Hej Wam Wszystkim!
Postanowiłam pierwszy raz cos tu pokazać No cóż mam małą tremę, ale mam nadzieje, na konstruktywną krytykę
To będzie pierwszy odcinek opowiadanka ( a może zbioru opowiadań, jak dobrze pójdzie).
Jeśli się spodoba to będę dodawać nowe odcinki.
Enjoy!
OSTATNI MISTRZOWIE cz.I: Mroczna Świątynia
rozdz. 1 - "66"
Obudził ją nagły wstrząs.
Krzyk!
Nie, pomyślała, to nie było ani jedno ani drugie.
Nie dochodziło z zewnątrz.
Obudził ją... nagły wybuch Mocy?
A właściwie nie wybuch. Coś jakby… odwrotnego.
Jakaś przedziwna, nagła implozja odebrała jej na chwilę oddech.
Usiadła gwałtownie na łóżku, serce waliło jej jak oszalałe.
Koszmarny sen?
Nie potrafiła zidentyfikować uczuć, rozdzielić odczuć duchowych od fizycznych. Nigdy przedtem nie czuła czegoś takiego.
Coś skręcało sie w niej, zwijało i kurczyło gdzieś wewnątrz.
A może na zewnątrz?
Opływało wokół niej niczym strumień wody.
Coś niematerialnego…
Jednak napawało ją fizycznym, materialnym bólem.
Złapała sie za głowę odruchowo, jakby chcąc powstrzymać ból albo skoncentrować się na czymś. Krew w silnie pulsujących skroniach robiła wrażenie jakby chciała wydostać się na zewnątrz. Jej źrenice były w ciemności tak szerokie, ze niemal przysłaniały jasne tęczówki.
A wewnątrz czuła się słaba…
Pusta.
Jakby ktoś wydarł jej część organów. Część świadomości. Część zmysłów.
"Czy tak sie umiera?" Przemknęło jej przez myśl.
"To tylko moja słabość."
Skupiła się z całej siły, aż pot wystąpił jej na czoło.
I wtedy nagle udało jej się nad tym zapanować.
Albo wrażenie zelżało, albo dała radę je przezwyciężyć.
Coś działo sie z Mocą.
Jakby… ubywało jej?
Zrozumiała.
Trwa walka.
I Ciemna Strona zwycięża.
Gdzie to jest?
"Mistrzu?"
Brak odpowiedzi, tylko odległe uczucie niepokoju.
Wyskoczyła z łóżka i zaczęła pospiesznie się ubierać.
Wybiegła ze swojego pokoju, na wprost drzwi kwatery swojej Mistrzyni.
Były otwarte. Wbiegła do środka i po szybkim zlustrowaniu wnętrza zorientowała się że jest puste. Jeszcze bardziej zaniepokojona wróciła więc na korytarz.
Był pusty i ciemny. Wokół panowała cisza.
Gdyby nie niewyjaśniona nieobecność Mistrzyni, pomyślałaby, że to był jednak koszmarny sen, że wszyscy śpią spokojnie w pokojach.
Ale po chwili zauważyła coś, co różniło tę noc od wszystkich pozostałych.
Drzwi do większości pokoi były otwarte, a kiedy sięgnęła Mocą na zewnątrz, zobaczyła, że są puste. Głowa wciąż pulsowała jej w niespotykany sposób.
Nagle poczuła zimny dreszcz, czyjąś nieprzyjemną obecność za sobą. Odwróciła się gwałtownie dobywając miecza, ale korytarz był wciąż pusty. Dopiero teraz poczuła wyraźniej – ta obecność, ta spersonifikowana groza była gdzieś dalej.
Gdzieś niedaleko jej Mistrzyni...
Nagle zaczęła to słyszeć.
Odległe, niesione echem odgłosy walki.
Groza wyszła z Cienia i zaatakowała.
Tutaj.
W Świątyni.
Uzmysłowienie tego zajęło jej dłuższą chwilę. Ten fakt był tak nierealny, że graniczył z absurdem. To tak jakby ktoś jej powiedział, że jej ulubiona potrawa jest trująca, choć przecież jadła ją od lat. Świątynia Jedi była zawsze dla niej najbezpieczniejszym miejscem w galaktyce. Wróg prędzej zrównałby z ziemią całe Couruscant, niż dostał się do środka.
Jednak fakt był faktem. Walka toczyła się gdzieś w górze, na wyższych piętrach.
Ruszyła biegiem w stronę windy, zastanawiając się czemu nie obudziła się od razu, wtedy kiedy jej Mistrzyni i wtedy, kiedy wszyscy Rycerze opuszczali swoje pokoje.
Mijała biegiem kolejne pootwierane drzwi od pustych sypialni Mistrzów i ich Parawanów, aż trafiła na zakręt.
Już wychodziła zza niego, kiedy w ostatnim momencie odskoczyła z powrotem.
Z końca korytarza, z windy, do której właśnie się kierowała, wybiegł równym truchtem niewielki oddział klonów. Biegli prosto na nią.
Bez zastanowienia, odruchowo skoczyła ku jednej z otwartych sypialni. Bicie własnego serca wydawało jej się tysiąc razy głośniejsze niż miarowe kroki obutych w metal żołnierzy, którzy minęli pokój, w którym się ukryła.
Stała za drzwiami, trzymając w pogotowiu zimną, metalową rękojeść miecza.
Było dla niej oczywiste, że dzisiejszej nocy będzie musiała stoczyć walkę. Stawić czoła czemuś o wiele gorszemu niż oddział klonów. Czemuś gorszemu niż kiedykolwiek dotychczas. Ale co to będzie – nie miała pojęcia.
Podczas gdy tysiące pytań przepływało przez jej myśli, jedno było dla niej aż nazbyt logiczne: Jeśli Świątynia jest od zawsze niezdobytą fortecą i wróg nigdy nie zdołał dostać sie do środka, musiał zdradzić ktoś z wewnątrz.
Wyjrzała ostrożnie ze swojej kryjówki, a kiedy upewniła się, że korytarz znów jest pusty, rzuciła się biegiem w stronę windy. Dopadła wreszcie do jej drzwi, nim jednak choćby sięgnęła do przycisku przywołującego, same rozsunęły się przed nią. Nie miała czasu się przestraszyć, gdy coś runęło na nią z impetem. Bardziej odruchowo niż świadomie cofnęła sie o krok, dzięki czemu postać, która na nią wpadła nie przewróciła jej razem z sobą, tylko zsunęła się na ziemię obok.
Znów jej instynkt zadziałał pierwszy. Nie wiedziała, który błysk był pierwszy: błękitny czy fioletowy - dobyli mieczy jednocześnie.
Na całe szczęście oboje postanowili już świadomie, a nie instynktownie, zadać pierwszy cios.
Dlatego cios ten nigdy nie padł.
- Alon!
- Neza!
Zawołali jednocześnie.
Chłopak siedział wciąż na ziemi, przewrócony po zderzeniu, dziewczyna stała przylegając plecami do ściany. Ona pierwsza dezaktywowała miecz.
- Co się dzieje? - zapytała przyjaciela.
Dezaktywował miecz i podniósł się z ziemi.
Nagle w jego oczach zabłysła zgroza, która przyprawiła ją o drżenie. Zbliżył się do niej wbijając w jej twarz spojrzenie.
- On zabija wszystkich. Nawet najmłodszych... - syknął.
- On? - dziewczyna niepewnie przełknęła ślinę.
- Sith - znów syknął, nie powiedział.
- Sith? – powtórzyła nie rozumiejąc. Jeden Sith przeciw wszystkim Mistrzom? Jak by się tu dostał? I co robią tutaj te klony?
- Skywalker - syknął raz jeszcze łącząc wściekłość i rozpacz.
- Skywalker? - powtórzyła za nim raz jeszcze. Miała wrażenie, że słuch ją zawodzi - Przecież on...
- Miał przywrócić równowagę Mocy, tak - stwierdził już normalnym głosem chłopak ciągnąc ją z powrotem w dół korytarza - Szybko - dodał ruszając szybkim marszem.
Niedowierzała, jednak nie miała powodów by mu nie wierzyć. Nigdy nie kłamał, a i teraz wyczuła szczerość w jego słowach.
- Więc on… przeszedł na Ciemną Stronę? - pytała z trudem dotrzymując przyjacielowi kroku.
Alon nie odpowiedział tylko ruszył jeszcze szybciej. Musiała biec by dotrzymać mu kroku.
- Ale jak… jak to możliwe, że nikt nic nie… zauważył. Był wśród …nas cały… czas. Na siłę Mocy, …był w Radzie! Zatrzymaj się… na chwilę, błagam! - zatrzymała się, czując, że od mówienia braknie jej tchu – Mistrz Yoda, albo Mistrz Kenobi - on był jego mistrzem - na pewno by coś zauważyli!
- Nie wierzysz mi? Ci, którzy wciąż myślą, że jest po naszej stronie, giną właśnie z jego ręki. Chcesz, to poczekaj tu na niego i zobacz, czy to prawda – odparł zasapany, a na jego twarzy odmalował się zacięty wyraz - Albo idź i zapytaj Mistrza Kenobi czy nas zdradził, czy może był ślepy i głuchy!
- Zdradził? Mistrz Kenobi? – popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Pokiwała przecząco głową, starając się zaprzeczyć, albo raczej nie dopuścić do siebie tej myśli. Najwybitniejsi Jedi, stawiani zawsze za wzór, mięliby okazać się zdrajcami, Sithami? Gdyby była w stanie w to uwierzyć, taka wiadomość byłaby dla niej w tym momencie tak szokująca, że sparaliżowałaby ją zupełnie. Ale teraz nie było czasu na zastanawianie się nad jej prawdziwością. Ktokolwiek dopuścił się ataku, trzeba się bronić. Alon miał rację, to nie był czas na pytania.
– Przemawia przez Ciebie… gniew – powiedziała cicho, ale dobitnie zmuszając go spojrzeniem, by spojrzał jej w oczy – W takiej chwili nie wolno Ci się mu poddać.
Przez chwilę miała wrażenie, że Alon zamierza coś odpowiedzieć, na jego twarzy wciąż gościł ten sam zacięty grymas. Jednak wytrzymał spokojnie jej zdecydowane spojrzenie. Nie, to nie był gniew. To był… strach. Przemawiał przez niego strach.
- Masz rację, przepraszam. Ale teraz pospieszmy się.
Neza była zbyt zagubiona w tych nowych rewelacjach by dyskutować dalej.
Minęli już swoje kwatery i biegli dalej.
- Gdzie my właściwie idziemy?
- Wynosimy sie stąd - odpowiedział krótko.
- Jakto? Uciekamy?
- Tak. To rozkaz Mistrzyni Shaak Ti.
- Tak po prostu? Bez walki?
- I tak nie mamy szans w walce. Poza tym, nie wiemy z czym walczymy. Kim oni są, ilu ich jest? Muszą być wśród nas, wśród Jedi!
Tylko pokręciła głową nie rozumiejąc, niedowierzając. Nie chciała uciekać, tak po prostu, kiedy u góry toczy się walka, giną mali uczniowie, nie wie, co dzieje się z jej przyjaciółmi… To nie fair. To wydało jej się zwykłym tchórzostwem.
- Naszym obowiązkiem jest ratować Moc, która jest w nas – powiedział z naciskiem, wyczuwając jej myśli.
Nie zachowywał się jak zawsze. Jego jasne, niebieskie oczy miały w sobie determinacje i pewność. Jego rozkazujący głos miał w sobie brzmienie Mistrza, nie ucznia.
- Więc uciekamy? - uśmiechnęła się ironicznie. Alon chce uciekać? Był ostatnim, kogo by o to podejrzewała.
- Tak - powiedział otwierając na oścież małe drzwiczki prowadzące do szybu wentylacyjnego - I bierzemy ich ze sobą.
Za drzwiami ukazały się przestraszone buzie kilkunastu małych nowicjuszy.
- Szybko. Zanim Skywalker się zorientuje. Musimy ich zabrać w bezpieczne miejsce - powiedział Alon.
Nie wiedzieć czemu w oczach stanęły jej łzy. Czy na widok tych małych istot, nie wyszkolonych wystarczająco by hamować swoje emocje, sparaliżowanych strachem. Czy dlatego, że uświadomiła sobie, że Rycerz Jedi, któremu wszyscy tak ufali mógł zdradzić i zabijać z zimną krwią takie same małe istoty. Czy ze wstydu, że tak źle oceniła przyjaciela. Czy po prostu z powodu zagubienia jakie gościło w jej sercu. Nie rozumiała tego co się dzieje. Nie rozumiała dlaczego. I jak mogło do tego dojść. Jakieś chaotyczne bolesne wiry skręcały się w niej i szalały wszędzie wokół. Zbyt dużo było zawirowań Mocy by można było cokolwiek odczuć. To było gorsze niż najbardziej koszmarny sen. Czyżby tej nocy świat miał się skończyć?
- Twój Mistrz...? - zapytała cicho.
Małe kiwnięcie głową, zagryzione wargi i spojrzenie wbite w ziemię powiedziało jej wszystko co musiała wiedzieć. Nie żył.
- Przykro mi Alon - powiedziała cicho, niemal szeptem - Nie mogę z tobą iść. Ratuj ich, ja muszę ją znaleźć. Moją...
Urwała. Kiwnął głową.
Pobiegła korytarzem. Kiedy odwróciła w biegu na chwile głowę, szyb wentylacyjny był zamknięty, a korytarz pusty, jak gdyby nigdy nic.