Ja zawsze sobie tłumacze podobne rzeczy tak: Jesli musi zginąć 1000 osób zeby ratować 10000 istnień i nie ma innego wyjscia to trzeba zabić.

Po prostu niewinni mieli pecha. A tak na poważnie: "dobro" w walce ze "złem" bywa bezwzględne i nie przebiera w środkach. Czyżby Rebelianci byli zdania, że wszystkie chwyty dozwolone? Na przykładzie DSII wygląda, że tak.

Rebelianci musieli wybrać mniejsze zło, albo wysadzić niegotową stacje wraz pracownikami, albo pozwolić Imperium wysadzić w powietrze jakąś planetę, gdzie zginęłoby więcej ludzi.

Każdy kto był podwykonawcą w czasie budowy Death Star, musiał liczyć się z ryzykiem. Przeciez DSII był obiektem militarnym, największym i najgrożniejszym. widomo było że repelianci skierują wszystkie siły na jeden cel by go zniszczyć.

Pojęcia mniejszego, albo większego zła są najczęściej spotykane na wojnie. Wojny wygrywa strona, która posiada dowódców nie liczących się z jednostkami. Tacy zwierzchnicy są w stanie poświęcić jednostki dla słusznej (oczywiście swojej) sprawy. Bo przecież zawsze NASZA sprawa jest słuszna. Chodzi o to, żeby się nie rozgrzeszać mówiąc, że popełnia się mniejsze zło dla słusznej sprawy. Zło jest zawsze złem i tak trzeba je nazywać.

Najpierw trzeba zadać pytanie: czy to byli na pewno niezależni podwykonawcy. Bo nie sądzę, aby Imperium pozwoliło sobie na ludzi, którym nie może ufać. Poza tym, byli oni tam wyizolowani, co oznacza, iż albo poszli tam wbrew swojej woli (mniej prawdopodobne dla mnie) lub dostali możliwość pracy za większą płacę.

Można by się też zastanowić, co by się stało w pracownikami po zakończeniu budowy DSII. Może "zniknęliby" w tajemniczych okolicznościach.

Czyli generalnie istoty budujące DSII miały przechlapane. Albo śmierć ze strony Rebeliantów, albo jakieś podobne atrakcje ze strony Imperium.