Przed wami moje drugie opowiadanie nt. jugosłowiańskich wojen. Akcja znowu rozgrywa się w 1991 roku, ale tym razem w okolicach Vukovaru. Więcej nie powiem, żeby nie zaspoilerować.
Ważna uwaga: w tekście roi się od wulgaryzmów. I chociaż wam może się wydawać, że wstawiłem ich do dialogów zbyt wiele, zapewniam na 100%, że właśnie tak wyrażali się żołnierze w trakcie tej wojny – realizm jest zachowany na tyle, na ile to jest możliwe i na tyle, na ile znam wszystkie używane przez ex-Jugosłowian wrzuty, a przyznam szczerze, że nie znam wszystkich.
I jeszcze jedno: wulgaryzm „jebana twoja mać” jest bezpośrednim przekładem popularnego jugosłowiańskiego wrzutu „jebem ti majku tvoju”, dlatego właśnie tak to tu napisałem.
Wydarzenie niewarte wspomnienia
**********
Żołnierz nonszalancko trzasnął drzwiami, podciągnął spodnie, zapiął pas i rozporek, uważając by przypadkiem z ramienia nie ześlizgnął mu się karabin. Przy całym tym błocie zalegającym we wsi po popołudniowym deszczu, głupio byłoby teraz upuścić kałasznikowa, musieć go czyścić przez pół nocy, a przez drugie pół słuchać docinków kolegów z oddziału. To chyba byłoby najgorsze, stwierdził, ruszając w kierunku domu położonego po drugiej stronie ulicy, na samym skraju nieprzyjemnej, brudnej wsi-ulicówki składającej się raptem z kilkudziesięciu budyneczków.
Minął wojskowego, terenowego UAZa z wielkim czerwono-biało-niebieskim prostokątem wymalowanym na drzwiach, splunął na sczerniały wrak starego stojadina, po czym bez większego namysłu wpakował się do upatrzonego domu.
— Hej, kto to strzelał? Ty?
Pytanie nadeszło od strony wysokiego młodzika z fryzurą „na zapałkę”, który właśnie z niezwykłym zainteresowaniem wertował jakieś kolorowe czasopismo, podpierając ścianę przedpokoju.
— Nie, nie ja. Pewnie ktoś z naszych się zabawia.
Chłopak roześmiał się, ale raczej z powodu zawartości magazynu, a nie wypowiedzianej uwagi.
Zoran Djurković wzruszył ramionami, przeszedł obok chłopaka i zatrzymał się dopiero w syfiastej łazience przed przekrzywionym lustrem wiszącym smętnie nad zlewem pokrytym czarnymi zaciekami. Przejechał dłonią po trzydniowym zaroście, półdługich tłustych kędzierzawych włosach i skrzywił się do swojego odbicia. Wyglądał tak samo źle jak zwykle, z podkrążonymi oczami, nienaturalną bladością i czerwonawą szramą na policzku. Gdyby go teraz matka zobaczyła, pomyślałaby że Zoran skończył dziś nie dwadzieścia, a co najmniej trzydzieści lat.
Cóż, pomyślał, stara prawda mówiła, że wojna umie postarzać. Jeszcze parę miesięcy i jak nic będzie mógł się pochwalić pierwszym siwym włosem. Ale nie przeszkadzało mu to, lubił jak go uważano za starszego, bardziej doświadczonego. Dlatego wcale nie zamierzał chwalić się, że dziś ma urodziny. Skończyłoby się na wychlaniu całego zapasu rakiji, wyśpiewaniu paru świńskich piosenek, i Bóg jeden wie czym jeszcze.
Umył ręce, spryskał twarz zimną wodą, wytarł się kawałkiem wilgotnej, ale w miarę czystej ścierki, a potem pomaszerował do „kwatery głównej”, jak żartobliwie określali z kolegami największy pokój w domu. Usiadł ciężko na poplamionej, żółtej sofie, cisnął karabin obok siebie. Materacem tak skrzypnęło, że pozostali trzej żołnierze przerwali swoją gorącą, cowieczorną dyskusję o wszystkim i niczym.
— A ty gdzieś kurwa był? — spytał pierwszy z nich, Ratko, krępy facecik rodem z kosowskiej Mitrovicy. — Poruchać ustaszowskie dziwki?
— Chciałbyś, co, Ratko? — Dwaj pozostali, Branko, wysoki i piegaty okularnik, oraz Djordje, naturalnie łysawy, dwa razy starszy od reszty żołnierzy mężczyzna, ryknęli gardłowym śmiechem. — Wszystkie kurwy pouciekały do Vinkovci, jebana ich mać.
— Jebane ustasze — burknął Djordje i rzucił peta na podłogę, nie przydeptując go. — Wiecie, co słyszałem? Że te chuje nazywają nas czetnikami!
— Czetnicy — prychnął Ratko. — Już ja ich kurwa nauczę, że my jesteśmy Białe Orły, nie jacyś czetnicy... ale ty, Djo, tak patrzę na ciebie i se myślę, że jakbyś se zapuścił włosy i wykombinował czarną flagę z piszczelami, to byś kurwa był czetnik jak malowany!
— Spierdalaj — mruknął nagabnięty, w akompaniamencie śmiechów pozostałych żołnierzy. — No ale, Zoran, gadaj, gdzieżeś był?
— No właśnie, nie chwalisz się, a my tak ładnie pytamy. — Ratko zrobił minę niewinnego dziecka i zamrugał śmiesznie swoimi świńskimi oczkami. Djurković uśmiechnął się tajemniczo.
— A ty się zamknij i nie wal tych głupich min. No, Zoran?
Żołnierz ze szramą na policzku wzruszył ramionami.
— Poruchałem sobie, jak mówił Ratko.
— Weź mi tu nie pieprz i gadaj gdzieś... — Najstarszy Serb nagle zmrużył oczy. — Ty wcale nie pieprzysz, chuju jeden. Widzicie go, dziwkę znalazł i się kurwa nie chwali.
Już trzeci raz w ciągu ostatnich paru minut Zoran wzruszył barkami.
— A co miałem gadać? Sama mi dała, po dobroci.
— Po dobroci? Chorwatka? — Ratko wybałuszył oczy, reszta zareagowała zresztą bardzo podobnie, jeśli nie identycznie. — Bujasz.
— Nie bujam.
Niezachwiane zdecydowanie i pewność w jego słowach wywołały niemałą burzę. Djordje i Ratko zaczęli się przekrzykiwać, a co chwila do ich słów swoje dwa grosze dodawał milczący dotychczas Branko. Zrobił się taki rozgardiasz, że nie minęło parę sekund, a do pokoju wściubił nos chłopak, który w przedpokoju zaczytywał się jakimś czasopismem, czyli Nenad.
— Co jest grane?
— Zoran twierdzi, że wyruchał jakąś kurwę i jeszcze, że sama mu się dała.
— Sranie! Bo jeszcze uwierzę!
— Wasz problem — powiedział beznamiętnie Zoran, racząc swoich kolegów dziwnym półuśmieszkiem. — Nie wierzycie, to nie.
Znowu rozgorzała dyskusja, ale tym razem została przerwana gromkim okrzykiem Djordje:
— Cisza, jebana wasza mać, wrzeszczycie jak jakieś nieruchane dziewice...
— Dziewice są z zasady nieruchane — wtrącił Branko, tłumiąc chichot. Najstarszy z nie-czetników zmroził go wzrokiem.
— Ty się też kurwa zamknij, filozofie. To, żeś skończył ten wielki uniwerek w Belgradzie nie znaczy, że...
Zoran Djurković słuchał kolejnych salw przeplatanych wulgaryzmami wypowiedzi z pobłażliwym, nieco melancholijnym grymasem malującym się na licach. Kiedy miesiąc temu zapisał się na ochotnika do paramilitarnych serbskich oddziałów Białych Orłów, by walczyć w Chorwacji z ustaszami, wiedział że spotka w nich mnóstwo różnych i dziwacznych osobników, ale jego kompania chyba prezentowała się najbarwniej. Nie tylko pod względem wieku, życiorysów i pochodzenia, ale i słownictwa — a może przede wszystkim słownictwa. Dość rzec, że już nawet Branko klął jak szewc, chociaż z początku się przed tym wzdragał. Zoran był umiarkowanym użytkownikiem wulgarnych wyrazów, ale za to w niczym nie odstawał kolegom w paleniu — drugim po puszczaniu wiązanek ulubionym zajęciu bodaj wszystkich żołnierzy na świecie.
Trzeciego, zabijania, jeszcze nie poznali zbyt dobrze. Ba, kilka ostatnich starć z Chorwatami kończyło się bezładną wymianą ognia, a odległość była tak duża, że o zobaczeniu ewentualnych efektów nie można było nawet zamarzyć.
Djurković ponownie się uśmiechnął. Już niedługo, pomyślał, zerkając na swojego kałasznikowa, już niedługo wszyscy je zobaczymy. W zbliżeniu.
— Zachowujecie się jak gówniarze z zaburzeniami hormonów — powiedział w pewnej chwili, zręcznie wpinając się swoim stwierdzeniem w krótką przerwę w werbalnym obrzucaniu się błotem. — Nie możecie utrzymać chujów na wodzy, to was zaprowadzę do tej dziewczyny. Wielka mi rzecz.
Zbaraniali żołnierze spojrzeli po sobie. Widać było klarownie, że tego się nie spodziewali.
— Żartujesz? — spytał nieco nieśmiało Branko, poprawiając na nosie okulary. Djordje parsknął i walnął go otwartą dłonią w plecy tak, że owe poprawione okulary mało nie spadły na podłogę.
— A widzisz, żeby na jego buźce był uśmieszek? Pewnie, że kurwa nie żartuje.
— Ale ona nam, no... da? — Niedawny student był nadal pełen wątpliwości.
— Jak przyjdziemy, to może i nie dać, sami se kurwa weźmiemy — zadeklarował Ratko i już stał, gotowy do wyjścia, z karabinem na plecach, butelką piwa w ręce, pożądliwymi płomykami żarzącymi się w świńskich oczkach.
— Cóż za elokwencja — mruknął sardonicznie Branko, ale nie czynił dalszych protestów. Więcej, to on powiedział ochoczo: — Prowadź, Zoran!
Zoran poprowadził. Wylegli z domu niby wataha podpitych psów, kąsając się nawzajem ordynarnymi uwagami, wyjąc nacjonalistyczne piosenki, budząc mieszkających we wsi ludzi, co znamionowały kolejne włączające się światła. Nikt jednak nie odważył się wyjść i zbesztać ich. Za bardzo się ich bano, szczególnie po tej tajemniczej serii z karabinu. Znak czasów, pomyślał Djurković.
Żołnierz ze szramą na policzku doprowadził swoich kompanów pod próg domu, który nie tak dawno temu opuścił. Zadbany ogródek ciągnący się od furtki wzdłuż ogrodzenia dobrze świadczył o domownikach.
— Ty, a dlaczego tam się nie pali światło? — spytał podenerwowanym, podnieconym głosem Branko.
— Żebyś się głąbie kapuściany pytał, po to, kurwa — burknął Djordje i machnął ręką do Zorana. — No, Zoran, wprowadzaj nas.
Zoran wprowadził. Żołnierze, jeden po drugim, wkroczyli do środka, grzechocząc bronią, potupując ubłoconymi butami. Djurković kazał im być cicho. Nie zapalił światła w przedpokoju, skierował ich prosto do głównego, największego pokoju, puścił przodem. Dopiero wówczas pstryknął przełącznikiem.
Butelka Ratko z głośnym brzękiem rozbiła się na podłodze, piwo chlasnęło na jego buty, tworząc wraz z błotem dziwną, brunatno-żółtą mieszankę. Branko pozieleniał, osunął się na ścianę, zgiął wpół i jako pierwszy z czwórki żołnierzy serbskich wymiotował. Reszta nie utrzymała się dłużej, wstrząsana torsjami, wyrzygała do cna wszystko to, co zalegało w ich żołądkach. Nikt nie dał rady opanować odruchów. Nikt z wyjątkiem Zorana Djurkovicia, który odsunął się na bok i beznamiętnie patrzył na swoich kolegów duszących się w wymiocinach, mdłościach i suchych spazmach.
W pokoju były trzy ciała, wszystkie usadowione na sofie, wszystkie poszatkowane kulami, zakrwawione, z wyrazami przerażenia na ściśniętych, martwych obliczach. Jedna postać, kobieta, z długimi czarnymi włosami zaplątanymi chaotycznie na czerwonym od posoki czole, miała podwiniętą sukienkę i rozłożone nogi.
— Dla... dlaczego... — Blady jak papier Djordje nie zdołał dokończyć pytania, słowa uwięzły mu w gardle.
Czwarty raz tego wieczora, w momencie który pozornie najmniej się do tego nadawał, wzruszył ramionami.
— A czy to ważne? Niedługo wszyscy będziecie to robić. Ja tylko to przyspieszyłem, dałem wam zasmakować przyszłości. Nieciekawa ona, prawda? — Zoran mówił neutralnym tonem, utrzymując na twarzy równie obojętną, niemal kamienną maskę. — Zobaczycie, za parę tygodni uznacie to za wydarzenie niewarte wspomnienia.
Zoran Djurković wyciągnął z kieszonki papierosa, wyminął osłupionych kompanów z oddziału i na odchodnym dodał:
— Jeszcze możecie zrezygnować.
Zapalił, zaciągnął się dymem i zostawił ich samych.