Witam wszystkich Najwyższa pora na drugi przeglądowy temat zachęcający do dyskusji na strice starwarsowe tematy, których ostatnio znów brakuje na forum. Ostatnim razem dyskutowaliśmy na temat Dartha Krayta oraz Nowego Zakonu Sithów. Efekty naszych rozważań można podziwiać w poniższym wątku:
http://gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=300530
A więc pora na coś nowego. Tym razem chciałbym zastanowić się nad Zakonem Jedi i tym, jak realizował on szeroko pojętą politykę społeczną zarówno względem własnych członków, jak i środowiska zewnętrznego. A mianowicie chodzi mi tu o jedno proste pytanie, które na wszelki wypadek wyłuszczę pogrubioną czcionką:
Czy Jedi powinni mieć rodziny?
Kwestia ta była wałkowana na tym forum już tyle razy, że pewnie nikomu nie chce się do niej wracać. Jednak spróbujmy podejść do tego z innej strony. Mając bogatszą wiedzę literacką na temat tak Starego, jak i Nowego Zakonu Jedi możemy pokusić się o znacznie więcej argumentów. Zatem rozważmy dwie przeciwstawne opinie, i wybierzmy tak plusy jak i minusy dla każdej z nich:
Jedi powinni mieć rodziny
+ Oderwanie się od istotnej części życia społecznego szkodzi zarówno społeczeństwu, jak i samym Jedi. Jak bowiem możemy oczekiwać, że Jedi będą bronić wszystkich żywych istot, nie wiedzą, jakie motywy nimi kierują? Doskonałym przykładem jest tutaj chyba Darsha Assant, która rzucona w wir świata poza Świątynią (i to zaledwie parę przecznic dalej) nagle staje się całkowicie osamotniona i nieprzygotowana do tego, co ją czeka. Nie znając miłości Jedi nie mógł być w pełni "ludzki", a jego dehumanizacja zamykała go na pewne sygnały oraz czyniła bardziej aroganckim. Wiadomo, jak wielkie szkody uczyniły wieści o "zabieraniu dzieci" i jak wiele kłopotów przysporzyły samemu Zakonowi. Starczyłoby jednak, by Jedi sami mieli dzieci, a na pewno nie zabraliby ich innym rodzicom. Okazałoby się, że są tacy sami jak reszta społeczeństwa, co sprzyjałoby większej integracji. Tak jak w Nowym Zakonie.
+ Miłość między Jedi jest nieunikniona. Tego nawet nie trzeba potwierdzać. Niemal każdy Jedi, wliczając w to Obi-Wana Kenobiego czy Qui-Gon Jinna miał na swoim koncie romans z towarzyszką/towarzyszem broni. Czy nawet osobą spoza Zakonu. Tyczyło się to także Mistrzów wchodzących w skład Rady. Konieczność ukrywania tego prowadziła czasem do powtornych skutków (Anakin Skywalker), do izolacji (koreliańscy Jedi) lub popadnięcia w obłęd (Shaela Nuur). A przypadek choćby Ki Adi Mundiego wskazuje, że mimo wszystko rodzina w rozsądnych wymiarach nie szkodziła aż tak bardzo. Może mogłaby być oparciem dla strudzonych ciągłymi rozterkami Jedi? Może dałaby im poczucie, że walka o galaktykę to także walka o lepszy los ich własnych latorośli?
+ Zachowane jest dziedzictwo Mocy. Iluż to potencjalnych Mistrzów straciliśmy, ponieważ wielcy użytkownicy Mocy nie posiadali potomstwa? Oczywiście zdarzało się, że dzieci wrażliwych na Moc nie posiadały jej (jak Tigris, syn Hethira i Rilao). Niemniej jednak istnienie klanów silnych Mocą zazwyczaj wychodziło galaktyce na dobre (Skywalkerowie, Sunriderowie, Vaowie) i przysparzało jej wielu wybitnych członków niemal na wyciągnięcie ręki. Nie trzeba byłoby już łatać sił Zakonu odbieranymi od rodziców dziećmi, skoro same by się pojawiały.
Jedi nie powinni mieć rodzin
- Kodeks Jedi. Miłość rodzi namiętność, namiętność jest pasją, a pasja wyklucza spokój. Prowadzi do odurzenia, wzbudza emocje. Zazdrość, rozpacz, tęsknota - wszystko to jest pożywką dla Ciemnej Strony. Anakin Skywalker, Ulic Qel-Droma, Shaela Nuur, Krynda Drayy to tylko niektóre przykłady. Jedi potrzebował czystości ciała do zachowania czystości umysłu.
- Wykluczenie altruizmu. Trudno oczekiwać od Jedi, by stawiali los nieznanych sobie istot nad życie własnych dzieci. Trudno oczekiwać tego od kogokolwiek. To problem, który tak bardzo trapi Nowy Zakon Jedi. Leia Organa Solo powinna być posłuszna bratu jako Wielkiemu Mistrzowi, ale podąża śladem męża. Tenel Ka powinna stać w jednym szeregu z innymi Jedi, ale spełnia obowiązki rodzinne jako Królowa-Matka. Wreszcie Jacen Solo, który dla swojej córki jest gotów zabić i wyrżnąć pół galaktyki. Stawianie altruizmu na pierwszym miejscu często kończy się upadkiem własnych dzieci (jak chociażby los Cade`a Skywalkera po tym, jak jego ojciec poświęcił życie dla ratowania przyszłości Zakonu). Te dwie ścieżki są bardzo trudne do pogodzenia.
- Nieposłuszeństwo. Posiadanie rodziny, własnej tożsamości i korzeni prowadzi do indywidualizmu. A on stwarza alternatywę dla czegoś poza Zakonem. Hrabia Dooku mógł wrócić do swojego tytułu i majątku, który pozwolił mu osiągnąć tak ważną pozycję nie dlatego że był Darthem Tyranusem, ale dlatego że był Hrabią Dooku. Corran Horn mógł dowolnie wstępować i występować z Zakonu, ponieważ miał swoje życie pilota, rodzinę i Korelię. Takich przypadków w Nowym Zakonie jest mnóstwo i powodują one tak wielką niesubordynację ze strony Jedi. Tylko ci, którzy nie mają nic do stracenia służą wiernie i słuchają się Luke`a Skywalkera. W Starym Zakonie z tego powodu wszyscy słuchali się Yody, a jeśli odchodzili, nie było ich wielu.
Tyle argumentów jestem w stanie przytoczyć na chwilę obecną Reszta należy do Was.