Nie jest ono może szczególnie ładne i w stu procentach poprawne, ale chyba wystarczająco porządne. Tekst oryginalny znajdziecie na stronie http://kreape.com/2008/08/10/movie-review-star-wars-the-clone-wars/.
Jeśli jesteś fanatykiem "Gwiezdnych wojen", to prawdopodobnie jeden z najbardziej wyczekiwanych przez Ciebie filmów tego lata, a więc gratulacje, bo Twoja cierpliwość została nagrodzona. To prawda, "Wojny klonów" trafiają do kin w piątek, więc wyciągaj z pralki swój kostium Dartha Vadera, bo jeśli chcesz załapać się na jeden z pierwszych seansów, lepiej niech się błyszczy.
Choć naprawdę nienawidzę przynosić złych wieści, "Wojny klonów" zupełnie pozbawiły mnie szacunku dla pana George`a Lucasa, tak samo zresztą jak dla całego gwiezdnowojennego przemysłu. Wydawałoby się, że reżyser z jedną z najlepszych reputacji w Hollywood jest na tyle mądry, że wie, kiedy przestać. Wie, kiedy należy zakończyć wspaniałą serię. Niestety, Lucas tego nie wie i w ciągu ostatnich dwóch miesięcy zrujnował dwa klasyki, które powinny były dobiec końca już dawno; "Indianę Jonesa", a teraz "Gwiezdne wojny".
Nie mogę mówić za dużo o scenariuszu "Wojen klonów", bo co poniektórym mogłoby nie spodobać się zdradzanie fragmentów opowieści, ale film rozgrywa się między epizodami drugim i trzecim. Anakin wyrusza na misję w celu uratowania syna Jabby Hutta, tłustego potworka mającego w założeniu uchodzić za słodziutkiego.
Żeby było jasne, niedawno obejrzałem wszystkie części "Gwiezdnych wojen", toteż podczas oglądania tego filmu miałem je świeżo w pamięci, co udowodniło, jakie marnotrawstwo czasu stanowiły "Wojny klonów".
Jeśli ktoś nie wie, jest to animacja, więc od razu wiedziałem, że będzie to trochę inna produkcja niż reszta Sagi, ale nie przypuszczałem, że inna w aż tak negatywnym znaczeniu. Film zupełnie przez to traci klimat "Gwiezdnych wojen" i wydaje się, że oglądasz zrobione na odwal się dzieło studentów animacji.
Samuel L. Jackson powraca w roli Mace`a Windu, więc to zalicza się na plus, tak samo zresztą jak C3PO i R2D2. Anakin z kolei naprawdę wygląda, brzmi i zachowuje się zupełnie inaczej niż to, co widzieliśmy w filmach, co okazało się poważnym błędem, jako że to główny bohater. Jest dużo bardziej towarzyski i kiedy otrzymuje własną, młodą padawankę (czyli szkolącą się Jedi), musi pokazać jej, jak wygląda świat Jedi. Od początku zaczynają ze sobą flirtować, co, szczerze mówiąc, jest odrobinę niesmaczne.
Złapałem się na tym, że co kwadrans spoglądałem na zegarek w oczekiwaniu na koniec tego żałosnego widowiska, które w założeniu miało być filmem "Gwiezdnych wojen". Szczerze żałuję, że George Lucas pozwolił, żeby coś takiego ujrzało światło dzienne. Wydaje mi się, że ten facet pragnie wyssać z tego tematu tyle forsy, ile tylko się da, i, po tym jak dowiedziałem się, że robi z tego serial telewizyjny i wypuszcza oryginalną Sagę w trójwymiarze, chyba mogę bezpiecznie powiedzieć, że robi to tylko dla szmalu i nic go nie obchodzi jego reputacja w Hollywood.
Dialogi są straszne i zdecydowanie za dużo razy powtarzają się nieudane próby rzucenia jakimś zabawnym tekstem. Zaśmiałem się może ze trzy razy za sprawą żartujących między sobą droidów.
Wiem, że nieważne ilu krytyków zmiesza ten film z błotem, zawsze będzie jakaś grupka fanów "Gwiezdnych wojen", wyczekująca tłumnie w kolejkach, i nie mam nic przeciwko temu, tylko ostrzegam normalnych ludzi, by trzymali się od tego z daleka.
Po filmie wydawało mi się, że właśnie zaliczyłem jakiś kiepski program telewizyjny, natomiast mój towarzysz stwierdził, że czuł się jak po obejrzeniu jakiejś durnej gry wideo.
Film trwa 90 minut, co, gwarantuję, wydłuży się do dwóch godzin, i ma kategorię PG za język i krótkie ujęcia palenia.
♣♣ (35%)