Hope u like it x)


DRAMATIS PERSONAE (bo można się trochę pogubić)
IDAN FES - kapral imperialnych wojsk (E-11)
EDOK RAN - szeregowiec (E-11)
BEL IRATE - szturmowiec (T-21)
ERIC DARTKAN - szturmowiec (E-11)
ANDREW BIRODO - szturmowiec (E-11)
JOHN BAYDON - szturmowiec (E-11)
MARTY -szturmowiec (granatnik)
MATTHEW TAME - szturmowiec (E-11)
Cpt. Byle Hotor - dowódca

Prolog
Nad Mobtos, stolicą planety o tej samej nazwie, szalała jedna z wiosennych burz. Potężne grzmoty były tak donośne, aż powodowały drżenie szyb w domach.
Po uliczkach opustoszałych niczym w wymarłym mieście, kapral Idan Fes przeprowadzał rutynowy patrol wraz ze swoją drużyną składającą się z siedmiu, równie znudzonych jak dowódca, żołnierzy. Zmierzali w stronę centrum miasta.
Nagle przez huk grzmotów przebił się dźwięk odległej, lecz potężnej eksplozji. Fes spojrzał w niebo, a szturmowcy podążyli za nim wzrokiem i ujrzeli na fragmencie nieba, który nie był jeszcze przesłonięty chmurami, błysk rozprzestrzeniającego się wybuchu. Wszyscy szturmowcy, prócz Edok`a, choć zdziwieni, zachowali zimną krew. Szeregowy Ran zaczął popędzać ich do kantyny. Słysząc pikanie comlink`u, Fes zdusił w sobie nasuwające się na język przekleństwo. Uruchomił komunikator językiem.
- Kapral Fes zgłasza się na rozkaz! - powiedział do urządzenia znajdującego się w hełmie. Filtry znajdujące się w jego hełmie zniekształciły głos żołnierza.
- Fes, zbieraj patrol i wracajcie do garnizonu. Biegiem! Bez odbioru - głos kapitana miał w sobie nieznoszącą sprzeciwu nutę. Trzask wyłączanego komunikatora zasygnalizował kapralowi, że trzeba ruszać. I że stało się coś poważnego.
* * * * *
Nad Mobtos, planetą położoną w części kosmosu do której nawet przemytnicy nie docierali, unosił się Drednaught "Duma Mobtos". Był tylko częściowo obsadzony, a sprawny zaledwie w połowie. W skład floty obronnej nad Mobtos, wchodziły, oprócz niego, dwie kanonierki klasy Skipray i zaledwie kilkanaście TIE-fighter`ów
Jak zwykle - spokój... Nic się nie działo. Znudzone wachty drzemały na swoich stanowiskach. Nagle, do zaspanych umysłów załogi floty obronnej dotarło, iż śmiertelna pustka kosmosu zaroiła się od okrętów. Z nadprzestrzeni wyszło kilka koreliańskich korwet, lotniskowiec klasy Quazar i dwa krążowniki uderzeniowe. Z lotniskowca zaczęłu wylatywać myśliwce i bombowce. Krążowniki rozpoczęły intensywny ostrzał Dreadnaught`a, który z powodu braku tarcz, po nielicznych trafieniach rozgorzał w ogromnej eksplozji. Kanonierki nawet nie zdążyły uruchomić głównych systemów, gdyż zostały rozerwane na strzępy przez bombowce. Piloci TIE-fighter`ów, chociaż wiedzieli, iż nie uda im się wygrać, zaczęli desperacką walkę, w której, nie mając nic do stracenia, atakowali całe klucze rebelianckich myśliwców. Tylko po to, by dać chwilę czasu tym na planecie na ucieczkę, ukrycie się. Po kilkunastu minutach okręty rebelianckie bezdyskusyjnie panowały na orbicie Mobtos. Lufy dział jonowych i turbolaserów zaczęły się powoli obracać w stronę planety.


Rozdział 1
/Z PRYWATNEGO DZIENNIKA KAPRALA FES`A/
/No cóż... kolejny dzień patrolowania planety /
/Mobtos V. /
/Co by tu napisać? /
/Jedyne co mi przychodzi na myśl to... /
/NUDY! /


Kapral Fes prowadził swój patrol przy ścianach budynków, tymczasem na miasto zaczęły spadać pierwsze rebelianckie bomby. Szybkim biegiem zmierzali w stronę garnizonu, który był już niedaleko. Biegnąc wymieniali się uwagami na temat tego co się działo:
- Chłopaki? Co jest?! Do jasnej cholery, co za idiota chce podbić takie zadupie?! - przerażony Edok zaczynał histeryzować.
- Rebelianci. Jak zwykle. Cholerni buntownicy... - Irate od zawsze nienawidził rebeliantów, zastrzelili `przez pomyłkę` jego rodziców, urzędników imperialnych od spraw dokumentów. W przypływie emocji przeładował swój lekki karabin blasterowy T-21, po czym puknął brązową kolbą o pancerz Ran`a. - Nie martw się, panikarzu, dokopiemy im. Jak zwykle zresztą.
- A ja myślę, że to nie rebelianci! To pewnie łowcy niewolników chcą tu upolować trochę towaru - wypowiedział na głos jeden ze swoich marzycielskich pomysłów Eric Dartkan.
- Łowcy niewolników? Puknij się w czachę. - burknął zasapany Andrew Birodo. Nigdy się z Eric`iem nie zgadzali, byli przeciwnikami z samej zasady. - Pewnie ci nie pomoże, ale przynajmniej echo będzie.
- Cisza! Kto się odezwie ma pięć dodatkowych godzin karnej służby - kapral zirytował się głupimi pomysłami swoich podwładnych. "Odzwyczaili się od dyscpyliny na tym zadupiu", pomyślał, "trzeba będzie coś z tym zrobić".
- Tak jest, sir! - mruknęli chórem szturmowcy i zamilkli. Nikomu się nie uśmiechało czyszczenie kibli przez pięć godzin.
Zaczęli dobiegać do bramy, i nagle zobaczyli, wielkie, kanciaste, szaro-matowe, koreliańskie transportery bojowe lądujące w pobliżu garnizonu. Wybiegający ze statków żołnierze rozpoczęli intensywny ostrzał, który uniemożliwił rozpoznanie mundurów. "To pieprzony desant", pomyślał Fes. Szturmowcy nie fatygowali się, aby odpowiedzieć ogniem. Byli zbyt dobrze wyszkoleni, by tracić czas i amunicję na bezproduktywną strzelaninę. Szybko wbiegli przez uchyloną bramę garnizonu do środka.
* * * * *
Garnizon ten otoczony był murem, z wystająca ponad niego wieżą. Miał on kształt kwadratowego obrębu. Na każdym narożniku umieszczone zostały turbolasery obronne. Nad bramą były dodatkowe dwa, które dotychczas w głównej mierze służyły do odganiania dzikich zwierząt, skowyczących pod nią.
Fes, wbiegając, instynktownie spodziewał się chaosu, lecz ujrzał coś skrajnie innego. Drużyny, liczące po dziesięciu ludzi wraz z dowódcami, sprawnie przemieszczały się na stanowiska bojowe, ponaglane wyjącymi syrenami alarmowymi. Strzelcy, z porucznikiem Grant`em na czele, zmierzali w kierunku turbolaserów. Pięćdziesięcioosobowy oddział pod wodzą kpt. Hotor`a obsadzał wszystkie możliwe miejsca przy bramie. Kapral Fes, skierowany został wraz ze swoją drużyną do magazynu po dodatkowe pojemniki z gazem Tibanna i medpack`i. Ostrzał nadlatujących bombowców zniszczył garaże, wraz z żołnierzami. Nie niepokojone przez nikogo rozpoczęły regularną rzeź szturmowców w fortecy
Oficer łącznościowy podbiegł do kapitana, akurat wtedy, gdy Fes z resztą szturmowców ustawiali się przy wejściu, kuląc się przy każdej eksplozji.
- Kapitanie, mamy meldunek z osad Larnovik, Somtovik i Larno. Całe osady, łącznie z garnizonami i cywilami zostały zrównane z ziemią. Okręty rebeliantów - tutaj Fes wyłapał zniechęcenie w głosie oficera, a Irate uśmiechnął się w sposób mówiący: "A nie mówiłem?" - przemieszczają się na orbicie, będą mogły uderzyć na stolicę głównymi siłami za T-minus - spojrzał na chronomierz - 5 godzin i 21 minut.
- Dziękuję za informację, kapralu. Odmaszerować. - głos kapitana był chłodny i stanowczy. - Zatrzymamy ich! - krzyknął, aby dodać otuchy żołnierzom, zmartwionym, że to nie będzie łatwa bitwa.
John Baydon załadował blaster E-11 i powiedział:
- No dziecinko, dzisiaj znowu zaszalejemy - uśmiechnął się pod hełmem - no chłopaki, przypalimy trochę te rebelianckie świnie, zbuntowany schabowy! - powiedział do znajdujących się w pobliżu Tame`a i Marty`ego. Żołnierze parsknęli pod nosami, lecz zaraz spoważnieli. Usłyszeli grzechot przemieszczających się pojazdów i wszelkie rozmowy ucichły. Słychać było tylko krzyki rebeliantów, rumor gąsienic ; gwałtowną kanonadę turbolaserów i huk eksplozji po zewnętrznej stronie muru. Nagle usłyszeli dźwięk strzału z działa laserowego i brama eksplodowała tysiącem małych kawałeczków. "Gdyby nie pancerze, pocięłoby nas na filety", pomyślał Idan.
Przez miejsce które pozostało po zniszczonej bramie, zaczęły przesypywać się oddziały rebeliantów. Bez ładu i składu strzelali do zorganizowanych formacji szturmowców. "Jest nas za mało!", następna myśl Idan`a uderzyła w niego niczym grom z trwającej burzy. Miał rację. Garnizon liczył zaledwie stu ludzi. Bitwa rozgorzała. Celne strzały szturmowców wypalały dziury w torsach przeciwników. Niczym ruchome cele, rebelianci nasuwali się wręcz pod muszkę, lecz w końcu szturmowcy zaczęli rozumieć, że przeciwnicy mają zbyt wielką przewagę liczebną. Nieustający hałas panujący przy bramie garnizonu, zaczął się przemieszczać wraz z żołnierzami Imperium. W końcu, znaleźli się za workami z piaskiem przy małej tylnej bramie. Było to stanowisko ostatecznej obrony, z którego nie spodziewali się nigdy korzystać. Zaledwie pięćdziesięciu szturmowców ostało się z pogromu.
- Fes! - krzyk kapitana odezwał się przez comlink w hełmie szturmowca
- Melduję się! - zasalutował kapral, podbiegając
- Zbierz swój patrol i biegnijcie do garażu speeder`ów. Przyprowadźcie ile się da, nie hałasując, bo inaczej was wystrzelają te rebelianckie ścierwa.
- Tak jest, sir! - powiedział służbowo i odbiegł szukając swoich siedmiu podwładnych. O dziwo, znalazł wszystkich całych i zdrowych, tylko zmęczonych. Przemykając się przez plac garnizonu w swoich niegdyś białych, teraz zakurzonych i porysowanych, miejscami czarnych od trafienia któregoś z blasterów wroga, nie wydawali z siebie żadnego dźwięku. Jednak jeden z rebeliantów dojrzał Edok`a, który z tyłu grupy nie nadążał, zbyt zmęczony, aby dotrzymać kroku towarzyszom. Do garażu weszli Fes, Matthew i Marty, tymczasem reszta grupki, pod wodzą Bel`a rozmieściła się przy wejściu w taki sposób, by Irate był pośrodku ze swoim karabinem, mającym większą siłę ognia od standardowych E-11, jeśli był w odpowiednich rękach. A teraz był. Bel, w podniszczonej zbroi, z T-21 w rękach i plecakiem do niego na plecach prezentował się wspaniale. Lecz rebelianci nie rozumieli tego piękna, byli na to zbyt... republikańscy. Zaczęli nadbiegać przeciwnicy, Marty, przezwyciężając wszystkie smutki po bracie, którego stracił na Hoth, przyłożył granatnik do ramienia i strzelił w sam środek nadbiegającej grupy, zabijając kilku z tych "żołnierzy" od siedmiu boleści. Irate, prowadził zaciekły ostrzał ze swojego karabinu, zabójczo celny. Po kilku minutach obrony garażu, rebelianci odpuścili. Szturmowcy odetchnęli, gdyż zaczęła im się kończyć amunicja. Fes z dwoma pomocnikami wyprowadzili trzy pojazdy i zaczęli się zastanawiać jak się przedostać z powrotem do oddziału. Cały czas byli w formacji bojowej. Dartkan zaproponował:
- Fes, słuchaj, powinniśmy wziąć te speeder`y i załadować na nie jak najwięcej amunicji i żarcia!
- Wiem, że to nietypowe, ale popieram tą zakutą pałę Eric`a. - rzekł Andrew Birodo
- Dobra... Irate, ty z Marty`m, Baydon`em i Tame`m osłaniacie nasze tyłki. Birodo, ty i Dartkan idziecie ze mną do magazynu.
Nic nie było zabezpieczone. Walka rebeliantów skupiała się na mordowaniu szturmowców. Pomimo zajęcia większości terenów fortecy, biegali bez ładu i składu. "Żadnej taktyki", pomyślał z politowaniem Fes, "I to mają być żołnierze?! Cholerna zbieranina." * * * * *
Czterdzieści załadowanych jedzeniem, amunicją i sprzętem plecaków zostało zamocowanych na speeder`ach, więcej pojazdy nie dałyby rady udźwignąć. Zaczęli się skradać do oddziału. Gdy podeszli bliżej, zorientowali się, że szturmowcy coraz rzadziej strzelają.
- Nie mają amunicji... - szepnął przerażony Edok
- Do ściany! A potem biegiem! - warknął przez comlink Idan.
Drużyna przesuwając się pod murem wydawała z siebie tylko jeden dźwięk - zgrzyt piasku pod butami. Ostatnie pięćdziesiąt metrów było najgorszą próbą - rebelianci dojrzeli skradających się żołnierzy i rozpoczęli ostrzał. Przepychając jak najszybciej speeder`y wpadli za worki, między swoich. Pot zalewał im znajdujące się za wizjerami oczy i ledwo mogli złapać oddech.
Bel, jako jedyny nie był otumaniony i popędził po dwa plecaki i rzucił je szturmowcom, którzy natychmiast zaczęli uzupełniać amunicję. Z ich ruchów widać było precyzję zawodowca. Profesjonalnego żołnierza. Było ich mniej niż czterdziestu.
- Musimy rozpocząć odwrót - powiedział porucznik Grant, który wraz ze swoim oddziałem (z którego zostało 3 strzelców) zabrał z magazynu małe działko przenośne, gdy cofali się w głąb garnizonu.
Kapitan ponuro popatrzył na niego, nieomalże słychać było zgrzytanie zębami dowódcy. On, oficer w służbie Imperium, ma wydać polecenie odwrotu. "Co za czasy", pomyślał, po czym warknął w comlink:
-Fes, do mnie!

Rozdział II
/Z PRYWATNEGO DZIENNIKA KAPRALA FES`A/
/Jasna cholera! To rebelianci! Rozpoczęli atak/
/na to małe, cholerne i niezabezpieczone zadupie./
/ I co teraz? No... przynajmniej się nie /
/nudzę. Ale miło nie jest. /
Fes popędził na złamanie karku przez stanowisko obronne, zmierzając w kierunku kapitana. Starał się być skulony, więc przemykał pod czerwonymi wyładowaniami energii. Grobowa mina kapitana jeszcze bardziej dobiła i tak już smutnego żołnierza.
- Kapral Idan Fes melduje się na rozkaz! - krzyknął służbowo się prężąc, sekundę po tym kucając, unikając rebelianckich strzałów.
- Fes... wycofujemy się. Mam dla twojego patrolu kolejne zadanie. Otwórzcie tylne drzwi i zabezpieczcie za nim teren.
- Ale kapitanie! Gdzie pójdziemy? Co zrobimy? Tam jest las i góry!
- A za górami jest lotnisko! Zgarniemy jakiś statek i chodu do floty. - głos kapitana zrobił się na sekundę radosny, lecz zaraz pojawiła się w nim nutka determinacji - a jeśli nas tam dopadną... to pokażemy im, że potrafimy być tacy, jakimi oni nas widzą... Odmaszerować!
- Tak jest! - Idan odbiegł do swoich ludzi. Po kilkunastu sekundach dobiegli do tylnej bramy. Rebelianckie blastery poczerniły dużą część muru wokół niej. Przez chwilę zastanawiali się jak otworzyć stalową bramę - jej konsola została spalona.. Po dobrej minucie, Bel wystąpił naprzód, wycelował T-21 w bramę i powiedział:
-Zróbmy to po rebeliancku. - zaczął strzelać ze swojego karabinu robiąc wyrwy w drzwiach. Idan doskoczył do niego, i powstrzymał go gestem.
- Nie. Marty, otwieraj. - szeregowiec strzelił z granatnika, rozrywając bramę na części.
Po "otworzeniu" drzwi, ustawili się w formacji bojowej na zewnątrz fortecy, nie napotykając żadnego oporu. Idan językiem włączył comlink i połączył się z kapitanem.
- Kapitanie Hotor, teren zabezpieczony. Możecie rozpocząć - przełknął ślinę - ewakuację.
- To nie jest ewakuacja, tylko strategiczny odwrót. I tak masz o tym mówić. Nie ma co pogarszać morale żołnierzy.
- Tak jest! Proszę rozpocząć odwrót, dowódco.
- Przyjąłem, kapralu. Dzięki, Idan. Bez odbioru.
Nie pozwalając sobie na złamanie szyku, oddział Idan`a rozciągnął się nieco dalej, pozwalając wprowadzić dwóch sanitariuszy, kilku rannych żołnierzy i reszty szturmowców na trawę za murem.
- Zostawiliśmy im małą niespodziankę - powiedział do zbliżającego się Fes`a młody saper, naciskając przycisk na pilocie.
Wbiegający na polanę rebelianci, zostali zawaleni przez rozpadającą się w wyniku wybuchu kilkunastu detonatorów termicznych bramę.
- To da nam czas na wycofanie się w głąb lasu... - powiedział do żołnierzy kapitan - ruszać, drużynami, naprzód!
"Trzy drużyny... tyle nas tylko zostało..." - myślał przerażony Fes. Nagle zdał sobie sprawę, jak kruche jest życie ludzkie. A oni przecież byli zwykłymi ludźmi. No, może nie zwykłymi, bo byli szybsi, wytrzymalsi i bardziej śmiercionośni, lecz jeden celny strzał z blastera równa się jednemu martwemu szturmowcowi...
* * * * *
Przemieszczali się przez ogromny las Mobtos. Drzewa sięgały trzydziestu-czterdziestu metrów, co dawało potencjalną ochronę z powietrza. Nie dało się wykryć trzech drużyn szturmowców.
- Padnąć i zamrzeć, to rozkaz! - głos porucznika wyrwał Fes`a z zamyślenia. Padł na ziemię i nie ruszał się. Nie odzywał się i nie rozglądał się. W pewnym momencie ujrzał podrywające się do lotu ptaki i usłyszał przeciągły jęk nadlatujących speeder bike`ów. Wiedział, ze szkolenia, że zostawienie zwiadowców w spokoju równało się wystawieniu na ostrzał. Nikt się jednak nie ruszał, zgodnie z rozkazem. W końcu Byle ukucnął i wystrzelił dwa razy, strącając tych dwóch zwiadowców z pojazdów.
- Ruszajmy szybciej. - powiedział do comlink`u
Szturmowcy ruszyli jeszcze szybszym marszem.
* * * * *
Kapitan Ratrud spojrzał na swoją flotę. " Kolejne zwycięstwo nad tymi parszywymi Imperialnymi."
- Ostrzelać stolicę! - miarowe drżenie pokładu dało znać, że statki rozpoczęły ostrzał.
"Niektóre cele uświęcają środki." - uśmiechnął się - "Pościg za nimi wydaje się prawie niefair"
Roześmiał się patrząc w ekran, ukazujący niszczoną stolicę.
"Prawie..." - jego zimne spojrzenie zmusiło wszystkich oficerów do odwrócenia wzroku.
* * * * *
Po pierwszym dniu marszu, żołnierze nie kryli swojego zmęczenia. Kapitan zdecydował się na postój i rozbicie obozu.
- Znajdziemy jakąś wolną przestrzeń i tam się prześpimy. - powiedział do zmęczonych szturmowców
W pewnej chwili Fes usłyszał jakąś rozmowę z przodu pochodu, brzmiała tak... imperialnie. Głosy były zniekształcone.
- Kapitanie, przed nami znajduje się jakaś grupa... - powiedział do comlink`u
- Zrozumiałem - przełączył się na kanał główny - żołnierze, do mnie! - szturmowcy zebrali się zgodnie z rozkazem.
- Dobrze, rozegramy to tak. Fes bierzesz swoją grupkę i podchodzicie do nich z prawej. Poruczniku, bierzesz jedną z drużyn i idziesz z lewej, ja podchodzę od przodu. Pamiętajcie: oskrzydlamy ich! Nie strzelać, póki nie będą stawiać oporu.
- Tak jest - odpowiedzieli cicho
Przygarbieni szturmowcy rozpoczęli manewr. Skradając się, omijali wszelkie gałęzie i liście. Ciche zawodzenie wiatru było jedynym dźwiękiem oprócz rozmów intruzów.
- Gdzie my jesteśmy? - mówił z wyrzutem jeden z nich. Byli w poplamionych ubraniach cywilnych. Ciągnęli za sobą jakąś skrzynkę. "Rebelianci", pomyślał Fes.
- A skąd ja mam wiedzieć?! Jestem przyzwyczajony do oglądania tej cholernej planety z góry!
Kapitan dał znak przez comlink. Szturmowcy wpadli na polanę krzycząc:
- Na ziemię! Padnij! Ręcę na kark! Już! Szybciej! - potrząsali karabinami i celowali w tychże ludzi
- Na Imperatora, nie strzelać! Nie strzelać! Jesteśmy pilotami!
Ktoś wypalił. Stres tak działa na człowieka. Jeden z siedmiu pilotów padł z dziurą w piersi.
- Rany, nie strzelać, ja ich znam! - krzyknął Tame - to piloci ze stolicy!
* * * * *
Co prawda, w normalnych warunkach, karą za strzelanie do swoich, była śmierć przez rozstrzelanie. Jednakże kapitan Hotor, zdawał sobie sprawę że to są raczej NIEnormalne warunki. Ucieczka. Pogoń. Nagonka na żołnierzy Armii Imperialnej. Zbieranina rebelianckich szumowin.
Lecz nie rozwódźmy się nad tymi żałosnymi stworzeniami. Żołnierz armii imperialnej, był zawsze w zbroi z Impervium, białej, gładkiej i błyszczącej. Czarne wizjery hełmu, zaopatrzone w identyfikatory IFF, noktowizory i specjalne celowniki, kontrastowały z bielą wypolerowanego hełmu. Czarne usta, wyglądające jakby wykrzywione w grymasie niezadowolenia, były zaopatrzone w wewnętrzny comlink, uruchamiany językiem. Dwie wewnętrzne "rury" z wylotami na zewnątrz hełmu, były filtrami powietrza, które zniekształcały głosy żołnierzy. Osiemnastoczęściowy pancerz, był doskonałą ochroną przed pociskami blasterowymi. Większość z tychże, odbijała się od zbroi, by dopiero po kilku strzałach przebić pancerz. Paski czerni pokrywające stawy szturmowca, były pewnego rodzaju pianką, zapewniającą szczelność zbroi i jej giętkość. Na pasku, znajdowały się: zapasowe zbiorniczki z gazem Tibanna, racje żywnościowe, comlink ręczny, linka z hakiem i nóż.
Piloci imperialni, służyli w czarnych skafandrach, podobnych do tych, którzy mieli ich koledzy z piechoty, lecz w tychże ubraniach były jeszcze pojemniki z tlenem i nie było żadnej ochrony przed blasterami, ani żadnego sprzętu przetrwaniowego.
A teraz, sześciu pilotów, ze skafandrami pod pachami, szli w cywilnych ubraniach, pośrodku formacji z trzech drużyn szturmowców.
- A więc, mógłbyś mi powiedzieć, "Zgredziu", jak uciekliście? - kapitan Hotor wypytywał ich o szczegóły, godzinę drogi po pochówku pilota "Nieśmiertelnego". Piloci byli bardzo rygorystyczni w kwestii anonimowości. Tych sześciu pilotów nie miało imion. Przedstawili się jako: "Zgredzio", "Strzałka", "Szybki", "Młody", "Mocny" i "Rysa".
Tymczasem Irate, dowodząc czterema ludźmi - Tame`m, Edok`iem, Baydon`em i Dartkan`em - w misji zwiadowczej, nawiązał kontakt z wrogiem. Czerwone błyski laserowych strzałów i jasna poświata płonącego drzewa ściągnęła tam resztę patrolu Idan`a. Dwudziestoosobowy patrol rebeliantów(czy im się nigdy nie skończą posiłki?!) ostrzeliwał pięciu szturmowców którzy ukryli się w "bunkrze" z czterech pniaków. Tyle ile pniaków, tyle żołnierzy strzelało. Przerażony Ran nie chciał strzelać, ani podawać magazynków, tylko skulił się w środku grupki i trząsł się jak w febrze. Grupa szturmowców pod wodzą Fes`a szybko oskrzydliła z dwóch stron oddział rebeliantów.
John Baydon, widząc jak jego przyjaciele "zgniatają" rebeliantów ostrzałem z dwóch stron, oraz zauważając, iż buntownicy nie potrafią się nawet jako-tako bronić, wyszeptał tylko:
-To jest egzekucja. Ta zgraja zadarła z profesjonalistami. - po czym krzyknął z radości i ciągnąć za sobą resztę kolegów pognał na rebeliantów, co chwila kucając i oddając celny strzał w przeciwników.
* * * * *
Po powrocie do oddziału, stało się coś, co przypomniało szturmowcom o prawdziwej dyscyplinie. Edok Ran, szeregowiec, został rozbrojony, jego zbroja została połamana i wdeptana w ziemię, a on sam został całkowicie poniżony przed oddziałem.
- Obserwowałem cię, szeregowy! Od początku naszych problemów, ty byłeś jednym z największych! Tchórze i zdrajcy - tu kapitan splunął - nie są dobrym materiałem na szturmowców. A człowiek narażający swoich przyjaciół - podkreślił to słowo po czym zawiesił głos - jest hańbą dla całego Imperium! - krzyknął z naciskiem na `hańba` - niniejszym, za niewykonanie rozkazu przełożonego, starszego szeregowego Bel`a Irate`a, zostajesz skazany na śmierć za tchórzostwo. - nie bawił się w plutony egzekucyjne. Wyciągnął blaster zza pasa, przyłożył go do skroni drżącego mężczyzny i odliczał powoli - trzy... dwa... - zrobił przerwę, która ciągnęła się dla Edok`a jak corelliańska guma - jeden... - wystrzelił. Ciało tchórza odleciało kilka metrów, po czym padło na ziemię. Rozerwana czaszka oderwała się od ciała i potoczyła w kierunku pilotów. "Młody", nie zdołał powstrzymać odruchu wymiotnego.
- I to mają być żołnierze? Jeden trup i już rzygają?! - jęknął Matthew - nic dziwnego że ci na orbicie wyparowali - skrzywił się.
- Tutaj rozbijemy obóz. Żołnierze! Rozstawić namioty i warty! Naprzód marsz! - krzyk porucznika przerwał mu wymyślanie złośliwej uwagi - Tame, postawisz namioty dla naszych TIE-troopers - uśmiechnął się i odszedł
- Szlag! - Tame zabrał się jednak od razu do roboty, nie zważając na to, iż ma trzy razy więcej roboty od innych. Po egzekucji, przypomniał sobie słowo `dyscyplina`. Tak samo jak cała reszta białych żołnierzy.

Rozdział III
/Z PRYWATNEGO DZIENNIKA KAPRALA FES`A/
/No cóż... Kapitan sprzątnął Edok`a. I dobrze mu tak/
/Nigdy go nie lubiłem. Był taki... inny. Za to mamy sze-/
/-ściu dodatkowych pilotów. +/- ciekawie się robi /


Noc nie była na tyle cicha, aby kapral mógł zasnąć. Leżał na materacu w jednym z namiotów. Otwarte, zielone oczy, błyszczały w ciemnościach, obracając się na wszystkie strony. Trzecia warta właśnie kończyła swoją straż, jeden z żołnierzy wsunął głowę do namiotu Idan`a:
- Kapralu! Wasza warta. Cztery godziny bez spania przed wami - zaśmiał się i poszedł do własnego namiotu.
- Irate, Tame, Dartkan, Birodo - pobudka! - imperialni chłopcy, ciągle rozpamiętując egzekucję kolegi z oddziału, błyskawicznie zerwali się na nogi ubierając w pośpiechu zbroje. - No, chłopcy, czas zarobić na żołd. Marsz na posterunki!
Ciesząc się z tego, że ma coś do roboty, włożył zbroję i wymaszerował z namiotu. Po dwóch godzinach stania zaczęła się akcja. Szturmowcy, przerażeni nieustannym napływem rebeliantów, zapomnieli o najgroźniejszym wrogu - naturze. Dwumetrowe, białe stwory mieszkające w pobliżu gór, zbudziły się, czując dym z ognisk i świeże mięso. Słysząc dudnienie ciężkich cielsk, patrolowcy z oddziału Fes`a, zebrali się w miejscu z którego dochodziły. Widząc wypadające zza drzew, szarżujące cielsko dwunożnego potwora, żołnierze otworzyli intensywny ostrzał, spalając pierwszego z nich praktycznie na popiół. Zaalarmowani żołnierze w obozie błyskawicznie stawili się w miejsce walki. Szarżujące "oddziały", nie dopadły jednak żadnego z żołnierzy. Jedyne szkody to ciężko przestraszeni piloci. Kapitan zebrał pilotów w odosobnione miejsce i powiedział:
- Chłopaki, macie bardzo kiepską reputację w oddziale. Przypodobacie się, bo mam dla was zadanie - niedługo zacznie nam brakować żarcia, a z tych martwych potworków będzie dużo mięsa. Zadanie: obedrzeć ze skóry, zrobić z niej torby i wrzucić do nich mięso. Zrozumiano?
- Powinniśmy sobie poradzić. Kapitanie. - odwrócił się i powiedział do pilotów - odmaszerować!
* * * * *
Następnych kilka godzin było koszmarem dla pilotów. Męczenie się z czymś, do czego praktycznie nigdy nie powinni się zabierać. W końcu byli pilotami. Koniec końców, jako-tako sobie poradzili, i worki z mięsem były gotowe.
Niestety, oddział doszedł w końcu do Wielkiego Pasa Mobtos, czyli ogromnego pasa górskiego. Przedarcie się przez te góry, było wyczynem nadludzkim. Gdy jeden z żołnierzy o tym wspomniał, porucznik wydarłe się:
- Nadludzkim?! Cóż to dla nas?! Do tego jesteśmy szkoleni: żeby dokonywać nadludzkich czynów!
Pokrzepieni tym wybuchem, szturmowcy zaczęli przemieszczać się w stronę Wielkiego Tunelu, który został wydrążony przez pierwotnych mieszkańców pięknej planety, jeszcze za czasów Imperium Sithów. Obecnie, była to po prostu jaskinia prowadząca przez góry, usiana stalagmitami i stalaktytami.
- Kapitanie, te szumowiny pewnie są już w Północnym Mieście. Sądzę, iż mogli zabezpieczyć ten tunel. - Idan dał upust swoim wątpliwościom co do formacji trzech drużyn imperialnych.
- Masz rację, Fes. Szyk bojowy! Piloci do środka, strzelcy z nimi! Raz, raz, raz! - wykrzykiwał szybko rozkazy, podzielając lekkie wahanie kaprala.
Szturmowcy zaczęli wykonywać rozkazy i popychać pilotów do formacji.
- Co się dzieje?! Atakują nas?! Ja nie chcę umierać! Nie na ziemi! - "Rysa" panikował
- Spokój! Nawet jeśli nas zaatakują, ci ludzie będą do ostatniej kropli krwi dbać o nasze zdrowie! - "Zgredzio" zirytował się już strachem podwładnych. - Kapitanie, w tej jaskini jest dosyć ciepło i sucho. Nietypowe, prawda? Sugeruję rozbicie obozu po przejściu większej części tunelu.
- "Zgredziu", nareszcie piloci mogą odzyskać honor w tym oddziale. Dobry pomysł. Wymarsz, chłopaki! Jeszcze dwie godziny do fajrantu. - uśmiechnął się do żołnierzy i pomaszerował razem ze swoimi podwładnymi w mroki tunelu.
* * * * *

Coraz bardziej uwidaczniała się nuda w oddziale. Aby uprzyjemnić sobie marsz przez mroczny tunel, spokojni szturmowcy rozmawiali między sobą:
- ... i wtedy on mówi: Kapitanie! Nie! nie strzelaj! A kapitan do niego: pieprz się, tchórzu! i strzelił mu w łeb. Bryzgające kawałki czaszki, to jest widok - śmiali się w głos, rozmawiając o tchórzu z oddziału, Edok`u Ran`ie.
Inni mówili o szturmie na garnizon, "lekko" upiększając zdarzenia:
- ... wtedy jeden z nich krzyczy "Gińcie!!!" a ja do niego " Sami gnijcie." i strzał prosto w łeb. Dziura jak malowana. - znowu śmiech
- Spokój! Na przedzie jakiś ruch! - Porucznik nie zdążył powiedzieć jaki to był ruch i gdzie konkretnie, gdyż czerwona błyskawica rozpłatała mu czaszkę.
- SZYK BOJOWY! - okrzyk Fes`a nie był wymagany, zanim zakończył rozkaz, wszyscy już zaczęli strzelać, a przenośne działko otworzyło ogień. Rebelianci, którzy mogli jedynie zauważać strzały i rozbłyski, nie mieli szans na stawienie oporu. Strzał, który pozbawił porucznika większej części czaszki, był najprawdopodobniej zwykłym szczęśliwym trafem. Szturmowcy, dzięki noktowizorom w hełmach, mogli rozpocząć piękną rzeź buntowników.
- Nędzna zgraja - powiedział kapitan pod nosem - wyrzutnie, na mój rozkaz... walić w sufit! - szturmowc, odpalili w kierunku sklepienie. Pięć rakiet przeciwpancernych uderzyło w skałę, powodując rozpad kamieni. Deszcz odłamków zasypał strumień nadciągających rebeliantów.
- Co teraz, kapitanie? - nieco zniechęcony zasypaniem prostej drogi przez góry, Idan zwrócił się do kapitana z westchnieniem.
- Kapralu, słyszę zawód w tym westchnieniu. Spędziłem sporo czasu na studiowaniu map tych terenów. Nie kazałbym zasypać przejścia, gdyby nie było innej drogi. Otóż jest jeszcze jeden tunel. Zwany Nieskończonym, gdyż kończy się kilka metrów od stoku góry. Przebijemy się.
- Ach... - rozpromieniony zwrócił się do oddziału - rozbić obóz, rozkaz kapitana!
- Robię się zbyt przewidywalny - mruknął Hotor i zajął się rozbijaniem namiotu.

ROZDZIAŁ IV
/Z PRYWATNEGO DZIENNIKA KAPRALA FES`A/
/Nareszcie się wyspałem! Wspaniałe uczucie. Przebi-/
/-jamy się dzisiaj przez Nieskończony Tunel czy ja-/
/-koś tak. Cóż. Życie! ech.... /


W przeciwieństwie do poprzedniej nocy, ta przebiegła spokojnie, wszyscy spali (z wyjątkiem wart). Rankiem (o ile można pod ziemią rozpoznać ranek) żołnierze ruszyli ku wyjściu z tunelu. Piloci byli wyjątkowo spokojni, nie marudzili, nie jęczeli.
Po kilku godzinach nieustannej wędrówki, najpierw pod ziemią, potem pod deszczem, szturmowcy dotarli, przemoczeni, lecz całkiem zadowoleni, do Tunelu Nieskończonego. Po godzinie odpoczynku, koło południa zdecydowali się wyruszyć w głąb.
Następne kilka godzin marszu, szturmowcy okupili jękami pilotów. W końcu, gdy dochodziła północ, dotarli do Ściany Nieskończoności.
- Kapitanie? - Irate podszedł do dowódcy
- Tak, szeregowy?
- Dlaczego oni wymyślali takie idiotyczne nazwy? - gdyby nie biały hełm, Byle ujrzałby grymas niezadowolenia
- Chodzi o symbolikę, Bel. A teraz do roboty, do jutra musimy się przebić.
Jeden z saperów zakończył pomiary i przybiegł do kapitana:
-To tylko pięć metrów, dowódco. Przebijemy się, ale nie wiemy czym: działkiem, czy wyrzutniami? - strata działka oznaczała utratę ważnej przewagi taktycznej: możliwości ciężkiego uszkodzenia wrogich pojazdów i mordowania piechoty. Utrata wyrzutni oznaczała brak ochrony przed czołgami i działkami. Ładunki wybuchowe nie wchodziły w grę - wybuch zwaliłby im całą górę na głowy.
Nagle, do zastanawiającego się oficera, podszedł jeden z pilotów, "Strzałka" i powiedział swoim śpiewnym głosem:
- Eee... Kapitanie! W speeder`ach kończy się paliwo. Wszystkie plecaki, które jeszcze na nich mamy, można załadować ludziom na plecy. Ale... można wykorzystać ich działka, i zrobić elegancką dziurę w tej ściance. Ewentualnie rozbić je o ścianę, to też mogłoby dać efekt.
- Młody człowieku, jesteś geniuszem! Weź swoich kolegów pilotów i zajmijcie się tym. Odmaszerować! - twarz Hotora pojaśniała. Jeden dzień marszu przez dwa zniszczone miasta i kawałek lasu, doprowadzi ich do lotniska.
Czerwone światło zalewało co ułamek sekundy całe pomieszczenie. Co bardziej znudzeni szturmowcy pilnowali tyłów, kilku ćwiczyło walkę wręcz.
"Jeszcze tylko jeden dzień" - myślał sobie Idan

* * * * *
Wreszcie, po kilku godzinach pracy, około północy, jeden z pilotów krzyknął:
- Mamy trafienie! - slangiem pilotów bombowców, którzy krzyczeli w ten sposób, po strzale ciężko uszkadzającym, bądź niszczącym okręt nieprzyjaciela.
Ci którzy znajdowali się bliżej, podbiegli i zaczęli niszczyć ścianę do końca, rozrywając ją od strony wyłomu. Reszta, poklepywała pilotów i chwaliła za pomoc.
Tame podszedł do "Młodego" i powiedział:
- Stary... Dobrze, że nie wymiotowałeś przy tym trupie - tu mrugnął, trzymając hełm pod pachą -sztama? - spytał wyciągając rękę
Trochę zdziwiony chłopak wyciągnął rękę i powiedział:
- Sztama... Cokolwiek by tu nie było. - wybuch śmiechu ogarnął cały oddział.
Ten finałowy gest, ostateczny rozrachunek z grzechów, przypięczętował pozycję pilotów w oddziale uciekinierów. "Zgredziu", nie pozwolił wyjawić imion, a gdy któryś z pilotów próbował, dostawał od niego po pysku. W oddziale narastały niepokoje. Wielu otwarcie mówiło, że ma dość z anonimowością pilotów. Gdy jeden z szeregowców, Gregory Maket, podszedł do dowódcy pilotów i powiedział mu to wprost, "Zgredziu" wyciągnął blaster, i zanim chłopak się zorientował, oficer rozwalił mu czaszkę pojedynczym strzałem.
- Zaraz zrobię z tobą to samo, sukins... - przyjaciel Maketa, Ray, podbiegł z naładowanym E-11 i zaczął mierzyć w pilota. Nie dokończył zdania, gdyż powalił go na ziemię Fes.
- Tak go nie ożywisz! A ten jeden strzał nam ściągnie rebeliantów na głowy. - gdy oficer podszedł mu podziękować, Fes wzdrygnął się, odwrócił i uderzył go pięścią w brzuch, po czym przerzucił go przez ramię rzucając o drzewo. Gdy mężczyzna zaczął pluć krwią, Idan wyciągnął nóż i powiedział przykładając mu go do gardła:
- Jeszcze raz strzelisz do kogoś z Armii Imperialnej, skurwysynu, wydłubię ci oczy i zostawię na pastwę tych cholernych bestii!
- Ja...jakich be-bestii?! - zapytał przerażony pilot
- Rebeliantów, kretynie - kapral odszedł chowając nóż. - Do szeregu! - warknął do znajdujących się w pobliżu żołnierzy.
Po kilkunastu minutach, usłyszeli miarowe zawodzenie silników Y-Wingów. Bombowce zaczęły polowanie na szturmowców.
- Rozproszyć się! - krzyknął kapitan w ostatniej sekundzie swojego życia, gdyż bomba spadła zabijając go i całą jego drużynę. Po godzinie chowania się po krzakach, kapral dał rozkaz do comlink`u:
- Zbiórka w pierwszym kraterze!
Żołnierze zebrali się w miejscu, gdzie wyparował kapitan Byle Hotor, ich dowódca. Ich mentor. Normalny człowiek zacząłby płakać. Oni nie potrafili. Oddali hołd zmarłym przyjaciołom. Teraz zaczął się problem. Kto będzie dowódcą?
Fes, chociaż miał mokre oczy, powstrzymał drżenie głosu i zapytał:
- Kto będzie dowódcą? - cisza zapanowała w szeregach. Po minucie milczenia, Birodo wystąpił naprzód i powiedział:
- Idan, ty bądź. Z tobą wzięliśmy te speedery, ty ostrzegłeś oddział przed drapieżnikami. Ty jesteś jedynym, który się nada.
- Tak. Andrew ma rację. - Dartkan potwierdził wywód swojego byłego przeciwnika.
- Nie chrzań. Dowodzisz - powiedział Birodo, odwracając się. - a ja rozejrzę się po okolicy. W końcu jestem zwiadowcą.
- Nie dojdziemy dzisiaj, Idan. Rozbijmy obóz - powiedział przez zakrwawione zęby "Zgredziu"
- Niech będzie. Do roboty!
Tak właśnie zaczął się początek końca tej przygody...


ROZDZIAŁ V
/Z PRYWATNEGO DZIENNIKA KAPRALA FES`A/
/Jasna cholera, wszyscy zginęli. Dwudziestu zostało/
/z ponad stuosobowego garnizonu. Jestem teraz do-/
/-wódcą. Życie jest takie do dupy. /

Nie zastanawiając się nad motywami, Idan jak dotąd szedł wierny rozkazom. Nie pytaj. Nie myśl. Rób, co każą. Tak chciał. A teraz jest inaczej. Został dowódcą... Nieoficjalnie, ale jednak. Brak doświadczenia bojowego doskwierał mu prawie tak, jak obita twarz bolała "Zgredzia". Nie rozkazywał szturmowcom utrzymywać ścisłej formacji. Nie było po co. Zostało ich zaledwie dwudziestu. No i sześciu pilotów...
Kilka godzin marszu, i osiągnęli Larnovik, zgodnie z planem. Większość budynków była zniszczona lub uszkodzona. Gdzieniegdzie walały się trupy.
- Miasto duchów, o kurde... - szepnął "Młody"
- Nie chrzań, kolego. Możemy tu uzupełnić zapasy. I nie sądzę, żeby ktoś nas straszył po nocach. - tymczasem Andrew stanął za pilotem i zawył w stylu ducha.
-Aaaa! - Pilot przewrócił się z wrażenia, by po chwili wybuchnąć śmiechem razem z resztą kolegów.
- Nie wygłupiać się do jasnej cholery! Tu mogą być jacyś pieprzeni rebelianci. Bel, weź kilku ludzi i poszukaj kantyny. Pójdziemy na drinka. I na obiad. - Fes stwardniał od kiedy zginął Byle. Chłód w jego głosie nie pozwalał na niewykonanie rozkazu. Na szczęście, pozostał dalej sobą, o ile akurat nie pełnił roli "złego i zimnego dowódcy".
Nagle usłyszeli głośne `beeeep!` z comlinku. Idan włączył go standardowo językiem, gdyż comlink był w hełmie i zaczął słuchać.
- Otworzyć ogień! Uważaj! Aaa! Padnij! Nie! Wycof... - tu usłyszał odgłos pękającego pancerza i spalanego ciała. Bel nie żył. Zginął z rąk parszywych rebeliantów.
- Uwaga! - Zza zakrętu wybiegł Tame. Nie miał pancerza na lewym ramieniu i gorączkowo się ostrzeliwał.
- Szturmowcy! Szarża! - Z głośnym krzykiem runęli na rebeliantów i bez strat udało im się ich odepchnąć.
-"Szybki"... nie! Ożyj skur... - Birodo i Dartkan zaprzyjaźnili się z "Szybkim", który teraz leżał bez życia.
- A żeby ich...! - Idan był równie wściekły jak inni. - chłopaki, nie sądzę żebyśmy byli w stanie dojść gdzieś dalej dzisiaj. Idziemy na koniec miasta. Każdy lokuje się w przyjemnym domeczku i jest szczęśliwy. Aż do rana, bo pozabijam jak nie wstaniecie.
Szturmowcy pokornie wysłuchali rozkazu.
* * * * *
Wyobraźcie sobie ranek. Krzyki jakiegoś podrzędnego kaprala. Bieganina błyszczących w świetle słońca białych pancerzy i czarnych karabinów.
A teraz wyobraźcie sobie, że jesteście jednym z tych szturmowców.słuchacie rozkazów podoficera, który przerasta was rangą zaledwie o dwie gwiazdki.
Co się rodzi w waszym umyśle?
Pomysł.
Bunt.
* * * * *
Dwadzieścia białych pancerzy stało w szeregu. Pięciu cywilów z czarnymi kombinezonami pod pachami stało obok nich.
- Ach... A podobno szturmowcy są perfekcyjnie wyszkoleni - przechadzający się kapral Fes patrzył głęboko w wizjery szturmowców, przyprawiając ich o drżenie.
- Który z was rozwalił tego zwiadowcę? - chłód bijący z jego głosu, nie został stłumiony przez trzaski spowodowane przez filtry powietrza.
- Ja, kapralu! - przed szereg wystąpił, zdejmując pancerz, przyjaciel Maketa, Ray Kootl. Ten sam, który chciał załatwić "Zgredzia", gdy ten zabił Gregory`ego.
- Dlaczego tego nie zgłosiłeś? - spytał kapral stanowczym głosem
- Regulamin ustalony przez kpt. Hotora nakazuje zgłoszenie przypadku naruszenia bezpieczeństwa bezpośrednio do oficera, który rangą jest co najmniej porucznikiem.
- Tu nie ma żadnego porucznika, idioto! - wściekłość wręcz promieniowała z Idana
- Dlatego nie zgłosiłem przypadku, kapralu. - spokój Kootl`a wytrącił przymusowego dowódcę z równowagi.
- Ty pieprzony służbisto! Teraz ja dowodzę tą małą Armią Imperialną na tym zapomnianym przez najgorszą kurwę zadupiu! - zarepetował E-11 i wycelował w głowę Edmunda - teraz będą idealne, dwie dziesięcioosobowe drużyny. Pasuje ci to, ty pierdolone, niemyślące i zgniłe gówno dla robali?! - nie czekając na odpowiedź, wystrzelił.
Ciało bez większej części głowy osunęło się na ziemię.
- Zostawcie to stworzenie. Za mną marsz! Będziemy na lądowisku za godzinę.
* * * * *
Jeden z twoich znajomych właśnie został zabity przez tegoż podoficera. Bunt jest coraz bardziej intensywny w twym umyśle.
Ciemna strona Mocy nie należy tylko do Jedi.
Zwykły człowiek przechodzi na nią codziennie.
I codziennie z niej wraca.
* * * * *
- Idan, do jasnej cholery! Co ci jest?! - zdumiony głos Matthew pojawił się koło dowódcy - nie możesz tak marnować ludzi!
- Mogę.
- Nie! Właśnie, że nie! - krzyknął Tame - Hotor mówił...
- Hotor nie żyje! Teraz ja dowodzę! Ten gość był zagro...
- Był! Ale nie tylko dla ciebie! Także dla rebeliantów!
- Matthew, proszę cię. Za tą górką jest lądowisko. Nie możesz uczynić mi wyrzutów jak już zdobędziemy jakiś statek i odlecimy?
- Ech, Idan. Ty nie rozumiesz. Oni cię tam nie chcą.
- Byłeś naszym najgorszym wyborem, zaraz po wyborze kariery żołnierza - powiedział stojący z tyłu Birodo, waląc dowódcę w tył odsłoniętej głowy.
* * * * *
Bunt w tobie zwyciężył. Zrobiłeś to. Pozbyłeś się władzy. Ale... bez władzy nie ma sensownej kooperacji...

Rozdział VI
/Z PRYWATNEGO DZIENNIKA KAPRALA FES`A/
/Piszę to będąc już w promie. Te cholerne gnoje się /
/chciały zbuntować ale... ja im dam. Na szczęście nie/
/popsuli mojego planu. I tak tylko jedno słowo się ci-/
/-śnie na usta. SKURWYSYNY! /

-Idan! Wstawaj! Nacieramy za godzinę, według planu, prawda? - głos Tame`a wyrwał go ze snu
- Ty pierdo... o nie. Nie bawię się z tobą. Ja cię pobiję dopiero w nadprzestrzeni - uśmiechnął się słabo - jakiego, (jasny szlag, jak mnie łeb boli!) planu?
- Twojego...?
- No tak. - przypomniał sobie plany z miasteczka - Żołnierze! Ostatnia przeszkoda to ci wartownicy. Piloci "Młody" i "Strzałka", obsadzacie Lambdę. Wciśniemy tam te dwie drużyny. Reszta z was, piloci - do myśliwców. Ostrzegam was - to będzie masakra. - podniósł głos, aby nadać tej chwili podniosły ton - Pamiętajcie, żołnierze! Każdy, który dzisiaj zginie, zostanie okupiony tysiącem rebeliantów! Tame - jesteś skurwysynem i zdrajcą... ale będziesz dowodził przejęciem Lambdy. Jak odlecisz bez mojej drużyny to cię osobiście zestrzelę! - ryknął - naprzód!
- Da jest, wodzu! - wrzasnęli szturmowcy.
Drużyna Tame`a wyruszyła okrężną drogą do promu, a druga, pod wodzą Fes`a, ruszyła do hangaru. Skradając się najciszej jak potrafili, jedynym oporem, na który natrafili, tkwił w tym, że noże się stępiły nieco w pochwach... cóż... Tak kończą buntownicy!
Jęk podwójnych silników jonowych, zerwał na nogi całą zgraję. Rebelianci wypłynęli niczym tsunami z koszar, i rozpoczęli chaotyczny ostrzał.
- Zdjąć ich - zaszumiał comlink w uszach wszystkich szturmowców. Pojedyncze strzały osłaniały drogę uciekającym szturmowcom.
- Pakować się na tę łąjbę! - krzyczał "Młody"
- No już, już! - poganiał szturmowców Tame - Idan! Wszyscy na pokładzie! Ładujcie się! Osłaniamy was! - Dwóch szturmowców przy trapie ostrzeliwało biegnących za grupą Idana rebeliantów
- Kryć się! - krzyczeli buntownicy pierzchając na wszystkie strony, gdy myśliwce TIE zasypywały je zielonymi wyładowaniami.
* * * * *
Admirał skrzywił się.
- Oni nie mogą uciec. Ostrzelać lądowisko.
- Ale... tam są nasi ludzie, admirale!
- To nie była sugestia, poruczniku.
Krążowniki uderzeniowe rozpoczęły powolny, acz niszczycielski ostrzał lądowiska.
* * * * *
- Jasna cholera! Jak mi się nie uda...
- Uda ci się, stary! - powiedział do "Młodego" Idan, gdy ten wbiegł zasapany na statek. - Odpal ten szmelc!
Drżenie pokładu i jęk silników rozbudził euforię w szturmowcach. Niestety, spojrzenie na niszczycielskie płomienie niszczące to, czego bronili od kilku lat przed niczym... od razu ostudziło ich radość.
- Osłaniamy was - "Zgredzio" wypowiedział te ostatnie słowa swojego życia, w chwili, gdy torpeda protonowa była tuż za nim.
- Szlag! - Chłopaki trzymajcie się tam! - krzyki szturmowców jednak nie były potrzebne. "TIE-troopers", jak określił ich porucznik Grant, bardzo dobrze sobie radzili w swoim żywiole.
- Oni są wspaniali - wzruszył się Tame
- Tak. Ty też kiedyś byłeś, zdrajco. - Idan był wściekły. - Otwórz kanał łączności z naszymi
- Zrobione!
- Chłopaki, dziękujemy wam i życzymy powodzenia. Jeszcze tu wrócimy. Na cześć pilotów:
- Hip, hip HURA! - krzyk z dwudziestu gardeł był ogłuszający w wąskiej kabinie
-Żegnajcie.
Idan chciał zranić dumę obcego przywódcy.
- Wywołaj dowódcę tego pieprzonego Quasara.
- Czego chcesz, imperialny pomiocie? - naszywki na `mundurze` oznaczały `admirała`. Nielegalnego.
- Stul pysk, skurwysynu! Chcę ci tylko powiedzieć, że twoje wysiłki spełzły na niczym, a ja cię jeszcze dorwę!
- Wielu tak mówiło... a poza tym to była gówniana kwestia, wiesz? - admirał ostentacyjnie ziewnął
- Ale żaden z nich nie był mną - warknął Fes
Spojrzał na "Strzałkę".
- Skacz.
Białe punkciki gwiazd zmieniły się w przeciągłe linie, a statek zaczął lecieć z prędkością nadświetlną w stronę planety Bastion.
" Wujku Pellaeon, te współrzędne są warte wszystkiego " - Idan uśmiechnął się do swych myśli.
- Tame, Birodo, do mnie! - zakomenderował przez comlink
- Tak, dowódco? - spytał Birodo stając wraz z Tame`m na baczność
- Jesteście zdrajcami. Tym razem wam daruję, ale nie liczcie na więcej szczęścia w przyszłości.
Ostatnie słowa w tej historii, pozostawiły Idana w otoczeniu ludzi, dla których najważniejsze jest dobro oddziału i dyscyplina.

EPILOG

Podczas, gdy piloci uzupełniali paliwo i zapasy na jednej z planet, Idan przeszukiwał HoloNet w poszukiwaniu informacji o kolejnych porażkach Rebelii... Lecz to co zobaczył wstrząsnęło nim. Nagłówki głosiły:
"Kolejna planeta Imperium odzyskana przez dzielne oddziały Nowej Republiki!"
"Dzisiaj 10-lecie zniszczenia Gwiazdy Śmierci II"
"Thrawn znowu atakuje! Czy ktoś pokona geniusza?"
Thrawn? Zniszczenie Gwiazdy Śmierci?! NOWA REPUBLIKA??!!
"Do jasnej cholery... Imperium upadło... 10 lat temu..."
Przyszedł czas na odbudowę.
Oddział Fes`a właśnie dołącza do Armii Imperialnej.
Jeszcze zobaczymy...


Sorry jeśli się nie podobało. Czekam na opinie. A Rebelianckie oddziały po prostu kierowane przez jednego jedynego (blaaa) zuego rebelianta. Pozdrawiam
Ziambo