TWÓJ KOKPIT
0

Zbyt szybko, zbyt intensywnie… :: Zemsta Sithów

Tytuł tej recenzji to celowa parafraza jednego z ulubionych poleceń Lucasa na planie – „Szybciej i bardziej intensywnie”. Niestety taka właśnie jest „Zemsta Sithów”. Trzeci Epizod to film przeogromny, bogaty w akcje, całą masę nowych planet, postaci, olbrzymią (jak na Gwiezdne Wojny) liczbę bitew. Ale to co rzuca się najbardziej w oczy, to czas dwóch godzin z drobnym hakiem. Lucas postanowił pokazać wszystko, nie potrafił jednak zdecydować, co jest ważne dla scenariusza, a co nie. W rezultacie dostajemy trochę pustych, nic nie wnoszących ujęć – jak bitwa o Kashyyyk, w znacznej większości ukazana w zwiastunach. Na ekranie ani nie można było się nacieszyć tą walką, bo ta ledwo mignęła, a akcja przeniosła się w inne miejsce, a bitwa ta nie wniosła nic do samego filmu. A szkoda. Bo zmarnowano czas, który można było poświęcić innym scenom. Choćby rozterkom Anakina, zanim ten przeszedł na Ciemną Stronę. To co było dobrą stroną scenariusza, a potem powieści, czyli motywacja Skywalkera i jego wahanie, jest w filmie mocno okrojone, a dodatkowo Hayden zachowywał się jakby był naćpany i nie wiedział co się dzieje wokół niego. Odniosłem wrażenie, że gdy tylko Sidious powiedział mu, żeby przeszedł na Ciemną Stronę, ten przyłączył się do Sithów i nagle bezkrytycznie zaakceptował wszystkie ich prawdy. To trochę niepodobne do Anakina.

Inną pociętą rzeczą jest sam spisek Sidiousa czy Zemsta Sithów. Właściwie nieuważny widz nadal nie będzie wiedział, o co chodziło w tej nowej trylogii, bo pada tylko jedno zdanie, w którym Obi-Wan informuje Padme, że wojna to był podstęp Palpatine’a. Koniec. Reszty widzu domyśl się sam. Szybkość niestety dotyczy także montażu, wiele scen miga tak krótko, że trudno się dokładnie im przyjrzeć. Niestety dotyczy to także finalnego pojedynku czy pozostałych bitew.

Na szczęście nie jest aż tak źle jakby mogło się początkowo wydawać. Film składa się z trzech części, które w wyraźny sposób różnią się od siebie. Pierwsza to ratowanie Palpatine’a. To moment w którym zaczyna się zabawa i to ona wiedzie prym, bo jest i bitwa (acz szkoda, że koncentruje się ona głównie na Obi-Wanie i Anakinie, a reszta jest w tle), i walki na miecze, i Grievous, i jeszcze humor którego brakowało w dwóch poprzednich epizodach. Rozśmieszają widza nie tylko główni bohaterowie, ale może nawet bardziej droidy bojowe, który nagle okazują się być bardziej ludzkie, niż bezduszne klony. Oprócz Jedi walczy też R2-D2, który z filmu na film jest coraz lepiej wyposażony, a co za tym idzie, staje się niebezpiecznym przeciwnikiem.

Dwie kolejne części filmu to kuszenie i jego konsekwencje. I choć trudno Ianowi McDiarmidowi odmówić talentu, czegoś jednak brakuje, przede wszystkim po stronie Haydena Christensena. Anakin Skywalker zdaje się połykać wszystko, co mu powie Kanclerz, prawie jak młody i głodny pelikan. Brakuje mu determinacji, brakuje pewnych dopowiedzeń. Nieświadomy widz zobaczy w kinie młodego Skywalkera, któremu przyśnił się koszmar. Zaniepokojony Jedi udał się do Yody, który nie umiał pomóc, więc poszedł z tym do Palpatine’a, który stwierdził, że receptą jest Ciemna Strona Mocy. Brakuje ważnej informacji, jaką były poprzednie sny Anakina – krótkiego acz WYRAŹNEGO wspomnienia, że śnił o tym, że Jedi uwolni go z niewoli, że zobaczy Padme walczącą i siebie jako Jedi, oraz śmierci swojej matki. I że wszystkie te sny się sprawdziły i właśnie to budzi lęk Skylwakera. Lepiej została ukazana pewność siebie i ambicja Anakina, ale niestety sam proces kuszenia adaptacja powieściowa bije film na głowę. A to tylko dlatego, że został on zrobiony „szybciej i bardziej intensywnie”.

Finał filmu to już prawdziwa uczta na ekranie, acz znów odczuwa się tęsknotę za „Mrocznym Widmem”, gdzie pojedynek był nie tylko widowiskowy, ale też widoczny, a co najważniejsze nie odnosiło się wrażenia, że jest sztucznie skracany. Tu mamy skakanie po nowych, najczęściej komputerowych scenografiach, a pojedynek zdaje się być tylko tłem. Z drugiej strony, dzięki temu posunięciu oglądając go wielokrotnie, zawsze znajdzie się coś nowego.

„Zemsta Sithów” w wielu miejscach sprawia wrażenie jakby była robiona bardziej pod fanów, niż kogokolwiek innego. W filmie jest cała masa nawiązań do pozostałych filmów, od scen w których ważną rolę odgrywają przedmioty – miecz Anakina, wisiorek z Jasporu czy golarka robiąca za komunikator, po cytaty z innych części, albo też pewne nawiązania słowne, jak chociażby Obi-Wan, strzelający z blastera a następnie nazywający ten sposób walki barbarzyńskim. Są sceny wręcz żywcem wyjęte z innych filmów sagi – jak choćby ostatnia przyjacielska rozmowa Obi-Wana i Anakina, będąca prawie powtórzeniem słów Qui-Gona i Obi-Wana, którzy pogodzili się po powtórnym przylocie na Naboo. Niektóre z tych scen są dla nie fanów w ogóle nie zrozumiałe, jak np. zakładanie maski Vadera, gdzie od środka widać czerwone szybki, wraz z pewnym wytłumaczeniem dlaczego tak jest (w oryginalnym hełmie Vadera z klasycznej trylogii, by aktor mógł widzieć szybki były ciemnoczerwone, co widać w niektórych scenach). Takich scen i nawiązań jest więcej, to one będą budować niepowtarzalny klimat „Zemsty”, z tym, że zrozumiały przede wszystkim przez fanów. Idąc dalej tym tropem, Chewbacca, który miał powrócić tryumfalnie, też głównie dla fanów, pojawia się tylko po to, by Yoda mógł się z nim pożegnać. To niestety jest „Zemsta” w pigułce. Zbyt dużo wszystkiego, w rezultacie trudno się czymkolwiek nacieszyć (a przynajmniej za pierwszym razem), lub coś zrozumieć, jeśli się fanem nie jest.

Część III ma też swoisty charakter pożegnania Lucasa z sagą, choćby w prosty i widzialny sposób – Lucas pojawia się w filmie. Padają też nazwy, które towarzyszyły sadze od jej narodzin, ale nigdy wcześniej nie ujrzały światła dziennego – jak Utapau. A na dodatek odnosi się wrażenie, jakby chciano ukazać jak najwięcej pomysłów plastycznych, choćby tylko na chwile. Nie zdziwię się, jak ktoś odczuje przesyt tej różnorodności.

Wizualnie „Gwiezdne Wojny” prezentują się genialnie. Przede wszystkim poziom efektów, zwłaszcza komputerowych, jest w całym filmie wyrównany (nie tak jak w „Ataku klonów”, gdzie można było odróżnić zespoły pracujące nad filmem), a przez wymieszanie całości z prawdziwymi lokacjami oraz miniaturami uzyskano piorunujący efekt. Muzycznie niestety jest gorzej, choć Williams spisał się świetnie, tym razem postawił na muzykę klimatyczną, a nie melodyjną, w rezultacie nie mamy żadnego nowego kawałka, który wpadałby tak w ucho, jak choćby Marsz Imperialny czy „Duel of the Fates”. Najgorsze jest jednak to, że powtórzyła się sytuacja z „Ataku klonów”, gdzie w niektórych momentach filmu wykorzystano muzykę z „Mrocznego Widma” (nie na zasadzie muzycznego nawiązania, tylko ją wkomponowano w film).

Przy ostatniej takiej premierze, dla mnie najbardziej zabrakło u Lucasa jednej decyzji – wydłużenia filmu. Szkoda, tym bardziej, że na PG-13 się zdecydował. Niestety zabrakło miejsca na Delegację 2000 (i generalnie praktycznie cała politykę), na wymienienie nazwy Legionu 501, na czarny humor Vadera. Film ma ten będzie miał niesamowitą wartość dla fanów sagi, całej sagi, ze względu na nawiązania, szczegóły czy postaci (jak choćby rodzice Padme, którzy pojawili się jedynie w wyciętych scenach na DVD z „Ataku klonów”) czy pięknych i ważnych scen, jak choćby Luke Skywalker i jego pierwszy zachód bliźniaczych słońc na Tatooine. Tu należy rozgraniczyć jedną rzecz, to co będzie się fanom podobało, właśnie w tych krótkich wstawkach, może nie fanów zniechęcić, a najbardziej boli to, że z filmu nie wynika, ani powód do zemsty, ani co ważniejsze jej przygotowanie.

„Zemsta Sithów” to przede wszystkim widowisko. To najbardziej widowiskowe „Gwiezdne Wojny”, do których niejednokrotnie wrócę i to pewnie niedługo. Szkoda tylko, że w filmie tym mamy ogrom akcji, miast mrocznego klimatu jak w „Imperium Kontratakuje”, ale z drugiej strony się cieszę. Oglądając filmy w kolejności od pierwszego do szóstego Epizodu, moje ukochane Imperium straci niewiele, ot tajemnicę o której i tak wszyscy prawie wiedzieli, nawet gdy nie oglądali filmów. Epizod III jest świetnym wprowadzeniem w klasyczną trylogię, ale nie ukrywam, że liczyłem na trochę więcej, zwłaszcza, że nie trzeba było nic wymyślać, bo było z czego wybierać.



Lord Sidious, 16/17 maja 2005


TAGI: Bastionowe recenzje (66) Epizod III: Zemsta Sithów (50)
Loading..