To zaledwie pierwsza część, jeżeli Was zaintrygowałem i chcecie poznać ciąg dalszy, zapraszam do komentowania.
Rok 4682 według rachuby Bezkresnego Imperium
Planeta Coronet, obecnie znana jako Korelia
Cisza, która przed pięcioma minutami zapadła na głównej ulicy Miasta (zwanego tak z braku na planecie jakichkolwiek innych osiedli), została nagle przerwana zduszoną eksplozją, po której nastąpiła litania wyjątkowo niecenzuralnych epitetów.
Obiektem niewybrednych wulgaryzmów była dziwna maszyneria, z której unosił się dym o wyjątkowo nieprzyjemnym zapachu. Pojazd przypominał prostopadłościan, z którego ktoś wyciął mniejszy. Większą część przestrzeni zajmowała kabina, natomiast tą wysuniętą do przodu - silnik, który był powodem całego zamieszania. Cztery żelazne kółka pozwalały na jako taką mobilność.
Wiedz, drogi Czytelniku, że owe tajemnicze cacko nazywało się automobil i było ostatnim krzykiem mody we wszystkich zakątkach Bezkresnego Imperium. Najnowsze dziecko Tero`lassa, słynnego na cały wszechświat wynalazcę silnika spalinowego, w mgnieniu oka stało się wyznacznikiem przynależności do najwyższej klasy społeczeństwa - swoistym wykrzyknikiem dla bogaczy, którym nie dość było zazdrosnych spojrzeń na najnowsze ubrania od najdroższych krawców.
Mężczyzna, który właśnie wysiadał z automobilu, nie przypominał jednak bogacza. Nic dziwnego - zwykły taksówkarz, którego jedynym zadaniem było podwożenie dość majętnych klientów z punktu A do punktu B, przez punkty C i D, jeśli tylko przyszłaby im na to ochota. Nie wydawał się też w najmniejszym stopniu zadowolony ze stanu, w jakim obecnie znajdowała się przydzielona mu maszyna.
Szofer wściekłym krokiem przeszedł przed automobil i podniósł maskę. Oczy osadzone na wypustkach po obu stronach jajowatej głowy załzawiły się w proteście. Mężczyzna zaczął wachlować przed sobą długą niebieską ręką, aż mógł dokonać oceny sytuacji.
Beznadzieja. Tero`lass może i wymyślił silnik spalinowy, ale jakoś nie mógł dojść do podstawowych zasad ich reperacji. A że zbliżał się już do kresu życia, istniało niebezpieczeństwo, że wszelkie nadzieje na nagle oświecenie odejdą wraz z nim.
Jakiś uczynny przechodzień zatrzymał się i podszedł do wraku.
- Pomóc w czymś? - zapytał.
- Jakby pan mógł, to może razem byśmy usunęli go z drogi... - mruknął szofer, wciąż jeszcze dygocąc ze złości. - Skaranie boskie z tymi automobilami! To już trzeci w ostatnich dwóch miesiącach! I wiem, co powiedzą w centrali: "Pan się z nimi nie umie obchodzić, pan nie jest w pełni kompatybilny..." - jeden diabeł wie, co to znaczy - "...z nowoczesną technologią, panu to potrącimy z pensji...".
- Wie pan, jak to jest. Jak się nie będziemy rozwijać, to zaczniemy się cofać...
Stanęli w odległości dwóch metrów, wyciągnęli przed siebie ręce, a automobil zadygotał, uniósł się kilka centymetrów w górę i poszybował prosto na wolne miejsce parkingowe - niech straż miejska go odholuje.
Ta "Moc", jak ostatnio zaczynało się ją nazywać, była polem energii umożliwiającym robienie rzeczy z punktu widzenia fizyki niemożliwe. Była tak naturalna dla Rakatan, a tak niezrozumiała dla ludzi, których jeden przedstawiciel właśnie przystanął, by oglądać ten fantastyczny spektakl.
Nie wiadomo dokładnie, skąd wzięła się nazwa "ludzie"; najpewniej od starorakatańskiego słowa "hu`mano", czyli "służyć". Oficjalnie figurowali jako Klasa Druga i, choć nie byli czuli na "Moc", odznaczali się inteligencją na miarę swoich twórców. Bo to Rakatanie ich oczywiście wyhodowali.
- A wracając do tematu... - podjął szofer, gdy już posadzili automobil na ziemi. - Niby ma pan rację, ale czy wszędzie musimy się rozwijać? Co komu przeszkadzały dorożki? Te graty wcale nie są od nich szybsze, a i sprzątania jest po nich więcej.
- Jak to? Przecież... - zaczął niepewnie przechodzień.
- No dobra, na bruk się nie wypróżniają. Ale jakby miał pan wybór być w okolicy banthy z rozstrojonym żołądkiem a automobilem grożącym wybuchem (a zdarza się to non stop) to co by pan...
Przypominało to film pokazywany w zwolnionym tempie. Człowiek, udający zainteresowanie pokazem tajemniczej magii, gdy tylko dwaj Rakatanie wrócili do rozmowy, puścił się pędem i wrzucił do auta butelkę z prochem, na końcu którego włożył kawałek papieru - podpalony, jeśli chodzi o ścisłość.
Sześć sekund później szofer, uczynny przechodzień, zamachowiec, automobil, a także spora część gmachu Komendy Głównej Policji, przeszli do historii.