Odrazu mówię, że narazie nie zamierzam zmieniać tytułu, jak coś to później się zastanowię nad tym. Wydać miałem to w sobotę, ale trochę mi się to przedłużyło więc dopiero teraz to publikuje. Włala!
(Pomyślałem, że odrazu wrzuce tu też napisy początkowe, bo do tego tematu zamierzam wrzucać wsystkie rozdziały) No dobra to przeczytajcie i wydajcie swoją opinię! Pozdrawiam !
GWIEZDNE WOJNY:
DZIECI MOCY
5000 lat minęło od zniszczenia Pierwszej Gwiazdy Śmierci.
Galaktyka się zmieniła, nikt już nie pamięta Jedi ani
Sithów. Tylko wybrani wiedzą czym była Moc.
Tajna organizacja "Niszczycieli Mocy" postanowiła zgładzić
wszystkie istoty posługujące się Mocą, bez względu na ich
przynależność do Jasnej czy Ciemnej Strony, obwiniając ich za
wszelkie wojny które wybuchły w galaktyce, i niekończące się
konflikty.
Po 700 latach, wreszcie osiągnęli swój cel. Wszechświat nie jest
pogrążany w żadnej wojnie, a obywatele "Zjednoczonego Sojuszu"
są szczęśliwi.
Nie wiedzą jednak, że ich dobrobyt w głównej mierze
został oparty na niewolniczej pracy mieszkańców kilku małych planet,
Na jednej z nich, Moc ma się odrodzić…
Rozdział 0: Ujawnienie Mocy
Mroźna planeta Naruu.
Niewolnicze kopalnie, dziś puste, na co dzień są obozem pracy dla mieszkańców Naaru. Ten zacofany lud, siłą zmuszony do odizolowania się od świata zewnętrznego, pozbawiony jest już wszelkiej nadziei. Wszystkie powstania przeciw „Zjednoczonemu Sojuszu” zostały krwawo stłumione. Wszystkie wołania o pomoc, zostały nie usłyszane. Galaktyka już dawno zapomniała o tej małej planecie. Powód dla którego tak cierpią, jest o tyle okrutny co banalny. Khal Tee, generał XII Pułku Armii Kanclerza odkrył, że Naaru posiada prawie nieskończone złoża arionu, kruszca który po procedurze mechanicznej i przetopieniu jest w stanie napędzać silniki w wielkich statkach transportowych. Wydobywanie surowca było tanie, lecz bardzo niebezpieczne, brakowało ochotników którzy chcieliby tam pracować, a sprowadzanie robotników z innych planet byłoby za drogie, więc Khal razem z przywódcami „Sojuszu” omówili plan „przejęcia” Naaru pod pretekstem „śmiertelnej zarazy” która pochłonęła całą planetę. Wydali rozkaz zamknięcia wszystkich szlaków handlowych oraz zakazali zbliżać się do niej wszystkim statkom kosmicznych, które nie będą posiadać przepustki. Po opublikowaniu tego dokumentu, na Naaru zaczęło istnieć bezprawie. Nowi „władcy” planety zaczęli tworzyć obozy pracy dla całych rodzin nie wykluczając nikogo. Khal do transportu surowca zaangażował swoich licznych podwładnych.
Po 154 latach ucisk „Zjednoczonego Sojuszu” trochę się zmniejszył, przewożeniem towaru zajęli się już ochotnicy, którzy przysięgli pod karą śmierci, nie zdradzić tajemnicy „Sojuszu”, a niewolnicy otrzymali jeden dzień wolny, pod warunkiem wypełnienia normy tygodniowej. Ci którzy jej nie osiągną , muszą udać się do kopalń i pracować tam tak długo, aż nie zbiorą wymaganej ilości kruszca.
***
Wysoki mężczyzna rasy ludzkiej, wyszedł przez wrota wyjściowe małego statku kosmicznego, służącego specjalnie do transportu niewielkich grup niewolników.
- No już, wychodźcie wreszcie! Raan pośpiesz ich! – Krzyknął do drugiego człowieka, który nie zszedł jeszcze z pokładu.
- Już idziemy Proszę Pana.
Odezwał się zmęczonym głosem, młody wychudzony chłopiec, mniej więcej w wieku 8 lat. Poczym razem ze swoimi rodzicami opuścił statek.
- Hahaha słyszałeś Raan? Oni potrafią mówić! Niebywałe, haha ! - Czekał na uśmiech ze strony swego kolegi z pracy, lecz zamiast tego został zmierzony wzrokiem pełnym zażenowania.
- Odpuściłbyś sobie żarty. Nie jestem zadowolony z tego, że musze pracować w dzień wolny, bo ktoś nie wyrobił swojej normy tygodniowej, ale mniej gadania więcej roboty, więc zamknij się, i zaprowadźmy ich do kopalni! Wykonają to co mają wykonać, i będziemy mogli wkońcu odpocząć od tego wszystkiego. Chodźmy! – Mężczyzna zaczął prowadzić trzech niewolników, w kierunku kopalni.
- Rufus! Raan! Zaczekajcie! – krzyknął w oddali pilot statku. Zaczął biec w ich stronę, niedługo potem ich doganiając.
- Ile razy mam powtarzać, żebyście czekali na mnie, aż posprawdzam, czy silnik się nie uszkodził podczas lądowania!? Wiecie przecież, że ten stary gruchot może w każdej chwili się zepsuć! – powiedział z wyrzutem co chwile łapiąc oddech.
- Wkońcu trochę ruchu ci nie zaszkodzi, Lyod. A my przez to oszczędziliśmy czas. – Odpowiedział Raan. Lubił go trochę bardziej od Rufusa, którego przez jego arogancję i brutalność skrycie nienawidził. Grupa wznowiła swój marsz, zbliżali się coraz bardziej do kopalń. Nagle młody niewolnik upadł na zaśnieżoną ziemię.
- No co jest głupi dzieciaku?! – rzekł z wyrzutem Rufus. Podszedł do leżącego chłopca i podniósł go niedbale za jego brudne ubranie.
- Jeszcze raz się potkniesz mały, a nie będę już taki miły.- Niewolnik spojrzał na niego zmętniałym wzrokiem, poczym odpowiedział mu.- Dobrze Proszę Pana.
Widać po nim było, że jest chory. Po kilku metrach znowu się przewrócił. Rufus tym razem kopnął go w plecy, 8-latek zawył z bólu.
- Tkniesz go jeszcze raz, a… - Odezwał się ojciec, jednak stary mężczyzna przerwał mu.
- A co mi zrobisz?- Roześmiał się. – Może mnie pobijesz? Pamiętaj że ja posiadam to, czego ty nie masz, mam broń. – Rufus wyjął pistolet RF-47, mały lecz pożyteczny do eliminowania pojedynczych wrogów. – Jeszcze usłyszę od ciebie choć jedno słowo, a zobaczysz jak ta broń strzela. Obiecuje ci.
- Co ty do cholery wyprawiasz?! – Krzyknął Raan. – Uspokój się wreszcie, a wy… – spojrzał na niewolników – …idźcie szybciej.
Niedługo po tym wydarzeniu, grupa mogła wreszcie ujrzeć kopalnię, od której dzieliło, już ich zaledwie parę kroków. Na jednym ze schodów prowadzących do wejścia, chłopiec znowu się potknął. Upadł tak niefortunnie, że dotkliwie zranił sobie rękę, lecz nie zważając na ból, który odczuwał natychmiast wstał.
- Ty głupcze, co z tobą?!- Rufus uderzył 8-latka kolbą pistoletu w tył głowy, znowu przewracając go na ziemię. Ojciec nie wytrzymując emocji, rzucił się na mężczyznę, a ten zaskoczony jego ruchem, nacisnął odruchowo spust… Dwa strzały zabiły niewolnika w średnim wieku… W tym momencie, wydawało się, że czas stanął jakby w miejscu. Rufus był w szoku, i jego wzrok nie odrywał się od ciała nieżywego mężczyzny. Słyszał krzyk, wiedział że Raan i Lyod coś do niego krzyczą, jednak nie było to dla niego ważne. Po raz pierwszy, w swoim życiu zabił niewinną istotę. I tylko to się liczyło. Do zwłok swego ojca podbiegł chłopak, płacząc próbował objąć jego ciało. – Tato! Tato! – Krzyczał rozpaczliwie. Po chwili wstał i odwrócił się do starego człowieka, który nadal trzymał w ręku broń. Dla Rufusa to był najstraszniejszy obraz jaki zobaczył w swoim życiu. Wychudzone, chore i słabe dziecko, teraz wydawało mu się najsilniejszą i najstraszniejszą formą życia. Oczy tego chłopca były pełne rozpaczy, złości, nienawiści, gniewu i czegoś jeszcze. Poczuł jak przeszywa go poczucie winy, jednak już było za późno. Młody niewolnik wysunął rękę w jego stronę, a z jego palców wydobyły się oślepiające białe strumienie energii, które wyglądały jak pioruny. Zaczęły razić Rufusa, wyginając jego ciało w różne strony.
- Przestań to robić, cokolwiek to jest, albo zastrzelę ciebie! – krzyknął z oddali Lyod. Wyjął pistolet i zaczął celować w chłopca, jednak ten nawet na to nie zareagował.
- Słyszysz !? – odezwał się głośno – Przestań albo zacznę strzelać! – Nie mając innego wyboru, zaczął ostrzał.
- Nel! Uważaj! - matka rozpaczliwie pchnęła do przodu swoje dziecko, ratując je tym samym od pocisków, niestety sama zostając przez nie trafiona. Ztoczyła się na śnieg.
8-latek znowu się rozpłakał, podszedł do ciała matki, i przez chwilę przyglądał się jej, pogrążony w szoku. Z wyrzutem gniewu i nienawiści od razu odwrócił się w kierunku pilota statku. Tak samo wyciągnął rękę, jednak teraz nie wydobyły się z niej pioruny, lecz Lyod poczuł nagle, że się dusi…
Rufus, dopiero teraz otrząsł się z drgawek które zaserwował mu mały chłopiec. Przez chwilę nie wiedział gdzie jest, ani co zrobił, lecz szybko sobie to przypomniał. Ujrzał dziecko, które w jakiś nieznany mu sposób próbuję zabić Lyoda. Bez namysłu mężczyzna podniósł swój RF-47, i wystrzelił serię w młodzieńca. Najmłodszy niewolnik padł martwy…