200 lat po wydarzeniach przedstawionych w „Nowej nadziei”
***
Mandalora. Dom resztek Mandalorianów, zwanych „galaktycznymi nomadami”. Boba Fett wprowadził nową erę w życie swoich ziomków, pokazał im, że nie muszą być znani jedynie z chętki do walki. Teraz, kiedy Mandalorianie przypominali resztę galaktycznych światów, troszczących się o gospodarkę swojej planety, nikt nie obawiał się, że wyruszą oni na podbój jakiejkolwiek planety. Żyli dostatnio, mogli zajmować się swoimi rodzinami, a dopóki ktoś im do tego powodów nie dawał, nie atakowali pierwsi. Obraz tego ludu zmienił się na tle dziejów bardzo, jako że w obecnym momencie nie byli postrzegani jedynie za śmiertelnie niebezpiecznych przeciwników z powodu swojego pochodzenia, ale także przez to, że wyposażeni byli w najnowocześniejsze zdobycze techniki.
Shirma stała nieruchomo i patrzyła na pomnik jednego z najlepiej wspominanych nieżyjących Mandalorianów. Zastanawiała się, czy też kiedyś odegra równie dużą rolę w historii galaktyki, co on. Boba Fett znany był z tego, że potrafił zabić prawie każdego, był najsłynniejszym łowcą nagród we wszechświecie, ale jego historia udowadniała, że nawet najbardziej bezduszny człowiek może się przemienić w jednego z najlepiej pamiętanych ludzi. Dzięki miłości, osiągnął to, czego nie spodziewał się po sobie nigdy. Teraz, gdy przywódcą Mandalory był Ritnom Gruten, nie zapowiadało się na nic ciekawego. Dawno nie było w galaktyce żadnych wojen, podczas których Mandalorianie mogliby wykorzystać swoje nieprzeciętne umiejętności bojowe. Shirma Ten była kobietą, która szukała przygody. Właśnie dlatego jutro odlatywała ze swojej ojczystej planety.
Nagle usłyszała czyjś głos za plecami:
-Pani Ten, pani statek jest gotowy do odlotu – powiedział do niej jej osobisty mechanik.
-Dziękuję. Czy napęd nadświetlny działa sprawnie już w 100%?
-Nawet więcej, w 105% - odpowiedział i zrobił zadowoloną minę, dumny z wykonanej pracy.
-Dziękuję. Opłatę uiści mój ojciec, tak jak się umówiliśmy.
-Polecam się na przyszłość, Pani Ten, szczęśliwej podróży.
Shirma nawet nie spostrzegła, że minęło 30 minut, odkąd zaczęła maniakalnie wpatrywać się w pomnik Fetta. Ruszyła w kierunku domu, rozmyślając o tym, co ją spotka w nowej przyszłości. Może zostanie piratką? Może przemytniczką? A może zaciągnie się do armii? Bardzo ciekawił ją jej los. Była pewna, że nie jest zwykłą mandaloriańską dziewczyną. Kiedy doszła do domu, poinformowała ojca o zakończeniu napraw statku. Miał smutną minę, bo myślał, że chociaż może statek, jeśli nie zdołałby zostać naprawiony, przekonałby jego córkę do zostania na planecie. Nie mógł bowiem pogodzić się z wieścią, że postanowiła szukać przygód w dalszej części galaktyki. Nie mogła usiedzieć w domu, wyszła więc na zewnątrz, żeby pospacerować.
Przygody... Czy na pewno to było jej pisane? Mogła przecież zginąć, a chciała pożyć bardzo długo, bała się odlatywać w nieznane, poznawać nowe miejsca i osoby, ale... ciekawiło ją to. Ciekawość wszechświata powodowała, że nic innego się nie liczyło. Dodatkowo podniecała ją pewność, że stanie się dla galaktyki kimś wyjątkowym, niezapomnianym... Nie wiedziała, czy przeznaczona jej rola będzie dobra, czy może zła. Lubiła rozmyślać nad swoją przyszłością, gdybać o przyszłych wydarzeniach. Do tej pory nie brała udziału w żadnej poważnej bitwie. Uwłaczało ją to. Była Mandalorianką, która tęskniła za podbojami swoich przodków. Inni siedzieli spokojnie w domach, ale wiedziała, że także tego potrzebowali. Miała nadzieję, że uda się jej zmienić stan rzeczy Mandalory, która obecnie nie przypominała za bardzo odległej czasowo poprzedniczki.
Szła tak i szła, aż w końcu podbiegł do niej młody mężczyzna, którego twarz znała aż za bardzo.
-Witaj. A więc to prawda, że odlatujesz.
-Myślałeś, że zmienię zdanie i wpadnę ci w ramiona, Yukinie?
-Prawdę mówiąc, to jedyne, na co pozostało mi liczyć – odparł – A więc to koniec... Nie zdobędę twojego serca. Ale kiedyś wrócisz. Wrócisz i wszystko się zmieni.
-Ta-a. Kiedy wrócę, a ty ciągle będziesz za mną łaził krok w krok, nie będę już taka cierpliwa. Po prostu cię zabiję.
Zdenerwowany Yukin oddalił się, najwyraźniej postanowił iść spać, wolał na razie zostawić kobietę, żeby ochłonęła. Ruszyła więc dalej.
Po kilku minutach dalszej wędrówki dotarł do niej dźwięk nadlatującego statku. Zauważyła go kilka sekund później, a następnie w głowie pojawił jej się obraz identycznego statku, rozbijającego się o powierzchnię gruntu. „Coś tu jest nie tak...” - pomyślała. Poczuła adrenalinę, krew zaczęła jej płynąć szybciej, bo najwidoczniej z silnikami statku rzeczywiście coś było nie tak – nieduży transportowiec szybko tracił wysokość. Spojrzała w kierunku, w który spadał pojazd. Na szczęście nikogo żywego tam nie zobaczyła – po prostu mała szopka, w której na pewno nikogo nie było. W końcu, odkąd pamiętała, umiała wykrywać na odległość obecność osób, nie wiedziała nawet jak, ale podejrzewała, że to może być po prostu przeczucie.
Nie mogła jednak uratować osób znajdujących się na pokładzie wahadłowca – przynajmniej nie w chwili, kiedy jeszcze spadali, musiała zaczekać, aż się rozbiją. Oby tylko statek nie wybuchnął, miała nadzieję.
W końcu runął na szopę, ale nie eksplodował. Cóż, niektórzy mają dużo szczęścia. Shirma podbiegła do niego, wyjęła wibroostrze stworzone z lokalnego metalu, który w końcu był najmocniejszym metalem w galaktyce i dlatego nie miał problemów z przebiciem pancerza statku. Zrobiła otwór na tyle duży, by mogła wejść do środka, po czym wskoczyła do wnętrza.
-Halo? Wszyscy cali? - krzyknęła.
Jedyne, co jej odpowiedziało, to echo. Zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu kogokolwiek, ale na próżno. Statek był... pusty? Dziwne. Większość urządzeń pokładowych zdawało się nie działać, jednak napęd podświetlny wydawał się być nienaruszony. Shirma pomyślała, że może warto byłoby przywłaszczyć sobie ten statek, dobrze by wyszła na jego naprawie.
W pewnej chwili coś zwróciło jej uwagę. Cylinder, który leżał przy przyrządach, wydawał się jakby znajomy... Tak, widziała go w jednej z audycji HoloNetu, to broń Jedi, miecz świetlny! Zdumiona, powoli do niego podeszła i obadała jego budowę. Nie wyróżniał się niczym szczególnym. Zainteresowana niezmiernie ciekawą bronią, nacisnęła guzik na rękojeści i ujrzała szkarłatny słup energii. Zaczęła kreślić w powietrzu ciosy, poznając nowo zdobytą broń. W końcu usłyszała czyjś głos i postanowiła wyjść na zewnątrz.
Kiedy wygramoliła się z pokładu statku przez stworzoną przez nią dziurę, ujrzała tłum gapiów spoglądających na nią łapczywie.
-W środku nie ma nikogo. Żywego, ani martwego. Jednak zgodnie z prawem – znalezione, nie kradzione, biorę ten statek dla siebie.
Skierowała się do domu i zaczęła rozmyślać. „A to ci niespodzianka!. Mam drugi statek, co prawda muszę go wyremontować, ale to nie powinno sprawić trudności. I mam jeszcze... to...” - przerwała myśl i wyjęła niesamowity przedmiot prosto przed siebie. Miecz świetlny. Broń Jedi. Może to miało jakiś sens? Może było mu przeznaczone do niej trafić? W końcu umiała trochę sztuczek, z których znani byli Jedi. Czy możliwe, że była wrażliwa na Moc? Wiedziała, że odpowiedź na to pytanie ma wkrótce nadejść, jednak na razie postanowiła oddalić się do domu i przespać przed jutrzejszą podróżą. A jeszcze przed podróżą, poinstruować mechanika o naprawach znalezionego statku i poprosić ojca o następne kredyty.
Rankiem, następnego dnia, wybrała się do jednego z handlarzy najróżniejszymi przedmiotami. Wiedziała, że zanim odleci, musi się pozbyć miecza świetlnego. Dostała za niego mnóstwo kredytów, broni tych nie spotykało się bowiem swobodnie leżących na trawie. Nawet, jeżeli było jej przeznaczone, żeby zostać Jedi, wolała ominąć ten los, zamierzała sama pokierować swoim przeznaczeniem, jakiekolwiek by ono nie było.
Po godzinie była już na statku. W międzyczasie zdążyła pożegnać się z wszystkimi znajomymi, wszyscy życzyli jej szczęścia na drogę, a niektórzy wręczyli jej skromne podarki. Przygoda w tym miejscu się rozpoczynała. Shirma sprawdziła wszystkie przyrządy, wzięła głęboki oddech i wystartowała. Obrany przez nią kurs miał ją skierować na Nar Shaddaa.
***
Proszę o konstruktywną krytykę .