Witam. A oto pierwsza część mej nowej powieści pt. "Oczy mroku". Pracuje nad nią od kilku miesięcy, mam więcej, ale to rozdział I, ża tak to ujme. Zapraszam do czytania...
Ciemne chmury ogarnęły zazwyczaj słoneczne niebo Naboo. Przez te właśnie chmury przebił się błyszczący, srebrny a zarazem smukły i elegancki pojazd, prywatny jacht międzyplanetarny. Mozolnie z nieba zaczęły spadać, jedna po drugiej, krople srebrzystego dżdżu. Po chwili była to już ulewa, zalewające fontanny oraz marmurowe chodniki, domy i budynki. Błękitne błyskawice tańczyły pośród ciemnych chmur. Jacht wylądował z lekkim pomrukiem. Osiadł powoli na rozległym placu rozciągającym się przed niewielkim pałacem, lecz dostojniejszym niż wszystkie inne tu obecne. Trap statku opadł powoli i elegancko. Po trapie stąpał powoli sylwetka opatulona w czarną niczym smoła szatę, w ciemnym kapturze, z wysmukłą i spłaszczoną po bokach czaszką. Kierowała się w stronę pałacu. Przebrnęła przez zabłocony od wody ogródek, następnie dworek, a tak powoli brnąc przed siebie wyjęła coś z pod szaty.
Blask oślepił.
Była to rękojeść miecza świetlnego, oblegane przez srebrzyste krople deszczu. Deszcz przecięła krwawa klinga tegoż ot miecza. Nieregularne syki i parowanie, to wszystko powodował kapiący przeciwnik lasera. Tajemniczy gość podszedł do wrót, do wejścia do dość sporego pałacu. Stanął przed olbrzymimi drzwiami i wpatrywał się w ozdobne, w kilku miejscach pozłacane, wzory powycinane w drewnie na wrotach. Był to lśniący heban.
Lecz nie, nie miał zamiaru pukać. W końcu klinga zatańczyła w powietrzu, przecięła z szatańską szybkością powietrze i w szalonym tańcu rozcięła wrota. Te rozpadły się na dwie wielkie części i upadły na obie strony- prawą i lewą. Gość wpłynął do wnętrza pałacu, cicho i bezszelestnie. Wtem po chwili podbiegł do niej brodaty mężczyzna poślizgując się o swą błękitną szatę, w wieku średnim zwanym Morganfem- był on głową rodziny Palpatine’aów, rodu szlachetnych senatorów.
-Ktoś ty?!- krzyknął niski mężczyzna z lśniącą łysiną wyjmując blaster z pod błękitnej szaty ze szklanymi guzikami.
Gość nie odpowiadała. Bez słowa uniósł miecz, w mgnieniu oka.
Dłoń potoczyła się po twardej, zimnej podłodze a przeraźliwy krzyk, posunął po ścianach pałacu. Przez ten okropny dźwięk przebiły się dwa słowa.
Darth Plagueis.
Mężczyzna popatrzył na mrocznego Lorda, z tak wielkim przerażeniem i szaleństwem w swych zielonych oczach...Trząsł się. Strach przeszył jego serce niczym naostrzona włócznia.
-Erina, ukryj dzieci!- wrzasnął z całych sił, ich ostatkami- Czego ty...
Nie dokończył kiedy to Sith swą krwistą klingą przebił mu pierś. Senator głucho padł na alabastrową podłogę.
Sith ruszył dalej. Jaki był jego cel?
Brnął przez długi korytarz zaglądając do każdej napotkanej komnaty- sypialnii, bibliotek, łaźni...ale nie znalazł dzieci i małżonki Morganfa. Lecz jednak odnalazł ich- znajdowali się w największej komnacie w pałacu, w pomieszczeni jadalnym, olbrzymiej sali z rozległym stołem pośrodku.
-Nie! Proszę nie! Zabij mnie, tylko nie rób krzywdy dzieciom!- krzyknęła przerażona na widok Sitha kobieta, czołgająca się do Lorda powoli, wpatrując się w niego błagalnie.
Plagueis warknął, i zazgrzytał swymi ostrymi zębami. Jego kroki niosły echo na cały budynek, a Erina cofała się, zalewając się szczerymi łzami. Nie wiedziała jaki Sith ma zamiar. W tamtym momencie, spotkania z Sithem, patrząc w jego bezdenne, mroczne oczy czuła strach jakiego jeszcze nie znała...Plagueis zatrzymał się przed klęczącą kobietą i zawisł nad nią. Miał co najmniej dwa metry wysokości.
-Zabić cię, tak? Nie po to tu przybyłem. Jestem tu po najmłodszego członka waszej rodziny...jedynego z was, plugawe szczury, obdarzonego nadzwyczajnymi zdolnościami...Taka jest wola Mocy...taka jest przepowiednia...Zabije każdego, który stanie mi na drodze.
Oczy pięknej Eriny zabłysnęły jeszcze mocniej od łez. Cały pałac zatrząsł się kiedy błyskawica wielka na całe niebo uderzyła we flagę miasta widniejącą nad ratuszem. Spaliło ją doszczętnie. Głowa kobiety potoczyła się po śliskiej podłodze a ciało z piskiem runęło u stóp Sitha. Strach przeżarł na wylot małe dzieci ukryte pod stołem. Sith ruszył dalej. Dotarł do stołu i skierował swój złowieszczy wzrok na nieduże istotki skrywające się pod stołem.
-Które z was urodziło się rok temu?! Podajcie mi to niemowlę...
Dzieci trzęsły się ze strachu, sztućce i talerze spadały ze stołu od wstrząsów. Najstarszy z dzieci Morganfa i Eriny, trzynastoletni Bienno wyszedł z pod stołu, popatrzył się na Plagueisa swymi wielkimi niczym spodki, zielonymi oczami. Był dzieckiem pięknym, w pięknym stroju a oczy urzekały. Lecz nie Sitha. Młodzieniec zapytał cichutko:
-Czemu, panie...? Czemu...?
-Takie jest przeznaczenie waszego brata, młodzieńcze...Ma zostać największym Lordem Sith. I ja z niego takiego Lorda uczynię...Teraz podajcie dziecko.
Dzieci wahały się z decyzją ale młody Bienno krzyknął w końcu:
-Nie!- nie wiedział nawet, jak wielki błąd popełnił.
Wskoczył na Lorda, szargając mu szatę, kopiąc i uderzając w swym szaleńczym ataku. Kiedyż ten atakował, pokriomu z rękawa Sitha wysunęła się długa, z długimi palcami i paznokciami, dłoń z której wystrzeliły błyskawice Mocy. Trzynastolatek zetknął się z błyskawicami, i wtedy zerwał Lordowi kaptur. Mały chłopiec przebił się przez strumień i potoczył się po podłodze. Sith był Muunem- smukłogłowym, chudym i wysokim. Jego oczy lśniły żółcią i emanowały gniewem i...czystym złem. Wściekły Muun wystrzelił z dłoni kolejną salwę błyskawic w stronę chłopca. Ten, odepchnięty siłą uderzenia błękitnej pajęczyny, odleciał na kilka metrów. W podartym stroju uderzył o kolosalny obraz, zakrywający sporą część ściany- „Poranek w Krainie Jezior”. Chłopiec upadł na podłogę nieprzytomny. Obraz zakołysał się, a Plagueis pomógł mu spaść. Ten przygniótł, małego Bienna.
-Dajcie mi dziecko! Teraz!- ryknął Muun, a puste echo jego głosu odbiło się po sali.
Dzieci, swymi roztrzęsionymi rękami podały Plagueisowi niemowlę opatulone w zielonkawy ręcznik. Sith wessał klingę do rękojeści i przypiął do pasa miecz. Wziął dziecko na ręce. Kierował się w stronę wyjścia. Kiedy wybrnął z pałacu, a deszcz powoli ustępował złotemu słońcu, Plagueis skierował się w stronę jachtu.
-Uwierz mi ,dziecko, będziesz jednym z największych Sithów galaktyki...Mogę ci to obiecać...
Dziewiętnaście lat później...
-Powstań, mój uczniu.- ten głos przerażał. Niski, zagadkowy i tajemniczy...Darth Plagueis. Bezlitosny lord Sithów. Znał go każdy Sith. Każdy.
Młody mężczyzna w pięknej szacie Sithów, z niebieskimi oczyma klęczący przed Plagueisem wstał i rzekł:
-Co teraz, mistrzu?- był to Palpatine, Ten Bez Imienia. Tak go zwano. Nigdy nie nadano mu zbędnego imienia, Morfeus, Albeldo czy Cos...
Plagueis uśmiechnął się lekko a zarazem szyderczo i od odszedł od Palpatine’a na kilka metrów, w stronę posągu przedstawiającego Dartha Andeddu, tryumfującego nad cielskiem smoka krayt...
-Mistrzu?- zapytał Palpatine, zdziwiony poczynaniem Sitha. Jego mentor dawał czasami do pomyślenia. Nie odpowiadał na bardzo proste pytania. Na trudne też czasami nie. Szkolenie u Plagueisa było arcytrudne. Ale on jako jedyny potrafił wyszkalać tak aby inni mogli w przyszłości władać galaktyką...
Plagueis brnął przez komnatę Pałacu Mrocznych Lordów na Korriban. Każdy jego krok mógł być oświadczeniem o twoim unicestwieniu. Każdy jego krok był esencją strachu. Nikt nie wiedział jakie są jego zamiary.
Nigdy.
O jego przeszłości prawie było nic nie wiadomo. Po Zakonie chodziły plotki jakoby że miał być szkolony przez kogoś kto jest czystą perfekcją Mocy, żyjącą stulecia, chodzącym ideałem Sithów wiedzącym wszystko ponieważ żyje zawsze, i jest wszechobecną istotą, bez ograniczeń czasu czy przestrzeni. Istne bóstwo Sithów. Ale to były tylko plotki, mity, bajki! Wręcz nierealne, mało kto w nie wierzył. Ciszę przerwał niski ton głosu Plagueisa, niosący echo i zlewający się z metalicznymi, mroźnymi ścianami komnaty:
-Mój uczniu, kieruj się płaczem wiatru- to twoja droga która doprowadzi do perfekcji, poczuj oddech ognia- to obudzi twój wewnętrzny żar zwycięstwa, pij krew swych ojców- to naśle na ciebie siłę Mocy...
-Tak...
Choć Palpatine nie mógł przez pierwsze minuty zrozumieć przesłania głębokich myśli Sitha to jednak czuł że te myśli zapadną w jego pamięci do końca jego dni. Że przez całe życie będzie szukał odpowiedzi na pytania na które nie odpowiada nikt bo nikt nie ma tak wielkiej wiedzy jaką on chciał by mieć.
Świece które dawały nikłe szanse światłu, niczym nikłe dobro Jedi zgasły. Całą komnatę, niczym całun Ciemnej Strony, zalał mroźny przeciąg.
-Uczniu. Czas na rozpoczęcie końca twego szkolenia. Przeszedłeś wiele a teraz jesteś gotów na zostanie... prawdziwym Lordem Sithów.
Lord Sithów
Dwa słowa.
A tak potężne i tak wielkie.