Tytuł roboczy mego nowego opowiadania to "Pojedynek". O czym ono jest, przeczytajcie sami...
Zbroja była piekielnie ciężka. Z trudem zrobił krok i stanął nad trupem wroga. Z jego ciała na martwe czoło popłynęła kropla świeżej krwi. Puste oczodoły trupa Jedi, przypominały dwie bezdenne otchłanie, hipnotyzujące swym emanującym strachem. Ruszył do swego mrocznego myśliwca. Wzbił się pomiędzy poranne chmury i w świetle jutrzenki wystrzelił w tajemniczą toń wszechświata. Po chwili dryfował już po falach czerni kosmosu. Bladoniebieskie smugi oślepiły go. Nadprzestrzeń wessała statek. Po kilkunastu chwilach stłumienie wystrzelił z przestrzeni i wyminął zgrabnie kadłub niszczyciela. Statek otoczył dywizjon imperialnych myśliwców i odeskortowały go do hangaru Gwiazdy Śmierci. Statek lekko przepłynął przez niewidzialną barierę dzielącą hangar od kosmosu i osiadł tuż koło gwiezdnego promu. Rozległ się alarm, a kilku szturmowców i sanitariuszy otoczyło pośpiesznie myśliwiec. Owiewka powoli otwarła się i wszystko było jasne. Kawał maski zniknął, chropowata skóra zalała się krwią. Liczne wgniecenia lśniły w halogenowym świetle, a iskry wystrzeliwały na wszystkie strony. Zmasakrowane ciało Lorda wyglądało okropnie. Żołnierze z trudem mu się przyglądali, przenosząc je do ambulatorium. Ropa ciekła strumieniami, a krew litrami...
Systematyczny pisk oscylatora obudził Vadera ze snu. Czuł dziwną potrzebę zobaczenia swej ręki. Podniósł i spojrzał. Chropowata powłoka która służyła mu za skórę była widoczna. Wtem zobaczył maskę i całą zbroję leżące na blacie przed łożem. Wewnętrzny spokój w sali przerwało wtargnięcie do niej imperatora. Palpatine spojrzał na Vadera i rzekł:
-Cóż za wielka istota, sprawił tą pożogę dla twego ciała? Cóż to za osoba która omal nie powaliła wielkiego Lorda Sith?
Vader pochylił głowę. Spojrzał na swą dłoń ponownie. Czuł strach przed tamtym, który omal go nie uśmiercił. Tylko Jedi. Nikt więcej.
Statki lądowały, hałas i gwar zapanowały w obozie. Setki żołnierzy, maszyny kroczące i działa przygotowały się na ponad setkę Jedi, zebranych w jedno zbiorowisko niedobitków, którzy ukryli się w rozległym lesie, rozłożonym wśród skalistych szczytów małego księżyca położonego niedaleko świata Durosjan. Komandor na horyzoncie nie widział ani skrawka Jedi. Wytężał wzrok, korzystał z elektrycznych lornetek lecz nic.
-Panie, czy to na pewno tu?
Vaderowi na myśl przybył mu obraz pokrwawionego szkła i męki Cathara, z którego wydobył te informacje. Czy były prawdziwe?
-Tak. Muszą tu być. Czuje emanująca stąd Moc...
Powiew wiatru ożywił ponownie pelerynę Vadera który wytężał wzrok aby odnaleźć kontury jakiś Jedi. Czas mijał, godziny płynęły, zbliżał się zachód słońca. Po chwili cała armia poruszyła się. Ktoś wyszedł z lasu, lecz po chwili okazało się że to tylko jedna z tych dziwnych saren, tutaj mieszkających. Z biegiem czasu nastał zmrok, i żołnierze zapadli w sen a wartownicy przemierzali obóz wzdłuż i wszerz. Vader wpłynął cicho do swego namiotu, rozpiął łańcuszek i zdjął pelerynę. Odłożył ją na łoże i rozpoczął medytację, unosząc się na falach Mocy...
Usłyszał eksplozję, cały obóz ją usłyszał. Każdy. Poruszeni wojownicy, powybiegali ze swych namiotów. Lord nawet nie zauważył że na medytacji spędził już ponad trzy godziny. Dla niego była to chwila, lub dwie. Pospiesznie zapiął łańcuszek i wyjrzał z namiotu, a po chwili zastanowienia podbiegł do zbiorowiska odzianych w śnieżne zbroje, wojowników. Olbrzymie wgniecenie w ziemi i brak drzew widać było ze zbocza na którym się rozbili. Wszyscy skupili uwagę na dziwnym zjawisku. Vader żwawym krokiem podszedł do dowódcy.
-Komandorze, raport.- warknął.
Komandor jedynie zająknął się i nie wykrztusił słowa. I już nigdy więcej nie popełni tego błędu. Po chwili miał już złamany kark, a jego trup głucho, niczym wór piachu, padł na ziemię. Vader jeszcze raz przyjrzał się wgłębieniu. Po chwili nastąpiło szybkie lecz intensywne trzęsienie ziemi. A potem- biały deszcz. Deszcz trupów odzianych w białe zbroje- żołnierzy Vadera. Trupy lały się na ziemię, niczym krople deszczu. Jeden za drugim. Był to widok tak okropny, że Vader przymykał oczy. Okropność. Najgorsza pożoga w jego życiu. Zauważył że połowa żołnierzy zniknęła. Po chwili jakby fala powaliła wszystkich jeszcze żywych. Fala...Mocy. Vader momentalnie złapał za...miecz? Spostrzegł brak rękojeści przy pasie. Odwrócił się i zobaczył błysk srebra wśród traw, a kiedy sięgnął po niego kolejna fala uderzyła. Vader odleciał na naście metrów. Fala była wyjątkowo silna. Lord stracił z widoku miecz. Rozglądał się panicznie i Moc uderzyła znowu. Zdmuchnęła namioty, a maszyny i działa obróciły się ku ocalałym. Padł grad fioletowych i zielonkawych błyskawic, które poważnie pokaleczyły kilku żołnierzy. Fala powróciła. Tym razem o wiele silniejsza. Maszyny i działa w szalonym korowodzie ruszyły pod wiatr. Jedna z olbrzymich maszyn kroczących z hukiem uderzyła w ziemię kilka metrów od położenia Vadera. Usłyszał makabryczne krzyki kiedy to uderzyła kolejna fala. Po chwili nastała cisza. Fale ustały. Nastał moment ciszy i spokoju. Spośród pyłów i tumanów kurzu wyłoniła się sylwetka, jakiejś osoby.
Jedi.
Te słowo odbiło się echem w całej zbroi i ciele Vadera, przeszło przez każdą żyłę, każdy nerw, każdy zwój mózgu. Następnie słowo powróciło do umysłu w mgnieniu oka. Wyzwoliło instynkt Mocy, która samoistnie wydobył z palców Lorda błyskawice, rozsadzając skórzaną rękawice. Jedi nawet nie drgnął, błyskawice ominęły go szerokim łukiem. Rycerz milczał. W powietrzu zawisły słowa:
-Lordzie, odejdź....a nie zginiesz.
Vader zacisnął swe pięści. Rękojeść po chwili zjednoczenia z Mocą zagościła w jego twardej rękawicy. Syk. Krwistoczerwona klinga zalała powietrze. Laser pozostawił smugę w pyle a Lord przyjął pozycję bojową. Pogrążył się we wspomnieniach nauk szermierki u Imperatora...Symfonia syków, trzasków i pisków zlewała się z pomrukiem mieczy. Ryk i melodia stykały się ze sobą, w szatańskim tańcu. Twarz Jedi osłaniał cień a jego purpurowa błyskawica śmierci skakała pośród pyłów i kurzów.
Błysk.
Rozświetlił twarz.
Latały iskry.
Lord po chwili zrozumiał.
Kawał czarnej maski leżało u jego stóp. Vadera przeszyło uczucie jakiego nie doświadczał od bardzo dawna.
Strach.
Strach przed...Jedi.
Kiedy zadał kolejny cios jego miecz naprowadzony przez Moc trafił w rękę Jedi. Ta jakby jedynie skaleczona, złapała ponownie za rękojeść, która na sekundę, samotnie zawisła w powietrzu. Rycerz zniknął. Z pośród pyłów, widać było wzgórze na którym czekał jego wróg. Przyjął dogodniejszą pozycję do ataku.
Vader miał wtedy szansę odejść, lecz...
Nie. Postanowił zabić rycerza.
Nawet nie był świadom jak wielki błąd popełnił...
Olbrzymia fregata zaczęła zsuwać się po niebie. Był to prom Lorda, którym przybył na planetę.
Uderzył w ziemię, miażdżąc Lordowi protezę nogi oraz sztuczną, mechaniczną rękę. Te bezczynnie zwisały, niczym puste powłoki. Lord nie poddawał się. Ruszył w stronę rycerza szybkim biegiem. Wzbił się w powietrze i przystanął naprzeciw rycerza. Walka była na tyle zaciekła że Lord w amoku gniewu nawet nie widział że Jedi odsunął się a Vader kieruje się w stronę spadku z wzgórza. W ostatniej chwili odwrócił się i powrócił do stanu szału bitewnego. Rycerz z dziwną łatwością odpierał lordowskie ataki.
Kim On jest?- myślał Sith. Któż mógł wygrać z takim lordem Sith, jak Darth Vader?
Rycerz milczał. Bez słowa odpierał sprytne i nieczyste ataki Lorda oraz blokował harde cięcia. Vader wzbił się ponownie w powietrze lecz mimowolnie. Czyżby Jedi...?
Rycerz cisnął Vaderem, który mocno uderzył o wielkie drzewo nasuwające na myśl drzewa z Kashyyyka. Rycerz zbliżając się powoli do drzewa, rozkazał Mocy zaplątać Lordowi ręce i nogi w bluszcze. Vader nie mógł się ruszyć. To był koniec. Wiedział co się zaraz stanie- jego głowa potoczy się pod stopy rycerza, a za kilka godzin jakiś dziki zwierz rozszarpie zbroję Sitha i z zakrwawioną mordą będzie wyżerał jego wątrobę. Lord gotowy do zjednoczenia z Mocą...
Spotkał się z zaskoczeniem.
-Nie zabiję cię. Za kilka godzin przybędą tu mięsożercy i zeżrą cię zostawiając rozszarpane zwłoki, rozlaną krew i rozrzucone wnętrzności. Za kilka dni przylecą tu posiłki i zastaną rozkładające się, upokorzone, zwłoki swego wielkiego, wszechmogącego władcy. Będzie to rzecz jaka może być dla ciebie najgorsza. Upokorzenie i starta statusu bezlitosnego, mrocznego lorda...Staniesz się pośmiewiskiem a my, Jedi, wyjdziemy z ukrycia, zniszczymy Imperatora i ponownie nastanie pokój. A ja, Ten Który Zabił Vadera, osiądę w glorii i chwale w panteonie największych Jedi.
Dalej już tylko przypalił mu swym purpurowym ostrzem policzek, Lord odczuł najgorszy ból. Po ciele, które po wypadku na Mustafarze, stało się jakże nadwrażliwe, przejście plazmy, było to, co najgorsze mogło spotkać Vadera. Kiedy po jego policzku spłynęła łza, oduczył uczucie piekielnego bólu, a cała twarz ostała się w krwi i ropie. Lord popadł w otchłań rozpaczy.
Rozpacz przerodziła się w gniew.
Gniew w szał.
Szał w czystą Moc.
Eksplozja esencji Mocy wstrząsnęła lasem a truchło rycerza odleciało na wiele metrów. Słychać było ryki, piski i inne dźwięki wydawane przez spłoszone zwierzęta. Vader, wyzwolony z okowów bluszczu, zrobił kilka kroków. Zbroja zdawała być się cięższa niż nigdy. Lord nie pamiętał takiego uczucia.
Strachu.
Przed Jedi.
Popatrzył na rycerza i pomyślał „Kim że jesteś, o wielki?” odsłaniając powoli kaptur.
Men, no more.*
*Cytay zaczęrpnięty z gry KotoR II.
Teraz, proszę, oceńcie me nowe opowiadanie w skali od 1 do 10.