Witam serdecznie po 5 latach (chyba tyle minęło, odkąd ostatni raz coś tu napisałam ). Ciągle jednak zaglądam na Bastion i dziś podkusiło mnie aby odnaleźć mojego starego fanfica, niedokończoną `Przyprawę`. Jak widzę jeszcze jest, choć na moim komputerze przepadł w mrokach dziejów.
No ale dość o tym, zajmijmy się nowym fanfikiem, który bazuje na starym pomyśle, ale eksploatuje go w zupełnie inny sposób. Jest Tatooine i pojawia się kilka znanych osób Następna część szybciej niż za 5 lat
Życzę przyjemnej lektury i proszę o komentarze, konstruktywną krytykę czy wytknięcie błędów.
***
To był upalny dzień, jakich wiele na Tatooine- żar lał się z nieba a powietrze stało w miejscu. Jedynie leniwe podmuchy wiatru omiatały czasem zmęczone ulice by dać odrobinę otuchy mieszkańcom. Niczym niestrudzone mrówki poruszali się po chodnikach, przekraczali aleje i nie zważając na upał, wciąż gonili za własnymi sprawami.
Sprawami, które były niesamowicie ważne, skoro załatwiali je w taki skwar. Równie ważne, jak jej dzisiejsze zadanie.
W obdrapanym budynku, na rogu dwóch głównych ulic okalających rynek, w oknie na trzecim piętrze stała niewysoka kobieta. Widać ją było tylko przez chwilę, kiedy otwierała wysłużone okiennice i napawała się przez sekundy rozpościerającym się przed nią widokiem.
Olbrzymi rynek w Mos Eisley, który od pewnego czasu pełnił rolę także placu defilad Imperium, prezentował się niezwykle okazale. Wyłożony kamiennymi płytami w symetryczne wzory cieszył oczy zwłaszcza, gdy oglądało się go ze znacznej wysokości. Przez środek placu prowadził ciemny, prawie czarny, klin, który odcinał się od reszty jaśniejszych płyt. Na jego szpiczastym końcu znajdowało się półkoliste podwyższenie, obejmujące całą północną krawędź placu, z wyszczególnionym miejscem dla mówcy. Niegdyś miejscowi gawędziarze opowiadali z niej zabawne historyjki, bawiąc tłumy wieśniaków. Po obaleniu Republiki, ukrócono rozrywki dla hołoty a z mównicy przemawiali zwykle oficerowie Imperium, zapewniając, że poddanie się rządom Palpatine’a przyniesie same korzyści.
Był czas, kiedy mowy odbywały się kilka razy w tygodniu, a w Mos Eisley gościli wysocy rangą urzędnicy Imperium. Zapowiadano utworzenie planetarnej akademii szkolącej snowtrooperów, w imię walki z rozpowszechniającym się przemytem oraz budowę największej w sektorze fabryki repulsorowych ślizgaczy. Jednak po przeprowadzeniu badań złóż naturalnych planety, Imperium przesunęło podbój Tatooine na listę swoich dalszych priorytetów. Mimo znikomych walorów ekonomicznych pozostawiono na planecie garnizon i zbudowano niewielką bazę imperialną. W Imperium mówiło się, że trafiali tam najwięksi nieudacznicy, bowiem na zapyziałym Tatooine było niewiele do roboty. Oprócz utrzymywania poprawnych stosunków z Huttami, do obowiązków gubernatora należało kontrolowanie wpływów Rebelii w całym sektorze. Z czasem uznano więc przemówienia za niepotrzebne i nadmiernie nadwerężające budżet, a Plac Defilad opustoszał i został przekształcony w targ, który odbywał co tydzień.
Tamtego dnia plac był zastawiony małymi budkami sklepikarzy i stoiskami warzyw przykrytych parasolami. Z trzeciego piętra kamienicy żywe głosy handlarzy przypominały jedynie niezrozumiały bełkot, od którego normalny człowiek odczuwa zmęczenie i rozdrażnienie.
W swojej pracy nauczyła się ignorować podobne nieprzyjemności i skupiać wyłącznie na zadaniu, które krążyło właśnie pomiędzy jednym stoiskiem z mięsem a drugim i zapewne pytało o ceny.
Kobieta podeszła do niewielkiej szafki i wzięła do rąk wcześniej złożony karabin snajperski. Przymierzyła się do niego, po czym zbliżyła się ostrożnie do okna. Tak jak podejrzewała, kobieta dalej znajdowała się przy budce z mięsem dewbacka i najwidoczniej nie mogła się zdecydować na wybór.
Snajperka uśmiechnęła się do siebie.
Wszystkie kobiety były w tej mierze podobne- niezdecydowane. Zakładała, że ta kobieta potrafiłaby równie długo przebierać w innych towarach, a zwłaszcza w ubraniach.
Nieznacznie pokręciła głową, mając w pamięci swoją ostatnią wizytę w sklepie na Coruscant.
Nie, jeśli chodzi o kupowanie ubrań, na pewno zajęłoby jej to znacznie dłużej.
Kobieta na targu wybrała już rybę i powoli zmierzała w kierunku stoiska warzywnego. Zatrzymała się przy dziwnej kulistej roślinie z frędzlami i wyciągnęła dorodną główkę. Zwróciła się do sprzedawcy i już otwierała usta by coś powiedzieć, kiedy świst przeciął powietrze a ona osunęła się bezwładnie na skrzynki z jabłkami, całkowicie je rozsypując.
Snajperka odsunęła się od okna i obserwowała ukradkiem jak właściciel stoiska podbiega do kobiety i podnosi ją, by za chwilę z przerażeniem stwierdzić, że jest martwa. Nawet z trzeciego piętra piski i krzyki ludzi były wyraźne, co utwierdziło kobietę w przekonaniu, że najwyższa pora opuścić to miejsce. Złożyła szybko blaster i włożyła do futerału, który miał z wierzchu naklejki z nazwami planet pasujące raczej do kufra podróżnego aniżeli do pokrowca na broń. Rozejrzała się po pokoju, czy niczego nie zapomniała. Przytulne mieszkanie handlarza dewbackami, który co roku o tej porze jechał karawaną do innego miasta na Tatooine, miał wprawdzie mnóstwo sprzętów, lecz tylko kufer należał do niej. Chwyciła go i skierowała się do drzwi, które starannie za sobą zamknęła specjalnym wytrychem. Gdy rozległo się ciche piknięcie, pobiegła szybko do klatki schodowej, którą zeszła do łazienki na parterze. Zdjęła w niej elastyczne ochraniacze na buty i nałożyła gogle pilota i granatową znoszoną kamizelkę ubrudzoną smarem. Wygrała ją kilka dni temu w miejscowym barze, ogrywając jakiegoś mężczyznę w Sabbaca. Poszło jej łatwo, bo był pijany a ona grała znaczonymi kartami. Pstrokata, postrzępiona chusta, którą nałożyła teraz na siebie nie pasowała wprawdzie do czarnych spodni i butów, ale kto by się przejmował modą na Tatooine. Rzuciła jeszcze okiem na swoje odbicie w lustrze, po czym wyszła przez okno wprost na podwórze .
Puściła się biegiem do przeciwległej bramy i niedbałym krokiem wyszła z niej na zakurzoną i zatłoczoną ulicę.
- W ogóle mi się to nie podoba- burknął Han, kiedy skończył czytać holodysk przyniesiony przez Leię. Przeczucie mówiło mu, że nie powinien lecieć z Chewbaccą w Odległe Rubieże podczas gdy ona z Lukiem będą nadzorować przeprowadzkę bazy rebeliantów na Hoth. A Han od pewnego czasu ufał swojemu przeczuciu bezgranicznie.
- Przecież tu tylko chodzi o odebranie kilkunastu skradzionych speederbikeów- jęknęła Leia wywracając wymownie oczami.
- Skoro to takie proste, to zleć to komuś innemu- prychnął Han- Wyobraź sobie, że mam coś lepszego do roboty.
Na twarzy Lei pojawiła się mieszanka złości i zaskoczenia.
- Na przykład co?
Han uśmiechnął się pobłażliwie, ukazując białe zęby. Leia nie znosiła tego uśmiechu.
- Może nie pamiętasz, Wasza Kultowość, ale wciąż mam na karku Jabbe i jego bandę, którzy z wielką radością obdarliby mnie ze skóry.
- Załatwimy to, jak tylko z tym skończysz- obiecała Leia i mimowolnie położyła mu rękę na ramieniu. Nie znosiła nie wywiązywać się z obietnic, ale teraz, kiedy Rebelia była w stanie wojny z Imperium każde kredyty były niezwykle cenne.
Han jakby odczytał to z jej wyrazu twarzy bo tylko pokiwał głową.
Z jednej strony nie winił jej za to, bo w końcu Rebelia miała ograniczone środki, ale z drugiej strony czuł, że zwlekając zapłatę pieniędzy pogrywa w niebezpieczną grę. Jabba nie należał do subtelnych graczy.
Słowa Lei wyrwały go z zamyślenia.
- Nie narażałabym twojego życia bez przyczyny- powiedziała cicho, a Han wyczuł w jej głosie coś na kształt zakłopotania- Jednak wciąż mamy za mało ludzi i nasze siły są zbyt rozproszone. Oczywiście możemy wysłać po to kogoś z dowództwa, ale chyba lepiej aby po odbiór poleciała osoba nikomu nie znana.
Han odetchnął ciężko. Najwyraźniej Leia podjęła już decyzję i opór nie ma sensu.
- Najlepiej, gdybyś wyruszył już dzisiaj. Imperialny garnizon na Tatooine może dostać informacje o zaginionym statku i rozpocząć poszukiwania. Nie możemy dopuścić, żeby znaleźli go przed nami.
- Jasne- powiedział ciężko i wstał z fotela.
Przez chwilę zastanawiał się czemu nadstawia karku za organizację, która go zupełnie nie obchodzi. Na jego życie dybała połowa przemytniczego światka, a on bawił się w szczytne misje zbawiania wszechświata. Kiedy jednak napotkał badawcze i pełne nadziei spojrzenie Lei, odpędził od siebie tą myśl. Czując lekką falę wstydu, uśmiechnął się do Lei, po czym wyszedł zostawiając ją w pokoju z mapami planet.
Dzień chylił się ku zachodowi, lecz mimo to gorące powietrze nadal wdzierało się do niewielkiej kantyny „Uśmiech Sarlacca”. Patrząc na wygląd, można by ją nazwać zwykłą speluną, gdyby nie fakt, że podawali tu najlepszy wyciąg z bloddle w całym Mos Eisley. Nazwa knajpy była wprawdzie dosyć makabryczna, ale to jej nie przeszkadzało. Morriwen Tate lubiła czarny humor i ekskluzywne trunki, więc już trzeci raz z rzędu zamawiała napój, niestety bez alkoholu. Choć pogarszało to nieco jego smak, nie zamierzała łamać reguł, które narzuciła sobie dawno temu. W końcu była na służbie, a to zobowiązywało.
Sączyła więc powoli kolejną szklaneczkę i oglądała przez gogle ludzi na ulicy. Jej uwagę przykuło dwóch Jawów kłócących się od godziny o sprzedaż zniszczonego ścigacza. Co pewien czas dochodziło do rękoczynów, które w wykonaniu tych niewielkich stworzeń wyglądały całkiem zabawnie.
W pewnym momencie na ulicy pojawił się mężczyzna w zielonej, osmalonej kurtce i charakterystycznych wysokich butach z gładkiej skóry. Jego nieogolona twarz i włosy posklejane w strąki świadczyły o tym, że wygląd figurował dość nisko na liście jego priorytetów. Zauważalna nadwaga czyniła jego chód ociężałym, kiedy przechodził obok kantyny.
Tate westchnęła ciężko i wypiła ostatni łyk napoju, po czym udawanym chwiejnym krokiem poszła za mężczyzną. Jego opis zgadzał się dokładnie z tym, który dostała na holodysku od przełożonego. Śledzonym mężczyzną był niejaki Glarson Block, zwany w tutejszych kręgach jako Ciężki, co w sumie zgadzało się z jego wyglądem. Kobieta z rozczarowaniem stwierdziła, że gdyby nie tusza, wyglądałby całkiem przystojnie i może zdołałby jej uciec. Może.
Glarson szedł jednak wolniej niż konający Dewback, więc nie musiała się specjalnie wysilać, aby go nie zgubić. Gdy tak szła za nim przez tłum uwagę przykuł jej stragan, w którym zauważyła znajomo wyglądającą broń. Przez moment wydawało się jej, że to jej karabin snajperski, który schowała na swoim statku i już miała podejść, kiedy spostrzegła, że to inny model.
Szybko rozejrzała się za Glarsonem i z ulgą stwierdziła, że idzie kilka metrów przed nią. Chwilowy brak koncentracji zaowocował jednak opóźnionym refleksem, kiedy wpadł na nią uciekający mężczyzna.
Siła uderzenia powaliła ją na ziemię, a zdenerwowany uciekinier zaczął się z nią szarpać. Tak niefortunny obrót sytuacji sprawił, że Morriwen pozwoliła sobie na odrobinę brutalności. Gdzieś przed nią szedł sobie spokojnie Glarson, a ona właśnie traciła go z oczu. To było niedopuszczalne.
Zanim jednak wyciągnęła zza pazuchy paralizator, który w widowiskowy sposób rozprawiłby się z napotkanym mężczyzną, uznała, że przyciąganie uwagi na zatłoczonej ulicy w Mos Eisley to nienajlepszy pomysł. Postanowiła poradzić sobie w bardziej delikatny sposób.
Chwyciła go za głowę i zaczęła wciskać mu oczy do oczodołów. Z doświadczenia wiedziała, że ta stara jak świat sztuczka natychmiast obezwładni każdego napastnika. Ten był jednak na tyle dzielny, że wrzeszcząc w niebogłosy chwycił ją za szyję i zaczął dusić. Kiedy przed oczami pojawiły się ciemne plamki, Morriwen wiedziała, że nie jest dobrze.
To tyle, jeśli chodzi o delikatne środki, pomyślała.
Ostatkiem sił chwyciła za podręczny nóż na biodrze i poderżnęła mu gardło. Mężczyzna zamarł a ciemna krew zaczęła spływać na Morriwen. Odrzuciła go na bok jak poparzona, gdyż jeszcze tylko brakowałoby tego, aby śledziła Glarsona umazana posoką. Przez chwilę klęczała przy nim i patrzyła, czy jego śmierć wywołała jakieś zainteresowanie tłumu. Po dłuższej chwili nikt się nie zbliżył, więc wstała, zdjęła zakrwawioną chustę i kamizelkę i ruszyła za Glarsonem.
Nie odszedł daleko. Musiała jedynie przebiec kilka przecznic, ale na szczęście Block nie zbaczał z trasy. Zatrzymał się koło straganu z częściami do silników, co pozwoliło Tate na złapanie oddechu. Skarciła siebie w duchu za ten brak profesjonalizmu, którego się przed chwilą dopuściła i oczyma wyobraźni widziała twarz przełożonego, który nie szczędzi jej cierpkich uwag.
Kiedy jednak Glarson opuścił stragan z zakupioną częścią i skręcił w wąską uliczkę, puściła się biegiem do niewielkiego kontenera, stojącego obok niewysokiego budynku. Uważając, czy nikt nie patrzy, zręcznie weszła na pojemnik, po czym wdrapała się na dach chaty i na ugiętych kolanach skradała się za Glarsonem.
Mężczyzna szedł powoli, a jego wzrok był wyraźnie skupiony na części, którą miał w rękach. Po kilku chwilach skręcił w jeszcze mniejszą uliczkę, na której nie było już nikogo i poszedł do małego odrapanego domu na jej końcu. Tate pełzła na dachu tuż za nim, denerwując się, że budynki są coraz niższe i przy odrobinie spostrzegawczości Block może ją zauważyć.
Glarson do spostrzegawczych jednak nie należał, bowiem jak tylko znalazł się przed domkiem na spotkanie wyszedł mu inny mężczyzna, równie zaniedbany jak on. Z tą jednak różnicą, że był wychudzony, a ubrania wisiały na nim jak na wieszaku. Ręce miał poplamione smarem aż do łokci, więc Morriwen ucieszyła się, że jest na dobrym tropie.
- Witaj, Bystry- zagadnął przyjaźnie Glarson i poklepał kolegę po ramieniu.
Leżąc płasko na dachu Morriwen włożyła sobie do ucha urządzenie nasłuchujące, składające się z małego głośniczka i antenki. Z kieszeni wyciągnęła kwadratowy przedmiot, z którego po rozłożeniu wysuwał się mały ekranik i wysięgnik z miniaturową kamerą. Delikatnie położyła kamerę na krawędzi dachu, co z daleka mogło wyglądać jak mały kamień, po czym odsunęła się na bezpieczną odległość.
- Witaj, witaj, Ciężki- odpowiedział tamten, nieco charczącym głosem- Widzę, że przyniosłeś to, o co prosiłem- dodał, spoglądając na część dosilnika.
- Tak, ale w sumie nie jestem pewien, czy będzie pasować do tego modelu. Nigdy wcześniej przy nim nie robiłem, a już jakiś czas bawię się takimi zabaweczkami.
Bystry machnął tylko ręką.
- Tu nie ma żadnej filozofii. Podzespoły Aratecha są bardzo zbliżone do starszych modeli. Podejrzewam, że i w 74ce będą podobne.
- Ty tu jesteś specjalistą- uśmiechnął się Block przekazując mu część- Na kiedy wszystko będzie gotowe?
- W sumie już jest- powiedział szybko Bystry- nie dostałem tylko informacji, kto to ma odebrać. Od pewnego czasu w ogóle nic nie dostałem- mruknął.
Glarson potarł w zamyśleniu podbródek. Morriwen musiała przyznać, że jego beztroska twarz wyglądała zabawnie, gdy malował się na niej cień przemyśleń.
- To dziwne.
Szept Glarsona, wzmocniony dzięki aparaturze, zaalarmował Morriwen. Jeśli tylko zauważą, że są śledzeni będzie musiała interweniować.
- Myślisz, że nas zagłuszyli? – zapytał cicho Bystry, który dla Tate raczej na takiego nie wyglądał.
Kolejny rebeliancki amator, pomyślała spoglądając na niego w ekraniku.
- Możliwe, chociaż nie wydaje mi się. Ile to minęło? Tydzień odkąd przechwyciliśmy ten statek? Tutejszy garnizon nie ma floty, która mogłaby tak szybko stwierdzić zaginięcie.
Morriwen z rozbawieniem zauważyła, że ci dwaj najwidoczniej nie słyszeli o tajnym monitoringu lotów, które Imperium wprowadziło przed paroma miesiącami. Zakładała, że taka informacja będzie tajemnicą najwyżej przez miesiąc. Jak widać myliła się, a przeprowadzanie akcji na rubieżach galaktyki miewało swoje plusy.
- Niby racja, ale od kilku dni nie mogę skontaktować się z Korsarzem. Jej komunikator w ogóle nie odpowiada- powiedział Bystry, nadal ważąc w dłoni część silnika.
-Wiesz jakie są kobiety...- zaśmiał się Glarson- Znając ją, pewnie zaszyła się w spelunie i przegrywa cały majątek w Sabbaca.
- Jeśli nam się uda nie będzie musiała w ogóle w niego grać-powiedział Bystry z nutą smutku w głosie.
Tate wyczuła, że chudy mężczyzna wyraźnie darzy Korsarza sympatią.
Nagle w kieszeni Glarsona odezwał się sygnał komunikatora.
- O wilku mowa- uśmiechnął się Block i odebrał połączenie.
Morriwen widziała jak w miarę upływu czasu jego twarz tężeje, a usta zaciskają się w złości. Block podziękował za informację, podał rozmówcy niezrozumiałą kombinację liter, po czym przerwał połączenie.
- Ktoś zastrzelił Korsarza dziś na rynku- szepnął.
A więc zastrzelona przez nią kobieta to właśnie Korsarz. Dla Tate zaczęło się odliczanie. Jeśli hasło, które podał oznacza sygnał do odwrotu to pozostało jej bardzo niewiele czasu.
- Pakuj się- dodał po chwili Glarson i zaczął składać rzeczy do pudła przed oknem.
Bystry zniknął w domku, pewnie aby zabrać najcenniejsze rzeczy.
Kobieta zaklęła w duchu i przykucnęła. Oceniła odległość od ziemi- jeśli skoczy, najpewniej połamie nogi, a nie chciałaby reszty życia spędzić w karcerze Rebelii. Rozejrzała się za jakąś platformą, czy choćby parapetem, po którym mogłaby niepostrzeżenie zejść. Nic takiego nie widziała, ale jej uwagę przykuł przeciągnięty do chatki kabel.
Odczepiła jeden z pasów, który przytrzymywał nóż. Zawiesiła go wypolerowaną stroną na kablu i oceniając odległość, zjechała w kierunku Blocka.
Mężczyzna wyprostował się nasłuchując dziwny świszczący dźwięk, będący odgłosem paska sunącego po kablu, po czym odwrócił się, aby otrzymać solidnego kopniaka w twarz. Morriwen upadając na ziemię wpadła w pojemniki, więc nie łudziła się, że Bystry niczego nie słyszał. Spoglądała przez chwilę na nieprzytomnego Glarsona, wahając się czy do niego strzelić. Przypominając sobie jednak zasadę, że nie należy zostawiać wroga za plecami, strzeliła mu w głowę.
Nie czekając, wtargnęła do chatki i o mały włos nie trafił jej w ramię Bystry, który nieumiejętnie strzelił ze starego blastera. Najwyraźniej był zupełnie nieprzygotowany na jej przyjście, albo dopiero zaczynał swoją przygodę z rebelią.
Jaka szkoda, że tak szybko ją skończy, pomyślała Tate i oddała po dwa strzały w jego nogi.
Bystry przewrócił się i wypuścił z rąk blaster, którego kobieta odłożyła na półkę. Wijący się z bólu Bystry nie stanowił zagrożenia, toteż wciągnęła zwłoki Blocka do domu i zatarła ślady przed wejściem.
- Kiepski początek, Bystry czy jak ci tam- powiedziała kucając obok niego- a było tak blisko.
- To ty zabiłaś Elaine!- krzyknął a jego twarz wykrzywiła się w paroksyzmie wściekłości i bólu.
- Jeśli chodzi ci o Korsarza to owszem i było to prostsze niż strzelanie do ślepej Banthy.- powiedziała gładko- Niczego się nie spodziewała.
Mężczyzna spojrzał w jej ciemne, brązowe oczy i napotkał w nich onieśmielający chłód. Odwrócił wzrok i zacisnął dłonie wokół rany na nodze.
- Zabiję cię...- szepnął, zdając sobie sprawę z przegranej pozycji.
- Chętnie ucięłabym sobie z Tobą pogawędkę, ale widzisz- wydęła usta z pogardą- trochę goni mnie czas... Jeśli byłbyś na tyle uprzejmy i powiedział, gdzie trzymacie skradzione ścigacze, oszczędziłabym ci cierpień.
Bystry spojrzał na nią zaszklonymi oczami nie wiedząc co powiedzieć. Widać było, że jego świeża lojalność wobec Rebelii nie zdążyła się na tyle zakorzenić, aby miał sobie przysparzać bólu.
- Oczywiście nie muszę chyba ci mówić, że jeśli skłamiesz to wytropię twoją rodzinę i wymyślę im jakąś... finezyjną i powolną śmierć. A jeśli nic nie powiesz...- Tate potarła podbródek w zamyśleniu- cóż... chyba zrobię to samo- uśmiechnęła się, ukazując nienaganne zęby.
- Obiecaj mi, że nie skrzywdzisz mojej córki. Jest dla mnie całym światem- powiedział ochrypłym głosem.
- Gdzie są ścigacze?- zapytała rzeczowym tonem.
- Jaskinia Cathumm, wejście od północnej strony- szepnął z goryczą.
Mógł łgać w żywe oczy, ale Morriwen zaryzykowała:
- Czekają tam na mnie jakieś pułapki?
Bystry zacisnął zęby i milczał.
- Córeczka czeka...- powiedziała chłodno.
- Jest jedna...- wysapał Bystry- musisz iść po prawej stronie korytarza, po ciemniejszych płytach, żeby nie aktywować pułapki. To wszystko- powiedział zamykając oczy- A teraz zastrzel mnie.
Morriwen wyciągnęła blaster i strzeliła mu w głowę. Bystry opadł bezwładnie na podłogę, a kobieta zajęła się przeszukiwaniem pokoju.
Miała niewiele czasu, ale była pewna, że Bystry nie powiedział jej o wszystkich pułapkach, jakie na nią czekają. Była także pewna, że nawet sygnał alarmowy Blocka nie sprawi, że 60 ścigaczy nagle niepostrzeżenie zniknie z Tatooine, kiedy specyfika statku została podana wszystkim kosmoportom. Nie oznacza to jednak, że nie spróbują ich gdzieś przenieść. A to może oznaczać rozwleczenie akcji w czasie, na co absolutnie nie mogła sobie pozwolić.
Wreszcie wydobyła z niewielkiej szuflady elektroniczny notatnik, który miał kody zbliżone do szyfrów używanych przez Rebelię. Jej podręczny translator na statku powinien sobie z tym szybko poradzić.
Zabrała jeszcze elektromapę okolic Mos Eisley, która leżała na biurku i usłyszała miarowe kroki. Wyostrzając słuch uznała, że należą do kilku osób, maksymalnie trzech. Tate ceniła wysoko swoje umiejętności strzeleckie, ale przy tylu nieznanych jej istotach wolała nie ryzykować niepowodzenia misji. Ukrywając się za ramą okna zajrzała przez nie i zamarła.
W jej stronę zmierzało dwóch mężczyzn i Wookie z kuszą.