TWÓJ KOKPIT
0
FORUM Doktryna Tarkina

Postacie Graczy

Bolek 2009-04-12 20:57:00

Bolek

avek

Rejestracja: 2007-03-18

Ostatnia wizyta: 2025-01-15

Skąd: Inowrocław

Aby dołączyć do gry napisz na gg 4999052, lub maila bolewicki@interia.pl

Zanim to jednak zrobisz przeczytaj przynajmniej temat "Tworzenie Postaci", chociaż powinieneś wszystkie.

LINK
  • Rodney Core

    Foleb 2009-04-12 20:59:00

    Foleb

    avek

    Rejestracja: 2007-12-13

    Ostatnia wizyta: 2022-04-09

    Skąd:


    Imię i nazwisko Rodney Core
    Gracz Foleb
    Klasa Jedi
    Rasa Człowiek
    Wiek 30 lat
    Płeć mężczyzna
    Wzrost 1.80
    Waga 80 kg
    Przeznaczenie Ratunek

    Startowy Ekwipunek
    - 2550 CR
    - miecz świetlny (niebieski)
    - Cyfronotes
    - Elektroniczna lornetka
    - Komunikator



    Rodney Core urodził się w 32 BBY na Dantooine. Młody Core nigdy nie poznał swoich rodziców, gdyż będąc jeszcze dzieckiem został odkryty i zabrany na szkolenie Jedi. Wiadomo tylko że jego ojciec był ubogim farmerem, posiadał niewielkie gospodarstwo na Dantooine.

    Jego szkolenie, przebiegało bez szczególnych incydentów. Rodney robił szybkie postępy.
    Do dziesiątego roku życia, nie dostrzegano w nim specjalnych talentów. Jednak Rada szybko zmieniła decyzję, gdy odkryli w młodym padawanie umiejętność leczenia.
    Podczas jednej z walk treningowych zdarzył się wypadek. Jeden z padawanów został ciężko raniony. Rodney instynktownie uleczył go – choć z początku nie wiedział jak to się stało. Nie potrafił jeszcze panować nad swoim talentem. Natychmiast Rodney zyskał swojego pierwszego mistrza. Był to Kalamarianin – Shaenn Hev.

    Przez następny rok mentor nauczał swojego padawana – doskonalił jego nabyte umiejętności. Dosyć późno bo dopiero w 20 BBY, Rodney zbudował swój pierwszy miecz świetlny. Jego kryształ był błękitnej barwy – Core odnalazł go w jaskiniach na Dantooine. Podczas spaceru na równinach planety, napotkał mężczyznę, który miał na niego dziwny wpływ. Core poczuł drgania mocy. Wiedział że coś łączy go z tym człowiekiem. Był to jego ojciec. Jednak wtedy pojawił się mistrz Rodney’a, który natychmiast zabrał padawana ze sobą.

    Wkrótce mistrz i uczeń zostali wysłani na planetę Honoghr, jako uzdrowiciele Jedi. Była to pierwsza misja bojowa młodego Rodneya. Podczas jednej z potyczek Shaenn został ciężko ranny. To właśnie wtedy dzięki pomocy swojego padawana uzdrowił swoje ciało. Zawiązała się wielka więź pomiędzy młodym Corem, a kalamarianinem. Od tamtej pory, z łatwością potrafili nawiązać ze sobą kontakt telepatyczny. W roku 19 BBY, Rodney przebywał na planecie Sump na zewnętrznych rubieżach. Wraz z mistrzem prowadzili śledztwo w sprawie zaginięcia gubernatora planety. Niedługo po wykonaniu misji, Shaenn Hev odebrał komunikat o przeprowadzanej Czystce Jedi, pochodzący prawdopodobnie z świątyni Jedi.
    Kalamarianin zabrał młodego Core’a, na ojczystą Mon Calamari. Mając uznanie wśród innych Kalamarian, zorganizował kryjówkę dla siebie i ucznia.
    Mimo iż, żyli jako Jedi w tajemnicy, Shaenn nadal rozwijał umiejętności ucznia. Rodney do perfekcji opanował sztukę leczenia.

    W 17 BBY, Shaenn Hev został schwytany przez grupę Quarrenów i wydany Imperium. Rodney zdołał uciec, jednak wraz z brakiem obecności swojego mistrza jego wrażliwość na moc zaczęła słabnąć. Mając piętnaście lat, Core opuścił Mon Calamari w poszukiwaniu mistrza. Jednak nie wyczuwał już łączącej ich więzi mocy. Rodney uświadomił sobie że jego mistrz nie żyje. Postanowił zapomnieć o swej przeszłości. Swój miecz świetlny zakopał w jaskini na Dantooine, co było ostatnim aktem zniszczenia swojej prawdziwej tożsamości.

    Przez następne lata, Core mieszkał w ośrodku medycznym na Korelii, gdzie pełnił służbę pielęgniarza. Wiele razy jego zdolności, pomogły mu w pracy, gdzie zdobył uznanie i już mając zaledwie 20 lat stał się głównym lekarzem na jednej z sekcji. Życie Core’a toczyło się dalej. Był coraz bardziej popularny, wiele razy ratował życie pacjentów – dzięki mocy. Choć tak bardzo chciał utracić z nią kontakt – zdolność leczenia nadal mu towarzyszyła.
    Niedługo po tym jak Rodney skończył 25 lat, został wysłany wraz z misją imperialną na Dantooine. Był wśród naukowców mających wyleczyć zarazę z ogarów Kath.
    Będąc w pobliżu jaskini kryształowej Core usłyszał wołanie mocy. Gdy dostał się do środka jaskini, w miejscu, gdzie w niegdyś zakopał swój miecz świetlny objawił się mu duch Shaenn’a Heva – starego mistrza. Dawny mentor opowiedział o okolicznościach swojej śmierci – winne było za to Imperium.
    Cienie z przeszłości powróciły. Rodney Core otworzył się na wpływy mocy. Szybko zrezygnował ze swojej posady na Korelli i zamieszkał na Dantooine, gdzie pod nadzorem zjawy Shaenn’a zgłębiał tajniki mocy.

    Do 1 BBY, Rodney podróżował po Galaktyce w poszukiwaniu innych Jedi...

    LINK
  • Leiv Hen

    pgkrzywy 2009-04-19 01:14:00

    pgkrzywy

    avek

    Rejestracja: 2008-11-12

    Ostatnia wizyta: 2013-08-18

    Skąd: Warszawa

    Leiv Hen (aka Cath Flo)

    Dane:
    Rasa: Kel Dor, mężczyzna
    Urodzony: 49 BBY (47 lat), Dorin
    Droid: Astromech R5D3 ‘Iskierka’
    Statek: Firespray 31 ‘Ręka Mistrza’
    Żyjący krewni: brak



    Opis:
    Leiv Hen, jeśli chodzi o wygląd, jest typowym przedstawicielem swojej rasy o intensywnie pomarańczowym odcieniu skóry. Jest szczupły, o średnim wzroście. Jest w sile wieku oraz nienagannej kondycji fizycznej. Leworęczny. Ubiera się jedynie w czarne ubrania bez żadnych nadruków, charakterystyczne są płaszcz z kapturem oraz rękawice, których nigdy nie zdejmuje. Nie rozstaje się także ze swoim kryształem, zawieszonym na szyi – prezentem ślubnym od zmarłej żony. Uzbrojony jest w nóż, ukryty po zewnętrznej stronie lewego buta, a także w mały blaster, w kaburze na prawym udzie. U pasa ma sakwy, w których chowa wyposażenie – takie jak chipy kredytowe, komlink, datapad, czy też zapasowe ogniwa energetyczne.

    Dzieciństwo i młodość
    Leiv Hen urodził się blisko 30 lat przed Wojnami Klonów na ojczystym świecie Kel Dorów, Dorin. Był jedynakiem, a jego wczesne dzieciństwo było dość przeciętne. Pochodził ze średnio zamożnej rodziny – rodzice Cath i Toula Hen’owie poświęcali dużo czasu na jego wychowanie, jednocześnie ciężko pracując by zapewnić mu dostatni byt i odpowiednią edukację. Był dzieckiem aż nadto bystrym jak na swój wiek, lecz cenił sobie spokój, ciszę i nigdy nie nawiązywał bliższych znajomości z rówieśnikami. Jako noworodek został poddany testom na obecność midichlorianów, jednak rodzice nie oddali go ani mnichom Baran Do, ani wysłannikom Zakonu Jedi. Przez całe życie Moc dawała mu subtelne podpowiedzi i znaki, którym nauczył się ufać, lecz nigdy nie zrozumiał do końca ich natury.
    Rodzice Leiv’a prowadzili sieć kantyn mieszczącą się w stolicy Dorin i liczyli na to, że syn pewnego dnia przejmie ich interes. Mieszkali we trójkę we własnościowym mieszkaniu, a Leiv dorastał w dobrobycie. Nigdy nie sprawiał problemów wychowawczych, był sumienny i pracowity. Opuścił dom w wieku 24 lat - jako drogę życiową dla siebie obrał karierę naukową na Uniwersytecie Dorin – kształcił się w dziedzinach humanistycznych, a rodzice zaakceptowali jego wybór. Przewodniczył zebraniom samorządu i aktywnie uczestniczył w życiu swojej uczelni, jednocześnie pracując na swoje utrzymanie. Krótko po wyprowadzce poznał swoją pierwszą i jedyną miłość – o trzy lata od niego młodszą Sheil Flo. Pobrali się i zamieszkali razem w przeddzień wybuchu Wojen Klonów, gdy Leiv miał 27 lat, a pamiątką tego wydarzenia, i zarazem prezentem ślubnym od Sheil’i, jest kryształ Adegan, który stale nosi na wisiorku na szyi.

    Wojny Klonów
    Dla Leiv’a i Sheil’i wojna była czymś odległym i odrealnionym, znali ją tylko z reportaży z Holonetu. Przez całe życie nie opuścili swojej planety, i do spraw galaktycznej polityki nie przywiązywali większej wagi. Wiedli spokojne i szczęśliwe życie, Leiv pracował na Uniwersytecie a Sheila kończyła edukację. Wszystko to zmieniło się w drugim roku Wojen Klonów, gdy delegacja Jedi, na czele z Kel Dor’skim mistrzem Plo Koon’em, otrzymała od mnichów Baran Do pomoc. Na orbicie Dorin pozostała flota republiki, na powierzchni planety garnizon żołnierzy, zaś Adepci Baran Do wspomagali Zakon w Wielkiej Armii Republiki.
    Sprowokowało to Separatystów do ataku na stolicę Kel Dorów. Został on szybko odparty przez siły Republiki, ale cywile ponieśli olbrzymie straty. Głównym celem ich ofensywy była świątynia Baran Do, jednak chcąc złamać ducha obrońców i wprowadzić chaos, zaatakowali obiekty mieszkalne stolicy podczas nocy. Flota Separatystów wyskoczyła z nadprzestrzeni, a szpiedzy Konfederacji zdetonowali ‘bomby tlenowe’, a ten życiodajny gaz dla wielu innych istot, jest dla mieszkańców Dorin śmiertelny. Leiv tego dnia pracował do późnej nocy na Uniwersytecie, dzięki czemu cudem uniknął śmierci, jednak ofiarami ataku, który miał miejsce w jego dzielnicy mieszkalnej byli zarówno jego rodzice, jak i żona. Życie Leiv’a legło w gruzach, a w jeszcze większą rozpacz popadł, gdy lekarze ujawnili, że Sheil’a spodziewała się dziecka.

    Podróżując wśród gwiazd.
    Leiv odziedziczył majątek i firmę rodziców, która natychmiast spieniężył. Zrezygnował z pracy na Uniwersytecie, aby odciąć się od bolesnych wspomnień związanych ze zmarłą żoną i postanowił zostawić przeszłość za sobą. Postanowił opuścić po raz pierwszy w życiu rodzinną planetę. Podszkolił się w pilotażu i nabył statek – Firespray’a 31, razem z droidem astromechanicznym z serii R5. Statek nazwał ‘Ręką Mistrza’, droid o damskiej osobowości stał się ‘Iskierką’.
    Latanie stało się jego pasją i sposobem na życie – opuścił w roku 20 BBY Dorin i udał się w podróż po okolicznych systemach. Szybko znalazł pracę jako pilot, podróżował od systemu do systemu, transportując ładunki, jak i pasażerów. W trakcie długich lotów w nadprzestrzeni pogłębiał swoją wiedzę z zakresu technologii, nauczył się rozumieć język binarny, którym posługiwał się jego droid. Statek stał się jego domem, a koniec wojny, zdrada Jedi i upadek Republiki nie zrobiły na nim większego wrażenia. W roku 16 BBY był już całkiem niezłym pilotem, Zewnętrzne Rubieże znał jak własne podwórko, dorobił się też małej fortuny. Nie miał w tamtym okresie żadnych przyjaciół, a kontakty z innymi istotami ograniczał bo czysto biznesowych. Swój statek utrzymywał zawsze w świetnej formie, przeprowadził w nim kilka modyfikacji. Latał od systemu do systemu, biorąc zlecenia i wydając zarobione kredyty na wszelkiej maści rozrywki.

    Od biznesmana do zbiega
    Po raz kolejny los nie okazał się dla Leiv’a łaskawy, gdy miał miejsce incydent na planecie Naboo w roku 13 BBY. Po dostarczeniu towaru, i spędzeniu wieczoru w kantynie, podczas powrotu do ‘Ręki’ Leiv był świadkiem pobicia młodego Gungana przez kapitana straży portowej. Dziecko zmarło na skutek obrażeń zadanych przez strażnika, a sprawa trafiła do sądu miasta Theed, gdzie Leiv został wezwany, aby zeznawać. Sprawa była o tyle ważna, że jego wersja wydarzeń miała kluczowe znaczenie dla całego procesu. W przeddzień rozprawy dostał anonimową wiadomość, sugerującą mu szybki i dyskretny odlot z planety, dla jego ‘bezpieczeństwa’, ale Leiv zdecydował nie dać się zastraszyć, i kierowany chęcią wymierzenia sprawiedliwości, nie ugiął się. Zeznawał prawdę, co zaowocowało szybkim skazaniem Kapitana Straży i odszkodowaniem dla rodziny. Leiv, widząc triumfującą sprawiedliwość, nie spodziewał się, że przed odlotem z planety zostanie zatrzymany i uwięziony.
    Za zeznawanie przeciwko władzy postawiono mu wiele fikcyjnych zarzutów. Długie dni spędził zamknięty w celi, bity i poniżany przez strażników. Walczył o swoje prawa, żądał prawnika, ale nic nie mógł zdziałać, nie otrzymał od nikogo pomocy. Życie nieludzi w Imperium w tamtym okresie było bardzo ciężkie, a Leiv padł ofiarą prześladowań rasowych. Po długich dniach zamknięcia, które doprowadzały go na skraj szaleństwa, odbył się pokazowy proces, a w rezultacie został skazany na kilka lat więzienia.
    W więziennej celi poznał pierwszą w życiu, jeśli nie liczyć żony, bratnią duszę, Screet’a. Młody Duros nie był istotą bez skazy, a zamknięty został za drobne malwersacje finansowe. Zaprzyjaźnili się, i w zamian za obietnicę transportu poza system Screet wtajemniczył Leiv’a w plan ucieczki z kompleksu. Po kilku tygodniach spędzonych we wspólnej celi nadarzyła się okazja, i obaj uciekli. Odzyskali ‘Rękę Mistrza’ na pokładzie której nadal znajdowała się ‘Iskierka’ i pomimo, że Firespray został poważnie uszkodzony udało im się uciec. Długo naradzali się nad celem podróży, by w końcu wybrać znajdującą się w przestrzeni Huttów pustynną Tatooine. Imperium nie miało tam stałego garnizonu, a planeta była oddalona od ważniejszych hiperprzestrzennych szlaków handlowych – idealne miejsce dla zbiegów.

    Wygnanie
    Leiv po raz drugi w życiu stracił swoją osobowość i stał się zupełnie nową personą. Jego psychika została zdruzgotana, a jedyne co mu zostało to wierny droid i rozlatujący się statek. Stał się chłodny, cyniczny i nieco arogancki, a lekcja, jaką otrzymał od życia uświadomiła mu, że w galaktyce nie ma miejsca na współczucie i bezinteresowną pomoc. Obiecująca kariera pilota legła w gruzach, wysłany został za nim list gończy, a wszystkie jego konta bankowe zostały zablokowane. Mizerny zapas gotówki, który trzymał w schowku ‘Ręki’ nie był w stanie pokryć kosztów niezbędnych napraw statku, i po raz pierwszy młody Kel Dor został bez środków do życia.
    Po dotarciu na Tatooine Screet udał się w swoją stronę, ale utrzymywał z Kel Dorem okazjonalny kontakt, dla którego był jedyną przyjazną duszą na całej planecie. Leiv musiał przystosować się do ostrych realiów pustynnego świata, imał się wielu różnych zajęć, pracował w kantynach i na wodnych farmach. Z trudem wiązał koniec z końcem, by opłacić miejsce w porcie dla swego uszkodzonego statku.

    Szmuglowanie i inne zajęcia
    Po pół roku Leiv’ dostał informację od Screet’a, że gangster Jabba potrzebuje nowego pilota. Duros, mając w pamięci umiejętności pilotażu kompana, które mu wszakże uratowały życie, zaproponował kandydaturę Leiv’a i jeszcze tego samego dnia odwiedzili Pałac Hutta. Boss świata przestępczego był tak zachwycony pokazem umiejętności i pewnością siebie przybysza, że pokrył koszty naprawy ‘Ręki Mistrza’ i zapewnił Leiv’owi komnatę w swym pałacu, a wszystko to było wliczone w pięcioletni kontrakt, który zawarli. Z pierwszym ładunkiem wyruszył następnego ranka i od tego czasu w ładowni jego statku ciągle znajdowały się wszelkiej maści przyprawy i broń.
    Kel Dor szybko zaaklimatyzował się w pałacu, nie miał w nim żadnych liczących się wrogów, a jego wrodzona charyzma zjednała mu wiele wpływowych istot. Po wygaśnięciu kontraktu zrezygnował z bycia przemytnikiem, i tylko okazjonalnie zabierał jakiś bardzo dochodowy transport. Zdobyte przez ten czas znajomości otwierały przed nim wiele nowych dróg i możliwości, z czego skwapliwie korzystał. Jego partnerem został Screet. Zajmowali się przeróżnymi rzeczami – od przekrętów finansowych począwszy, poprzez porwania dla okupu, na pirackich atakach na fregaty kończąc. Leiv był mózgiem wszystkich operacji, i ze zdumiewającą dokładnością przewidywał rozwój sytuacji. Znał się na ludziach i był przekonywującym aktorem.

    Iść za głosem serca
    Leiv był wtedy jednym z jego bardziej zaufanych ludzi, gdy w roku 2BBY Jabba oficjalnie przejął kontrolę nad swoim Kajidic’iem. Przywódca Huttów poprosił go, by udał się na Coruscant, gdzie w razie potrzeby mógłby doglądać jego interesów, a także obserwować ruchy wracającego do dawnej potęgi Czarnego Słońca. Z początku Kel Dor nie był tym pomysłem zachwycony, ale w decyzji pomogła mu wizja, która miał poprzedniej nocy. Podświadomie wiedział, że była ona czymś więcej niźli snem, a widział w niej swoją śmierć, która miała ona miejsce podczas chaotycznej bitwy na morzu wydm. Zrozumiał, że wizja się spełni jeśli pozostanie w Pałacu. Nadszedł ten czas, kiedy po ponad dekadzie musi opuścić miejsce, które zwał domem. Przybrał fałszywą tożsamość ‘Cath Flo’, wyszykował ‘Rękę Mistrza’ i odlatując spojrzał na Tatooine… Mając dziwne wrażenie, że widzi tą pustynną planetę, która była dla niego domem przez ostatnich dziesięć lat, ostatni raz…

    LINK
  • Viner Tradh

    Timonaliza1 2009-05-02 18:14:00

    Timonaliza1

    avek

    Rejestracja: 2007-08-20

    Ostatnia wizyta: 2010-08-02

    Skąd: Timonaliza1


    Imię i nazwisko: Viner Tradh
    Gracz: Timonaliza
    Klasa: Szlachcic
    Rasa: Człowiek
    Wiek: 21 lat
    Płeć mężczyzna
    Wzrost: 1.80
    Waga: 75 kg
    Przeznaczenie: Ratunek.

    Startowy Ekwipunek
    -Blaster,
    -Wibrosztylet,
    -Notes,
    -Komunikator,
    -3250 CR.
    Viner Tradh

    Jego rodzice wpoili mu jedno. Imperium to przyjaciel. W takim przekonaniu dorastał, żył, uczył się. Vinerowi nigdy niczego nie brakowało. Gdy chciał ścigacz dostawał go. Gdy chciał nowy pokój, rodzice budowali nowy dom. Jego ojciec dorobił się na sprzedawaniu Imperium informacji. Oficjalnie prowadził sieć restauracji dla bogatych magnatów gdzie o informacje nie było trudno. Tak więc wiódł szczęśliwe życie jedynaka.
    W końcu szczęście odwróciło się i od niego. Kilka osób nie wytrzymało i zaatakowało posterunek Imperium w mieście. Pech chciał, że całą rodziną akurat składali zeznania o nie dawnym włamaniu. „Ruch oporu” zabił w szale bitewnym jego rodziców jednak szturmowcy odparli atak. W Vinerrze jeszcze mocniej utwierdziła się miłość do ustroju panującego w galaktyce. Po śmierci rodziców cały majątek przeznaczył na rozwijanie planety. Samemu sobie zostawił jedynie kredyty na studia medyczne, których nie skończył gdyż pieniądze roztrwonił na imprezy i alkohol.
    Gdyby nie wystarczająca ilość porażek która go spotkała Viner odkrył w sobie niesamowitą rzecz. Zaobserwował, że częściej fantazjuje i myśli o mężczyznach i za nimi odwraca się na ulicy. Obwiniając się za swoją inność postanowił opuścić rodzinną Naboo i polecieć transportowcem na Coruscant, gdzie jak liczył na nowo będzie mógł zacząć swoje życie.

    LINK
  • Trosh Deron

    Jedi Knight Asdamk 2009-05-04 14:50:00

    Jedi Knight Asdamk

    avek

    Rejestracja: 2008-09-22

    Ostatnia wizyta: 2014-11-19

    Skąd: Tarnowskie Góry

    Imię i nazwisko: Trosh Deron.

    Gracz: Jedi Knight Asdamk.
    Klasa: Awanturnik.
    Rasa: Człowiek
    Wiek:35 lat.
    Płeć: Mężczyzna.
    Wzrost: 175cm.
    Waga: 73kg.

    Startowy ekwipunek:
    -1900 CR,
    -Blaster DL-44,
    -Wibrosztylet,
    -Plecak,
    -Zestaw narzędzi,
    -Komunikator,
    -Plazmolatarka,



    Trosh urodził się na Lorthes w 37 BBY, jest synem Derry Selto i Rasha Derona. Jego dzieciństwo było przeciętne, po prostu mieszkanie w jednym z megabloków, zamożni bardzo też nie byli. Ogółem przeciętna rodzina. Trosh od młodych lat interesował się droidami, programowaniem, ogółem wszystko, co związane z techniką bardzo go ciekawiło. Jego rodzice byli z tego zadowoleni, wujek Trosha, Risen Deron prowadził warsztat w którym naprawiał różne rzecz. Swoopy, broń, droidy, często także pancerze lokalnej milicji, których elektronika psuła się o wiele za szybko, widać wmontowanie komunikatorów, elektronicznych kieszonek na amunicję, kredyty, odznakę i wiele innych, niepotrzebnych rupieci w lekką zbroję z przestarzałym komputerem było złym pomysłem. Dlatego Risen miał tyle roboty.
    Rodzice wraz z wujkiem ustalili, że Trosh będzie pracował w warsztacie „Naprawy u Derona”, który wtedy zmieni nazwę na „Naprawy u Deronów”, a wcześniej wujek da mu szkolenie w sprawach techniki. Szkolenie rozpoczęło się gdy Trosh skończył 13 lat. Po lekcjach przychodził do warsztatu i pomagał wujkowi w warsztacie. Lecz uczył się nie tylko mechaniki. Wujek chciał go także nauczyć starego, pięknego języka mandaloriańskiego. Troshowi spodobał się ten język, był stary, ale dalej w użyciu, więc się przydawał. Wujek nauczał także Trosha języka droidów – języka binarnego. Te lekcje były jeszcze bardziej interesujące, Trosha fascynowało rozumienie pisków i jęków astrodroidów. Dzięki zdolności szybkiego uczenia się, młody Deron opanował Binarny w dwa lata, lekcję mandaloriańskiego odbywały się dalej, podczas wojny, po wojnie, aż do pełnego poznania tego języka w wieku 20 lat. Lecz wróćmy do młodości Trosha. „Szkolenia” odbywały się już od dwóch lat, lecz wtedy wybuchły wojny klonów.
    Przez ciągłe bombardowania wujek musiał zamknąć warsztat. Przez całą wojnę panował strach, a gdy tylko pojawiały się syreny alarmowe, oznaczające wykrycie statków droidów nad miastem, panika i bieg do bezpiecznych schronów, przypominający maraton, w którym nagrodą było dalsze życie. I tak cały czas, Bombardowanie, bieg do schronu, powrót do zniszczonego miasta, Bombardowanie, bieg do schronu, powrót... Ciągnęło się to w nieskończoność. Podczas wojny Trosh znalazł przyjaciela, czerwonoskórego Twi’leka z dwoma lekku o imieniu Ers Go’trai. Poznali się podczas jednego z nieprzyjemnych pobytów w schronie. Od razu znaleźli wspólny język, rozmawiali głównie o technice(Ers także był praktykującym mechanikiem, lecz traktował to bardziej jako hobby – wolał jakąś papierkową robotę), lecz także o innych rzeczach. Od tamtej chwili spotykali się tak często, jak to było możliwe. Od kiedy było z kim normalnie porozmawiać, wojna już nie wydawała się tak straszna. Aż do jednego momentu. Od wybuchu wojny minęły 34 miesiące, rozpoczynało się kolejne bombardowanie. Syreny alarmowe wyły jak nigdy. Ludzie w panice biegli do schronów, depcząc tych, co się przewrócili. Do tych nieszczęśników należała Derra Selto, matka Trosha. Udało się jej podnieść, jednak osłona miasta padła szybciej niż zwykle. Od grodzi prowadzącej do podziemnego schronu dzieliło ją ledwie 25 metrów. Tak mało, a jednak tak dużo. Nie zdążyła. Zmieniła się w proch tak jak inni, którzy nie zdążyli. Po ogromnym schronie rozległ się przeciągły krzyk „Nieeeeeeee!”, który wydobył się równocześnie z ust Rasha i Trosha Deronów... Po bombardowaniu nie było nawet co zbierać, po prostu nie można było odróżnić popiołu i szczątków budynków od sproszkowanych zwłok. A zginęło tam niemal 50 osób. Żałoba w rodzinie trwała przez parę tygodni. Potem urządzono symboliczny pogrzeb, uznano, że nie można z tym czekać, nawet jeśli jest wojna, tradycja rodziny nakazuje szybkie pochowanie zmarłego w rodzinnym grobowcu. Niewielu przybyło, nietrudno się dziwić, nawet przejście przez ulicę było zagrożeniem dla życia, nie wspominając o podróży na cmentarz, za miasto, za osłonę. Do trumny złożono rzeczy osobiste Derry, oraz urnę, zawierającą garść popiołu z pogorzeliska. Nie wiadomo, czy był tam chociaż atom z jej ciała, lecz jeśli był, zawsze był to kawałek ciała zmarłej. Trosh do końca wojny nie mógł się pogodzić ze śmiercią matki. Lecz gdy ta się skończyła, trzeba było zacząć myśleć jasno. Ojciec stracił nogę podczas jednego z bombardowań, proteza była kosztowna, a darmowa opieka zdrowotna obejmowała w takim przypadku jedynie dezynfekcje rany, zatamowanie upływu krwi i założenie sterylnego opatrunku. Bezlitosne prawo. Trosh musiał sięgnąć po oszczędności rodziny, żeby pomóc ojcu. A oszczędności dużo nie było.
    Było tam paręnaście tysięcy kredytów, lecz proteza była droga, a wujek też musiał pobrać trochę pieniędzy stamtąd, jego warsztat został zrównany z ziemią. Nie minęły dwa tygodnie od zaprzestania walk, a ogłoszono, że Republika została przemieniona w „Pierwsze galaktyczne Imperium”, cytując kanclerza, a teraz raczej Imperatora Palpatine’a. Nastały mroczne czasy, czasy Imperium... Trosh nie za bardzo się tym przejmował, musiał pomóc wujkowi, który miał załamanie nerwowe, a przed wojną i tak ledwo prowadził warsztat, był już stary. Ojciec nie miał pracy, z biurowca w którym pracował zostały tylko zwęglone szczątki. Wszystko wydawało się walić, ojciec nie miał pracy, wujek zamiast dawać pieniądze teraz sam ich potrzebował, tylko 1000 kredytów na koncie... Wtedy wystąpił Ers ze śmiałym planem postawienia warsztatu na nogi. Poszli z tym do wujka. Dość szybko ułożono biznes plan, ale musieli wziąć dość dużą pożyczkę w banku, aby cokolwiek się udało. Zaczęli odbudowywać warsztat, ba nawet otwarli go już po trzech latach! Wuj Trosha był już stary, ręce mu się trzęsły, nie mógł niczego naprawiać. Ale mógł przekazać wiedzę. Zawsze doradzał Troshowi, gdy ten zajmował się naprawami. Ers zajmował się administracją „Szybkiego mechanika”(ba tak teraz nazywał się warsztat), co wbrew pozorom nie było łatwym zadaniem, wuj nie porządkował papierzysk od ponad 30 lat! Zyski były zaskakująco duże, głównie dlatego, że żaden inny warsztat nie wyrobił się w trzy lata. Szybko spłacono pożyczkę, ale pojawił się inny problem. Mianowicie Imperium. Niedługo po otwarciu, ledwo zdążyli spłacić pożyczkę, a nałożono na nich wysoką grzywnę po pierwsze, za nie wykupienie pozwolenia, o którym nikt nie słyszał, a po drugie, za osadzenie kogoś, kto nie był człowiekiem na wysokim stanowisku. Trosh dopiero wtedy zauważył, co się działo. Regularne rewizje, pozbawienie wszelkich ras z wyjątkiem człowieka wolności osobistej i spychanie tychże ras na margines społeczeństwa. Ale nie to było najgorsze – wymordowano Jedi! Przez tysiące lat bronili pokoju a teraz zniknęli, a w Holonecie co chwilę ogłasza się informację typu „Lord Vader pokonał w pojedynkę 50 Jedi”, a biorąc pod uwagę częstotliwość tych informacji, to Jedi musiało być jeszcze całkiem sporo, a Darth Vader był praktycznie nieśmiertelny. „Szybki mechanik” starał się dalej funkcjonować, ale się po prostu nie dało go utrzymać. Imperium nie tolerowało Twi’leka na tak wysokim stanowisku, choć to był tylko mały warsztat.
    Tego było za dużo, o wiele lepiej było za Republiki, a taka nienawiść do nie-ludzi... To nie do pomyślenia! Tak się nie dało żyć! To nie życie, to po prostu egzystowanie! Trosh wraz z Ersem omówili na poważnie sytuacje i uzgodnili, że najlepsze będzie zebranie takich, co sądzą podobnie jak oni, ale nie narwańców, co jak mają dodać 2 do dwóch, to rozwalą najpierw trzy droidy protokolarne.
    Zebrali grupę kilku ludzi, Trosh ryzykował nie tylko swoje życie, zbierając ich w piwnicy warsztatu, ale innego wyjścia nie było. Było ich ledwie 7, to niedużo, ale wszyscy to inteligentne istoty, przez co dobrze się dogadywali i wszyscy byli zgodni, że trzeba działać powoli, z ukrycia... Trzeba było być ostrożnym i niewidzialnym, choć tak akcji zdobycia kilku sztuk karabinów E-11 nie można nazwać. Fakt, o mało ich nie złapali, Ers zarobił dziurę w nodze, ale zdobyli „E-jedenastki” dla całej „Organizacji”. Oczywiście, każdy z nich, w tym Trosh i tak miał pistolet blasterowy i stosowną licencję na niego, ale przy takiej wojnie trochę karabinów się przyda. Trosh i Ers usiłowali dalej zajmować się warsztatem, ale było na to coraz mniej czasu, a imperium rządziło teraz żelazną pięścią. Tak to się ciągnęło, ciężkie czasy... Aż do momentu, kiedy rozeszły się plotki o jakimś „Traktacie”, zawiązującym rebelię przeciwko Imperium. To było coś! Trosh, Ers i reszta postanowili znaleźć jakąkolwiek siedzibę tych rebeliantów. Po przeszło miesiącu poszukiwań to oni ich znaleźli. Niewiele myśląc, siedmiu buntowników przyłączyło się do większej organizacji, czyli do „Sojuszu dla przywrócenia Republiki”. To już nie były żarty. Baza mieściła się w starych kanałach, gdzie nikt już nie zagląda, ot, po prostu kilka pomieszczeń, w jednym parę terminali komputerowych, w innym leżała broń, powkładana do skrzynek i na półki, aby nie zamokła, wszak było tu wilgotno. W „bazie” o kryptonimie Lorthes-1 było zaskakująco dużo istot, przez pomieszczenia przemykało się sporo istot. Trosh razem z przyjaciółmi ślubował, że zrobi wszystko, aby obalić Imperium i nigdy nie wyda Sojuszu. Trosh przelał większość oszczędności z warsztatu na konto rodziny swojej, oraz rodziny Ersa. Wujek i tak już zamykał warsztat, miał sprzedać budynek, więc pieniędzy dwóm starcom Deronom, Rashowi i Risenowi pieniędzy raczej nie zabraknie. Trosh wziął z warsztatu tylko zestaw narzędzi, noszony w plecaku, a z mieszkania swój blaster, wibrosztylet i ubranie. Od tamtej chwili przebywał głównie w bazie, przychodząc do domu tylko na noc, a czasem nawet spał na jednej z koi w bazie. Poznał tam Trandoshanina Dorga. Trosh nie przepadał za przedstawicielami tej rasy, w większości Trandoshanie byli bezmyślnymi brutalami. Lecz Dorg był inny, był inteligentni i roztropny. Był specjalistą od materiałów wybuchowych. Zaprzyjaźnili się dobrze się dogadywali, mimo różnych poglądów na świat. Niedługo po wstąpieniu Derona do Sojuszu pojawiła się pierwsza okazja zaszkodzenia Imperium – za kilka dni miał przyjechać jakiś oficer na inspekcję garnizonu, w tym czasie jego prom będzie chroniony jedynie przez dwóch szturmowców. Plan był taki – inny odział, wraz z Ersem miał wysadzić prom, a potem, jak wszyscy pobiegną zobaczyć, co się stało, Trosh, z Dorgem podłożą materiały wybuchowe w hangarze jednostek patrolowych. Plan prawie się powiódł, prawie... Wysadzono prom, zgodnie z planem, ale przy wysadzaniu hangaru jeden ładunek wybuch za wcześnie. W wyniku tego gruz zasypał Dorga. Niestety nie było czasu go ratować, szturmowcy już biegli, syreny wyły. Trosh musiał szybko uciekać, skazując swego kolegę na śmierć, na szczęście szybką śmierć. Kiedy Deron uciekł na bezpieczną odległość, hangar zapełnił się żołnierzami i droidami, był nawet jakiś oficer, chyba porucznik. Wtedy był idealny moment. Trosh, ściskając zdalny detonator szepnął „Przepraszam, Dorg”. Wcisnął guzik. Cały hangar stanął w płomieniach, wszystko co było w środku albo wyparowało, albo wybuchło, a każdy kto był w odległości mniejszej niż sto standardowych metrów odczuł ten wybuch boleśnie. Tym samym Trandoshanin Dorg, bardzo inteligentny jak na swą rasę, wyparował w chmurze dymu i ognia, poświęcając się dla Sojuszu...
    To było jak wojna, tylko, że po stronie dobrych byli sami szpiedzy i sabotażyści. Trosh wolał być z tyłu, nie lubił walki, jednak na samotnych misjach często trzeba było kogoś po cichu wyeliminować. Trosh nienawidził tego, nawet jak zabijał szturmowca, czuł żal, wiedział przecież, że pod maską jest prawdziwy człowiek, tyle, że z wypranym mózgiem... Trosh podczas służby u rebeliantów rzadko coś naprawiał, co nie zmienia faktu, że dalej całkiem sporo umie w tej dziedzinie. Jego ostatnie rozkazy obejmują znalezienie łącznika na Coruscant. Trosh był na Coruscant tylko raz, ale i tak najlepiej nadawał się do tego zadania. Miał znaleźć w dolnym mieście kantynę „Obleśna Minka”, czy jakoś tak. Tam będzie czekał doświadczony agent Rebelii, od tamtej pory będzie pod jego rozkazami. Właściwy łącznik ukrywa się w dzielnicy pałacowej, tylko tyle informacji otrzymał Trosh, wraz z fałszywym dowodem na nazwisko Desh Skotto i potwierdzeniem rezerwacji mieszkania na 3 miesiące na to właśnie fałszywe nazwisko. Desh posiadał także pozwolenia na blaster, a nawet wibroostrze, choć Trosh używał wibrosztyletu, na który licencji nie potrzeba. Trosh wsiadł do cywilnego transportera, kierującego się do Eastportu na Coruscant.

    LINK
  • Terry Salvano

    Befree 2009-05-04 20:25:00

    Befree

    avek

    Rejestracja: 2009-05-03

    Ostatnia wizyta: 2009-07-28

    Skąd:

    Imię i nazwisko: Terry Salvano
    Gracz: Befree
    Klasa: Awanturnik
    Rasa: Człowiek
    Wiek: 32 lata
    Płeć: Mężczyzna
    Wzrost: 1,75 m
    Waga: 76 kg

    Wygląd: Jest to średniego wzrostu mężczyzna o sylwetce akrobaty. Twarz, z której niemal nigdy nie znika szyderczy uśmiech, zwykle pokrywa jednodniowy zarost. Wyraźnie odznaczają się na niej dwie blizny - pierwsza z nich pionowa, biegnąca od czoła, poprzez lewy policzek, niemalże do szyi oraz druga, znacznie krótsza, prawie równoległa do swej siostry, przecinająca lewy kącik ust mężczyzny. Ze spojrzenia jego zimnych, stalowoszarych oczu wyczytać można niewiele ponad zimną kalkulację.
    Terry nosi się z reguły w niskich, czarnych butach ze skóry syntetycznej, prosto skrojonych spodniach tego samego koloru oraz dopasowanym, białym t-shircie. Jego klatkę piersiową opinają czarne szelki z dwoma identycznymi ładownicami. Ozdobiony eliptyczną, srebrną klamrą pasek wyposażony został w niewielką kieszeń na kredyty oraz trzy pobłyskujące w świetle metalowe zaczepy. Mężczyzna zdaje się nie rozstawać ze spoczywającym w zamocowanej na prawym udzie kaburze pistoletem oraz szeroką, duraplastową bransoletą zaczepioną na lewym nadgarstku. Często widuje się go w krótkiej, czarnej kurtce pilotce.

    Historia:

    Kuuta velomin. Chwytaj chwilę.

    Terry urodził się w samym sercu Galaktyki, na Coruscant, planecie-stolicy o wojskowym oznaczeniu Potrójne Zera. Rodzina Salvano, z portfelem wypełnionym akcjami najważniejszych spółek planety, należała do biznesowej śmietanki Coruscant. Swoją stałą, wysoką pozycję członkowie Familii zawdzięczali też innym, na równi istotnym czynnikom. Wymienić tu należy wieloletnią tradycję, według której więź krwi stanowiła najwyższą z wartości oraz wpływy w stołecznym półświatku, bez których funkcjonowanie w jakimkolwiek z sektorów przemysłowych planety-miasta nie było możliwe.

    Nawet z perspektywy człowieka, który wiele w życiu przeszedł, Terry mile, choć nieco niewyraźnie wspomina okres wczesnego dzieciństwa. Jego rodzice mogli pozwolić sobie na wszelkie wygody, co naturalnie wiązało się z tym, że on sam opływał w luksusy. Miał najnowsze zabawki, najlepszych nauczycieli i regularne wakacje w wyjątkowo malowniczych miejscach, których nazw nie potrafił nawet wymówić. Był rozpieszczonym, szczęśliwym dzieckiem, które, ku nieukrywanemu niezadowoleniu rodziców, nie przepadało za nauką.

    Pieniądze sprawiły, że Terry bez większych - a właściwie żadnych, nie licząc ogromu godzin zmarnowanego na przesiadywaniu w szkole - trudności przebrnął przez pierwsze - podstawowy i średni - szczeble edukacji. Jedyną dziedziną, do której naprawdę się przykładał, była muzyka. Od najmłodszych lat kochał sztukę i już od pierwszego z nią kontaktu nie pozostawiał wątpliwości co do ogromnego talentu, jaki posiadał. Co więcej, już jako dziecko z pożytkiem wykorzystywał swoje zdolności - od ukończenia dziesiątego roku życia swoją hipnotyzującą grą na quetarrze ubarwiał regularne zjazdy rodzinne.

    Dzień dziewiętnastych urodzin Terry pamięta do dziś - łącznie z najdrobniejszymi szczegółami, takimi jak pogoda, czy smak śniadania. Jego rodzice stanęli bowiem na wysokości zadania i prawdopodobnie zmęczeni narzekaniami na stary instrument, sprezentowali mu nową quetarrę. Nie byle jaką, bowiem egzemplarz, który od tego pamiętnego dnia posiadał, był jednym z dwóch istniejących w Galaktyce. Drugi z tych hebanowych, 8-strunowych instrumentów, które wyszły spod ręki najwybitniejszego z zabrackich lutników na zawsze pozostać miał w Galaktycznym Muzeum.

    Tego samego dnia rodzice poinformowali Terry`ego również o tym, iż udało im się załatwić dlań indeks Szkoły Muzycznej na Uniwersytecie Coruscant. Wbrew oczekiwaniom i jakiejkolwiek logice, chłopak nie skorzystał z tej możliwości. Już od dłuższego czasu irytowali go wszyscy pseudo-artyści, którzy - choć hojnie opłacani - najwyraźniej starali się ograniczyć jego sztukę do rzemiosła, jakby w obawie, iż przyszły wirtuoz Salvano przyćmi ich samych. Nie zamierzał godzić się na to, by dalej zawężali jego horyzonty.

    Rodzice Terry`ego byli zrozpaczeni - wiedzieli, że rezygnując z indeksu, ich syn przekreśla swoją przyszłość. Rodzina, bowiem, roztaczała swą opiekę nad każdym z młodych Salvano. Powszechnie wiadomym był fakt, iż każdy z przynależących do Familii nastolatków pod koniec drugiej dekady swojego życia wybrać musiał jedną z dwóch dróg: uniwersytet lub akademię policyjną. Fakt ten nie powinien zresztą dziwić - potrzebne były nie tylko układy w półświatku.

    W przeciwieństwie do rodziców, Terry nie rozpaczał z powodu nauki w Akademii. Bardzo szybko okazało się, iż życie przyszłego policjanta jest o wiele ciekawsze i intensywniejsze od monotonnej egzystencji bankowca czy ekonomisty. Z przyjemnością chodził na zajęcia, chłonął wiedzę teoretyczną i z wielkim entuzjazmem przyswajał umiejętności praktyczne. Broń energetyczna stała się jego nową pasją. Precyzja, z jaką wiązało się obchodzenie z tym typem uzbrojenia stanowiła dla niego namiastkę sztuki. Lata spędzone w Akademii Policyjnej Coruscant położyły solidne podwaliny pod umiejętności, które w przyszłości okazały się być mu niezbędnymi do przeżycia.

    Terry ukończył szkołę z zadziwiająco dobrymi wynikami, których nie mógł spodziewać się nikt, kto od początku obserwował jego edukacyjną karierę. Młody Salvano stał się prawdziwym mężczyzną, po raz pierwszy w życiu był z siebie dumny. Po raz pierwszy w życiu osiągnął coś sam. O stan euforii przyprawiła go propozycja pracy w Biurze do Walki z Przestępczością Zorganizowaną (OCU) Coruscant Security Force (CSF). Został oficerem największej (choć – czego nie mógł wtedy jeszcze wiedzieć – już nie najważniejszej) policji w galaktycznej stolicy. Bez niczyjej pomocy. Chyba.

    Awansował szybko. 25-letni detektyw Salvano był dobrze sytuowanym mężczyzną o świetlanej - jak na specyfikę zawodu, którym się parał - przyszłości. Bardzo szybko udało mu się dopasować do mechanizmów rządzących w policji. Nie widział nic złego w układach z biznesmenami, jak zwykło się nazywać wpływowych mafiozów, darmowych dziwkach i łatwym dostępie do skonfiskowanej przyprawy - czy to na własny użytek, czy do obrotu. Nie brakowało mu adrenaliny - nierzadko zdarzały się naprawdę niebezpieczne obławy na dolnych poziomach. Uważano go za najlepszego strzelca wydziału - nigdy nie pudłował. Prawdopodobnie dzięki wciąż zwiększającej się liczbie ustrzelonych przestępców na koncie Terry`ego „Góra” przymykała oko na coraz śmielsze przekręty.
    A Rodzina przymykała oko na brak stałej partnerki dzięki coraz śmielszym przekrętom.

    Salvano nie był głupi. Doskonale wiedział, jak wykorzystać sytuację, w jakiej się znajdował – oraz sytuację, w jakiej znajdowała się cała Galaktyka – by nikomu się nie narazić. Nie przeszkadzało mu, że lata świetności CSF minęły wraz z wybuchem Wojen Klonów a następnie powstaniem Galaktycznego Imperium. Był oficerem organizacji podrzędnej, nie znaczącej już właściwie nic wobec wszechwładnej ISB. Lubił swój służbowy rynsztunek. To nic, że natura działań, jakie realizował, sprawiała, że przyodziewał go nad wyraz rzadko.

    Układ, w którym wszyscy wygrywali musiał jednak w końcu pójść w rozsypkę. Tajniacy z ISB monitorowali go już od dłuższego czasu. Wystarczyły trzy ustawione transakcje, by zgarnąć całą skorumpowaną siatkę, od zajmujących się depozytem magazynierów, po dumę całego Biura, detektywa Salvano.
    Ale Rodzina o nim nie zapomniała, był zbyt wartościowy. Zresztą, nawet gdyby nie był, z więzią krwi nie wolno było dyskutować. Kilka rozmów i przelewów wystarczyło, by odpowiednio zatuszować całą sprawę. Postawili tylko jeden warunek - musiał zacząć sypać.

    Nie zaczął. Miał swój honor, solidną piramidę wartości, której fundamenty postawili rodzice. A teraz chcieli ją zburzyć. Niestety, Rodzinie się nie odmawia. Został wydziedziczony, odwrócili się od niego. Ostatnią przysługą, jaką mu wyświadczyli, była możliwość przejścia na przedwczesną emeryturę. Nie postawiono mu zarzutów.
    Musiał zaczynać od początku, z czystym kontem... nie licząc setek tysięcy kredytów ulokowanych w różnych bankach stolicy. Po krótkiej, acz intensywnej karierze oficera Coruscant Security Force została mu tylko oprawiona w skórę odznaka... i sprezentowany przez szefa jednego z gangów nóż taktyczny z hartowanej stali mandaloriańskiej. Nóż, który w przyszłości miał uratować mu życie.

    Imperialne Miasto oferowało mnóstwo możliwości zarobkowych. Podobnie do wielu innych emerytowanych policjantów, Terry Salvano został kierowcą aerotaksówki. Wieczory spędzał w kantynach, upijając się do nieprzytomności, bądź koncertując dla niezbyt wymagającej publiczności. Pracował w nocy, spał w dzień. Żył chwilą. Nie miał żadnych planów. Postronny obserwator stwierdziłby, że jest zgorzkniałym nieudacznikiem, którego nic już w życiu nie czeka. Fakt, był zgorzkniały. Stracił pozycję, stracił popularność. I tanie dziwki. A dostęp do prochów był utrudniony.

    Ale czekało go wiele... problemów. Starzy znajomi w końcu zapukali do drzwi. Część kumpli z CSF wyszła po krótkiej odsiadce. Żaden z nich nie miał problemu z prostą łamigłówką - szybko dodali dwa do dwóch i zgodnie skupili się na obiekcie zemsty. Na tym, który najwidoczniej się wyłamał. Na tym, który sypał, by uratować swój tyłek.

    Na szczęście Terry był sprytniejszy... i przygotowany. Nie dał się złapać w żadną z przygotowanych przez starych znajomych pułapek. Wiedział, że jeśli go dorwą, nie będą zadawali zbędnych pytań. Zaszył się na Dolnych Poziomach, które od przejścia na emeryturę zdążył poznać niczym własną kieszeń.
    Raz udało się im go zaskoczyć. Wyczyścili wszystkie jego konta i gdyby nie to, że zawsze dbał, by przynajmniej część oszczędności trzymać w gotówce, nigdy nie udałoby się mu kupić używanego transportowca i uciec z Coruscant. Siedząc za sterami mocno zmodyfikowanego, lekkiego frachtowca YT-2400, myślał, że już nigdy nie ujrzy planety, którą właśnie opuścił. Nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił.

    Trafił na Nar Shaddaa, gdzie po raz pierwszy doświadczył problemów finansowych. Nie na długo, ale mimo wszystko doświadczył. Bardzo szybko pojawiły się zainteresowane nim figury. Były oficer CSF stanowił łakomy kąsek dla wielu organizacji Księżyca Przemytników. Żadna z nich nie mogła jednak konkurować z Huttami.
    Kajidic Anjiliac płacił najwięcej i - tak się przynajmniej mogło z pozoru wydawać - wymagał najmniej. Z początku Terry miał być tylko wykijadłem w jednej z kantyn. Później "awansowano" go na ochroniarza samego Popary Anjiliac Diresto. W praktyce oznaczało to ni mniej ni więcej tyle, że stał się płatnym zabójcą. Dobrze płatnym zabójcą.

    Nie podobało mu się to. Dostarczało adrenaliny, to fakt. W pewnym sensie także uczyło - to właśnie w tym okresie arsenał Terry`ego poszerzył się o tak uwielbianą w późniejszym czasie wyrzutnię strzałek paraliżujących, lekko zmodyfikowany ciężki pistolet blasterowy DC-15s oraz zestaw najróżniejszych toksyn, których używał w eliminowaniu przeciwników bez zawahania.
    Mimo wszystko, nie podobało mu się to. Pracował dla potężnych istot, co pociągało za sobą konsekwencje. Potężne istoty, bowiem, mają z reguły potężnych wrogów.
    Wolał być niezależny. Neutralny. Nie chciał być zły.
    Podobno z Kajidica nie da się odejść.
    Odleciał więc.

    Życie na ostrzu wibronoża dokończyło procesu hartowania Terry`ego Salvano. Mężczyzna, który który część swojego życia spędził na „straży prawa i porządku”, by następnie stać się jednym z trybów potężnego syndykatu przestępczego nie był zbudowany z durastali - człowiek ten był twardy niczym kawał mandaloriańskiego żelaza. Widział w życiu cierpienie, widział śmierć. Sam umiał je zadawać. Ukochana quetarra, na której grywał coraz rzadziej, była jedynym łącznikiem z artystycznym wnętrzem mężczyzny. Uzewnętrznieniem wciąż drzemiących na dnie jego serca ideałów.

    Terry przez dłuższy czas nie potrafił znaleźć stałego zajęcia. Pracował dla różnych korporacji transportowych, zdarzyło mu się przemycić nieco kontrabandy. Podróżował po wszystkich zakątkach znanej Galaktyki, zawsze szerokim łukiem omijając światy Jądra. To, co zarabiał, wystarczało na w miarę dostatnie życie oraz regularne finansowanie modyfikacji koreliańskiego transportowca, który stał się oczkiem w głowie samotnego mężczyzny. Można powiedzieć, że ustatkował się.

    Naiwnym byłoby jednak wierzyć, że ktoś o tak dużym bagażu doświadczeń utrzyma podobny stan na dłużej. Salvano wiedział, że prędzej czy później odezwie się przeszłość. Postanowił więc ją ubiec. Często myślał o powrocie na Nar Shaddaa - wiedział, że Anjiliac przyjąłby go z otwartymi rękoma. Był bowiem zbyt wartościowy, by zdecydowali się go zlikwidować ku przestrodze dla innych, którzy zastanawialiby się nad rezygnacją z pracy dla nich.
    Nie chciał. Jak mawiał jeden ze starożytnych, koreliańskich myślicieli: Pantha Rei. Wszystko płynie. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
    W tak zwanym międzyczasie Terry z powodzeniem wykonał kilka pojedynczych, całkiem nieźle płatnych zleceń. Znał się na zabijaniu, a że specyficzne rzemiosło, którego był mistrzem, we współczesnej mu Galaktyce stanowiło towar całkiem chodliwy...
    Doszedł do wniosku, że jest w stanie z powodzeniem samemu zapracować na własną reputację i choć wiedział, że stwarzało to pewne niebezpieczeństwo - w razie problemów nie miał żadnych "pleców" - postanowił zaryzykować.

    Gdy parę lat później spędzał na Chandrili krótkie, aczkolwiek zasłużone wakacje, był już jednym z bardziej znanych łowców Rubieży. Słynął z niesamowitej elastyczności - w jednej chwili zdolny był wysadzić pół bloku mieszkalnego, w innej sprawić, by niewygodny polityk opozycji zszedł na zawał podczas świątecznego obiadu z rodziną.
    Chandrila, spokojny świat jądra, miała dostarczyć ukojenia.

    ***

    Chandrila. Niewielka kantyna o wdzięcznej nazwie "Po Godzinach". Późny wieczór.


    Przystojny, nieogolony mężczyzna, na oko lat 30, siedział samotnie przy jednym z okrągłych, drewnianych stolików niemal w całości opustoszałego lokalu. Na kolanie nogi opartej o krawędź stołu spoczywało czarne pudło rezonansowe o kształcie wydłużonej ósemki. Zamontowanym na szczycie podłużnego gryfu kluczem zwinnie manipulowały smukłe palce. Lewa dłoń Terry`ego raz po raz uderzała w struny, a mężczyzna ze skupieniem wyczekiwał dźwięku czystej barwy.

    Gdy skończył strojenie, rozpoczęła się właściwa gra. Czuł swoją muzykę, każde uderzenie w strunę wyzwalało część ukrytej w jego wnętrzu sztuki. Melodia była spokojna, relaksująca, a jednocześnie niosąca ze sobą tajemnicę - potencjalny słuchacz z napięciem wyczekiwać miał epilogu, w którym wszystko się wyjaśni. Epilogu, który nigdy nie nadejdzie.
    Całkowicie pochłonięty muzyką, Terry nie spostrzegł brodatego starca, który przysiadł się do jego stolika.

    - Ładne... - Skomentował starzec, raz po raz pykając fajką hookah. - Co to?
    "Przeszłość jest zamarznięta, przyszłość jeszcze nieuformowana, wieczność zaś mieści się w każdym uderzeniu serca. Każdym uderzeniu struny." - Wyrecytował w myślach Terry, nie do końca jeszcze wybudzony z artystycznego transu. - Kuuta velomin. Chwytaj chwilę. - Odparł beztrosko.

    Brodacz uśmiechnął się szeroko, prezentując szereg podpsutych, żółtych zębów.
    - Pomyśleć, że zawodowy morderca potrafi stworzyć coś takiego. - skomentował, przyglądając się rozmówcy badawczo.
    Terry zaklął w duchu, a spoczywająca na kolanie prawa dłoń odruchowo sięgnęła do kabury. Nie odpowiedział.

    - Daj spokój, Salvano! - Starzec rozłożył ręce. - Jedno proste zlecenie. - Na stole z brzękiem wylądowały trzy tysiąckredytowe czipy.
    Akurat. Terry westchnął. Nie chciał, by pół Chandrili poznało jego tożsamość. Istniał tylko jeden sposób, by uciszyć starca.
    - Zgoda. - Brwi rozmówcy uniosły się w lekkim zdumieniu. Prawdopodobnie nie spodziewał się, że łowca ulegnie tak szybko.

    ***

    Chandrila. Opuszczony kompleks przemysłowy. Noc.


    Terry stał przed ogromnymi wrotami prowadzącymi do starego magazynu, w którym - według oznaczeń - składowano wadliwe części pierwotnie przeznaczone do produkcji droidów. Namierzacz wskazywał na ten budynek.
    To tu miał kryć się śledzony od kilku dni Zabrak.
    - Niezła melina. - skomentował Terry, chowając niewielkie urządzenie do kieszeni kurtki.

    Z tego, co zdążył się dowiedzieć, wynikało, że cel jest zwykłym rabusiem, który podczas swego krótkiego pobytu na Chandrili zdążył już zasłużyć na list gończy.
    Coś śmierdziało w tej sprawie. Za drobnych przestępców nie płaciło się trzy tysiące. Na drobnych przestępców nie wynajmowało się słynnego łowcy.
    Zaklął siarczyście.
    Wyjął i odbezpieczył broń. Włączył latarkę, a następnie przecisnął się przez ciasną szczelinę pomiędzy niedomkniętymi wrotami a blaszaną ścianą.

    Magazyn składał się z kilkunastu pogrążonych w mroku, wypełnionych po brzegi rupieciami pomieszczeń. W żadnym z nich mężczyzna nie znalazł nic interesującego, żadnego tropu. A niepokój rósł. Dopiero, gdy dotarł do ostatniego, stosunkowo pustego pokoju, wyczuł czyjąś obecność.
    Nim zdążył zareagować, pomieszczenie rozświetliło rażące światło lampy jarzeniowej. Chcąc wykorzystać element zaskoczenia i chwilową dezorientację, jaka ogarnąć musiała Terry`ego w związku z koniecznością przystosowania się oczu do nowych warunków, dwóch rosłych Trandoshan uzbrojonych w pałki ogłuszające ruszyło w jego stronę. Salvano obrócił się w miejscu i przyklęknął na lewe kolano. Zdał się na zmysł słuchu - i to wystarczyło, bowiem napastnicy poruszali się niczym bantha w składzie porcelany. Dwa strzały w pierś powaliły jednego gada. Drugi jednak zdążył dopaść do Terry`ego i jednym silnym uderzeniem wytrącić broń z jego dłoni. Po chwili dwa pazury cięły pionowo po twarzy człowieka. Mężczyzna zachwiał się, zatoczył i... silnym lewym sierpowym nadział Trandoshanina na swą rękę. Nie zwlekając, sięgnął prawą dłonią ku zaczepionej na lewym nadgarstku bransolecie i trzy razy nadusił znajdujący się na niej przycisk. Gad osunął się na ziemie. Z jego brzucha wystawały trzy strzałki ogłuszające.

    - To koniec, Salvano. - Głos pochodził z drugiego końca pomieszczenia, gdzieś z okolic drzwi. - Ręce na widoku, i podejdź tu powoli. Zrzuć tą bransoletę, nie jestem głupi! - W miarę jak Terry odwracał się w stronę nowego przeciwnika, ten wydawał kolejne polecenia. Posłusznie wykonał wszystkie z nich, nie spuszczając rogatej głowy z oczu. - Zapewne zastanawiasz się, w którym momencie to Ty stałeś się ofiarą, co? - Zabrak był wyraźnie rozbawiony. - Naraziłeś się wysoko postawionym ludziom, Salvano. I myślałeś, że ujdzie Ci to płazem! - Razem z ostatnimi słowy, zmienił się także wyraz twarzy Zabraka - teraz był rozgniewany. Gdy tylko Terry zbliżył się do niego na wyciągnięcie ręki, mocnym uderzeniem kolby karabinu blasterowego sprowadził go do parteru.

    Mężczyzna splunął krwią. Czekał. Liczył na to, że Zabrak powie coś więcej. Zareagował dopiero wtedy, gdy usłyszał charakterystyczny szczęk, oznaczający przełączenie broni na ogłuszanie. A więc miał dostarczyć go komuś żywego.
    Błyskawicznym ruchem sięgnął do ukrytej z tyłu pochwy. Błyszczące ostrze ze świstem przecięło powietrze, praktycznie rozrywając pachwinę Zabraka. Raniony, upadł na kolana, wypuszczając karabin z rąk. Jego twarz znalazła się na wysokości twarzy Terry`ego.
    - Nic osobistego. - Poinformował beznamiętnie mężczyzna, tnąc poziomo przez tętnicę szyjną.
    Nie był pewien, co było przyczyną zgonu Zabraka - neurotoksyna, którą pokryte było ostrze noża, czy wykrwawienie. Wiedział jednak, że po sekundzie jego niedoszły oprawca nie żył.

    Przy ciałach nie odnalazł nic, co mogłoby go naprowadzić na zleceniodawcę denatów. Jedynym - choć wątłym - tropem była paczka zapałek z knajpy o nazwie Gruba Minia, którą Zabrak miał w kieszeni. Żadnych dokumentów, ani holokości. Nic. Nie miał wyjścia. Wiedział, że musi wyjaśnić tę sprawę.
    Doskonale wiedział, gdzie znajduje się Gruba Minia i wcale mu się to nie podobało. Coruscant, Imperialne Miasto stanowiło w jego przypadku jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w Galaktyce.

    Wakacje miał więc spędzić w nieco mniej przyjemnym kurorcie.

    LINK
  • Duron Nord

    Kosak 2009-05-05 00:14:00

    Kosak

    avek

    Rejestracja: 2008-07-29

    Ostatnia wizyta: 2014-06-19

    Skąd: Oborniki Śląskie

    Imię, Nazwisko Duron Nord
    Gracz Darth Kosak
    Klasa Awanturnik
    Rasa Człowiek
    Wiek 26
    Płeć Mężczyzna
    Wzrost 1,8 m.
    Waga 81 kg.

    Statowy ekwipunek :
    -1430 CR
    -Blaster DL-44
    -wibroostrze
    -Plecak,
    -Zestaw narzędzi
    -Komunikator
    -Cyfronotes

    Historia:
    Duron Nord urodził się 24 BBY na Korelii. Rodzice Durona nie byli zbyt bogaci ale tez nie byli biedni. Ojciec Norda byl mechanikiem statków kosmicznych, a matka zarządała domem. W 18 BBY wreszcie po zakończeniu wojen klonów ojcu Durona udało się załozyc swoj warsztat. Na początku był to mały interes ale póżniej zaczelo im sie powodzić. Kiedy Nord skończył 14 lat ojciec zaczą go uczyć mechaniki i obsługi komputerów. Przygotowywał go na przejęcie interesu. W wieku 20 lat Duron był juz dobrym mechanikiem i chodz juz nie pracowal u ojca dobrze mu sie wiodło. Wtedy nadeszła tragedia. Jakiś pijany kierowca śmigacza spowodował wypadek, w którym zgineli rodzice Durona. Chłopak po tym wypadku nie wiedział co ze sobą zrobić, sprzedał warsztat i dom rodziców i zamieszkał w jakimś mieszkaniu w Coronet City.Po tym zdarzeniu wujek Durona, Kast, który był znanym przemytnikiem wzią go pod swoje skrzydła i nauczyl go fachu szmuglera. Przez 6 lat Duron zajmował się przemytem i zbierał pieniądze na swój statek. Kiedy uzbierał właściwą sumę zakupił lekki frachtowiec typu DeepWater, kalamariańskiej konstrukcji. Zmodyfikował go jak na szmuglera przystało. Po zakończeniu wszystkich modyfikacji Duron poprosił po raz ostatni wujka o przysługę. Tam gdzie zamierzał wyruszyc potrzebował licencji na broń. Po jej zdobyciu wyruszyl na Coruscant szukać nowego życia i przygód...

    LINK
  • Triz Kolar

    Heavy Metal SITH 2009-05-05 14:16:00

    Heavy Metal SITH

    avek

    Rejestracja: 2005-10-14

    Ostatnia wizyta: 2016-09-08

    Skąd: Poznań


    Dane:

    Rasa: Zabrak
    Płeć: Kobieta
    Data urodzenia: 22 BBY
    Klasa: Szlachcic



    Opis:

    Triz to atrakcyjna studentka. Ubiera się prosto, nie śledzi najnowszych trendów. Głowę ozdabia jej sześć rogów charakterystycznych dla Zabraków. Oprócz tego, zgodnie z tradycją, jest wytatuowana: tatuaże zdobią jej twarz, ramiona i brzuch.
    Jej czarne, kręcone włosy spięte są w warkocz.
    Triz z natury jest spokojna i wie jak zachować się w każdej sytuacji.
    Potrafi jednak dać sobie radę w tej niebezpiecznej galaktyce, jest wysportowana, dobrze strzela z blastera. Jest mściwa.

    Dzieciństwo:
    Urodziła się na Iridonii, w dosyć zamożnej rodzinie. Jej ojciec był chirurgiem i brał udział w Wojnach Klonów jako lekarz polowy na wielu frontach. Zginął gdy miała rok.
    Matka była z wykształcenia psychologiem, ale interesowała ją historia sztuki.
    Dzięki rodzicom, Triz posiada wiedzę w zakresie psychologii i medycyny, choć to drugie nigdy tak naprawdę jej nie interesowało.
    Ulubionym zajęciem młodej Triz było rysowanie i podróże. Już w szkole podstawowej uczęszczała na dodatkowe zajęcia ze strzelectwa.

    Matka była zawsze spokojną i zrównoważoną osobą. Nawet po śmierci jej męża, skupiła się na wychowaniu córki. Choć sama nienawidziła Imperium, nigdy nie namawiała córki do walki z władzami.

    Młodość:

    Triz ukończyła wszystkie szkoły potrzebne do rozpoczęcia studiów, a wynik egzaminu końcowego pozwolił jej na złożenie podania do jednej z uczelni na Mrllst.
    Jej podanie zostało rozpatrzone pozytywnie, więc dziewczyna przygotowała się do odlotu, pożegnała z matką i odleciała na znaną z uniwersytetów planetę.
    Na studiach artystycznych czuła się dobrze, szybko poznała też kilkoro ciekawych studentów.

    Często, oglądając w holowiadomościach reportaże o sabotażach rebeliantów, zastanawiała się, dlaczego oni to robią.
    Sama Triz nigdy nie doświadczyła nic złego ze strony Imperium.
    Zmieniło się to jednak, gdy po pierwszym roku studiów, w wakacje, poleciała z przyjaciółmi na Coruscant. Jako, że wszyscy jej przyjaciele, podobnie jak ona, nie byli ludźmi, prawie w każdym lokalu byli traktowani inaczej, żeby nie powiedzieć: gorzej.
    Dyskryminację dało się odczuć na każdym kroku. Czy to idąc do restauracji, kupując coś w sklepie, czy po prostu idąc ulicą.

    Drugi rok studiów był jeszcze lepszy od pierwszego. Po pierwsze dlatego, że zdała z wyróżnieniem wszystkie egzaminy, a po drugie dlatego, że zakochała się ze wzajemnością w jednym ze studentów rasy twi’lek – Rhias Triar.
    W kolejne wakacje, Triz poleciała na Iridonię, odwiedzić matkę.
    Od Imperialnego urzędnika w porcie kosmicznym położonym niedaleko rodzinnego miasteczka dowiedziała się, że wszyscy jego mieszkańcy zostali przetransportowani na Coruscant.
    Zaniepokojona Triz , również tam się wybrała.
    Po wylądowaniu, pytała w różnych urzędach Imperialnych, ale nikt nie był w stanie, lub po prostu nie chciał jej na to odpowiedzieć.

    Nie chciała jednak rezygnować z poszukiwań i postanowiła zostać na Coruscant, do czasu rozwikłania zagadki.

    Na Coruscant ma jednego znajomego. Wookiego imieniem Rhikume, handlarza informacjami, żyjącego na dolnych poziomach.

    LINK
  • Semtin

    Falcon 2009-05-05 14:40:00

    Falcon

    avek

    Rejestracja: 2003-01-05

    Ostatnia wizyta: 2017-07-28

    Skąd: Wołomin

    Imię i nazwisko: Semtin
    Gracz: Falcon
    Klasa: Zwiadowca
    Rasa: Kushiban
    Wiek: 17 lat
    Płeć: Samiec
    Wzrost: 70 cm (z uszami)
    Waga: 27 kg

    Startowy ekwipunek:
    Blaster (Tiny)
    Vibro sztylet
    Granat ogłuszający
    Medpac
    Płynny sznur x2
    Nóż
    Peleryna
    Plecak z kaburą
    Zapasowe ogniwo
    Latarka
    Comlink
    Datapad, prosty
    390 kredytów

    Bio:
    Ciemność i głosy...
    Muszę wyjść! Udało się! Zimno. Głośno, ale wciąż ciemno...
    Semtin – wciąż to słyszę – mnóstwo głosów...
    Coraz jaśniej, kształty, kolory, postacie. To nie ciemność –ja dopiero zaczynam widzieć! Matka, ojciec, siostra – rozpoznaję po głosach – Ja jestem!
    Jestem inny... tylko czasem jak się złoszczą to wyglądają jak ja
    Teraz juz wiem – Semtin znaczy rozgniewany.
    Szary... wszyscy biali...

    Śmieją się ze mnie z plecami – z bliska brak im odwagi. Niejednemu już natarłem za to uszy. Ci, co mnie nie znają wolą się nie zbliżać – zresztą na co mi oni. Niech wszyscy zostawią mnie w spokoju!
    Alana – starsza siostra – tylko ona mnie rozumie. Raczej rozumiała, bo 2 lata temu wyruszyła szukać jakiegoś legendarnego kryształu. I tak pewnie nie istnieje, jak te bóstwa, którym wszyscy składają hołd.
    Bzdura

    Nie pasuję tu. Zresztą jestem prawie dorosły, mogę robić co chcę.

    Statek handlarza. Ten 2 metrowy pokryty łuską gad nawet nie zauważył jak wśliznąłem się do ładowni.
    Co za smród!!
    Dobrze że lot nie trwał długo. Dalron IV – Kosmoport, miasto, kilka wiosek i kupa rolników – Absolutnie nic do roboty.
    Nudy..
    Jakiś kilku typków się do mnie przyczepiło – ślamazarni jak banthy. Chyba nie myśleli że dadzą rade mnie gonić po dachach straganów. Szybko ich zgubiłem.
    Znów ktoś – ale się odbajerzył na kolorowo. Mówi że nazywa się Mousul i ma dla mnie robotę.
    Cyrk??? Chyba mu ktoś na mózg nadepnął.
    Własny numer, kasa? W sumie czemu nie... i tak nie mam nic do roboty.

    Ale zgraja dziwolągów. Najśmieszniejszy jest ten Cragmoloid, Darak. W sumie spoko kumpel. Na scenie rozwala łapami bloki z durabetonu. Ale co się dziwić, jak ktoś ma 3m wzrostu i waży pewnie ze 2 tony.
    Robota to pestka, bieganie po tyczkach, skoki między platformami repulsorowymi, jazda na zwierzakach. Suchary z tabaną. Najbardziej się to podoba dzieciakom – zaraz by mnie chcieli głaskać i przytulać. Pogrzało ich?

    Fahul, Karvos II, Obredaan, Rakrir. Wszędzie to samo.
    Bessimir....Jakie prochy? Przyprawa? No tak, ten kretyn Mousul dał się złapać na przemycie. Poszedł siedzieć a ja zostałem bez roboty..

    W sumie nie jest tak źle. Cisza, spokój, góry, niezła odmiana po tych 8 miesiącach cyrku.
    Polowania – Można ponoć nieźle zarobić. Większość kasy musiałem zainwestować w pułapki. Opłacało się. Cały pic polega na tym żeby znaleźć dranty. Są wyczulone na silniki repulsorowe, dlatego w góry trzeba chodzić piechota. Wystarczy rozmieścić pułapki i się schować. Pułapka jonowa zrobi swoje. Ciało zabierają skiffem, a po powrocie do miasta dostaję kasę za mięso i skórę. Jedynie kły sobie zostawiam. A co, mam już 27.
    Jak na półmetrowego cyrkowca to całkiem nieźle

    Od 2 miesięcy nie poluję sam – mam droida, a raczej znalazłem go. Spadł ze zbocza i trochę się poobijał. Pewnie jego właściciel zostawił go na pastwę rdzy. Nazwałem go EFI. Całkiem nieźle pilnuje, w końcu wysypiam się na wyprawach, To że kuleje nie szkodzi (nigdzie nie mogę dostać odpowiedniego serwomotora), na nim poruszam się i tak szybciej niż o własnych siłach. Gdyby jeszcze potrafił się dobrze wspinać....
    W międzyczasie znalazł się jego właściciel – chciał za niego 2000 kredytów. Nie miałem wyjścia. Tym razem ucieczka nie wchodziła w rachubę, a on miał broń. Ale czego się nie robi dla przyjaciół..
    Postanowiłem kupić blaster – następnym razem nie dam się wykiwać!. Niestety – broń dla mnie tylko na zamówienie. Że też nikt nie wpadł na to, że nie każdy ma 2m wzrostu. A ręczna robota kosztuje :/.
    Strzelanie mi nawet nieźle idzie. Po drodze w góry trenuję strzelając do ptaków – mają zdecydowanie lepsze mięso niż lokalne gryzonie.
    Zauważyłem też, że z bronią inni traktują mnie poważniej. Dobra Inwestycja.

    Było miło, ale się skończyło. Okres ochronny? Co ja będę tu robił przez pół roku?
    Keos Howser, sullustanin leci niedługo do światów środka. Powiedział, że może mnie zabrać za sobą - żebym się trochę rozerwał. Nie do końca wiem o co mu chodzi, ale co tam, może przynajmniej znajdę części do Efiego.
    No cóż, spakowałem się i lecimy...

    Wygląd
    Pół-metrowy królik, pokryty futrem barwy ciemnoszarej. W przeciwieństwie od innych Kushibanów (normalnie białych), nie potrafi zmieniać koloru futra w zależności od stanu emocjonalnego.
    Ubrany jedynie w szelki i pas, do których przymocowany jest mały, za to dość wypchany plecak. W tylnej części plecaka, zamontowana kabura na mały blaster.
    Porusza się zazwyczaj w towarzystwie (a raczej na) starym droidzie-psie. Miejscami pordzewiałym, z przymocowanym siedziskiem do grzbietu. Wyraźnie kuleje na jedną z kończyn.

    LINK
  • Jenna Sivron

    Lord Bart 2009-05-05 20:23:00

    Lord Bart

    avek

    Rejestracja: 2004-01-20

    Ostatnia wizyta: 2021-09-13

    Skąd: Warszawa

    Imię i nazwisko: Jenna Sivron
    Gracz: Lord Bart
    Klasa: Zwiadowca
    Rasa: Twi’lek
    Wiek: 30 lat
    Płeć: kobieta
    Wzrost: 1.70
    Waga: w sam raz



    Wygląd zewnętrzny: Sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i odpowiednia waga. Nie za dużo, nie za mało. Akurat by podkreślić wszystkie kobiece atrybuty.
    Skóra koloru dojrzewających jagód z Leśnego Księżyca Endora.
    Delikatne lekku – tchin oplatające szyję i swobodnie opuszczone tchun.
    Jenna doskonale potrafi wykorzystać wszelkie walory swojego trzydziestoletniego, pełnego zmysłowości i seksu, twi’lekańskiego ciała. Oczywiście, kiedy nie skutkuje blaster.

    Całe ubranie jest koloru czarnego. Górna część stroju zazwyczaj podkreśla wspaniały biust Twi’lekanki oraz odsłania brzuch, na którym można dostrzec drobne tatuaże. Dolna zakrywa lewe udo odsłaniając jednocześnie prawe. Widać na nim kolejny tatuaż ciągnący się od biodra aż po stopę.
    Całość podkreśla luźno leżący pas z niezbędnikiem, posiadający nisko opuszczoną kaburą blastera oraz pochwą sztyletu z rodzimej planety. Znakiem rozpoznawczym Twi’lekanki jest modyfikowany SSK-7 z rękojeścią skierowaną do przodu.

    Kiedy aura staje się chłodniejsza Jenna przywdziewa miękki płaszcz obszyty futrem banthy, sięgający do samej ziemi. Strój ten posiada głęboki kaptur, dzięki czemu nawet z bliskiej odległości trudno dostrzec jej twarz.

    Historia: Jenna przyszła na świat w roku 32 BBY, w rodzinie należącej do klanu Sivron. Był to rok szczególny, mający przynieść wielkie zmiany Galaktyce.

    Przez dziesięć lat dzieciństwa Jen poznawała historię i kulturę swojej rasy. Radosna i rezolutna jedynaczka, dorastała w spokoju, otoczona miłością bliskich. Jej matka, obserwując pląsy swojej pociechy po domu, wróżyła córce karierę tancerki. Oczyma wyobraźni widziała słodką seelę w grupie baletowej na Coruscant, występująca przed najznamienitszymi przedstawicielami Republiki. Mała Jen tylko prychała z niechęcią. Geny indywidualistki dawały o sobie znać bardzo wcześnie.

    W roku 22 BBY spokojną egzystencję rodziny przerwał najazd armii Separatystów pod wodzą Wata Tambora. Domostwa Sivron, tak jak i innych klanów zostały zajęte przez droidy bojowe. Nikt nie wiedział, co stanie się dalej. Ojciec Jenny dołączył do ruchu oporu Chama Syndulli jednocześnie każąc pozostać rodzinie w miejscu zamieszkania.

    Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. Tak niestety było tym razem. Jen straciła ojca podczas nieudanej zasadzki na konwój Separatystów, a parę dni później droidy spacyfikowały jej rodzinne osiedle. Matka zginęła, a mała cudem przeżyła. Razem z nielicznymi ocalałymi dotrwała do czasu, kiedy siły Republiki oswobodziły Ryloth.

    Podobno wielu żołnierzy-klonów zginęło, a atak na siedzibę Tambora przypuścił sam potężny Mace Windu, ale Jenny to nie obchodziło. Nie widziała żadnego Jedi. Zresztą, co by to zmieniło? Jej rodzice nie żyli. Opiekę nad sierotą miał przejąć stryj. Twi’lek ten prowadził rozliczne interesy, w większości mające niewiele wspólnego z legalnością. Do dziewczyny zaczęła docierać myśl, że największe szanse będzie miała licząc na siebie.

    Kolejne cztery lata upłynęły bez większych perturbacji. Pogrążona w smutku po stracie bliskich Jen oddała się magii tańca. Może pomysł z baletem nie był taki zły? Trzeba było tylko znaleźć kogoś, kto ją bezpiecznie wywiezie z planety. A miejsce wysiadki nie będzie oznaczało przytulnego łańcucha przy boku jakiegoś Hutta. Tak, tak – coraz częstsze uwagi stryja o jej talencie i plotki o jego działalności nie mogły pozostawić dziewczyny obojętną.

    18 BBY. Republika nie istniała od roku. Zastąpiło ją Galaktyczne Imperium. Niby wielka zmiana, ale czy wpłynęła jakoś na życie Jen? Bardziej ciekawiła ją budząca się powoli własna seksualność. Okazywało się, że własna płeć jest bardziej pociągająca…

    W roku 17 BBY miały miejsca dwa znaczące wydarzenia. Piętnastoletniej wówczas Jennie, będącej u progu dorosłości, stryj przekazał dość jednoznaczny komunikat: pora odwdzięczyć się za opiekę nad sierotą. Twi’lek miał zostać jej „menadżerem” i oferować „występy” licznym osobnikom, z którymi robił interesy. Po spłaceniu ostatniej raty dziewczyna miała być wolna i mieć możliwość rozporządzania swoim życiem do woli.
    Akurat by tak było.
    Różne myśli przelatywały Jen przez głowę. Z opresji wybawiła ją jednak ludzka życzliwość – cecha spotykana w Galaktyce rzadziej niż perły smoka krayt.

    W tym samym czasie na Ryloth gościła przemytniczka i najemnik w jednym - Fianna Halo. Jak nie trudno się domyślić w okolice sprowadził ją i jej kompanów ryll. Jenna zaryzykowała. Statek Halo był jedynym transportem, który mógł ją zabrać bez wiedzy stryja. Opowiedziała Fiannie historię swojego życia. Nie chciała sprzedawać własnego ciała dla uciechy mężczyzn, do których czuła coraz większe obrzydzenie. Wolność, swoboda – o tym marzyła.
    Obiecała kobiecie, że będzie pracowała i pomagała na statku. Sprzątała, przygotowywała posiłki. Byle mogła wieść życie z daleka od planety dającej jej więcej strachu i cierpień niż nadziei.

    Fianna zgodziła się. Kierowała nią wyżej wspomniana ludzka życzliwość? A może dostrzegła w oczach Jen ten błysk, którego nie warto gasić sprzedając małą na targu niewolników? Może jej homoseksualne odczucia pomogły? Piętnastoletnie twi’lekańskie ciało wyglądało tak kusząco…

    Tak czy siak Jenna została zaokrętowana na Szczęśliwą Damę. Resztę załogi stanowili: Steve – droid pilot z serii OOM i sullustański mechanik Nilb Nalb.

    Okres 16-8 BBY należał prawdopodobnie do najszczęśliwszych w życiu Jen. Fianna i spółka uczyli młodą Twi’lekankę trudnej sztuki pilotażu, przemytu, walki. Jednym słowem życia w Galaktyce. Pani kapitan Szczęśliwej Damy wprowadziła Jennę w tajniki miłości i seksu, skutecznie ugruntowując jej skłonności do własnej płci.

    O ile statek stał się dla dziewczyny drugim domem, to pierwszym planetę Ryloth zastąpił Księżyc Przemytników - Nar Shaddaa. Jen czuła się tam jak Quarren w wodzie. Przestała być traktowana jak zabawka do przytulania, taneczna maskotka. Zręczna obsługa blastera i wyzywające spojrzenie skutecznie odstraszało amatorów twi’lekańskich wdzięków.

    Fianna dzięki rodzinnym znajomościom Nilba podpisała umowę z SoroSuub Corporation. Załoga wykonała dla korporacji kilka zleceń, w zamian zapewniając sobie ekstra wyposażenie i zmodyfikowanie SSPLY3000. Jen zaczęła stosować ich ekwipunek, doceniając sullustańską niezawodność.

    W roku 8 BBY sielanka dobiegła końca. W niewyjaśnionych okolicznościach cała załoga Damy została zabita w hangarze na Nar Shaddaa, a na samym statku umieszczono detonator termiczny, którego eksplozja miała zatrzeć ślady. Jenny nie było w pobliżu. Gdy wróciła, w ostatnich sekundach rozbroiła zapalnik.
    Uzyskując dostęp do wewnętrznych kamer bezpieczeństwa hangaru zidentyfikowała zabójców. Wielorasowej mieszance przewodził najemnik i zawodowy morderca, Rodianin Banowaadee. Krótki wywiad pośród przyjaciół i informatorów z Księżyca rozjaśnił trochę sytuację.

    Banowaadee i Fianna Salo mieli zadawnione porachunki jeszcze z czasów Rodiańskich Wojen Klanowych. Najemnik musiał bardzo dokładnie pielęgnować urazę, żeby dokonać zemsty po dziewięciu latach.

    Riposta Twi’lekanki była szybsza. Wytropiwszy Rodianina i jego bandę na Teth, wpuściła do ich pomieszczeń mieszkalnych gaz paraliżujący. Kiedy wszyscy byli nieprzytomni weszła do środka i oddała kontrolny strzał w głowę każdego towarzysza Banowaadeego. On sam trafił na pokład Szczęśliwej Damy. Jenna dowiedziała się bowiem, że za głowę mordercy Imperium oferuje sporą sumkę.

    Postanowiła odstawić go na Coruscant. Banowaadee drażnił się z nią całą podróż. Był pewien, że wykręci się jakoś od celi śmierci, która czekała na niego za morderstwa popełnione na przedstawicielach Imperium.
    Przeliczył się.
    W ostatniej chwili przed lądowaniem Jen podcięła mu gardło. Gdy patrzyła na wykrwawiającego się więźnia czuła satysfakcję z faktu, że jej przyjaciele zostali pomszczeni. Za martwego oczywiście płacili sporo mniej, ale płacili.

    Dostarczając ciało do Gildii doszła do wniosku, że praca łowcy jest dużo łatwiejsza i dużo bardziej opłacalna niż przemyt. Zresztą kto mówi o odrzucaniu szmuglu? Dwa zawody w ręku to dobra rzecz dla samotnej podróżniczki.
    Nagroda była rzeczywiście dużo mniejsza niż przewidywała. Pomniejszył ją jeszcze brak licencji. Ale zaoszczędziła na procencie, który Gildia odciągała z każdego kontraktu swoich pełnoprawnych członków.

    Schwytanie Banowaadeego znacznie przyspieszyło proces wystawienia Imperialnego Certyfikatu. Jenna Sivron zaczęła nowy rozdział jako początkujący łowca nagród.
    Jako, że pracowała sama, postarała się o zmodyfikowanie Damy tak by statek był w pełni skutecznie obsługiwany przez jednego pilota. Zmianie uległa również nazwa. Od teraz jacht nosił nazwę Kairn Seela.
    W latach 8-4 BBY Jen zdobywała łowieckie doświadczenie i drobnymi kroczkami zwiększała rachunek w coruscańskim oddziale Banku Galaktycznego.

    W roku 4 BBY spędzała wolny czas na Księżycu Przemytników. Wypoczynek przerwała wizyta Admirała Winstela Greelanxa i jego imperialnej floty.
    Kiedy osiemnaście lat temu mała Jen musiała ukrywać się przed droidami Separatystów przyrzekła sobie, że już zawsze będzie broniła swojego domu. Za taki uznawała Mały Coruscant.
    Wzięła udział w Bitwie o Nar Shaadda. Walcząc u boku Hana Solo, Salli Zend oraz innych przemytników i obieżyświatów dała popis pilotażu i wytrwałości.

    Następne dwa lata zleciały szybko. Czasem tylko przez głowę Jenn przelatywała myśl czy przypadkiem udział jej statku w bitwie przeciwko Imperium nie zostanie zauważony. Mogłoby to grozić utratą Certyfikatu, jeśli nie głowy.

    W każdym razie trzeba się mieć na baczności. Zwłaszcza teraz, lecąc na Coruscant.
    Ciekawe, co nowego słychać w 0,0,0.


    Stosunek do życia: Kredyty dają wolność i niezależność. A nieskrępowana swoboda w Galaktyce to wszystko, czego można oczekiwać.

    Stosunek do Republiki: Obojętny. Była, przeminęła. Słaby twór słabych istot.
    Po części winna tragedii rodzinnej Jen oraz sytuacji Ryloth.

    Stosunek do Imperium: Nowy Ład. Nie jest przyjazny istotom rasy innej niż ludzka. Da się jednak jakoś to przeżyć. Zwłaszcza, że łowców mało, kto zaczepia.
    Imperium jest zawsze wypłacalne, a to liczy się najbardziej.
    Może zbyt brutalne w niektórych sytuacjach. Ale czy życie jest inne?

    Stosunek do rebeliantów: Pogłoski o buntownikach przeciwstawiających się Imperium docierają do uszu Jen. Głoszone postulaty są nawet i słuszne. Nie zmienia to faktu, że karawany nie zatrzymają drobiny piasku.

    LINK
  • Sheila Vree

    kuna 2009-05-06 17:31:00

    kuna

    avek

    Rejestracja: 2009-05-04

    Ostatnia wizyta: 2009-10-08

    Skąd:

    Gracz: Kuna
    Imię: Sheila Vree
    Rasa: Twi’lek
    Płeć: Żeńska
    Wiek: 24 lata (urodzona 26BBY na Ryloth)
    Wzrost: 165cm
    Waga: 54kg
    Klasa: Awanturnik



    Opis
    Smukła sylwetka, jak u każdej Twi’lekańskiej tancerki. Zielona skóra i duże turkusowe oczy, dwa lekku. Ubrana na codzień w obcisły brązowo-czerwonawy strój zmyślnie skrojony tak, aby ukazywał dekolt i brzuch. Na głowie ma dopasowaną do ubioru czapkę. Nosi gogle pilota i buty z brązowej skóry z wysokimi cholewami. We wnętrzu prawego buta ma kieszeń na sztylet. Na wysokości bioder ma skórzany pas z przypiętą kaburą i futerałami na datapad, komlink, mały zestaw narzędzi i ogniwa energetyczne. Strój do tańca jest pomarańczowy i bardzo skąpy. Składa się z kusego topu opinającego się na piersiach, połączonego złotym łańcuszkiem z kółek na brzuchu ze spódniczką z falbanami podkreślającymi długie i zgrabne nogi, rękawów ze złotej siatki doczepianych do topu, oraz złotych wstążek zaplatanych na lekku.

    Nazywam się Sheila Vree, jestem 24letnią Twi’lekanką.
    Urodziłam się cztery lata przed wybuchem Wojen Klonów na mojej rodzinnej planecie Ryloth. Moja matka, Deshi Yrf, zaszła w ciążę bardzo młodo, i to w dodatku bez ślubu, w jej klanie to była hańba. Kiedy dowiedziano się że mój ojciec, Ercru Vree pochodzi z klanu który się niezbyt kochał z klanem mojej matki to niezła burda się zrobiła. Dziadkowie wyrzekli się mamy, ponieważ dostąpiła się mezaliansu. Tatuś miał na głowie nie lada kłopot. Musiał utrzymać mamę, która straciła pracę w restauracji w mieście jej klanu (mamuś była kucharką, i to najlepszą na caaaałym Ryloth), i na dodatek miał do wykarmienia wrzeszczące zielone coś, czyli malutką mnie.

    Nie było nam łatwo. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem (w sumie to ja wiązałam - lekku tatusia jak spał… ehh, pamiętajcie rodzice, blokujcie swoim pociechom kojce na noc!). Pewnego dnia znajomy ojca zaproponował mu współprace przy pewnym interesie, miała to być dosyć łatwa robota i łatwy aczkolwiek duży pieniądz. Jak się potem okazało, chodziło o eksploatację i przemyt narkotyku jakim był ryll. Sól ziemi czarnej, złoto pustyni, bla bla bla… najzwyklejsza pożywka dla świata przestępczego, kontrolująca nie tylko syndykaty zbrodniarzy ale również politykę i wojsko. Największą jednak cechą tej przyprawy była dziwna właściwość, otóż gdy jakiś Guru przestępczy zwęszył na Ryloth owy narkotyk, automatycznie cały Kajidic ogarniała przeogromna miłość do naszej planety. Wszyscy przywódcy „szarej strefy” świata polityki i ekonomii tak bardzo pałali namiętnym uczuciem do Ryloth, że musieli brać na pamiątkę wszystko co ta ziemia zrodziła, czyli także i nas, jej mieszkańców.

    Taki los spotkał moją kochana mamę. Niewiele pamiętam, bo byłam tylko małą zieloną glizdą z czułkami zamiast lekku. Później tata nie opowiadał mi zbyt wiele o tamtym wydarzeniu, widać było że cierpiał. Wiem tylko, że zadłużył się aby kupić nowy sprzęt do zbierania, zabezpieczania i transportu ryllu , zapożyczył kredyty u jednego z tych tłustych fekaliów Rancora, czyli innymi słowy u Hutta. Jak to bywa w przemycie, czasem jakiś transport wpadnie i kasy nie ma, tak wiec ojczulek nie miał z czego spłacić „śluzowej kluchy”. Krótko potem moja mama zniknęła. Niektórzy gadali że ojciec oddał mamę bo bał się o swoją skórę i o interes, inni mówili że tata nic nie mógł zrobić bo to Hutt wysłał swoich przydupasów żeby zabrali mamę jako rekompensatę za stracone transporty. Ja nie wiem jak było naprawdę i zapewne już się nie dowiem, ale wiem tyle że nienawidzę Huttów i kiedyś sobie zrobię z jakiegoś obicie na kanapę (po kilkuletnim praniu jego skóry w środkach dezynfekujących).

    O reszcie mojej rodziny wiem tylko tyle że mój wuj, młodszy brat taty, Yyshu Vree, uciekł na Coruscant jak miałam 4 lata. Tak dokładniej to nie do końca uciekł, no bo przecież zostawił informację gdzie się kieruje. Chciał się zaciągnąć do wojska, albo chociaż do policji, chciał żyć w Centrum Galaktyki i brać udział w Wojnach Klonów. Fascynowało go wszystko co nowe i odległe, tak jak mnie. Dziwnym trafem, kiedy wuj wyjechał separatyści najechali naszą planetkę. Mnie wojna ominęła, jakoś widać moje miasto nie było zbyt ważnym punktem w strategii sympatycznych panów „turystów”. Rodzice ojca stwierdzili że nie trzyma ich nic na Ryloth, ponieważ jeden syn uciekł a drugi został przestępcą handlującym narkotykiem. Odlecieli z planety jak miałam 7 lat, zaraz po zakończeniu Wojen. Nie wiem gdzie polecieli i po co, ale nie wrócili i nie odzywali się.

    Jako że tata cały czas był poza domem, załatwiał swoje interesy z typami z pod ciemnej gwiazdy, to ja razem z kumplami łaziłam po mieście uskuteczniając ojcowskie przykazanie „ucz się wszystkiego co może Ci się przydać kiedy będziesz zdana na własna rękę, kiedy nikomu nie będziesz mogła zaufać i kiedy nawet cień w upalny dzień nie będzie ukojeniem i schronieniem a śmiertelnym niebezpieczeństwem”. Tak więc niegrzeczna Sheila nauczyła się kraść, bić i szybko uciekać. Ojciec niejednokrotnie musiał pokrywać z własnej kieszeni szkody które wyrządziłam i płacić za skradzione przedmioty jeśli mnie złapali, ale jakoś nigdy nie był zły na mnie. Jak miałam 10 lat tata mojego kumpla, Geyfra Heyn, pokazał nam owoc swojej wieloletniej pracy w warsztacie. Był mechanikiem zapaleńcem, domorosłym technikiem. Skonstruował coś na wzór myśliwców jakie widywaliśmy przez Holonet a czasem nawet w mieście, jak jakiś samotny jeździec się zapuścił na Zewnętrzne Rubieże popatrzeć na Twi’lekańskie tancerki. Od razu mi się ta maszyna spodobała, zaczęłam zadawać mnóstwo pytań, już taka jestem że chce wiedzieć wszystko naraz. Pan Heyn zaczął uczyć mnie i moich kumpli obsługi latających maszyn i podstaw mechaniki. Dzięki niemu teraz umiem pilotować niemal wszystko co lata i jako tako radzę sobie z drobniejszymi naprawami.

    Kiedy miałam 12lat tata uległ wypadkowi. Podczas jednej z wypraw po przyprawę razem z przemytnikami, zaskoczyła go burza piaskowa. Pojazd został zepchnięty ze zbocza nasypu przez silny wiatr. Podczas obijania się o skały zgniatał się jak puszka. Kilkoro przemytników zginęło, mój ojciec i pozostali przeżyli. Niestety, tata stracił tchun, czyli lewe lekku. Stał się rośliną, nie był w stanie się poruszać i wykonywać najprostszych czynności, ale żył. Znajoma babci się nim zajęła, ja musiałam znaleźć pracę bo z wiadomych względów ojciec nie mógł kontynuować swej kariery zawodowej. Zaciągnęłam się to knajpy „Róża Pustyni” jako tancerka, szybko zyskałam sobie fanów bo byłam najmłodsza (pełno w galaktyce zboczeńców różnej maści). Przychodziło tam wielu przyjezdnych. Czasem napalone i pijane młodziki wszczynały bójki. Po tym jak jedna z tancerek została pobita przez „cichego wielbiciela” pod wpływem nadmiernej ilości koreliańskiej brandy, szef zafundował wszystkim pracowniczkom „Róży” małe blastery ELG-3A. Musiałyśmy mieć czym się bronić więc szefuńcio załatwił nam lewe pozwolenia na broń. Ja miałam ponad to jeszcze mały twi’lekański sztylet który dostałam od taty na 11 urodziny. Uwielbiam strzelać, spędzałam całe popołudnia strzelając do koszyków, naczyń i różnych droidów. Blaster, mała rzecz a cieszy.

    Od gości kantyny można było się wiele ciekawych rzeczy dowiedzieć. Uwielbiałam przysłuchiwać się w przerwach i po pracy różnych opowieści z różnych stron galaktyki. Jedni gadali o przemytach, inni o swych podbojach i walkach w przestrzeni, a jeszcze inni o polityce na wszystkich znanych planetach. Nie rozumiałam z tego dużo, i nadal nie rozumiem. Polityka mnie nie interesuje, za to opowieści pilotów mogłam słuchać godzinami. Przygoda, to jest to, podróż w nieznane, odkrywanie nieodkrytego i tak dalej i tak dalej. No ale byłam przede wszystkim tancerką, za zbyt długie przesiadywanie z klientami „Róży” mogłam stracić robotę, bo zysków ze mnie nie było. Po kilku minutach łapczywego chwytania słów z różnych opowieści, musiałam znów zakładać strój i tańczyć.

    Tańczyłam ładnych parę lat, stan ojca się nie poprawiał. Kiedyś w nocy wykrzyknął imię swojego brata przez sen. Męczyło mnie to parę dni, przecież wujek był najlepszym przyjacielem taty, ale odleciał dawno temu. Parę dni później, podczas przerwy w występie, gdy siedziałam przy barze i odpoczywałam, dosiadł się do mnie pewien mężczyzna. Przedstawił się jako Veyren Kaar i zaoferował mi pracę w swoim klubie, był Zabrakiem a swoja knajpę miał na Coruscant. Od razu mi się przypomniało że przecież wujek Yyshu Vree tam poleciał. Jako że jestem z natury impulsywna i lekkomyślna trochę, niewiele myśląc po powrocie do domu spakowałam swoje rzeczy, przytuliłam tatę na pożegnanie i pobiegłam się ostatni raz zobaczyć z kumplami aby ich poinformować że lecę do Centrum Galaktyki na poszukiwanie wuja. Wierzyłam że wujek Yyshu wróci na Ryloth i będzie potrafił pomóc tacie, albo chociaż ściągnie go na Coruscant żeby zagwarantować mu lepszą opiekę medyczną. Tak, cała ja, zawsze staram się pomóc każdemu, a dla taty to na koniec wszechświata bym poszła. Całą noc nie spałam, byłam tak podekscytowana. W końcu załadowałam się na statek Veyrena - „Błękitny Cierń” - i poleciałam na planetę 0,0,0.

    LINK
  • Ferrel Regan

    Superobiwan 2009-05-13 21:52:00

    Superobiwan

    avek

    Rejestracja: 2009-05-05

    Ostatnia wizyta: 2011-08-28

    Skąd:

    -Imię i nazwisko: Ferrel Regan
    Gracz: Superobiwan
    Klasa: Zwiadowca
    Rasa: Człowiek
    Wiek: 26 lat
    Płeć: Mężczyzna
    Wzrost: 1,85 m
    Waga: 68 kg

    Startowy ekwipunek:
    - 2785 CR
    - Wibrosztylet
    - Pałka Ogłuszająca
    - Pistolet blasterowy BlasTech z własnymi modyfikacjami
    - Cyfronotes
    - Elektrolornetka
    - Komunikator
    - Lekki skórzany pancerz
    - Plecak



    Wygląd: Ferrel jest wysokim ale i zarazem niezwykle szczupłym mężczyzną, o niezbyt umięśnionej sylwetce. Jego brązowe oczy zwykle promieniują niezwykłym spokojem i wrażliwością. Proste, brązowe włosy sięgające prawie do ramion, zwykle znajdują się w nieładzie. Nie posiada wyjątkowych znaków szczególnych – ów kolejny szary człowiek jakich niezliczona ilość w galaktyce. Ubrany zazwyczaj w szaro-brązową tunikę z założoną na wierzch czarną solidną kamizelką (służącą mu zarazem jako lekki pancerz), luźne brązowe spodnie oraz znoszone, ale solidne i niezwykle wygodne buty, uszyte z fragmentów wielu skór fauny pustynnej planety Tatooine tłumiące odgłosy chodzenia. To dzięki nim Ferrel umie tak doskonale się skradać. Do czarnego pasa przyczepiony został podstawowy ekwipunek: mały, ledwo widoczny blaster , wibrosztylet, pałka, cyfronotes, komunikator oraz jego największy skarb – elektroniczna lornetka ojca.
    Jego blaster jest świetnie zakamuflowany w ubranie tak, że ciężko go dojrzeć nawet osobom bardzo spostrzegawczym. Ponadto dzięki własnym modyfikacjom broń ta ma nieznacznie zwiększony zasięg i celność.


    Historia

    Ferrel Regan urodził się w 28 BBY na Tatooine. Wychowywał się w na skromnej farmie odległej o jakąś godzinę drogi pieszo od Mos Eisley. Jego ojciec od dziecka zajmował się mechaniką i handlem, natomiast matka była sprzątaczką sklepu miejscowego kupca. Skromne zarobki rodziców zmuszały Ferrel’a do pracy już w okresie wczesnego dzieciństwa.

    Od najmłodszych lat ojciec uczył go praktyczności, zaradności i umiejętności radzenia sobie w każdej sytuacji. Bez tego nie trudno było paść ofiarą zarówno dzikich zwierząt jak i bardziej cywilizowanych stworzeń jakich było pełno na tej przestępczej planecie.
    Został wychowany w duchu pacyfizmu, wrażliwości i miłości. Przez strach rodziców o swojego jedynego syna, dorastał bez kontaktu z rówieśnikami. Stał się typem samotnika. Jednak nigdy mu to nie przeszkadzało.
    W wieku 8 lat już samotnie wybierał się na pustynie w poszukiwaniu jakichkolwiek pożytecznych części od droidów na sprzedaż. A pustynia w swoich głębinach posiada niejeden skarb…

    Całą jego rodzinę nazywano pogardliwie takimi określeniami jak: „Śmieciarze” , „Jawowie”, „Złomiarze”. Ferrel przyzwyczaił się do braku kolegów i do wiecznych, obraźliwych określeń na jego temat. Nauczył się opanowania i obojętności. Jednak obojętności tylko do własnej osoby.
    Kiedy była ku temu okazja nigdy nie zawahał się pomóc jakiejkolwiek istocie. Po prostu tak został wychowany i uważał to za swój obowiązek. Ciężko było mu przejść obojętnie obok żebraka proszącego o kęs najmarniejszego mięsa. A takich osób na Tatooine nie brakowało.
    Mimo wszystko Ferrel Regan rzadko wybierał się do miasta. Dużo bardziej wolał samotne wędrówki po pustyni. Mógł wtedy pomarzyć o innym szczęśliwym życiu i pomyśleć w ciszy. Uwielbiał patrzeć na zachody 2 pięknych słońc, których zniknięcie za horyzontem daje odetchnąć przegrzanym od piasku płucom.

    Podczas swoich codziennych obowiązków poznał Język Handlowy Jawów, który był podstawą do dobrych stosunków i zysków handlowych z tymi istotami. Nie raz musiał uciekać przed Ludźmi Pustyni, agresywnymi zbieraczami, czy chociażby dzikimi zwierzętami. Jednak nieobca była mu walka…
    Szczególnie upodobał sobie blastery o dużym zasięgu jako broń bezpieczną i wygodną. Uciekał do przemocy tylko w ostateczności, pamiętając o wpojonych mu przez rodziców zasad poszanowania jakiegokolwiek życia. Każde krwawe porachunki ze zwierzętami psuły mu nastrój na długi czas.

    Najgorsze jednak było przed nim. Mając dopiero 20 lat, ale i zarazem już duże doświadczenie z pustynią, pierwszy raz został zmuszony do walki z ludźmi. Na pustyni przypadkowo spotkał grupę 3 zbieraczy kłócącą się ostro z patrolem żołnierzy imperium. Ferrel był wystarczająco blisko aby usłyszeć słowa dowódcy szturmowców:
    - Szczury pustynne, nie macie pozwolenia na swoje szemrane interesy, chyba że…
    Przerwał mu nieogolony osiłek, przypuszczalnie szef złomiarzy:
    - To ja decyduje co mi wolno, biała puszko odchodów banty…
    Po czym wyciągając ukryte blastery podejrzana grupa szybko rozprawiła się z zaskoczonym patrolem. Już Ferrel Regan chciał się delikatnie wycofać kiedy zbieracze, najwyraźniej chcąc się pozbyć świadków otworzyli ogień do młodego człowieka. Nie mając szans na ucieczkę, ale za to posiadając niezwykłe umiejętności strzelnicze, z ciężkim sercem zastrzelił agresorów. Był to dla niego najgorszy dzień w dotychczasowym życiu…

    Wieczorem, rozmowa z ojcem o tym wydarzeniu przyniosła ulgę, wrażliwemu sercu Ferrel’a. Rodzic dał mu tego dnia własnoręcznie zrobioną elektrolornetkę o niezwykłej dokładności widzenia. Był to dla niego symbol dorosłości i odwagi. Ojciec nigdy nie ujawnił wszystkich jej możliwości.
    Tatooine było planetą oderwaną od sukcesów i porażek społeczeństwa reszty galaktyki. Całe życie dla młodzieńca mijało dzień za dniem tak samo. Słyszał mnóstwo różnych plotek zarówno o Wojnach Klonów, jaki i o początkach Imperium, nowym reżimie, prześladowaniach. Ferrel nie widział znacznych różnic w tym oderwanym systemie ale coraz częściej spotykał się z okrutnością, brakiem litości i praw moralnych, żołnierzy znajdujących się na posterunkach….

    Był rok 3 BBY. Ferrel Regan pojechał do Mos Eisley aby kupić coś do jedzenia. Domowa, marna hodowla gizek szybko się wyczerpywała…
    Po załatwieniu spraw w sklepie Regan wychodząc ze sklepu zwrócił uwagę na kilku szturmowców stojących nad małym Rodianinem. Mając negatywne wspomnienia Ferrel już chciał się wycofać, kiedy zauważył, że żołnierz uderza dziecko kolbą karabinu, rozłupując czaszkę. Pełen złości Regan szybko wyciągnął blaster i zaatakował znacznie silniejszego wroga. Po dłuższej wymianie ognia i kilku niegroźnych obrażeniach zaczął czuć że może dziś stracić życie. Szturmowców było znacznie więcej i prawdopodobnie długo się nudzili w koszarach, bo atakowali z zaciekłością smoka Krayt...
    Ni stąd, ni z owąd, nagle na tyłach oddziału Imperium, pojawili się ludzie i z ukrycia zaczęli skutecznie likwidować żołnierzy. Ciała w białych zbrojach powoli padały na ziemię, zbrukaną już wcześniej krwią niewinnego dziecka…
    Do Ferrel’a podbiegł młody, ciemnoskóry człowiek, o twarzy okaleczonej licznymi bliznami:
    - Nic ci nie jest? – spytał
    - Nie, dzięki. Kim jesteś?
    - Wszystko wytłumaczę ci później. Musimy się schować, bo za chwilę będziemy mieli pół legionu na ogonie. Chodź.
    Okazało się, że człowiek który uratował Ferrel’a, był dowódcą podziemnego ruchu oporu zwalczający reżim Imperium. Nazywał się Joedger i zaproponował współpracę uratowanemu. Ferrel Regan mimo oporów moralnych, zgodził się w imię większego dobra.

    Walcząc w podziemiu, w imię wyższej sprawy, spędził ponad rok. Stał się zupełnie innym człowiekiem. Jego sumienie stwardniało, umiejętności walki wzrosły, jednak stare przyzwyczajenia zostały głęboko w duszy. Ferrel Regan czuł się szczęśliwy, że nareszcie działa i robi coś dla dobra innych istot. Poznał tam wreszcie wielu towarzyszy, w tym najlepszego przyjaciela z rasy Wookiee – Lanchawwaa. Od niego nauczył się ojczystego języka tych istot. Jednak żadne szczęście nie trwa długo….
    Po niecałym roku działalności, mała grupka rebeliantów została wykryta i rozbita. Nikt nie wiedział co się stało z towarzyszami broni. Cudem udało się uciec Ferrel’owi. Joedger podczas ucieczki został śmiertelnie ranny. W ostatnich chwilach życia powiedział:
    - Nie poddawaj się nigdy… Słysz… Słyszałem, że rebelianci się zbierają na różnych planetach… Walczą… A ty jesteś świetnym wojownikiem… Dołącz do nich…
    Ferrel Regan już wcześniej podjął decyzję. Zbierając cały swój skromny dobytek i pieniądze, nie mówiąc nic rodzinie, rusza na Corusant, pierwszym lepszym promem kupieckim z zamiarem znalezienia nowopowstającej grupy rebeliantów i dołączenia do nich. Jakby jeszcze wiedział co się stało z Lanchawwaa’em. Już zaczynał tęsknić.
    A przed nim jeszcze długa droga…

    LINK
  • Lumparaccor

    s3rek 2009-05-14 18:58:00

    s3rek

    avek

    Rejestracja: 2007-06-18

    Ostatnia wizyta: 2019-10-14

    Skąd: Ruda Śląska

    Imię: Lumparaccor
    Gracz: s3rek
    Klasa: Żołnierz
    Rasa: Wookie
    Wiek: 158 lat
    Płeć mężczyzna
    Wzrost: 1.80
    Waga: 250kg

    Startowy ekwipunek:
    Wibroostrze
    blaster E-11

    Dorastanie na Kashyyyku
    Lumparaccor był od dzieciństwa wychowywany jako wojownik. Schodząc kilka razy w Krainy Cienia udowodnił iż jest godzien tego stanowiska. Droga honoru była dla niego najważniejszą w życiu.

    Wojny Klonów
    Gdy wybuchły wojny Klonów, odniósł wielkie zwycięstwa zostając jednym z największych wojowników wśród wookiech. Zyskał uznanie i sławę u swojego społeczeństwa. Ożenił się wtedy z
    piękną wookie o imieniu Lamara. Niestety spokój nie trwał zbyt długo.

    Czasy Imperium i niewoli
    Imperium przejęło władzę nad galaktyką i potrzebowało wielu niewolników. Gdy rozpoczęła się łapanka wśród wookiech Lumparaccor chciał obronić swoją żonę przed zgrają Trandoshan, którzy napadli na ich dom. Walczył zażarcie i położył wielu z nich, niestety było ich zbyt wielu i pojmali wookiego wraz z jego małżonką. Gdy oboje trafili do niewoli Lumparaccor
    uczestniczył w budowie jakiejś ogromnej stacji bojowej o kulistym kształcie. Nie widział niegdzie swojej żony, ale wiedział, że musi ją odnaleźć.

    Przeniesienie na Courscant
    Niestety nie odnalazł jej, ponieważ musiała przebywać w innym miejscu, postanowił więc jak najszybciej zbiec. Okazja do ucieczki od niewolniczej pracy przydarzyła się gdy grupę wookiech postanowiono przenieść do centrum imperialnego. Lumpy miał opracowany plan opanowania statku, ale okazało się, że więźniowie będą przewożeni pod wpływem środków usypiających, aby zapobiec buntowi. Wookie nie miał wyjścia musiał się poddać mając nadzieję, że odpowiednia okazja do zwiania nadarzy się na Courscant

    Ucieczka
    Kiedy został przywieziony na Courscant zdarzyła się pewna niespodzianka. Miał on zostać przewieziony przez grawiciężarówkę, ale pojazd się spóźniał i pojawiła się okazja na ucieczkę, nagle na jednego z eskortujących go szturmowców wpadła zgrabna twi`lekianka. Lumparaccor zwęszył okazję i zmiażdżył swoim cielskiem drugiego z nich. Dziewczyna zadźgała wibroostrzem żołnierza na którego wpadła przecięła kajdany wookiego i podrzuciła mu wibroostrze. Lumpy wziął jeszcze ze sobą E-11 drugiego żołnierza i zaczął uciekać. Niestety dziewczyna zniknęła, wookie więc schował się przed pościgiem, a gdy wyszedł z kryjówki zobaczył jak szturmowcy pojmują Twi`lekiankę i wprowadzają do grawiciężarówki. Wookie postanowił, że jego honor zmusza go do uratowania jej ale nie była to odpowiednia chwila, ponieważ szturmowców było zbyt wielu, nawet na tak wielkiego wojownika jak on.

    LINK
  • Khamill Ruin’lya

    Darth Kamil 2009-05-16 20:15:00

    Darth Kamil

    avek

    Rejestracja: 2008-01-11

    Ostatnia wizyta: 2019-07-05

    Skąd: Coruscant


    Imię i nazwisko: Khamill Ruin’lya
    Gracz: Darth Kamil
    Klasa: Szlachcic
    Rasa: Bothanin
    Wiek: 29 BBY (27 lat)
    Płeć: mężczyzna
    Wzrost: 1,65 cm
    Waga: 62 kg
    Sierść: jasnobrązowa
    Przeznaczenie: Zdobycie jak największej władzy

    Startowy Ekwipunek:
    - 3`000 CR
    - wibrosztylet x2
    - wibroostrze
    - komunikator
    - cyfronotes
    - blaster DL-44

    Khamill Ruin’lya – Bothanin o jasnobrązowej sierści, urodzony na Bothawui w 29 BBY w bardzo zamożnej rodzinie. Uznany malarz, pisarz, filozof, historyk, polityk, dyplomata, a także wojskowy. Jego rodzice należą do wielkiego klanu Alya. Ojcem Khamilla jest Glenbert Ruin’lya (admirał bothańskiej floty, szanowany polityk i członek Rady Bothan), natomiast matką - Catleta Tina’lya (profesor i wykładowca nauk militarnych na Uniwersytecie Bothańskim na Bothawui). Khamill jest jedynakiem. Stanowczo woli towarzystwo jakiejś dobrej holoksiążki, niż innej inteligentnej formy życia. Średnio posługuje się blasterem, bronią białą trochę lepiej. Stawia raczej na inteligencje i pomysłowość, niż brutalny sposób rozwiązania jakiegoś konfliktu. Lubi grać w Sabacca i oglądać wyścigi ścigaczy. Fascynuje się pojęciem Mocy. Jest filozofem-amatorem. Przez parę lat dowodził bothańskim okrętem wojennym. Obecnie wojskowy w Marynarce Bothan w stopniu kapitana. Zagorzały zwolennik Imperium.

    Dzieciństwo:
    Już od małego spędzał całe dnie w bibliotekach zamiast grać z rówieśnikami w holopiłkę. Uznawany za samotnika, kochał przebywać sam. W dzieciństwie mógł mieć dosłownie wszystko, jednak nie był w cale zachłanny. W prawdzie żył na wysokim poziomie, którego wielu Bothan mogłoby mu pozazdrościć, to nigdy nie przywiązywał większej uwagi do luksusu. Nie był jakimś tam super prymusem, ale uczył się w miarę dobrze. Już od najmłodszych lat pociągała go polityka, dyplomacja i sztuka wojenna. Uczęszczał na zajęcia malarskie, a także na przerozmaite kółka historyczne. Kiedy wybuchły wojny klonów, Bothawui zachowała neutralność i oszczędziła Khamillowi brutalności wojny. Właściwie życie w pałacu Ruinów toczyło się normalnie, tak gdyby wojny w ogóle nie było. Młody bothanin początkowo zamierzał zostać kucharzem, jednak wszystko zmieniło się kiedy miał dziesięć lat.

    Młodość i kariera:
    W 19 BBY powstało Imperium Galaktyczne, które nie było zbytnio zainteresowane rodzinną planetą Khamilla. Na Bothawui umieszczono mały garnizon szturmowców i zwykłego, „szarego” gubernatora. Zarówno Wywiad Imperialny jak i rebeliancki pozwolił bothańskim szpiegom zachować neutralność, tak by Bothanie mogli zdobywać informację dla obu stron konfliktu. Glenbert nadal stał na czele bothańskiej floty obronnej. Jako jeden z nielicznych na prawdę sympatyzował z Imperium (nie udawał jak inni), co było dosyć dziwne z racji wrogości Palpatine do nie-ludzi. Możliwe, iż ojciec Khamilla robił to tylko po to, by pozostać u władzy, albo nie stracić rodzinny, ponieważ inni Bothanie, którzy ostro sprzeciwiali się Imperium znikali w tajemniczych okolicznościach. Całe szczęście takich „buntowników” było bardzo mało i Imperium nie musiało interweniować za pomocą swojej floty. Glenbert i Catleta powtarzali synowi, iż przyjaźń z Imperium może ocalić go od śmierci i utraty majątku. Trzy miesiące po powstaniu Imperium, Khamill wstąpił do Stowarzyszenia Przyjaciół Imperium, gdzie szerzono imperialną propagandę. Młody Bothańczyk dorastał na zagorzałego zwolennika Imperium. Następne osiem lat minęły całkiem spokojnie. Khamill dużo malował, a także pisał wiele opowiadań. W wieku osiemnastu lat za namową ojca wstąpił do bothańskiej akademii wojskowej, gdzie sprawował się w miarę dobrze. Następnie ukończył Wojskowy Uniwersytet na kierunkach m.in. dyplomacji. Równocześnie studiował na wydziale taktyki i strategii, natomiast doświadczenie polityczne zdobywał obserwując swojego ojca i towarzysząc mu w różnych spotkaniach. Przez naukę nie miał życia prywatnego, ale wierzył, że dzięki temu będzie mógł przysłużyć się swojej ojczyźnie i być może przejąć kiedyś władzę na Bothawui. Do 2 BBY Khamill dowodził bothańskim krążownikiem klasy Faradajs „Nemezis” za pomocą, którego ścigał przemytników i piratów (z powodzeniem). Na prośbę swojego ojca udał się na Coruscant, aby tam jako przedstawiciel i zastępca Glenberta nawiązać stosunki dyplomatyczne z planetą Haruun Kal, którą od wielu miesięcy nękają piraci. Imperium w oficjalnym piśmie urzędniczym ogłosiło, iż nie ma wystarczającej ilości okrętów na walkę z przestępcami. Bothanie liczą, że mogli by dużo zyskać na pomocy mieszkańcom Haruun Kal - planety bogatej w zasoby mineralne. Dla bezpieczeństwa obaj dyplomaci postanowili spotkać się w Centrum Imperialnym...

    Wygląd:
    Khamill jest Bothaninem o jasnobrązowej sierści. Nad lewym okiem ma dosyć duża bliznę po incydencie w salonie ścigaczy, kiedy drobny złodziejaszek chciał okraść sprzedawcę. Khamill postanowił obezwładnić złodzieja i zrobił to, jednak został raniony sztyletem. Blizna została mu do dziś. Jak jeden z nielicznych Bothan z wyższych sfer lubi wygodne ubrania, które nie ograniczają jego ruchów. Dobrze czuje się w mundurach wojskowych.

    LINK

ABY DODAĆ POST MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..