Przeczytałem komiksową inkarnację sequela "Mocy wyzwolonej" wczoraj i długo zastanawiałem się, cóż o tej pozycji napisać. Nasuwa się kilka wniosków.
Po pierwsze - Blackman odszedł od idei uzupełniania się mediów składających się na multimedialny projekt jakim jest TFU2. Wiadomo: gra jest tu najważniejsza, bo kupi ją najwięcej osób, powieść i komiks są już kierowane tylko do fanów SW. O ile w przypadku pierwszej gry (że o projekcie SotE, do którego pięt nie dorasta nie wspomnę) powieść i komiks były komplementarne, o tyle w tym przypadku obrazki z dymkami zrobiono na odwal się. W przypadku pierwszego TFU, komiks (chociaż mocno średni) przedstawiał historię Starkillera w retrospekcjach PROXY`ego, co tłumaczyło skrótowy charaktero powieści, ale ukazywało ogólny zarys fabuły, powieść Williamsa pogłębiała wątek relacji Marek-Eclipse, a gra...cóż, gra pozwalała na zrobiebie sieczki z setek szturmowców. Niestety w przypadku TFU2 komiks jest całkowitą pomyłką. On nie uzupełnia fabuły, lecz stanowi rozwinięcie jednego tylko jej aspektu, konkretnie miejsca Boby w intrydze. Cóż, jeżeli Fett ma w tej grze pełnić rolę gościa, który jest zawsze o krok za klonem Starkillera i ostatniej chwili emocje biorą górę nad jego pragmatycznością to chyba podziękuję za możliwość obcowania z nową produkcją LucasArts. Blackman kierował się chyba takim podejściem: chcesz wiedzieć wszystko o fabule? kup grę!Tu masz tylko ochłap za parę dolców, wydaj kilkadziesiąt i dowiedz się więcej. Pytanie jednak po co to zrobił? Większość fanów i tak kupi grę, a dla graczy, którzy lubią sobie pomachać lajtsejberem a SW ograniczają do filmów ten komiks nie jest skierowany, ba! mogą nawet nie wiedzieć, że DH wydaje komiksy SW. W przypadku TFU przeczytanie powieści lub komiksu dawało jako taki ogląd w meandrach fabuły. Tu niestety tak nie jest. Dostajemy pogłębienie jednego wątku, który (wnosząc po tym jak niewciągająca jest ta fabuła) musi być istotny jak cholera.
Secundo - nie dość, że fabułka jest tak pomyślana, aby dało się ją bezproblemowo powiązać z grą tak, aby zmusić do jej zakupienia, to w dodatku jest niemiłosiernie nudna. Boba (który romansuje z koleżanką po fachu) ma dostarczyć Vaderowi Juno Eclispe i tyle. Leci tam, strzela siam, przy okazji dowodzi skrzydłem szturmowym Floty Imperium, a na końcu waha się przed pociągnięciem za spust. Wciąga? Nie. Czyta się z zaangażowaniem? Nie. Lektura wkurza? Tak. Postać Fetta wysunięto w komiksie na pierwszy plan ze szkodą dla tego bohatera, bo ani ta opowieść nie ubogaca jego backgroundu, ani nie wydaje się w rozwoju postaci istotna.
Po trzecie - TFU2 wpisuje się w nadal niepokojący mnie trend robienia z Vadera melepety, który jest mocny w gębie, ale łatwo zrobić mu kuku. Serce się kraje.
Plusy? Są. Zaliczyć do nich należy bardzo dobrą warstwę graficzną. Rysunki są szczegółowe, niezwykle intensywne są barwy, świetnie wypadają rysy twarzy i wszelkie emocje na nich wymalowane. Spodobały mi się również nowe maszyny z rodziny TIE, które wyglądają jak połączenie TIE Heavy Bombera z Avengerem.
Reasumując? Nie warto po to sięgać. Chyba jedynie po to, aby zobaczyć naprawdę niezłe ilustracje. Reszta jest milczeniem.
3/10