Postanowiłem przelać na papier jeden z wielu pomysłów, które chodzą mi od dawna po głowie. To na razie tylko początek, prawdopodobnie nie uda mi się go skończyć, ale oceńcie, czy się Wam podoba:
Wstęp
Coruscant. Wydawałoby się, że widząc znów rozjarzoną milionem świateł stolicę poczuję się lepiej. W końcu niemal przez całe moje życie ta planeta była dla mnie domem. Nic z tego. Pustka, którą czułem przez ostatnie cztery tygodnie, od czasu tamtych wydarzeń, nie zmniejszyła się, a nawet wręcz przeciwnie: urosła, gdy uświadomiłem sobie, że to tutaj właśnie znajduje się epicentrum całego zła. Uwalniając moje myśli i sięgając nimi powierzchni mogę wyczuć aż tutaj emocje, od których planeta aż wibruje - strach, niepewność, bezsilną złość mieszkańców. Paradoksalnie dodaje mi to otuchy - mam świadomość, że nie wszyscy pogodzili się z nowym porządkiem, że emocje te mogą dać iskrę, z której w przyszłości rozgorzeje płomień nowej nadziei.
Stojąc na jednym z pokładów transportowca pasażerskiego "Ważka", wyglądając przez niewielki iluminator, ubrany w obdarte, wystrzępione szaty wyglądam jak jeden z wielu uchodźców, przybywających na Coruscant w poszukiwaniu lepszego życia. Dwóch wartowników - klonów stoi przy wyjściu i przypatruje mi się uważnie, nie mają jednak żadnych podstaw, by mnie o cokolwiek podejrzewać. Dobrze, że nie umieją czytać w myślach. Ujrzeliby bowiem, że krystalizuję je wokół miecza świetlnego, ukrytego głęboko w podręcznej torbie, a jedynym celem, dla którego wracam na Coruscant jest zamordowanie Imperatora Palpatine.
Pierwsza misja
Nazywam się Den Fess i byłem rycerzem Jedi. Wczoraj. Wieki temu. To właściwie nieistotne kiedy. Chociaż można powiedzieć, że jestem nim nadal, w pewien specyficzny sposób. Wiem jednak, że to kłamstwo, wmawiając to sobie oszukuję samego siebie. Ponieważ żaden Jedi nie może odczuwać emocji, zwłaszcza tych negatywnych. A mój umysł przepełnia w tej chwili niemal czysty gniew. Gniew i chęć zemsty. Chcę, żeby moi wrogowie zginęli, ale przed śmiercią chcę im sprawić ból. Chcę, żeby cierpieli, tak jak ja niedawno cierpiałem. Chcę odpłacić im tym, co oni zrobili mnie, zniszczyć wszystko to, co znają i czym się szczycą. I chcę wreszcie zaznać spokoju.
Wiele razy wmawiałem sobie, że działam z altruistycznych pobudek - wolności dla obywateli Galaktyki, sprawiedliwości i pokoju. Teraz jednak, gdy jestem tak blisko celu, uświadomiłem sobie, że w moim zachowaniu nie ma ani trochę empatii. Jest tylko żądza zemsty.
Rozglądam się po pokładzie, na którego podłodze koczują całe rodziny, wygnane ze swoich domów, pozbawione majątków, żebrzące o trochę jedzenia. Następnie kieruję wzrok spowrotem na powierzchnię planety. Czy gdy widziałem ją ostatnio, znikającą w oddali, myślałem że mój powrót będzie tak wyglądał?
Byłem wtedy generałem Republiki, jednym z wielu Jedi sprawujących tę funkcję podczas wojny, jednej z najkrwawszych wojen w dziejach tej Galaktyki. Teraz, gdy znam o niej całą prawdę, tym większa jest moja nienawiść do Kanclerza...
Zabawne, że człowiek nie może się pozbyć starych nawyków. Nazwałem Palpatine`a Kanclerzem i wciąż myślę o nim jako o tym dobrotliwym staruszku o łagodnym uśmiechu, do którego miałem tak wielkie zaufanie. Ciężko jest sobie uświadomić, że to właśnie on jest teraz Imperatorem i stoi za śmiercią wszystkich Jedi, a prawdopodobnie również za samą wojną.
Wyruszając na tą z pozoru nieróżniącą się niczym od innych misję zabrałem ze sobą specjalny oddział klonów pod dowództwem Raniego. Moja decyzja zaskoczyła Radę - wolałem oddział żołnierzy od mojego ucznia, Tella Starka, młodego padawana, którego od niedawna szkoliłem. Zasłoniłem się niedoświadczeniem ucznia, jednak prawdziwy powód był inny. Raniego, czyli klona CC-518, poznałem już dawno, o wiele wcześniej niż mojego przyszłego padawana. Stało się to podczas bitwy o Dantooine, w której brałem udział jako prawa ręka mistrza Windu.
Dantooine jest planetą znajdującą się na obrzeżach Galaktyki, ale umiejscowioną w taki sposób, że dawała Separatystom świetną bazę wypadową do szturmu na Jądro. Dlatego właśnie już na samym początku wojny została zajęta przez oddziały Hrabiego Dooku. Mieliśmy wraz z mistrzem Windu zaatakować ją z dwóch stron - zachodnią, lepiej bronioną półkulę miała odbić prawie cała nasza armia, pod dowództwem mistrza, na wschodniej był zaledwie jeden ciężko broniony punkt - stara Enklawa Jedi, którą droidy zmieniły w twierdzę. Właśnie ją miałem odbić ja i specjalny oddział komandosów, liczący zaledwie stu żołnierzy. Misja wydawała się dość prosta, nie przypuszczaliśmy jednak, że Separatyści zastosują wobec nas podstęp.