dla mnie kanon to nic innego jak pewna obietnica, którą składają mi twórcy, namawiając bym sięgnął po ich dzieło. Obiecują, że dodadzą od siebie coś do historii, którą już znam, coś do losów postaci, które kojarzę. Jest to szczególnie ważne w przypadku twórców, po których dzieła normalnie bym nie sięgał (choćby dlatego, że są słabe, lub mnie nie interesują), tylko dlatego, że coś wnoszą do dzieła, które mi się spodobało, tworząc jeszcze większą i spójniejszą historię.
Może zacznę więc trochę od innej strony - oderwę się w ogóle od SW, a skupię na kanonie jako takim, który jest mi niezbędny np. na Orthanku. Kanon, który spina różne historie, który sprawia, że miast tworzyć do nich osobne światy, mogę wykorzystywać jeden. To w gruncie rzeczy dużo ułatwia, nie tylko nie muszę wszystkiego wymyślać od nowa, co jest fajne, acz powtarzane wciąż staje się odtwórcze. Z drugiej strony sam mój wewnętrzny kanon podpowiada mi czasem rozwiązania - np. wczoraj miałem dobry przykład - potrzebowałem wspomnienia o pewnym sporze między dwoma państwami. I z pomocą właśnie przyszedł mi kanon, coś co w nim siedziało, właściwie nigdy nie było ważne, ani potrzebne, okazało się idealnym rozwiązaniem
. Za to już w tym momencie istnieje wspomnienie problemu jakieś 200 lat wcześniej, nim został ostatecznie wykorzystany i to jest fajne. Ale idąc dalej - kanon jest mi potrzebny już na gruncie samej opowieści. Nawet jeśli jest ona oderwana od wszystkiego, to w chwili gdy bez przerwy się mylę, raz coś działo się pięć lat temu, innym razem (dwa akapity dalej pięćdziesiąt), to taka opowieść staje się niewiarygodna. To bubel. Owszem, może się zdarzyć, że chcę by nagle wydarzenia się zmieniły - np. bohater nabroił podczas skoku w czasie i II Wojna Światowa się inaczej skończyła, a on tego nie zauważył. Mogę to zrobić dokładnie w formie jednego akapitu, gdzie fakty się zmieniają. Ale to pewien wyjątek, bo w danej opowieści, wydarzenia powinny być spójne. Ma prawo zmienić się ich postrzeganie, bohaterowie nie muszą wszystkiego pamiętać, czy wiedzieć, a narrator nie musi o wszystkim mówić. Natomiast, gdy nie zgadzają się fakty, i jeszcze co chwilę pojawia się rozwiązanie w stylu Deus Ex Machina, to taka historia mnie nie bawi. Może być dobrze opowiedziana, jednak na dłuższą metę nie ma sensu do niej wracać, a czasem nawet do niej sięgać. Może wystarczy streszczenie będące meritum sprawy? Bo odrzucając kanon wewnętrzny, to de facto jest najważniejsze. Esencja, a nie kompletna opowieść.
Dlatego dla mnie, tworząc Orthank, kanon jest bardzo ważny, bo pozwala mi zapanować nad szczegółami. Przy poprawkach (dokładnie Widma Zmory), znalazłem, że w jednym rozdziale dwa razy zabiłem tę samą osobę (jakiś halabardzista z 2 planu). Trudno to wychwycić, ale jeśli już się wychwyci, opowieść zdaje się niewiarygodna, niedopracowana. Stąd właściwie wszystkie wydarzenia rozpisuję, co do dnia, tworząc kalendarze, tworzę encyklopedię, tworzę tym samym esencję kanonu - oderwaną od opowieści. Ten kanon służy mi do tego, bym to, co opowiadał było ze sobą spójne, by jedne wydarzenia wpływały na drugie, wynikały z siebie, zmieniały świat, który żyje i istnieje, a przy tym wszystkim sprawiały, że jestem pewien, iż w danym czasie dwie osoby mogły znaleźć się w tym samym miejscu, mogły skrzyżować swe drogi.
A rozszerzając to już na cały Orthank - kanon pozwala mi także na czerpanie z tego, co już stworzyłem, nawiązywanie - choćby przez wspomnienie jednym zdaniem - do tego, co już opisałem dawno temu. Nadaj więc głębi, a przez to i pewnej autentyczności, bo opowieść, świat, ma swoją wewnętrzną historię, coś, co się działo dawno temu, co wpłynęło na losy. Sprawia też, że jak ktoś chce wrócić w stare miejsca, ma ku temu sposobność. To dalej ten sam świat, tylko inna historia. Czy lepsza, czy gorsza, nie ma znaczenia, bo to co mnie ku niej ciągnie to świat, który znam i który lubię.
W ostatnim raczej wyszedłem znów do sedna tematu niż własnych dywagacji. Natomiast przełożę jeszcze po co mi kanon w Gwiezdnych Wojnach. Mnie przede wszystkim interesują filmy i jestem fanem Lucasa. Uwielbiam ten świat, który stworzył i chciałbym poznać go lepiej, więcej dokładniej. Chciałbym móc dostawać w nim dobre historie, tyle, że mogłoby się to skończyć tym, że de facto skończyłbym swoją przygodę na filmach. Te przynajmniej są ze sobą w miarę spójne i kanonicczne. Reszta to rozszerzony wszechświat, dodatki, które pozwalają mi czasem zauważyć szczegóły, czasem rozbudowują historię, albo opowiadają inną z wykorzystaniem uniwersum Lucasa. Tyle, że to w większości dzieła epigonów, którym brakuje tego, czegoś, co było w filmie. Wspaniałej opowieści, która mogłaby mnie oczarowywać powielokroć, tak bym chciał do niej wracać. Szczerze, jak ktoś chce pisać dobre historie, to wcześniej czy później tworzy własne uniwersum, nie ma ograniczeń, lub znajduje się w innym, gdzie może tworzyć, a nie odtwarzać. (vide Kevin J. Anderson i Dżihad Butleriański). Natomiast, gdy jest już problem z samą historią, to jedynym, co zostaje, to właśnie kanon. Który sprawia, że wydarzenia opisane w danym dziele są ważne, bo gdzieś mogą być wykorzystane. Składają się na budowanie wielkiej historii, spójnej, nie przez tworzenie książek historycznych, lecz właśnie przez nasze uczestnictwo w tych wydarzeniach. Jeśli nagle okazuje się, że kanonu nie ma, i dobrej historii nie ma, to po co sięgać po produkt? Lepiej wykorzystać czas na ponowne obejrzenie filmów
. Historia niespójna wewnętrznie jest na dłuższą metę męcząca i staje się stratą czasu. Po to mi kanon.