Samo pytanie o postrzeganiu czy odbiorze Gwiezdnych Wojen z wiekiem, jest bardzo ciekawe, w sumie to temat rzeka, który głupio by było ograniczać jedynie do pierwszego razu czy konfliktu pokoleń. Tu polecam linki:
b.php?nr=4199
b.php?nr=166
b.php?nr=24981
b.php?nr=6730
b.php?nr=27761
Więcej nie chce mi się szukać
. A pewnie jest trochę rzeczy, choćby o tym, czy nowi fani powinni zacząć od starych czy od nowych filmów. A w tych co podałem, pewnie są tam też i rzeczy, których nie chce mi się powtarzać, więc właściwie rozpatrzę resztę z innego punktu widzenia w myśl słów "Gwiezdne Wojny wczoraj i dziś".
Wpierw zajmijmy się kwestią pokoleniową, bo ta jest zdecydowanie łatwiejsza. Tu mamy przede wszystkim kolosalną różnicę odbioru. Z kilku względów.
1. Warstwa wizualna. Gwiezdne Wojny były wizualną rewolucją, to nie ulega wątpliwością. Dlatego ludzie właśnie pamiętają imperialny niszczyciel gwiezdny i takie tam. Czegoś takiego nie widzieli. W przypadku nowej trylogii o nową jakością wizualną może poszczycić się tylko i wyłącznie Mroczne Widmo. Reszta owszem jest widoczny postęp, ale choćby sceny bitewne w konkurencyjnych filmach prezentowały co najmniej podobny poziom. Przez to zapamiętanie sagi nie jest tak wielkie w przypadku nowych części.
2. Osadzenie w realiach. Tu znów istnieje kolosalna różnica między 4 pierwszymi filmami, a 2 ostatnimi. Ogólna uwaga, niestety TPM zostało ogólnie źle przyjęte, ale pod wieloma względami ono na prawdę jest bliższe klasycznej trylogii niż AOTC czy ROTS. Ale wracając do punktu, te filmy były odbiciem swojej epoki, w klasycznej trylogii przede wszystkim walka z totalitaryzmem (czyli dla nie kumatych komunizmem), coś co było znane ludziom, co budziło ich lęk po jednej stronie kurtyny, a to samo oglądając po drugiej nadzieję i zachętę do dalszej walki. W Mrocznym Widmie mamy spokój - lata 1997-1999 to głównie lokalne wojny i faktycznie bardziej pamięta się tam firmy i technologie, niż konflikty. Stąd Federacja Handlowa będąca symbolem złego lobbysty, która dochodzi do takiej władzy, że decyduje się walczyć siłą. Z drugiej strony mamy ewidentny kryzys demokracji, bezpodstawne oskarżenia o korupcję i tak dalej. Ale już tu widać dużą różnicę, o ile w roku 1985 jak poszło się na TESB i widziało imperialnych, którzy kojarzyli się z wojskami sowieckimi (które nie raz stacjonowały rzut beretem od kina), kiedy widziało się te kolory i szarą rzeczywistość, nawet dziecko chwytało aluzję. W przypadku nieczystych zagrań na krawędzi biznesu i polityki, dziecko nie skuma subtelnych aluzji. Natomiast w przypadku AOTC i ROTS, pewne szanse zaprzepaszczono. Czemu GL nie chciał mocniej zaakcentować problemu klonowania? Tego nie wiem. Wiemy na pewno o innych rzeczach. Terroryzm. Trudno sobie bez niego wyobrazić AOTC, ale z drugiej strony trudno go tam też zauważyć. Wspaniały i aktualny temat, ale LFL stchórzył tym razem, nad czym osobiście boleję. Sam pamiętam czasy spoilerów przed AOTC (nie wiem czy nawet wtedy newsa o tym nie walnąłem), jak po 11 września 2001 z filmu wyleciała scena w której podczas pościgu pojazd wbija się w budynek. Nawet jeśli to był tylko pomysł, to doskonale obrazuje podejście do trudnych tematów, George i jego ekipa wycofała się. Zabrakło im jaj. Ale tu chyba ważną rolę odgrywa też wiek. Podobnie widać poziom zaangażowania u Spielberga - jak się porówna dwa fenomenalne filmy "Listę Schindlera" i "Monachium". Drugi nie umywa się do pierwszego i mimo trudnego tematu, raczej koncentruje sie na bezpieczniejszych w tym czasie aspektach.
3. Język pokolenia. To kolejna istotna kwestia. Joseph Campbell mówił, że każde pokolenie potrzebuje swego mitu, bądź jego reinterpretacji, tak by była ona opowiedziana językiem które te pokolenie rozumie i realiami, które do niej przemawiają. Z punktu widzenia monomitu, obie trylogie w wielu aspektach są tą samą opowieścią, tylko inaczej zinterpretowaną. Ale też inaczej opowiedzianą. Stare epizody są zmontowane w sposób bardziej "klasyczny", choć nowoczesny jak na swoje czasy. Nowe, zwłaszcza od AOTC nie trzymają się sztywno reguł. Choćby tego, że po napisach początkowych kamera idzie w górę, nie w dół, oraz to, co mnie swego czasu bardzo bolało w AOTC, a mianowicie fakt, że nowi bohaterowie nie są wprowadzani przez starych, już znanych. (Jango i Zam. W poprzednich filmach na początku poznajemy dwójkę bohaterów a ta wprowadza kolejne postaci, lub później wprowadzone postaci wprowadzają jeszcze inne. Lucas się mocno tego trzymał, choć trzeba to zauważyć, jak jest scena z nowymi, a nie ma starych, to wtedy one zazwyczaj tam wchodzą. W TESB i ROTJ jest o tyle inaczej, że od razu znamy pewne postaci, ale też nie ma wprowadzenia nowych bez ich udziału). Tyle, że to archaizmy, film powinien być szybszy i intensywniejszy, pojedynek bardziej dyskotekowy - Yoda walczący z Dooku, to nie jest ta powaga, co pojedynki z Vaderem, ale i ta klasa co Maul. Ale to coś, co się podoba młodszemu widzowi. To jego język i jego interpretacja. I tu ciekawostka, bo faktycznie również dla moich rodziców z nowej trylogii najlepiej strawne było Mroczne Widmo. Bo było najbardziej klasyczne.
4. Oczekiwania. To ostatnia rzecz w tym aspekcie. I bardzo krótka. Młodzi fani nie mieli specjalnych oczekiwań wobec nowej trylogii, ot może będzie fajny film. Starzy, czekając dziesięć i więcej lat (ANH widziałem dopiero w 1989, dziesięć lat po polskiej premierze), powoli zaczęli mitologizować w swych umysłach film. W rezultacie wielu z nich oczekiwało nie wiadomo czego. Stąd odczucie niespełnienia, które jest w takim przypadku naturalne i nieodzowne, dopóty się tego oczekiwania nie utemperuje czy wyzbędzie.
Druga sprawa to zmiana postrzegania Gwiezdnych Wojen wraz z wiekiem, wraz z upływem czasu i dorastaniem. A tej trudno nie odcinać od warstwy mitologicznej. Znów mamy Campbella
. I mamy drogę bohatera, w którego można się wczuć. Wspomnę tylko kilka form.
1. Czas marzeń. Młody chłopak (nawet dzieciak) ogarnięty marzeniami o wspaniałych podróżach, przygodach itp. To Luke i Anakin. Obaj walczą ze złem i takie tam, mają niesamowite przygody, robią niesamowite rzeczy. Który dzieciak w podstawówce nie chciałby być na ich miejscu, dostać miecz i walczyć ze złym Vaderem. Gdy szedłem do kina na ROTJ, a miałem chyba niecałe 9 lat, to dla mnie i moich kolegów jedną z najważniejszych rzeczy było to, aby Luke zmierzył się z Vaderem i odciął mu rękę. Jak widać, ciągotka do ciemnej strony
. Jak to mówił Palpatine, to przecież naturalne, jak zemsta
. A to, że Luke nie zabił Vadera, to jakaś nuda była. Ważne były Ewoki, stwory u Jabby i tak dalej. A że Leia biegała w bikini? Kto to wtedy przyuważył. A obie postaci Luke`a i Anakina mają w sobie siłę Campbella, to nie są herosi jak Herkules, co rozwalają wszystko bo są potężni, to zwyczajne postaci, w których niezwykłość jest dopiero odkrywana, ale oni cały czas są osadzeni w swoich marzeniach i ich realizacji.
2. Czas próby. Chciało by się powiedzieć, że życie to Droga Prób (bynajmniej nie jest to chamska reklama mojej pierwszej powieści
), a znów Campbellizm. To ciągłe i nieustanne zmagania, z przeciwnościami losu, nieprzychylnymi ludźmi, czy tymi, którzy ze względu na konflikt interesów stoją po drugiej stronie barykady. Ale przy tym czas próby, to czas wyboru, to Luke decyduje, że musi przerwać szkolenie, by wyruszyć na Bespin, to Anakin decyduje, co zrobić z Dooku czy Tuskenami. Od jego decyzji zależy nie tylko jego życie, ale często i innych. Od pewnego momentu człowiek musi samodzielnie podejmować masę decyzji, od takich jak jaką szkołę / studia wybrać, poprzez trywialne jakiego koloru koszulę dziś sobie założyć (wybierz czarną
), po takie będące kwestią jego światopoglądu, wiary, moralności. Nie wiem, choćby czy praca w lub dla firmy windykacyjnej jest uczciwa, czy to pastwienie się nad słabszymi? Ale czas próby to także ponoszenie konsekwencji, tak dobrych, jak i złych wyborów. Luke odlatując z Dagobah wie, że może nigdy nie zrealizować swych marzeń, ale wie, co dla niego ważniejsze. Anakin staje przed próbą, gdy musi pożegnać się z matką. Ale staje też przed próbą gdy żeni się z Padme. I żyje z tymi konsekwencjami.
3. Czas miłości. Ponownie ważna życiowa kwestia, chyba mimo wszystko lepiej ukazana w nowej trylogii (pomijając fatalną grę Natalie Portman). Niezależnie, czy jest to miłość od pierwszego wyjrzenia ("Czy jesteś aniołem?"), czy zrozumienie tego po latach ("Kocham Cię" - "Wiem", "Umierałam po trochu każdego dnia odkąd pojawiłeś się w moim życiu..."). No dobra pod tym względem właściwie można napisać, że coś takiego jest, bo z różnych przyczyn Lucas zrobił to iście książkowo, ale w sumie trudno mu się dziwić.
4. Czas straty. Luke jadący do domu, pełen nerwów i zastający tam ciała wujostwa. Luke widzący rozpływającego się Obi-Wana. Anakin pędzący przez pustynie, a słyszany w tle Duel of the Fates doskonale oddaje, to co się dzieje w jego duszy, wewnętrzną walkę nadziei z nieuchronną i nieubłaganą prawdą, a potem obserwujący śmierć matki. Anakin, robiący wszystko, aby nie stracić Padme. To rzeczy które Lucas oddał doskonale, wspaniały reżyser, scenarzysta i przede wszystkim kreator. I to rzeczy, które by zrozumieć, niestety trzeba samemu doświadczyć.
5. Czas odkrycia samego siebie. Tu właściwie mamy głównie klasyczną trylogię. I Luke`a, który pod koniec odrzuca swój miecz i mówi "Nigdy. Jestem Jedi, jak mój ociec przede mną. Myliłeś się wasza wysokość, nigdy nie przejdę na Ciemną Stronę". Zrobił to, o czym tylko mówi nowa trylogia, odrzucił to, czego najbardziej bał się stracić. I stał się kimś tak pogodzonym z rzeczywistością jak Qui-Gon Jinn.
I właśnie to jest najpiękniejsze, bo nie tylko w sadzę oglądając ją po raz wtóry mogę dostrzec nowe szczególiki, ale też mogę obserwować samego siebie. Od czasu kiedy miecz świetlny był bardziej szpanerski niż normalny, bo można by go nosić do szkoły i pani by nie widziała, od czasu gdy się bawiło na przerwach w Gwiezdne Wojny, przez okres ewidentnie sympatii do tych filmów, gdy mimo wszystko przegrywały z innymi choćby ze Star Trek IV. Ale one miały coś, czego ów Star Trek nie miał, to nie tylko wspaniały scenariusz, ale mitologiczny ładunek, który pozwala na odczytywanie go i reinterpretację wraz z czasem, na różne sposoby i odkrywanie samego siebie. Tak do fanostwa, potem fanatyzmu. I tak dalej. Tu ewidentną zmianą u mnie było to, że w 2005 samo przejście Anakina na CSM dla mnie było, mało realistyczne, bo za szybkie, za mało w tym dramaturgii. A dziś, nie wiem, czy na jego miejscu wytrzymałbym gadki Palpatine`a, i nie rzucił się na kolanach i błagał, by dał mi tą wiedzę, którą rzekomo posiadał, zanim ten zadałby pytanie, czy przejdziesz na CSM. Ale to nie jest tylko kwestia wieku, że od 27 roku życia patrzy się na film tak, a od 34 tak, a raczej faktu, że z wiekiem zdobywa się doświadczenia życiowe, te u każdego są inne, tak jak i my jesteśmy indywidualni. Więc może warto by się raczej zastanowić nad zmianami w odbiorze nie z wiekiem a z biegiem lat.
Mam nadzieję, że choć trochę pomogłem
.