-początek spoilera Odcinek przaśny i dobry w porównaniu z resztą sezonu. Mieliśmy spory skok czasowy do 12 marca, ale to wychodzi na plus, bo w końcu nie ma pustego gadania o śmierci Dema, tylko jakaś konkretna akcja. Zoey irytuje mnie jak zwykle i chyba nic już tego nie zmieni. Stan, dobry ojciec FBI jak zwykle szaleje. Najpierw zjeżdża panią wiceprezydent, a potem uzbraja po zęby wściekłego i gotowego na wszystko ojca-żołnierza-alkoholika. Coś czuję, że w Afganistanie będzie się działo. Jednak centralnym wątkiem odcinka był Demetri i jego śmierć. Nigdy nie przepadałem specjalnie za tą postacią z plastikową twarzą, ale w tym odcinku nawet go polubiłem. Szkoda, gdyby zginął, chociaż i na pewno nie żałowałbym go tak jak Ala Gougha. Marcie okazuje się chyba zwykłym ślepym kretem, który niby coś wie, a nie wie nic. Akcja z tymi zakładnikami taka na siłę, tylko pretekst do metafizycznej pogadanki o losie Demetriego. Mimo wszystko plus za teorię z telefonami komórkowymi i ich sprzedawcami jako tymi, którzy spowodowali zamroczenie. Najgorszym wątkiem, standardowo było to, czego mam dosyć już od początku serialu - Lloyd + Olivia. Ok, fajnie, wizję się sprawdzają, mały romans, ale takie toż nudne i ciągnie się jak flaki z olejem. No i oczywiście po pocałunku nie było żadnej niezręcznej sytuacji, tylko biedna Livy idzie z córeczką do wesołego miasteczka. Oczywiście jest tak zajęta rozmową ze swym kochanym mężem, że nie zauważa jak zboczony Dyson Forst, który zabił 20 milionów ludzi, wyrżnął wioskę w Somalii i nęka swój mózg flashforwardami, zagaduje Charlie. Porwanie Dema - ok, rozumiem, mają zginąć tego samego dnia, więc za tydzień będzie niezły showtime, ale Charlie? No i wielki plus za agenta Vreede i zdradzenie jego imienia. Ogólnie bardzo dobry odcinek, 8/10. koniec spoilera