Witam wszystkich!
Jestem tu nowa, więc proszę o wyrozumiałość Napisałam opowiadanie i chciałam się nim z Wami podzielić. To tylko część, bo mi się rozpisało niemiłosiernie, a miało być krótkie. Komentarze i uwagi mile widziane. Przyjemnej lektury.
MOC MA KOLOR NIEBIESKI
Timothy’emu Zahnowi, dzięki któremu moje życie nabrało kolorów.
Gdzieś w Nieznanych Rejonach, dwa miesiące po bitwie o Endor.
Błysk.
Oślepił ją jak wybuch supernowej. Przyniósł ze sobą falę wściekłości, nienawiści i poczucia zdrady. Nanosekundę później Otchłań i Nicość zdawały się pochłaniać całą Galaktykę.
A potem nastała cisza. Wszechświat wypełnił się Mocą. Mocą tak rozległą i potężną, jakiej nigdy jeszcze nie doznała. Mocą bardziej przerażającą niż sam Imperator. Mocą bezkresną, bez końca i początku. Czuła się jak marne ziarenko piasku wirujące w próżni kosmosu: bez celu, bez przewodnika, bez nadziei.
Teraz wszystko miało się zmienić. Odetchnęła głęboko i z wyrazem ulgi na ściągniętej twarzy spojrzała na bielejącą w oddali sylwetkę gwiezdnego niszczyciela Upomnienie. Zamknęła oczy i wysłała tam swoje myśli. Już po chwili wyczuła znajomą obecność: bijąca mocnym blaskiem niezachwiana pewność siebie, chłodna kalkulacja i radość życia muśnięta nutką egzotyki. A więc był tam. Był i znowu będzie mogła się do niego przytulić, zatonąć w nim, w jego spojrzeniu, w jego głosie i zapomnieć na całą wieczność o rzeczywistości.
- Zasrane pudło! – warknęła zirytowana rzeczywistość w osobie pilota. Dowódca eskadry Jax Maalik usiłował wydusić z promu klasy Lambda chociaż odrobinę tej prędkości, jaką zawsze miał pod ręką w swoim TIE Interceptorze.
- Dobrze ci idzie. – odparła i lekko ścisnęła mu ramię, posyłając słaby impuls Mocy.
Jax odetchnął głęboko, pokręcił głową i uśmiechnął się do niej czarująco.
- Dlaczego się na to zgodziłem?
- Bo jesteś moim przyjacielem.
Skinął w kierunku niszczyciela: - Na pewno tego chcesz?
- Na pewno.
- Nie rozumiem, Kass. – wzruszył ramionami – To kompletne zadupie. Sto kilometrów stąd kończą się gwiezdne mapy.
- Sto pięćdziesiąt. A poważnie, Maalik, muszę dojść do siebie. Zobaczyć, na co naprawdę mnie stać i dowiedzieć się, kim, na wszystkich Sithów galaktyki, teraz jestem.
- Jak chcesz. Ale wiedz, że będzie nam cię brakowało.
- Wiem. Ostatnia sztuczka. Specjalnie dla ciebie. - przymknęła oczy, sięgając Mocą w przyszłość. - Nic ci nie będzie. – stwierdziła po chwili – Zanim nasi się dogadają i znowu ruszą na Rebelów, będziesz na emeryturze.
Jax parsknął: - Mam ich...
Odpowiedź pilota przerwało wywołanie kontrolera lotów z Upomnienia.
- Prom… - oficer zaciął się na sekundę – Urwane Ucho, masz zgodę na lądowanie. Pomóc ci wiązką czy zaryzykować i pozwolić ci podejść samodzielnie?
- Złapcie mnie. Tym pudłem nie będę psuł sobie reputacji.
Maalik złożył płaty i z gracją wylądował na wypolerowanej podłodze hangaru. Spojrzał na dziewczynę i chciał coś powiedzieć. Cokolwiek, żeby została, żeby wróciła z nim na Ostrze Imperium, żeby zawsze była na mostku gdy on rusza do walki… ale mruknął tylko: - Czystego nieba.
- Spokojnego portu. – szepnęła, wierzchem dłoni ścierając łzę z policzka. Odwróciła się i po chwili słyszał jej równe kroki na rampie.
Komitet powitalny składał się tylko z dwojga ludzi: pani porucznik i żołnierza, który miał wziąć jej rzeczy. Jego nie było. Może czeka na nią na mostku? Kass wyraźnie wyczuwała jego obecność gdzieś na rufie, dlatego lodowaty ton pani porucznik nie zrobił na niej żadnego wrażenia.
- Witamy na Upomnieniu, pani kapitan Sila.
- Kassila. Wymawia się razem.
- Oczywiście. Mogę prosić pani dokumenty?
Kass podała jej datacylinder, który natychmiast odczytała. Wszystko się zgadzało.
- Jestem porucznik Taiso. Mam panią zaprowadzić do jej kabiny, a jeśli nie jest pani zmęczona, kapitan chce panią widzieć na mostku.
- Kapitan? Chcę się widzieć z admirałem, a nie z kapitanem.
Porucznik łypnęła na nią spode łba: - Pan admirał nie przyjmuje nikogo jeszcze przez najbliższe dwie godziny. Skoro tak bardzo pani zależy, może zobaczy go pani wieczorem.
Kass wysunęła ku niej wici Mocy, ale nie znalazła w niej niczego ciekawego. Po prostu wykonywała rozkazy. A admirał nie chciał się z nią spotkać. W takim razie dlaczego zgodził się na jej przeniesienie? Nagle poczuła skurcz w żołądku. A jeśli nic już dla niego nie znaczy? Nie. To niemożliwe. Przecież tyle ich łączyło. Było im tak dobrze. Co prawda, mówił, że to koniec, ale nie mógł tak po prostu pozbyć się tego uczucia. A więc tylko ją podpuszcza. Przeciąga, żeby spotkanie było jeszcze słodsze. Dobrze – uśmiechnęła się do siebie – tyle czekałam, to mogę jeszcze poczekać. Ale potem będziesz mój, panie admirale i nie uda ci się z tego wykręcić.
Kabina była niewielka, ale schludna i funkcjonalnie urządzona. Kass poprawiła mundur, przeczesała włosy i ściągnęła je w regulaminową kitkę. Po drodze na mostek badała Mocą nastroje załogi. Podświadomie spodziewała się rozprzężenia, pewnego rodzaju zniechęcenia spowodowanego nudną misją w zapomnianym przez cywilizację zakątku Galaktyki. Jednak to, co zastała, mile ją zaskoczyło. Zadowolenie z dobrze wykonanego zadania, opadające z wolna napięcie i odprężenie, takie samo jakie biło od Maalika i jego pilotów po wygranej bitwie. A ponieważ nie wyczuwała bólu, załoga musiała dopiero co skończyć jakieś manewry. Chciała jednak sprawdzić swoje domysły.
- Jak poszły ostatnie ćwiczenia? – zapytała tonem swobodnej konwersacji.
Zaskoczenie porucznik Taiso było niemal namacalne.
- O jakich ćwiczeniach pani mówi?
- O dzisiejszych. A więc? Chyba że to tajemnica wojskowa.
- Nie, pani kapitan. – poprzedni oficjalny chłód przeszedł w podejrzliwość. Ta jednak została zaraz stłumiona przez poczucie ulgi: dotarły na mostek.
Taiso podeszła do starszego mężczyzny, który przeglądał właśnie jakieś raporty.
- Sir.
Mężczyzna nawet nie drgnął. Przeczytał informację do końca, dopisał coś do niej i podał notes młodszemu oficerowi, który cały czas czekał cierpliwie obok. Dopiero wtedy raczył się odwrócić do pani porucznik.
- Słucham?
- Sir, pani kapitan Kass Sila.
Dagon Niriz przeniósł na nią spojrzenie, zmierzył ją od stóp do głów i zwrócił się do Taiso.
- No i?
- Sir, pani kapitan pytała, jak poszły dzisiejsze ćwiczenia. Nie zdążyłam jej jeszcze odpowiedzieć.
Starszy pan uśmiechnął się i skinął z aprobatą głową.
- Admirał znów miał rację. Witam panią w zespole, Kassila.
Kass spięła się na baczność: - To dla mnie zaszczyt, sir.
- No, ja myślę. – założył ręce za plecami i zaczął przechadzać się wzdłuż iluminatorów mostka - Skąd wie pani o ćwiczeniach?
- Wyczułam nastroje załogi, sir.
- Hmm. Interesujące. Sądziłem, że nie ma już osób o takich… umiejętnościach.
- I tak zawsze była nas garstka, sir. Moje zdolności odkrył lord Vader piętnaście lat temu i od tamtej pory szkolił mnie osobiście. Mam zaszczyt nazywać go moim mistrzem. A raczej miałam. – dodała ciszej.
- No tak. Była ani pod Endorem, zgadza się?
- Tak, sir. Na niszczycielu Ostrze Imperium.
Niriz zmarszczył brwi: - Nie znam takiego.
- Sir, oficjalnie nazywa się Cierń Imperium, ale…
- Więc ma pani używać oficjalnej nazwy. – warknął – Czy to jasne?
- Tak jest, sir.
- Admirał życzy sobie, żeby mu pani złożyła wyczerpujący raport z tej katastrofy. Im szybciej, tym lepiej.
- Tak jest, sir. – nareszcie gada z sensem - pomyślała - Z przyjemnością, sir. – z chwilą gdy wymawiała te słowa uświadomiła sobie, jak idiotycznie to zabrzmiało – To znaczy, z przyjemnością porozmawiam z admirałem, ale niekoniecznie o tym… To jest… uhm… Nieważne, sir.
- Zdaje mi się, że jest pani jednak zmęczona. Radzę się porządnie wyspać, bo od jutra czeka panią prawdziwy kocioł.
- Tak jest, sir.
- Nie służyła pani jeszcze pod rozkazami admirała, prawda?
- Nie miałam tej przyjemności, sir.
- W takim razie, przez te dwa miesiące nauczy się pani wielu nowych rzeczy. A starych, głupich i zacofanych nawyków ograniczonych imperialnych oficerów musi się pani pozbyć.
- Sir? – chyba rzeczywiście była bardziej zmęczona niż się jej wydawało, bo czegoś tu nie rozumiała.
- Chodzi o to, że my tu nie strzelamy do wszystkiego co się rusza. Właściwie strzelamy tylko tyle, ile trzeba. No, ale tego wszystkiego dowie się pani później.
- Tak, sir. To zrozumiałe. Ale, za pozwoleniem, sir, dlaczego mówi pan o dwóch miesiącach? – spojrzała mu prosto w oczy. – Czy nie zostanę na Upomnieniu dłużej?
- Ależ skąd! Oczywiście, że nie. Dostanie pani zupełnie inny przydział.
- Co?! – na szczęście zaskoczenie odebrało jej mowę i nie dodała, co myśli o tej propozycji. Jakim prawem ten człowiek miesza się do jej planów? Jakim prawem chce ją odsunąć od jedynego mężczyzny w Galaktyce, który cokolwiek dla niej znaczy?! Mężczyzny, który jest dla niej wszystkim? Dla którego porzuciła światy Środka, przyjaciół, cywilizację i zemstę? Poczuła, jak gniew wzbiera w niej jak wulkan, jak Ciemna Strona kipi w jej wnętrzu szukając dla siebie ujścia. Wyczuwała emocje Niriza, który musiał zauważyć jej wściekłość, bo wyprostował się i powiedział coś do niej ostrym tonem. Nie wiedziała jednak, co, bo wcale go nie słuchała. Chciała go udusić. O, tak! To będzie dobre. Uniosła rękę i złapała go Mocą za gardło. I już, już miała zacisnąć mentalny uścisk z całej siły i rzucić nim o pokład jak szmacianą lalką, kiedy dotarło do niej, że to nie Niriz wydał takie rozkazy. Tylko admirał. Puściła kapitana, a ten ciężko sapnął. Nie potarł szyi, jak zazwyczaj robili wszyscy, którzy przeżyli taki atak. Właściwie nie zrobił nic, ale gdyby spojrzenie mogło zabijać, Kass leżałaby już martwa u jego stóp i nie uratowałaby jej cała Moc Galaktyki. Co nie znaczy, że nie może się oberwać komu innemu.
- Za pańskim pozwoleniem, sir. – warknęła, odwróciła się i zniknęła z mostka, jakby jej nigdy nie było.
Z kapitana uszło całe powietrze. Dopiero teraz roztarł obolałą szyję i pokręcił z niedowierzaniem głową.
- A mówiłem, że z Sithami są same kłopoty. – mruknął do siebie i zaraz rozejrzał się po mostku – Wszyscy w porządku? – zapytał adiutanta.
- Tak, sir. A z panem?
- Nic mi nie jest, Jarli.
- Sir? Czy nie byłoby lepiej zatrzymać panią kapitan?
- Niby jak chce pan to zrobić? Nie znał pan Vadera. A jeśli ona choć w części jest tak potężna jak on, nie zatrzyma jej nawet kompania szturmowców.
- Czy w takim razie mamy ją z głowy?
- A skąd! Właśnie idzie udusić admirała.
- Sir! – porucznik cały się sprężył, ale Niriz machnął tylko ręką.
- Nic mu nie będzie. Skoro powiedział, że da sobie radę, to ja się nie wtrącam. – a potem odetchnął głęboko i zapytał normalnym tonem – No. Ma pan już te analizy, o które prosiłem?
Kass rzeczywiście szła udusić admirała. Wściekła jak sam lord Vader, raz po raz zaciskała i otwierała dłonie, po których pełzały błękitne wyładowania błyskawic Sithów. Jak zwykle, nie umiała opanować i ukierunkować swojego gniewu, a im dłużej o tym myślała, tym szybciej się ulatniał. Gdy wreszcie dotarła przed drzwi dowódcy, została jej tylko gorycz i smutek. Nieproszeni goście nie mieli łatwego dostępu do prywatnych kwater admirała, a pierwsza przeszkoda czaiła się w cieniu po prawej. Kass nawet nie spojrzała w tamtą stronę, tylko pchnęła Mocą, podświadomie rejestrując jakiś obcy umysł. Gdy usłyszała głuchy stuk upadającego ciała, machnęła dłonią nad zamkiem i otworzyła drzwi.
Znajomy, subtelny zapach wody kolońskiej zatrzymał ją w progu i odebrał połowę pewności siebie. W pokoju panował półmrok, rozświetlany jedynie ciepłym blaskiem kilku stylizowanych kinkietów. Duży, wygodny fotel stał obrócony do niej oparciem, ale nie miała żadnych wątpliwości, kto w nim siedzi. Bezwiednie wstrzymała oddech. Serce waliło jak szalone. Fale gorąca zalewały ją jedna po drugiej. To już ponad rok, odkąd widziała go po raz ostatni. Pamiętała ten gest, gdy zakładał jej włosy za ucho, gdy po raz ostatni musnął jej policzek swoim i gdy mówił, że tak musi być i nie ma się czym przejmować.
Kilka minut wcześniej chciała się z nim kłócić, udowodnić, że musi ją przyjąć do załogi, a jeśli by nie chciał słuchać, wtłuc mu to do głowy w każdy możliwy sposób. Teraz jednak, gdyby kazał się jej wynosić na Tatooine, zrobiłaby to bez wahania. Wszystko. Wszystko, czego tylko od niej zażąda.
- Witaj, Thrawn. – szepnęła, z trudem poznając własny głos.
Postać w fotelu poruszyła się, jakby wyrwana z zamyślenia.
- Nie przypominam sobie, żebym pozwolił ci tu wejść. – aksamitny głos był lodowaty jak próżnia.
- Ee… nie pytałam… o pozwolenie.
Westchnął cicho.
- Co zrobiłaś Rukhowi?
- K… komu? – czy tak się rozmawia z kobietą, z którą się kiedyś było? – pomyślała.
- Rukhowi. Musiałaś go minąć w korytarzu. – fotel obrócił się odrobinę.
- Ach, to. – karuzela jej własnych uczuć nie pozwoliła porządnie sprawdzić, co się dzieje za drzwiami, ale raczej nie było tam żadnych trupów. – Walnął w ścianę. Nic mu nie będzie.
Nutka rozbawienia na moment przecięła aurę admirała.
- Nie zmieniłaś się. Wciąż jesteś subtelna jak oddział szturmowców. Może nieco bardziej bezczelna.
Wzruszyła ramionami: - Wiesz, kto z kim przestaje…
Wreszcie fotel całkiem się odwrócił. W półmroku, nad białą plamą admiralskiego munduru, błysnęły oczy, czerwone jak klinga sithańskiego miecza. Kass poczuła, że znowu przestaje oddychać, a nogi robią się miękkie jak z waty. To rzeczywiście był on. Władczy, wspaniały, wielki admirał Thrawn.
- Czy kapitan Niriz poinformował cię o twoich nowych obowiązkach? – zapytał jak na odprawie.
- Nie zdążył. – odparła, zbierając się w garść.
- Żyje?
Odchrząknęła i z trudem przełknęła ślinę. Jakoś dziwnie zaschło jej w ustach.
- Tak, sir. Żyje.
- Więc teraz wrócisz na mostek i zaczniesz się zachowywać jak imperialny oficer. Nie jesteś lordem Vaderem, a to nie jest twoje prywatne podwórko. Prosiłaś mnie o to przeniesienie, i ja się zgodziłem. Nie chcesz chyba w pierwszym dniu dać mi do zrozumienia, że popełniłem błąd. Prawda? – Thrawn nie podnosił głosu, ale mimo to każde słowo cięło jak wibroostrze.
- Nie, sir. Nie chcę.
- To dobrze.
Audiencja dobiegła końca. Fotel zaczął obracać się do poprzedniej pozycji.
- To wszystko? – zapytała, podchodząc bliżej – Myślałam, że… że się ucieszysz, że… no wiesz…
- Sądziłem, że ostatnio wyraziłem się wystarczająco jasno. I byłem przekonany, że mnie rozumiesz.
- No dobrze. Ale to było kiedyś. – poczuła, że oblewa się rumieńcem - Teraz jest teraz i skoro nic już nie stoi na przeszkodzie, to możemy…
- Nie. – rzucił ostro. – Nie możemy. Mówiłem ci w Imperial City, że to nasz ostatni wspólny wieczór i że nie będzie następnych. A skoro mówię: ostatni, to znaczy: ostatni. Koniec.
Odwrócił się do niej plecami.
- Kiedy będziesz wychodzić, sprawdź, co z Rukhiem.
- Tak jest, sir. – mruknęła i zabrała się do wyjścia. – Potrafisz mnie natchnąć duchem bojowym, nie ma co. – burknęła w jego stronę, zastanawiając się, kiedy i czym by wrócić na Ostrze Imperium.
- Czyż nie za to mnie kochałaś? – zapytał tak samo, jak niegdyś: miękko i uwodzicielsko, ale zarazem stanowczo – Za to, jaki jestem naprawdę?
Odwróciła się. Mężczyzna stał metr od niej i patrzył prosto w jej oczy.
- Oto jestem. Wielki admirał Thrawn we własnej osobie. Możesz mi służyć albo nie. Wybieraj.
Kass zakręciło się w głowie. W tej błękitnej twarzy i pałających oczach dostrzegła tyle siły, woli i mocy, jakiej nie widziała u żadnego z imperialnych dowódców, samego Palpatine’a nie wyłączając. Tak. On jeden mógł poskładać wszystko razem, zjednoczyć siły pod własnym sztandarem, zgnieść Rebelię jednym uderzeniem i uratować tę Galaktykę. Służyć mu znaczyło żyć i panować. Odejść, znaczyło zdradzić. A że nie dał się pocałować… cóż. Trzeba będzie nad nim popracować.
Sprężyła się na baczność: - Wszystko, co pan rozkaże, admirale Thrawn.
Rukh zwolna dochodził do siebie. Spotkanie z imperialną durastalą nigdy nie należało do przyjemnych, a tym razem nabawił się niezłego guza. Pamiętał, że nawet nie podszedł do tej kobiety. Nie miała najmniejszych szans, żeby go zobaczyć czy chociaż usłyszeć, ale i tak wiedziała, gdzie jest. I tylko uniosła rękę. Wiedział, w jaki sposób go pokonała. Również tym razem nie miał żadnych szans. A teraz ta kobieta była u admirała - jego pana, którego miał chronić. Ignorując ból głowy zerwał się na równe nogi, ale zaraz go zamroczyło. Potrząsnął łbem raz i drugi i chwiejnym krokiem podszedł do drzwi. Był w połowie drogi, gdy te się otworzyły i stanęła w nich ciemnowłosa pani oficer z szerokim uśmiechem na ustach i błyskiem w oczach.
- Cześć, Rukh. Nie poznałam cię.– odezwała się, gdy tylko go zobaczyła. – Nic mu nie jest. Możesz sprawdzić, ale nic mu nie jest.
Rukh oczywiście sprawdził.
Gdy wrócił na swoje miejsce, Kass cierpliwie na niego czekała.
- Chłopie, to naprawdę ty. Przepraszam, że tak tobą walnęłam. Mogę sprawdzić, czy nic ci się nie stało?
Rukh spojrzał na nią podejrzliwie: - Masz moc taką jak nasz dawny pan, a przepraszasz? Ostatnio nie przepraszałaś.
Kobieta przygryzła wargę.
- Taa. Widzisz, dlatego mało kto lubi Imperialnych. Nie znamy podstawowych słów. Nie gniewaj się, proszę. Nie byłam sobą… Albo raczej byłam. Mogę zobaczyć?
- Nie. Ktoś taki jak ty, z taką potęgą… nie zasłużyłem na taki honor.
Kass westchnęła i wzruszyła ramionami.
- Jak chcesz. Ale jeśli coś ci uszkodziłam, możesz nie dożyć do jutra. I kto wtedy będzie chronił naszego admirała?
Po chwili jej palce badały czaszkę, kark i plecy Noghri’ego. Tak szybko i sprawnie, jakby była lekarzem, a tam, gdzie dotykała jego skóry, czuł lekkie mrowienie.
- Masz twardy łeb. Nic ci nie jest. Żadnych pęknięć, tylko stłuczenie.
- Czy to nasz dawny pan, lord Vader, przekazał ci tę umiejętność?
- Nie. Tego mnie nie uczył.
- To bardzo przydatna wiedza dla wojownika.
- Żebyś wiedział. No. – roztarła dłonie. – I gotowe. A przy okazji, dalej masz ten sztylet?
Niespodziewanie w jego szarej dłoni błysnął nóż.
- Mogę zobaczyć?
- Proszę.
I podał jej swoją broń. Gdy tym razem dotknęła ostrza, czas jednocześnie zwolnił i przyspieszył, a kontury otaczającego ją świata wykrzywiły się groteskowo. Spojrzała na swoje dłonie, ale nie widziała ich. Zobaczyła tylko czubek tego ostrza wystający z czegoś czerwonego.
Brzęk metalu uderzającego o metal przerwał wizję.
- Oj, widzę, że ciągle potrafisz go używać. – podniosła broń i podała ją właścicielowi. – Muszę już iść. Ale obiecaj mi coś.
- Co takiego?
- Obiecaj mi, że będziesz chronił Thrawna bez względu na wszystko i nigdy, przenigdy go nie zostawisz.
- Obiecałem ci to ostatnio i obiecuję ci to teraz, Kassila. – odrzekł Noghri, a ich pełne troski spojrzenia się spotkały.
Kapitan Niriz nie był tak wyrozumiały. Najpierw kazał jej czekać dobre pół godziny, a potem zabrał się do wyliczania tego, co powinien z nią zrobić. Kass nie miała innego wyjścia, jak tylko prężyć się na baczność, patrzeć prosto przed siebie i powtarzać „tak jest, sir”. I to na oczach całej obsady mostka. Co prawda każdy udawał, że nic a nic go to nie interesuje, ale zaciekawienie było tak namacalne, że można by wibrotopór powiesić.
- To był zamach na oficera! – warczał - Powinienem kazać panią rozstrzelać i to natychmiast!
- Tak jest, sir!
- Hmm. Właściwie, dałoby się panią rozstrzelać? – szczerze się zainteresował.
- Tak jest, sir!… To znaczy, raczej nie, sir.
- Raczej nie? Co to ma znaczyć? Albo tak, albo nie. Więc?
- Nie, sir!
- A to dlaczego?
- Cóż, sir. Robiłabym wszystko, żeby przeżyć. Szybciej zginąłby pluton egzekucyjny.
- Chciałbym to zobaczyć. – zgrzytnął zębami – Lecz na razie wielki admirał Thrawn kazał panią puścić żywcem. Przyjemność rozpylenia pani na atomy zostawił Rebeliantom i różnym innym bandziorom.
- Tak jest, sir! Dziękuję, sir!
- Nie ma za co. – zmrużył oczy – Straż!
Dwóch szturmowców z obstawy mostka podeszło do niego.
- Zabierzcie panią kapitan do karceru i przyprowadźcie tu jutro o siódmej zero zero.
To przestało być zabawne.
- Sir! – szarpnęła się, ale natychmiast zatrzymała ją silna ręka w białym pancerzu.
- Pani jest ostatnią osobą, która ma tu coś do powiedzenia, Kassila. Zobaczymy, czy Sithowie są równie mocni w okazywaniu posłuszeństwa jak własnej pychy. Wyprowadzić!
- Super. – mruknęła, gdy durastalowe drzwi celi zamknęły się za nią. Nie tak wyobrażała sobie początek kariery u boku admirała. Bezwiednie uśmiechnęła się na jego wspomnienie, przeciągnęła się, ziewnęła, rozpuściła włosy i zdjęła buty. Potem usiadła w pozie medytacyjnej, kilka razy głęboko odetchnęła, aby się rozluźnić i otworzyła się na Moc. Na początek pozwoliła swoim myślom płynąć swobodnie. Obrazy z ostatnich godzin, dni i miesięcy nakładały się na siebie i mieszały. Nie podążała za żadnym z nich, nie próbowała żadnego zatrzymać na dłużej. Patrzyła na to wszystko z boku, jakby oglądała jakiś holodramat. Nie przyglądała się intencjom Imperatora ani szalonej pogoni Vadera. Pozwoliła, by postaci i cele Rebeliantów wdarły się do jej poukładanego świata i wywróciły go do góry nogami. Przez sekundę skupiła spojrzenie na młodym Skywalkerze, ale zaraz pognała dalej. Nie wiedziała, czy ją wyczuł, czy nie i nie miało to dla niej znaczenia. Kiedy ten lot bez celu wreszcie się jej znudził, zaczęła powtarzać w myślach kodeks Sithów:
Spokój to kłamstwo. Jest tylko pasja.
Dzięki pasji osiągam siłę,
Dzięki sile osiągam potęgę,
Dzięki potędze osiągam zwycięstwo,
Dzięki zwycięstwu zrywam łańcuchy.
Moc mnie wyzwoli.
Chciała, jak zwykle, rozważać poszczególne wersy, ale tym razem przy słowie „pasja” rozproszyły ją czerwone, pałające oczy admirała. Pozwoliła rozwinąć się tej wizji, lecz zamiast biernie obserwować, nagięła leciutko obraz i „doczepiła” do niego imię Thrawn. Wizja natychmiast zniknęła. Przywołała oczy raz jeszcze i raz jeszcze pomyślała o nich w kontekście admirała. Znów zniknęły, a ich miejsce zajęła pustka. Za trzecim razem nie myślała o nikim, tylko patrzyła. Chociaż nieruchome, Kass miała wrażenie, że wpatrują się w nią z niechęcią i pogardą. Wtem wokół nich zaczęła pojawiać się reszta twarzy: błękitna skóra, czarne brwi, zacięte usta. Swoją drogą, całkiem ładne usta. Prosty nos i stanowcze rysy uzupełniały portretu Chissa. Przyglądała się tej twarzy, dopóki się nie rozmyła w kalejdoskopie innych, zupełnie nielogicznych wizji. Wtedy uniosła powieki. To nie był Thrawn. Tego była pewna. Więc kto? Inny Chiss, nerfie! – zganiła siebie w duchu – Thrawn nie jest jedynym ze swojej rasy. Ale czy będzie przeciwko nam, czy nie? A może jest wrażliwy na Moc? Nie. Nie miał wokół siebie tej specyficznej aury. W ogóle było w nim coś dziwnego. Kass zastanowiła się nad uczuciami, którymi emanowała wizja. No tak. Rozumiem. Wszystko jasne. Uśmiechnęła się w duchu: żal, ból, gniew, pogarda i - nie umiała rozstrzygnąć: pycha czy duma. Emocje przyciągające Ciemną Stronę.
- No, no, panie Chissie. – mruknęła do siebie – Kiedy cię spotkam, będę mogła czerpać z ciebie jak z reaktora. I nieważne, po której będziesz stronie.
Punktualnie o siódmej zero zero dwaj szturmowcy wprowadzili panią kapitan Kassilę na mostek i przekazali w ręce porucznik Taiso. Ta włożyła jej do ręki notes elektroniczny i poinformowała, że za dwie godziny admirał chce mieć pełny raport z jej udziału w bitwie pod Endorem. Poczym zrobiła regulaminowy w tył zwrot, zostawiając ją samą. Kass ulokowała się w jakimś kącie i otuliwszy się płaszczem Mocy, wysłała myśli prosto do procesora notesu. Na ekranie błyskawicznie pojawiły się zapisy:
„Według rozkazu Imperatora grupa uderzeniowa, w której skład wchodził ISD Cierń Imperium, miała zająć pozycję w sektorze…”
Cała bitwa jeszcze raz przelatywała jej przed oczyma. Kass pomijała dane taktyczne, które admirał już znał lub mógł znaleźć w bazie danych. Skupiła się na własnym punkcie widzenia, analizach, odczuciach i wnioskach. Gdy skończyła godzinę później, czoło pokrywały jej kropelki potu. Otarła twarz chustką i wręczyła notes zaskoczonej pani porucznik.
- Proszę bardzo. Raport dla admirała. Czy teraz może mi pani powiedzieć, jak będzie wyglądała moja praktyka na Upomnieniu?
- Tak jest. Ale najpierw kapitan chciałby dokończyć wczorajszą rozmowę.
- Oczywiście.
Niriz nie był zachwycony jej pojawieniem się w polu widzenia.
- Miała pani być godzinę temu. – burknął.
- Byłam, sir. Pisałam raport dla wielkiego admirała.
- Ciekawe gdzie?
- Przy zapasowej konsoli łączności na bakburcie. – wskazała kciukiem za siebie.
- Jakoś sobie nie przypominam, żebym tam panią widział.
- To zrozumiałe, sir. Nie chciałam, żeby mi ktokolwiek przeszkadzał.
Dowódca spojrzał na nią unosząc jedną brew.
- Potrafi pani zniknąć?
- Nie, sir. Raczej nie zwracać na siebie uwagi. To taka sztuczka. Zupełnie nieszkodliwa. – dodała szybko.
- Sztuczka? – dowódca był sceptyczny.
- Tak jest, sir.
- To jest okręt wojenny. Nie życzę sobie żadnych sztuczek na pokładzie, a już na pewno nie na mostku. Czy to jasne?
- Tak jest, sir. – przytaknęła skwapliwie.
- No dobrze. Na czym właściwie polegały pani obowiązki na Cierniu Imperium? Co prawda kapitan Hornet próbował mi to wytłumaczyć, ale wszystko jeszcze bardziej zagmatwał.
Kass uśmiechnęła się: Myrr nigdy nie był zbyt elokwentny, a wyjaśnienie sposobów użycia Mocy po prostu wykraczało poza jego możliwości.
- Sir, na co dzień pełniłam obowiązki trzeciego oficera, natomiast z powodu moich…hmm, niecodziennych umiejętności, przed bitwą i podczas niej byłam oficerem operacyjnym.
- Oficerem operacyjnym? Proszę to wyjaśnić.
- Tak jest, sir. Przejmowałam bezpośrednie dowodzenie.
- Ooo, to ciekawe. A co w tym czasie robił kapitan Hornet?
- Najczęściej się pieklił, sir. A oprócz tego musiał potwierdzać moje rozkazy i wykonywać te wszystkie czynności dowódcy, którymi nie mogłam się zająć.
- I on się na to godził?
- Taki był rozkaz lorda Vadera, sir. Poza tym podnosiła się sprawność bojowa Ostrza… to znaczy Ciernia Imperium.
- Hmm. O ile procent?
- Średnio o około dziesięć do piętnastu, sir. Jeśli mój mistrz był w pobliżu, dochodziła do trzydziestu, natomiast gdy czułam obecność Imperatora, spadała poniżej dziesięciu procent.
- Interesujące. Nie powinno być na odwrót?
- No cóż, sir. Oględnie mówiąc, miał swoich ulubieńców. Ja się do nich nie zaliczałam.
- I jeszcze pani żyje?
- Nie byłam ambitna, sir. Chciałam tylko latać.
- Niech mi pani opisze, na czym konkretnie polegała ta pani „niecodzienna umiejętność”?
Kass odetchnęła głęboko i sięgnęła w Moc, by móc wyjaśnić to jak najdokładniej, a jednocześnie jak najprościej. Chciała też sprawdzać, na ile Niriz ją rozumie. Natychmiast też wyczuła bliską obecność admirała. Szedł na mostek.
- Sir, czy moglibyśmy z tym chwilę poczekać? – zapytała i nie czekając na ochrzan kapitana dodała szybko – Admirał zaraz tu przyjdzie.
Dowódca spojrzał na chronometr: - Co pani…
- Jest za drzwiami, sir. – przerwała mu i odwróciła się ku wejściu.
Istotnie. Wszedł spokojnym, sprężystym krokiem, omiatając wszystkich leniwym spojrzeniem.
- Dzień dobry, kapitanie. – skinął lekko na powitanie.
- Dzień dobry, panie admirale. – odparł Niriz, oddając ukłon.
- O, jest też nasza namiastka lorda Vadera. – zauważył, przepalając Kass wzrokiem. Pod siłą jego osobowości spłonęła rumieńcem, a i porównanie mile ją połechtało.
- Sir, nie zasłużyłam… - zaczęła.
- Zgadza się. – ostudził ją Thrawn i zwrócił się do Niriza – Jak rozumiem, dzisiaj nikogo jeszcze nie uduszono?
- Nie, panie admirale. Blok więzienny też nie został uszkodzony.
- Kto by pomyślał. Może jednak nie ma pani takiej potęgi, jaką próbuje nam pani wmówić, pani kapitan?
O co mu chodzi? – pomyślała z goryczą – Co mu przyjdzie z tego publicznego upokarzania? Czy chce pokazać, kto tu rządzi? Nie musi tego robić. No, chyba że chce mieć prywatny pokaz umiejętności wkurzonego Sitha. Uniosła dumnie głowę. To mu może zafundować od ręki. Zgrzytnęła zębami, a w oczach błysnęły ognie.
- Mam, sir. I mogę ją panu zaprezentować w każdej chwili.
- To dobrze. – znowu zbił ją z tropu - Teraz poproszę o raport.
Kass rozejrzała się za porucznik Taiso, ale ta była po drugiej stronie mostka. Mogła się założyć, że zrobiła to specjalnie. Notes leżał obok młodszej oficer i Sila przyciągnęła go sobie Mocą. Komputerek ze świstem przeleciał obok Niriza, poczym wylądował w wyciągniętej dłoni Kass.
- Proszę, panie admirale.
- Dziękuję. – Thrawnowi nawet nie drgnęła powieka. Podszedł do swojego fotela i rozsiadł się wygodnie.
- Sir, właśnie pytałem panią kapitan, na czym polegała jej działalność podczas bitwy.
- I czego się pan dowiedział?
- Tego, że zdolność bojowa jej oddziałów była wyższa od przeciętnej o trzydzieści procent.
- Tak. Tylko proszę zauważyć, że pańska załoga od dawna osiąga wyniki lepsze od przeciętnej, a nie mamy na pokładzie żadnego Sitha. Nie, kapitanie. Ta umiejętność nie jest nam potrzebna. Myślałem o czymś innym. Kapitan Kassila ma nieprawdopodobny refleks. Wyczuwa pani niebezpieczeństwo, prawda?
- Tak, sir.
- Z jakim wyprzedzeniem?
Z jakim wyprzedzeniem? - pomyślała - Przecież nigdy tego nie mierzyłam. Ale, zaraz. Gdyby się zastanowić… to jakieś…
- Od pięciu sekund do setnych sekundy. – odparła. Dla Niriza to nie był żaden wyczyn.
- Tak mało?
- Wystarczająco dużo, żeby zdążyć postawić osłony, jeśli się przelatuje obok pozornie zwykłej asteroidy, która przypadkiem jest piracką bazą, kapitanie. – wyjaśnił Thrawn. – Czym jeszcze może się pani pochwalić?
- Sir, podczas medytacji bitewnej znam zamierzenia przeciwnika, nim zdąży je wprowadzić w życie. W praktyce wygląda to tak, że moje myśliwce dopadają wroga, zanim zdąży on uzbroić rakiety, a czasami w ogóle wystartować. Bitwa kończy się, zanim się tak naprawdę zacznie.
- Czy lord Vader tego panią nauczył?
- W zasadzie nie, sir. Nie posiadał tej umiejętności. Pomógł mi ją tylko odnaleźć i rozwinąć. Imperator był w tym o wiele lepszy ode mnie.
- A jednak przegrał.
- Tak jest, sir. – przyznała cicho.
- Czy podczas tamtej bitwy wspierała się pani na nim?
- Nie, panie admirale. A przynajmniej tak mi się wydawało. – przyznała - Potęga Imperatora mnie przytłaczała. Była zbyt… mroczna. Nie chciałam tego przesyłać naszym chłopakom… To jest, pilotom i załodze, sir.
- Co się stało, gdy zginął Imperator? Poczuła to pani?
- Oczywiście, sir. Wyrzuciło mnie z fotela. Ocknęłam się trzy dni później.
- A jak na to zareagowali pani piloci?
Kass przypomniała sobie pełną troski twarz Jaxa, który pochylał się nad nią, gdy odzyskiwała przytomność. I nagle zapragnęła wrócić do domu. Do swoich. Do ludzi, którzy cieszyli się na jej widok, którzy ze spokojem lecieli do bitwy, przekonani że ona poprowadzi ich najbezpieczniejszą drogą; którzy marudzili jak dzieci, gdy lord Vader wysyłał ją z jakąś misją poza Ostrze Imperium, no i którzy śmiali się z jej nieszkodliwych sztuczek. To pragnienie powrotu było tak silne, że musiała złapać się czegoś, by nie pobiec prosto do hangarów. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że tym czymś, co jeszcze łączyło ją z mostkiem, było silne ramię w białym rękawie admiralskiego munduru. Jej dłoń odskoczyła jak oparzona.
- Och, sir! Najmocniej przepraszam!
- Dobrze się pani czuje? – zapytał kapitan. Musiała ciekawie wyglądać, skoro wyczuła od niego falę współczucia.
- Tak jest, panie kapitanie. – oprzytomniała natychmiast.
- Admirał pytał…
- Tak, sir. Dowódca Maalik mówił, że niedługo przed zniszczeniem Gwiazdy Śmierci poczuł się… jakby to powiedzieć, przybity, smutny i przeszło mu przez myśl, że chyba, przepraszam sir, ale to jego słowa, chyba mamy przerąbane. W tej chwili dekoncentracji jakiś Rebel uszkodził mu prawy panel i musiał wracać na pokład. Reszta naszych w mniejszym lub większym stopniu poczuła się podobnie.
Thrawn zmrużył oczy i chwilę milczał.
- Cóż. – mruknął w końcu – Stało się. Nie możemy dopuścić, aby to się kiedykolwiek powtórzyło. Dlatego, kapitan Kassila, zabraniam pani używania medytacji bitewnej i wpływania w taki sposób na moich żołnierzy. Nie pozwalam ingerować w umysły załogi ani tej, ani żadnej innej jednostki będącej pod moimi rozkazami. Czy to jasne?
Ku swojemu zaskoczeniu Kass odetchnęła z ulgą. Lubiła ten prąd Mocy przepływający przez nią podczas walki, to połączenie całej załogi w jedno ostrze wymierzające sprawiedliwość w imieniu Imperium, ale ucieszyła się, że już nie poczuje każdej pojedynczej śmierci i że nie będzie karmić się nienawiścią wypełniającą pole bitwy.
- Jasne jak słońca, panie admirale.
- To dobrze. – nawet jeśli Thrawn spodziewał się oporu ze strony Kass, nie dał tego po sobie poznać. – Zamierzam wykorzystać pani refleks i niesamowitą intuicję. Tu, w Nieznanych Rejonach, będzie pani miała wiele okazji, żeby się popisać. To wszystko.
- Co pan o niej sądzi, kapitanie? – spytał admirał, gdy brązowo-ruda kitka wraz z właścicielką zniknęła poniżej, wśród stanowisk bojowych załogi.
- Rozchwiana emocjonalnie. Nigdy nie spotkałem nikogo, komu tak szybko zmieniałby się nastrój, sir.
- To przez Vadera. Gdyby przeszła normalne szkolenie, byłaby świetnym oficerem, a on ją po prostu zmarnował. Co jeszcze pan zauważył?
- Zdaje się być mocno zżyta z załogą Ciernia Imperium. Zwłaszcza z pilotami.
- Zgadza się.
- To dość dziwne jak na Jedi, sir. Pamiętam, że nie mogli wikłać się w żadne związki, a już na pewno pozwolić uczuciom, aby nimi kierowały.
- Tak, kapitanie. Tylko, że Kassila nie jest Jedi. Jest, a raczej mogła być, Sithem. Na szczęście dla nas nie ukończyła szkolenia.
- Z całym szacunkiem, panie admirale, ale czy taka niewyszkolona osoba nie przyniesie nam więcej szkód niż pożytku?
- Nie, jeżeli ją odpowiednio oszlifujemy. Pan ma ją nauczyć słuchania rozkazów i logicznego myślenia. Resztę proszę zostawić mnie.
- Tak jest, panie admirale.
- Na początek trzeba ją uspokoić. Proszę ją na razie przydzielić do kontroli lotów. Ale przez najbliższe… cztery wachty niech ją pan trzyma na mostku, bez możliwości zejścia nawet na chwilę. Damy jej okazję wykorzystania swoich zdolności w przydatny sposób.
Kilkanaście godzin później, gdy wspólnymi siłami ujarzmili żywioł zwany Kassila, admirał oddawał się rozmyślaniom w zaciszu swojej kajuty. Poza takimi drobnostkami jak Rebelia, walka polityczna imperialnych moffów, braki w sprzęcie i ludziach czy grupa miejscowych piratów, Thrawn zastanawiał się, jak zmusić Kass do służby w nowo powstającej Falandze. Wiedział, że zrobi wszystko, czego będzie od niej chciał. To nie był problem. Problemem była cena, jakiej zażąda. A tej ani myślał płacić.
Motorem działań Kass była pasja. Tego nauczył ją Vader i nic nie dało się z tym zrobić. A pasje miała dwie. Pierwszą był imperialny niszczyciel gwiezdny i wszystko, co się z nim wiązało do tego stopnia, że przez cały czas służby na Cierniu Imperium niemal nie schodziła z pokładu.
I to było dobre. Natomiast druga pasja… No cóż. Drugą pasją był on sam. I wiedział, że dziewczyna nie odpuści, dopóki nie postawi na swoim. Pewnie po długich namowach i cierpliwym tłumaczeniu, poprzestałaby na całusie w policzek… Uśmiechnął się. Akurat. Nie, najlepiej w ogóle jej nie dotykać. Ten rozdział jest już zamknięty i żadne sztuczki Sithów nie pomogą jej odzyskać admirała. Niech się cieszy, że pozwolił jej służyć na tym samym okręcie. Będzie musiała znaleźć sobie inny obiekt zainteresowania. A może ściągnąć tu tego pilota… Maalika? Oczywiście, a potem całe skrzydło, Myrra Horneta, a najlepiej cały niszczyciel. Nie. Natychmiast się zorientuje i zacznie stawiać coraz większe wymagania. Nim się obejrzą, Kass będzie dowodzić całą grupą uderzeniową i w nosie będzie miała rozkazy wielkiego admirała. Jedyną rzeczą, jakiej ta niedoszła lady Sithów nie może dostać, jest władza.
Nagle cały zesztywniał. A gdyby była Jedi? Prawdziwym Jedi w jego służbie? W służbie jego ludu? Jedi nie pragną władzy. Żyją po to, by służyć innym – tak przynajmniej słyszał. Był tylko jeden problem: Thrawn nie znał żadnego mistrza Jedi. To znaczy, żadnego normalnego mistrza. Podobno ten Rebeliant, Skywalker, jest Jedi. Ale on z pewnością będzie chciał przeciągnąć ją na swoją stronę. Co, jeśli mu się uda? Czy Kass zdecyduje się wystąpić przeciwko Imperium? Przeciwko niemu? Nie – stwierdził stanowczo - Nie zrobi tego. Nie uderzy w swoich. Chociaż… czy nie poczuje się odsunięta przez Thrawna? Czy wtedy może poczuć się zdradzona? Doprowadzona do ostateczności jest nieprzewidywalna. Może nie będzie osobiście strzelać, ale jej wiedza i dar przekonywania… Wyobraził sobie Kass jako agenta Rebelii, rozbijającą w puch to, co z takim trudem trzyma się jeszcze razem i uznał, że wolałby raczej widzieć ją w X-wingu. Z niesmakiem odsunął od siebie tę wizję. Nie. Rebelianci nie mogą jej dostać. Zwłaszcza nie teraz, gdy jest tak rozchwiana.
Znowu się rozluźnił. Właściwie, to potrzeba jej tylko mentora. Kogoś, kto ją odpowiednio ustawi, pokaże nowy szlak, wszystkie zagrożenia, jakie czyhają na lud Chissów. Kogoś, kto zapewni poczucie bezpieczeństwa i przedstawi Falangę jako jej nowy dom. Nawet nie musi być wrażliwy na Moc. Może Parck? Nie. I tak ma dużo roboty. Stent? Nie wytrzymaliby ze sobą dziesięciu minut.
Admirał zastanowił się przez chwilę. Co prawda chciał używać miecza świetlnego Kass do chirurgicznych cięć wszędzie, gdzie nie można by uderzyć inaczej, ale rozwiązanie, jakie mu przyszło do głowy, wydawało się o wiele ciekawsze. Kapitan Kres’er’tann, pierwszy oficer Cichego, miał wszystkie cechy niezbędne do prowadzenia takiego narwańca. Jeśli ktoś, poza samym Thrawnem, miał silniejszą wolę od pani kapitan, to był to właśnie Sert.
Sięgnął do panelu łączności wbudowanego w fotel.
- Tu Thrawn. Proszę połączyć mnie z kapitanem Kres’er’tannem z krążownika Cichy i przesłać im akta kapitan Kassili.
Po dłuższej chwili, przez szumy i trzaski, dobiegł go zasadniczy głos mówiący w rodzimym języku Chissów.
- Tu krążownik Cichy, porucznik Mitt’rask’arani. To dla nas zaszczyt, admirale Mitth’raw’nuruodo.
Admirał nie od razu skojarzył porucznika. To, zdaje się, jeden z najnowszych rekrutów.
- Wiem. Chcę rozmawiać z kapitanem.
Mitt’rask’arani nie odpowiedział od razu. Z pewnością szukał dowódcy gdzieś na pokładzie.
- Admirale Mitth’raw’nuruodo. Kapitan Kres’er’tann nadzoruje naprawy przy silnikach. – odparł w cheunh - Wywołam go, ale to trochę potrwa.
- Naprawy? Co się stało? Przecież Cichy był w dobrym stanie.
- W zasadzie tak. – zgodził się porucznik znów chwilę później. Czyżby ktoś mu tłumaczył ze wspólnego? – Wprowadzamy kilka modyfikacji, panie admirale, żeby ta skorupa przynajmniej przypominała okręt wojenny.
- Ile wam to zajmie?
- Półtora imperialnego miesiąca, panie admirale. – wyjaśnił w języku Chissów z lekkim poślizgiem. Tak, wyraźnie ktoś mu tłumaczył. – Kapitan na linii.
Jakość dźwięku jeszcze się pogorszyła, a holograficzny obraz wciąż się nie wyświetlał. Kapitan przynajmniej mówił we wspólnym. Silnie akcentowanym, ale zrozumiałym.
- Kapitanie Kres’er’tann. Może mi pan wyjaśnić, co wyprawiacie z tym carrakiem?
- Tak jest, panie admirale. Dostosowujemy go do naszych standardów. Mamy rozgrzebany cały napęd, bo strasznie trzęsie, a przy okazji wymieniamy kilka innych rzeczy.
- Systemy łączności?
- Też. Przepraszam za te niedogodności, panie admirale, ale na tym nie dało się pracować.
- Poprzedniej załodze się udawało.
- To byli ludzie, panie admirale. Nie mieli wielkich wymagań. Chcę, żeby Cichy był odpowiednio dopasowany do powierzonych mu zadań.
- Rozumiem. – oznaczało to, że krążownik został wybebeszony do samego pancerza i poskładany na nowo z wszelkimi możliwymi ulepszeniami. – Kiedy pan skończy?
- Standardowy miesiąc, może półtora, admirale Mitth’raw’nuruodo.
- To dobrze. Mam już dla was dowódcę. Jest właśnie na przeszkoleniu.
W głosie Kres’er’tanna zagrała nutka rozczarowania.
- To dobra wiadomość, panie admirale. Niewątpliwie ktoś pokroju komandora Parcka?
- Bynajmniej. Prześlę panu jej dane. Na razie ma pan dwa miesiące, żeby dowiedzieć się jak najwięcej na temat istot zwanych Jedi i Sith.
- Tak jest. – rozczarowanie pogłębiło się.
- I proszę, aby załoga Cichego znała wspólny.
- Tak jest.
- Kiedy już się pan zapozna z dossier kapitan Kassili i będzie wam normalnie działała łączność, będę chciał z panem porozmawiać. Do zobaczenia, kapitanie Kres’er’tann.
Thrawn rozłączył się. Jeden problem z głowy. Zostało ich już tylko całe mnóstwo. Przeciągnął się i rozsiadł wygodnie. A co do moffów…
Kres’er’tann wytarł błękitne dłonie w szmatkę i wrócił do techników. Chissowie i ludzie pracowali w zadziwiającej zgodzie. Przynajmniej ci tutaj nie kłócili się o byle co. Pewnie dlatego, że nie było wśród nich Traski. A właśnie. Kategorycznie zabronił mu majstrować przy systemach łączności. Skoro nie umiał słuchać, zapłaci za to. Teraz kapitan w pełni rozumiał, dlaczego Mitt’rask’arani wyleciał z Floty. Po tych kilku miesiącach odkrył jego dobre i złe strony – był świetnym wojownikiem, dowódcą i pilotem, w czasie bitwy opanowany i spokojny, ale mimo to nie potrafił grać w zespole. Gardził nie-Chissami i dawał to odczuć na każdym kroku. Wszystko, co robiła ludzka część załogi, kazał poprawiać – najczęściej zupełnie niepotrzebnie. Kres’er’tann miał tego serdecznie dość i wreszcie znalazł sposób, aby się zemścić.
- Pani technik Sid’ellia – zwrócił się do Chissanki nurkującej w głębi maszynowni – Proszę robić tak, jak ustaliliśmy na początku. Nie ma czasu na zakładanie nowych systemów chłodzenia. Trzeba będzie zrobić to później. Admirał Mitth’raw’nuruodo dał nam dwa miesiące, a reszta będzie zależała od nowego dowódcy.
- Dobrze, kapitanie. Tylko niech pan go przekona, że trzeba koniecznie wymienić ten system.
- Nie trzeba. – burknął szef mechaników Wes Alten.
- Dobrze, dobrze. – uspokoił go dowódca – I nie jego, ale ją.
- O, nie! – jęknął Alten – Jeszcze babę nam przyślą!
Sid’ellia zachichotała, a i twarz szefa nie była jak zwykle poważna. Wyglądało na to, że zaczęli się dogadywać.
- Przepraszam, pani technik, ale byłem żonaty i wiem, co to jest, jak baba się rządzi. Może u was jest inaczej, ale to są ostatnie dni spokojnej służby. Ja wam to mówię. A wiem, co mówię.
Na całym Cichym wisiały pęki kabli przywiązane byle jak (ekipa ludzka), albo porządnie (ekipa Chissów), na korytarzach leżały różne skrzynki, albo równo ułożone skrzynki, ale wszyscy byli jednakowo brudni. Nawet pilotów przeszkolono do przeprowadzania podstawowych napraw i modernizacji.
Mostek był tak samo rozbebeszony jak maszynownia, ale pracowali tu tylko Chissowie. Traska z głównym łącznościowcem podłączali właśnie holoprojektor do systemu, gdy podszedł do nich kapitan.
- Co to ma znaczyć? – zapytał we wspólnym, gromiąc porucznika wzrokiem.
- Sir – odezwał się szef łączności – To nie jest wina porucznika Traski. System naprawdę nie może współpracować z nowymi elementami. Trzeba wszystko wymienić i zdecydować się albo na nasz, albo na imperialny.
- To na co pan czeka?
- Sir, nie mam tu kilku ważnych elementów naszego…
- To założy pan to, co było. To rozkaz. Wykonać natychmiast.
- Tak jest. – technik sprężył się i rzucił porucznikowi przepraszające spojrzenie.
- A pan – kapitan zwrócił się do młodszego oficera – pójdzie ze mną.
Kajuta pierwszego oficera nie brała udziału w modernizacji, więc panował w niej wzorowy porządek. Kres’er’tann nalał sobie wody i opadł na fotel. Traska został przy drzwiach.
- Czy to był pański pomysł, aby zmieniać system łączności?
Porucznik zacisnął szczęki i uniósł głowę: - Tak, kapitanie Kres’er’tann.
- Czy nie zabroniłem panu tego?
- Tak, kapitanie Kres’er’tann.
- A więc nie wykonał pan rozkazu. Czy tak?
- Tak.
- Gdybyśmy należeli do floty Imperium, którego pan tak nienawidzi, zostałby pan rozstrzelany. Zdaje pan sobie z tego sprawę?
- Tak, kapitanie Kres’er’tann.
Pierwszy zmrużył oczy: - Nie rozumiem, co chce pan przez to osiągnąć. Czy to jakaś forma autodestrukcji?
- Pozwoli pan, że nie odpowiem na to pytanie.
- Jak pan chce. A skoro ma pan dość życia, bo tak to wygląda – tu oczy porucznika błysnęły złowrogo – mam coś lepszego niż pluton egzekucyjny. Za dwa miesiące przybędzie do nas nowy dowódca, imperialna pani kapitan Kasscośtam. Wybrałem pana na stanowisko jej adiutanta.
Traska zbladł, a po sekundzie zrobił się lawendowy.
- Chyba nie mówi pan poważnie, kapitanie Kres’er’tann? – wycedził.
- Jak najbardziej. I, na litość, niechże się pan opanuje. Przestaje się pan zachowywać jak Chiss.
Podziałało. Porucznik odetchnął głęboko i powoli wracał do naturalnego koloru.
- Przepraszam, dowódco. To się więcej nie powtórzy.
- Jasne. Do tego czasu ma się pan nauczyć wspólnego. Jakoś musicie się dogadywać…
- Kapitanie – przerwał mu, starannie modulując głos - proszę dać mi inne zadanie. Jakiekolwiek, ale inne.
- Nie. Nie ma pan prawa o nic prosić.
- Dowódco! Dobrze pan wie, jak nienawidzę ludzi i dlaczego. Niech mi pan nie każe… służyć – niemal wypluł to słowo – jednemu z nich i to jeszcze kobiecie.
- Wiem, wiem. Na pocieszenie przypomnę panu, że większość Imperialnych żywi podobne uczucia względem nas i innych Obcych. Ona może być inna, w przeciwnym razie nie byłoby jej na Upomnieniu. Chociaż też może gardzić obcymi. Więc przynajmniej to was będzie łączyło. Od czegoś trzeba zacząć. Ale o tym później.
- Dowódco! – szepnął Traska.
- Cicho. Sam jest pan sobie winien. Uważam, że to i tak łagodna kara. Będzie pan miał okazję pokazać, co odróżnia naszą rasę od innych. I udowodnić, że jednak jest pan chissańskim oficerem.
Spojrzenie Mitt’rask’araniego mówiło, że nigdy mu tego nie zapomni, ale nie odezwał się ani słowem.
- Tak lepiej. Zwalniam pana ze wszystkich obowiązków poza wachtowymi. Ma się pan uczyć języka. Ale najpierw przetrząśnie pan archiwa i dowie się co to takiego Jedi i Sith. Podobno to istoty zamieszkujące tę galaktykę.
- Kapitanie, obawiam się, że nasz komputer pokładowy nie ma takich danych.
- Racja. No nic. Niech pan to sprawdzi, a jeśli nie będzie, poleci pan na Nirauan. Może pan zabrać myśliwiec.
Traska niemal się skrzywił z obrzydzenia.
- Albo iść na piechotę. I niech się pan odmelduje przed wyjazdem. Może pan odejść, poruczniku.
- Tak jest, kapitanie Kres’er’tann.
Pierwszy został sam. Zastanawiał się, czy dobrze zrobił. Żal mu było porucznika, bo wiele ostatnio przeszedł, ale nie można było dłużej mu pobłażać. Zamiast rozprawić się z demonami przeszłości, Traska rzucił się w wir pracy, a gorycz i ból zżerały go od środka. Może te kilkanaście godzin w nadprzestrzeni wystarczy mu na zastanowienie, na poukładanie sobie wszystkiego od nowa. Może. Kątem oka dostrzegł na biurku mrugającą lampkę - sygnał oczekującej wiadomości. Włączył komputer i otworzył plik. Z Upomnienia. Akta nowego dowódcy. Musiał przyznać, że spodziewał się starszej osoby, tymczasem z holozdjęcia patrzyła na niego młoda, łagodna i – jak na ludzkie kategorie – ładna twarz mniej więcej trzydziestoletniej kobiety. Zerknął na dołączoną notatkę od admirała Mitth’raw’nuruodo. A potem usiadł w fotelu i przeczytał jeszcze raz. Bardzo, bardzo uważnie.