i zasnęła.

      Następnego dnia nadawał na zupełnie innej fali. A to nie podobały mu się poduszki na kanapie i kwiatki na ścianie, a to uparł się nad zwiększeniem jej garderoby, a to marudził, że Kass nosi blaster zamiast charrica i że ma za krótkie włosy. Sila patrzyła na niego zdziwiona. Z początku ją to nawet bawiło, ale nie trwało to długo.
      - Ej, chwila moment. – wyrwała mu z rąk poduszeczkę, na którą chciał przeprowadzić zamach – Jeśli się nie mylę, to moje mieszkanie, moja poduszka i moje frędzelki. Jakim prawem mówisz mi, co i jak ma tu wyglądać?
      Traska teatralnie westchnął: - No dobrze. Nie podobają mi się te strzępy. Są przykładem… może nie bezguścia, ale takiego… zacofania, prymitywizmu. O, czegoś takiego.
      - Dziękuję ci bardzo. To jest przykład ludyzmu, a nie zacofania. A zresztą podobają mi się i już. Dzięki temu jest o wiele przytulniej.
      - Żaden Chiss nie położyłby czegoś takiego w salonie. – prychnął.
      - Chcę zauważyć, że nie jestem Chissem.
      - Niestety.
      Poduszka przeleciała dzielące ich kilka metrów bez wspomagania Mocą i trafiła go w twarz.
      - Wypraszam sobie! – ryknęła Kass. – Co się z tobą dzieje!? Jakim prawem mieszasz się do mojego życia? Jak się nie podoba, to się wynoś! Nie potrzebuję adiutanta!
      Drzwi na korytarz rozsunęły się ze świstem. Sila jedną ręką wskazywała mu wyjście, a drugą… drugą wysunęła w jego stronę i Mocą ściskała go za gardło. I to tak mocno, że Trasce zabrakło powietrza. Myślał, że to przetrzyma, ale gdy zaczęło mu ciemnieć w oczach, a płuca palił żywy ogień, złapał się za szyję i osunął na kolana.
      - Kass… - wycharczał.
      To ją otrzeźwiło. Natychmiast go puściła i podbiegła ku niemu.
      - Traska! O matko, przepraszam! Nic ci nie jest? – głaskała go po twarzy. Była chyba nawet bledsza od niego i bardziej wystraszona. – Bogowie! Traska, przepraszam cię, przepraszam.
      Porucznik nabrał w końcu powietrza i roztarł szyję.
      - Dobra. Żyję. – wychrypiał – Chyba nic mi nie jest.
      - Na Sitha, Traska, nie chciałam. Naprawdę. Chcesz wody?
      Skinął głową i wdrapał się na fotel. Kass podała mu szklankę, a teraz stała obok, przyciskając do siebie poduszkę z frędzelkami. Tą samą, przez którą omal nie zginął. I zauważył, że drżała. Szare w tej chwili oczy patrzyły na niego szeroko otwarte, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę ze swojej potęgi. Wyglądała jak kupka nieszczęścia, jak biedne, zagubione stworzenie na krze Lodowego Oceanu. Aż ścisnęło się jego serce. Przecież sam był sobie winien. Mógł to rozegrać inaczej, albo nawet nie komentować tych głupich poduszek. Znowu zawalił. Nieprzemyślane decyzje się mszczą. I to jak! Kątem oka dostrzegł, że drzwi są wciąż otwarte. Wskazał na nie kciukiem.
      - Mam iść?
      Odruchowo machnęła ręką, zamykając je.
      - Nie. Zostań. – skubnęła palcami frędzla – Powiedz, że się nie gniewasz. – spuściła wzrok.
      - Nie gniewam. To moja wina. Chciałem… sam nie wiem, czego chciałem.
      - Chciałeś zaimponować, sprawdzić na ile możesz sobie pozwolić?
      - Mniej więcej.
      - Nie masz prawa się wtrącać. Tak jak ja nie mogę się rządzić u ciebie.
      Już chciał odpowiedzieć, ale ugryzł się w język. Powtórzył sobie w duchu te słowa, a potem zrobił to jeszcze raz. Pożałuje, jeśli je wypowie. Z drugiej strony może żałować, jeśli ich nie wypowie. Co ma do stracenia poza życiem? A może wiele zyskać. Jej Moc może być narzędziem w jego rękach… albo w innych. To już lepiej w jego.
      - Chcę mieć to prawo. – powiedział. A gdy poniosła na niego zdumiony wzrok, powtórzył: - Chcę mieć to prawo.
      - Traska…
      - Wiem co mówię, Kass.
      Zaprzeczyła głową: - Nie, nie wiesz. Przed chwilą omal cię nie zabiłam. To nie pora na takie rozmowy. Obiecuję, że wrócimy do tego.
      Wstał z fotela i stanął tak blisko, że czuł na szyi jej oddech.
      - Możemy teraz o tym nie mówić. Ale to nie znaczy, że działam pod wpływem emocji. Później powiem ci to samo.
      - Twoja wola. Ale zadam ci pytanie. Jedno. I chciałabym na nie usłyszeć mądrą odpowiedź.
      - Jakie?
      Uff, do cierpliwych to on nie należał.
      - Dlaczego.
      - Dobrze. Wtedy ci odpowiem.
      Nachylił się ku niej, ale odwróciła się do niego plecami.
      - Teraz już idź. Mamy dużo pracy. I umów mnie do krawca.
      Stała tak blisko. Na ile znał ludzi, potrzebowała teraz wsparcia. Jak to mówi szef Alten, musi wypłakać się w koszulę. Cokolwiek to znaczy. A jeśli da jej znać, że jest przy niej? Tuż obok? Nie zadusi go do końca? Przysunął się ku niej i ostrożnie, delikatnie położył ręce na jej ramionach. Spięła się. Cofnął więc dłonie i bez słowa wyszedł.
      Dopiero po chwili Kass przypomniała sobie o oddechu. Tam, gdzie jej dotknął, wciąż czuła ciepło. W ogóle całe ciało płonęło jak w gorączce. Czuła też jego zapach. Wydawało się, że cały salon jest nim przesiąknięty. Rzuciła poduszkę na kanapę. Jak to się stało? I właściwie, co się stało? Rozpięła mundur i szarpnięciem zerwała gumkę z włosów. No chyba się nie zakochała? Jasne, że nie. Nie mogła się zakochać w kimś, kto chce nią dyrygować i rozkazywać jej na każdym kroku. To co w takim razie się z nią dzieje? Opadła ciężko na kanapę i przypomniała sobie cały poranek. Jak zwykle raport, potem śniadanie i rozmowa o planach na najbliższe kilka dni, do tego rzucane jakby od niechcenia uwagi Traski dotyczące misji i Cichego, a potem codzienny odcinek opowieści o obyczajach, kulturze i historii Chissów. Od tego gładko przeszedł do wystroju wnętrz i ubiorów, a na zakończenie skrytykował jej mieszkanie. Kazała mu się wynosić, lecz chyba bardziej chciała pokazać, kto tu rządzi. Ładnie pokazała. A przecież porucznik dobrze wie, co może, a czego lepiej niech nie próbuje. Dotarło do niej, że powinna twardo, zimno i stanowczo bronić swoich upodobań, tak jak on, bez jednego drgnienia powieki. Tymczasem adiutant czytał w niej jak w otwartej księdze, a do tego był pewny, że nic mu nie zrobi. I się przeliczył. Ciemna Strona wzięła górę, a Kass dała się ponieść ślepej furii. Łatwo przewidzieć, co by się stało, gdyby Traska się nie odezwał: oto miałaby u swoich stóp kolejne trofeum swojej Potęgi. Piękne zwycięstwo!
      Odkąd była na Cichym, zauważyła u siebie łatwiejszy i szybszy dostęp do Mocy. Nikt jej nie blokował, ale też nie prowadził. Emocje brały górę zanim rozum zaskoczył, o co chodzi. A wtedy było za późno. Przed chwilą wcale nie zdawała sobie sprawy, że trzyma Chissa w uścisku Mocy. Po prostu chciała go zmusić do posłuszeństwa. Gdy osunął się na podłogę, uderzyła w nią fala jego strachu i po raz pierwszy przestraszyła się łatwości, z jaką może zabić. Spojrzała na portret admirała. On nigdy nie szedł na łatwiznę, w przeciwieństwie do Vadera. Zmrużyła oczy. A gdyby tak połączyć jej siłę z metodami Chissów? Wiedziała, jak pokrętne były plany Thrawna, a jak mało subtelne poczynania jej mistrza. Skrzywiła się: ona nie ma pojęcia o tak rozwiniętym strategicznym myśleniu. Zresztą nie potrzebuje tego tutaj. O Galaktyce niech myślą inni. Ona tylko macha mieczem. A Mitt’rask’arani? Może jest częścią jednego z tych planów? E, nie. On ją tylko sprawdza. Próbuje rozgryźć, a może już to zrobił? Może dlatego cały świat zawirował, gdy jej dotknął, bo wysłał jej porcję swoich emocji? A może nie emocji, tylko feromonów? Skąd! Oni tak nie potrafią. Poza tym Kass dzięki Mocy może się bronić. Może. Przymknęła oczy, a na usta wpłynął krzywy uśmieszek. Tylko po co? Uśmiechnęła się, a krew w żyłach popłynęła szybciej. Oj, panie Chissie! Następna runda należy do mnie. Ciekawe, co zrobisz?
      Nucąc pod nosem zapięła mundur i związała na nowo włosy. Poza zabawą są jeszcze obowiązki. Thrawn mówił jej o bazach danych, z których może korzystać. Najwyższa pora do nich zajrzeć. Gdy powiedziała o tym pierwszemu, zdziwił się.
      - To porucznik Mitt’rask’arani niczego pani nie przekazał?
      - Nie.
      - Ach. Jakiego rodzaju informacji pani sobie życzy?
      Wzruszyła ramionami: - Chciałam przejrzeć, co mamy.
      - To nie zmieściłoby się w pamięci Cichego.
      - Nie? - Kass oparła się plecami o ścianę mostka i założyła ręce na piersi.
      - Zbieranie informacji to pasja wielkiego admirała. Nasza biblioteka nie ustępuje zasobom archiwum wywiadu imperialnego.
      - To gdzie to wszystko jest? Na Upomnieniu?
      - Ależ nie. W bazie.
      No tak. Baza musi być. I to najlepiej tajna. Ale gdzie? I czemu nic o niej nie wie?
      - W jakiej bazie?
      Chiss uśmiechnął się.
      - Polecimy tam, gdy to będzie konieczne. Na razie tylko byśmy przeszkadzali. Jest dopiero w fazie organizacji. Ale nie odpowiedziała pani na moje pytanie, dowódco.
      - Pan na moje też nie.
      Skinął głową: - To proste. Wielki admirał Mitth’raw’nuruodo nie jest jeszcze pewien pani lojalności. Bezwzględnej lojalności. Ja też nie. Kiedy pozbędę się wątpliwości, wtajemniczę panią do końca i zawiozę do naszej bazy.
      Uniosła brwi: - Kiedy pan pozbędzie się wątpliwości? – podkreśliła owo „pan”.
      - Tak. W pani przypadku nasz dowódca zdał się na mój osąd.
      Coś takiego! Przecież kilka razy powtarzał, że jest jej pewny. Kłamał?
      - Nie rozumiem. Sam zapewniał mnie…
      - Ale teraz jest daleko stąd i widzę, że jego… hm… czar przestaje działać.
      - Nieprawda! – obraziła się. Sert wciąż patrzył na nią niewzruszony.
      - Dowódco. Proszę mi powiedzieć. Szczerze. Czy teraz, w tej chwili, jako oficer floty, powierzyłaby pani wszystkie sekrety naszego admirała i naszego ludu w ręce takiej osoby jak pani?
      - Co to ma znaczyć?
      - Proszę odpowiedzieć.
      - Oczywiście, że… - fuknęła oburzona, ale pierwszy przerwał jej uniesieniem brwi.
      - Niech się pani nie denerwuje, tylko logicznie pomyśli. – mówił spokojnie - Nie ma powodów się obrażać. Niech pani przymknie oczy i się zastanowi. Chce pani lecieć na Rebeliantów, a Cichy ma wiele ciekawych rzeczy na pokładzie, o nas nie wspominając. Czy ma pani gwarancję, że nas nie złapią? Czy ta wiedza, z samym Mitth’raw’nuruodo na czele, nie byłaby dla nich wspaniałym prezentem? Czy taki atak nie byłby głupotą? Zdradą? Hm? Proszę pomyśleć.
      Miał rację. Rebele zdaje się, nie wiedzą o Thrawnie, a już na pewno nie wiedzą, że jest wielkim admirałem. Wkopałaby go i jego plany przez, jak to słusznie ujął Sert, własną głupotę i arogancję.
      - Muszę przyznać panu rację, pierwszy. – mruknęła.
      - Cieszą mnie pani słowa. Tym bardziej, że trudno je pani wypowiadać, zgadza się?
      Czy oni wszyscy, oprócz Traski, są tacy mądrzy? Spojrzała na niego.
      - Zawsze wszystko wiecie najlepiej?
      - Ależ skąd. Oczywiście, że nie. Chissowie od dziecka są wychowywani w specyficzny sposób. Duży nacisk kładzie się na dogłębną analizę każdego zagadnienia, rozważanie wszystkich za i przeciw i wybranie najlepszego wyjścia. Oczywiście najlepszego dla naszego ludu. To nas różni od większości mieszkańców tej Galaktyki.
      - Więc macie pewnie ze mnie niezły ubaw, co? – zgrzytnęła zębami, mocniej splatając ręce.
      Pierwszy patrzył na nią spod przymrużonych powiek. Wiedziała już, że to oznacza dogłębną analizę jej postawy.
      - Skąd w pani tyle złości? – zapytał z nutą smutku w głosie.
      - Jakiej znowu złości? – warknęła.
      - Dowódco. Tylko sobie rozmawiamy, a pani zamyka się na każde moje słowo. Czy nikt nigdy nie uczył pani, na czym polega normalna rozmowa? Wymiana myśli, poglądów, argumentów? Cokolwiek powiem, pani albo warczy, albo łypie żółtymi oczyma. Uważam, że powinna pani nauczyć się opanowania, spokoju i nie poddawania się emocjom.
      - Spokój to kłamstwo. Jest tylko pasja! – prychnęła. I ku jej ogromnemu zaskoczeniu Kres’er’tann odparł:
      - Nie ma emocji; jest spokój. Nie ma ignorancji; jest wiedza. Nie ma pasji; jest pogoda ducha. Nie ma śmierci; jest Moc.
      Z każdą frazą szczęka Kass opadała coraz niżej. Gdy skończył, pani kapitan patrzyła na niego z otwartą buzią.
      - No? Czy to nie jest lepsze? – zapytał, a oczy mu zalśniły.
      - Skąd pan to zna? – szepnęła.
      - Przygotowałem się. Kazałem Mitt’rask’araniemu znaleźć wszystko na temat Mocy i jej użytkowników. Ma to u siebie.
      - Chyba nie doczytał do końca. – wyrwało się jej. Sert z miejsca to podchwycił.
      - Czy coś się stało? – zaniepokoił się, chociaż było to widoczne tylko w Mocy.
      - Nie. Zrobiło mu się duszno, to wszystko. – spuściła wzrok.
      - Jeśli pani chce, ktoś inny będzie pani adiutantem. Sądziłem jednak, że się zgadzacie.
      - No, nie zawsze, jeśli musi pan wiedzieć.
      Ściszył głos: - Z nas wszystkich Mitt’rask’arani najkrócej służy w Falandze. Przedtem nie miał żadnych kontaktów z ludźmi. Stąd się mogą brać nieporozumienia. Czy opowiedział już pani, jak do nas trafił?
      - Nie. W ogóle o sobie nie mówi. I mogę poczekać, aż zmieni zdanie. – zebrała się do wyjścia – Niech pan mu powie, że chcę przejrzeć te informacje o Mocy. Natychmiast. Będę u siebie.
      - Tak jest, dowódco. – odparł machinalnie i dopiero po chwili przypomniał sobie, że Kass musi przechodzić obok kajuty adiutanta. Czyżby Traskę znowu poniosło? Rano miał złożyć dowódcy raport i, jak zwykle, powiedzieć coś niecoś o Chissach. To nie powód, żeby nie mogła sama do niego zajrzeć. Chyba że wymyślił coś, co się jej nie spodobało. Kapitan westchnął ciężko, zdał mostek dowódcy artylerii i poszedł rozwiązać tę zagadkę.
      Kajutę Traski zalewało błękitno-białe światło, do złudzenia przypominające poświatę w lodowcach ich ojczystej planety. Gospodarz nie pofatygował się nawet wstać, gdy Sert zapukał i wszedł do pokoju.
      - To się nie uda, dowódco. – mruknął grobowym głosem spod najjaśniejszego z paneli.
      - Pozwoli pan, że będę miał inne zdanie?
      - Pozwolę. Ale to i tak na nic.
      - No nie wiem. Wydaje mi się, że pana lubi, chociaż dziwnie to okazuje.
      Porucznik podniósł głowę i utkwił w Sercie udręczone spojrzenie. Na szyi wyraźnie było widać sine plamy.
      - Może. Niestety muszę się przyznać do porażki, dowódco. Nie wiem, dlaczego wybrał pan akurat mnie, ale… za… - zaciął się, odetchnął głęboko i jednak dokończył – zawaliłem.
      Kres’er’tann podszedł bliżej i usiadł naprzeciw niego.
      - Właśnie widzę. – wskazał na sińce – Zrobiło się panu duszno? Wszystko w porządku?
      - Tak. Byłem już w ambulatorium.
      - Jak to się stało? – zapytał i Traska musiał wszystko opowiedzieć. Gdy skończył, starszy Chiss dobre kilka minut milczał.
      - To, że pan żyje, to cud, Mitt’rask’arani. – odezwał się zmienionym głosem, a czoło pokryły mu zmarszczki – Cud. Widziałem już taki atak. Wtedy wydawało się, że komandor po prostu zginie. – otrząsnął się ze wspomnień – Ale przeżył i został wielkim admirałem Imperium Galaktycznego. A naszemu niedoszłemu Jedi, czy jak się to tam nazywa, musimy przypomnieć, po co tu jest.
      - Nic mnie to nie obchodzi. – burknął porucznik – Ona się nami bawi. Nami, admirałem, wszystkimi. Tak nie wolno traktować innych istot. To nieuczciwe.
      - Jakby pan traktował ludzi lepiej. – przyciął mu kapitan – Zresztą Mitth’raw’nuruodo gra tak niemal od urodzenia. Nami też. I nią. A nasze zadanie polega na robieniu tego, czego on od nas oczekuje. I nie mamy prawa z nim dyskutować.
      Traska łypnął na niego spode łba. Wbrew temu, co mówi, podłapał wiele z ludzkich zachowań.
      - Mnie pan tym nie przestraszy. – ciągnął Sert – A wracając do Kassili, ma jej pan dać dane o Mocy. Proszę jej to zanieść. To ją zajmie na kilka dni, a w tym czasie obmyślimy dokładną strategię. Proponuję, żeby uznał pan poranną sprzeczkę za niebyłą i zachowywał się wobec niej jak na początku. W końcu po próbie uduszenia ma pan prawo do chłodnego dystansu, prawda? To trochę utrze jej temperament. A potem, zobaczymy.
      W ciągu dnia porucznik zawsze pukał tylko raz i nie czekał, aż Kass go poprosi do środka. I tak wiedziała, że to on. Tym razem też tak było. Siedziała przy biurku i z główną krojczynią przeglądały wzory sukien i materiałów. Kass była zachwycona tym, że ubrania szyje się ręcznie. Chyba myślała, że zajmują się tym maszyny. A może u nich tak właśnie było?
      - O, jest pan, poruczniku. – widocznie też przeszła do porządku dziennego nad poranną sprzeczką. – Wybieramy sukienki. – wyjaśniła, jakby nie widział – A ponieważ jest pan moim głównym doradcą, nie ośmieliłabym się wyjść w którejś z nich bez pańskiej aprobaty.
      - Słusznie. – burknął jak zwykle.
      - Oczywiście, trochę je przerobiłyśmy. – pokazała mu kilka zestawów strojów. – Na różne pory dnia i strefy klimatyczne. Nie lubię marznąć.
      Traska przyjrzał się temu krytycznie i z ulgą zauważył, że jeśli sama to wybierała, to jednak ma gust. Co prawda kilka przypominało żeńską wersję galowego munduru kapitana Floty z długą spódnicą na dopinkę, ale mogło być. Klasyczne, eleganckie, dostojne. Z jednym wyjątkiem.
      - A to to co? – wskazał dopasowaną suknię z dekoltem, odsłaniającym szyję i ramiona.
      Kass uśmiechnęła się szeroko.
      - Najbardziej mi się podoba. Na wielkie wyjścia, do gubernatora albo kogoś takiego. Piękna, prawda? Z tyłu ma płaszcz zamiast trenu, ale chyba trzeba będzie to skrócić, bo się w tym zabiję. Żadna nie może się wlec po ziemi.
      - To jest dekolt? – zapytał.
      - No tak. A co?
      - Taki duży?
      - A tam, duży. Zwyczajny. W Imperial City to norma.
      Traska oczywiście prychnął.
      - Żadna chissańska dostojniczka nie wyszłaby w czymś takim.
      - Nie jestem chissańską dostojniczką, tylko kapitanem floty.
      - Ale reprezentuje pani Chissów.
      - Czyli pańskim zdaniem ten dekolt się nie nadaje?
      - Właśnie.
      Ku jego zdziwieniu, zgodziła się z nim: - Dobrze, poruczniku. Przyjmuję pańskie zdanie do wiadomości. – ale… - Toteż na przyjęcia u gubernatorów nie będzie mi pan towarzyszył. Pójdzie ze mną Kres’er’tann. Pan będzie pilnował Cichego.
      - Nie zgodzi się na to.
      - No to pójdę sama. – warknęła. Oho, trzeba uważać. – Zresztą nikt nie ma pojęcia, jak się ubieracie. A nie spodziewam się zaproszenia na wasze światy. Poza tym – dodała z triumfem w oczach - wielki admirał Thrawn sam polecił mi swego czasu taką kupić.
      - Życzę zatem udanego wieczoru. A co z butami?
      - Spokojnie, w oficerkach nie pójdę. – przerzuciła kilka stron – O, wybrałam takie.
      - Hm. Obcas za niski.
      - Nie potrafię chodzić na wyższym.
      - Proszę się nauczyć.
      - Na okręcie wojennym to trochę trudne. – zauważyła.
      Traska już chciał się odciąć, gdy przyszło mu do głowy coś łagodniejszego: - Może potraktuje to pani jako jedną z umiejętności do wyszkolenia? Wiem, że niektóre wojowniczki potrafią walczyć w takich butach.
      - Widziałam w Holonecie. A wie pan, jak od tego bolą nogi?
      - Nie wiem. Jakoś nigdy się nie skarżyły.
      - W wygodnych pantoflach nawet pani nie poczuje obcasów. – pierwszy raz wtrąciła się krojczyni.
      - Też możecie je uszyć?
      - Naturalnie.
      - Jejku, nigdy nikt niczego dla mnie nie szył. – lekki rumieniec oblał jej policzki - Po prostu składało się zamówienie i już.
      - Tutaj nie da się inaczej. A materiały, poruczniku? Mogą być?
      Skinął głową.
      - Tylko żeby to nie trwało zbyt długo. Pani kapitan musi mieć czas, żeby się z tym oswoić. I do tego nie nosi się broni, dowódco.
      - Przecież wiem. Zresztą nie potrzebuję jej. – spojrzała na niego – Ale o tym pewnie pan już słyszał.
      - Owszem, te sztuczki Mocy. A właśnie. Przyniosłem te dane, o które pani prosiła. – położył pudełko na biurku. – Czy jeszcze jestem do czegoś potrzebny?
      - Nie. Przejmie pan moje wachty, dopóki tego nie przejrzę. I proszę dopilnować, żeby mi nikt nie przeszkadzał.
      - Rozkaz, dowódco.
      I wyszedł.

      * * *

      Jax Maalik z wyrazem troski na twarzy przyglądał się pracy techników. Jego myśliwiec był poharatany, ale i tym razem uratował mu życie. Ile jeszcze? Dwie bitwy? Trzy? Cztery? Bez Kass nie latało się tak dobrze. Bez niej wszystko straciło swój urok. Tak. Dopiero teraz do niego dotarło, że była najważniejszą osobą w jego życiu. A on, kretyn, tak po prostu pozwolił jej odejść. I to gdzie? Na kraniec Galaktyki, do tego niebieskiego Obcego. Jax wiedział, że mieli romans, ale udawał – nawet przed samym sobą – że go to nie interesuje. Jaki był głupi! Przecież ona nie miała żadnych szans u Thrawna. Była mu potrzebna, ale nie kochał jej. Tego Jax był pewien. Mimo to zaproponował jej to przeniesienie. Wolał widzieć ją raz na kilka lat, ale szczęśliwą, niż ciągle przybitą. Ciekawe, co u niej słychać? Widziała choć raz swojego niebieskiego geniusza? Raczył zamienić z nią słowo? Szczerze w to wątpił. Był też ciekaw, czy doszła do siebie po Endorze, czy Niebieski pozwolił jej korzystać z Mocy? Trzeba będzie do niej napisać. Właśnie. Jak tylko poskładają jego maszynę do kupy, napisze do niej i… A co tam! Oświadczy się!
      W tym momencie odezwał się jego komunikator.
      - Ma się pan natychmiast zameldować u kapitana, komandorze. Jest u siebie.
      - Dobrze. Już idę.
      Westchnął, rzucił ostatnie spojrzenie na myśliwiec i poszedł do turbowindy.
      Myrr Hornet nie był sam. Przy iluminatorze stała młoda porucznik, której Jax nigdy jeszcze nie widział. Jeden rzut oka na dowódcę wystarczył, aby Maalik zorientował się, że stało się coś złego.
      - Chciał mnie pan widzieć, kapitanie?
      - Tak. – rzucił cicho - To jest porucznik Vera Taiso z Upomnienia. – przedstawił kobietę. – A to komandor Jax Maalik. – zwrócił się do niej.
      - Z Upomnienia? – zdziwił się: telepatia, czy co? I nagle serce zamarło mu w piersi - Kass! – skoczył ku dziewczynie zupełnie zapominając, gdzie jest – Coście jej zrobili?!
      - Uspokój się, Maalik. – głos dowódcy zatrzymał go wpół kroku. – Mogłaby pani to powtórzyć?
      - Oczywiście, sir. Przykro mi to mówić, komandorze, ale kapitan Kassila zginęła podczas bitwy z jednostkami Rebeliantów.
      - Jak? Walnęło wam w mostek?
      - Nie. – spuściła głowę. Miała nadzieję, że tym razem plan admirała też nie zawiedzie. Muszą jej uwierzyć. – Trafiliśmy na rebeliancką bazę z rodzaju tych, jakie stawia się w kilka godzin. Same mniejsze jednostki, więc szybko daliśmy im rady, ale należało wysłać zwiad. Pani kapitan uparła się, żeby też iść. Twierdziła, że za łatwo nam poszło. Niestety, miała rację. Baza była zaminowana. Dowódca szturmowców twierdzi, że szła pierwsza. Znał jej umiejętności, wiec nie zgłaszał sprzeciwu, a nawet było mu to na rękę.
      - Co?
      Taiso wzruszyła ramionami: - No cóż. Wielki admirał Thrawn ma zwyczaj sprawdzać swoich ludzi w prawdziwej walce. Zabrał się z nimi. Pomimo, że był w pancerzu szturmowca, kapitan Kassila na pewno go rozpoznała. I zrobiła wszystko, by go chronić. A przy okazji pozostałych. Dowódca pamięta tylko, że coś powaliło ich na ziemię i otoczyło ich jakby pole siłowe. Energia wybuchu poszła nad nimi. Nikt z nich nie ucierpiał.
      - A Kass? – Maalik wstrzymał oddech.
      - Była za blisko. Nawet jej miecz się stopił. Chwilę później… - zamilkła.
      - Co? Co było potem? Mów, kobieto! – Jax doskoczył do niej i złapał za ręce.
      - Chwilę później jej ciało… po prostu zniknęło.
      - Co? Jak to? – puścił ją.
      - Po prostu. Widzieli na własne oczy. Zostało tylko ubranie. Admirał twierdzi, że słyszał o takich wypadkach.
      - Też widziałem, że człowiek wyparował od wybuchu. – przygryzł Maalik.
      - Pan nie rozumie, komandorze. Tak odchodzą prawdziwi Jedi.
      - Ona nie była Jedi, pani porucznik. – odezwał się Hornet.
      - Wiemy, że była uczennicą lorda Vadera. Ale jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, żeby ktoś taki jak on oddał życie za swoich ludzi. Może właśnie wtedy wybrała swoje przeznaczenie?
      - To ma sens. – przyznał Myrr, ale Jax tylko walnął dłonią w stół.
      - Poświęciła się dla tego niebieskiego admirałka? Pan wybaczy, kapitanie, ale ja w to nie wierzę. Gdyby go tam nie było…
      - Sądzę, że zrobiłaby to samo. – przerwała mu Taiso. – Tak samo jak zrobiłaby to dla pana czy każdego innego, kto byłby zagrożony. A może się mylę?
      Jax nie mógł zaprzeczyć, ale to nie przeszkadzało mu wściekać się na Thrawna.
      - To przez tego cholernego Obcego! Gdyby do was nie poleciała, ciągle by żyła! Gdyby nie on…
      - Dość tego, Maalik! – ostudził go Hornet. – Stało się. Trudno. A teraz weź się w garść, człowieku. Jesteś komandorem Imperium. Nie ona pierwsza odeszła i nie ostatnia. I nie myśl sobie, że tylko ciebie to boli. – syknął mu do ucha.
      Pani porucznik chrząknęła, przypominając im, że jeszcze tu jest.
      - Zostawiła list dla pana, komandorze. Wielki admirał Thrawn prosił, żeby go panu przekazać do rąk własnych. – wyjęła datakartę i podała mu.
      - Mam gdzieś admirała. Może mu to pani powiedzieć. – wyrwał kartę z jej rąk i wyszedł.
      - Przepraszam za niego. Byli… jakby to powiedzieć… bardzo zżyci.
      - Wiem, kapitanie. Nam też będzie jej brakować. Jeśli pan pozwoli, chciałabym już lecieć.
      - Oczywiście. Proszę podziękować admirałowi, że przysłał panią, a nie… - gardło mu się ścisnęło, a w oczach zalśniły łzy.
      - Przekażę. I dziwię się, że w ogóle stąd odeszła.
      - Mówiła, że szuka spokoju. A co znalazła?
      Taiso podeszła do niego. Jeśli czegokolwiek mogła być pewna jeśli chodzi o uczucia Kass, to niewątpliwie służba dla Thrawna była sensem jej życia. I było to widać. Co więc miała odpowiedzieć?
      - Znalazła szczęście, kapitanie. Była szczęśliwa.

      Wściekły Jax wpadł do swojej kajuty i od razu włożył kartę do czytnika. Dużo tego było. Spojrzał na daty i uśmiechnął się. Pisała do niego list przed każdą misją. Każdy kończył się podobnie: „Nie wściekaj się na lorda Vadera”, „Daj spokój Myrrowi, on nic o tym nie wie”, „Pamiętaj, że to właśnie dzięki nam inni mogą się wyspać” itp. Przewinął do końca i oczywiście, ostatnie zdanie brzmiało znajomo: „Nie miej pretensji do Thrawna”. Wiedziała? Jasne, że nie. Ale przecież wykonywała jego rozkazy. Przetarł oczy i przeczytał ostatni list.
      „ISD Upomnienie, Nieznane Rejony.
      Cześć, Maalik!
      Zaczynałam już tyle razy, że brakło mi pomysłów na początek. Więc piszę po prostu „cześć”. Mam się dobrze. To znaczy, teraz, bo skoro to czytasz, to coś poszło nie tak. Mam nadzieję, że to przez Rebelów, i że wzięłam ich ze sobą jak najwięcej.
      Thrawn jest świetny. Szkoda, że nie możesz być tu razem ze mną. Wiesz, gdyby wszyscy, albo przynajmniej większość dowódców była taka jak on, Rebelia nie miałaby szans. Po prostu nikt by się do nich nie przyłączył. Po tych wszystkich zjadliwych knowaniach naszych dowódców (Myrra nie), sposób działania i ten stosunek do podwładnych… no wiesz, tyle razy ci opowiadałam, jest jak balsam na otwartą ranę. Wiem, że nigdy go nie polubiłeś, ale zmieniłbyś zdanie, gdyby chciał cię tu ściągnąć. Powiedział mi jednak, że bardziej przydasz się tam, gdzie jesteś.”
      Kilka następnych zdań było w taki deseń. Potem parę linijek na temat „moich kumpli z pokładu” i zapewnianie, że nie miała żadnej wizji o jego śmierci.
      „No, dość już tego pisania. – kończyła - Lecę na pysk, jest trzecia w nocy. To chyba wszystko, co miałam ci do powiedzenia na ten raz. A jeśli to jest naprawdę ostatni list, proszę, nie miej pretensji do Thrawna.
      Kass.”
      - Nie mam pretensji. – mruknął – Po prostu go zabiję.
      Wpatrywał się tępo w monitor i zdał sobie sprawę, że nie może tego zrobić, nawet gdyby bardzo chciał. Nie może zabić jedynego gościa, którego nienawidzi, bo śmierć jego ukochanej poszłaby na marne. Ironia losu. Żeby świat miał jeszcze jakiś sens, musi robić wszystko, żeby temu niebieskiemu piaskoszczurowi żyło się dobrze. I zrobi, co do niego należy. Ale to nie przeszkodzi mu zatańczyć na pogrzebie admirała. Właśnie. To będzie najszczęśliwszy dzień jego życia.

      * * *

      Dokładne przejrzenie wszystkiego, co znalazł Traska, zajęło jej tydzień. O wielu rzeczach nie miała pojęcia. Cóż, lord Vader nie potrzebował uczennicy, tylko narzędzia. W ten sposób piętnaście lat zmarnowała na doskonalenie tylko kilku umiejętności, z których na dodatek nie mogła tu korzystać. Pięknie! Wzięła do ręki miecz i włączyła go. Biało-błękitne światło przypomniało jej słowa admirała: „chcę, żebyś zastanowiła się nad drogą Jedi”. Łatwo mu mówić. Musiałaby wyprzeć się wszystkiego, w co wierzyła i co było źródłem jej Mocy. Pomijając to, jakich zdolności miałaby u siebie szukać? Ile czasu zajęłoby jej doprowadzenie ich do przyzwoitego poziomu? Westchnęła. Trudno. Sithowie ją olali, ona oleje Sithów. Chociaż… - rozmarzyła się – władza i wpływy, po które mogłaby sięgnąć, majątek i bogactwa, może własny niszczyciel z Thrawnem na pokładzie… Kusząca wizja. Ale nierealna. Przecież Kass nie potrafi rządzić. Musiałaby mieć doradców, a każdy brałby tylko dla siebie. Na co jej to? Stworzone przez nią państewko byłoby karykaturą prawa i porządku. Oddać władzę admirałowi? Sam ją sobie weźmie i to na swój doskonały sposób. Wyłączyła miecz i wywołała Serta przez komunikator.
      - Pierwszy, niech pan do mnie przyjdzie. Musimy porozmawiać.
      Kres’er’tann z Traską, tak jak to sobie obiecali, wymyślali strategię działania. Kierunek ataku był jednak uzależniony od decyzji Kass i kapitan musiał błyskawicznie zorientować się w sytuacji. Zabrał ze sobą najnowszy Biuletyn Imperialny - cokolwiek napuchnięty zbiór informacji o awansach i odejściach imperialnych oficerów.
      - Dzień dobry, dowódco. – przywitał się.
      - Dzień dobry, pierwszy. Ma pan coś dla mnie? – wskazała na notes, który trzymał w ręce.
      - Tak. Najnowszy Biuletyn. – podał jej komputerek.
      Kassila przejrzała kilka stron, ale te nazwiska nic jej nie mówiły.
      - Wojna wojną, ale biurokracja musi być. Po co mi to?
      - Część trzecia, pozycja sto dwudziesta ósma.
      Ten rozdział dotyczył poległych oficerów, a wskazany numer…
      - O, zdjęcie dali. Ładnie wyszłam. – mruknęła, bo nie wiedziała, co ma powiedzieć. Przebiegła wzrokiem tekst - krótka biografia i przydziały, w tym ten ostatni: ISD Upomnienie, kapitana Dagona Niriza. – Przynajmniej niszczyciel, a nie… - urwała – Poza tym ktoś znajomy?
      - Nie. Cierń Imperium tym razem bez awansów.
      - Szkoda. – oddała mu notes – Więc to już koniec mojego życia dla Imperium?
      Sert rozsiadł się wygodnie na kanapie. Przynajmniej jemu poduszki nie przeszkadzały.
      - Powiedziałbym, że to raczej początek nowego. Dobrze byłoby zerwać z przeszłością także pod innymi względami.
      - Ha! Myśli pan, że to takie łatwe?
      - Wcale nie. Ale też nie jest pani przeciętnym człowiekiem. Wierzę, że się uda.
      - Łatwo panu mówić.
      Chiss uśmiechnął się lekko.
      - Ogrom zadania może przerażać, jeśli patrzy się na nie jako na całość. Radziłbym pociąć je na kawałki, wyznaczać sobie bliskie, realne cele, a potem powoli dążyć drogą, jaka sama się przed panią otworzy.
      - Czasem na drodze potrzeba przewodnika.
      - To prawda. Jeśli pani pozwoli, podejmę się tego zadania.
      Kass wytrzeszczyła na niego oczy: - Pan chce być moim mistrzem? Dobre sobie!
      - Nie trzeba się znać na Mocy, żeby odróżniać dobro od zła. Mogę być pani mentorem. A jeśli chodzi o mistrza, niech się pani zda na Moc. – Kass nie protestowała więcej. W ogóle wyglądała na przybitą, a to nie wróżyło dobrze. Trzeba ją ożywić. – To co bierzemy na początek? Od czego powinna pani zacząć nową drogę? I którą?
      - Jak to? Tak od razu? Teraz?
      - A co za różnica?
      Kapitan przeczesała palcami włosy: - Zacznę od studiowania tego, co pan ostatnio mówił. Wydaje się proste, ale w moim słowniku nie było pojęcia „spokój”. Poza tym, że jest kłamstwem.
      - Dlaczego?
      - Spokój prowadzi do braku emocji, brak emocji do obojętności, a to do apatii. Apatia to zniewolenie, istnienie pozbawione sensu.
      - Co jest tym sensem?
      Uśmiechnęła się od ucha do ucha, a oczy błysnęły żółto: - Pasja! Moją pasją jest walka i… nie pański interes.
      - Jaka walka. Z kim, o co? – pytał spokojnie. Kass natomiast zapalała się coraz bardziej, a jej głos obniżał się i przechodził w charkot.
      - Jaka walka? Z Rebelią, oczywiście. Z tą cholerną bandą pokurczów, którym się wydaje, że mogą…
      - Dowódco! – przerwał jej, podnosząc głos. Zadziałało.
      - Co?
      - Niech pani spróbuje się opanować. Pamięta pani? Tylko rozmawiamy.
      - To trudne! Znaczy, dla mnie. – oczy wróciły do naturalnego koloru i udało jej się uspokoić.
      - Dobrze. Teraz lepiej. A więc walka z Rebelią. Ale tu nie ma Rebelii. Co teraz?
      Wzruszyła ramionami: - Znajdę sobie innego wroga. A potem następnego i tak dalej. Zawsze jakiś się napatoczy.
      - A obrona?
      - Najlepszą obroną jest atak, kapitanie Kres’er’tann. Wie pan o tym.
      - Chcę, żeby nie szukała pani przeciwników, tylko skupiła się na głównym zadaniu Falangi i Cichego. Chronić nasz lud. Chronić, a nie wciągać w bijatyki. To także dotyczy naszej załogi. Nie wiem, jaki sposób pani preferuje, ale nasi oficerowie nie kryją się za swoimi wojownikami, tylko walczą w jednej linii.
      - Słusznie. Zgadzam się z tym.
      - To również znaczy, że nie duszą ich z byle powodu.
      Spuściła głowę, nagle zainteresowana skórką przy paznokciu.
      - A właśnie. Jak się miewa Traska?
      - Dobrze.
      - Dalej jest zły?
      - Nie jest zły. Zdał sobie sprawę, że przesadził i, jak wy to mówicie, głupio mu z tego powodu.
      - Mi też.
      Sert uśmiechnął się w duchu. Pasują do siebie bardziej, niż którekolwiek z nich przypuszczało.
      - W takim razie rozważanie tych kilku zdań będzie dobre na początek. Niech pani od tego zacznie. Potem pójdziemy dalej. Zawsze jestem do dyspozycji, a gdyby chciała pani poćwiczyć opanowanie, porucznik również jest dostępny.
      - Dziękuję. – bąknęła – Myślałam też o czymś namacalnym.
      - Mianowicie?
      Wskazała rękojeść leżącą na blacie: - Nowy miecz na nowe zadania. Ten przypomina mi Ostrze i Vadera.
      - Dobry pomysł. Co będzie pani potrzebne?
      - Parę części, które na pewno znajdę na Cichym.
      - Technik Sid’ellia może pomóc. Długo to trwa?
      - Ten robiłam dwa miesiące. Może teraz pójdzie szybciej?
      - Musi. Nie może pani się wyłączyć na tak długo.
      - Też prawda. Ale to wymaga skupienia i wyciszenia. Teraz mi się nie uda. Trudno, będzie musiał poczekać. – przeciągnęła się – Ale najpierw idę się przejść, a potem poćwiczę. Chyba, że jestem potrzebna na mostku?
      - Wypadałoby się pokazać, dowódco.
      - Fakt. No to chodźmy.

      LINK
  • Spotkanie z Rebeliantami - może teraz się wklei:)

    Kassila 2010-05-26 10:13:00

    Kassila

    avek

    Rejestracja: 2009-10-27

    Ostatnia wizyta: 2024-07-09

    Skąd: Cieszyn

    Natura nie lubi próżni. Kiedy Kass przebrała się w wygodne ubranie do ćwiczeń, okazało się, że jej sala została przerobiona na strzelnicę. Co prawda nie była duża, ale do nauki walki krótkodystansowej się nadawała. Dobrze, że miała ze sobą miecz, bo Mitt’rask’arani nie przejął się jej wejściem i posłał w jej stronę salwę z charrica.
    Nagłe ostrzeżenie Mocy uchroniło ją od paskudnej rany. Uskoczyła w bok, odbijając promień do nadawcy. Jednak Traska zdążył rozpłaszczyć się na podłodze i spokojnie leżał, celując w nią.
    - Pogięło cię? – zapytała, ale nie wyłączyła miecza.
    - Co to znaczy? – podniósł się na łokcie, nie odkładając broni. Zauważyła, że jego znajomość wspólnego znacznie wzrosła.
    - Kolokwialne nazwanie kogoś idiotą. – wyłączyła ostrze - Nie strzela się w drzwi. Mógł tu wejść ktoś inny.
    - Widzę, kto wchodzi. Nie jestem ślepy. – wstał z podłogi i otrzepał się. Pierwszy raz widziała go bez munduru. Miał na sobie czarne spodnie i koszulkę z krótkim rękawem. Pod błękitną skórą ładnie rysowały się wyrobione mięśnie.
    - A tak właściwie, to dlaczego jeszcze żyjesz? Powinieneś przypominać stek z nerfa.
    Machnął charrikiem – O to ci chodzi? Jestem wojownikiem, zapomniałaś?
    - Co z tego? – Kass przypięła miecz do pasa i zaczęła rozgrzewkę. Moc Mocą, ale nawet ona po tygodniu bezczynności mogła mieć zakwasy.
    - Jesteś przewidywalna. – stwierdził, przyglądając się jej.
    - Ooo, doprawdy? Jedi nie są przewidywalni. Na tym to polega.
    - Nie jesteś Jedi. – a na jej zachęcające spojrzenie, wyjaśnił: - Niespodziewane strzały zawsze odbijasz w stronę, z której przyleciały. Inne odbijasz w bok.
    - Mów dalej.
    - Cięcia mieczem wyprowadzasz od lewej do prawej, potem w dół, a dopiero na końcu tniesz w górę.
    - Zazwyczaj kończę na pierwszym cięciu.
    - Być może. Nie widziałem ciebie w prawdziwej walce.
    Uśmiechnęła się: - Jest krótka.
    Traska schował broń do kabury i wskazał na rękojeść wiszącą u jej boku.
    - Mógłbym spróbować?
    - Po co?
    - Z ciekawości.
    - To nie jest zabawka. Poza tym nie jestem pewna, czy chcę ci go pokazać.
    - To nie.
    Czyżby słyszała nutkę urażonej dumy?
    - Nie o to chodzi, Traska. Spróbuj zrozumieć. To jest moja osobista broń, wiele dla mnie znaczy i często zależy od niej moje życie i zdrowie. Co mi zostanie, jak mnie rozbroisz?
    - Mówiłaś niedawno, że nie potrzebujesz broni. – podszedł bliżej i zobaczyła na jego skórze kropelki potu. Więc też tu ćwiczył. – Ciekawi mnie, co możesz bez niej zrobić. I jak to wygląda. – stanął tuż przed nią i poczuła, że kręci jej się w głowie od blasku czerwonych oczu, jego męskiego zapachu… i od aury, jaka jaśniała w Mocy. Znowu to zrobił! Naciskał na nią swoją wolą. Oszołomiona, odepchnęła od siebie tę emanację i ku zaskoczeniu obojga porucznik zamrugał, jakby też to poczuł. Ale opanował się w ułamku sekundy i cofnął kilka kroków.
    - To co: mały sparring?
    - Zgoda. – była mu wdzięczna za dyscyplinę – Nie wolno gryźć ani kopać poniżej pasa.
    - Ani używać Mocy.
    - Wypchaj się.
    Wyciągnęła rękę i przewróciła go na plecy lekkim pchnięciem.
    - Dobra. – szybko się pozbierał – Sama tego chciałaś.
    Wyjął charric i wymierzył w nią. W odpowiedzi Kass uaktywniła miecz i otworzyła się na Moc. Wyczuła, że Chiss myśli tylko o swojej broni i kombinuje, jak do niej strzelić. Był szybki, ale nie tak szybki jak ona. Nie wykazywał się przesadną finezją, stawiał raczej na zmęczenie przeciwnika. Strzelał raz za razem, ciągle ku niej podchodząc. Wreszcie przyklęknął i strzelił jej między oczy. A przynajmniej tam celował. Kass z niesmakiem uniosła miecz i bez problemu odbiła wiązkę. W tej samej chwili Chiss, korzystając z jej braku osłony, odwrócił się i kopnął ją z całej siły w żołądek. Walnęła na plecy, aż jęknęła. Traska doskoczył, przygniótł rękę, która wciąż trzymała miecz, kolanem do ziemi i przystawił jej lufę do czoła, a drugą rękę oparł na jej mostku.
    - Jeden zero dla mnie.
    - Gramy do trzech? – chciała się podnieść, ale porucznik ani myślał wstawać.
    - Nie dzisiaj. – odparł. Mimo, że wygrał, nie uśmiechał się z triumfem. Właściwie Kass nie widziała jeszcze uśmiechu na jego twarzy.
    - Możesz już mnie puścić. – przypomniała grzecznie. W odpowiedzi odtrącił na bok jej miecz, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc.
    - Mogę. Ale nie chcę. – ostrożnie odłożył charric. – Mieliśmy dokończyć pewną rozmowę, pamiętasz?
    - Pamiętam. Tylko, że twoja odpowiedź już mnie nie obchodzi.
    - Doprawdy? To dlaczego tak ciężko oddychasz?
    Cholera. Miał, skubany, rację. Im dłużej był tak blisko, tym mniej chciała, żeby sobie poszedł. Ale przecież nie może mu tego powiedzieć. Niech sobie nie myśli, że ma na nią taki wpływ. A miał. Trudno – pomyślała sobie - jest tylko adiutantem. Chce, czy nie, trzeba go ochłodzić.
    - Bo mnie dusisz. – odparła - Pozwolę sobie na szczerość, Mitt’rask’arani. Mogę?
    - Proszę bardzo.
    - Może pozwalam ci na zbyt wiele, ale niech ci się nie wydaje, że jesteś godzien zająć miejsce wielkiego admirała Thrawna.
    Podziałało zgodnie z założeniem. Zamiast ciepła, poczuła lodowatą falę urażonej dumy.
    - Więc jednak? – mruknął. – No cóż. – wstał, wkładając broń do kabury – Byłem ciekaw.
    - Mnie? – też się podniosła i przywołała miecz, który przypięła na miejsce.
    - Ludzkiej kobiety. – oddał jej, co zabolało jak siarczysty policzek.
    Wyprostowała się, ale – o dziwo – nie czuła dławiącej konieczności spopielenia go błyskawicami Sithów.
    - W takim razie wyjaśniliśmy sobie wszystko, czy tak?
    - Wyjaśniliśmy. – przyznał, lecz po chwili zmrużył oczy – Co nie znaczy, że moja ciekawość została zaspokojona.
    I bez żadnego ostrzeżenia podszedł, objął ją w pasie i przysunął do siebie. Trzymał mocno i zdawałoby się, że po prostu patrzył na nią. Ale Kass czuła jego wewnętrzną walkę pragnienia z poczuciem obowiązku i przyzwoitości. Domyśliła się, że wystarczyłby jeden jej gest, jeden ruch rozpalonego ciała, a należałby do niej, rujnując swój poukładany świat dla chwili kaprysu. Dlatego ani drgnęła. Odwróciła tylko głowę, by nie rozpalać go swoim oddechem. Jej też było ciężko, lecz nie chciała go niszczyć. Chociaż miała wielką ochotę, nie wtuliła się w obejmujące ją, silne ramiona. Dziwne. Nie miała pojęcia, że jednak tak bardzo lubi tego aroganckiego porucznika.
    Mitt’rask’arani już wcześniej zaplanował podobne spotkanie. Chciał sprowadzić rozmowę do tego miejsca i sprawdzić, jak Kass na niego zareaguje. Pamiętał, że czuje jego emocje. Wystarczyło tylko zebrać je w sobie i znaleźć się na tyle blisko, żeby musiała poczuć to samo co on. Udało mu się dwa razy, choć nie przyszło mu do głowy, że Kass po prostu je odbije. Bo chyba tak właśnie zrobiła przed tą strzelaniną: poczuł falę gorąca i sam się cofnął. Zaskoczyła go. I, no cóż. Ładnie jej było w tym ubraniu. Z błyskiem w oczach, włączonym mieczem i ciałem sprężonym do walki wyglądała jak prawdziwa wojowniczka, którą trudno będzie pokonać. Lecz ku zdziwieniu obojga, nie tylko pokonał wojowniczkę, ale również kobietę. Pani kapitan nie należała jednak do osób, które pozwolą innym mieć rację. Pokonana, wyciągnęła argument, którego nie sposób było odbić. Postawił więc na prawdę, co jej duma musiała boleśnie odczuć. I, jak zawsze, ostatnie słowo miało należeć do niej. Nic z tego. Jeśli jej się wydaje, że może bawić się emocjami innych, to mocno się myli. I po prostu zrobił to, na co miał ochotę. Co go do tego popchnęło? Ciekawość? Jej magnetyzm? Nie był pewny, lecz poddał się instynktowi przekonany, że co najmniej dostanie w twarz, jeśli nie padnie trupem. Objął ją w talii i przycisnął do siebie, a ona… Nie dość, że nie protestowała i nie sięgała w Moc, aby się uwolnić, to bezwiednie przymknęła oczy i leciutko rozchyliła usta. W tej chwili mógł zrobić z nią, co tylko chciał. Poddała się mu. Ona, która samą wolą potrafi prowadzić krążownik, która czyta w sercach jak w otwartej księdze, która potrafi przewidzieć losy bitwy zanim ta się na dobre zacznie. Istota o tyle potężniejsza od niego i wszystkich Chissów razem wziętych, której wpływu obawia się sam Mitth’raw’nuruodo. Ona – poddała się jego władzy. Traska czuł, że ma jej życie w swoich rękach. A razem z nią jej Moc. To go nieco ostudziło. Przypomniało mu się, że Sila, jakby nie było, jest jego dowódcą, kapitanem Floty Imperium, człowiekiem. A przecież gardził ludźmi. Byli słabi i przewidywalni. Z drugiej strony miała takie miękkie włosy. Przyszło mu do głowy, że mógłby wtulić w nie twarz i upajać się ich zapachem każdej nocy. Zaraz jednak zganił się za taki pomysł. Jak to? Miałby się związać z ludzką kobietą? On?
    „Puść.” – coś mu szepnęło w myślach – „Puść ją, teraz.”
    Otrząsnął się z tego wiru emocji i poluźnił uścisk. Kass nawet nie drgnęła. Może i dobrze. Gdyby dała mu wyraźną zgodę, wszystko skomplikowałoby się jeszcze bardziej. W końcu, niechętnie, zabrał ręce i cofnął się. Widział, że Kass nie od razu doszła do siebie. Policzki jej płonęły, a oddech był za płytki. Mimo to grała twardą babkę.
    - No i co? – zapytała hardo.
    Ale on wiedział już swoje. Może uda się jej nabrać innych, ale nie jego. Wygląda na to, że pomysł Serta da się zrealizować. Wystarczy nieco popracować i pani kapitan nie będzie miała powodu, żeby opuścić Falangę. Będzie tu chciała zostać. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Dla niego.
    - Interesujące doświadczenie. – orzekł – Chociaż to za mało, żeby móc cokolwiek porównać. – jego słowa wzburzyły ją i szybko dodał, żeby uniknąć awantury i pustego tłumaczenia – Ale mi wystarczy. Nie widzę też żadnego powodu, dla którego ten trening nie miałby pozostać tylko między nami.
    - Zgadzam się. A i jeszcze jedno. Nie życzę sobie, żeby mówił pan do mnie po imieniu. Nawet, gdy jesteśmy sami. Mam się uczyć waszej kultury, a to jest dość ważne, prawda?
    Adiutant uśmiechnął się w myślach: teraz będzie zgrywać niedostępną. Jak chcesz. Nie na wiele ci to pomoże. Operacja „usidlanie Jedi” rozpoczęta.
    - Oczywiście, dowódco. Jak pani sobie życzy. – przytaknął skwapliwie.

    Życie jest tak jakoś dziwnie ustawione, że albo nie dzieje się nic, albo wszystko naraz. Ledwie parę dni wcześniej Traska udowodnił jej, że nie potrafi walczyć, a teraz obudziło ją nieprzyjemne poczucie zagrożenia. Dreszcze wędrujące wte i wewte po kręgosłupie przynaglały do pośpiechu. Na wpół śpiąca złapała komunikator.
    - Mostek, tu dowódca. Postawić osłony. Ogłosić alarm bojowy. To nie są ćwiczenia.
    Zawyły syreny i Cichy obudził się do walki.
    Zapinając w biegu mundur, Kass pędziła na mostek. Dopadła stanowisk bojowych załogi dokładnie w chwili, gdy z nadprzestrzeni wychodziły niezidentyfikowane jeszcze jednostki.
    - Ustawić status na neutralny. – rozkazała. Potem spojrzała w górę i kiwnęła Sertowi. – Pierwszy, przejmuję dowodzenie. Proszę do mnie zejść.
    - Dowódco, to Rebelianci. - jeden z Chissów wskazał na odczyty sensorów. Faktycznie. Cztery myśliwce typu X-wing i popularny „łamacz blokad”, koreliańska korweta CR90.
    - A ci tu skąd?
    - Może też ich coś goni? – podsunął Traska.
    - Wątpię. Wypuścić myśliwce, ale niech nie atakują. Połączcie mnie z nimi. - kiwnęła głową w stronę przestrzeni. – Uważajcie na te X-wingi. Mam nadzieję, że to nie Łotry. – mruknęła.
    - Chętnie bym ich poznał. – Traska nie zamierzał tym razem siedzieć cicho i wspierać ją swoim opanowaniem.
    - Po co?
    - Słyszałem, że są wspaniałymi wojownikami.
    - Jak ci odstrzelą myśliwiec spod siedzenia też tak pomyślisz?
    - Jeśli im się to uda, zyskają mój szacunek.
    Spojrzała na niego z niesmakiem: - Mój też.
    - Rebelianci na linii. – przerwał im oficer łączności. Z ludzkiej załogi tylko Kass miała po co być na mostku, więc siłą rzeczy to ona rozmawiała ze wszystkimi, którzy bywali w zasięgu. Wyjątek stanowiło Upomnienie, a ostatnio dołączył Tropiciel.
    Rebeliancki kapitan nie był człowiekiem. Sila nie widziała na żywo wielu Obcych, ale znała się na tyle, żeby rozpoznać w nim Twi’leka.
    - Witamy w naszej przestrzeni. – zaczęła, akcentując wspólny dokładnie tak jak Traska – Jestem kapitan Kassila z Falangi Syndyka Mitth’raw’nuruodo. – przedstawiła się grzecznie, używając oficjalnej nazwy, na co nalegali jej Chissowie. – Z kim mam przyj’mność?
    Rebeliant był wyraźnie zaskoczony. Czyżby zamiast rozmowy spodziewał się salwy z turbolaserów?
    - Kapitan Dor’serell, z floty Nowej Republiki. – skinął głową – Czy wasza organizacja jest częścią Imperium?
    - Nie potrz’bujemy Imperium do szczęścia. Co was sprowadza w ten rejon? To dość daleko od domu.
    - Nie mogę mówić o celach naszej misji. Na pewno pani to rozumie.
    - Rozumiem. Zatem niech się pan stąd zabiera, bo nie zapraszaliśmy was.
    - Przykro mi. Mam tu coś do załatwienia i musimy zostać.
    - Bez powodu nar’szacie naszą prz’strzeń powietrzną. Macie standartową godzinę, żeby się wynieść. Potem otworzymy ogień.
    - Czy w tym czasie możemy porozmawiać? Zapraszam na pokład.
    Kass spojrzała na pierwszego, a ten skinął głową.
    - Dobrze, kapitanie Dor’serell. Spotkajmy się w p’łowie drogi.
    Rozłączyła się.
    - Myśliwcy pilnują się nawzajem. – Sert wskazał na holoprojektor taktyczny – Mam iść z panią?
    - Nie. Nie chcę, żeby was widzieli. Dam sobie radę. Te jednostki mają od trzydziestu do stu pięćdziesięciu osób załogi. Żaden problem. Problemem są X-wingi.
    - Dowódca Isare się nimi zajmie. Może chociaż dwóch wojowników? – nalegał.
    Sila zmarszczyła brwi: - Nie wierzy pan w moją skuteczność? Dam sobie radę z garstką Rebelów w tak ciasnej przestrzeni.
    - Z całym szacunkiem, z jednym Chissem nie dała pani sobie rady.
    - Bo nie chciałam go zabić. – warknęła – A jeśli dojdzie do walki? Nie macie nawet porządnych pancerzy.
    - Jesteśmy najlepszymi wojownikami w rejonie. Poza tym obecność Obcego potwierdzi naszą wiarygodność jako jednostki neutralnej. A właśnie. Do jakiej rasy należy ich kapitan?
    - To Twi’lek. Przygotować tunel transferowy. – rzuciła, bo Rebeliant podszedł już blisko. – Pierwszy, nie wpuszczaj ich na pokład. W razie kłopotów po prostu nas rozłącz. Kto idzie ze mną? Tylko ochotnicy.
    Ku jej zaskoczeniu zgłosiło się pół obsady mostka, z adiutantem na czele.
    - Dobrze. Traska i Geder. Reszta uważać. Rebele są nieobliczalni. Wymyślają wszystko na poczekaniu.
    - To dobrze. Sprawdzimy się. – ucieszył się Kres’er’tann.
    - Dowódco, tunel transferowy przyłączony i zabezpieczony. – oznajmiła Sid’ellia.
    - Dziękuję. Pierwszy, Cichy jest pański. Idziemy.
    - Miecz. – Sert zatrzymał są wpół kroku.
    - Co?
    - Nie może pani wejść tam z mieczem świetlnym.
    - Racja. – odpięła go od paska i wcisnęła do cholewki buta – Kurde, niewygodny.
    - Może ja to wezmę, dowódco? – spytał Geder, wskazując na swój pas, za który miał zatknięte różne narzędzia. Jej miecz wcale by się od nich nie różnił.
    - Dobrze. – podała mu cylinder - Tylko się nie zdziw, jak ci go wyrwę na odległość.
    Mitt’rask’arani chciał wziąć karabin, ale zdecydował się na zwykły charric. Lekko uzbrojeni sprawiali wrażenie pewnych siebie gospodarzy.
    - Rzeczywiście idziemy tylko porozmawiać? – zaciekawił się porucznik.
    - Taki mam plan. Modyfikacja wymagałaby wybicia wszystkich Rebelów. Jak by co, trzymajcie się blisko mnie.
    - Rozkaz.

    Wbrew dobrym obyczajom kapitan nie czekał na nich przy wejściu, tylko kazał zaprowadzić ich do małej świetlicy. Obaj wojownicy mieli nieprzenikniony wyraz twarzy, ale wyczuła bijącą od nich ciekawość. Rozglądali się jak zawodowi ochroniarze, podczas gdy ona patrzyła tylko przed siebie, omiatając pokład wiciami Mocy. Wyczuła napięcie załogi, ale chwilowo nie było niebezpieczeństwa, że nie uwierzą w ich neutralność: co prawda mundury i myśliwce Falangi wzorowano na imperialnych, ale przecież mogli sobie co nieco zapożyczyć. Tak jak się spodziewała, korweta była zapchana ludźmi, nie-ludźmi i sprzętem. Ciekawy materiał do badań dla naukowców z Cichego. Chissowie nie bardzo lubili wypuszczać się poza swój teren, ale chętnie analizowali wszystko, co wpadło w ich ręce.
    Dor’serell był najwyższym przedstawicielem swojej rasy, jakiego Kass kiedykolwiek widziała. Przewyższał nawet Gedera, a temu sięgała ledwie do ramienia. Miał zieloną skórę, lekku owinięte wokół szyi i obcisłą tunikę, mającą podkreślać jego muskularne ciało. Za pasem zobaczyła zatknięte cztery wąskie sztylety. Jednym słowem Rebeliant czystej wody.
    Ukłonił się nieznacznie na powitanie.
    - Witam na pokładzie Rankora. Zechce pani usiąść? – wskazał jej miejsce za małym stolikiem. Chissowie stanęli przy drzwiach tak, że mieli na oku świetlicę i korytarz.
    - Nie wiem, czy zab’wię tu tak długo. – odmówiła i założyła ręce za plecami - Czy teraz powie mi pan, czego chcecie?
    Twi’lek pozornie niedbale oparł się plecami o ścianę, mając jednak Kassilę w zasięgu ręki.
    - Przekonujemy ciemiężonych mieszkańców Imperium do Nowej Republiki.
    - A nieciemiężonych?
    Uśmiechnął się, odsłaniając ostre zęby: - Też.
    - Więc nie macie tu nic do roboty. Przestrzeń Imperium kończy się daleko stąd.
    - Zawsze jeszcze można nawiązać nowe kontakty, na przykład z wami. – zerknął na Chissów. – Nigdy dotąd nie spotkałem takiej rasy.
    - Być może. – nie była zbyt rozmowna.
    - O waszej Falandze też nie słyszałem. Mogłaby pani ją przybliżyć?
    - Obawiam się, że nie. Czy teraz odl’cicie?
    - Jak już wspomniałem, mam tu coś do roboty.
    - Co? Może będziemy mogli pomóc. – odparła, posyłając mu falę życzliwości i sympatii.
    - No dobrze. – zaczął przechadzać się po pokoju – Kilka tygodni temu w tym rejonie zaginęła jedna nasza fregata klasy Nebulon. Może ktoś od was wie, co się z nimi stało? Może coś widzieliście?
    - Wysłali pana na poszukiwania jednego statku? Tym czymś?
    - Tak. Dbamy o naszych kolegów.
    - A może na pokładzie był ktoś ważny?
    Dor’serell nachylił się nad nią: - Wszyscy byli ważni.
    - Rozumiem. Cóż. Będę musiała wrócić do siebie i sprawdzić meldunki. To tr’chę p’trwa.
    Twi’lek nie cofnął się, ale przynajmniej już nad nią nie wisiał: - Proszę zlecić to przez komunikator. W tym czasie możemy lepiej się poznać. – dodał, starannie modulując głos.
    Uniosła nieco brwi: - My?
    - Ja opowiem pani o Nowej Republice, pani mi może powie coś o sobie.
    Kass o mało nie parsknęła śmiechem: ten gość się do niej dostawiał! Jej obstawa też to zrozumiała: Traska się wkurzył, a Geder nieźle bawił. Cofnęła się.
    - Dobrze. Skąd mogę pom’wić z moimi?
    - Może pani odesłać swoich zaufanych z tym poleceniem. Gwarantuję, że nie spotka pani nic złego.
    - Och, tego jestem pewna. Może pok’załby mi pan swój okręt?
    - Chętnie. – zgodził się, co kłóciło się z wszelkimi zasadami dowodzenia. Czyżby kłopoty? Nie zaszkodzi się przygotować. Skinęła na Chissów.
    - Mitt’rask’arani, wracaj na Cichego i przygotujcie oddział abordażowy. Przejmiemy to pudło. – rzuciła w cheunh.
    Porucznik skłonił się pod publiczkę i wyszedł.
    - Już. – posłała Twi’lekowi najbardziej czarujący uśmiech, na jaki ją było stać.
    - A ten drugi gość?
    - Ależ kapitanie. To, że jesteśmy neutralni nie znaczy, że jesteśmy głupcami. Jak roz’miem, Nowa Republika to pozostałości po Rebelii, czy tak? – ruszyła do wyjścia – Proszę mnie oprowadzić.
    - Nie mówmy o polityce. To zajęcie dla naszych ambasadorów. Macie kogoś takiego, prawda?
    Sila zauważyła drgnięcie jego lekku i żałowała, że nie wie, co to znaczy. Musnęła go Mocą i tylko siłą woli opanowała się przez skrzywieniem z odrazą: bezczelnie chciał ją poderwać i zaprosić do swojej kajuty na kilka dni, albo raczej nocy. To przekreśliło jego szanse na ujście z życiem. Gdy tylko wojownicy wejdą na pokład, Dor’serell zginie. Ale czy nie przyślą kolejnych żołnierzy? Któryś z myśliwców musiałby powiedzieć w ich centrali, że trafili na Imperialnych i po sprawie. Tak właśnie zrobi. Albo odeśle jeńców na jakiś imperialny okręt. Jeśli jacyś jeńcy zostaną. Wciąż się uśmiechając, pozwoliła się objąć, chociaż spięła się na sekundę.
    - Spokojnie. – szepnął - Jest pani wśród przyjaciół.
    Gdy przyciągnął ją mocniej, wywinęła się.
    - Może i tak, ale zachowuje się pan nieodp’wiednio.
    Wyraźnie zły spojrzał na Gedera. Ten jednak nie zrobił nic, co mogłoby zaniepokoić Rebelianta. Po prostu wiedział, że Kass sama poradzi sobie lepiej.
    - Przepraszam. A oto kokpit. – usunął się z przejścia, puszczając ją do sterówki.
    Grzecznie rzuciła na wszystko okiem. Rebeliancki bałagan. Niczego ciekawego nie dostrzegła. Za to czuła zapachy kilku ras. Jakie to szczęście, że w Imperium służyli niemal wyłącznie ludzie. Znowu poczuła ciarki na plecach i sięgnęła zmysłami do Cichego. Oddział wojowników czekał. Skoro już tu była, mogła przejąć stery, albo tylko umysły pilotów. A Twi’lek? Geder może nie dać sobie z nim rady. Mogłaby go uśpić, lecz nie znała umysłu obcego. No nic. Trzeba działać konwencjonalnie. Wymyśliła coś, ale wymagało to odwrócenia uwagi kapitana. Szkoda, że Chiss, stojący w za nim korytarzu, nie potrafił czytać w myślach.
    - Czy to są skanery dalekiego zasięgu? – zapytała, nachylając się ku konsoli sterowania, tym samym kusząco układając swoje ciało. Lekku dowódcy znów zadrgały. Poczuła też, że Geder spodziewa się niespodzianki. Niby od niechcenia wyjął miecz, który nieznacznie poruszył się za paskiem.
    - Właśnie. – przytaknął Twi’lek. W tym momencie Kass sięgnęła jednocześnie do umysłów pilotów i Mitt’rask’araniego. Ludzie zamarli, a Chissowie wdarli się na pokład Rankora.
    - Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany Dor’serell, ale nikt nie pofatygował się z wyjaśnieniami. Tylko błękitno-białe ostrze zabuczało, wysuwając się wprost w jego ciało. Geder dla pewności pociągnął miecz w górę, rozcinając Rebelianta na pół. Kilkoma machnięciami załatwił pilotów, poczym oddał miecz właścicielce.
    - Praktyczna broń, dowódco.
    - Też tak myślę.
    Szli ramię w ramię w stronę rufy, strzelając do wszystkiego, co się ruszało. Wsparcie podzieliło się na dwa oddziały i przeczesywali korwetę od środka w dwie strony. Czysto, spokojnie, metodycznie. Kto uciekał w stronę kokpitu, trafiał pod miecz Kassili. Kwadrans później okręt został opanowany.
    - Sert, co z myśliwcami? – zapytała przez komunikator.
    - Wygląda na to, że się połapali. Dowódca Isare prosił, żeby mu się nie wtrącać. A u was?
    Pytająco spojrzała na Traskę.
    - Trzech rannych, kilku jeńców.
    - Poważnie rannych?
    - Nie. Bili się z czymś. Nie spotkaliśmy jeszcze takiej formy życia, więc dali się zaskoczyć. Więcej nie popełnią takiego błędu.
    - Czy to „coś” żyje?
    - Nie.
    - Dobrze. Zabrać rannych do ambulatorium, a Rebelów zgarnijcie w jedno miejsce. Chcę ich zobaczyć.
    - Tak jest, dowódco. – przekazał rozkazy dalej – A co z ich kapitanem?
    - Geder przeciął go mieczem. Pilotów zresztą też. Weź kogoś, kto się na tym zna i zobacz, czy potraficie tym polecieć – i po sekundzie dodała – poruczniku.
    - Robi się.
    Zabrał dwóch wojowników i poszli. Korytarz zasłany był częściami, trupami i kawałkami trupów. Niektóre istoty przecięto na pół, inne leżały w całości, ale przez otwarte rany było widać kręgosłup, jeszcze inne leżały zwinięte w kłębek, a obok nich, wciąż trzymając broń, leżały ręce albo – przyjrzał się dokładniej – łapy. W mijanych pomieszczeniach mniej było cięć i czuć było swąd spalonych tkanek. Za to na progu sterówki, rozłożony jak wielkie, zielone X, leżał rebeliancki kapitan.
    Do tej pory Traska myślał, że dużo widział w życiu. Teraz jednak uznał, że o życiu nie miał pojęcia.
    - Ktah! – zaklął jeden z wojowników – To robota Gedera? – przeskoczył nad ciałem Twi’leka i podszedł do foteli pilotów. – Obrzydliwe.
    - Trzeba ich stąd zabrać. – porucznik rozejrzał się – O, tu ich damy. – wskazał magazynek koło kokpitu - Pomóżcie mi.
    Przeciągnęli zabitych do magazynku i zamknęli drzwi. Potem przyjrzeli się aparaturze.
    - Cichy, mówi Mitt’rask’arani. – wywołał krążownik przez holołącze, bez wizji. Zdawał sobie sprawę, że jest blady, a nie chciał, by ktoś oglądał go w takim stanie. – Jesteśmy w sterowni. Zapytajcie, czy ktoś z ludzi potrafi tym latać i przyślijcie go nam.
    - Już szukamy, poruczniku. – usłyszał głos Serta. – Cichy bez odbioru.
    Skupili się na konsolach. Były opisane, co ułatwiło zadanie, natomiast przyłączenie do krążownika uniemożliwiało manewrowanie. Musieli z tym zaczekać.
    - Traska? – zagadnął jeden z Chissów – Co to było to coś, co wyskoczyło na naszych z pazurami?
    - Pojęcia nie mam. Jakiś Rebeliant.
    - Rebeliant. – powtórzył to słowo – Przeciwko komu? Imperium?
    - Uhm. – przytaknął.
    - A co oni takiego zrobili?
    - Nie wiem. Zapytaj Mitth’raw’nuruodo. Jest na bieżąco.
    - Bardzo śmieszne. Zapytam dowódcę.
    - O co? – przerwał im kobiecy głos za ich plecami tak niespodziewanie, że niemal podskoczyli.
    - O nic, dowódco. To nieistotne.
    - Jak pan sobie życzy, Vendin. Dowódca Isare meldował, że dorwał trzy myśliwce, a jeden zwiał.
    - To dobrze?
    - Sądzę, że tak. Powie swoim, że to teren Imperium. Może przestaną wpadać do nas na weekend.
    - A może nie. – Traska był sceptyczny.
    - A może nie. Ale wtedy ściągniemy jakiś niszczyciel i już. Zresztą nie ma się co martwić na zapas. Który to fotel pierwszego pilota?
    - Ten. – Vendin klepnął w poręcz swojego miejsca.
    - Puść mnie.
    Wszyscy trzej spojrzeli na nią jednocześnie.
    - No co? Jak tylko załadują się technicy i reszta chętnych, lecimy na wycieczkę.
    Chiss ustąpił jej miejsca.
    - Potrafi pani tym latać?
    - Potrafię latać wszystkim, co ma silniki. To żadna filozofia.
    - A, no tak, dzięki Mocy. – mruknął Traska.
    Porucznik wyraźnie stracił dobry humor. Ciekawe, dlaczego? Przecież chętnie brał udział w ćwiczeniach. A może nie był nigdy świadkiem takiej rzezi? Mówił na początku, że nie walczył osobiście, ale pytanie, co to znaczy dla niego: walka. Kass miała na myśli starcie kilku jednostek co najmniej klasy carrack albo atak batalionem szturmowców. A on? Jeśli to jego pierwsza prawdziwa bitwa, szczerze mu współczuła. Najbardziej z powodu widoku, jaki tu zastał.
    - Nieprawda. Myśli pan, że ot tak po prostu zostałam trzecim na Ostrzu Imperium? Jak się ktoś zadaje z pilotami, musi mieć pojęcie, o czym mówi. Przeszłam gruntowne przeszkolenie w tym zakresie. Zresztą zobaczycie sami. – wskazała na zieloną kontrolkę, która właśnie zmieniła kolor z czerwonej. – To jest główny właz. Teraz zamknięty. Przesunęła rękę w bok – A to główne silniki. Rebele nie dbają o sprzęt tak jak my, więc nie zmienią się na zielone. To tutaj to hipernapęd.
    Przerwało jej piszczenie komunikatora.
    - Kass, słucham?
    - Mówi technik Sid’ellia. Tunel transferowy odłączony, właz zamknięty. Może pani lecieć. Tylko bez szaleństw. Idę właśnie do sekcji napędu zapoznać się z tym wszystkim i już się dziwię, że toto jeszcze lata.
    - Przyjęłam. Miłego przeglądu. – przełączyła na kanał Serta – Pierwszy, lecimy na wycieczkę. Przełączcie nasz status na „przyjaciel”. Nową nazwę wymyślimy po drodze.
    - Zrozumiałem, dowódco.
    Wcisnęła kilka guzików, przesunęła ze trzy dźwignie i korweta delikatnie ruszyła. Okręt dobrze reagował na ster, przyspieszał też przyzwoicie. Kiedy Sila wyczuła statek, również dzięki Mocy, rozluźniła się.
    - A zatem, panowie, pierwsze spotkanie oko w oko z Rebelami zaliczone. Jakie wrażenia?
    - Przegląd różnych ras, dowódco. I uzbrojenia. – zaczął trzeci z mężczyzn, ten, który jeszcze się nie odzywał – Sądząc po ich gotowości bojowej, chcieli wejść na Cichego, ale ich ubiegliśmy.
    - Zgadza się. Ich kapitan miał mnie zająć.
    - Sobą? – mruknął Traska.
    - Zauważył pan? – uśmiechnęła się – Ale tacy oni właśnie są. Ich kobiety są uznawane za najładniejsze, najzgrabniejsze w galaktyce. A właśnie. Ten pazurzasty, który na was wyskoczył, to Shistavanin. Nasi mieli szczęście.
    - Widziała pani więźniów?
    - Jeszcze nie. Niech siedzą. To ich zdezorientuje. Mówiłam strażnikom, żeby uważali. Z Rebelami nigdy nie wiadomo.
    - Za pozwoleniem, dowódco. – Vendin zebrał się na odwagę. I on nigdy jeszcze nie widział efektów działania miecza świetlnego, więc nabrał do niej więcej szacunku. – Co Rebelianci mają do Imperium?
    Kass zastygła na ułamek sekundy: co mu ma powiedzieć? Całą prawdę? I tak większość Chissów przyznałaby rację Rebelom. Nie. Powie mu wersję, którą ona chce uznawać za prawdziwą. O reszcie nigdy nie chciała wiedzieć. - Ma pan ochotę na krótki wykład z historii Republiki?
    - Nigdzie nie idę.
    - To proszę posłuchać. Przez stulecia Republika kwitła jako państwo pragnące zachować ład, pokój i sprawiedliwość w swoich granicach. Chętnie przyjmowała nowych członków, aż spuchła tak, że nie mogła sprawować silnej władzy. Nie mogła zachować pokoju między odwiecznymi wrogami. Rozumie pan?
    - Tak. To logiczne.
    - Senat był ogromny, liczył tysiące, jeśli nie więcej członków. Takim potworem nie dało się sprawnie sterować. Proszę sobie wyobrazić przepchnięcie jakiejkolwiek ustawy. Komuś się podobała, innym nie. Musieli głosować nad każdym wnioskiem z osobna. Koszmar. W tym czasie ustawa nie mogła wejść w życie, nawet jeśli była potrzebna. To rodziło konflikty, najczęściej cierpieli zwykli ludzie. Aby wyprostować zagmatwane lokalne, to znaczy nawet dotyczące całego sektora, sprawy, używano rycerzy Jedi.
    - Takich jak pani?
    - Nie do końca. Tamci Jedi tworzyli zakon, nie mogli zakładać rodzin i mieli wiele innych durnych ograniczeń. Ale używali swojego daru, Mocy w służbie tym gnębionym istotom. Efekty były różne. Często wystarczała mediacja, czasem trzeba było użyć miecza. Mimo wszystko jakoś to działało. Ale Republika zaczęła gnić. Pojawiła się korupcja, dobro ogółu przestało się liczyć. Ważny był ten, kto miał majątek i wpływy. Nawet Jedi nie mogli nic z tym zrobić. Powoli odsunęli się od tych, których mieli chronić. Uważali się za wybrańców, którym trzeba się kłaniać. Oczywiście nie wszyscy. Porządni rycerze nie mieli siły przebicia, woleli poświęcić się medytacjom i takie tam. Wielu przywódców różnych planet zaczęło występować z Republiki. Demokracji groziła zapaść i rozłam. Jedi twierdzili, że stoją na straży, ale nie zgadzali się z ostatnim kanclerzem Palpatinem. Służyli senatowi, nie jemu. Temu senatowi, który właściwie nie mógł już pracować. Wyjściem było przejęcie całkowitej władzy przez kanclerza. Tylko w ten sposób dałoby się zreformować Republikę. Dla Jedi był to początek dyktatury. Separatyści doprowadzili do wojny, a armią Republiki dowodzili właśnie Jedi. I ci Jedi przeprowadzili zamach stanu. Chcieli zabić lub uwięzić Palpatine’a. Nie udało się. Rycerze i ich mistrzowie zginęli, kanclerz ogłosił się Imperatorem, a Republika przekształciła się w Imperium Galaktyczne. Rządzone według planu, strategii i pomysłu. Zmodernizowano armię, zgaszono lokalne konflikty. Fakt, czasami dość brutalnie, ale nastał pokój. Imperator nie lubił Obcych. Nie wiem, dlaczego. Ogłosił tezę wskazującą wyższość rasy ludzkiej nad innymi. Może chodziło mu o niewolników, nie wiem dokładnie. Trudno mi powiedzieć. W każdym razie nastały dla nich ciężkie czasy. Traktowano ich jak obywateli drugiej kategorii. Wprowadzono cenzurę i rozbudowano aparat bezpieczeństwa. Imperium było ogromne. Palpatine nie był w stanie wiedzieć o każdym problemie, nie mógł sprawdzać każdego gubernatora z osobna. A ludzie obdarzeni władzą tracą poczucie przyzwoitości. Głupio mi o tym mówić, ale to, z czym Palpatine walczył jako kanclerz, odradzało się w jego Imperium. Nie znaczy to, że nie karał za korupcję i nadużycia. Nie. Tylko fizycznie nie miał prawa ogarnąć tego wszystkiego. Na straży porządku Imperium stała armia z potężną flotą. Większość dowódców to naprawdę porządni goście, tacy jak Thrawn, ale na dworze pełnym pochlebców i intryg nie mieli długiego życia. Przestawali się liczyć. Więc we flocie coraz częściej do głosu dochodziły kreatury pokroju Tarkina czy Zaarina. Rządzili w podległych im rejonach jak chcieli. Właśnie to, egoistyczne traktowanie świata, pchnęło wiele istot w ramiona Rebelii.
    - A dlaczego pani została uczciwym obywatelem Imperium? – zapytał porucznik. Widać było, że trochę się uspokoił.
    - Bo Imperium uratowało mi życie.
    - Przed Rebeliantami?
    - Nie. Chce pan posłuchać?
    - Chętnie.
    - A więc dobrze. Mieszkałam sobie na spokojnej, zwyczajnej planecie Loona w sektorze Chandrili, to jest niedaleko Stolicy Imperium. Miałam piętnaście lat i chciałam zostać przewodnikiem górskim albo mieszkać w lesie i codziennie spacerować między drzewami. Ledwie dziesięć lat wcześniej udało się zbudować jeden rząd planetarny i jedną politykę. To oczywiście pociągało za sobą wielkie reformy, ale zgodziliśmy się na to. Zadowoleni z pokoju zgodziliśmy się na rozwój armii, na jej szerokie kompetencje. W dwa lata głównodowodzący, który nie pochodził z Loony, zgromadził w swoich rękach niebezpieczną siłę. Prosiliśmy naszą senator o mediacje. Nawet nie przyjęła delegacji. A kiedy w końcu się z nią spotkali, stwierdziła, że senat nie ingeruje w prywatną politykę planet. Ta senator nazywa się Mon Mothma i stoi na czele Rebelii. To też taka moja prywatna zemsta. Zatem piętnaście lat temu dyktator Vorn Paulus przejął władzę na Loonie, aresztował premiera, cały rząd i zabił ich, senatorów zmusił do poparcia, a oporni przepadli bez wieści. Wspaniałomyślnie pozwolił tym mieszkańcom, którzy chcieli, opuścić planetę. Poleciałam. Transportowce wpadły w łapy piratów i pod ogień dział. Strzelali nawet do kapsuł ratunkowych. Z tego, co wiem, przeżyło tylko kilkanaście osób.
    - Na ile?
    - A jak pan myśli? Tysiące. Imperialni przylecieli dla większości za późno. Dla mnie nie. Nie wiem, czy to Moc mnie uratowała, czy co, ale złapał mnie okręt lorda Vadera. Dali mi jeść, pić, ubrali. Pomału przywykłam do porządku na pokładzie. Vader wyczuł moją siłę i zaczął szkolić. I zostałam. Nie mam powodu, żeby walczyć przeciwko Imperium.
    - A potem spotkała pani admirała.
    - Vader nas poznał. – uśmiechnęła się szeroko - Nie muszę wam mówić, jaka to dzika radość służyć pod jego rozkazami.
    - Tak samo chętnie służy pani tu? – tym razem poza wyzwaniem, poczuła na sobie spojrzenia całej trójki.
    Skinęła głową: – Owszem. Dobrze to przemyślałam, poruczniku. Admirał obdarzył mnie zaufaniem i mam nadzieję zapracować na zaufanie mojej załogi.
    - To będzie trudne. Bardzo trudne. – mruknął, patrząc gdzieś przed siebie.
    - Wiem. – zgodziła się i, nagle tknięta jakimś impulsem, spojrzała na niego – Poprowadzi mnie pan?
    W Mocy widziała jego strach. Przed czym? Czy chodzi o świadków tej rozmowy, czy o zadanie, jakie mu dała? Gdyby był to ktoś inny, wdarłaby się do jego świata i odczytała prawdziwe intencje. Ale obiecała Trasce, że nie zrobi tego bez jego zezwolenia. Zresztą i tak przy najbliższej okazji wygranie jej to, cokolwiek to jest, lodowatym tonem bez jednego mrugnięcia.
    Ku jej zdziwieniu, zaprzeczył.
    - Nie. Nie zrobię tego. Nie dam rady. – odwrócił ku niej swoje pałające oczy – Nie sam. – dodał i pierwszy raz jego błękitna twarz rozpogodziła się, jakby zrzucił z serca jakiś ogromny ciężar. Nie znaczy to, że się uśmiechnął. Co to, to nie. Tylko rozluźnił się, co zauważyli też jego koledzy. Natychmiast wrócił do swojej zwykłej obojętności, ale co widzieli, to widzieli.
    - Zemściła się pani na tym dyktatorze? – zapytał Vendin, zmieniając temat. Cokolwiek było między ich dowódcą a jej adiutantem, to były ich sprawy. Niegrzecznie było się wtrącać.
    - Nie. Po pierwsze denerwował Mon Mothmę, co pasowało Imperatorowi, a po drugie, do czego przyczyniłoby się zabicie go i jego ludzi? Jeszcze więcej rodzin by cierpiało, znowu chcieli by się zemścić i tak by powstało błędne koło. Bez sensu.
    - Pani rodzina ucieszyła się, że pani żyje? – Vendin jak na Chissa był dość ciekawski. Albo, jak to mówi Thrawn, ciekawy świata.
    - Odwiedziłam ich dopiero kilka lat później. Skupili się na mojej młodszej siostrze i właściwie nie zwracali na mnie większej uwagi. Byłam, to byłam. Odwiedziny trwały dwa dni. Potem nawet do nich nie pisałam. Tylko brat mojego ojca, wujek Derrsila naprawdę ucieszył się z mojego przyjazdu. Ale on jest w Armii Imperialnej i z całej rodzinki tylko ja rozumiałam jego zachwyt nad nowym modelem blastera. Jest rusznikarzem. Charric by mu się spodobał.
    - Musi pani być przykro. – dorzucił trzeci Chiss: Ten’sikh – wreszcie sobie przypomniała. Szczerze mówiąc, nawet ona uznała, że to pytanie nie na miejscu. Historia to jedno, ale prywatne uczucia dowódcy, to coś zupełnie innego. Spojrzała na niego zdumiona. – To znaczy… – zbladł i stracił pewność siebie – Słyszałem, że ludzie często mówią ze sobą o takich… I że to u was normalne. Zgadza się? – wybrnął.
    Przytaknęła: - Tak. Wygadanie się jest formą odreagowania, wyrzucenia z siebie problemów. Kłopot w tym, że nie zawsze ma się ochotę na słuchanie kogoś innego. A pan rozmawiał z ludźmi?
    - Oczywiście. Nie sposób tego uni… To znaczy, tak. Wielokrotnie.
    „Nie sposób tego uniknąć?” Dzięki wielkie. Ale ma rację. Poza nielicznymi wyjątkami obie grupy nie dogadują się tak, jakby sobie tego życzyła. Jeszcze ludzie są im potrzebni. Ale gdy przestaną, zostanie sama ze swojej rasy. I to ona będzie Obca. Hmm. Zupełnie nowe doświadczenie. Trudno. Trzeba spróbować ich zgrać. Wszystkich.
    - A prywatnie?
    - Wie pani, że Chissowie nie rozmawiają z ludźmi o własnych, prywatnych sprawach.
    - Wiem. Wśród schwytanych Rebeliantów są inne rasy?
    - Kilka. – Traska otrząsnął się ze swoich myśli. – Nasi medycy chcą ich obejrzeć, kiedy pani pozwoli.
    - Obejrzeć? To znaczy?
    - No… zbadać cechy gatunkowe.
    - Jak zwierzątka w laboratorium? – podejrzliwie zmrużyła oczy.
    - A… A dlaczego nie? To dla nauki, dla rozwoju naszej wiedzy.
    - To są żywe, inteligentne istoty, poruczniku. Jakby się pan czuł, gdyby był na ich miejscu?
    - Nie dalej jak imperialną godzinę temu siekała ich pani jak leci, a teraz my nie możemy przyjrzeć się tym znienawidzonym przez panią Rebeliantom? Proszę to potraktować jako rodzaj kary dla więźniów.
    - Nie. Właśnie takiego przedmiotowego traktowania nienawidzę, Mitt’rask’arani. Pierwsza lepsza placówka medyczna ma wszystkie potrzebne dane. Można polecieć i skopiować. To się nazywa cywilizowane podejście. Zresztą, jak pan słusznie zauważył, nasiekłam trochę „materiału badawczego”. Niech się nim zajmą. – rzuciła okiem na konsolę sterowania i wstała – Idę do naszych więźniów. Pójdzie pan ze mną, poruczniku?
    Traska przypomniał sobie ciała leżące w korytarzu i ani myślał się stąd ruszać. Ale z drugiej strony dowie się o niej czegoś nowego. Podniósł się bez większego entuzjazmu.
    - Dacie sobie z tym radę? – zapytała na odchodnym pozostałą dwójkę, na co ci skinęli głowami. – Więc chodźmy.

    Błękitnoskórzy wojownicy Falangi byli uniwersalni. Każdy miał swój przydział na Cichym, ale zależnie od potrzeb zamieniali się w oddział abordażowy, ekipę remontową czy techników zbierających próbki. Teraz kręcili się po korwecie, przyglądając się wszystkiemu z zawodową ciekawością i rozbierając ją niemal na części. Co najgorsze, nie ruszyli ciał. Traska wyjaśnił, że kapitan Kres’er’tann chciał przeanalizować metodę walki przeciwnika.
    - I to tu tak będzie sobie leżało aż wrócimy do Cichego?
    - Właśnie. Oczywiście z całym szacunkiem dla tych wojowników. Im teraz i tak jest wszystko jedno, a nam pozwoli…
    - Dobra. Oszczędź sobie.
    Jeńców zamknięto w sporym pomieszczeniu, z którego wcześniej wyniesiono absolutnie wszystko. Sądząc po zapachu, były to części do maszyn. Pod ścianami siedziało lub leżało kilkunastu Rebeliantów. Kass z satysfakcją zauważyła bijące z nich otępienie i rezygnację. I gdzie te ich triumfalne gesty? Gdzie ich buta? Owszem, gdy tylko wspomni o Imperium, odżyją, ale to tylko pozwoli jej podjąć decyzję o ich dalszym losie. Większość była ranna, a właściwie przysmażona, niektórzy nawet dość poważnie. Chissowie dali każdemu z nich pakiet medyczny, czym ona nie zawracałaby sobie głowy. Ale trudno. Taki ich urok. Kiedy weszła, podnieśli na nią zrezygnowany wzrok. W większości to byli ludzie, ale zobaczyła dwóch Sullustan, Rodianina i jedną Twi’lekankę. Pewnie dziewczynę kapitana. Wskazała ich Trasce, dorzucając kilka słów o ich rodzinnych planetach. Na takie traktowanie nie zgodził się jeden z nich. Człowiek, o jasnej cerze i blond włosach przyprószonych siwizną, pochylał się nad ciężej rannym towarzyszem. Kiedy weszli, podniósł się i dumnie wyprostował. Kass zignorowała go, podobnie Traska. Mężczyzna wsłuchiwał się w jej mowę, ale widać nie słyszał nigdy cheunh, bo nie reagował jak na coś znajomego.
    - Jesteście piratami? – zapytał mocnym, dźwięcznym głosem w połowie opisu Rodii. Kass przerwała, popatrzyła na niego i wróciła do przerwanego wątku. – Pytałem, czy jesteście piratami. – powtórzył i podszedł ku niej.
    Ale to Sila tu rządziła, więc wyciągnęła tylko rękę, zatrzymując go Mocą w miejscu. Naturalnie, nie mógł się też odezwać. Mógł tylko stać i patrzeć. Gdy skończyła opowiadać, opuściła rękę, uwalniając mężczyznę z mentalnego uścisku.
    - Mówiłeś coś, Rebeliancie?
    - Pytałem, czy jesteście piratami, ale wygląda na to, że trafiliśmy jeszcze gorzej. – rozcierał szyję, lecz nie dał się zbić z tropu.
    - Bez pozwolenia wdarliście się na nasz teren, chcieliście zdobyć nasz okręt, zabić naszych wojowników, a to do mnie masz pretensje, rebeliancka szumowino? Co za bezczelność. – i do Traski – Oto przykład czystej impertynencji.
    - Nie było po drodze żadnej tabliczki. – usprawiedliwił się jeden z lżej rannych, co wywołało kilka uśmiechów.
    - Rozumiem, że to ludzki sposób walki ze stresem? – zapytał porucznik w tak czystym wspólnym, jakby mówił nim od dziecka. Znowu jakaś gra? Ciekawe, co powie na to?
    - Zna nas pan coraz lepiej, Crahsystor Mitt’rask’arani. – wyczuła falę jego aprobaty. A zatem odegrają małe przedstawienie.
    - Dziękuję za uznanie, Darth Kassila. – skłonił się lekko, a przez jeńców przeszła fala paniki i niedowierzania. – Zechce pani przesłuchać więźniów, czy ja mam się tym zająć?
    Prawie wszyscy, bo zdążyli już dostrzec jej miecz świetlny dyndający u pasa, jak na komendę popatrzyli na nią z przerażeniem, a potem na niego z niemym błaganiem w oczach.
    - Jeśli pan pozwoli, chciałabym zrobić to osobiście. – specjalnie zniżyła głos. W tej sekundzie coś dużego i niebieskiego wystrzeliło spomiędzy grupy jeńców i z płaczliwym, histerycznym „Nie!” rzuciło się Trasce do stóp. Porucznik zamrugał, kiedy Twi’lekanka zderzyła się z zasłoną Mocy, jaką Kass instynktownie przed nimi postawiła.
    - Nie! Błagam, panie! – skamlała dość przekonująco – Zrób z nami co chcesz, tylko nie oddawaj nas w jej ręce!
    - Cóż za pozbawione sensu zdanie. – skwitował zimno, patrząc na dziewczynę jak na okaz na wystawie.
    - Proszę! – klęknęła przed nim, bo nie mogła go dotknąć. Jej lekku drgały spazmatycznie – Proszę, proszę, panie! Miej litość. Jesteśmy zwyczajnymi żołnierzami. Nie… niczym nie zasłużyliśmy na… – nie dokończyła, tylko spojrzała przelotnie na Kass. – Proszę! – jęknęła.
    A Darth Kassila, jak ją ładnie nazwał Traska, nachylała się ku niej, syciła jej strachem i czuła wzbierającą siłę Ciemnej Strony. Otworzyła się na emocje pozostałych Rebeliantów i z dzikiej rozkoszy potęgi, jaka się w niej budziła, uśmiechnęła się drapieżnie, a żółte oczy lśniły jak Ognie Durinda. Z kolei jej adiutant cofnął się pół kroku i z zainteresowaniem patrzył to na jedną, to na drugą. Zrozumiał, że im bardziej Twi’lekanka się boi, tym większą siłę gromadzi Kass. Co by się stało, gdyby wystraszył ich jeszcze bardziej?
    - Interesujące, doprawdy. Skoro to wrogowie Imperium, zostawię ich w pani rękach, Milady.
    Pani kapitan wyprostowała się, a po jej dłoniach pełzały błękitne wyładowania. Tego jeszcze nie widział! Czytał o tym, ale to nie to samo.
    - Jeśli ma pan do nich jakieś pytania, to proszę teraz, bo nie będzie żadnego „potem”. – syknęła przez zaciśnięte zęby, z trudem nad sobą panując.
    Nie. Nie chciał tego oglądać. Zdecydowanie. Weźmie kilkoro i przesłucha po swojemu. A raczej nie on, tylko Geder.
    - W takim razie, pozwoli pani. – zawołał strażników - Wezmę to stworzenie – wskazał na Twi’lekankę – jego – skinął na siwiejącego mężczyznę i jeszcze trzech przypadkowych Rebeliantów - i ich. Chyba, że są tu jacyś oficerowie?
    Nie zdziwiłby się, gdyby wszyscy się poderwali, ale wstało tylko dwóch. Pierwszy, na oko młodszy od Kass, wyszedł przed całą grupę. Drugi podszedł do Twi’lekanki i odciągnął do pozostałych.
    - Jestem podporucznikiem Floty Nowej Republiki, panie. – młodzieniec słusznie wolał nie kaleczyć ani obcego tytułu ani nazwiska – Lecieliśmy z misją ratunkową poza terytorium tak Republiki jak i Imperium. Nie wiedzieliśmy, że wtargnęliśmy w waszą przestrzeń, ale daliście nam godzinę na odwrót. Za to dziesięć minut później wdarliście się na Rankora, mimo że uchodziliście za neutralną jednostkę. Tak zachowują się piraci i bandyci. Jeśli jednak nimi nie jesteście, potraktujcie nas jak jeńców wojennych pojmanych w cywilizowanej potyczce.
    Zanim porucznik zdążył odpowiedzieć, Rebelianta uniosły w powietrze błyskawice Mocy wystrzelone z palców Kass. Przeleciał przez całe pomieszczenie i walnął z hukiem w ścianę.
    - Cywilizowana potyczka! – ryknęła niskim, charkotliwym głosem, wciskając go w durastal – Nie jesteście cywilizowani! Nie macie prawa do żadnego normalnego traktowania, cholerny buntowniku!
    I kto tu jest cywilizowany? – pomyślał Chiss. Podszedł do niej i szepnął wprost do ucha, popierając słowa taką dawką spokoju, na jaką go było stać.
    - Możemy zamienić słowo, Darth Kassila?
    Poskutkowało. Rebeliancki oficer spadł na podłogę spod sufitu, gdy pani kapitan opuściła ręce.
    - Ależ oczywiście. – wykrzywiła usta w czymś na kształt uśmiechu i wyszła. Uczucie rebelianckiej ulgi obmyło ją na pożegnanie jak woda.
    Traska zabrał ją do pustego pokoju i zamknął drzwi.
    - Z całym szacunkiem, dowódco, ale to nie ma sensu. Albo mamy coś z nich wyciągnąć, albo od razu ich wystrzelać.
    - Toż chciałam ich przesłuchać. Tylko po swojemu.
    - Chciała pani ich zabić. Po swojemu.
    Wzruszyła ramionami: - Przy okazji zaczną mówić.
    - Jeśli mogę coś zasugerować. Teraz są przerażeni i przekonani, że zginą. Prawda?
    - Prawda.
    - Gdyby dać im nadzieję? Inne wyjście, mniej bolesne. Okażą większą chęć współpracy, jeśli to my się nimi zajmiemy.
    - Rozumiem. – błysnęła oczami - Ja jestem ten zły, a pan ten dobry?
    - Właśnie. Oficjalnie przekaże mi pani jeńców, a gwarantuję, że wszystko z nich wyciągniemy.
    Kass nagle posmutniała i bezwiednie drapała paznokciem ściankę szafki.
    - Ale ja… Bo widzisz… Bo widzi pan… Ja chciałam… No…
    - Obawiam się, że nie rozumiem. – popatrzył na nią z rozbawieniem – Proszę to powiedzieć. Po prostu.
    Na jej twarzy zagościł niesmak: - Po prostu? Jak mam ci powiedzieć w kulturalny sposób, że mam ochotę ich wybebeszyć?
    - Dlaczego chce to pani zrobić?
    - Bo są Rebeliantami.
    - Tylko dlatego?
    - Nie. – skrzywiła się.
    - To dlaczego?
    Westchnęła głęboko: - Oj! Bo czuję w sobie Moc, Traska! A ta Moc domaga się krwi! Ja domagam się krwi! Bólu, przerażenia, tornada uczuć! To tak mnie porywa… jak, no… O, ekstaza! – spojrzała mu w oczy – Chcę doznać ekstazy. Dlatego.
    Wyznanie nie zrobiło na nim wielkiego wrażenia.
    - Aha. Wcześniej, podczas opanowywania Rankora nie wyżyła się pani?
    - Nie. To inny rodzaj sięgania w Moc. Musiałam się skupić, żeby wiedzieć, gdzie jesteście i gdzie jest wróg.
    - A torturowanie tych biedaków da pani aż taką przyjemność?
    - Znasz pojęcie „rozkosz”?
    - Znam.
    - To znasz odpowiedź.
    Stali przez chwilę w milczeniu, patrząc sobie w oczy. Traska zachodził w głowę, jakim cudem ta istota, taka delikatna, kulturalna (w końcu już jest na Cichym kilka miesięcy i nabrała obycia) i miła może mieć tak niszczycielskie pragnienia. Czyżby nie znała innego sposobu na miłe spędzanie czasu?
    - I nie da się masakry zastąpić czymś innym? – zapytał w końcu.
    Kass rozłożyła ręce: - Czym? Sterowanie Cichym to frajda, ale on nie myśli, nie czuje, nie boi się. Ci tutaj to co innego! Ich strach pachnie tak słodko i kusząco, że nie mogę dłużej mu się opierać. Nie musicie na to patrzeć. Dam sobie radę sama.
    Przyszła mu do głowy pewna alternatywa, ale mogło zaboleć. Trudno. Nie chciał mieć na sumieniu tylu bezbronnych wojowników. Ci uzbrojeni to aż nadto jak na jeden dzień.
    - Hmm. Kusząco, powiadasz? – zmrużył oczy, objął ją i przyciągnął do siebie tak jak wtedy na treningu. – Jak mówiłem, są inne sposoby odreagowania napięcia.
    Kass zdrętwiała z zaskoczenia: - Co ty wyprawiasz?
    - A jak myślisz? – trzymał mocno, choć wydawało mu się, że jej ciało pali go żywym ogniem. To pewnie Moc, stwierdził i nachylił się ku jej ustom.
    To było za wiele jak dla niej. Co mu strzeliło do głowy? Przecież to się może źle skończyć. Ona chce oddać się Ciemnej Stronie, a nie jemu! I w tym momencie świat zawirował. Prawda objawiona! A, kurde, dlaczego nie? Poczuła, że miękną jej kolana. Dobrze, że ją trzymał. I że ją dobrze trzymał. Silny facet. I taki władczy. Przymknęła powieki i delikatnie położyła mu ręce na ramionach…
    - Au! – odskoczył nagle – Co ty robisz, kobieto?
    - Co? Co się stało? – była tak samo zaskoczona, jak on.
    - Kopnęłaś mnie! Spójrz na swoje ręce! – skinął głową, rozcierając obolałe barki.
    Podniosła dłonie. Faktycznie. Po palcach przemykały błękitne wyładowania. A Chiss miał taką minę i cała sytuacja wydała jej się tak zabawna, że parsknęła śmiechem. Szczerym i prawdziwym. Śmiała się i czuła, jak uchodzi z niej napięcie. Ciemna Strona powoli ją opuszczała.
    - To nie jest śmieszne. – burknął obrażony.
    - To nie z ciebie. – roztarła dłonie – Przepraszam, Traska. Nie chciałam, naprawdę.
    Ale on się chyba poważnie wkurzył.
    - Wszystkich swoich facetów tak traktujesz?
    - Jakich wszystkich? – przepraszam bardzo, ale czy to ten sam Chiss, z którym tu weszła? W słowniku którego nie ma pojęcia „blisko” i „prywatnie”? – Dla twojej wiadomości, był tylko jeden.
    - Chyba wiem, dlaczego.
    - A co cię to obchodzi! – i to by było na tyle, jeśli chodzi o dobry humor - Sam jesteś sobie winien! Ja chciałam tylko zabić Rebeliantów.
    Porucznik wyprostował się i wrócił do swojej zwyczajnej oziębłości: - Nikogo dzisiaj nie zabijesz. Ani ty, ani nikt inny. Już dość!
    - Nie będziesz mi rozkazywał. – syknęła w odpowiedzi.
    Mitt’rask’arani na końcu języka miał: „będę”, ale to byłoby przegięcie. Bo co jej mógł zrobić? Jeszcze czuł kołatanie serca i skurcze w mięśniach. Dobra. Tym razem wygrała. Poddał się i szepnął:
    - Nie, nie będę. Proszę.
    A ona, ku jego bezgranicznemu zdumieniu, odparła: - Dobrze. A co zagramy Rebeliantom? Pogodzonych sojuszników?
    - Nie chce mi się grać. Rób, co chcesz.
    - Oj, Traska! Wejdź tam przynajmniej ze swoją obojętną miną i ogłoś im dobre wieści.
    Nie ruszył się.
    - Proszę.
    - No dobra. Ale ty masz być gościem. Grzecznym gościem. I żadnych popisów.
    Uśmiechnęła się. Znowu. Gdyby tak często tego nie robiła, byłaby bardziej znośna. Musi jej to kiedyś zasugerować.
    - Jak pan sobie życzy, Crahsystor Mitt’rask’arani.
    - A teraz powiedz to naszym wojownikom. – podał jej komunikator.
    Tym razem go nie kopnęło, choć dotknęła jego ręki. Zauważyła, że miał zimne palce: - Mówi dowódca. Damy Rebeliantom małe przedstawienie. Traktujcie Mitt’rask’araniego jak komandora i waszego dowódcę, a mnie jak gościa z Imperium. I żeby nie przyszło wam do głowy mówić we wspólnym bez mojej wyraźnej zgody.
    Porucznik odebrał komunikator i wyszedł. Kass pokornie podreptała za nim. Automatycznie przeszła na „tryb bojowy”, otwierając się na Moc i badając emocje Rebeliantów. Ich nastawienie się zmieniło, jak tylko dowiedzieli się, na czym stoją. Na pewno chcieli odbić Rankora. Był tylko jeden problem. Ona. Zaatakują, kiedy jej nie będzie w pobliżu. Dać im szansę na honorową śmierć? – właśnie się nad tym zastanawiała, kiedy Traska wszedł do tymczasowego aresztu i kiwnął na podporucznika. Ten posłusznie podszedł, ale coś było inaczej. Chwilę zajęło jej zastanowienie, co.
    - Zostaniecie przesłuchani przez moich oficerów - podkreślił „moich” - a potem przekażemy was Flocie Imperium. – zapewnił Chiss starannie modulowanym głosem. Jego karabin ciągle wisiał sobie spokojnie na plecach, a dwóch strażników pilnowało wejścia. Tylko czy ten Rebeliant nie podszedł mimo wszystko za blisko? – Czy to pana satysfakcjonuje?
    - Tak, panie. Dziękuję.
    - Jeszcze czegoś potrzeba pańskim ludziom?
    - Poza wolnością i jedzeniem, niczego.
    - To dobrze. – zignorował jego komentarz, zabrał się do wyjścia, ale zatrzymał wpół kroku – Gdyby przyszło wam coś takiego do głowy, to stawianie oporu jest pozbawione sensu.
    - Obiecuję, że jeśli zobaczę cień szansy, skorzystam z niej. To mój obowiązek jako oficera.
    Traska stanął z nim oko w oko i uniósł brew.
    - Czyżby?
    I w tej chwili zrozumiała. Dzięki Mocy zobaczyła, jak w dłoni Rebelianta pojawia się nóż i błyskawicznie przecina Trasce gardło. Seria z blastera powala strażników i ją. Co prawda, ją trzeba dobić, czego podejmuje się kilku zdrowych więźniów. Potem… Na potem już nie czekała. Wizja przeleciała przez jej umysł w ułamku sekundy. Tym ułamku, jakiego potrzebowała, żeby zasłonić porucznika, a dwójkę Chissów przewrócić na podłogę.
    Nóż Rebelianta rozciął jej rękę, bo zasłoną Mocy chroniła adiutanta i wartowników. Serie z blasterów poszły w ściany w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowali się błękitnoskórzy wojownicy. Ci błyskawicznie zrozumieli zagrożenie i rozpłaszczyli się na podłodze, ale na swoje szczęście nie strzelili. Gdyby teraz pociągnęli za spusty, usmażyliby sami siebie promieniami odbitymi od ściany Mocy. Kass nawet nie zdawała sobie sprawy, że jakąś cząstką swojego umysłu instynktownie zabezpieczyła im broń. Nie pierwszy raz chroniła w ten sposób swoich żołnierzy i pewne rzeczy wychodziły jej same.
    - Nie strzelajcie! – krzyknęła do nich, słysząc kliknięcia zabezpieczeń – Strzały się odbiją. Zabierzcie stąd dowódcę!
    - Rozkaz. - kuląc się pod ogniem - co prawda odbitym, ale kto go tam wie – złapali Traskę za mundur i wyciągnęli na korytarz.
    Jeńcy przestali strzelać i przegrupowali się. Teraz dopiero Sila spojrzała na swoją rękę. Paskudne rozcięcie mocno krwawiło i bolało. Rebeliancki porucznik stał przed nią, jakby nie wiedział, co poszło nie tak. I kiedy to się stało. Podniósł na nią oczy szczerze zaskoczony, wciąż zaciskając dłoń na nożu. A ją ogarnęła furia. Jak ten młody gnojek ośmielił się podnieść na nich rękę? Jakim prawem chciał zabić jej wojowników? Jakim prawem chciał zabić Traskę? I przypomniały się jej też słowa Chissa: „Nikogo dzisiaj nie zabijesz. Ani ty, ani nikt inny. Już dość!”. Trudno będzie, ale obiecała. Wykrzywiła usta w drapieżnym uśmiechu, przyjęła ból ręki w siebie i przekuła go w gniew. Wolno, bardzo wolno, słysząc szalone bicie serca stojącego przed nią (i osłaniającego przed blasterami) Rebelianta, odpięła rękojeść i pozwoliła płynąć przez siebie rwącemu nurtowi Mocy. Cofnęła się o krok i włączyła miecz. Błękitne ostrze wysunęło się z głębokim buczeniem, a oficer wciąż patrzył na nią zafascynowany i… tak. Pogodzony ze śmiercią. Mogła go skrócić o głowę, jednak miała nadzieję, że rozmowa z Chissami będzie bardziej nieprzyjemna niż spotkanie z niedoszłą Lady Sithów. Stanęła w postawie obronnej, a przez głowę przelatywały jej setki scenariuszy najbliższego starcia. Zdała się na Moc, oddała się w całości Ciemnej Stronie i rzuciła mu krótkie, budzące z transu: - Bu!
    Ręka z nożem powędrowała ku niej, ale ucięła ją jednym skrętem nadgarstków. Oficer z okrzykiem bólu osunął się na kolana, ściskając kikut. Więcej nie zwracała na niego uwagi. Rozpoczęła swój taniec śmierci, odbijając na boki kaskady blasterowego ognia. Jeśli ktoś dostanie rykoszetem, nie jej wina. Blasterów było siedem. Jeden z nich trzymała Twi’lekanka. Jej wcześniejsza rozpacz i przerażenie gdzieś zniknęły, chociaż nie były udawane. Czego nie robi nadzieja – pomyślała Kass i, kręcąc mieczem młynka, skoczyła do pierwszego uzbrojonego Rebelianta, przecinając broń i odrąbując mu przy okazji palce. Szybki obrót i drugi blaster zamilkł, wybuchając w dłoniach właścicielki. Strzałów trzeciego nie dało się odbić inaczej niż w stronę, z której przyleciały. Pozostały cztery w dłoniach zdesperowanych bandytów. Zdesperowanych, ale nie głupich. Zaszli ją ze wszystkich stron ale tak, żeby nie strzelić do siebie nawzajem. Nie było szans odbić wszystkich naraz. Już to przerabiała. Skupiła się i wyłączyła miecz. Na to blastery podskoczyły do ramienia i strzelcy lepiej wycelowali, czekając na jej ruch. To czekanie było ich błędem. Kass zebrała w sobie potęgę zemsty, złapała ich mentalnym uściskiem Mocy i walnęła całą czwórką w ściany, łamiąc im kości i, wybacz Traska, nie dało się inaczej, rozbijając wnętrzności na miazgę. Potem przykucnęła, znowu zapalając klingę, jednak nikt więcej nie chciał jej atakować. Gdzieś w tylnej części magazynu upadł na podłogę mały blaster, ale nikt się do niego nie przyznawał. Dla bezpieczeństwa przyciągnęła go ku sobie i włożyła za pasek. Musnęła jeszcze ich umysły, wstała, machnęła młynka na pokaz i wyłączyła miecz, lecz nie przypięła go.
    - No. – rzuciła – I żeby mi to było ostatni raz.
    Podeszła do drzwi i otworzyła je Mocą. W odpowiedzi przed nosem zobaczyła dwie lufy ciężkich charrików, które jednak natychmiast się podniosły.
    - Wszyscy cali? – zapytała.
    - Cali. – odparł Traska – A pani?
    Uniosła prawe ramię, z którego kapała krew.
    - Niezupełnie. - natychmiast jedna z wojowniczek zajęła się skaleczeniem. – Niestety, Crahsystor Mitt’rask’arani, kilkoro zginęło, chociaż robiłam, co mogłam, żeby ich nie zabić.
    - Uratowała nam pani życie. – przeszedł na cheunh – Nie mogę mieć do pani pretensji.
    - Ależ nie ma o czym mówić. W podobnych okolicznościach zachowałby się pan tak samo.
    - Mimo to jesteśmy pani dłużnikami. – skłonił się przed nią głęboko i z wyraźnym szacunkiem. Dwójka strażników zrobiła to samo.
    - Dajcie już spokój. To przecież normalne. – warknęła skonsternowana.
    Traska wyprostował się: - Pierwszy raz poświęcał się dla mnie człowiek. Jeszcze do tego nie przywykłem.
    - To niech pan zaczyna. Ach. Więźniowie są do pańskiej dyspozycji.
    Porucznik wszedł do magazynu, poprzedzony wciąż dwójką wojowników. Chissowie nie dali po sobie poznać, że można ich zastraszyć i rozglądali się zaciekawieni.
    - Gdzie ukryli broń? – zapytał w końcu „Crahsystor”.
    - Nie wiem. Pewnie w jakiejś skrytce. Tego typu statków używa się często do przemytu. Przepraszam, że wcześniej nie przyszło mi to do głowy, dowódco.
    - Nic nie szkodzi. – posłał jej wyniosłe spojrzenie - Naprawiła pani swój błąd.

    LINK
    • Cd:

      Kassila 2010-05-26 10:16:00

      Kassila

      avek

      Rejestracja: 2009-10-27

      Ostatnia wizyta: 2024-07-09

      Skąd: Cieszyn

      Podeszli do Cichego i przeprowadzili na niego więźniów. Chissańscy medycy mieli pełne ręce roboty, bo nie dość że opatrzyli rannych, to jeszcze Kass pozwoliła ich do woli badać. Była to kara za atak. Kres’er’tann z kilkoma wojownikami opanował Rankora, analizując sposób walki Rebeliantów. Traska miał już dość grania dowódcy i w ogóle wszystkiego, dlatego zapowiedział, że idzie odpocząć i bierze dwa dni wolnego. Tak więc Sila została sama. Przejęła od pierwszego mostek i oddała się rozmyślaniom. Potrzebowała dalszego szkolenia. To nie ulegało wątpliwości. Zaczynała popełniać głupie błędy. Chissowie dobrze sprawdzili magazyn-więzienie, ale przecież wiedziała, że nawet Imperialni nie zawsze znajdowali ukryte schowki. Poza tym nie zwróciła uwagi na ustawienie, czy raczej ułożenie rannych Rebeliantów przed atakiem na Traskę. To właśnie jej nie pasowało: ciężej ranni potrzebowali więcej powietrza i miejsca. Dlaczego zatem byli otoczeni lżej rannymi kolegami? W końcu się tego dowiedziała. Ale jaką musiałaby zapłacić cenę, gdyby nie jej refleks? Przypomniała sobie scenę, którą ukazała jej Moc: Mitt’rask’arani padający na pokład z niemal odciętą głową, w kałuży krwi. Wojownicy osuwający się po ścianie ze zgaszonymi oczyma i aż ją otrzęsło. Poczuła, jak skurczył się jej żołądek, zamienił w kulkę lodu, a po chwili przeszyła ją fala strachu. Nie! Nigdy na to nie pozwoli! Zrobi wszystko, żeby tak okrutna wizja pozostała tylko wizją. Nie pozwoli zabić swoich Chissów. Ani jednego. A zwłaszcza… Dla odmiany przeszyła ją fala gorąca, aż zaczerwieniły się czubki jej uszu. Zwłaszcza Traski. A on o tym nie wie. Mogą zginąć praktycznie w każdej chwili, a on nie ma pojęcia, jak wiele dla niej znaczy.
      Zerwała się z miejsca. Powie mu. Teraz. Nieważne, co on z tym zrobi. Musi mu powiedzieć. W swoim życiu tylu osobom nie powiedziała tylu rzeczy, a potem było już za późno. I nieważne, czy on lubi ludzi, czy nie. Przynajmniej będzie wiedział, że jej na nim zależy.
      - Geder, zaraz wracam. – rzuciła jedynemu Chissowi, który nie miał nic przeciw temu, żeby mówiła do niego po imieniu. Po prostu doszedł do wniosku, że skoro dała mu swoją broń, i to taką, to może jej pozwolić na poufałość. I niemal wybiegła z mostka.
      Pomimo, że adiutant znał jej mieszkanie na wylot, ona nie była u niego ani razu. Tym razem też jej nie zaprosił, tylko stanął w drzwiach, niedbale oparty o futrynę. Miał na sobie zieloną koszulę z błyszczojedwabiu rozpiętą pod szyją i czarne spodnie z jakiegoś rodzaju wełny. Nawet nie zdziwił się tą wizytą, jakby się jej spodziewał.
      - Przepraszam, że przeszkadzam, ale muszę ci… - znacząco podniósł brwi – panu – poprawiła się natychmiast – coś powiedzieć.
      - Słucham. – mruknął.
      - To sprawa prywatna. Mogę wejść?
      - Nie.
      - To prywatna sprawa. – powtórzyła zaskoczona.
      - Słyszałem za pierwszym razem. – ani drgnął.
      - Myślałam, że nie rozmawiacie prywatnie na korytarzu.
      - Owszem. Ale to pani czegoś ode mnie chce. Nie ja.
      Zgrzytnęła zębami. Jak on to robi? Raz jest uprzejmy jak głodny gundark, oschły jak pustynie na Tatooine, zimny jak próżnia, a po chwili przepala ją spojrzeniem na wylot tak, że wszystko się w niej gotuje. No trudno. Jak już tu przyszła, to powie, co ma do powiedzenia.
      - Więc chciałam panu powiedzieć, że… - dalsze słowa nie chciały przejść przez gardło. Po prostu nie mogła o tym mówić tak oficjalnie. – Mogę wejść? – poprosiła jeszcze raz.
      - Nie. Co mi pani chciała powiedzieć?
      Zaczynała rozumieć, jak zimne są lodowce jego ojczystej planety. Z całą pewnością wzorował na nich swój charakter.
      - Coś miłego. – spuściła wzrok, a całe napięcie powoli z niej uchodziło.
      - Zatem zamieniam się w słuch.
      - Oj, nie da się tego mówić używając formy „pan”.
      - Gramatycznie, przypuszczam, że jest to możliwe.
      - Traska! – syknęła zirytowana. Z ulgą zauważył, że ton jej głosu się podniósł, a nie obniżył.
      - Nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili na „ty”. Jeśli to już wszystko, dowódco, to…
      Ostudził ją do reszty. Wzięła się w garść i uniosła dumnie głowę. Niech sobie nie myśli!
      - A więc chciałam panu powiedzieć, że byłoby mi bardzo przykro i smutno, gdyby pan zginął. I że pana lubię, i to nawet bardzo. I chcę, żeby pan o tym wiedział. – wypaliła. – To wszystko. Do widzenia, Mitt’rask’arani.
      Obróciła się na pięcie i poszła. Chiss patrzył za nią, dopóki nie zniknęła za rogiem. A potem uśmiechnął się do siebie, pokręcił głową i zamknął drzwi.
      - Ach, ci ludzie! – westchnął, na powrót sadowiąc się na kanapie.
      Chciał, czy nie, musiał przyznać, że zadanie usidlenia, czy raczej uzależnienia Kass od siebie zaczyna mu sprawiać przyjemność. Pomijając elektrowstrząsy, naturalnie. Nigdy nie miał do czynienia z ludźmi, o osobach wrażliwych na Moc nie wspominając, ale nie spodziewał się, że tak łatwo wytrącić ją z równowagi. Wystarczy ją objąć, a nie potrafi sklecić prostego zdania. Jednak wcale nie oznaczało to jej słabości. Rozumiał, czego uczył ją lord Vader. To właśnie z siły uczuć brała się jej niszczycielska moc, to pasje wyznaczały szlak jej życia. Lecz teraz to życie złączyła z Cichym, a tu nie mogło być miejsca dla takich namiętności. Jeden nierozważny gest i może zniszczyć krążownik, jedno nierozważne zdanie i może stracić pół załogi. Na to nie mógł pozwolić. Kass musi panować nad sobą. Uczucia mogą być punktem wyjścia dla jej działań, ale potem musi myśleć logicznie, no i taktycznie. Namiętności będą w tym przeszkadzać. Może je mieć, oczywiście, każdy jakieś ma, ale musi nad nimi panować. Tego trzeba będzie nauczyć Darth Kassilę. A wtedy, być może, swoim zachowaniem zacznie przypominać cywilizowane istoty.
      Problem w tym, że to właśnie on miał ją tego nauczyć. Miała rację. O niektórych sprawach nie da się rozmawiać w relacji dowódca – podwładny. Musiałby pozwolić jej się zbliżyć. Przynajmniej wejść w krąg znajomych, koleżanek i kolegów z pokładu. A to samo z siebie nie było możliwe. Inny sposób nie był uczciwy zarówno wobec niego jak i niej. Co innego odwracanie jej myśli od rzezi więźniów, a co innego nieformalny romans. Hmm. Istnieje jeszcze przyjaźń. Ale na nazwanie się jego przyjacielem trzeba sobie zasłużyć.
      Zmierzwił palcami włosy. A, co się będzie martwił. Ma dwa dni wolnego i nie zamierza ich stracić na rozmyślania o kapitan Kassili. On będzie sobą, tak jak był cały czas. Jeśli nadal będzie ją przyciągał, pozwoli sobie na jakieś gesty sympatii. A jak nie, to nie.
      Miał sporo zaległości w doprowadzeniu swojego mieszkanka do takiego, jakie miał na Crustai. Od kilku godzin dłubał przy panelach jarzeniowych, ale efekt był daleki od doskonałości. Zniechęcony, zostawił sprzęt rozkopany na stole i poszedł się przejść. Poza kabiną myśliwca jego ulubionym miejscem był Pierwszy Dziobowy Wizualny, pomieszczenie dla obserwatorów podczas bitwy. Położony poniżej mostka pokój otwierał się na przestrzeń. Od pustki wszechświata oddzielała go tylko ściana transpastali, a w połowie pomieszczenia stała miękka, bordowa kanapa. Traska rozparł się wygodnie i zatopił we wspomnieniach. Był ciekaw, czy tym razem uda mu się myśleć o domu bez tego kłucia pod żebrami? Chciał przywołać w pamięci obraz Csilli podczas lata. Przypomniał sobie huk lodowców zwalających się do oceanu, wycie wiatru, migotanie kryształków lodu odbijających promienie słońca. Nawet teraz, na wspomnienie oślepiającej bieli, zmrużył oczy. Przypomniał sobie swoje miasto i dom, Akademię, którą skończył przecież nie tak dawno, swój okręt – pierwszy, i jak się okazało, ostatni przydział. Potem przywołał ostatni widok Csilli jaki widział: biała kropka na tle czarnej kurtyny wszechświata. Wydalony z Floty Ekspansywnej za niesubordynację nie miał już po co wracać do przestrzeni Chissów. A przecież chciał się tylko dowiedzieć, co się stało z niesławnym komandorem Mitth’raw’nuruodo. Dlatego wypuścili się z Cermą na daleki patrol. Dowiedzieli się, czego chcieli, ale za taką samowolkę oboje mieli ponieść konsekwencje. Więc Traska wziął na siebie całą winę. Z jego rodziny związanej z armią od pokoleń służył już starszy brat, a siostra pracowała w zbrojeniówce. Cerma była pierwsza ze swoich. Nie chciał zamykać jej kariery, zwłaszcza że to był jego pomysł. W taki sposób wylądował w Falandze. Nie było to spełnienie marzeń, ale przynajmniej był wśród Chissów. Z czasem Cichy zaczął przypominać normalny okręt z normalną załogą. Ludzcy technicy nie pętali się mu pod nogami, toteż udawał, że ich nie ma. I wtedy przyleciała ona. Już wcześniej, gdy opowiedziała mu trochę o sobie, zwrócił uwagę na podobieństwo ich losów. Spotkali się z tego samego powodu i żadne z nich nie miało dokąd wracać. To teraz był ich dom. I mimo tylu tryliardów istnień w Galaktyce oboje byli zupełnie sami.
      Porucznik otrząsnął się z rozmyślań. Nawet nie wiedział kiedy obraz Csilli w jego wyobraźni zajęła Kass. A przecież miał o niej nie myśleć. Chociaż… Miała siłę, której nie można było lekceważyć. Gdyby wrócił z nią na Csillę, z jej umiejętnością czytania w umysłach, może udałoby mu się odzyskać poprzedni status społeczny? Zmrużył oczy. Gdyby ją odpowiednio podszedł, robiłaby wszystko, co by chciał. Ród Mitth zyskałby atut nie do pobicia. A on zyskałby wpływy. Odetchnął głęboko, odsuwając od siebie tę wizję. Były tylko dwie sprawy nie do przejścia. Zachwiałby równowagą, jaką jego rasa zdołała wypracować w pocie czoła. Dobrze wiedział, jak wygląda walka o polityczne korzyści i na jakiej granicy czasami balansuje pokój w Dynastii. Gdyby Kass dostała się w ręce jego rodu, nie mając bladego pojęcia o niuansach polityki, ta krucha równowaga zawaliłaby się w gruzy. A do tego nie chciał doprowadzić. Nigdy. Lepiej by się stało, gdyby Kass była we Flocie. Służyłaby w ten sposób wszystkim. Ale była jeszcze druga przeszkoda: Mitth’raw’nuruodo. Póki on żyje, póki będą żyły jego ideały, Kass nie porzuci służby. Zatem nici z powrotu do domu.
      Poczuł, jak zaciska mu się żołądek. Tym razem nie miał ochoty na poddanie się żalowi, który wyłaził na powierzchnię niemal rozrywając mu serce. Zgoda. Nie wróci. Ale teraz też chroni swój lud. I właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby nie wykorzystać słabości pani kapitan do celów, które może tu osiągnąć. U Thrawna obowiązują inne zasady niż te, wśród których wyrósł. Z niektórych cech swojej rasy był dumny, inne zawsze go irytowały. Teraz może je odrzucić, tak jak zrobił to admirał. Skoro jemu to wyszło na dobre, to dlaczego Traska miałby ucierpieć? Przecież nawet on może zostać kiedyś admirałem. Jest młody, całe życie przed nim. Zwłaszcza z prywatnym Jedi u boku. Żeby tylko ten Jedi umiał nad sobą panować.

      LINK
      • I nareszcie zakończenie:

        Kassila 2010-05-26 10:31:00

        Kassila

        avek

        Rejestracja: 2009-10-27

        Ostatnia wizyta: 2024-07-09

        Skąd: Cieszyn

        Cichy leciał spokojnie w stronę najbliższej jednostki Imperium. Naturalnie było to Upomnienie. Rankor, przemianowany na Trudną Zdobycz został, by niewielki oddziałek techników i artylerzystów mógł go nieco przerobić. Oczywiście Kass nie chciała słyszeć o tym, żeby zostawić swoich z takim małym arsenałem, właściwie bezbronnych. Jeszcze nie umiała myśleć w kategoriach oficera czegoś mniejszego niż niszczyciel gwiezdny. Dopiero Sert cierpliwie wytłumaczył, że dla Chissów to żaden problem. Poza tym mieli też rebelianckie myśliwce, które zdobyli razem z pilotami. Dlatego dowódca Isare nie leciał na Cichym, tylko został, żeby przekonywać trójkę Rebeliantów do pozostania z nim i jego wojownikami. Swoim pomysłem powiększenia składu myśliwców naraził się dowódcy, ale po długiej i głośnej kłótni postawił na swoim. Uparł się, że ich nie odda, że dobrze rokują na przyszłość i że sam ich wyszkoli. Przydadzą się, a poza tym daje głowę, że nie uciekną do Nowej Republiki.
        Mitt’rask’arani uważnie analizował zachowanie Kass i swój wpływ na nią. Wysyłał jej różne swoje emocje i niby od niechcenia pytał, czy coś czuje. Szybko połapała się w jego działaniu i poprosiła (następny postęp) go o możliwość przeprowadzania na nim delikatnych doświadczeń z użyciem Mocy. Zgodził się, pełen obaw. Ale gdy raz i drugi nic złego mu się nie stało, ani nie słyszał w głowie jej myśli, uspokoił się. Zauważył z rozbawieniem, że pani kapitan najbardziej lubi być blisko niego. W czasie ćwiczeń specjalnie daje się ponieść złości tylko po to, by mógł położyć rękę na jej ramieniu i uspokoić ją. Wynajduje też różne okazje, żeby móc go dotknąć: a to za szybko wchodzi do przejścia, a to potknie się, ćwicząc chodzenie na obcasach i Traska musi ją łapać, jakby sama nie mogła dać sobie rady, a to zatrzymuje się w najmniej spodziewanej chwili, kiedy wie, że on nie zdąży wyhamować. W zamian stosuje się do jego zaleceń i naprawdę pracuje nad swoją przemianą w Jedi. Oczywiście pomaga jej w tym Kres’er’tann, ostoja spokoju i cierpliwości. I kiedy obaj chissańscy oficerowie myśleli, że mają ją w garści, Kassila dała się ponieść Ciemnej Stronie i swojej głównej pasji.
        Zanim oba okręty się spotkały, poprosiła o możliwość rozmowy z wielkim admirałem. Ten jednak odmówił. Dla niej było to jak cios w szczękę. To niesprawiedliwe. Przecież tak się starała. Wykonywała wszystkie rozkazy. Chciała z nim tylko pomówić. Znaczy, na osobności. No i może raz czy dwa dotknąć jego ciepłej skóry. Raz. Ten jeden jedyny. Ostatni. Naprawdę ostatni. Jednak nie dał się przekonać. Kapitan Niriz przejął jeńców razem z raportem i pozwolił jej zatrzymać Trudną Zdobycz. A potem ją odesłał. Tak po prostu. Nie mogła nic zrobić, choć chciała. Przywołała na pomoc całą siłę woli, żeby nie rozwalić hangaru i wściekła, wróciła na Cichego, rozkazując natychmiast odlecieć.
        Poszła do siebie i miotała się po pokoju. Czuła w sobie gorycz porażki i wściekłość. Znowu przegrała. Pozwoliła się spławić. Tak zwyczajnie. Znowu bawił się jej kosztem. Znowu musiało być wszystko po jego myśli. I mu na to pozwoliła. Ona! Przecież, kurde, czegoś Vader ją jednak nauczył. Po coś wyciągał ją z tej cholernej kapsuły. Nakręcała się coraz bardziej, pielęgnując i podsycając płonący w niej ogień.
        - Nie chodzi o to, że chcę go zobaczyć. – mruczała do siebie – Chodzi o to, dlaczego tego chcę. Bo to ja, JA, powiem, kiedy z nami koniec! – warknęła w stronę portretu admirała, czując że jeśli zaraz czegoś nie zrobi, pożądanie spali ją na popiół. Słyszała w uszach ciągły szum buzującej krwi, logika została zepchnięta w najciemniejszy kąt świadomości, a Ciemna Strona Mocy syciła się jej pragnieniem, jeszcze je pogłębiając. – Spokój to kłamstwo, jest tylko pasja. – syknęła. Przez przebłysk świadomości dotarło do niej, że ledwo co widzi. Patrzyła poprzez Moc, oczy nie były w tej chwili do niczego potrzebne. Czuła całą załogę i wszystkie ważne podzespoły krążownika. Wzięła komunikator i połączyła się z mostkiem.
        - Mówi dowódca – wycharczała – Zawracamy. Natychmiast!
        - Ale… Nie da się teraz zawrócić. Lecimy…
        Odpowiedź pierwszego przerwał nagły wstrząs i ryk syren, kiedy Cichy wyszedł nagle z nadprzestrzeni.
        - Już nie lecimy. – rzuciła – Wykonać!
        - Tak jest.
        Nie bardzo wiedziała, czy nie pomogła mu w podjęciu tej decyzji, ale nic ją to nie obchodziło. Za kilkadziesiąt minut dostanie to, co chce i nie zatrzyma jej cała armia szturmowców. Nie tym razem. Pokaże im swoją potęgę. Tę potęgę i siłę, którą czuła teraz, która przepływała przez nią bez zahamowań. Chyba pierwszy raz tak ściśle zjednoczyła się z Mocą. Długo tego pewnie nie wytrzyma, ale co tam! Nagroda jest tego warta.
        - Dzięki pasji osiągam siłę. – czuła lekkie kłucie w dłoniach, lecz tym razem nie rozcierała ich. Niech się zbiera. – Dzięki sile osiągam potęgę. Dzięki potędze osiągam zwycięstwo. Dzięki zwycięstwu zrywam łańcuchy! Moc mnie wyzwoli!
        Rozciągnęła swoją świadomość jak najdalej mogła, bo to, co się w niej gotowało, musiało mieć jakieś ujście. Nie. Takiej potęgi jeszcze nie czuła. Upajając się tym, postanowiła polecieć na Upomnienie myśliwcem. Trochę się wyżyje. Wysłała swoje myśli i przygotowywała Interceptora do lotu.
        - Albo zostaw. – teraz nie potrzebowała komunikatora, żeby Sert ją słyszał. Wlewała mu słowa prosto do mózgu – Polecę myśliwcem. Nie wchodź w nadprzestrzeń. A potem rób, co chcesz. Znajdę was.
        - Dowódco! – odparł, nie bardzo wiedząc, co się dzieje, ale powoli zaczynał rozumieć.
        - Cicho! – syknęło mu coś w głowie – Ja tu rządzę! Tylko JA! I idę wziąć to, czego chcę! – a potem głos umilkł. Tylko systemy dały znać, że jeden myśliwiec szykuje się do odlotu. Chwilę później obok fotela dowódcy zjawił się Traska.
        - Co się dzieje, kapitanie?
        - Obawiam się, że naszemu Sithowi znudziła się rola posłusznej wojowniczki. Przejęła Cichego, a teraz przygotowuje jednego TIE. Leci na wycieczkę.
        - Dokąd?
        - Do Thrawna, a gdzieżby.
        W porucznika jakby piorun strzelił: - Do admirała? A po co?
        - Z najbanalniejszego powodu na świecie. Chce go mieć.
        - Słucham?
        Sert westchnął: - Niestety. Nic nie możemy zrobić. To jest przykład prawdziwej pasji, poruczniku. Pierwotnej, zwierzęcej siły.
        - Nie rozumiem. – chociaż rozumiał aż za dobrze – Czy ona chce po prostu…
        - Tak. I tym razem Thrawn się nie wykręci. Zabije go, ale dopnie swego. I nikt jej nie powstrzyma.
        - Zabije? Ale… Czy ona zdaje sobie sprawę…
        - Nie. I w tym cały problem.
        - Jednak spróbuję. Idę do niej.
        - Nie! – Sert złapał go za rękę – Nawet cię nie zauważy. Zdmuchnie ze swojej drogi jak proch. Nie idź.
        - Ale… Musi być jakiś sposób. Nie może zabić admirała!
        - Jest sposób. Salwa burtowa z turbolaserów.
        Młodszy Chiss zgrzytnął zębami: - Mimo to…
        - Nie. Jeśli któreś z was ma zginąć, to wolałbym, żeby to była ona. Daj spokój. Za chwilę poleci.
        Porucznik poddał się. Cichy przestał reagować na komendy z mostka, a jeden myśliwiec czekał już tylko na pilota. Patrzył na kontrolkę zwalniania zaczepu, ale ta wciąż się nie zapalała. Kass musi jeszcze założyć kombinezon i dobrze go zapiąć. Wątpił, czy w tym stanie, w jakim prawdopodobnie była, uda się jej to za pierwszym razem. A potem poleci niszczyć ich marzenia. Poczuł ukłucie zazdrości w sercu. Nie przyznawał się do tego nawet przed sobą, ale miał nadzieję, że Kass wybierze właśnie jego. Bawiąc się jej emocjami niespodziewanie sam był coraz bliżej niej. Udawane zainteresowanie przestało być tylko grą. Wkopał się we własną pułapkę. Ale to nie była miłość. Nie. Nie zakochał się w niej. Jeszcze nie. Pragnął jej bliskości. Chciał mieć ją w ramionach na każde skinienie, wtulić się w nią i zapomnieć o wszystkim.
        Nagle się wzdrygnął. O czym on myśli? I to na mostku? Co się z nim dzieje? Nigdy by sobie nie pozwolił na takie rozkojarzenie. I nagle go olśniło. To Kass! Wpychała mu pod czaszkę swoje pragnienia. Skoro kontrolowała okręt, to załogę pewnie też. Usiłował wyrzucić ją ze swojego umysłu, zbudować taką barierę, na jaką się natknęła pierwszego dnia, ale Sila była za silna. Złapał się na tym, że nie potrafi dokończyć żadnej myśli. Poza jedną: niech już wreszcie leci! I nagle welon mgły opadł. Powiew wolności był tak gwałtowny, że aż się zachłysnął.
        - Mamy kontrolę, kapitanie. – zameldowali pierwszemu z niższego poziomu mostka.
        - Nareszcie. Pani kapitan poleciała?
        - Nie. Wszystkie maszyny na miejscu, włazy zamknięte.
        - Co to ma znaczyć? Przegrzały się jej obwody, czy co?
        - Pójdę sprawdzić. – zaproponował porucznik.
        - Nie. Może przycięła sobie włosy zamkiem. Damy jej trochę czasu. A potem pójdziemy zobaczyć.

        Kass włożyła kombinezon, hełm wzięła pod pachę i ruszyła ku myśliwcom. Musiała przejść w dół kilka poziomów, a potem wyjść na zewnątrz. Pod tym względem i carrack i TIE były niepraktyczne. Ale ich maszyny miały hipernapęd. Jeszcze chwila i ta niebieska kreatura w białym mundurku się zdziwi. Zobaczy, że jej pragnień nie można lekceważyć. Rozpierana przez Moc szybciej niż kiedykolwiek dotarła na najniższy poziom. Nie było tu nikogo. I dobrze. Zostało jej ledwie kilka metrów do włazu, gdy dostrzegła przed sobą jasne, oślepiające wręcz światło, którego tu nigdy wcześniej nie było. Podeszła bliżej i oczy omal nie wyszły jej z orbit. To nie było światło. To była postać. Świetlista sylwetka wysokiego mężczyzny, człowieka. Miał ciemne włosy i nosił szatę jak dawni Jedi. Zamrugała, chcąc odgonić wizję, ale ta nie znikała. Patrzyła w zdumieniu, zastanawiając się, kto to może być.
        - Witaj, Kass. – odezwała się postać przyjemnym barytonem. – Nie poznajesz mnie?
        Kapitan wysilała wszystkie zmysły, nie mogąc zaskoczyć. Aż wreszcie…
        - Panie! – huknęła przed nim na kolana, skłaniając głowę – Wybacz mi, że cię nie poznałam. Wyglądasz… inaczej.
        - Oczywiście. Jestem duchem, Kassila.
        - Panie! Taki zaszczyt! Miło cię… Dobrze wiedzieć, że istniejesz. – nie podnosiła głowy, ale wyczuła, że postać podeszła ku niej. Skuliła się jeszcze bardziej.
        - Tak. To dzięki Jasnej Stronie. Udało mi się wrócić.
        - Co? – podniosła głowę – Jak to?
        Postać uśmiechnęła się. E, nie. To nie mógł być Vader – pomyślała.
        - Masz rację. – odpowiedział na jej myśli - Jestem Anakin Skywalker. Darth Vader nie istnieje. Kiedyś byłem Jedi, potem dałem się zwieść Ciemnej Stronie, ale Luke pomógł mi powrócić.
        - Luke? – o czym on mówi?
        - Mój syn. Luke Skywalker.
        - Ten Rebeliant! – rzuciła z pogardą.
        - Nie przyszedłem tu, żeby o nim mówić, Kass.
        Znów się skłoniła: - Wybacz mi. Co tylko sobie życzysz, mój panie.
        - Wstań. Nie jestem twoim panem.
        - Nie ośmielę się, lordzie Vader.
        - Jak chcesz. – rzucił. – Pogrążasz się w ciemności, Kass.
        - Nareszcie, mój panie. Tak jak mnie uczyłeś. W końcu znalazłam w sobie siłę.
        - Siłę? A do czego cię ona doprowadzi?
        - Do potęgi, zwycięstwa i wolności.
        - A potem?
        - Wezmę to, czego pragnę i co mi się należy. – wyciągnęła przed siebie dłoń i zacisnęła ją w pięść.
        - I co z tym zrobisz?
        - Będę zgłębiać nauki Sithów i rządzić Imperium.
        - Z tego co wiem, jest kilku pretendentów do tronu.
        - Nie mają ze mną szans, mój panie. Z tą siłą, jaką mam teraz, nikt mi się nie oprze.
        - Ta siła cię zniszczy.
        - Trudno. Zapłacę. Za to warto, mój lordzie.
        Anakin chwilę milczał.
        - Ty jesteś gotowa zapłacić. A inni?
        - Nic mnie nie obchodzą. Mam dość oglądania się na innych. Raz w życiu chcę zrobić coś tylko dla siebie! – mówiła z pasją.
        - Zastanów się, do czego może cię to doprowadzić. Spójrz w przyszłość, Kass. Co widzisz?
        Nigdy jeszcze przyszłość nie ukazywała się jej z taką łatwością. Najbliższa pełna była bólu i cierpienia, ale dostała w końcu to, czego najbardziej pragnęła. Udało się jej złamać admirała, przejąć jego flotę i po wielu miesiącach bezlitosnych walk ogłosić się Imperatorem. W tym czasie Rebelia rosła w siłę, jakby jej działania pchały ludzi ku buntownikom. Wśród swoich nie czuła żadnych innych uczuć poza strachem i nienawiścią. Powtórka z Palpatine’a. Otworzyła oczy i potrząsnęła głową.
        - To tylko jeden z wariantów, mój panie.
        - Widzisz inne? Dajmy na to, jeśli nigdzie nie polecisz.
        Znów sięgnęła w Moc. Thrawn, spokojny o swoją własną armię, zbiera siły i uderza wtedy, gdy Rebelia jest najsłabsza. Udaje mu się odbudować Imperium, ale…
        - P…przyszłość jest niejasna. – szepnęła z przerażeniem. To nie mogła być prawda. To tylko jeden z wariantów, jaki nie musi się sprawdzić. Jaki nie ma prawa się sprawdzić!
        - To prawda. Jest w ciągłym ruchu. A ty, którą wersję wolisz?
        Spojrzała na niego blada: - Żadnej. On nie może zginąć. Nie może.
        - Przecież sama chciałaś zrobić z niego swoją marionetkę. Zdecyduj się!
        - Panie! Uczyłeś mnie takiej postawy! Co zatem mam robić? Ty nie żyjesz, a ja zostałam bez mistrza. Nie dziw się, że korzystam z twoich nauk!
        - Dobrze. – rzekł spokojnie. – W zasadzie mógłbym ci pozwolić lecieć, ale bardziej obchodzi mnie twój los niż jego. Stoisz na krawędzi, Kass, na rozdrożu. Możesz podążyć ścieżką zła, siać zamęt, zniszczenie i ból. Ale możesz wybrać inną drogę. Drogę Jedi.
        Sila skrzywiła się: - Bałam się, że to powiesz.
        - Wybór należy do ciebie.
        Zastanowiła się chwilę. Wizja przyszłości była jasna: Ciemna Strona wydrze jej całą radość życia, zostawi tylko niespełnione pragnienia. Druga możliwość pozwoli jej służyć ludowi Chissów, a Thrawnowi powie tylko, co widziała. Od niego zależy, co z tym zrobi. Tylko co ona z tego będzie mieć?
        Anakin znowu się uśmiechnął i pokręcił głową.
        - Myślisz tylko o sobie. Otwórz się na uczucia innych osób. Zobacz, czego one by chciały. Może do szczęścia nie trzeba aż tak wiele?
        - A nawet jeśli? Jeśli wybiorę drogę światła? Będę musiała wyrzec się wszystkiego, co potrafię.
        - Nie. Będziesz musiała wyrzec się władzy i Thrawna. W przeciwnym razie tylko mu zaszkodzisz.
        - I co mi zostanie? – jęknęła ze łzami w oczach.
        - Skup się. Często tracimy jedną rzecz, ale zyskujemy inną.
        Usiadła ze skrzyżowanymi nogami, otarła łzy z policzka i uspokoiła się nieco. Nie sięgała w przyszłość. Czuła, że odpowiedź jest w zasięgu ręki, na Cichym. Delikatnie penetrowała zakamarki krążownika, nastawiając się na uczucia załogi. W zasadzie wszystko było takie jak zwykle, z wyjątkiem… Nie. To niemożliwe!
        - On się mną bawi, mistrzu! Nigdy nie mógłby mnie pokochać. Jestem człowiekiem. Nawet nie muszę go pytać.
        - A mi się wydaje, że nie masz zielonego pojęcia, co on naprawdę czuje. Czy tak bije się z myślami ktoś, kto tylko gra?
        - Skąd ja mam wiedzieć?
        - Z Mocy, Kass. – cofnął się kilka kroków – Zejdź ze ścieżki zagłady. Wybierz światło i kieruj się nim, a zostaniesz silnym Jedi.
        - Jakie znowu światło? – naprawdę wolała, gdy był Vaderem.
        Anakin uśmiechnął się i stawał się coraz bardziej przezroczysty.
        - Słuchaj swojego serca i niech Moc będzie z tobą.
        - Mistrzu! Zaczekaj! – rzuciła się ku niemu, ale trafiła tylko na powietrze. – Mistrzu!
        Korytarz był pusty. Usiadła na podłodze i zastanawiała się, czy to był sen, spięcie na stykach w mózgu, czy wizja Mocy. Zaczynała zdawać sobie sprawę, do czego by doprowadziła, gdyby nie to. Wizja przyszłości była przerażająca. Ucierpieliby wszyscy, których kochała, lubiła i popierała. Zrobiłaby dokładnie to, czego chciała uniknąć: Imperium straciłoby poparcie tych nielicznych, którzy w nie jeszcze wierzyli, zamiast pokoju i porządku zafundowałaby tyranię i wojny. W takim razie nie chce władzy. Wyrzeka się jej. Nigdy po nią nie sięgnie. Poza Cichym nie będzie dowodzić żadnym innym okrętem wojennym, chyba że dostanie taki rozkaz. Nie będzie też żadnym gubernatorem ani nikim takim. Żadnej polityki. Posmutniała, widząc bogactwa galaktyki wymykające się z jej rąk. Mitth’raw’nuruodo też nigdy nie będzie jej. A przecież chciała od niego tylko jedną noc. A czy na jednej by skończyła? Znając siebie, to nie. Musi o nim zapomnieć. Znowu. Który to już raz powtarza te same słowa jak mantrę? Hm. Tylko czy tak właściwie, to zależy jej właśnie na admirale? Przecież poza nim nikogo nie miała. Poza nim nikt nie zawrócił jej w głowie. Może dać komuś szansę? Jej myśli od razu poleciały w jedną stronę. Wyczuła blisko znajomą obecność, dlatego nie zdziwiła się, gdy usłyszała za sobą ciche kroki i niepewny głos adiutanta.
        - Dowódco? Dobrze się pani czuje?
        Pokręciła przecząco głową: - Nie.
        - Jest pani ranna?
        - Piętnaście lat szkolenia szlag trafił. Czy to to samo?
        - W zasadzie.
        Nie poruszyła się, więc podszedł bliżej. Cokolwiek się jej stało, musiało zaboleć. Usiadł na skrzyżowanych nogach obok niej. Nie zaprotestowała. Nie odzywał się. Czekał, aż sama się otworzy.
        - Mogłam być następnym Imperatorem. – zaczęła - Mogłam mieć wszystko, czego dusza zapragnie. Wystarczyło sięgnąć i sobie wziąć.
        - Co panią powstrzymało?
        - Cena. Zniszczyłabym wszystkich na swojej drodze. Obywatele Imperium, których mam chronić i o których mam dbać, zyskaliby nowego tyrana. – zamilkła; sama nie wierzyła w to, że dała się tak zaślepić. – Że też tego wcześniej nie dostrzegłam.
        - Emocje przesłaniają nam prawdę. Widzimy to, co chcemy widzieć.
        - Ja mam Moc, Traska. Chyba widzę lepiej niż inni.
        - A może patrzy pani nie tam, gdzie trzeba?
        - Może. Co na pokładzie? – zapytała po chwili.
        - Dobrze. Żadnych strat. Czy nadal chce pani lecieć?
        - Nie. Już nie.
        - Można by wyłączyć ten myśliwiec. – wskazał na dół.
        - Ach, faktycznie. – posłała wici Mocy do systemów Interceptora, wyłączając go.
        Kilka minut siedzieli sobie w milczeniu na środku pustego korytarza.
        - I co teraz? – odezwała się w końcu.
        - Pani tu rządzi.
        - Niech Cichy wraca do Trudnej Zdobyczy. Myślisz, że Kres’er’tann zasłużył na własny okręt?
        - Myślę, że wolałby Cichego.
        - No to musi poczekać. Mi też się tu podoba. A kto jest następny w kolejce?
        - Ja.
        - Och. Szczerze mówiąc, wolałabym mieć cię przy sobie. – Traska chrząknął znacząco: na chwilę może jej odpuścić formę oficjalną. Ale tylko na chwilę. Załapała i poprawiła się z rumieńcem na policzkach: - Wolałabym mieć pana przy sobie, poruczniku.
        A on odetchnął głęboko i odparł tak cicho, że ledwie go słyszała: - Ja też wolę być przy pani, Kass. I cieszy mnie, że jednak pani została.

        * * *

        Po raz tysięczny podziwiała jego profil rysujący się na tle hiperprzestrzennego nieba. Mocny, stanowczy, piękny. Od spotkania z duchem Anakina Skywalkera minęło kilka miesięcy. Ciężkich miesięcy. Musiała przestawić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni, ale teraz wiedziała, że było warto. Powiedziała Thrawnowi o swojej wizji, a on obiecał na siebie uważać. Teraz chciała zadać jeszcze jedno ważne pytanie jednej ważnej osobie. Jednak odpowiedź, jaka by nie była, tylko ją uspokoi.
        Tego dnia wypadały urodziny Mitth’raw’nuruodo i na Cichym było z tej okazji małe przyjęcie, więc Kass miała na sobie (pierwszy raz) nową, burgundowo-złotą suknię. Traska nie włożył munduru, tylko odpowiedni do okazji strój, w którym mógłby spokojnie iść na przyjęcie do pałacu cesarskiego. Stał teraz przy iluminatorze w bordowych spodniach ze złotymi lampasami, czarnych wysokich butach, w długiej, bordowej tunice z rękawami, spiętej w talii złotym pasem i z płaszczem niedbale narzuconym na ramiona. Całym sobą reprezentował potęgę i tradycje rodu Mitth.
        Wyczuł jej spojrzenie i odwrócił się w jej stronę.
        - Podobało się pani przyjęcie? – zapytał, żeby przerwać milczenie.
        - Tak. Bardzo. – podeszła do niego, upewniwszy się wcześniej, że drzwi są zamknięte, a komunikatory wyłączone. Stanęła przed nim i kilka razy zbierała się, żeby zacząć, ale nie miała odwagi. On nie przeszkadzał. Nie odzywał się, bo czuł, czego chce tym razem. Była starsza stopniem i dlatego to ona musiała go zapytać. – Poruczniku. – zaczęła w końcu we wspólnym, bo cały cheunh wyleciał jej z głowy. Była tak przejęta, że ledwie oddychała. – Chcę o coś pana zapytać. Prosić. Ale jeśli się pan nie zgodzi, to… to proszę nikomu o tym nie mówić. Dobrze?
        Skinął głową.
        - No bo, wie pan… - znów zaczynała się plątać. – Chciałam spytać, czy… Ale nie. To może… - chciała się wycofać, ale jego spojrzenie przykuło ją do miejsca. Bała się. Strasznie się bała jego odpowiedzi, ale jeśli nie wyduka pytania, może nie mieć drugiej szansy. „Nie ma emocji, jest spokój” – powtórzyła sobie w myślach mantrę Jedi. Poskutkowało. Uspokoiła się na tyle, żeby dokończyć, chociaż z napięcia przestała oddychać, a w ustach jej zaschło. – Chciałam panu powiedzieć, że kiedy pana widzę, wstaje słońce, kiedy czuję pańską obecność, świat nabiera kolorów, a kłopoty same się rozwiązują. Kiedy pana nie ma, liczę sekundy do naszego ponownego spotkania. Pańska bliskość mnie obezwładnia, o tak jak teraz. Chcę, aby pan wiedział, że kocham pana każdą kroplą mojej krwi, każdą komórką mojego ciała, a każdy jego atom należy do pana, poruczniku. I chcę zapytać – nie słyszała już własnego głosu, tak z napięcia krew dudniła jej w uszach – Chcę zapytać, czy… czy ożeni się pan ze mną? Mitt’rask’arani, czy zgodzi się pan zostać moim mężem? – wyszeptała.
        Traskę zatkało. Co prawda spodziewał się tego od dawna, zwłaszcza kiedy Sid’ellia podpytywała go o różne sprawy, ale spodziewać się, a usłyszeć, to co innego. Od tamtego dnia, kiedy chciała polecieć do Thrawna, zmieniła się nie do poznania. Nigdy mu nie wyznała, co tak naprawdę wtedy się stało, ale musiało to nią wstrząsnąć. Przedtem była oddanym dowódcą, ale po tym jeszcze bardziej poświęciła się służbie. Przestała mówić „ja”, a zaczęła „my”. Całkowicie porzuciła filozofię Sithów na rzecz zasad Chissów, co na pewno nie było łatwe. Ale i on zaczął o niej inaczej myśleć. Najpierw w ogóle nie przyjmował do wiadomości, że mogłaby być jego kochanką. I tego się trzymał. Potem uznał, że jest wcale niczego sobie i kocha jego lud jak swój. Wiedział, że oddałaby za nich życie bez mrugnięcia okiem i chyba tym go do siebie przekonała. Uznała wyższość jego rasy, mozolnie równając do ich poziomu. Pomijając te jej wieczne uśmieszki i chichoty, nadawała się na pełnoprawnego członka rodziny Arani. I w taki sposób, nie wiedząc kiedy, zakochał się w niej po uszy. Naturalnie zdawał sobie sprawę, że życie z Jedi będzie trudne i nieraz zastanawiał się, czy dałby sobie radę. Ale uświadomił sobie, że przecież nie będzie sam. Teraz zaś patrzył w szare oczy, powtarzając w myślach jej słowa, a ona zamarła w oczekiwaniu.
        - Tak. – odparł w cheunh – Tak. Połączę moje życie z twoim. Z wielką radością, Kassila. Od tej chwili nasz los jest jednym, tak jak i my stanowimy jedno. – ujął ją za ramiona i przyciągnął ku sobie. Nie kopnęła tym razem, tylko oparła dłonie na jego piersi i pozwoliła się pocałować.
        Miał takie aksamitne usta. Tak słodkie. Warto było czekać te dziesięć sekund na odpowiedź. Najdłuższe dziesięć sekund w życiu. A potem przytulił ją do siebie i objął. Pierwszy raz jako swoją własną, ukochaną kobietę. Kass mogłaby tak trwać całą wieczność, szczęśliwa, że znalazła swoje miejsce we wszechświecie. I chłonąc jego aurę pomyślała, że chyba znała też odpowiedź na pytanie, które zadał jej dawno temu.
        - Jest niebieska. – powiedziała.
        - Co?
        - Pytałeś kiedyś, jaki kolor ma Moc. Pamiętasz?
        - Pamiętam.
        - Więc Moc ma kolor niebieski. – wtuliła się w niego, a on zanurzył twarz w jej upajająco miękkich włosach.


        Koniec.

        LINK
        • wow

          Darth Barth 2010-05-26 14:01:00

          Darth Barth

          avek

          Rejestracja: 2006-11-11

          Ostatnia wizyta: 2013-05-21

          Skąd: Cieszyn

          tejst powstal w niezlym tempie ; początek był niezły reszta troche gorsza

          LINK
        • ...

          Stele 2010-05-26 16:01:00

          Stele

          avek

          Rejestracja: 2010-01-04

          Ostatnia wizyta: 2019-12-19

          Skąd: Wrocław

          Gdzieś tam było "o matko [..] bogowie". Jest ciemną Jedi. Wieży w Moc a nie Maryję czy jakichś bogów i nie powinna ich wzywać w żadnych okolicznościach. Licencjonowani pisarze znaleźli jakieś substytuty, więc i ty możesz. Trzeba się wystrzegać takich podświadomych nawiązań do ziemskiej kultury.

          Ciągle jest równie zmienna i kwestionująca nauki. U samouka to normalne, ale ona była szkolona przez Mrocznego Lorda. Brakuje tu wyprania z moralności. Może ono się budzić i opanować bohaterkę pod koniec, ale ją targa od samego początku.

          Duch Anakina do mnie nie przemawia. Całej reszty, pozostałych po Imperium adeptów, jakoś nie nawiedzał. Swoim dzieciom nawet się zanadto nie ukazywał. Prawdę mówiąc, nie było go w niczym co czytałem. Gdzieś chyba jednak się pojawił wyjaśniając pewne sprawy z synkiem...

          Romans w uniwersum na razie jest czymś świeżym i oryginalnym. To wielce plusuje twoje opowiadanie. Zawsze przyjemniej czyta się coś nowego, niż kolejną kalkę przygód Hana i Luke`a. Na jakim poziomie to stoi w porównaniu z przeciętnym Harlekinem z kiosku Ruchu? Może ja tu chwale oryginalność, a tak naprawdę jej tu brak...

          Walorów dodaje także okres. Wczesna era NR zawsze najbardziej mi się podobała. Klimat Resztek mógłby być lepiej zarysowany, ale i tak trzeba pochwalić. Mam dość wszechobecnych CW.

          Czego bom nie wytykał, jest to kawał dobrego opowiadania. Do bastionowej biblioteczki z tym!

          LINK
          • Re: ...

            Mephisto 2010-05-26 16:09:00

            Mephisto

            avek

            Rejestracja: 2009-11-24

            Ostatnia wizyta: 2013-06-23

            Skąd: Kościerzyna

            Stele napisał(a):
            Duch Anakina do mnie nie przemawia. Całej reszty, pozostałych po Imperium adeptów, jakoś nie nawiedzał. Swoim dzieciom nawet się zanadto nie ukazywał. Prawdę mówiąc, nie było go w niczym co czytałem. Gdzieś chyba jednak się pojawił wyjaśniając pewne sprawy z synkiem...
            ________
            Objawił się Leii w Pakcie na Bakurze, i chyba prosił ją o przebaczenie swych czynów, o ile mnie pamięć nie myli.

            LINK
          • Resztki

            Kassila 2010-05-27 08:39:00

            Kassila

            avek

            Rejestracja: 2009-10-27

            Ostatnia wizyta: 2024-07-09

            Skąd: Cieszyn

            Poszukam substytutów. A z tego, co pamiętam, to Harlekiny były beznadziejne. Dlatego uważam, że moje jest lepsze
            Klimat Resztek, powiadasz? Myślałam o "wycieczce" na Nirauan, ale jaki stopień miał wtedy Parck? No i co tam, na wszystkich Sithów Galaktyki, mogła robić? Brać ślub?
            I cieszę się, że się podoba

            LINK

ABY DODAĆ POST MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..