TWÓJ KOKPIT
0
FORUM Opowiadania

Czas Smoka

Hego Damask 2008-01-13 15:22:00

Hego Damask

avek

Rejestracja: 2005-05-28

Ostatnia wizyta: 2024-11-22

Skąd: Wrocław

Przedstawiam opowiadanie, o którym napomknęła kiedyś Valara, a które napisaliśmy razem. Nie jest ono z SW, także prosimy o wyrozumiałość - być może kiedyś również takie się też pojawi Fabuła powiastki toczy się w świecie gry "Heroes of Might and Magic III".
Zanim jednak zaczniemy, chcę podziękować Val`ice za dopuszczenie mnie do spółki, pomysły i zaangażowanie
Ponieważ jest ono spore, każde z nas będzie wklejało po kawałku. Miłej lektury, jeśli ktoś to przeczyta w ogóle


CZAS SMOKA


Prolog


- Jakby tutaj zakończyć księgę…- chrapliwy głos odbił się echem w dużej, ciemnej komnacie. – O, już wiem:
„Z krwi smoczej władca powstanie straszliwy.”
Wystarczy dać ludziom jakieś legendy, a padają ci do stóp… Syn smoka… Widzący prastare rytuały smoków… Źdźbło prawdy w tym jest, w końcu wychowałeś się razem z tymi wielkimi gadami. Znasz je lepiej niż inni uczeni, a nawet ci, którzy teraz przebywają ze smokami podczas treningów.
„Sługi swe spuści na krainy wszelkie”
Zachłanność. Taak… Chcesz mieć te wszystkie ziemie, które widzisz spoglądając w okno. I nie tylko to. Chcesz więcej, o wiele więcej. Suche, mroczne góry zamieszkiwane przez Nieumarłych. Zielone lasy z dźwięcznymi rzekami, otoczone delikatną mgiełką należące do elfów. Piaskowe pustynie, gdzie żyją koczowniczy barbarzyńcy, lodowe pustkowia zamieszkiwane przez tytanów. Bagna i Lochy, gdzie znajdują się największe łotry. I piekła, wszelkie zło. Taak… Pragniesz tego.
„Powstrzymać zdolna go tylko jest garstka
I ten, co dziedzictwo Gryfa w sobie trzyma”.

I jeszcze piękne zakończenie, dające nadzieję na lepsze czasy. Masz ochotę skreślić ostatnie wersy, ale powstrzymujesz się. Czemu? Czyżbyś faktycznie coś przewidywał? A może nie chcesz psuć wieśniakom fantazji? Czyżby były w tobie jeszcze jakieś ludzkie uczucia? Twoja ambicja ich nie zabiła? Zamykasz księgę odkładasz pióro. Czujesz satysfakcję. Podchodzisz do tajemnej skrytki. Otwierasz ją, głaszczesz trzy duże jaja. Każde z nich jest inne, jedno delikatnie różowe z ciemniejszymi plamkami, drugie o całej czerwonej skorupce, a trzecie czarne pokryte jak gdyby białą pajęczyną.
Słyszysz jak ktoś podchodzi do drzwi twojej komnaty. Szybko zamykasz skrytkę i wracasz do miejsca gdzie pisałeś księgę.
- Proszę! – mówisz.
- Witaj Adresiusie – Widzisz młodego rycerza w niebiesko-złotej zbroi. Blond włosy, krótki wąs i niebieskie oczy. Uśmiechasz się jak potrafisz najszczerzej.
- Witaj, Terhysie! Proszę podejdź, skończyłem pisać właśnie „Historyję smoków”. Zrób mi tą przyjemność i przeczytaj ją!
Mężczyzna nieśmiało bierze księgę. Taak, bój się, masz czego, myślisz. Dowiesz się tam strasznych rzeczy. Dla ciebie to i tak tylko legendy, a czy dożyjesz przepowiedni… to już nie mój problem. Wychodzicie z komnaty.



Rozdział 1


Terhys Volden wpatrywał się w horyzont. Był strażnikiem na jednej z wież miasta umarłych, Adhwydd, zwanego popularnie Necropolis. Nie odczuwał chłodu ani upływu czasu. Cóż to dla nieumarłego rycerza? Będzie żył, dopóki nie wydarzy się jakiś kataklizm, a i wtedy nie wiadomo, co bogowie postanowią.
Jego bystre oczy złowiły jakiś ruch na niebie. Ptak? Jakieś latające urządzenie szpiegowskie z Zamku? Obiekt przybliżał się...
Strażnik spostrzegł, co to było. Zaczął walić w dzwon na trwogę. Ostrzec mieszkańców, myślał gorączkowo. Jestem strażnikiem, to mój obowiązek.
Widział widma, które stanowiły ludność miasta. Wampiry, strzygi, a także uczonych ludzi, nekromantów. Wszyscy oni wylegli na ulice, zaalarmowani dźwiękiem. I zobaczyli to, co strażnik.
To był smok. Złoty smok. Widać było, że zamierza zaatakować miasto. Przybliżył się - potężnym słupem ognia i pazurami zwalił cześć wieży. Potykając się, Terhys zdołał zbiec na dół, w ciżbę, która zaczęła zdradzać już oznaki paniki.
Wpadł jak burza do pałacu, stanowiącego siedzibę Sandro, naczelnego nekromanty i przywódcy miasta. Wiedział, że nie należało mu przeszkadzać, niemniej jednak zlekceważył zakaz. Jeśli miał umrzeć po raz wtóry z ręki okrutnego pana, niechże chociaż spełni swój obowiązek, ostrzegając go.
Komnata była skromnie umeblowana. Stół, krzesła, biblioteczka z księgami, których zrozumienie wykraczało poza pojmowanie zwykłego żołnierza. Dostrzegł także drugie drzwi. Tam pewnie znajdowało się pomieszczenie, w którym Sandro dokonywał eksperymentów. Volden nigdy nie odczuwał potrzeby, by się tego dowiedzieć.
Nekromanta siedział przy stole i pisał. Szczupły, ponury mężczyzna w czarnej szacie podniósł wzrok. Terhys przełknął ślinę i wyrzucił z siebie:
- Panie! Smok! Złoty smok atakuje miasto!
Władca zerwał się na równe nogi. W jego oczach zapaliły się błyski szaleństwa.
- Smok? Bredzisz, strażniku! Necropolis nie zaatakował od stuleci żaden smok! Mów o co ci naprawdę chodzi?!
- Panie mój, sam zobacz, jeśli mi nie wierzysz!
Sandro otworzył okno. I uwierzył.
Na dole, na ulicach rozpętało się tymczasem ogniste piekło. Mieszkańcy ginęli, domy rozpadały się pod pazurami i skrzydłami gada.
- Coś mi się widzi, że to nie zwyczajny smok – mruknął Terhys do siebie.
- Nie – usłyszał od strony okna. – Nie jest zwyczajny.
Sandro odwrócił się.
- Jedź do zamku Verkhen i sprowadź kogo zdołasz!
- Panie?
- Rób, co mówię!
Terhys wybiegł z komnaty.

***


Coś było nie tak. Wstała ze skromnego łoża i wyszła na balkon. Była pełnia. Blask księżyca oświetlał całe terytorium Zamku Adelaide. Cisza... jakby przed burzą...
Coś jest nie tak. Jakby na potwierdzenie tych słów wielki cień pojawił się na dachach wieśniackich domków. I znikł. Adelaide wytężyła wzrok ale nic nie zobaczyła. Nagle coś wydało z siebie potężny ryk, coś jak...
- Smok?!- wykrzyknęła.
Stwór zionął ogniem i cała wieś stanęła w płomieniach.
Adelaide wybiegła ze swojej komnaty. Rycerze i klerycy, którzy mieszkali w zamku zaczęli ospale wychodzić na główny korytarz.
- Ruszcie się! Na dół pomagać mieszkańcom! Zostaliśmy zaatakowani przez smoka!

Wszyscy znajdujący się na korytarzu zaczęli biegać w różne strony i nie były to bynajmniej oznaki paniki.
Gdy wybiegła z zamku dzwony klasztoru biły na alarm. Wbiegła do kamiennej budowli i przystanęła przy najbliższym mnichu.
-Pani, straty są ogromne! Nie wiemy czy damy radę wszystkich ocalić.- starszy mnich w brązowej szacie mówił z przerażeniem.
- Za chwilę przybędą klerycy zamku , pomogą wam. Gdzie kapłani?
-W najwyższej wieży klasztoru, pani.

Otworzyła duże drewniane drzwi. Na środku ogromnej komnaty w kole stali kapłani. Najbardziej doświadczeni mnisi Klasztoru. Chodzili w niebieskich szatach ze złotymi zdobieniami. Kaptury mięli zarzucone na głowę, a mimo to z miejsca gdzie powinna być twarz bił niebiański blask. Wypowiadali chórem słowa modlitwy. Adelaide odczekała aż skończą.
- Wiecie co to za smok? - zapytała bez wstępu.
- Czarny - powiedział jeden.
- Z Lochów - odparł kolejny.
- Dość młody - dokończył trzeci.
-Jak go pokonać?- wyjrzała przez okno. Widok ją przeraził. Ogień przeniósł się na kolejną wioskę. Płomienie odcięły dostęp do pobliskiej rzeki.
- Już za późno. Odleciał.- odezwał się ten, który przemówił jako pierwszy.
- Ogniem zniszcz ogień... – powiedziała jakby do siebie.- Trzeba ocalić kolejne wioski.

Stanęła na skrzyżowaniu dróżek. Skupiła się, zaczęła wypowiadać zaklęcie. Dłonie ułożyłą jak do modlitwy. Następnie prawą wysunęła do przodu i zrobiła zamaszysty gest w prawą stronę. Tę samą czynność powtórzyła z lewą ręką. Ponownie złączyła dłonie przed klatką piersiową. Szybko wypchnęła je przed siebie kończąc wypowiadać zaklęcie. Stanęła przed nią ściana ognia wysoka na dwadzieścia i szeroka na pięćdziesiąt stóp.
- Chodź do mnie smoczy ogniu a cię zgaszę.
Jednak ogień nie był skory do współpracy. Przesuwał się z domku na domek bardzo powoli. Adelaide zaczęła odczuwać zmęcznie, coraz słabiej się czuła.
- Wytrzymaj, pani - powiedział jakiś kobiecy głos
W końcu poczuła, że ognie się łączą. Znowu zaczęła wypowiadać zaklęcie. Podniosła ręce do góry, po czym szybko je opuściła. Ogień znikł.
- Och, pani!- znów ten sam głos. Adelaide była za słaba żeby go rozpoznać. - Twój lud będzie ci wdzięczny!
- Pomóż mi.- Adelaide oparła się na kobiecie i zaczęły iść w stronę zamku.




Rozdział 2

Terhys wiedział, że do zamku pani Adelaide, Verkhen, jest około dwóch dni drogi. Gnał jak wicher, jego nieumarły koń nie odczuwał zmęczenia, zaś on sam nie czuł głodu ani pragnienia. Nie napotkał po drodze żadnych przeszkód. Smok skutecznie wypłoszył zbójców i czające się w mroku stwory.
Zastanawiał się, skąd nagle zjawił się ten gad. Dawno temu, kiedy jeszcze jako człowiek służył królowi Gryphonheartowi, ojcu obecnej królowej Katarzyny, otrzymał dzieło uczonego Adresiusa pod tytułem „Historyja smoków”. Z niego dowiedział się, że niegdyś smoki nie były przerażającymi bestiami, jak obecnie. Mogło to wydać się dziwne, ale posiadały coś w rodzaju religii, raz do roku udawały się bowiem do Tatalii, gdzie mieszkał stary, bardzo stary smok, któremu oddawały cześć po jego śmierci. I nagle wszystko się popsuło. Ludzie i inne rasy rozumne zaczęli się mnożyć i wypierać smoki. Chwytali ich dzieci i zmuszali je, by im służyły. Rodzice próbowali pokonać najeźdźców, jednak niezwykła broń i spryt tych dziwnych istot były zbyt wielkie. Bezsilne smoki musiały obserwować jak ich potomkowie cierpią w niewoli.
Oczywiście jeden potwór nie oznaczał, że coś jest nie tak. Mógł się obudzić z wiekowego snu i uznał, że nagle zachciało mu się jeść. Adhwydd graniczyło z górami, gdzie, jak głosiła legenda, swoje leża miało niegdyś stado złotych smoków. Możliwe, że jeden z nich przetrwał pogromy jakich dokonywały ludzkie i krasnoludzkie oddziały łowców.
Wjechał w las, który stanowił granicę między księstwem Adelaide a posiadłościami Sandro. Ujrzał zadbane domki wieśniaków, gdzieniegdzie z kominów warsztatów buchał dym. Im bliżej miasta, tym dymów było więcej. Poczuł niepokój. Kiedy zaś ujrzał ogień trawiący domy, zrozumiał. Jednak nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Na bogów! To niemożliwe! Nawet złoty smok, znany z szybkości i wytrzymałości, nie mógł dotrzeć tu tak szybko!
Wpadł do grodu. Widział przerażone twarze mieszkańców, którzy zorientowali się, kim jest. Kilku strażników zastąpiło mu drogę. Ujrzał, jak dołącza do nich grupa kapłanów.
- Stój, demonie! – zakrzyknął jeden z nich. – Z piekła przyszedłeś, do piekła wrócisz!
- Co tu się stało? – spytał. – Oszczędźcie sobie egzorcyzmów i mówcie!
Jego śmiałe zachowanie zbiło ich z pantałyku.
- Smok tu był – odezwał się w końcu jeden ze strażników. – Wielki, czarny jak smoła! Zaatakował Verkhen zupełnie niespodziewanie.
- Prowadźcie do waszej władczyni, natychmiast! Mam dla niej wiadomości wielkiej wagi oraz posłanie od mego pana!
Popatrzyli na kapłanów, a potem na siebie.
- Zsiądź z konia i oddaj broń, jeśli naprawdę przybywasz w pokoju – rzekł dowódca straży.
Terhys oddał broń. Poprowadzono go do wysokiego, górującego nad miastem budynku. Komnata w której się znalazł była bardzo duża. Mimo to nie była urządzona z przepychem. Po prawej stronie był długi prostokątny stół z kilkunastoma drewnianymi krzesłami. Dalej w głąb pomieszczenia stał skromny tron na którym siedziała szczupła, niewysoka kobieta o rudych włosach i niebieskich oczach. Jej prosta, biała suknia spięta była złotą broszą.
Rycerz spostrzegł, że władczyni Verkhen jest blada, a podkrążone oczy świadczyły o niewyspaniu. Jeśli to był atak smoka, pomyślał, nie dziwię się, że jest w takim stanie. Adelaide to magiczka i uzdrowicielka, musiała więc całą noc spędzić na nogach, pomagając swoim poddanym. Chociaż nie chciał się do tego przyznać, podziwiał ją. Oczywiście w Adhwydd też mieszkali uzdrowiciele, ale byli nimi tylko z nazwy, jako że jedyną chorobą trapiącą mieszkańców miasta była nuda wieczności.
Zdjął hełm i przyklęknął na kolano.
- Wstań, mości rycerzu – odezwała się przyjemnym głosem pani na Verkhen. – Cóż cię sprowadza do mego miasta?
Usłuchał i podniósł się. Adelaide spojrzała z ciekawością na niezwykłego gościa. Miał szczerą twarz, jasne włosy były równo przycięte tak, by nie przeszkadzały w zakładaniu hełmu. Krótkie wąsy i niebieskie oczy, zupełnie jak jej, dopełniały obrazu. Gdyby nie czarna, wzbudzająca grozę zbroja z wizerunkiem czaszki, symbolem nekropolii, mogłaby uznać, że młody wojownik pochodzi z któregoś z ościennych królestw.
- Pani - odezwał się, a na dźwięk jego głosu przeszedł ją dreszcz. Chrapliwy, jakby po przecięciu strun głosowych, które nie zagoiły się, stanowił kontrast z twarzą nieumarłego. Opanowała się jednak i dała znak, by mówił dalej.
- Nazywam się Terhys. Przybywam od mego władcy, Sandro, nekromanty – Adelaide skrzywiła się niedostrzegalnie. - Adhwydd zostało zaatakowane przez smoka...
- Smoka? – w jej głosie wyczuł napięcie. – Czarnego smoka?
- Złotego.
Zesztywniała. Zacisnęła ręce na oparciu fotela, aż zbielały jej kłykcie.
- Bogowie! – wyszeptała. – Zaczęło się!
- Co ci jest, pani? – zapytał zdumiony. – Co się zaczęło?
- Inwazja. Posłuchaj, Terhysie. Opowiem ci pewną historię. Znasz zapewne księgę autorstwa Adresiusa o smokach?
- Tak, pani, znam.
- Pamiętasz zapewne, że na końcu znajduje się tajemnicza przepowiednia:
„Z krwi smoczej władca powstanie straszliwy,
Sługi swe spuści na krainy wszelkie,
Powstrzymać zdolna go tylko jest garstka
I ten, co dziedzictwo Gryfa w sobie trzyma”

Otóż, panie rycerzu, Adresius był potomkiem smoka i śmiertelnej kobiety. Rytuały, które tak dokładnie opisywał, widział na własne oczy. Pewnego dnia zaginął bez wieści. Zostawił swoje przybory do pisania, dom i po prostu udał się w daleki świat, nikt nie wie dlaczego. Było to dziesięć lat temu.
- Proszę o wybaczenie, pani – skłonił się – ale co to ma wspólnego z atakami smoków?
- Przepowiednia, Terhysie.
Spojrzał na nią zdumiony.
- Nie sugerujesz chyba, księżno, że teraz, dziesięć lat później, tenże Adresius wysyła smoki na Erathię i że to on jest owym „władcą straszliwym” ? Dlaczego miałby to robić? - Część garnizonu z Verkhen uda się do Adhwydd. - Pod jednym warunkiem. Wasi nekromanci nie będą robili z moich ludzi nieumarłych - przerwała, żeby słowa do niego dotarły. - Mamy swoje wierzenia. Ale w zamian za moją pomoc chcę czegoś od ciebie.
Czego żądasz ode mnie, nieumarłego potwora?
- Byłeś i nadal jesteś rycerzem. Niestraszne ci niebezpieczeństwa, zwłaszcza w, wybacz, twoim stanie. Chciałabym, abyś chronił mnie i część mojej armii w drodze do nekropolii.
- Jak sobie życzysz, pani – skłonił się.
Dała znak, że posłuchanie dobiegło końca, jednak kiedy chciał opuścić komnatę, zatrzymała go.
- Skończyłam część oficjalną. Ale rada bym się jeszcze dowiedzieć czegoś o tobie. Nieczęsto odwiedzają nas goście z tak daleka.
- Ponieważ spieszę do mego pana, aby powiadomić go o sojuszu, opowiem ci, pani, wersję skróconą mojego życiorysu. Może w lepszych czasach dokończę opowieść.
Uśmiechnęła się.
- Mam nadzieję i liczę na to.
- Moje pełne imię i nazwisko brzmi Terhys Volder. Urodziłem się trzydzieści lat temu za panowania ojca króla Gryphonhearta, ojca królowej Katarzyny. Byłem synem jego siostrzeńca i baronowej z AvLee. Przyszedł w końcu czas, że stary władca zmarł, a Gryf wstąpił na tron. Zostałem rycerzem. Kilka lat później wybuchła wojna. Król został nieumarłym, a z nim jego wojsko. Wybudowaliśmy Adhwydd, które później dostało się w ręce Sandro. Torturował mnie, przeciął mi struny głosowe, bym nie bluźnił przeciw jego bezbożnym praktykom. Na niewiele w końcu się to zdało, bo od tej pory służymy jemu, gdyż stary Gryf zginął potraktowany wyjątkowo silnym i paskudnym czarem – Adelaide zadrżała słysząc jego upiorny śmiech, pozbawiony wesołości. – Tak w skrócie przedstawia się moja historia.
- Dziękuję ci za zaspokojenie mojej ciekawości, Terhysie. Możesz odejść. Poczekaj na mnie w koszarach. Zbiorę wojsko i wyruszymy.
Skłonił się ponownie i opuścił komnatę.
Na ulicach dogasały pożary. Tych, których atak smoka pozbawił dachu nad głową, kapłani pocieszali i oferowali im tymczasowe schronienie w świątyniach.
Widząc go, jak jedzie na swym czarnym rumaku, odsuwali się i składali palce w ochronnym geście. Zaczepił jednego z przechodniów.
- Którędy do koszar?
- T.tttam.... – wydukał przerażony mężczyzna. – Ttt...to tamten budynek.
Nagle padł Terhysowi do nóg.
- Nie zabijajcie mnie, panie, błagam! Ja nie chcę umierać!
- Uspokój się człowieku, nic ci nie zrobię. Dziękuję za wskazówkę. Niech cię bogowie chronią.
Zdumiony kupiec długo patrzył w ślad za nim, nie mogąc uwierzyć, że spotkał nieumarłego rycerza i przeżył.

***

Koszary wojska z Verkhen stanowiła grupa niskich, pokrytych gontem budynków. Z jednego z nich, największego, dobywał się zapach, który Terhys niezawodnie rozpoznał jako obornik koński, zmieszany z zapachem siana. Skierował konia w tamtą stronę, jednak po chwili zmitygował się. Upiorny wygląd wierzchowca mógł przerazić żywe zwierzęta. Zsiadł więc, przytrzymując go za uzdę i czekał na Adelaide, obserwując ruch na dziedzińcu.
Żołnierze w błękitno-złotych barwach królestwa omijali go szerokim łukiem. Próbował ich pozdrawiać, ale rychło dał sobie spokój, widząc, że nie odnosi to skutku.
Nagle od strony bramy wjazdowej rozległ się stukot kopyt. Na dziedziniec wjechała gniada klacz, niosąca na swoim grzbiecie rycerza, którego twarz zakrywał pełny hełm. Jeździec miał na sobie lekką zbroję, przy pasie zaś miecz w złoconej pochwie. Zeskoczył z rumaka i skierował się w stronę Terhysa.
Odsłonił przyłbicę. Strażnik z Adhwydd spoglądał w oblicze księżnej. Skłonił się.
- Pojedzie trzydziestu śmiałków. Będziemy szybciej podróżować. Poza tym myślę – uśmiechnęła się – że Sandro dysponuje armią, która wspomoże moich wojaków.
- Tak, pani. Codziennie kilkanaście szkieletów zjawia się w naszych koszarach. Jednakże na pewno doceni twój gest.
- Mam nadzieję – mruknęła Adelaide, tak by nie dosłyszał.
Któryś z przechodzących żołnierzy spojrzał w ich stronę, odwrócił się na pięcie i pobiegł do budynku, gdzie mieściła się kwatera dowódcy.
Za chwilę wyszedł w towarzystwie niewysokiego, brodatego mężczyzny ubranego jak wszyscy wojskowi w złoto i błękit.
- Pani! – odezwał się z ukłonem. – Gdybyśmy wiedzieli...
Obrzucił Terhysa niechętnym spojrzeniem, ale nie odezwał się słowem. Odwrócił się do władczyni miasta.
- Czego żądasz?
- Trzydziestki – odparła natychmiast.
- Galtor – zwrócił się do zastępcy dowódca. – Sprowadź ich.
- Tak jest!
Czarodziejka popatrzyła na nieumarłego, a potem na kapitana.
- Panowie, myślę, że powinniście się poznać. Kapitan Girka Kretz, rycerz Terhys Volder, który jest tu z misją od swego pana, Sandro. Nekropolię również zaatakował smok.
Kretz spojrzał na niego zdumiony. Volder pokiwał głową.
- To niestety prawda. Był to złoty smok.
Kapitan nie zdążył zadąć pytania, gdyż Galtor przyprowadził grupę ludzi.
- To jest Trzydziestka, Terhysie – powiedziała z dumą Adelaide. – Nie lękają się niczego. Wybrani starannie spośród wszystkich wybijających się ludzi, jacy tu służą.
- Żołnierze – kapitan powiódł po nich wzrokiem. – Idziecie do nekropolii.
Spojrzeli po sobie niepewnie.
- Do nekropolii? – powtórzył jeden z nich i dostrzegł Terhysa. – Z nim?
- Ze mną – odezwała się księżna. Pokrótce wyjaśniła w czym rzecz.
- Za Adelaide! – wrzasnęła Trzydziestka jednym głosem. – Na bój, po chwałę!

Volden uśmiechnął się pod wąsem.


LINK
  • ...

    Valara 2008-01-13 15:23:00

    Valara

    avek

    Rejestracja: 2007-08-25

    Ostatnia wizyta: 2016-02-08

    Skąd: Jastrzębie-Zdrój

    -Rozdział 3

    Im bliżej Adhwydd, tym emocje i euforia armii zaczęły opadać. Jadąc przez las, rozglądali się uważnie, a niektórzy zaczęli nawet popatrywać nieufnie na jadącego z przodu z księżną rycerza.
    Ale bór się skończył i nie wyskoczył na nich żaden potwór ani upiór. Poweseleli nieco, jednakże znów opadły ich wątpliwości, kiedy wjechali w niegościnną krainę umarłych.
    - Naprzód! – Terhys popędził konia.
    Stanęli wkrótce przed ponurym miastem, nad którym kłębiły się nienaturalne, czarne opary. Szczyty murów ozdabiały ludzkie i zwierzęce czaszki, poukładane z zadziwiającą symetrią.
    Na ten widok nawet Adelaide zbladła.
    Podjechali do bramy.
    - Zaczekajcie tu – odezwał się Rycerz Śmierci i skierował konia w pobliże okratowanego okienka umieszczonego w murze.
    Zastukał w nie. Po chwili w otworze ukazała się łysa głowa z błyskającymi w ustach kłami.
    - Czego? – warknął strażnik. Natychmiast jednak poznał Voldena.
    - Tamci to kto? – wampir nie musiał wychodzić z budki, żeby wiedzieć, że Terhys nie jest sam.
    - Żywi. Wojsko z Verkhen. Na polecenie Sandro. Włos z głów im spaść nie może, mają nas wspomóc.
    - Dobra, wjeżdżajcie. Żywo tam, otwierać! – wrzasnął do sług, znajdujących się poza zasięgiem wzroku rycerza.
    Wewnątrz Adhwydd prezentowało się równie ponuro, co na zewnątrz. Centralnym punktem miasta był pałac, zbudowany z czarnego, niezidentyfikowanego materiału, co ciekawe, nie wyróżniał się na tle innych budynków. Obok niego przycupnęła mała świątynia i szkoła magów w jednym.
    Minęli cmentarz. Żołnierze zadrżeli, widząc, że groby nie były utrzymane w porządku, ale rozkopane. Z kolejnego budynku, wyglądającego jak dwór, doszły ich upiorne chichoty. Przyspieszyli konie i stanęli przed zamkiem Sandro.
    - Pani – odezwał się Terhys Volden. – Zapraszam do środka.


    ***

    Zaprowadził ją do komnaty, gdzie rezydował władca. Adelaide poczuła, jak włosy stają jej dęba na widok nekromanty. Jego twarz przypominała trupią czaszkę, a szata nie ukrywała niesamowitej chudości. Zachowuj się, upomniała się w duchu, jesteś księżną, nie strachliwą dziewką.
    - Pani Adelaide z Verkhen – przedstawił ją rycerz. – Mój pan, Sandro.
    Mężczyzna pokłonił się.
    - Zaszczyt to dla mnie, że sama się pofatygowałaś w odpowiedzi na moją prośbę – jego głos był suchy i nieprzyjemny.
    - Cieszę się z wzajemnością. Przejdźmy do rzeczy. Moi ludzie i ja są tutaj, by pomóc wam w walce ze złotym smokiem. Nasze miasto również ucierpiało. Z tym, że smok był czarny.
    Sandro spojrzał na nią zdumiony i zbliżył się. Zadrżała.
    - Przepowiednia? – wyszeptał jej do ucha.
    - Obawiam się, że tak – odparła.
    - A więc będzie jeszcze jeden smok.
    - Oberżysta w tawernie – powiedział głośno – został powiadomiony o waszym przybyciu i czeka na was. Terhysie...
    - Panie – skłonił się rycerz. – Pani, pozwól, że odprowadzę cię do twych żołnierzy.
    Sandro nie obejrzał się za nimi.


    ***

    Następne kilka dni nekromanta i księżna spędzali ze sobą, poszukując w księgach odpowiedzi i wskazówek, co do możliwości pojawienia się smoka. Volden i Trzydziestka ćwiczyli walkę, by nie wyjść z wprawy. Wojacy przyzwyczaili się już do Adhwydd a i mieszkańcy nie zwracali na nich uwagi.
    Na jedzenie w tawernie „Pod Szkieletem” nie narzekali, łóżka również były wygodne. Właścicielem był, niespodziewanie, żywy człowiek, pochodzący z południowej Erathii, więc dzięki niemu czuli się prawie jak w domu.

    ***

    - Kyrel. Tam muszę się udać. To bastion, którym włada moja przyjaciółka, Merka. Z tego, co udało nam się odkryć, następny atak smoka będzie miał miejsce właśnie tam. Nie – podniosła rękę, uciszając Trzydziestkę. – Wy zostajecie tutaj. Taka była umowa. Ja i pan Volden udamy się do nich sami. Okolice są spokojne, więc nie będę was potrzebowała.
    - Tak jest, pani – zaszemrali wojownicy.



    Rozdział 4


    Wyjechali wczesnym rankiem. Pod wieczór ujrzeli zabudowania Kyrel. Górzysta pustynia skończyła się, a ich oczom ukazał się gęsty las.
    - Czas naszej wędrówki wydłuży się chyba do jutrzejszego poranka. - odezwała się Adelaide.
    - Czemuż to, pani?
    - Bo nasze… przepraszam, mój koń musi trochę odpocząć, a i mi nie zaszkodzi się przejść po lesie, który tak uwielbiam - uśmiechnęła się do Rycerza Śmierci. Zgrabnie zeskoczyła ze swojej klaczy i złapała ją za uzdę. Terhys zsiadł ze swojego konia.
    - Wam pewnie nie to zrobi różnicy. – powiedziała księżna.
    - Owszem, nie zrobi. Ale nie wypada jechać na koniu, kiedy dama schodzi ze swojego.
    - Nie wiedziałam, że nieumarli stosują się do zachowań rycerskich. Może tylko ty, Terhysie, tak się zachowujesz?- spytała.
    Volden zmieszał się. Nie wiedział co powiedzieć. Dodatkowo rozpraszało go otoczenie. Wszystko tu było takie… bajkowe. Wszelkie odcienie zieleni i brązu, strumyki, które w jakiś sposób działały kojąco. I mgła, która dodawała mistycyzmu całej krainie. Nie rozumiał, co pani Adelaide widzi dziwnego w tym zachowaniu. Dla niego była to norma. Kiedy był rycerzem na dworze Gryphonhearta, miał opinię najbardziej szlachetnego i dwornego, w pewnym sensie z powodu zachowywania etykiety względem pań. W Adhwydd nikt nie zwracał na to uwagi.
    - Słyszysz?- zapytała w pewnym momencie księżna.
    - Co, pani?
    - Szept wypowiadanych zaklęć. - Delikatny wiatr zaczął czesać trawę i targać liście drzew. Terhys sięgnął po miecz.
    - Nie bój się pani, poradzimy sobie – powiedział.
    - Och, nie ma czego się bać. Rozpoznaję te zaklęcia - Odwróciła się do niego i uśmiechęła.- To Mephala.
    - Nigdy o niej nie słyszałem.
    - Więc już usłyszałeś. Spotkamy się z nią pod Drzewem Wiedzy. A teraz, Mephala pomoże nam swoją wiedzą. – Liście, które wcześniej zerwał wiatr zaczęły tańczyć wokół nich, spowiła ich srebrna mgła. I nagle wszystko się uciszyło. – Dosiądź konia, będą szybciej biegły.
    - Magia?
    - Tak Terhysie, to magia.

    ***

    Drzewo Wiedzy było ogromne. Miało gruby pień i szeroko rozłożoną koronę. Początkujących magików uczyło jak posługiwać się zdobytą wiedzą. Przycupnęli koło wystających korzeni drzewa. Klacz Adelaide pasła się na łące, która ich otaczała, a koń Voldena jak zawsze sztywno stał koło swojego pana.
    - Adelaide! - zza drzewa wyłoniła się wysoka elfka. Długie brązowe włosy upięte miała w warkocz. Ubrana była w zieloną tunikę i takiego samego koloru spodnie. Wizerunku dopełniały wysokie ciemne buty i przewieszony przez ramię łuk. Twarz Mephali miała ostre, szlacheckie rysy. Brązowe oczy zawsze skupione i czujne.- Czekaliśmy na ciebie! Co cię do nas sprowadza?
    - Niestety, Mephalo, nic dobrego. Przepowiednia Adresiusa. – odparła księżna. - Nasze miasta zaatakowały dwa smoki. Adhwydd – Złoty, a Verkhen – Czarny. Obawiamy się, że trzeci zaatakuje Kyrel. – Ciemnowłosa elfka uniosła brew w niemym pytaniu.
    - Zaprowadź nas do Merki jej wszystko wyjaśnimy.- Mephala przyglądała się jakiś czas Terhysowi. – To Terhys Volden, Rycerz Śmierci, to on powiedział mi o Złotym smoku. – Adelaide wyjaśniła w skrócie o zmianach jakie miały miejsce, o połączeniu armii i znalezieniu wskazówek dotyczących trzeciego smoka.
    - Za mną.


    Interludium


    Szpiedzy. Przydają się prawda? Wiesz dokąd wybierają się Adelaide Tyaja i Terhys Volden. Wiesz, że spotkają się z najlepszą elfią taktyczką. Zdajesz sobie sprawę, że połączenie tych trzech osobowości może stanowić duże zagrożenie dla ciebie i twoich maleństw. Cóż masz czynić? Kogo o to pytasz, Adresiusie? Siebie? A może swoje sumienie? Tak, lubię cię dręczyć, siać w twojej głowie wątpliwości, szydzić, śmiać się z ciebie. Ironizować. Paranoja? Rozdwojenie jaźni? Czyżby ci to przeszkadzało? A może traktujesz mnie, sumienie, jako doradcę? Co zrobisz? Zaskoczysz ich? Czym? Wiesz, że wiedzą o trzecim smoku, ale nie zdają sobie sprawy że zaatakować Kyrel mogą wszystkie twoje dzieci. Nie boisz się ich stracić? Przecież Kyrel to Bastion! Tam mieszkają dziesiątki smoków! Myślisz, że ich zaskoczysz? W księgach znajdujących się w Adhwydd nie podane jest dokładne pojawienie się smoka, więc jak chcesz tego dokonać? Trzy smoki… Trzy smoki.. Trzy smoki.. Co, teraz wszystko będziesz myślał po trzykroć? Boisz się je stracić prawda? Zaryzykuj. Zrób to. Może stracisz wszystko. Może nie stracisz nic.

    LINK
  • ...

    Hego Damask 2008-01-13 15:29:00

    Hego Damask

    avek

    Rejestracja: 2005-05-28

    Ostatnia wizyta: 2024-11-22

    Skąd: Wrocław

    -Rozdział 5

    Główne miasto, Kyrel, tętniło życiem. Taki widok pozwolił Adelaide zapomnieć na jakiś czas o troskach własnej siedziby. Osada domów, gdzie na podwórku bawiły się małe elfie dzieci z młodymi Centaurami. Dalej znajdowała się karczma, z której dochodziła wesoła melodia, śmiechy i śpiew. Przed karczmą siedzieli pijani krasnoludowie. Bardzo daleko widać było góry ze smoczymi grotami. Spowijała je mgła, dlatego nie można było dostrzec żadnego ze smoków. Z niższych partii gór wypływał wodospad. Wpadał on do dużego jeziora, z którego wodę piły Jednorożce i Pegazy. Mephala prowadziła ich do najwyżej znajdującej się jedynej kamiennej budowli. Na dziedzińcu czekała na nich Merka. Ubrana była w białą, długą, zwiewną suknię, długie blond włosy były rozpuszczone. Jej brązowe oczy śmiały się, tak samo jak cała twarz.
    - Jak miło Cię widzieć Adelaide! Proszę, wejdźcie do środka, pewnie jesteście zmęczeni.
    - Wybacz, droga Merko, ale przybywamy ze złymi nowinami.
    Twarz pani bastionu nabrała poważnego wyrazu.
    - Nalegam, wejdźmy do środka.- W drodze do głównej sali audiencyjnej Terhys, Mephala i Adelaide opowiedzieli wszystko, czego dowiedzieli się na temat przepowiedni.
    - Mam pomysł – odezwała się jasnowłosa elfka, kiedy skończyli swą podróż. – Zapytajmy o radę Starszego Złotego Smoka. Astre!- zwróciła się do niewysokiego rudowłosego elfa.- Idź do grot, dowiedz się, czy Starszy nie odpoczywa.
    - Tak pani - odparł jednym tchem i popędził co sił w nogach.
    Po jakimś czasie wrócił
    - Kolgor oczekuje was.

    ***

    Jaskinia, w której się znaleźli, była ogromna. Ze stalagmitów kapała woda, im głębiej, tym bardziej czuło się przenikliwe zimno. Gdyby nie umieszczone w ścianach pochodnie, trudno byłoby się zorientować, którędy iść, jako że grota posiadała wiele rozgałęzionych odnóg. Tam, gdzie nie było widać żadnych świateł, należało nie wchodzić – tak podpowiadała logika.
    Astre i jego pomocnicy otworzyli olbrzymie, mosiężne wrota. Za nimi znajdowała się sala, oświetlona jeszcze większą niż korytarz liczbą pochodni. Rzucały one refleksy na ciemne jezioro, stanowiące centralny punkt siedziby Kolgora. A za wodą...
    Terhys westchnął mimo woli. Kiedy złoty smok zaatakował Adhwydd, wszystko działo się zbyt szybko, by mógł przypatrzeć się stworowi. Teraz miał okazję podziwiać jego krewniaka.
    Leżał na kamiennej podłodze, jego łuski lśniły w blasku świateł. Skrzydła miał złożone na grzbiecie. Uniósł się. Był potężny, tak potężny, że niemal dotykał sufitu jaskini. Opuścił głowę i wpatrywał się w stojącą przed jeziorem grupę.
    - O potężny Kolgorze – Merka zgięła się w ukłonie. – Wspomóż nas radą. Oto smoki zaatakowały Adhwydd i Verkhen, a wkrótce kolejny może napaść na Kyrel. Czy wiesz, kto może być na tyle silny, by kontrolować twoich braci?
    - Co o nas wiesz? – gad spoglądał na Terhysa. Jego głos rozlegał się w umyśle, nie wydobywał się na zewnątrz.
    Rycerz zreferował to, co wyczytał w księdze Adresiusa.
    - To prawda – odparł Starszy. – Żyję jednak wystarczająco długo, aby zdradzić wam – poruszył głową ogarniając ich wszystkich spojrzeniem swych nieruchomych oczu – że byłem jednym z tych, którzy zostali schwytani, dawno temu. Adresius dowiedział się ode mnie o tym, jaka była niegdyś smocza rasa. Popełniłem błąd, ufając mu i opowiadając wszystko, co wiem. Myślałem, że owego starca naprawdę interesuje nasza historia. Teraz, przyjaciele, wiem, że to nieprawda. Uciekłem i próbowałem ostrzec innych. Za późno.
    - Co masz na myśli? – spytała zdumiona Adelaide.
    - On chciał zdobyć władzę nad nami. Mieć smoki na każde skinienie. Wypuściłby całą armię, by splądrowała świat, a kiedy ludzie i inne rasy zwróciliby się do niego o pomoc, wtedy łaskawie by je odwołał, uzależniając Erathię od siebie, gdyż nie pozabijałby swych skrzydlatych sług, o nie. Wypuściłby je ponownie, jeśli dostrzegłby zaczątki buntu.
    - Ale kto kontroluje smoki obecnie? – spytał Terhys. – Półtora roku temu doszły mnie wieści, że Adresius zmarł, więc to nie może być on.
    - Dlaczego twierdzisz, że nie może? Czy nie stoisz tu przede mną ty, który również nie żyjesz?
    - Na bogów! – wyszeptał Rycerz Śmierci.
    - Jestem zmęczony – głos Kolgora wycofywał się z ich umysłów. – Powiedziałem wam, co wiem.
    - Dziękujemy ci, Starszy – Merka pokłoniła się i gestem nakazała im opuścić jego leże.





    ***

    - A zatem to Adresius – Adelaide patrzyła na elfkę i Terhysa. – Zatem nie mamy innego wyjścia, jak go powstrzymać. Merko, oprócz jaskini Kolgora widziałam niedaleko mniejsze groty. Kto w nich mieszka?
    - Inne smoki. Zielone. Są jeszcze młode, ale waleczne. Gdybyście kiedyś potrzebowali ich pomocy, weźcie to – zdjęła z szyi medalion, przypominający płomień. – Wystarczy, że pomyślicie o nich, a przylecą na wezwanie.
    - Dziękujemy ci. Udamy się teraz z powrotem do Verkhen. Być może uczeni z tamtejszej akademii będą wiedzieli coś o Adresiusie.
    - Do zobaczenia – uśmiechnęła się pani bastionu.
    Nagle do komnaty weszła Mephala, uzbrojona w łuk i ubrana w lekką, elfią kolczugę. Na jej twarzy widać było wzburzenie.
    - Pani, czy pozwoliłaś Astremu wyjechać?
    - Nie, za chwilę miałam go wezwać, dlaczego pytasz?
    - Widziałam, jak osiodłał konia i pomknął na zachód, w stronę gór.
    - Co?!
    - Obawiam się – rzekł Volden – że miałaś przy sobie, pani, szpiega.
    Zanim Merka zdążyła powiedzieć słowo, elfia łuczniczka przejęła inicjatywę.
    - Za mną! Nie mógł ujechać daleko!
    Pokłonili się i wypadli z komnaty. Adelaide dziwiła się, że ona, księżna, przestaje zwracać uwagę na swoją pozycję i pędzi razem z nieumarłym i elfką za domniemanym szpiegiem. Roześmiała się w głos.


    ***

    Wypadli z miasta. Tropicielka zatrzymała ich po kilkunastu milach. W błocie widać było odciski końskich kopyt.
    - Przejeżdżał tędy.
    Nagle Adelaide wskazała ręką na pobliski krzak. Zeskoczyła z konia i podeszła do niego. Po chwili odwróciła się, trzymając w ręku kawałek materiału.
    - Kawałek jego płaszcza – powiedziała Mephala. – Jesteśmy na dobrym tropie.
    Znaleźli go na skraju lasu, z mieczem zanurzonym w jego brzuchu. Jego ciało przechodziły drgawki. Podbiegli do Astre.
    - U.. uciek… on uciekł… - widać było, że mówi z wielkim wysiłkiem. Adelaide przyłożyła dłonie obok jego rany, zaczęła wypowiadać zaklęcie. - Nie… za… późno… gońcie…- jego ciało zesztywniało na moment w ostatnim skurczu. Astre wyzionął ducha.
    - Jeśli to nie on, to kto?- spytała Mephala.
    - Nie możemy być pewni. –Terhys wyciągnął miecz tkwiący w martwym ciele.- Wydaje się, że ostrze pochodzi z podziemi… ale szpieg mógł je kupić na bazarze, albo pchlim targu. Nie ma innych śladów.
    - W takim razie, niech ten kto nas szpieguje, myśli, że nie spodziewamy się jego pojawienia czy ataku. Jedziemy do Verkhen.
    Od ataku czarnego smoka, Verkhen odbudowało prawie wszystkie swoje straty. Adelaide cieszył ten widok. Gdy wjeżdżali do miasta, poprosiła by Mephala i Terhys udali się do zamku. Sama natomiast pojechała do koszar, aby poinformować kapitana, że Trzydziestka została w Adhwydd. Kretz kręcił głową z powątpiewaniem. Nie ufał Sandro, niemniej jednak obiecał powiadomić rodziny żołnierzy o sytuacji.
    Kilka następnych dni spędzała w bibliotece szukając, a następne interpretując przepowiednie Adresiusa. Niczego nowego z nich się nie dowiedziała. Była zmęczona. Delikatnie zamknęła starą księgę z pożółkłymi stronami. Przeczesała czerwone pukle kręconych włosów i westchnęła.
    - Musisz odpocząć- zza pleców dobiegł ją głos Mephali.- Pojutrze wyruszamy, musisz być wypoczęta. Ne dowiesz się już nic z tych ksiąg, które przez ostatnie dni czytałaś. Strzępki informacji które mamy muszą nam wystarczyć. – elfka uśmiechnęła się do niej. Brązowowłosa kobieta rzadko się uśmiechała, ale kiedy już to robiła, widok był cudowny.
    - Chyba masz rację, pójdę spać. Ty też się połóż
    - Nie martw się o mnie, przyjaciółko – łuczniczka położyła dłoń na ramieniu księżnej. - Dobrej nocy.
    Dwa dni później księżna szykowała się do podróży. Założyła na swoje drobne ciało srebrną zbroję, na nią zaś tunikę, maskującą pancerz. Za radą Mephali zamiast lekkiej zbroi założyła ciężką. Przygotowywała się tak w ciszy, gdy ktoś zapukał do drzwi jej komnaty.
    - Proszę.
    Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna w tunice i spodniach. W lewej ręce trzymał miecz, w prawej natomiast, tak zwaną Gwiazdę Poranną, lub inaczej morgenstern. Była to broń z typu broni obuchowej zakończona głowicą nabijaną kolcami.
    - Witaj Erysie, czego tutaj szukasz?
    - Pani, chciałem wręczyć ci, ten o to miecz – odparł.
    - Ależ ja nie muszę pożyczać go od ciebie, mam własny.- uśmiechnęła się do niego
    Pani, nalegam, ten miecz jest bardziej wytrzymały – z ukłonem wręczył jej broń.
    -W takim razie dziękuję. Możesz odejść.
    - Niestety, pani, została mi jeszcze jedna rzecz do zrobienia. – powiedział twardo. Adelaide coś zaniepokoiło w tym tonie.
    - Tak, czego jeszcze sobie życzysz?
    Ręka mężczyzny zacisnęła się na morgensternie. Podniósł ją i wycelował w kleryczkę. Kobieta cudem uniknęła ciosu, upadła na łóżko i przetoczyła się na drugą stronę. Erys ponownie uderzył gwiazdą poranną, ale tym razem w łóżko, jakby chciał wyładować swój gniew. Tjaya krzyknęła. Sięgnęła po miecz. Wyskoczyła zza swojej tymczasowej ochrony. Szybko wypowiedziała zaklęcie i w stronę zdradzieckiego dworaka poleciała ognista kula o średnicy jednej stopy. Kula odrzuciła mężczyznę. Rycerz szybko otrząsł się z szoku. Podniósł się z ziemi w oka mgnieniu i zrzucił z furią na kobietę. Zamachnął się i z całej siły trafił Adelaide w brzuch.
    Czas zwolnił tempo, wszystko działo się tak powoli. Poczuła smak krwi w ustach. Zamglonych wzrokiem spojrzała w oczy napastnika i dostrzegła w nich… satysfakcję. Życie przeleciało jej przed oczyma.
    - Pani! - jakiś krzyk i już nic więcej nie pamiętała.


    Interludium

    Szpieg cię zawiódł? Och, ależ nie użalaj się nad sobą. Przewidywałeś to. Wiedziałeś, że dowiedzą się prawdy od Kolgora. Pocieszać się możesz tym, że nikt.. prócz oczywiście twoich szpiegów, nie wie gdzie masz swoją kryjówkę. Cóż masz zrobić? Czyżbyś się bał? Ty? Nie rozśmieszaj mnie Adresiusie. Jakim człowiekiem musisz być, skoro twoje własne sumienie ma humor? A może ja jestem cząstką ciebie? Tą, która przestała istnieć dawno temu? Myślisz co z robić z Adelaide? Zabić? ...zabić?... zabić? Głupku! To nie ja! Nawet nie ty! To twój sługus! Odezwij się do niego!
    - Tak… zabij.
    I myślisz że to rozwiąże problem? Że reszta cię nie pokona? Że cię nie odnajdą? Starzejesz się, Adresiusie, starzejesz się. Ale wyeliminowanie przeciwnika to dobre posunięcie. Zabij… zabij… zabij.


    Rozdział 6

    Otworzyła oczy. Jednak żyję, czy może to już ten lepszy świat?
    Słońce wpadało do komnaty przez duże okno. W jego blasku dostrzegła jakąś postać.
    - Witaj księżno – to był głos Terhysa.
    - Kto to był i czego chciał? – chciała się podnieść, chociaż na łokciach, ale gdy poczuła ból w brzuchu, zaniechała czynności.
    - Odpoczywaj, pani. Nie wiemy kto to był, bo Mephala… przywitała go ciepło strzałami. Podejrzewamy, że to jeden ze sługusów Adresiusa.
    - Musimy być ostrożni. Jeśli ma szpiegów nawet na moim dworze, to może mieć ich wszędzie.
    Drzwi do komnaty otworzyły się i stanął w nich krzepki, ubrany w kapłańską togę krasnolud. Miał rudą brodę i zielone, spokojne oczy. Podszedł do Adelaide.
    - Pani, jeśli pozwolisz, chciałbym sprawdzić twoje obrażenia. Gdybyś mógł mi pomóc – zwrócił się do Voldena.
    Tyaja spojrzała z uśmiechem na nieumarłego, który wydawał się nieco skrępowany.
    - Czasem rycerski obyczaj musi ustąpić przed ratowaniem zdrowia niewiasty.
    Uzdrowiciel i Volden zdjęli z niej zbroję. Terhys podniósł ją lekko i położył na łożu, po czym skłonił się i opuścił komnatę.
    Zdjęła wierzchnią odzież. Krasnolud skrzywił się na widok paskudnego siniaka na brzuchu Adelaide.
    - Miałaś szczęście, pani, że ochroniła cię zbroja. Gdyby nie ona, musielibyśmy szukać nowej księżnej Verkhen – powiedział. Mimo szorstkości, wynikającej z akcentu, jego głos brzmiał ciepło.
    - To Mephala wpadła na ten pomysł. Będę musiała jej podziękować. – Skrzywiła się, kiedy uzdrowiciel wcierał w bolące miejsce szczypiącą w oczy i wiercącą w nosie maść. Następnie wyciągnął bandaż i przy pomocy pozbawionej niewygodnej zbroi księżnej owinął go wokół jej talii.
    - Jesteś prawdziwym mistrzem w swym fachu – popatrzyła na niego z sympatią. – Jak się zwiesz?
    - Gorn Ylesharn. Przyjechałem tutaj, by wspomóc moich braci w kapłaństwie, z Tatalii.
    - Przejeżdżając, widziałam też elfów, pomagających ludziom. Nieco różnili się od mieszkających w Verkhen. Wiesz coś o nich?
    - To uzdrowiciele z AvLee, do nich również dotarła wieść o smoku i nieszczęściach jakie sprowadził na wasze miasto.
    Czas na mnie, pani – wstał. – Uzdrowiciele mają większą władzę niż koronowane głowy, dlatego nakazuję ci odpoczynek przez kilka dni. Najlepiej tydzień. Nie – oświadczył, widząc, że Adelaide chce zaprotestować. – Nie ma mowy o podróży. Powiadomię twoje służące, kiedy należy zmienić bandaż i zostawię im maść.
    Skłonił się i wyszedł. Tyaja zaklęła i zacisnęła pięści na kołdrze. Tydzień lenistwa, a tymczasem smoki mogą zaatakować ponownie!
    Drzwi otworzyły się i do komnaty weszła Mephala.
    - Jak się czujesz? – spytała.
    - Gorn stwierdził, że siniak szybko się zagoi. Dziękuję ci za twoją radę, moja przyjaciółko – uśmiechnęła się. Po chwili jednak uśmiech zniknął. – Tydzień w łóżku, tak powiedział kapłan. Zdajesz sobie sprawę, co to oznacza w sytuacji zagrożenia?
    - Adelaide, uzdrowiciele mają większą władzę niż koronowane głowy – odparła elfka.
    Obie roześmiały się.

    ***

    Łuczniczka przeniosła się do komnaty Adelaide, gdzie czuwała nad jej snem i osobiście zmieniała bandaże. Terhys tymczasem dowiedział się od przybywających z Kyrel kupców, że czerwony smok napadł na ich miasto, ale Merka, zielone smoki oraz elfi łucznicy pokonali go. Łeb potwora ozdobił salę tronową władczyni. Ona sama jednak odniosła sporo ran. Jej życie wisiało na włosku.
    Wreszcie wieczny, jak się zdawało, tydzień, minął. Po uderzeniu morgensterna został tylko niewielki ślad.
    Adelaide nie czekała. Jeszcze tego samego dnia kiedy wstała z łóżka, nakazała rycerzowi i elfce uzupełnić zapasy i co koń wyskoczy pognali do Kyrel.


    ***

    Terhysowi z trudem udało się przekonać ją, by zatrzymali się w Adhwydd i odwiedzili jej żołnierzy. Jak do tej pory złoty smok nie zaatakował. Trzydziestka narzekała na nudę.
    Sandro odetchnął z ulgą, gdy dowiedział się, że czerwony gad nie żyje. Podobnie jak towarzyszący Adelaide Volden nie miał pewności, czy Adresius nie kontroluje większej ilości stworów, które w odwecie wypuści na Erathię.
    Zadeklarował, że gdyby zaszła taka potrzeba, wspomoże Verkhen tak jak ono Adhwydd. Tyaja przyjęła jego pomoc z wdzięcznością.


    ***

    Kiedy weszli do budynku pełniącego funkcję siedziby Merki, doznali niemal szoku. Nie na widok groźnie szczerzącego zęby smoczego łba, patrzącego znad tronu, ale władczyni. Z jej urody niewiele pozostało. Górną połowę twarzy zakrywała jej maska. Blond włosy wydawały się nieco nienaturalne. Gdy podeszła bliżej, dostrzegli, że nosi perukę.
    - Adelaide! – wykrzyknęła, padając przyjaciółce w ramiona. – Tak się cieszę, że żyjesz! Słyszałam, co stało się w Verkhen.
    - Bardziej się raduję, że ciebie zastaję żywą – odparła Tyaja. – Gdy Terhys przybył do mnie z nowiną, modliłam się, aby nic ci się nie stało!
    - Gdyby nie on, byłoby ze mną krucho – władczyni Kyrel wskazała na stojącego z boku krasnoluda w ciemnej szacie.
    - Gorn! – księżna podbiegła do niego i nie bacząc na nikogo, objęła go. – Jesteś cudotwórcą! Nie wiem, jak mam ci dziękować!
    - Kiedy usłyszałem o ataku smoka, nie mogłem stać bezczynnie. W Verkhen sytuacja uspokoiła się na tyle, że mogłem zjawić się tutaj, gdzie bardziej mnie potrzebowano. A przy okazji – zapytał surowo, chociaż jego oczy się śmiały – nie wstawałaś z łóżka przez tydzień?
    - Nie – odparła wesoło Adelaide. – Możesz zapytać Mephalę i Terhysa.
    - Czekaliśmy tylko na was – rzekła Merka. Na ich pytające spojrzenie dodała:
    - Nie mogłabym wydać uczty na cześć zwycięstwa bez moich przyjaciół.


    ***

    Mephala nie widziała jeszcze takiej uczty. Ogromna, jasno oświetlona komnata wypełniona była elfami, krasnoludami a nawet ludźmi. Merka siedziała w centralnym punkcie, natomiast po jej prawicy odpowiednio: Adelaide, Terhys, Mephala i na końcu Gorn. Stoły były suto zastawione. Rycerz Śmierci też jadł. I to ile! Jakby nie miał dna w żołądku. W sumie, pomyślała Mephala, jest Nieumarłym, nic w tym dziwnego. Kobieta obserwowała znajdujących się przy stole. Arystokracja, która składała się z elfów i ludzkich kleryków, jadła z należytą powściągliwością. Natomiast krasnoludowie oraz rycerze wręcz rzucali się na jedzenie, byleby tylko napełnić brzuchy. Prócz rozmów w sali rozlegały się dźwięki muzyki, wykonywanej przez stojących na podwyższeniu w głębi bardów
    Merka wstała i zastukała w kieliszek z winem. Sala ucichła.
    - Chciałabym wznieść toast… - wszyscy wstali z uniesionymi pucharami. - ..za moich przyjaciół, którzy powiadomili nas o smokach i przygotowali na wypadek nadejścia kolejnego. Tak, to prawda, ucierpiałam i ja, i wielu z was którzy się tutaj znajdujecie. Myślę jednak, że było warto. Nie wiemy nad iloma smokami jeszcze Adresius ma władzę, ale wiemy, że możemy je pokonać. Adelaide Tyaja, Terhys Volden, Mephala Eltiniel i Gorn Ylesharn zgodzili się odszukać Adresiusa i go pokonać. Jeśli będziemy mogli, wspomożemy ich. I nastanie pokój.
    - Za Adelaide! Za Terhysa! Za Mephalę! Za Gorna! - skandowali wszyscy.



    Interludium

    Zabili go! Jak oni mogli! JAK ONI MOGLI!
    Jak mogłeś pozwolić na to, Adresiusie? Coś ty narobił? Straciłeś swojego syna! Jesteś idiotą! Jedna elfia czarodziejka i jej armia pokonali twojego smoka! Jak mogłeś kazać mu lecieć samemu? Czemu nie wysłałeś pozostałych? Straciłeś go, rozumiesz? Myślisz, że on nadal żyje, że szpieg cię oszukał? Ależ, przecież wiesz o tym że Merka ozdobiła jego głową własną komnatę. Jego głową… teraz wiesz, co o tobie myślą, starcze. Wiedzą, że mogą cię pokonać. I ty o tym wiesz, że mogą się na to zdobyć. Och, przestań rzucać tymi książkami, patrz coś narobił. Cała komnata jest zawalona. Wyładowujesz gniew na książkach? Wyładuj go na nich. Jak to na kim? Przecież wiesz… na rudowłosej piękności z Verkhen, na rycerzu śmierci z Adhwydd, za doskonałej łuczniczce i krasnoludzie z Tatalii. Adresiusie… czyżbyś.. się bał? Nie rozśmieszaj mnie! Boisz się ich? To jak chcesz ich pokonać? Znowu podstęp? Stań z nimi oko w oko, twarz w twarz. Dobrze wiesz, że jesteś silniejszy od kleryczki. Masz strażników, którzy mogą zająć się resztą, a ty, będziesz się rozkoszował śmiercią Adelaide. Właśnie… strażnicy… a może znowu szpiedzy? Czyżbyś zamierzał zwabić ich do własnej kryjówki? Hmm… podoba mi się taka myśl. Przeanalizuj to jeszcze. Później. Teraz zaś posprzątaj ten bałagan.


    Rozdział 7

    Adelaide wyszła na balkon. Księżyc bił blaskiem, a gwiazdy świeciły jasno. Prawie jak wtedy, kiedy zaatakował czarny smok. Tylko miejsce się różniło. Tyaja zaczęła sobie uświadamiać, że walka ze smokiem to nie przelewki. Od pory ujrzenia Merki w tak tragicznym stanie, mimo, że Gorn robił co mógł, zaczęła obawiać się o losy drużyny. Liście drzew zaszeleściły. Mephala
    - Co cię gryzie Adelaide?
    - Adresius, zresztą dobrze o tym wiesz. –Tyaja popatrzała smutno, na wyższą od siebie elfkę. - boję się, że nie poradzimy sobie ze smokami. Widziałaś, jakie rany odniosła Merka. Martwię się o was.
    - Wiem, wiem. Myślę, że powinniśmy dowiedzieć się więcej od Kolgora. Nie wiemy, czy Adresius celowo nie pozmieniał w księgach wiadomości o smokach.
    - Tak, masz racje Mephalo, powinniśmy.

    ***

    Kolgor ponownie zgodził się ich przyjąć. Tym razem, był wypoczęty i poświęcił im więcej czasu. Adelaide wraz z przyjaciółmi dowiedziała się wiele ciekawych rzeczy o każdym rodzaju smoka. Z wielkim smutkiem stwierdziła, że jej znajomość Magii Ognia nie przyda się, ponieważ prawie wszystkie ze smoków są odporne na ogień. Doszła do wniosku, że będzie musiała poprosić Terhysa, żeby udzielił jej lekcji w walce wręcz.
    Starszy Złoty Smok skończył swoją opowieść.
    - Gdybyście kiedyś potrzebowali pomocy – rzekł na pożegnanie – pamiętajcie o podarunku Merki. Nie tylko zielone smoki potrafią walczyć.
    Czwórka wyszła z jego groty. Wyruszyli wieczorem. Planowali dostać się do Bracady, słynącej ze Szkoły Magii. Tam mogli dowiedzieć się, jaką mocą dysponował Adresius.



    ***

    Potworne gorąco. Konie padają. Jedynie rumak Voldena i on sam wydają się nie odczuwać żaru pustyni Bracady. Woda skończyła się kilka dni temu, noc nie daje ochłody. Bogowie, sprawcie, byśmy mogli ujrzeć Speward – stolicę tego przeklętego kraju.
    Adelaide spojrzała na wschód. Nagle krzyknęła, a przynajmniej chciała – z jej gardła wydobył się jedynie skrzek. Terhys podążył wzrokiem za jej wyciągniętą ręką.
    Ujrzał wyłaniające się zza rozpalonego horyzontu miasto. Obejrzał się na towarzyszy. Obszarpani, wycieńczeni, ze zlepionymi włosami, a w przypadku Gorna także brodą, z błyskami szaleństwa w oczach, przedstawiali upiorny widok. On sam czuł, że w każdym miejscu zbroi ma piasek. Zazdrościł czasem żywym, że mogli pozbywać się odzieży, kiedy chcieli. Rycerz Śmierci był związany ze swym pancerzem nekromanckimi czarami.
    Modlił się, aby nie była to fatamorgana. Pamiętał, jak Mephala ujrzała zarys miasta na pustyni. W ich serca wstąpiła nadzieja, która rozwiała się jak ów miraż. Od tamtej pory byli otępiali i poruszali się jak golemy – do przodu, byle do przodu; ku życiu lub na spotkanie śmierci.


    ***

    - Mistrzu! – imp, machając gwałtownie skrzydłami, wpadł do wieży Teriela, arcymistrza magii ze Speward. – Chodź szybko!
    - Czego chcesz, Viko? Nie mam czasu na twoje gierki! – młody mężczyzna był zirytowany. Jego chowaniec wielokrotnie wzywał go tylko dlatego, żeby pokazać mu jaki kamień znalazł, albo żeby arcymag pobawił się z nim w chowanego.
    - W mieście jest Rycerz Śmierci! – zapiszczał Viko – i krasnolud, i elfka, i ludzka kobieta. Oprócz niego wszyscy wyglądają jakby wypluło ich piekło!
    - Gdzie są? – na ozdobionej rzadką brodą twarzy czarodzieja pojawiło się zainteresowanie.
    - Żywymi zajmują się nasi uzdrowiciele, a na nieumarłego nałożono magiczne pęta, dopóki nie przyjdziesz i z nim nie porozmawiasz. Twierdzi, że przybywają w pokoju.
    Teriel wstał. Mimo, iż miał dwadzieścia cztery lata, zasłużył na tytuł i splendory, którymi się cieszył, a które zawdzięczał niesamowitemu wręcz talentowi w dziedzinie Wiedzy. Niewysoki, szpiczastouchy, szczupły, często się śmiał, co łagodziło nieco przestrach i onieśmielenie jego pozycją.
    Szkoła Magii w Bracadzie cieszyła się opinią najlepszej w Erathii. Synowie i córki rodziców wszelkich stanów marzyli, żeby zostać jej uczniami. Arcymag był półelfem, pochodził z AvLee, z rodziny kupieckiej.
    Kiedy wyszedł na gwarną ulicę, od razu dostrzegł zgromadzony przed świątynią tłum. Ludzie i przedstawiciele innych ras wpatrywali się w Terhysa. Niektórzy z ciekawością, niektórzy zaś z przerażeniem i nienawiścią. Nie miał hełmu, mimo na pozór zwykłej liny, którą był związany, patrzył na ciżbę spokojnie i z lekkim uśmiechem.
    - Diabeł! – wrzasnął ktoś z tłumu. W kierunku rycerza poleciał kamień. Nie sięgnął jednak celu. Zawirował w powietrzu i bezpiecznie opadł na ziemię.
    Wszyscy odwrócili się i ujrzeli Teriela, który szedł w stronę strażników pilnujących nieumarłego. Rozstępowali się przed nim z szacunkiem.
    Półelf stanął przed człowiekiem. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
    - No, no. Nigdy bym nie przypuszczał, że ujrzę nieumarłego, który twierdzi, że przynosi pokój.
    - Adresius. Jestem tu z jego powodu.
    - Adresius nie żyje.
    - Ja również, a jednak stoję przed tobą – Terhys powtórzył słowa Kolgora. – Czy możemy porozmawiać na osobności? Jeśli to cię uspokoi, możesz nie zdejmować tych więzów.
    - Rad bym wiedzieć, kim jesteście ty i twoi towarzysze i dlaczego interesuje was zmarły uczony. Zgadzam się. Zaprowadźcie go do wieży – polecił strażnikom.


    ***

    - A więc tak przedstawia się sytuacja – Teriel pogładził się po brodzie. – Nie mam powodu, by ci nie wierzyć. Wybaczysz mi, mam nadzieję, że pozwoliłem sobie użyć magii do sprawdzenia twojej prawdomówności.
    Siedzieli naprzeciw siebie w gabinecie czarodzieja. Rycerzowi zdjęto więzy i podano posiłek. Woda, którą pił, smakowała jak najlepsze wino. To było prawdziwe błogosławieństwo po piekle pustyni.
    Czuł się nieco niezręcznie, kiedy pomocnicy półelfiego maga czyścili na nim zbroję. Zwykle, w Adhwydd, robił to sam. Na prośbę Voldena Viko udał się do świątyni, a po powrocie upewnił szlachcica, że Mephala, Adelaide i Gorn czują się lepiej. Arcymag zaś oświadczył, że po skończonej rozmowie nieumarły będzie mógł się o tym osobiście przekonać.
    - Czy wobec tego możemy liczyć na wsparcie bracadyjskich mistrzów? W czwórkę nie pokonamy smoków uczonego mędrca – słowo to podkreślił, nadając mu ironiczny wydźwięk.
    - Oczywiście. Dodatkowo wzmocnią was gryfy.
    Terhys skłonił się.
    - Jestem wdzięczny. Pozostał jeszcze tylko jeden problem. Nie wiemy, gdzie znajduje się kryjówka starego.
    - Przyjacielu, tak się składa, że mamy o niej wiadomości z najlepszego źródła: naocznego świadka okrucieństw Adresiusa. Przybył tutaj dwa dni temu. Powiedział, że popadł w niełaskę i bał się o swoje życie, gdyż jego pracodawca jest niezrównoważony psychicznie. Przyznam, że nie wierzyłem mu, podobnie jak tobie, że autor „Historyji smoków” żyje. Mieszka obecnie w zajeździe, gdybyś chciał się z nim spotkać.
    - Dziękuję za tą informację. Najpierw jednak odwiedzę przyjaciół.
    - Oczywiście – mężczyźni wstali i uścisnęli sobie dłonie.


    ****

    Cała trójka przebywała w przylegającym do świątyni szpitalu. Wypoczęci, w doskonałych nastrojach i już na nogach, powitali wchodzącego Terhysa.
    - Przyznam – stwierdził Gorn – że nawet ja nie potrafiłbym lepiej siebie wyleczyć.
    Rycerz, Adelaide i Mephala wybuchnęli śmiechem. Kobiety ubrane były w proste, przewiewne suknie z jasnego materiału, krasnolud zaś w niczym nie przypominał kapłana: Miał na sobie białą koszulę, brązowe skórzane spodnie i wysokie buty, przy pasie nosił zaś miecz.
    - Jest magiczny, przynajmniej tak twierdzą czarodzieje – powiedział, widząc zdziwione spojrzenie Voldena.
    - Mam nowiny odnośnie Adresiusa – rzekł rycerz.
    Wszyscy skupili się wokół niego.
    - Nie wiem czy to dobry pomysł ufać nieznajomemu – mruknął Ylesharn. – To może być pułapka.
    - Gdyby ów informator był nasłany przez starca, Teriel wyczułby, że mówi nieprawdę – zaoponował rycerz.
    - Skoro ktoś potrafi kontrolować smoki, może dysponować magią przechodzącą wyobrażenia i niewyczuwalną dla innych magów. Bądź ostrożny w rozmowie z tym strażnikiem – odparł niewzruszenie krasnolud.
    - Bądź pewien, że zapamiętam twoją radę.
    - Czy możemy iść z tobą? – spytała Mephala. – Nudzi mnie bezczynność i chętnie rozprostuję kości.
    - Chodźmy zatem.
    Czwórka opuściła świątynię, nie wiedząc jeszcze, jak spotkanie z tajemniczym mężczyzną przebywającym w zajeździe „Pod Gryfem” przybliży ich do kresu wędrówki.

    LINK
  • ...

    Valara 2008-01-13 15:30:00

    Valara

    avek

    Rejestracja: 2007-08-25

    Ostatnia wizyta: 2016-02-08

    Skąd: Jastrzębie-Zdrój

    -Rozdział 8

    Mephala, Adelaide, Terhys i Gorn stanęli przed drzwiami skromnej chatki.
    - Myślicie, że powie wszystko? – zapytała elfka.
    - Ja i tak bym mu nie wierzył. Jest w tym coś podejrzanego.
    - Drogi Gornie, zobaczymy co nam powie, a później zadecydujemy czy mówił prawdę czy nie, i czy mamy mu ufać. – powiedziała Adelaide.
    - Jak sobie życzysz, pani.
    Otworzyli drzwi. W pomieszczeniu zobaczyli człowieka. Jeżeli to coś człowiekiem nazwać można. Niski, z garbem, bez włosów, strach w oczach, poniszczona skóra i usta jakby ciągle wyciągnięte w bólu.
    - Nie zabijajcie mnie! – mężczyzna skulił się w kącie.
    - Nie zamierzamy -powiedziała Adelaide
    - Przynajmniej na razie – Mephala spojrzała z ukosa na Gorna – No co? Przecież żartuję – szepnął do niej.
    - Jak się nazywasz?
    - Nierv.
    - Zatem, Nierv, chcielibyśmy dowiedzieć się więcej o Adresiusie
    - Pani! On jest szalony! Przeprowadza eksperymenty na nas, karmi niektórymi z nas swoje smoki...
    - Ile ich ma?- zapytał Terhys
    - Widziałem dwa: złotego i czarnego.
    -Czemu mamy w to wierzyć ? – odezwał się podejrzliwie krasnolud.
    - Panie, wiem o atakach, wiem tym co się stało władczyni Kyrel, wiem..
    - Szpiedzy. Są wszędzie. A jeżeli Adresius kazał ci o tym mówić? – Ylesharn podszedł do Nierva, a ten skulił się jeszcze bardziej.
    - Nie, panie! Adresius mówił, że chce zaatakować Verkhen dwoma smokami na raz!
    - Łżesz!
    - Myślę, że on nie kłamie. - Czwórka obróciła się, w drzwiach stał Teriel.
    - Nie kłamię, nie kłamię. Mogę wam wskazać drogę do kryjówki Adresiusa. - Terhysie, proszę, zostań tutaj z nim i porozmawiaj odnośnie tego miejsca. Tymczasem, Adelaide, mógłbym cię prosić?- półelf popatrzył na nią i wyszedł z chatki. Tyaja podążyła za nim.

    ***

    Teriel wraz z Adelaide wyszli za bramy miasta.
    - Czyżbyś zamierzał zabić mnie na tej pustyni?- zażartowała Tyaja.
    - Oczywiście- zaśmiał się razem z nią. – Prawdę powiedziawszy, chcę zobaczyć co umiesz. Słyszałem, że ocaliłaś Verkhen dzięki znajomości Magii Ognia.
    - Ocaliłam, niestety, tylko niewielki kawałek. Wielu moich poddanych ucierpiało.
    - Co nie zmienia faktu, że wielu mimo wszystko, uratowałaś. – półelf uśmiechnął się do niej ciepło. Podniósł rękę, kiedy rudowłosa chciała coś dodać.- Wystarczy. Pokaż co potrafisz.
    Adelaide stworzyła na początek małą kule ognia. W międzyczasie wytłumaczyła arcymistrzowi magii, że potrafi również oślepiać, rzucać klątwami oraz naturalnie, zna zaklęcia obronne przed ogniem. Następnie pokazała swoją najlepszą umiejętność: ścianę ognia. Tym razem była nieco mniejsza i słabsza niż ta, którą Tyaja utworzyła by ratować poddanych.
    - To wszystko.
    - Wszystko? W takim razie, nauczę cię czegoś nowego. – Teriel stanął za nią, delikatnie złapał ją za przeguby. – Zapamiętaj jakie masz wykonywać ruchy.- arcymistrz zaczął poruszać Adelaide jakby była jego ramienia. Szeptał też zaklęcie.


    ***

    - … jego kryjówka znajduje się trzy portale stąd, w Deyji. Gdy już wejdziecie do trzeciego, musicie minąć dwa miasta, i iść na wschód. Po dniu drogi powinniście trafić w wąski tunel, musicie go przejść i na jego końcu jest jaskinia. To tam. – Nierv, był nieco bardziej spokojny niż na początku, ale dalej patrzył podejrzliwie na Terhysa i Gorna.
    - Ile zajęła ci droga?- spytała Mephala odchodząc od okna.
    - Dwa i pół dnia, pani
    - Tak mało? – powiedział zdziwiony krasnolud. - Podejrzane...
    - Panie, och, zlituj się!- Nierv padł na kolana - musiałem biec, cały czas, nie kłamię!
    - Uspokój się już. – rzekł surowo Gorn. Terhys wstał i zastąpił elfkę przy oknie, ona natomiast zajęła jego miejsce koło krasnoluda.
    - Więc jeszcze raz, czego możemy się spodziewać?- tym razem odezwał się Rycerz Śmierci.
    - Mówiłem już panie, wszystkiego!
    - Tak, to już wiemy. A może coś konkretnego? – w głosie elfki słychać było już zniecierpliwienie.
    Terhys patrzył tępo przez okno. Ile razy jeszcze będą musieli słuchać ciągle tego samego w kółko? Nagle, bardzo daleko, w górę wystrzeliła wysoka ściana ognia. Trwała tak kilkanaście sekund
    - Chodźcie zobaczyć! - wskazał kierunek. Mephala i Gorn podbiegli szybko do okna.
    - O bogowie…!-szepnął krasnolud.-Myślicie, że to Adelaide?
    - Nie mam pojęcia…-powiedziała Mephala. - Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
    Ogień zgasł. Dopiero teraz mogli dostrzec dwie ciemne plamki. Na pewno była to Tyaja i Teriel. Jedna plamka, jakby się zmniejszyła, upadła na kolana.
    - Chodźmy tam!

    ***


    - Dobrze ci poszło, Adelaide – pochwalił ją Teriel.
    - Czuję się… bardzo zmęczona.- uśmiechnęła się słabo.
    - Zawsze tak jest za pierwszym razem.- uśmiechnął się.- Teraz wrócimy do miasta, żebyś odpoczęła. Możliwe, że jutro też to przećwiczymy, byś była pewniejsza w wykonywaniu tego czaru.
    Zaczęli iść w stronę bramy miasta. Adelaide czuła że ma nogi z waty. Mimo to, starała się iść o własnych siłach. Nie wiadomo co ją czeka w przyszłości, musi sobie radzić sama. Ku nim, wybiegł Terhys, Gorn i Mephala.
    - Co to było?- spytał Volden.
    - Nowa umiejętność, której nauczyła się pani Adelaide.- odparł arcymistrz uśmiechając się.
    - Pani, pozwól że ci pomogę. Widzę że jesteś słaba.- Terhys wyciągnął ku niej rękę.
    -Dziękuje Terhysie, dam sobie radę – w tym momencie potknęła się.
    Rycerz Śmierci wziął ją na ręce. Tyaja krępowała się na początku. Ale, pomyślała, rycerz powinien damie pomagać. Zaśmiała się w duchu.
    - Czego się dowiedzieliście od Nierva?- odezwał się Teriel.
    - Powiedział nam o całej drodze jaką przebył, ale mnie osobiście nie chce się w to wierzyć. Droga była zbyt długa, żeby strażnik, nawet najbardziej wysportowany, a co dopiero upośledzony, nie mógłby przebyć tej drogi w dwa i pół dnia.- powiedział Ylesharn ostro.
    - Znaleźliśmy go na pustyni - rzekł arcymistrz, kiedy mijali bramę. - W jego torbie znajdowały się okruchy chleba.
    - I tak mu nie wierzę. –obstawał przy swoim krasnolud.
    - Osobiście ja też uważam to za dziwne, żeby tak szybko przebył drogę. Chyba że miał jakiegoś wierzchowca - odezwała się Mephala
    - Tak czy inaczej, ścigamy się z czasem. Musimy zaryzykować i sprawdzić to miejsce.- stwierdził Terhys.- Wyruszymy dziś wieczór.
    - Jutro .- Rzekł spokojnie Teriel.- Adelaide musi odpocząć.
    - W takim razie, Mephalo i Gornie, idźcie spakować nasze rzeczy, a ja zabiorę panią Adelaide do szpitala. - Krasnoludzki kapłan roześmiał się.
    - O co ci chodzi? – spytał rycerz.
    - Przecież nic nie mówię!- Gorn udał oburzenie.
    - Wystarczy że się śmiejesz. – Volden popatrzył na niego z ukosa, i wyminął go. Gorn uśmiechną się pod wąsem i poszedł w stronę świątyni której mieszkali.

    ***

    Nazajutrz byli już gotowi. Zanim wyruszyli, Gorn zostawił wiadomość Terielowi, żeby wysłał swoich magów do Verkhen, Adhwydd i Kyrel. Wolał mieć pewność, że w razie ataku smoków zamki tym razem będą przygotowane. Nadal nie wierzył Niervowi, ale jak powiedział Terhys, ścigają się z czasem.
    Zostawił arcymagowi również medalion Merki.
    Dzięki gryfom czas podróży skrócił się do jednego dnia. Lecąc, nie zauważyli niczego podejrzanego. Same pustynie, aż do trzeciego portalu. Długo schodzili do podziemi. Szli wyznaczoną przez zbiegłego strażnika drogą i nic nie znaleźli.
    - Czemu mam wrażenie że krążymy w kółko? – Odezwał się Terhys.



    Rozdział 9


    Berk Tankis, jeden z Trzydziestki, wychodził od płatnerza. Żołnierze Adelaide dogadywali się z nieumarłymi mieszkańcami Adhwydd doskonale. Kilku z nich rozpoznało w wojakach Sandro swoich poległych towarzyszy. Stan nie-śmierci nie przeszkadzał ani jednej, ani drugiej stronie. Pili w tawernach, ćwiczyli się w walce, rozmawiali.
    Nagle żołnierz przetarł oczy ze zdumieniem. Oto z nieba sfrunął majestatyczny gryf, na którego grzbiecie siedział odziany w jasną, powłóczystą szatę niemłody mężczyzna. Zeskoczył on zwinnie ze swego wierzchowca i spostrzegł Berka.
    - Witaj, przyjacielu – uśmiechnął się czarodziej. Tankis poznał bez trudu z kim ma do czynienia. – Czy mógłbyś wskazać mi drogę do pałacu władcy tego miasta?
    - Oczywiście. Idź prosto, skieruj się następnie w lewo. Powinieneś zobaczyć cmentarz – wzdrygnął się mimowolnie. – Kilka kroków od niego znajduje się rezydencja Sandro.
    - Dziękuję ci, żołnierzu. – Przybysz skierował się we wskazaną stronę, nagle zawrócił i przyjrzał się herbowi na ubraniu Tankisa. – Wybacz, że pytam, ale czy nie pochodzisz przypadkiem z Verkhen?
    - Tak jest – odparł zdziwiony mężczyzna. – Służę w oddziale zwanym Trzydziestką, podległym księżnej Adelaide. Moi towarzysze są ze mną tutaj, w Adhwydd.
    - I pewnie nudzi was bezczynność? – uśmiechnął się mag. – Już niedługo, przyjacielu. Możesz właściwie powiedzieć swoim kolegom, żeby ostrzyli miecze. Niedługo spotkacie się ze swoją panią i znów się jej przysłużycie.
    - Tak jest! – krzyknął entuzjastycznie Berk. – Dziękuję ci za wiadomość, panie!
    Po chwili zniknął we wnętrzu tawerny, a przybyły mistrz magii udał się do nekromanty Sandro.


    ***

    - Z polecenia Adelaide, naszej najjaśniejszej pani – obwieścił herold na głównym placu Verkhen – za dwa dni wszyscy zdolni do noszenia broni muszą udać się do miasta Adwhydd, gdzie armia nasza połączy się z wojskami Sandro...
    Wśród zebranych rozległ się szmer niedowierzania.
    -.... po czym – kontynuował niezrażony herold – połączone siły spotkają się niedaleko Kyrel. Dołączą do nich żołnierze z owego grodu i wyruszą do Deyji, gdzie stawią czoło smokom przeklętego Adresiusa.
    Zwinął rulon papieru i zszedł z podwyższenia, zostawiając ludzi zdumionych zasłyszanymi wieściami.


    ***

    Kilka dni później armia, jakiej Erathia jeszcze nie widziała, złożona z ludzi, elfów, krasnoludów, nieumarłych a nawet sporego kontyngentu goblinów, wyruszyła w drogę do przeklętego kraju.
    Wozy z amunicją, skonstruowane przez najlepszych inżynierów balisty, konie i latające nad głowami gryfy z Bracady tworzyły zaiste imponujące widowisko. Naczelnymi dowódcami zostali wybrani Sandro i kapitan z baraków Verkhen, Girka Kretz, który podejrzliwie patrzył na armię nekromanty. Póki co jednak, nie dawała ona powodów do niepokoju.
    Władca Adhwydd podjechał na swoim czarnym jak noc rumaku do Kretza.
    - Jutro dotrzemy do Deyji. Tobie zostawiam rozlokowanie wojsk.
    - W porządku. Upewnij się, że twoi, hmm, ludzie, pamiętają zaklęcia.
    - O to, przyjacielu – Sandro niemal wypluł to słowo – nie musisz się martwić.
    Zanim któryś z nich zdążył powiedzieć coś więcej, podjechał do nich elf, dowodzący oddziałem łuczników.
    - Pan Teriel mówi, że dostrzegł płaskowyż oddzielający nas od miejsca przeznaczenia.
    Arcymag wraz ze swoim bractwem obserwował okolicę z lotu gryfa.
    - Zatem popędź wojsko – polecił Girka. – Musimy pokonać tę część drogi przed nocą.
    - Tak jest! – elf odjechał, po czym zaczął wydawać rozkazy.


    ***

    Berk wzdrygnął się. Miał niejasne przeczucie, że ta wyprawa jest ostatnią, na którą udawał się z dwudziestoma dziewięcioma towarzyszami i nie miał na myśli tego, że Trzydziestka zostanie potem rozwiązana, a jej członkowie dożyją wieku starczego w poważaniu.
    - Coś taki ponury? – zapytała Dela Nirken, jedyna kobieta w oddziale. – Czeka nas chwała i splendor!
    - Albo śmierć – mruknął Tankis. Nie chciał, aby jego ciało zostało ożywione przez nekromantów, którzy jechali niedaleko, w swoim własnym gronie. Albo mu się wydawało, albo wszyscy członkowie połączonych armii byli pod czujną obserwacją magów z Adhwydd.
    Nirken spostrzegła, na kogo patrzy jej towarzysz.
    - Będą musieli obejść się smakiem – powiedziała z uśmiechem. – Przynajmniej jeśli chodzi o mnie, bo nie zamierzam skończyć jak... tamci. – Wiedział kogo kobieta ma na myśli. Wśród nieumarłych był jej brat.
    Berk odpowiedział uśmiechem i pocwałował naprzód, by zrównać się z żołnierzami.


    ***

    Rozbili obóz w ponurej, mrocznej krainie. Przyroda, mimo że bujna i rozkwitła, nie pozwalała na relaks. Armie wiedziały, że oto tutaj rozstrzygnie się przyszłość całego świata.

    LINK
  • ....

    Hego Damask 2008-01-13 15:31:00

    Hego Damask

    avek

    Rejestracja: 2005-05-28

    Ostatnia wizyta: 2024-11-22

    Skąd: Wrocław

    -Rozdział 10


    Stali przed litą skałą, w której nie było żadnego wejścia. Gorn popatrzył groźnie na Nierva. Ten począł szeptać coś i kreślić zawiłe znaki na skale. Po krótkiej chwili ukazały się drzwi.
    Weszli w ciemność, zapalając pochodnie. Szli długo, prowadzeni krętymi korytarzami przez strażnika. Terhys, który miał doskonały zmysł orientacji, zapamiętywał drogę.
    - Mijaliśmy już to miejsce - stwierdził nagle, patrząc na przypominającą głowę zwieńczoną rogami grupę skał.
    - Nie, panie, to tylko jedna z wielu takich formacji - oświadczył pewnym głosem Nierv. W kolejnej odnodze korytarza zatrzymali się. Stali przed drzwiami z brązu, przypominającymi te prowadzące do siedziby Kolgora.
    We wnęce znajdował się gong, w który uderzył ich przewodnik. Wrota otwarły się.
    Podświadomie spodziewali się ujrzeć to, co w smoczej jaskini. Jednakże pomieszczenie znacznie się od niej różniło.
    Oprócz stołu, półek z książkami, podobnego do tronu fotela i łóżka nie było w niej nic. Prawdopodobnie coś więcej znajdowało się w innym pokoju, do którego drzwi były uchylone.
    Po chwili ujrzeli gospodarza. Starzec był wysoki, gładko ogolony, pod jego czarną szatą widać było zarys mięśni, które świadczyły, że oprócz ćwiczenia umysłu, Adresius dbał również o swoje ciało. Niebieskie oczy wpatrywały się w przybyszów. Podniósł się z krzesła i uśmiechnął do swego sługi.
    - Bardzo dobrze się spisałeś - uśmiechnął się. - Spełniłeś swoje zadanie.
    Zanim drużyna zdążyła zareagować, czarownik wymruczał zaklęcie. Ciało Nierva zaczęło się topić, a procesowi towarzyszył przeraźliwy wrzask, podnoszący włosy na głowie.
    -Zamki odbudowane? – zadrwił Adresius.
    -Ty parszywy…- Gorn zacisnął ręce na swoim magicznym mieczu.
    - Ależ doprawdy… nie trzeba.- Adresius skupił wzrok na krasnoludzie i wykonał lekki gest ręką. Ylesharn poczuł jak jakaś siła podnosi go do góry i z impetem pcha na pobliską ścianę. Poczuł wielki ból i zemdlał. Adelaide, Terhys i Mephala błyskawicznie sięgnęli po swoje bronie. Łuczniczka strzeliła i o dziwo chybiła.
    - Nie pokonacie mnie. Jesteście za słabi. – autor „Historyji Smoków” wycelował palec w Adelaide. Z palca trysnął słup płomieni. Tyaja uskoczyła. Volden i elfka zrobili to samo. Władczyni Verkhen zdała sobie sprawę, że ten człowiek jest psychopatą o jakim mówił Nierv. Szybko skierowała dłonie w stronę swoich towarzyszy, wypowiedziała zaklęcie. Wokół nich pojawiła się obwódka ognia. Czar miał ich uchronić przed Magią Ognia. Rudowłosa skupiła się na Adresiusie. Posłała w jego stronę kule ognia. Mag bez problemu ją odbił. Przyjaciele z drużyny stanęli po jej bokach. Terhys stanął w obronnej pozie, Mephala zaś z naciągniętą cięciwą łuku.
    - Odważni jesteście, ale to wam nie pomoże.
    Czas się zatrzymał. Dobro kontra zło. Trójka, przeciw jednemu.



    ***


    - Przygotować się! – krzyknął Girka. – Nadlatują!
    Mimo zaskoczenia, wyszkolone armie natychmiast sformowały szyki. Przez cały poprzedni dzień czarnoksiężnicy zaklinali pociski do balist i strzały do łuków, kapłani modlili się o boską pomoc, a zwykli żołnierze spędzali czas ucztując i folgując swoim namiętnościom, gdyż wiedzieli, że większa część z nich nie zobaczy już kolejnych wschodów słońca. Toczyły się kości, wino przechodziło z rąk do rąk, niektórzy spędzali czas z kobietami lekkich obyczajów, które tradycyjnie ciągnęły za wojskiem celem podniesienia morale.
    - Stać! – zakomenderował nagle Sandro.
    Na niebie pojawił się olbrzymi złoty smok, obok niego zaś lecieli na gryfach czarodzieje z Bracady, więc nie był on jednym z potworów szalonego uczonego. Wszyscy patrzyli jak urzeczeni. Wylądował na pobliskiej równinie. Żołnierze spostrzegli, że arcymag Teriel podchodzi do niego i składa mu pokłon.
    - Kolgorze – rzekł półelf. – Dziękujemy ci, że przybyłeś ze swymi braćmi, by wesprzeć nas w tej walce.
    Głos, który rozległ się w umyśle każdego, przemówił:
    - Przez wiele lat rozpamiętywałem swój czyn. Teraz nadszedł czas pokuty. To ja wyjawiłem Adresiusowi sekrety smoków, dziś zaś odkupię swe winy.


    ***

    - Są! – okrzyk Bracadyjczyka na gryfie oderwał ludzi od widowiska, jakie obserwowali.
    Od strony gór nadlatywały dwa smoki – czarny i podobnie jak Kolgor, złoty. Nieszczęsny obserwator nie miał szczęścia. Został spopielony w mgnieniu oka.
    Kolgor wzbił się w górę. Wrogie gady dorównywały mu wielkością, jednak były zwinniejsze i młodsze. Rzuciły się na niego, zionąc ogniem i kwasem. Żołnierze natychmiast wystrzelili magiczne pociski, chcąc zwrócić uwagę przynajmniej jednego na kolejne zagrożenie, by stary smok mógł rozprawić się z przeciwnikami.
    Złoty potwór Adresiusa zapikował na obrońców. Ryknął przeraźliwie, kiedy jego skrzydło zostało przepalone. Bryznął kwasem. Żołnierze zwijali się w konwulsjach, krzycząc i wzywając medyków i kapłanów. Osłaniani przez towarzyszy, zostawali wynoszeni w bezpieczne miejsca, a zastępowali ich nowi.
    - Dalej! – krzyczał Sandro. – Nie ustawać!
    Sam atakował najpotężniejszymi zaklęciami magii śmierci. W pewnym momencie smok bryznął kwasem. Z trudem utrzymał się na nogach i odbił kłąb, zamieniając go w nieszkodliwy obłok pary.
    Girka rzucił się w stronę balisty, opuszczonej przez załogę. Załadował i wystrzelił, trafiając czarnego gada w oko. Czarny smok ryknął przeraźliwie i chciał rzucić się na kapitana, jednakże Kolgor uniemożliwił mu to, bluzgając ogniem.


    ***

    Wszyscy troje zaatakowali na raz. Mephala strzelała bardzo szybko. Terhys biegł w stronę Adresiusa, Adelaide używała raz po raz kuli ognia. Gorn dalej leżał pod ścianą, nie doszedł jeszcze do siebie. Mag-psychopata był bardzo wysportowany i sprytny. A te dwie cechy stanowiły niebezpieczną mieszankę. Unikał, odbijał lecące w niego pociski. Adelaide obawiała się, żeby Adresius nie użył czaru, który wyeliminował Gorna z walki. Nie zniosła by myśli, gdyby miała stracić Terhysa albo Mephalę… Musiała przyznać sama przed sobą, że przekroczyli granicę przyjaźni. To było coś więcej… Zauważyła, że jedna ze strzał elfki przeleciała milimetry przed oczami Adresiusa. Postanowiła, że to wykorzysta. Utworzyła dużo większa kule ognia i posłała ją w kierunku maga. Kula trafiła, czarodziej poleciał do tyłu. Nagle ściany małego pokoju przestały istnieć. Oczom wszystkich przytomnych ukazała się wielka jaskinia. Iluzja? Adresius musiał być jeszcze bardziej potężny niż mogliby sobie to wyobrazić. Nie będzie łatwo, pomyślała Adelaide. Skoro mag potrafił stworzyć taką iluzję, co jeszcze ukrywa? Szybko odzyskał równowagę, odepchnął czarem Terhysa, w stronę Mephali poleciała kula ognia. Elfka uskoczyła. Mimo to płomienie przypaliły materiał spodni w okolicy łydki. Odrzuciła łuk i wyjęła dwa sztylety zza pasa. Podbiegła do Adresiusa, wypowiadając wcześniej zaklęcie przyśpieszenia i zaczęła atakować. Mag wydobył zręcznie miecz z pochwy i parował jej ciosy. Zamachnął się i ku zdziwieniu Mephali nie uderzył. Wysunął dłoń w jej stronę, elfka poczuła jak leci do tyłu i uderza o coś twardego. Straciła przytomność.
    - Mephalo!
    Adresius wysunął rękę w stronę Terhysa, postąpił z nim tak samo jak z łuczniczką.
    - Terhysie! – śmiech maga-psychopaty odbił się echem od ścian jaskini. Adelaide zacisnęła dłonie w pięści. – Pożałujesz tego Adresiusie, pożałujesz.
    - Nie strasz mnie księżno, jesteś za słaba żeby mnie pokonać.- Mag zaczął wykonywać ruchy przywołujące zaklęcie. Tyaji te ruchy wydały się znajome… to musiał być czas, którego nauczył ją Teriel. Adelaide zaczęła wykonywać te same ruchy. Miała nadzieję, że tym razem jej organizm wytrzyma znacznie więcej niż podczas treningu. Dwa słupy ognia zderzyły się ze sobą. Po jakimś czasie, Rudowłosa zaczęła słabnąć. Ogień Adresiusa zaczął dławić ogień Adelaide. Kobieta nie wytrzymała, upadła na kolana. Mag zaprzestał wykorzystywaniu czaru. Podszedł do niej spokojnie. Zaśmiał się i uderzył pięścią w twarz. Tyaja upadła. Z jej ust poleciała strużka krwi.
    - Jakież to nie godne…dla księżnej… płaszczyć się przed kimś. Czyż nie? Upokarzające… ale, kto by się tym przejmował? Przecież zaraz zginiesz.- Adresius przerwał, chcąc by jego słowa dotarły do kobiety.- O nie, Adelaide Tyajo, nie umrzesz szybko. Nie za to, co zrobiłaś mi. I moim smokom.- w jego oczach pojawił się nieopanowany gniew. Wyciągnął dłoń przed siebie. Podniósł władczynię Verkhen za pomocą czarów.- Teraz ty… pocierp tak jak i ja cierpiałem kiedy zginął mój smok.- Wolną rękę Adresius skierował w stronę lewej nogi Adelaide. Zaczął szeptać zaklęcie. Tyaja poczuła przeogromny ból. Jakby.. łamanych kości…I znowu ten śmiech…. Łzy napłynęły jej do oczu.


    ***


    Tymczasem stary smok tracił siły. Jego skrzydła niemal cudem trzymały się ciała. W pewnym momencie jednak spadł na ziemię, a jego przeciwnik runął na niego. W desperackim ataku Kolgor zmobilizował resztki sił i wypuścił z paszczy potężny słup ognia. Rozległ się potworny ryk palonego żywcem gada.
    Jakby na sygnał, drugi gad poniechał obrońców i mimo, że poważnie ranny, podleciał na pomoc towarzyszowi. Było jednak za późno. Zwęglony korpus przeciwnika Kolgora leżał na ziemi, nie do rozpoznania.
    Stary złoty smok dogorywał. Niektórzy z tych, którzy stali bliżej, przysięgliby, że się uśmiechał.
    Kilka chwil później pod ostrzałem balist, magicznych ataków i zwykłej broni, drugi złoty smok dokonał żywota.

    ***

    Usłyszał jakiś krzyk. Otworzył leniwie oczy i zobaczył brudną, kamienną podłogę. Śmiech przeplatany z łkaniem. Poczuł ból w głowie.
    - Gdzie ja jestem? Co ja tutaj robię? - zastanawiał się Gorn.
    Podniósł głowę i skierował ją w miejsce, z którego dochodziły odgłosy. Adelaide? Czy ona lewituje? - pytał sam siebie. Skupił wzrok na ciemnej postaci przed Tyają.
    - Adresius? - krzyknął w myślach.
    Obok niego leżał Terhys. Krasnolud złapał go za rękę, użył swoich uzdrowicielskich mocy by go ocucić. Volden na początku zachowywał się podobnie jak Gorn. Chciał coś powiedzieć ale Ylesharn uciszył go gestem. Wskazał na Adelaide. Rycerz Śmierci zacisnął ręce w pięści. Gorn, wykorzystując nieuwagę Adresiusa i przy okazji ścigając się z czasem, szybko wytłumaczył szeptem Terhysowi swój plan. Gdy się podnieśli, Tyaja trzymała swoje gardło, jakby chciała ściągnąć niewidzialną pętlę. Musieli iść bardzo powoli, żeby nie było słychać odgłosów ich kroków. Krasnolud przygotował się do ataku. Gorn uderzył maga po nogach. Ten wydał z siebie krzyk, stracił kontrolę nad Adelaide. Upadła na ziemię. Krzyk cisnął się jej na usta, ale przez brak powietrza nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku. Zemdlała. Gorn przygotował się na obronę ataku. Razem z Voldenem atakowali Adresiusa na przemian, ale ten bez problemu parował każdy z ich ciosów. Nagle strzała utkwiła w jego klatce piersiowej. To była Mephala. Autor „Historyi Smoków” popatrzył na strzałę ze zdziwieniem. Spojrzał na swoich przeciwników.
    - To koniec Adresiusie. Nie zabijesz nikogo więcej - odezwał się Terhys.
    Głowa starca potoczyła się po podłodze.


    Interludium

    „Powstrzymać zdolna go tylko jest garstka
    I ten, co dziedzictwo Gryfa w sobie trzyma”.

    Zawiodłeś mnie, starcze. Twoje nadzieje… marzenia…Twoja potęga… na nic… To koniec.

    LINK
  • ..

    Valara 2008-01-13 15:33:00

    Valara

    avek

    Rejestracja: 2007-08-25

    Ostatnia wizyta: 2016-02-08

    Skąd: Jastrzębie-Zdrój

    -Rozdział 11


    Terhys podbiegł do Adelaide.
    - Pani.. żyjesz?- głos miał zmieniony, taki… zatroskany.
    - Popatrzmy co my tutaj mamy…- Gorn podszedł do nich. – Złamana noga… nie za dobrze, macie coś utwardzającego? – Mephala podeszła do nich i podała Ylesharnowi swoje noże. Złapała Adelaide za rękę. Terhys zrobił to samo.
    - Ostrzegam może boleć – rzekł kapłan. - Aha.. jeszcze kawałek materiału..? Pani, pozwól że pożyczę trochę twojego płaszcza.
    Tyaja krzyknęła kiedy krasnolud nastawiał jej nogę. Elfka gładziła ją cały czas po głowie.
    - Resztę opatrzymy w zamku, tutaj nic więcej nie zrobię.
    Volden i łuczniczka pomogli rudowłosej wstać.
    - A co z Adresiusem?- Rycerz Śmierci wskazał głowę maga leżącą obok jego ciała.
    - Zostawmy go – rzekła elfka. – Niech ślad po nim nie pozostanie.
    Adelaide miała wielkie problemy z poruszaniem się. Terhys, mimo że bolało go całe ciało, znowu pomógł Tyaji niosąc ją w ramionach.


    ***

    Nie było radości w szeregach obrońców. Zbyt wielu poległo. Wkrótce nad doliną unosiły się słupy ognia ze stosów pogrzebowych. Na najokazalszym z nich leżał Starszy.
    Żołnierze z Kyrel przyklękali przed nim, oddając mu ostatni pokłon. Wielu miało łzy w oczach. Nie pochodziły one od gryzącego dymu.


    ***

    W chwilę później Terhys, Adelaide, Mephala i Gorn wyłonili się z wnętrza góry i skierowali do obozu. Nie było okrzyków radości. Stanęli w milczeniu, po chwili Ylesharn zaintonował krasnoludzką pieśń za zmarłych, sławiącą ich czyny.


    Epilog

    W miesiąc później, kiedy żałoba minęła a wojownicy wyleczyli swoje rany, królowa Katarzyna postanowiła wydać ucztę na cześć czwórki bohaterów, którzy zabili Adresiusa. Terhys, jak to rycerz, ubrał swoją zbroję, którą wyczyścił dzień wcześniej. Przeczesał ręką włosy i wyszedł ze swojej komnaty. Poszedł po Gorna, jak się z nim wcześniej umawiał. Krasnolud miał na sobie czerwoną tunikę w złote wzory. Przy boku, jak zawsze, wisiał jego magiczny miecz. Razem wyszli przed budowlę, w której mieszkali i czekali na Adelaide i Mephalę. Kiedy wyszły, Terhys ledwo co opanował się, by szczęka nie opadła mu z wrażenia. Elfka miała na sobie krótką, jasnozieloną tunikę sięgającą połowy ud i do tego wysokie brązowe buty. Włosy tradycyjnie upięła w warkocz. Nna twarzy gościł rzadko spotykany u niej uśmiech. Adelaide była ubrana podobnie. Zdziwiło to Voldena, bo podejrzewał, że jako księżna musi ubierać się w pewien określony sposób. Widocznie się mylił. Tyaja miała na sobie jasnoniebieską tunikę, takiej samej długości co Mephala, dodatkowo strój upiększały malutkie ogniki. Kompletu dopełniały białe buty. Kręcone czerwone włosy jak zawsze rozpuszczone i opadające na oczy. I uśmiech na twarzy.
    - To co, przyjaciele? Idziemy?- spytała elfka. Pozostali skinęli głowami.
    Droga do zamku była pełna mieszkańców miasta. Dzięki ustawionym odpowiednio pikiierom, Czwórka nie została stratowana. Ludzie i istoty innych ras witali ich okrzykami. Przed wejściem do zamku czekali na nich: Teriel, Sandro i Merka. Wszyscy byli uśmiechnięci. Nawet nekromanta. Weszli do ogromnej komnaty. Uklękli przed królową Katarzyną.
    - Powstańcie przyjaciele, zajmijcie swoje miejsca. - Katarzyna wstała, wzięła kielich z winem do ręki i wzniosła toast. – Za tą czwórkę, która pokonała najeźdźcę. Mam nadzieję…- Terhys przestał jej słuchać. Rozglądał się po pomieszczeniu i swoich towarzyszach. Jakiż to paradoks, że ludzie nie boją się już… przynajmniej teraz, nieumarłych.. Jego wzrok spotkał się z wzrokiem Sandro. Ten skinął mu głową, na co Terhys odpowiedział tak samo. Spojrzał na Adelaide. Uśmiechnęła się do niego.

    Adelaide cieszyła się ze zwycięstwa. Wiedziała jaką odwagą wykazali się jej żołnierze na powierzchni, kiedy ona walczyła z Adresiusem. Oby takie czasy nie nastały znowu, pomyślała w duchu. Uczta była wspaniała. Tyaja nie widziała jeszcze tyle gatunków jedzenia. Nałożyła sobie na talerz mięso i zaczęła jeść rękami. Dopiero po jakimś czasie uświadomiła sobie, że dostojnicy królowej Katarzyny patrzą na nią ze zdziwieniem. Zarumieniła się. Spojrzała na Mephalę, Terhysa i Gorna. Nigdy nie pomyślałaby, że kiedykolwiek będzie jadła rękoma i to dzięki najlepszym przyjaciołom. Popatrzyła na dostojników. Ci dalej wpatrywali się w nią osłupiali. Wytarła ręce w serwetkę i zaśmiała się w duchu.


    KONIEC

    dziękuje tym co to przeczytali i zostawili konstruktywną krytykę dziękuje Urthonie za to, że zechciał pisać to ze mną, wytykał i poprawiał błędy oraz za miłą rozmowę podczas pisania

    LINK
  • Niam.

    Włóczykij 2008-01-18 11:44:00

    Włóczykij

    avek

    Rejestracja: 2006-02-18

    Ostatnia wizyta: 2019-12-08

    Skąd: Las, trzecia gawra na lewo od starego dębu

    No cóż mogę rzec? Dobre, typowe (to nie wada!!!) fantasy. Wciągające w dodatku . Gratulacje! Bardzo mi się podobało. ;] (szczególnie że sam ostatnio trochę w herosów gram, tyle że V ;P)

    LINK

ABY DODAĆ POST MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..