Witam. Oto i nowe, kompletnie nieplanowane opowiadanie. Trudno mi je opisywać. Żeby zrozumieć, trzeba przeczytać. I tyle. Zachęcam do lektury i rozsądnej oceny. Życzę miłych wrażeń!
Narodziny
Młodzieniec otarł zakrwawione dłonie. Po chwili soczysta purpura zlała się z perłami łez które powoli poczęły spływać po twarzy młodziana. Po chwili otarł je. Rozmazał krew na swej twarzy. Nie. Nie mógł łkać. To nie było godne jego misji. Bezwzględnego zadania wyznaczonego przez odwiecznego pana…
- Spisałeś się wyśmienicie. – rozległ się bezcielesny, pusty acz pełny, mroczny acz jedwabisty - Głos. Tak, oczekiwał pochwał. – Nie byli godni. Nie pozwolili by ci się wybić. Ograniczaliby cię.
Młodzieniec powstał dzierżąc w zakrwawionej dłoni garść piachu. Rozsypał go wokoło na znak przywołania pana. Przybądź, o milordzie!
Pla – starożytny wyraz demonów, mroku – galaktyka drżała przed wypowiedzeniem tegoż słowa jeszcze przed świtem Zakonu Jedi. Budził w pierwotnych instynktach zatrwożenie i potępienie. Demon, pan ery mroku…
- Nie! – wykrzyknął.
Syn majętnego rolnika z dalekich równin Muunlistu, swą halabardą odparł kolejny atak szatańskiego mordercy, owiniętego w hebanowe zwoje i szaty. Kim on był?
Niczym cień, niczym kwaśny jad spłynął do jego świadomości i poprzysiągł go zabić! Cóż to była za zmora. Tępiła zmysły i wprawiała w szaleństwo.
Potwór zakołował swym lśniącym ostrzem kolejny młynek i odparł rażąco prosty i banalny atak młodziana.
Muun był zbyt oszołomiony, aby w swych zakamarkach umysłu wyszperać wyrafinowane sztuki walki i ciosy których uczył się od wuja, członka Naczelnej Gwardii Planetarnej.
Rozległ się szaleńczy rechot.
- Jestem twym przeznaczeniem, nędzniku! Dziś zginiesz i ustąpisz swego tronu mnie! Tronu twego umysłu!
Gue – pierwotny nurt Mocy, zakrzywiał czasoprzestrzeń, dewastował światy. Nieprzewidywalny i morderczy. Żywy niczym rozumna istota. Jad niszczący galaktykę, na tysiąclecia przed erą Jedi.
- Oczekuj płomiennej pięści - ciągnął Głos. Jego basowe pomruki wdały podłoże w lekkie drżenia – Spłynie on po niebiosach i zniszczy twój byt! Staniesz się nowym… Przyobleczesz się w coś innego… - urwał. - Dziś nastaje zmierzch twego dawnego życia… Dziś przybierzesz nowe imię… - kolejna wieczna cisza. Cisza niczym nicość.
Jego Najwyższa Bezcielesność powoli wplatał swą myśl w umysł adepta. Wszystkie mięśnie, członki, zwoje mózgu, rozedrgały się jednym słowem. Zabrzmiało to niczym symfonia przerażenia, szału, mroku…
Is – samotna bezcielesność, umysł hardy niczym wybity w skale… Bliźniacza siła Mocy… Zapomniana i odrzucona… Jednak wciąż żywa…
Młodzieniec powoli osunął halabardę odpierając srogie uderzenie w plecy. Zalany potem i gorzkimi łzami w akcie bezradności zaatakował. Otaczała ich ciemność i nieustanna płynność pustki.
Potwór rozciął jadowitym, myślącym ostrzem muuńską dłoń. Ta odpłynęła w przestrzeń. Bezradna istota oczekiwała zwieńczenia tegoż spektaklu…
Potwór odegrał ostatnią z nut symfonii walki.
Lśniące ostrzę przemknęło przez przestrzeń powoli i poczęło niknąć w rozdartej piersi…
Trzy proste sylaby splecione w melodyjną całość.
Słowo płynne i srogie, lekkie i harde…
Plagueis.
Bezradne, martwe ciało rozpłynęło się pożarte przez mrok.
Nędznik i szary byt ustąpił istocie wyższej miejsca w swej nierozgarniętej, chaotycznej świadomości…
Przez dziesięciolecia młodzieniec chłonął praktyki swego pana i władcy. Bezustannie narastał mądrością i przesiąkał mrokiem. Nastał dziś czas aby przyjąć co nieuchronne, stać się nowym.
Dziś poległa ostatnia cząstka martwego młokosa – prostego młodzieńca z fermy wilgoci.
Ustąpił tronu swej świadomości jedynemu słusznemu, tętniącemu Plagueisowi.
Teraz, ówże był gotów. Gotów odejść i posiąść potęgę o której nie śniło się jego panu i władcy.
- Mój lordzie… - rzekł. –Twe praktyki przyniosły zgubę mej istocie i potęgę nowemu bytowi. Składam ci dzięki…
- Wypełniłeś swe zadanie. Wypełniłeś swe przeznaczenie.
Po chwili rozkwitły jęzory ognia które oplotły jego ciało chłonąc przestrzeń i świadomość, pozostawiając po sobie jedynie pustkę. Spowiła go jadowita próżnia, która przekształciła ciało i umysł. Napięte mięśnie, wydłużone nerwy… Wszystko stanowiły wspaniałą całość.
Jęzory rozmyły się w przestrzeni.
Przed Głosem Mroku ukazał się nowy byt. Przekształcony, inny, lepszy…
Plagueis.
- Pozostało ci jedynie jedno. Dowiedź prawdy, jaką niesie każdy z nas. Wypełnij… zasadę. Zasłużyłeś, jesteś godny panteonów najpotężniejszych z nas.
Nowonarodzony uniósł dłoń. Zacisnął ją w pieść, zgiął nadgarstek. Zalał go podmuch chłodnego wiatru. Usłyszał echo krzyku i głos umierającego:
- Wypełniłem klątwę, starożytni Jedi. Chcieliście odebrać mi ciało, zniszczyć mnie, dać bezsilną nieśmiertelność. Myśleliście, że będę nicością błąkającą się po wieczne czasy pośród planet, galaktyk, wszechświatów… Zwyciężyłem jednak. Stałem się silny i niepokonany, lepszy. Wyszkoliłem tego, który da zarodek zepchnięcia was z tronu galaktyki, który pozwoli mi się złączyć z Mocą… Teraz – urwał i ciągnął dalej – nadeszły nowe czasy… Czasy Sithów! Czasy władzy i gniewu! Tak oto wasi potomkowie… będą świadkami końca ery Jedi i Republiki!
A więc to dopiero początek, nie koniec – pomyślał Plagueis.
Wiedział, że nastał nowy czas. Że on przyczyni się w jakiś sposób do zniszczenia Jedi. Nie chciał wiedzieć jaki. Wiedział, że wszystko przyjdzie w swoim czasie. Musiał czekać. A w tym czasie, odda się szkoleniu. Będzie doskonalił się w różnych stronach galaktyki. Stanie się perfekcyjny, pozna Moc z każdej perspektywy. Może również z perspektywy… Jedi?
Potęga. Władza. Nieograniczona siła. Taki był odwieczny cel Sithów. I każde nowe pokolenie było jego przedłużeniem. I tak też będzie z Plagueisem.
Umarło stare, narodziło się nowe.
Nadeszła era Sithów…
No więc, zachęcam do opisania swoich wrażeń. Z góry dziękuje za sensowną krytykę.