...a pociąg zwany zdrowym rozsądkiem prędko oddala się ze stacji i mignie za horyzontem. Moim zdaniem sporo osób, zwłaszcza tych z Wookiee, dawno zatraciło trzeźwe podejście do rzeczywistości. Przykre, że niektórym trudno zrozumieć, że nie da się podzielić świata na czarne/białe, ZOMO/my, zdrajców/patriotów, etc. Ani wszystkiego zaszufladkować. Ale ja miałem o czym innym więc starczy tej luźnej refleksji na temat podejścia do uniwersum SW jako takiego.
A więc marsz do form. Co tu ukrywać, burdel tu jak w Domku Uciech Ciotki Helgi, tyle że Ciotka właśnie wzięła sobie wolne i pojechała na Bahamy, a jedyną osobą, która wie co tu się dzieje i która za to wszystko płaci jest podstarzały, półślepy dozorca, nierozstający się ze swoją flanelową opończą. Do czego zmierzam: dlaczego Ahsoka/Starkiller/kucyk Pony trzyma miecz tak, a nie inaczej?
Bo to fajnie wygląda na ekranie.
I na tym kończy się filozofia i dociekanie, czemu ptaki śpiewają, a chmury nie spadają z nieboskłonu. Nigdy nie lubiłem armii zakutych w żakieciki polonistek w ucznioodpornych goglach, żądających z pianą wściekłości na ustach dociekań, co zmarły -set/dziesiąt lat temu Bogu ducha winny melancholijny gruźlik miał na myśli. Napisał co napisał, bo mu się rymowało. O. Więc na temat stylu trzymania, machania tudzież ściągania jabłek z drzew opinii mieć nie należy, bo nie jest tego warta.
Ale ponieważ mowa o Star Wars, a ja jestem nienormalny, nie byłbym sobą jakbym nie miał własnej teorii.
A posłużę się w niej przywołanym na wstępie zdrowym rozsądkiem.
Stwierdza się co następuje: wszystkie podziały na Soresu, Djem So, Shieny i ryż z bakłażanem są guzik warte. Jeśli już się czymś kierować, to tym co mamy w Przewodniku po Mocy. A tam krótka ściągawka, która dzieli formy walki na siedem:
Shii-Cho, Makashi, Soresu, Ataru, Shien, Niman, Juyo.
End of story, jak to się rzekło w krainie puddingów. Jasne, może i tam były jakieś podrodzaje (bo i były), ale nazewnictwo to najmniejszy problem. Powyższe również nie jest warte funta kłaków. Jedyne, co się liczy, to sposób podejścia do walki mieczem, a nie technika jego wykonania. Zatem: obywatel X chce osiągnąć swój cel określonymi metodami i wybiera do tego odpowiednią technikę. Czasem dlatego że chce, czasem bo musi, a czasem bo to jedyna na jaką go stać. A więc:
Forma I - podstawa
Forma II - pojedynki
Forma III - obrona
Forma IV - akrobatyka
Forma V - agresja
Forma VI - równowaga
Forma VII - wszystkie chwyty dozwolone
To tak w skrócie. Czym walczył Starkiller? Nie ma tu chyba żadnych wątpliwości, że z chłopaka testosteron ciekł jak z dziurawej sokowirówki. A że uczył go mistrz agresji ex-Skywalker... Styl V jak w mordę strzelił. A czy to Djem So, Shien czy Toyota to już jest bez znaczenia.
A Ahsoka? Forma I? Może, ale wtedy nie poradziłaby sobie z Magna-Guardami, bo żeby dojść do wielkiej wprawy w jedynce trzeba lat praktyki.
Pojedynki? A gdzie tam.
Obrona? A "Jedi don`t run!", anyone?
Akrobatyka? Tu już lepiej, bo akrobatyka = szybkość.
Agresja? To oznacza siłę, a z tym w wypadku wątłej Togrutianki nie było najlepiej.
Równowaga? Jeszcze by czego.
Siódemka? Prędzej by sobie sama coś odcięła niż trafiła choćby i w stodołę.
Zatem drogą eliminacji pozostaje nam Forma IV - Ataru. Szybkość, zwinność, zaskoczenie, nadrabianie niedoskonałości fizycznych. I szafa gra.
Dziękujemy Zdrowemu Rozsądkowi za uwagę.
:*