Sam nie wiem. Z jednej strony V naprawdę się rozkręcił i ostatnie odcinki są (jak na V) bardzo dobre, a z drugiej mimo wszystko cały czas jestem odrobinę nieprzekonany. Jak już pisałem wcześniej V, chociaż bardzo ciekawy, to serial mniej wymagający niż Lost czy FlashForward. Mimo wszystko z prostego kryminalnego sf coraz bardziej przechodzi w produkcję, którą naprawdę ogląda się z przyjemnością i pozwala na jakieś życie poza ekranem, czyli powolne zaczynanie teorii i tym podobnych. Nie ma tu może zbytnich nawiązań kulturalnych, a zagadki sprowadzają się do "co będzie dalej" i tego, czego nie pokazują nam Przybłędy, ale i tak jest dobrze. Przede wszystkim postacie, z bezpłciowych tłumoków w końcu nabrały kolorów i nie są dla nas obojętne, budząc w nas negatywne lub pozytywne odczucia.
W przeciwieństwie do tego, co widzieliśmy ostatnio, ten odcinek był bardziej kameralny. Owszem, ratowanie świata te sprawy, ale nie mieliśmy już scen "masowych", czy jakichś działań ogólnoświatowych, lecz akcję owijającą się wokół głównych bohaterów. Każda postać została rozbudowana i przeszła w tym odcinku pewną granicę, każdy stoi po jasnej, określonej stronie i już wie czego chce (Tylera nie liczę, bo to jakiś błąd genetyczny i nie ma nic do powiedzenia), teraz możemy zacząć na dobre zabawę.
Ale po kolei. Zacznę może od Ryana i Val. Ten wątek przywodzi mi na myśl trochę trójkąt Lloyd - Olivia - Mark z FlashForwarda. Niby ma pokazać związek człowiek-V, że V może mieć ludzkie emocje, być jak człowiek, ale podobnie jak relacje Erica - Tyler (na szczęście w finale ograniczony do minimum), ale to nie jest serial o tym. Przykro mi, ale twórcom jakoś to nie wychodzi i wolałbym żeby nie zagłębiali się tak bardzo w te rozchwiania emocjonalne Ryana, który chce, ale nie chce i tak się miota. Rozumiem, porwali mu dziewczynę i hybrydę w brzuszku, chłopak się wkurzył, chce zrobić porządek, ale... no właśnie. Po chwili robi się z tego papa, wie doskonale, że Anna ma mroooczne intencje, ale odpuszcza, by całą swą siłę wynikającą z emocji utracić w 5 sekund pod wpływem pogadanki Anny. Nie wiem jak silny jest ten dar, ale martwi mnie przejście Ryana na ciemną stronę. Śmierci Valerine jakoś nie poczułem, postać była zbyt słabo rozbudowana i nijaka, by się nią przejąć, o wiele bardziej poruszyła mnie śmierć Georgiego. No i zdenerwowanie z powodu tych becików wokół hybrydziaka. Ok, rozumiem, że chcą pokazać Vów w drugim sezonie, ale bez przesady, czuć, że było chowane strasznie na siłę. Już, już mamy zobaczyć, a jednak... Tak, żeby przypadkiem ktoś nie odpuścił sobie drugiego sezonu.
Lepiej już wypada wątek Chada. Chociaż koleś mnie irytuje niemiłosiernie, to cieszy jego "oświecenie". Myślałem już, że w poprzednich odcinkach zaczyna w nim jakiś rozumek kiełkować, ale ten panegiryk do Anny przed uwięzionym Joshuą mnie osłabił. Czy ludzie są serio tak naiwni? Dobrze, że zobaczył co trzeba i chyba otrzeźwiał, bo dłużej nie mógłbym na niego patrzeć. Ten wątek na plus. A wracając do tego Hiper Tajnego korytarza: Przybłędy, super genialna super technologia, odciski palców z terenu po wybuchu bomby atomowej by zebrali, a statek kuleje. Praktycznie zero ochrony, każdy może wejść gdzie chce, zobaczyć co chce, żadnych kamer, kodów zabezpieczających, zamków w drzwiach, każdy robi co chce, jest impreza. Gdy Erica z Tylerem weszła do sali na statku, a V ją skontrolowali, pomyślałem, że nie jest tak źle, ale jednak było. Rozumiem, że Anna ufała Erice i dała się zwieść, ale bez jaj, żeby do sali z całą armią żołnierzy można było bez problemu wejść, rzucić bombę, wyjść, nie będąc przy tym zauważonym ani zarejestrowanym? Po woli zaczyna mnie to frustrować, podobnie jak to, w jak łatwy sposób Lisa uwolniła Joshuę.
Wracając do Lisy, na początku uważałem ją za podporządkowaną Annie, głupiutką barbie-jaszczurkę, manipulującą Tylerem (którego zdzierżyć nie mogę, jego cała gra aktorska polega na ubraniu się w kombinezon, w którym wygląda jeszcze bardziej pedalsko i głupim uśmiechaniu się i ślinieniu do Lisy przy każdej okazji... ehh, w końcu to Ameryka, kraj słitaśnych nastolatek...). Jednak przejście na stronę Kolumny, spisek przeciwko matce i pomoc w zniszczeniu jaj idzie wyraźnie na plus. Joshua... Joshua jest jedną z lepszych postaci seriali, mądry, przebiegły, oddany sprawie i naprawdę zrobiło mi się go szkoda. Ciekawe po co go ożywili. I czy to rzeczywiście będzie ten sam Joshua?
Cieszy też wątek Jacka, który w końcu przestał się cackać i powiedział co myśli, nie cackając się z tym zaślepionym proboszczem, który jest naiwny jak cała reszta społeczeństwa. Scena w trakcie mszy bardzo mocna, wyjście prawie wszystkich pokazuje, że gdy wybuchnie wojna, wcale nie będzie to wojna między ludźmi a Przybyszami... lecz wojna domowa między Przybyszami i oddanymi im ludźmi a Piątą Kolumną i ludźmi dostrzegającymi prawdę. Wątek Hobbesa także został dobrze rozbudowany, naprawdę intryguje mnie, kogo znalazł Marcus. Tą jego informatorkę, jakaś siostrę, byłą żonę, córkę? Ciekawe, czy "stanie po stronie" V, i będzie donosił, czy zostanie podwójnym agentem i wykiwa Plastikową Twarz Marcusa.
Zarówno końcówka odcinka, czyli reakcja Anny: jej krzyk i rozpacz, przerażenie Marcusa i uśmieszek Lisy, jak i początek: żołnierz wcinający sarnę (stanęło mi przed oczami "Jestem legendą", gdzie mieliśmy podobną scenę), naprawdę mocne i wstrząsające. Tylko nijak nie mogę zrozumieć tego czerwonego nieba. Chodzi o to, żeby Słońce nie docierało i roślinki i zwierzątka wymarły? Czy wojna w końcu się zacznie pełną parą, czy będziemy mieli dalej jakieś intrygi i szantażowanie ludzkości? Cóż, na odpowiedzi poczekamy sobie do stycznia... A odcinkowi dałem mocne 8/10.