Uprzedzam że jej akcja nie rozgrywa się w świecie SW . Udało mi się jednak wbudować w nią kilka "smaczków" , znanych z naszej kochanej sagi ( szczególnie w ostatnim rozdziale ).
Gatunek : Fantasy ( zachowując przy tym resztki racjonalizmu naturalnie ) z elementami horroru .
Oto me "dzieło" :
Rozdział 1 .
rok 1766 , 13 grudnia
Nowy York
Poranki w Nowym Yourku są zawsze takie same , pomyślał Richardson pośpiesznie wstawiając ze swojego łóżka . Przywykł on co prawda do wczesnych pobódek , lecz dzisiaj musiał być koniecznie punktualny . W końcu nie codziennie ma się okazję oglądać na żywo referat , z ust byłego wykładowcy najsławniejszego uniwersytetu w Ameryce , tym bardziej że będzie on zapewne mieć ścisły związek z nim , więc nieobecność byłaby nietaktowna . Zważając na to iż Richardson pochodzi z wysoko ustawionej rodziny , w której długi czas uczył się odpowiednich manier , nie mógł sobie pozwolić na minutę spóźnienia . Po niewielkim upływie czasu zdążył się ubrać i wyjść z mieszkania . Na wszelki wypadek zabrał kilka kartek papieru , żeby być w stanie zrobić parę notatek . Gdy wyszedł z swojej bogato urządzonej kamienicy na ośnieżoną drogę , pomyślał że dobrze mu zrobi nowy krajobraz . Richardson Hokley pracował jako prawnik w sądzie Horvard przy Briget street , lecz był również znany zswoich telentów detektywistycznych jak i umiejętności rozszyfrowywania rozmaitych symboli i znaków . To właśnie przez kancelarię dostał zadanie zbadania sprawy czterech zabójstw w małym miasteczku Seed Mollow w Angli . Bardzo go dziwiło otrzymane dwa dni temu zaproszenie na prezentację profesora Wolfganga . I chociaż wiedział że łączy go z nim mocna więź , ponieważ był jego byłym nauczycielem , nie rozumiał czemu miałby wybrać akurat taki temat . Profesor był bardzo zapracowany i rzadko usządzał wykłady dla swoich podopiecznych , więc czemu to zrobił dla niego ? Wolfgang jest też przewodniczącym stowarzyszenia kryptologów , a to miasto nie ma zbyt wiele wspólnego z symboliką , ale czemu w takim razie zaprosił prawie samych członków tego klanu ? Richardson szedł na to spotkanie z nadzieją że uzyska odpowiedzi na te pytania . Tak , czy inaczej jest zadowolony z zaproszenia , ponieważ to wspaniała okazja do uzupełnienia jego powierzchownych informacji na temat Seed Mollow . Gdy zauważył że wiatr staje się coraz silniejszy , a płatki śniegu "bombardują" jego niewyspaną twarz , przyśpieszył słysząc jak mróz trzeszczy mu pod nogami . Kiedy datarł do celu zatrzymał się by podziwiać architekturę uniwersytetu Wilson . Budynek został zbudawany w formie trzypiętrowego "muru" otaczającego ogród z kaplicą w środku , do którego można było się dostać przechodząc przez niewielkie drewniane wrota . Główne wejście do uniwersytetu było większe i ozdobione szklanymi drzwiami , które tworzyły kontrast z starym zabudowaniem budynku . Z zewnątrz można było podziwiać ogromne okna z delikatnie zwisającymi zasłonami , oraz masywne kolumny podtrzymujące spadzisty dach . W środku można było na próżno szukać małych pomieszczeń , dlatego że wypełniały go wielkie sale wykładowe , muzea , salony oraz pomieszczenia bankietowe . To wszystko sprawiało że uniwrsytet nabrał kształt pałacu . Nie czekając ani chwili dłużej Richardson przekroczył próg ...
Rozdział 2 .
Gdy otworzył lekko trzęszące się drzwi , znalazł się w bogato urządzonym salonie . Gdzie tylko spojrzał można było zauważyć małe detale dopełniające nastrój wnętrza . Z jadnej strony stały pięknie obite fotele , z drugiej orginalnie wyrzeźbiony kominek , a na środku dominowały piękne marmurowe schody wiodące na pierwsze piętro . Richardson nie mógł odpędzić jednego słowa , które było w stanie opisać wszystko co ujrzał , "ogromny przepych"... nic więcej . Zmusił się do zrobienia kilku kroków naprzód , gdyż oślepiające świeczniki wywoływały w nim "mieszane" uczucia . Chciał już wejść do sali wykładowej , gdy drogę zagrodził mu mężczyzna ubrany w biały fartuch , który spytał go norweskim akcentem :
- Czy mogę prosić o kartkę z zaproszeniem ?
Richardson doskonale wiedział że w pośpiechu zostawił je w domu , więc zdecydował się odegrać małą scenkę , jakgdyby ją zgubił po drodzę .
- Przykro mi Msr ale musiałem ją po drodzę zgubić . Tłumaczył się Richardson
- Ma pan moje pełne współczucie Msr.Hokley , lecz muszę pana prosić o opuszczenie tego budynku . Odpowiedział stanowczo .
Męszczyzna zasłaniający wejście nie wyglądał jakoby dobrowolnie ustąpił , może rozsądnym wyjściem byłoby wręczenia mu kilku dolarów , które co prawda nie były oryginalnym zaproszeniem , ale zapewne równie dobrze spełniłyby swoją rolę .
Richardson chciał już włożyć rękę do kieszeni , gdy usłyszał znajomy , niezwykle głęboki głos . Doskonale zdawał sobie sprawę kogo zaraz ujrzy , lecz mimo to się odwrócił . Był to nikt inny jak sam profesor Wolfgang osobiście . Jak zwykle był nienagannie ubrany , lubował się w ciemnych kolorach dlatego noszony przez niego strój był zwykle w tych odcieniach . Wzbogacał go złoty medalion i czerwona chusta pod szyją . Jego oblicze wywołało na Richardsonie szeroki uśmiech z nutką westchnienia , nawiązującą do starych czasów. Nie tracąc czasu podszedł do profesora i powiedział :
- Minęło wiele czasu Wolfgang ... - wyszeptał
- Za wiele przyjacielu , dopiero cię znalazłem a ty znów się gdzieś wybierasz , nie zmieniłeś się ani trochę . - zażartował prrofesor .
- To źle ? - spytał
- Nic o tym nie wspomniałem . - odprł wymijająco .
- Lepiej chodźmy już na tą twoją prezentację - zaproponował
- Oczywiście , Doremi czy mógłbyś nas przepuścić ? - spytał uprzejmie męszczyznę w białym fartuchu .
- Naturalnie Msr Wolfgang - zasalutował
Gdy Richardson przekroczył próg sali wykładowej ogarnęła go ciemność . Całe pomieszczenie było starannie pozbawione wszelkiego światła , jedynie przy miejscach siedzących można było po chwili zobaczyć małe świeczniki . Na środku sali ustawione były krzesła i właśnie tam Richardson się udał . Kiedy usiadł poczuł że jego ciało się stopniowo zapada . Zdenerwowany ustąpił miejsce komuś innemu , a sam oparł się o ścianę , która była co prawda zimna i twarda ,ale wolał to niż przesadną przytulność . Wyjrzał trochę naprzód i zobaczył zarysy Wolfganga , który szedł pośpiesznie w kierunku szerokiego podestu na końcu sali . Ggy już pewnie stał na nim , wyjął z kieszeni mały , srebrny dzwoneczek , którego dźwięk uspokoił tłum widźów . Następnie podniósł z ziemi mało widoczny przedmiot . Zapewne były to tylko zapałki , ponieważ Wolfgang zgrabnie zapalił małą świeczkę , która mimo swej wielkości zdołała oświetlić całą ścianę . Po chwili na oświetlonej płaszczyźnie zaczęła widnieć mapa Wielkiej Brytanii . Na siedziącej widowni odbiło się to wielkim echem , jednak Richardson nie podziwiał tego czynu tak bardzo jak oni . Optyka była mu już dawno znana , więc doskonale wiedział że jeśli promienie świetlne wychodzące z źródła światła ( jakim jest świeczka ) kierują się na mały przezroczysty obiekt , nie odbijają się od niego lecz przez niego przechodzą . Jak nam wiadomo promienie świetlne nigdy nie podążają jedną ścieżką , tylko wybierają zróżnicowane drogi , w ten sposób tworzą na płaszczyźnie ( którą jest ściana ) wierną kopię pierwotnego obrazu , z tą różnicą że jest o wiele większy . Tą metodą posłużył się Wolfgang by ukazać nam pełną mapę Angli . Richardson oswojił się z tą teorią , lecz kryptolodzy z stowarzyszenia profesora najwyraźniej nie . Na mapie można było zaobserwować obszar oznaczony czerwonym kołem , znajdował on się na północ od Londynu . Richardson stał daleko , ale mimo to umiał odczytać ledwo widoczny napis pod czarnym punktem "Seed Mollow" , wyszeptał jakgdyby czytał egipskie hieroglify .
Po chwili profesor w całej swojej okazałości zaczął swoje przemówienie :
- Witam was przyjaciele !! Dzisiaj zebraliśmy się tu po to by skupić się na małym miasteczku położonym w Wielkiej Brytanii , mam na myśli Seed Mollow .
Po tych słowach wziął cienki kijek by pokazać czerwony zarys na mapie .
- Seed Mollow to miasteczko założone przez francuzkie hrabiostwo l`Sevoir które osiedliło się w Angli . Jest ono położone na terenach będocymi dawnymi polami bitew między Germanami i Brytami , ta wiadomość wzbudziła platkę iż są nawiedzone przez demony czy duchy . W miasteczku panuje niemiła atmosfera ze względu na często powtarzające się zbrodnie którymi zostali obarczeni "przybysze z zaświatów" , fakt pozostaje faktem iż nikt jeszcze nie był świadkiem takiego mordu , więc podchodzimy do tej wiadomości wyjątkowo sceptycznie . Pogoda w mieście jest taka sama jak w całej Brytanii , tylko jeszcze bardziej nasilona , mam na myśli częste burze , deszcze i nierzadko mgły , to jednak nie wyjaśnia czemu Seed Bollow nie rozwinęło się tak jak pozostałe Brytyjskie miejscowości . Na koniec dodam iż wioska jest zdominowana przez wiarę pogańską .
Gdy wszyscy zorientowali się że to już koniec , zaczeły się głośne wiwaty . Richardson nie podzielał tej opinii , ponieważ prezentacja była krótka oraz mało barwna . Wiedział on że applaus jaki dostał profesor był czystym wyrazem szacunku , który nie miał jednak nic wspólnego z prawdą . Mimo to zdecydował się nie wdrażać dłużej w ten temat i mimowolnie zaczął klaskać .
Kiedy wszyscy śpieszyli ku wyjściu Wolfgang dał znak dla Richardsona by ten przyszedł do niego . Hokley podbiegł do małych drewnianych drzwiczek na których widniał złoty napis " biuro Prof. Wolfganga " . Z tego co słyszał Richardson , Profesor rzadko zapraszał znajomych do swojego prywatnego biura . Nie zastanawiając się dłużej wchwycił za klamkę i wszedł . Pokój w którym się znalazł był co prawda mały , ale bardzo przytulny . Ściany były ozdobione malowidłami sławnych artystów , a biurko stojące na samym środku było wytworzone z najpiękniejszego odcienia brązu , jaki Hokley kiedykolwiek widział w swoim życiu .
- Twó referat bardzo dobrze się przyją ... - zaczął Richardson , poczym dokończył - ... u widzów .
- Jestem ci wdzięczny że nie powiedziałeś tego z jeszcze większym sarkrazmem .
Richardson chciał już coś powiedzieć , gdy zatrzymał oddech by się zastanowić co profesor chciałby ewentualnie usłyszeć .
- Sarkrazmu używamy gdy mamy komuś coś za złe , ironia jest tego przeciwieństwem ... - podją Richardson
- Lecz w obu przypadkach nie wyrażamy się pochlebnie o przedmówcy ... - odciął Wolfgang
To zdanie wzbudziło w Holkleu lekką nutkę rozbawienia ... , ... chociaż sam nie wiedział dokładnie czemu. - Proszę , usiądź - zaczął spokojnie profesor .
Richardson usiadł na pięknie obitym , kręconym fotelu .
- Zapewne masz wiele pytań ... mogę ci obiecać że otrzymasz wszystkie odpowiedzi .
- W takim razie , słucham .
- Mój referat był taki krótki i nieurozmaicony , ponieważ nie zawierał wszystkich informacji które napisałem .
- Więc czemu ich nie zamieściłeś ?
- Bo pomyślałem że należą się one wyłącznie tobie .
- Czyżby było w nich coś aż tak sekretnego ? Moim zdaniem to kolejna , rutynowa zbrodnia . Gdzie się odbyła jest mi w tym przypadku zupełnie obojętne .
- Posłuchaj mnie Richardson , posłuchaj mojej rady i nie jedź tam . Wysłano już tam pięciu posłańców , a żaden nie wrócił . Popełniono tam 4 zabójstwa w jednym miesiącu !!!
Ta informacja zaintrygowała Richardsona .
- A to tylko niektóre z informacji które dla ciebie przygotowałem , czy jesteś pewien że chcesz usłyszeć resztę ?
- Profesorze , moja decyzja jest nieodwołalna i pojadę tam bez względu na to czy mi pan pozwoli czy nie ... tam giną ludzie z niewiadomych przyczyn , a uciekanie przed problemami nie pomoże żadnemu z nas .
Wolfgang westchnął widząc wyraźnie iż Richardson nie ustąpi ...
- Orginalny referat z wszystkimi informacjami wysłałem już do Seed Mollow , jest bezpieczny i zaszyfrowany . Nie mam nic przeciwko temu byś z niego skorzystał . Zawiadomiłem już Msr. Van Williama że niedługo przybędziesz .
- Dziękuję że mi zaufałeś Wolfgang , na ciebie można liczyć ...
- Uważaj na siebie Richardson ... - szepną Profesor .
Kiedy Holkey wstał , był świadom że może to być ostatnie ich spotkanie , przeznaczenia nie da się zmienić , pomyślał ...
Rozdział 3
Richardson Hokley uwielbiał krótkie spacerki , lecz niemniej nienawidził długich podróży . Po niedługim namyśle zdecydował że ta należy do jego najbardziej niemiłych . Brytyjskie piaszczyste drogi nie należały do najbardziej zadbanych , były w nich liczne wgłębienia i pagórki , które wywierały na trzeszczącej dorożce nieprzyjemne wibracje . To pogłębiało tylko uczucie nudności . Anatomia człowieka była Richardsonowi dobrze znana , więc urwał kawałek jednej z swoich kartek , po czym zwinął je i umieścił sobie w uszach . Zrobił to ponieważ był świadom iż to niezwykle nieporządane uczucie jest powodem nagłych fal powietrza , które ludzki umysł nie jest w stanie tak szybko zarejestrować , one natomiast dostają się do niego tylko przez bębenki w uszach . Hokley mądrze postąpił blokując te dojście .
Richardson nie był w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie , czemu prof. Wolfgang podjął takie środki ostrożności przy transporcie swojego referatu że nawet nie pozwolił Hokleyowi zapoznać się z nim podczas tej paskudnej podróży . Wspomniał też że jest zaszyfrowany , lecz w jaki sposób było jedną z wielu niewiadomych które go ciągle nękały . Richardson rzucił okiem na swoje odręcznie rysowane mapy i stwierdził że od Seed Mollow dzieli go około jakiś dzień podróży . Następnie położył łokieć na surowym oparciu z drewna , po czym zagłębił się w krajobrazie , który był niepokojący i senny . Hokley otworzył okno by zaczerpnąć świerzego powietrza , lecz sekundę później uświadomił sobie że jest ono suche oraz przeszywające i że wdychanie jego można przyrównać raczej do udręki a nie przyjemności . Richardson starał się wyłapać więcej detali by zanotować je w swoim małym pamiętniku lecz przez niewiarygodnie gęstął mgłę , graniczyło to z cudem . Mógł on jedynie ujrzeć pola uprawne i strachy na wróble , które nie były za bardzo oddalone od niego . Akceptując to że nie może dokładniej zbadać otoczenia , odprężył się by nasłuchiwać dzwięki natury . Był poważnie zaskoczony gdy nie był w stanie wychwycić żadnego dzwięku czy odgłosu , tylko nieprzepełniona niczym cisza ... . To wszystko utworzyło przytłaczające wrażenie które Ricgardson starał się za wszelką cenę odrzucić i jak najszybciej zasnąć . Nie tracąc czasu przymknął oczy i popadł w nietrwały sen . Jakiś czas później obudziło go wycie wilków w lesie przez który przejerzdźał . W świetle nocnego księżyca dostrzegł prowadzącego który grzecznie otwiera mu dzwiczki i pokazuje by zszedł po wąskich schodkach na ziemie .
- Gdzie teraz jesteśmy ? - spytał uprzejmie Richardson
- Na miejscu , do Seed Mollow prowadzi ta ścieszka przez las , niestety jest zbyt wąska bym mógł tamtędy przejechać .
- Rozumiem - odparł Hokley , po czym chwycił swoje bagaże i ruszył bez pożegnania . Był zmuszony iść szybko , ponieważ ciągle wydawało mu się że słyszy za sobą tajemnicze kroki . Po sekundzie odniusł wrażenie że jakaś czarna smuga przeleciała koło niego . Postanowił nie zwracać na to uwagi i iść pośpiesznie dalej . Scieżka otoczona była skałami które dzieliły las na dwie części . Krok po kroku wiodąca dróżka rozszerzała się coraz mocniej i pokazała małe miasteczko w głębokiej leśnej dolinie .
Richardson otrząsnął się szybko i ruszył przed siebie , tak szybko jakoby goniło go stado wilków . Ściśnięta dróżka zmieniła się powoli w zabłoconą uliczkę , bez żadnej powłoki . W takich miejscach jak to Richardson tylko bardziej umacniał się w przekonaniu że świat zamiast się rozwijać stał nadal w miejscu , lub powoli się cofał . Już w starożytności imperium rzymskie budowało stukroć lepsze drogi , niż ta którą Hokley teraz obserwował . Nie zastanawiając się dłużej Richardson człapał po tej ścieżce dalej mając wrażenie że zaraz się wszystko zapadnie , pod wpływem jego ciężaru . Kilka sekund później był już przy bramie głównej . Gdy Hokley próbował ją otworzyć poczuł okropną woń starości , która otaczała to miejsce . Richard nie miał chęci rozważać nad tym kiedy ktoś z niej ostatni raz korzystał , gdyż rdza i zaschnięta farba roślinna mówią same za siebie . Łatwo otwożył on to stare przejście , po czym udał się w głąb wioski . Richardson uznał że umiejscowienie cmętarza przy samym wejściu to fakt wyjątkowo niespotykany . Na prawie już połamanych krzyżach siedziały ogromne kruki , których odgłos przeszywał uszy Richardsona i sprawiał że przechodziły mu ciarki po plecach . Miasteczko było niewiarygodnie ciche , nie licząc tego że po swojej tymczasowej drodze nie spotkał żadnych ludzi , po prostu nikogo . Hokley wolał już nad tym nierozmyślać i zwyczajnie szukać ratusza , jeśli tu wogule taki istnieje , a jeśli tak to przez tą nieustanną mgłę był bardzo trudny do zauważenia . Hokley czasem odczuwał że jego buty powoli stają się jednym z błotnistą nawierzchnią i coraz trudniej jest mu stawiać kolejne kroki . W tej zacofanej mieścinie nie było żadnych drzew , nie licząc oddalonego o kilkaset metrów ciemnego lasu . Cała przyroda sprawiała tutaj wrażenie zatrutej , jakgdyby jeszcze rządziła tu wojna . Pierwszym budynkiem który Richardson zauważył był zbity z białych desek kościół , Hokley nie poświęcił mu zbyt wiele uwagi , ale wywnioskował że musiał jeszcze być blisko cmentarza . Stawiając pewne kroki i ciągnąc za sobą ciężkie waliski , każda chwila dłużyła się nienaturalnie . Richardson wydobył z siebie niepewny uśmieszek gdy przypomniał sobie śnieżycę w Nowym Yorku , która mimo swej natarczywości miała niezapomnianiy urok . W tym miejscu wszystko było zupełnie obce i inne , w negatywnym znaczeniu tego słowa . Hokley wypuścił z trudnością powietrze z płuc gdy stał przez tawerną która miała być miejscem jego spotkania . Architektura i styl budowy tego budynku nawiązywały do kultury niederlandskich domostw , które miały białe ściany zakryte brązowymi deskami i były zakończone spiczastymi dachami . Richardson nigdy nie gustował w takiego rodzaju wykończeniu , lecz była to interesująca alternatywa w porównaniu z pozastaniem w tym nieprzyjemnym otoczeniu .
Zwlekając parę minut Richardson w końcu otworzył grube , drewniane dzrzwi i zobaczył przed sobą niesamiwite wnętrze . Podłoga była zakryta grubymi futrami niedźwiedzi , na ścianach widniały okropne obrazy i małe dywaniki . Hokley przypomniał sobie że w takiej kulturze zyskały miano tak zwanych "arrasów" . Na górnej strefie dość dużych ścian przykręcone były liczne głowy i trofea myśliwych , którzy wypychali swe ofiary i wieszały je w swych siedzibach . "Barbarzyńcy" pomyślał Richardson . Ponownie wrócił swymi myślami do Ameryki i eleganckiego wnętrza uniwersytetu Wilson . Tutaj mógł jedynie o czymś takim pomarzyć . O gustach podobno się nie rozmawia , ale ci ludzie nie zostali obdażeni przez los choćby najdrobniejszą częścią poczucia estetyki .
Przez jaskrawe światło u góry , mógł dostrzec jedynie zarysy tych wszystkich elementów , ozdabiających wnętrze . W gospodzie panowała spokojna atmosfera , tylko kilku zmęczonych podróżników i zapracowanych handlarzy , popijało trunki alkocholowe . Zwykli mieszczanie , nie mieli na to wystarczejąco pieniędzy . Po chwili Richardson zadecydował , by do swoich wewnętrznych rozmyślań , powrócić później . Niechętnie podniósł swoje ciężkie torby , po czym udał się w kierunku małego baru . "Może od gospodyni stojącej za nim , dowiem się czegoś więcej o tym Van Williamie" , pomyślał .
- Dzieńdobry .
- Dzieńdobry , dzieńdobry . - odpowiedziała , zupełnie go ignorując .
- Czy wie pani może , gdzie spotkam Msr.Van Williama ?
- A któż pan jest ?
Hokley był bardzo uprzejmy , ale wolał zachować możliwą dyskrecję .
- Moje imię nie gra wielkiej roli .
- To może pan od razu sobie iść . - burknęła zirytowana .
- Powinna pani wiedzieć tylko tyle , że przybywam z Nowego Yorku i muszę pilnie widzieć się z Msr. Williamem . - westchną zmęczony Hokley , wiedząc że ta rozmowa zaczyna robić się zbyt długa .
- Z Nowego Yorku powiada pan ...
Otyła kobieta sprawiała wrażenie , jakgdyby się nad czymś zastanawiała . Po chwili rzekła :
- Czy to napewno Pan ? - spytała podniecona .
- Najwyraźniej . - odpowiedział spokojnym tonem Richardson .
Rozdział 4
Gęste mgły były typowe w tej części Angli . Więc nikogo nie dziwiło , gdy nagle ujrzał przed sobą postać , której przed sekundą nie widział . Niektóży sprawiali wrażenie zjaw , wynurzających się z mgły . W tym momencie kształtowała się z niej kolejna osoba . Twarz miała bladą niczym śnieg na ulicach Nowego Yorku . Włosy rozwichszone i czarne , jak krucze pióra . Był to dojrzały mężczyzna , noszący ciemne , porwane szaty . Uwarznie oglądając się na wszystkie strony ściągną kaptur , po czym poszedł w kierunku starych drzew . Przy jednym z nich stała młoda dziewczyna . Na jej widok mężczyzna cicho wyciągnął mały , kosztownie ozdobiony sztylet i rzekł metalicznym tonem :
- Lasy to doprawdy dziwne miejsca . Potrafią tak szybko zmieniać swoją postać . Rankiem przyodziewają pogodne szaty , naśladując przy tym "Rajski ogród" , a nocą zrzucają je przypominając ponury cmentarz . Cóż za ironia natury , prawda ?
- Zostaw mnie w spokoju ty odrażający potworze . - powiedziała płacząc .
Mężczyzna odwrócił się napięcie , starając się nie okazywać przy tym złości .
- Czyż naprawdę jestem taki okrutny ? Pragnę jedynie dobra i sprawiedliwości , tak jak reszta mojej rodziny . - stwierdził .
- Ty nazywasz to rodziną ?
- Istnieje wiele rodzin . Nie trzeba się ich bać , tylko ... je zaakceptować . To doprawdy ... szczególne uczucie gdy wiesz że byłeś przez całe życie ślepy , a jednak poznajesz kogoś , kto jest w stanie otworzyć ci oczy .
- Nie poznaje ciebie . - krzyknęła przestraszona .
- Bo nigdy nie znałaś . - powiedział beznamiętnym głosem .
Po chwili zastanowienia wyciągną łagodnie rękę i rzekł ...
- Chodź ze mną i doceń tę szansę , którą ci daję .
Młoda dziewczyna o rudych włosach milczała . Po czym z nienawiścią w oczach plunęła mu twarz .
Marszcząc brwi i uśmiechając się kącikiem ust powiedział :
- Nie sądzisz , że oczy to najbardziej fascynujący element ludzkiego ciała ? Są niezaprzeczalnym odbiciem naszej duszy . Mostem łączącym dwa światy . Światłem symbolizującym nadzieję w bezkresnej otchłani rzeczywistości . Jednak ... każde światło kiedyś gaśnie .
Po tych słowach strach dziewczyny był niemal namacalny .
- Uzmysłowiłaś mi jak krucha zawsze była twoja dusza . - dodał bezuczuciowo .
Mężczyzna zbliżył się do niej , przyciskając jej plecy do spruchniałej powłoki drzewa . Natura stawała się coraz bardziej niespokojna . Nagle zerwał się wiatr , który bez przerwy targał zmarszczone liście drzew , po wszystkich możliwych miejscach . W pewnej chwili był tak silny , że jego podmuch przypominał rozpaczliwy śpiew . Gdy ucichł , dobiegł z oddali trzeci głos . Gorzki i suchy niczym jałowy krajobraz .
- Nadzieja jest matką głupców , Quantro . - sykną .
Mężczyzna w czarnych szatach , będąc zaskoczonym słysząc swoje imię , odwrócił się i ujrzał postać ubraną podobnie do niego , tylko zakapturzoną. Jedyne co można było zauważyć to długie i stare dłonie , zakończone paznokciami jak szpony . Quantro pochylił lekko czoło na znak szacunku , po czym rzekł wyjątkowo podreślając ostatni wyraz :
- W rzeczy samej , Dominus ( lat.Panie ).
Nie był on jednak w stanie zobaczyć wyrazu twarzy swego rozmówcy , ponieważ była ona skrywana przez cień .
- Zakończ wreszcie ten żałosny teatrzyk . - nakazał.
- Myślałem że może być jeszcze dla nas przydatna . - argumentował Quantro .
- Nie jest już potrzebna . - zakomunikował dokładnie i powoli .
Quantro nie odpowiedział . Lecz odwrócił się i chwilę popatrzył na dziewczynę . W umyśle słyszał tylko słowa swego mistrza "zgaś światło w jej oczach" .
- Dałem ci wybór . Okazałem ci łaskę , a ty ją odrzuciłaś . Wszyscy musimy ponosić konsekwencje naszych czynów . - mówił z lekką nutą dumy w głosie .
- Przestań się usprawiedliwiać , marny tchórzu ! Myślisz że w ten sposób do czegoś dojdziesz ? Ty nie jesteś zły , jesteś słaby i zakłamany . Ale to się skończy . Kiedyś się wszystko sko.......
Chociaż starała się za wszelką cenę złapać powietrze , nie zdążyła wypowiedzieć ostatniego słowa . Smak goryczy na jej ustach stawał się coraz bardziej dokuczliwy . Każde przełknięcie można było przyrównać do próby picia gorącej siarki . Wszystko co widziała stawało się jeszcze bardziej ciemne , a obraz przed jej oczami rozmazany. Pod naciskiem drżących mięśni upadła na ziemię , nie słysząc prawie nic prócz swego płaczu . Krztusząc się własną krwią próbowała wstać , lecz nie miała wystarczająco siły . Nie czuła już prawie nic , po za łzami na twarzy . Była świadoma zbliżającego się końca . Lecz przed nim spojrzała się jeszcze raz na niewzruszoną twarz Quantro . Jego oczy były czarne niczym cień , podobnie jak cała jego postać . To były jednak tylko pozory . Pod tą ciemną zasłoną ukrywał żal i smutek , który go powoli zżerał. Chciała by wraz z jej wzrokiem czuł brzemię swego uczynku . Tak jak powiedział " wszyscy musimy ponosić konsekwencje naszych czynów ".
Quantro wpatrywał się jeszcze parę chwil w sztylet , którym dźgną swoją leżącą w kałuży krwi siostrę . "Są etapy poświęceń które jesteśmy gotowi przyjąć" pomyślał . Po czym szepnął :
- Dałem ci wybór , Margarite.
- Wybór to iluzja , stworzona przez tych , którzy są warci życia . Myślałem że już to pojąłeś , Juliuszu Quantro . Powiedział szyderczym głosem .
Juliusz zastanowił się chwilę nad słowami swego mentora .
- Więc nie wierzysz w przeznaczenie ? Spytał wiedząc że to retoryczne pytanie .
- Skąd takie przepuszczenie ? Odpowiedział podejmując grę .
- Jeśli założymy że każdy człowiek ma przeznaczenie , musimy odrzucić naszą wiarę w wolny wybór . Skoro wszystkie drogi prowadzą do tego samego wyjścia , jaki wpływ mają na kreujące nas przeznaczenie?
Czy wogóle mają ? Czy wogóle istnieją ? Czy przeznaczenie , czy może wybór jest esencją naszego życia ?
I wreszcie : Jak możemy mieć wybór jeżeli nasze przeznaczenie jest już zweryfikowane ? I czy gra to jakąś rolę ? Jak możemy być w takim przypadku wolni ? Jeżeli myślimy że mamy wybór i równocześnie wierzymy w przeznaczenie , przeczymy samemu sobie . Powiedział Quantro tonem nauczyciela .
Jego rozmówca nawet się nie wzdrygną pod naporem pytań . Zamiast tego ściągnął kaptur , by brzmieć wiarygodniej . Quantro nie po raz pierwszy ujrzał twarz swego pana . Tę pozbawioną uczuć , zimną jak lód i nieprzyjemną jak widok trupa twarz . To co sprawiało że wyglądała tak nieziemsko to brak jakiejkolwiek mimiki czy emocji . Była wiecznie taka sama , niezmienna , na kształt skały . A oczy na niej błękitne niczym najgłębsze morze , lecz mimo tego płytkie i bez wyrazu . Normalny człowiek uciekłby w popłochu widząc tekie oblicze , jednak Quantro przyzwyczaił się do tego niecodziennego widoku .
Kontynuując rozmowę postać przemówiła :
- Ależ Juliuszu jedno nie przeczy drugiemu . Przeznaczeniem słabszych jest ustępować potężniejszym , przeznaczeniem pokonanych jest służyć zwycięzcom . W jaki sposób to się wypełn , jest mi doprawdy obojętne .
Quantro nie wiedział teraz komu ma wierzyć . Dręczyła go jedna niewiadoma , czy jego mentor powiedział mu to co naprawdę myśli , czy była to kolejna manipulacja . Przez cały czas trwania tej rozmowy nie mógł odpędzić nawiedzających go myśli , o swej siostrze . Nie przejmował się tym specjalnie , ale ciągle go ciekawiło to zdarzenie . Nawet nie wiedział kiedy popadł w amok rozmyślań . Pod natłokiem pytań które go nękały postanowił usiąść . Kraczenie wron robiło się dla niego coraz bardziej nieznośne . Zmęczony swoim życiem wyciszył się i zamknął oczy . Nadal jednak nie uzyskał odpowiedzi . A nawet nie był pewny czy chciał ją usłyszeć . Jaki sens miało życie jego siostry ? Czy musiała umrzeć akurat tutaj ? Zabita przez własnego brata ? Na myśl o tej ironii losu , Juliusz uśmiechną się mimowolnie . Ale wciąż nie mógł znaleźć
upragnionego spokoju . Zabrnął w własne myśli tak daleko , że go oślepiły .
- Coś cię dręczy , synu ? Spytała postać , stając się przy tym nadać swemu głosowi traskliwe brzmienie .
- Możesz mi powiedzieć , czemu tu jesteśmy ?
Postać splotła swe okropne dłonie , po czym zastanowiła się chwilę . Czuła że wątpliwości Juliusza zaczynają się powoli ujawniać .
- Dwóch powinno potęgę dzielić . Nie mniej , nie więcej . Jeden ma ją uosabiać , a drugi pożądać . Przypomniała spokojnie .
- Ach tak ... . Westchną Quantro .
- Widać że jesteś zmęczony Juliuszu , jednak mam dla ciebie jeszcze parę obowiązków . Nikt nie zrobi tego lepiej niż ty . W ostatnim czasie okazałeś się wyjątkowo pomocny i lojalny , więc myślę że to tobie ma przypaść ta chwała . Dziś usunąłeś jedną z ostatnich przeszkód na drodze realizacji naszych planów , a tym samym ostatnią więź łączącą cię z dawną rodziną . Możesz być z siebie dumny . Już niedługo się ponownie odrodzimy . Powiedział nadwyraz spokojnym tonem .
- Powrócimy w chwale , odzyskamy honor mój panie . Rzekł Juliusz otrząsając się z amoku .
- Uważaj czego sobie życzysz . Honor jest słabością , umarli nie mogą go już wykorzystać .
Ponagliła go postać .
- Tak czy inaczej . Na ziemi czystej pojawił się nowy nieprzyjaciel . Kontynuowała .
- Jaki ? Spytał niewzruszony Juliusz .
- Słyszałeś o Richardsonie Hokley ?
- Można powiedzieć że go nawet znałem .
- Świetnie . Zatem będzie twoim następnym celem .
- Jeśli ma to służyć naszemu społeczeństwu . Powiedział ponurym głosem , odgarniając długie włosy .
- Wiesz gdzie mamy się spotkać następnym razem .
- Aż za dobrze . Odpowiedział Quantro uśmiechając się .
Po tych słowach postać w czarnych szatach zniknęła . A Juliusz , nie poświęcając chwili by ostatni raz spojrzeć na siostrę , odszedł bezszelestnie .
Proszę czytać i oceniać !!!
Jeśli miejscami nie czyta się zbyt komfortowo ( ze względu na zbyt duże odstępy , urywające się w środku zdania , itp . ) to przepraszam , ale pisałem to w AbiWord"dzie .