Freedon Nadd: - Witam, Panie Andrzeju. Na początek chciałbym spytać od kiedy zajmuje się Pan zawodowym tłumaczeniem książek?
Andrzej Syrzycki: Zawodowym to może zbyt szumnie powiedziane. Pierwsze kroki stawiałem na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Nawiązałem wówczas kontakt z jednym z krajowych wydawnictw młodzieżowych, dla którego miałem przetłumaczyć sześć powieści najlepszego amerykańskiego pisarza westernów, który nazywał się (bo już nie żyje) Louis L'Amour. Wywiązałem się z pierwszej umowy, ale moje tłumaczenia nie zdążyły się ukazać drukiem, bo wydawnictwo zbankrutowało, w związku z tym nie bardzo wiem, czy w tamtym okresie byłem już tłumaczem, czy może tylko padawanem.
- Jest Pan autorem polskich tłumaczeń ponad czterdziestu pozycji z Gwiezdnych Wojen - czyli prawie tylu, ile przełożyli wszyscy inni tłumacze razem wzięci. Więc chciałbym spytać, jak rozpoczął Pan współpracę z Amberem i dlaczego zajął się Pan akurat Gwiezdnymi Wojnami? Czy jest Pan fanem, czy tłumaczenia dostaje "z przydziału"?
Według moich obliczeń pracuję w tej chwili nad pięćdziesiątą pozycją z cyklu Gwiezdne Wojny, a czterdziesta dziewiąta czeka na wydanie (zakładając, że pozycje tłumaczone do spółki z inną osobą liczę jako pół tłumaczenia). Współpracę z Amberem zacząłem bardzo prozaicznie, bo po prostu zgłosiłem się w odpowiedzi na ogłoszenie w prasie. Od samego początku Wydawnictwo ustaliło, że powinienem się zajmować przekładami fantastyki naukowej. Pierwszą umowę podpisałem w styczniu 1994 roku, ale pierwszą książkę z cyklu Gwiezdne Wojny dostałem do tłumaczenia dopiero w marcu 1995 roku. Jej tytuł: "Ślub księżniczki Leii". Była to moja czwarta książka tłumaczona dla Wydawnictwa Amber.
Pojawienie się nowych książek z cyklu GW było dla mnie zupełnym zaskoczeniem. Dopiero wówczas się dowiedziałem o istnieniu "Trylogii Thrawna" i o tym, że saga GW będzie kontynuowana i że wydarzenia z jednej powieści będą miały konsekwencje dla tego, co się będzie działo w następnych. Prawdę mówiąc, dostałem do przeczytania dwa pierwsze przetłumaczone na polski tomy tej trylogii ze wskazówką, że powinienem się stosować do nazewnictwa używanego przez ich tłumaczy. W początkowym okresie pracy dla Wydawnictwa Amber bardzo mi pomogła pani redaktor Anna Calikowska i to chyba jej najbardziej zawdzięczam swój rozwój jako tłumacza, a fani Gwiezdnych Wojen termin "umgulliańskie purchlaki". Pani Aniu, jeżeli czyta Pani ten wywiad, serdecznie dziękuję za cierpliwość i wszystkie wskazówki.
Po "Ślubie" dostałem do tłumaczenia coś innego, ale potem przyszła kolej na "Trylogię Akademia Jedi". Zanim ukazał się pierwszy tom, zostały wydane "Ostatni rozkaz", "Pakt na Bakurze", "Kryształowa gwiazda" i "Spotkanie na Mimban". Mniej więcej w tym okresie zasugerowałem Wydawnictwu, że warto byłoby wznowić klasyczną trylogię, wydaną wcześniej przez Interart. Potem zajmowałem się dostosowywaniem słownictwa przetłumaczonych wcześniej innych książek z cyklu GW, to znaczy klasycznej pierwszej sfilmowanej trylogii i "Przygód Hana Solo". Pamiętam, że w klasycznej trylogii poprawiałem zwroty w rodzaju "Sprzymierzenie", "Ce Trzypeo" i "Erdwa Dedwa". A potem... Widocznie zostałem uznany za specjalistę.
Nie uważam się za fana GW. Kiedys starałem się nim zostać, ale ilekroć witałem znajomych czy przyjaciół salutem zapalonej klingi świetlnego miecza, uciekali z przerażeniem albo rzucali mi dziwne spojrzenia, więc dałem spokój. A poza tym do uzyskania tego zaszczytnego tytułu potrzeba czegoś więcej niż tylko tłumaczenia książek (jak zresztą prawdziwi fani dobrze wiedzą), a ja po prostu nie mam na nic więcej czasu.
Niemniej sądzę, że mógłbym nazwać siebie sympatykiem GW. Tłumaczenia kolejnych pozycji dostaję najczęściej z przydziału, chociaż przypominam sobie, że kilka razy miałem możliwość wyboru (na przykład między powieścią a zbiorem opowiadań). Naturalnie każda nowa książka oznacza dla mnie nowe wyzwanie i nową przygodę.
- Czy woli Pan tłumaczyć książki, komiksy czy może albumy?
Komiksy tłumaczy się szybko, ale nie jest to zbyt ambitna literatura. Mimo to cieszę się z okazji ich tłumaczenia, bo stanowią miłe urozmaicenie. O wiele większym wyzwaniem są książki, a jeszcze większym przewodniki. Jeżeli chodzi o albumy, są bardzo ciekawe ze względu na ilustracje, które pomagają w tłumaczeniach późniejszych pozycji. Natomiast nie przepadam za tłumaczeniem zbiorów opowiadań.
- Z którego ze swoich tłumaczeń jest Pan najbardziej dumny?
To jakby kazać rodzicom wybierać, z którego dziecka są bardziej dumni, z syna czy córki. Najprościej byłoby odpowiedzieć, że ze wszystkich. Dotąd nie zastanawiałem się, czy w ogóle jestem dumny z jakiegokolwiek tłumaczenia, a co dopiero nad stopniowaniem: z tego trochę, a z tego bardziej. Staram się wykonywać jak najlepiej każde, bo inaczej nie pracowałbym dla Amberu. No, może trochę cieplejsze miejsce w moim sercu zajmuje "Ślub księżniczki Leii", bo dla mnie to od niego wszystko się zaczęło.
- Jak ocenia Pan pracę innych tłumaczy (zarówno tych, pracujących dla Amberu, jak i tych z Egmontu, oraz tłumaczy dialogów w filmach)?
Nie czuję się uprawniony do oceniania poziomu pracy innych tłumaczy, przynajmniej na forum publicznym. Gdybym to zrobił, czułbym się jak padawan, który wyraża opinię o postępach innego padawana. Sługami Mocy tylko jesteśmy i nie do nas należy ocena, jak dobrze kto jej służy.
W każdym razie staramy się dawać z siebie wszystko, żeby Czytelnicy byli zadowoleni z naszej pracy. Prawdą jest jednak, że to i owo przełożyłbym inaczej. Powyższe stwierdzenie dotyczy także wcześniej tłumaczonych przeze mnie pozycji. Tłumaczeń Egmontu właściwie nie znam, ale z tego, co mi wiadomo... są inne niż te z Amberu.
- Którą z książek ze świata Star Wars lubi Pan najbardziej? Czy jest to któraś z książek przez Pana tłumaczonych, czy któraś z pozostałych?
To jedna z "moich" książek. Jej tytuł: "Gwiazda po gwieździe". Nie tylko była to najdłuższa ze wszystkich tłumaczonych przeze mnie pozycji z cyklu GW, ale także książka, od której - czytając pierwszy raz - po prostu nie mogłem się oderwać. Lubię także "Zjawę z Tatooine" za mistrzowskie wpisanie akcji w "realia" istniejące od czasów wcześniej wydanych powieści, "Trylogię Thrawna" za żelazną konsekwencję i logikę oraz "Trylogię Landa Calrissiana" za wyjątkową fantazję Autora i humor.
- To samo pytanie, tylko dotyczące filmów. Który z nich podoba się Panu najbardziej?
Wszystkie są świetne, ale najbardziej podobała mi sie chyba "Nowa nadzieja" Była wówczas czymś zupełnie nowym, a ta muzyka...
- Czego oczekuje Pan po Epizodzie III: Zemście Sithów?
Uzupełnienia luk między Epizodem II a IV. Końca Wojen Klonów, Separatystów i hrabiego Dooku. Przejścia Anakina na ciemną stronę i stania się Vaderem. Wyjaśnienia powodów, dla których Vader wygląda jak w klasycznej trylogii. Rozwiązania Senatu, proklamowania Imperium i ogłoszenia się Palpatine'a Imperatorem. Narodzin Leii i Luke'a i starań ich ukrycia przed zakusami Vadera i Palpatine'a. Wielkiej Czystki. Postępów prac nad budową Gwiazdy Śmierci. Efektów technicznych przewyższających wszystkie, jakie widziałem w poprzednich filmach. No i muzyki co najmniej na tym samym poziomie co w pozostałych Epizodach.
- Którego z autorów Gwiezdno-Wojennych czyta i tłumaczy się Panu najlepiej, a którego najgorzej?
Na pierwszym miejscu wymieniłbym Troya Denninga za żywą akcję i umiejętność utrzymywania czytelnika w napięciu. Wysoko cenię również Kevina Andersona, którego powieści tłumaczyło mi się bardzo "miękko".
Cenię sobie także Timothy'ego Zahna za niezrównaną umiejętność osadzania akcji w plenerach. Niespecjalnie podobał mi się natomiast tłumaczony przeze mnie drugi tom "MedStara" (autorzy - Michael Reaves i Steve Perry). To jakby wziąć serial MASH i pozbawić go humoru.
- Czy czytuje Pan książki z Gwiezdnych Wojen po polsku, które tłumaczone były przez któregoś z innych tłumaczy, czy może raczej po angielsku, a jeśli tak to jak często? (czy jest Pan na bieżąco)
Naturalnie, że czytuję. Na ogół na bieżąco, jeżeli akcja tych książek wywiera wpływ na wydarzenia w tłumaczonych przeze mnie powieściach. Staram się z nimi zapoznawać najszybciej jak mogę. Z pozostałymi tłumaczeniami zapoznaję się z reguły dopiero gdy mam czas, na przykład w czasie urlopu. Czytając je, zapisuję ważniejsze fakty, nazwy, nazwiska, terminy i określenia, żeby później do nich szybko trafić.
Czasami także dodaję - wyłącznie na własny użytek - uwagi na temat charakterystycznych cech przekładu, redakcji czy korekty, jeżeli podczas czytania jakieś rzucą mi się w oczy. Staram się zbierać (z różnym powodzeniem) wersje angielskojęzyczne, bo czasami porównuję w nich oryginalne wyrażenia z ich tłumaczeniami dokonanymi przez inne osoby.
- Tłumaczył Pan również albumy do filmu Władca Pierścieni, przynajmniej w części, jak Pan ocenia te tłumaczenia w porównianiu z Gwiezdnymi Wojnami?
Zdarzyło mi się raz przetłumaczyć pół albumu z "Drużyny Pierścienia", a to za mało, żeby porównywać pozostałe tłumaczenia z Gwiezdnymi Wojnami.
- Chyba najważniejsze moje pytanie dotyczy samego Amberu. Czy według Pana dział zajmujący się Gwiezdnymi Wojnami w wydawnictwie jest dobrze zorganizowany? Czy ma Pan kontakt z innymi tłumaczami, choć nawet dostaje jakieś słowniczki, które pomagają w tłumaczeniu niektórych zwrotów, czy jest to po prostu robione w ten sposób, że każdy z tłumaczy robi wszystko na wolną rękę, i to właśnie od nich zależy czy nazewnictwo będzie spójne, bądź nie?
Chyba żadne duże wydawnictwo publikujące co miesiąc tyle i tak różnorodnych pozycji co Amber nie mogłoby sobie pozwolić na oddelegowanie grupy osób wyłącznie do prac tylko nad jednym rodzajem oferty wydawniczej. Niemniej mogę zapewnić, że kiedy tylko pojawia się nowe tłumaczenie jakiejś pozycji z cyklu Gwiezdne Wojny, pracownicy i współpracownicy Amberu rzucaja się na nie niczym jastrzębionietoperze na granitowego ślimaka. Poprawiają je i ulepszają, szlifują i polerują, chłoszczą i głaszczą, żeby Czytelnicy otrzymali jak najlepszy produkt końcowy.
Mało kto zdaje sobie sprawę z mrówczej pracy osób zajmujących się redagowaniem, składem, korektą i dziesiątkami innych czynności wykonywanych najczęściej przez kompetentnych ludzi, bez których udziału żadna książka nie mogłaby się ukazać w ostatecznej postaci. Korzystając z okazji, chciałbym tym wszystkim osobom podziękować za trud włożony w przygotowanie do druku tłumaczonych przeze mnie książek.
Ale wracając do pytania. Tak, uważam, że Amber jest najlepiej przygotowany do publikowania pozycji z cyklu Gwiezdne Wojny. Od jakiegoś czasu wszystkie książki są redagowane przez jedną i tę samą osobę.
Podobnie sprawa wygląda z korektą. W Wydawnictwie istnieje lista obowiązujących terminów, do których powinni się stosować wszyscy tłumacze. Od czasu do czasu utrzymuję kontakt z jedną osobą tłumaczącą Gwiezdne Wojny, zwłaszcza kiedy - jak w przypadku powieści z "Nowej Ery Jedi" - pracujemy "na zakładkę".
- Czy tłumacząc "Polowanie na Bar Koodę" korzystał Pan z tłumaczenia Egmontowskiego?
Naturalnie, że nie. To chyba widać po tłumaczeniu (mam nadzieję).
Do tej pory nawet nie wiedziałem o istnieniu przekładu egmontowskiego.
- Czy sam nadaje Pan Polskie tytuły książkom, czy robią to redaktorzy z Amberu?
Na ogół nadaję sam, bo w zdecydowanej większości przypadków tłumaczenie tytułu nie budzi wątpliwości. Od czasu do czasu jestem proszony o przedstawienie kilku możliwych wersji jakiegoś tytułu, z których później jest wybierana najlepsza. W dwóch czy trzech przypadkach zasugerowałem zmianę tytułu na - moim zdaniem - lepiej odpowiadający treści książki i moje sugestie zostały uwzględnione. Tylko raz, w przypadku trzeciego tomu "Heretyka Mocy", zaproponowany przeze mnie podtytuł został zmieniony.
- Czy odwiedza Pan czasem strony internetowe o Gwiezdnych Wojnach?
Z braku czasu tylko sporadycznie.
- Gdyby istniała zorganizowana grupa fanów pomagająca tłumaczom w pracy, czy chciałby Pan z nią współpracować?
Miło byłoby móc się zwracać od czasu do czasu do kogoś w sytuacjach, w któch mam wątpliwości, jak przetłumaczyć to i owo.
- Czytał Pan fanowski dział tłumaczeń?
Niestety, nie.
- Co Pan sądzi o tłumaczeniach Jerzego Łozińskiego?
Odpowiem jak w przypadku pytania piątego. Nie bardzo czuję się upoważniony do oceny czyichkolwiek tłumaczeń, a prawdę mówiąc, znane mi tłumaczenia p. Łozińskiego mógłbym policzyć na palcach jednej ręki.
Nawet nie musiałbym wielu odginać...
- Czy chciałby Pan być dla Star Wars tym, kim Skibniewska była dla Tolkiena?
Nie. Ambicja i pycha to uczucia pomagające w przechodzeniu na ciemną stronę.
- Czy jest coś, co chciałby Pan zmienić w Gwiezdnych Wojnach, gdyby Pan mógł?
Owszem, zmieniłbym to i owo. Po pierwsze, chyba jednak nie uśmierciłbym Chewbaccy ani Anakina Solo. Po drugie, pozwoliłbym Nowej Republice trochę częściej wygrywać z Yuuzhan Vongami. Po trzecie, zmieniłbym tytuł "Spotkania na Mimban" na "Okruch wyobraźni".
- Czy uważa Pan, że historia Gwiezdnych Wojen powinna się wreszcie skończyć, czy jest Pan za powstawaniem kolejnych książek i filmów?
Niech bym tylko spróbował powiedzieć, że opowiadam się za zakończeniem! Musiałbym sie kryć przed fanami Gwiezdnych Wojen na Krańcu Gwiazd w Sektorze Wspólnym (niektórzy twierdzą, że w Korporacyjnym). Po pierwsze, uważam, że historia Gwiezdnych Wojen nie powinna mieć końca, a po drugie, i tak bez względu na moją opinię będą nadal powstawały kolejne pozycje, dopóki będą żyli fani i sympatycy, którzy będą się tego domagali. To zwykłe prawo podaży i popytu.
- Tłumaczeniem której z książek aktualnie się Pan zajmuje, i czy ma Pan jakieś plany, bądź nadzieję na kolejne tytuły?
Obecnie kończę pracę nad przekładem "Labiryntu zła". To powieść z okresu Wojen Klonów, której akcja dzieje się trzy miesiące przed wydarzeniami opisanymi w "Zemście Sithów". Nie mam żadnych planów dotyczących następnych pozycji, czy to z cyklu Gwiezdne Wojny, czy też czegoś innego.
- Czy chciałby Pan dodać coś od siebie na zakończenie wywiadu?
Rzeczywiście. Niedawno otrzymałem za pośrednictwem HoloNetu mikroholocron Jedi. Podobno fani Gwiezdnych Wojen wyszperali go pod podłogą pewnej lepianki na Dagobah, więc nie ulega wątpliwości, że ukrył go tam krótko przed śmiercią Mistrz Yoda. Badając zawartość holocronu, analitycy Nowej Republiki stwierdzili, że zawierał zaszyfrowane przesłanie adresowane do osoby, która przetłumaczy najwięcej pozycji z cyklu Gwiezdne Wojny. Niestety większa część przesłania uległa nieodwracalnemu zniszczeniu, kiedy chatynkę przeszukiwali siepacze Imperatora Palpatine'a, którzy dowiedzieli się o istnieniu kryjówki Mistrza Yody z filmu "Imperium kontratakuje". Przeszukując chatę, badali ściany, sklepienie i podłogę skanerami wysyłającymi potężne impulsy elektromagnetyczne i prawdopodobnie to one spowodowały zniszczenie zapisków Yody. Analitycy Wywiadu Nowej Republiki zdołali rozszyfrować tylko pierwsze litery słów ostatniego zdania przesłania, jakie Mistrz Yoda pragął skierować za moim pośrednictwem do wszystkich fanów Gwiezdnych Wojen. Oto one: NMBZWW.
Zanim holocron się zdematerializował, pozostawiając w moim sejfie tylko niezwykle wysokie stężenie midichlorianów (podobno drugie co do wielkości w znanej części galaktyki), zdołano ustalić, że ostatnia litera przesłania oznacza słowo WSZYSTKIMI.
Pojęcia nie mam, co mogą oznaczać pozostałe.
Dziękuję za poświęcenie nam Pańskiego czasu i udzielenie tego wywiadu.
Andrzej Syrzycki: Zawodowym to może zbyt szumnie powiedziane. Pierwsze kroki stawiałem na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Nawiązałem wówczas kontakt z jednym z krajowych wydawnictw młodzieżowych, dla którego miałem przetłumaczyć sześć powieści najlepszego amerykańskiego pisarza westernów, który nazywał się (bo już nie żyje) Louis L'Amour. Wywiązałem się z pierwszej umowy, ale moje tłumaczenia nie zdążyły się ukazać drukiem, bo wydawnictwo zbankrutowało, w związku z tym nie bardzo wiem, czy w tamtym okresie byłem już tłumaczem, czy może tylko padawanem.
- Jest Pan autorem polskich tłumaczeń ponad czterdziestu pozycji z Gwiezdnych Wojen - czyli prawie tylu, ile przełożyli wszyscy inni tłumacze razem wzięci. Więc chciałbym spytać, jak rozpoczął Pan współpracę z Amberem i dlaczego zajął się Pan akurat Gwiezdnymi Wojnami? Czy jest Pan fanem, czy tłumaczenia dostaje "z przydziału"?
Według moich obliczeń pracuję w tej chwili nad pięćdziesiątą pozycją z cyklu Gwiezdne Wojny, a czterdziesta dziewiąta czeka na wydanie (zakładając, że pozycje tłumaczone do spółki z inną osobą liczę jako pół tłumaczenia). Współpracę z Amberem zacząłem bardzo prozaicznie, bo po prostu zgłosiłem się w odpowiedzi na ogłoszenie w prasie. Od samego początku Wydawnictwo ustaliło, że powinienem się zajmować przekładami fantastyki naukowej. Pierwszą umowę podpisałem w styczniu 1994 roku, ale pierwszą książkę z cyklu Gwiezdne Wojny dostałem do tłumaczenia dopiero w marcu 1995 roku. Jej tytuł: "Ślub księżniczki Leii". Była to moja czwarta książka tłumaczona dla Wydawnictwa Amber.
Pojawienie się nowych książek z cyklu GW było dla mnie zupełnym zaskoczeniem. Dopiero wówczas się dowiedziałem o istnieniu "Trylogii Thrawna" i o tym, że saga GW będzie kontynuowana i że wydarzenia z jednej powieści będą miały konsekwencje dla tego, co się będzie działo w następnych. Prawdę mówiąc, dostałem do przeczytania dwa pierwsze przetłumaczone na polski tomy tej trylogii ze wskazówką, że powinienem się stosować do nazewnictwa używanego przez ich tłumaczy. W początkowym okresie pracy dla Wydawnictwa Amber bardzo mi pomogła pani redaktor Anna Calikowska i to chyba jej najbardziej zawdzięczam swój rozwój jako tłumacza, a fani Gwiezdnych Wojen termin "umgulliańskie purchlaki". Pani Aniu, jeżeli czyta Pani ten wywiad, serdecznie dziękuję za cierpliwość i wszystkie wskazówki.
Po "Ślubie" dostałem do tłumaczenia coś innego, ale potem przyszła kolej na "Trylogię Akademia Jedi". Zanim ukazał się pierwszy tom, zostały wydane "Ostatni rozkaz", "Pakt na Bakurze", "Kryształowa gwiazda" i "Spotkanie na Mimban". Mniej więcej w tym okresie zasugerowałem Wydawnictwu, że warto byłoby wznowić klasyczną trylogię, wydaną wcześniej przez Interart. Potem zajmowałem się dostosowywaniem słownictwa przetłumaczonych wcześniej innych książek z cyklu GW, to znaczy klasycznej pierwszej sfilmowanej trylogii i "Przygód Hana Solo". Pamiętam, że w klasycznej trylogii poprawiałem zwroty w rodzaju "Sprzymierzenie", "Ce Trzypeo" i "Erdwa Dedwa". A potem... Widocznie zostałem uznany za specjalistę.
Nie uważam się za fana GW. Kiedys starałem się nim zostać, ale ilekroć witałem znajomych czy przyjaciół salutem zapalonej klingi świetlnego miecza, uciekali z przerażeniem albo rzucali mi dziwne spojrzenia, więc dałem spokój. A poza tym do uzyskania tego zaszczytnego tytułu potrzeba czegoś więcej niż tylko tłumaczenia książek (jak zresztą prawdziwi fani dobrze wiedzą), a ja po prostu nie mam na nic więcej czasu.
Niemniej sądzę, że mógłbym nazwać siebie sympatykiem GW. Tłumaczenia kolejnych pozycji dostaję najczęściej z przydziału, chociaż przypominam sobie, że kilka razy miałem możliwość wyboru (na przykład między powieścią a zbiorem opowiadań). Naturalnie każda nowa książka oznacza dla mnie nowe wyzwanie i nową przygodę.
- Czy woli Pan tłumaczyć książki, komiksy czy może albumy?
Komiksy tłumaczy się szybko, ale nie jest to zbyt ambitna literatura. Mimo to cieszę się z okazji ich tłumaczenia, bo stanowią miłe urozmaicenie. O wiele większym wyzwaniem są książki, a jeszcze większym przewodniki. Jeżeli chodzi o albumy, są bardzo ciekawe ze względu na ilustracje, które pomagają w tłumaczeniach późniejszych pozycji. Natomiast nie przepadam za tłumaczeniem zbiorów opowiadań.
- Z którego ze swoich tłumaczeń jest Pan najbardziej dumny?
To jakby kazać rodzicom wybierać, z którego dziecka są bardziej dumni, z syna czy córki. Najprościej byłoby odpowiedzieć, że ze wszystkich. Dotąd nie zastanawiałem się, czy w ogóle jestem dumny z jakiegokolwiek tłumaczenia, a co dopiero nad stopniowaniem: z tego trochę, a z tego bardziej. Staram się wykonywać jak najlepiej każde, bo inaczej nie pracowałbym dla Amberu. No, może trochę cieplejsze miejsce w moim sercu zajmuje "Ślub księżniczki Leii", bo dla mnie to od niego wszystko się zaczęło.
- Jak ocenia Pan pracę innych tłumaczy (zarówno tych, pracujących dla Amberu, jak i tych z Egmontu, oraz tłumaczy dialogów w filmach)?
Nie czuję się uprawniony do oceniania poziomu pracy innych tłumaczy, przynajmniej na forum publicznym. Gdybym to zrobił, czułbym się jak padawan, który wyraża opinię o postępach innego padawana. Sługami Mocy tylko jesteśmy i nie do nas należy ocena, jak dobrze kto jej służy.
W każdym razie staramy się dawać z siebie wszystko, żeby Czytelnicy byli zadowoleni z naszej pracy. Prawdą jest jednak, że to i owo przełożyłbym inaczej. Powyższe stwierdzenie dotyczy także wcześniej tłumaczonych przeze mnie pozycji. Tłumaczeń Egmontu właściwie nie znam, ale z tego, co mi wiadomo... są inne niż te z Amberu.
- Którą z książek ze świata Star Wars lubi Pan najbardziej? Czy jest to któraś z książek przez Pana tłumaczonych, czy któraś z pozostałych?
To jedna z "moich" książek. Jej tytuł: "Gwiazda po gwieździe". Nie tylko była to najdłuższa ze wszystkich tłumaczonych przeze mnie pozycji z cyklu GW, ale także książka, od której - czytając pierwszy raz - po prostu nie mogłem się oderwać. Lubię także "Zjawę z Tatooine" za mistrzowskie wpisanie akcji w "realia" istniejące od czasów wcześniej wydanych powieści, "Trylogię Thrawna" za żelazną konsekwencję i logikę oraz "Trylogię Landa Calrissiana" za wyjątkową fantazję Autora i humor.
- To samo pytanie, tylko dotyczące filmów. Który z nich podoba się Panu najbardziej?
Wszystkie są świetne, ale najbardziej podobała mi sie chyba "Nowa nadzieja" Była wówczas czymś zupełnie nowym, a ta muzyka...
- Czego oczekuje Pan po Epizodzie III: Zemście Sithów?
Uzupełnienia luk między Epizodem II a IV. Końca Wojen Klonów, Separatystów i hrabiego Dooku. Przejścia Anakina na ciemną stronę i stania się Vaderem. Wyjaśnienia powodów, dla których Vader wygląda jak w klasycznej trylogii. Rozwiązania Senatu, proklamowania Imperium i ogłoszenia się Palpatine'a Imperatorem. Narodzin Leii i Luke'a i starań ich ukrycia przed zakusami Vadera i Palpatine'a. Wielkiej Czystki. Postępów prac nad budową Gwiazdy Śmierci. Efektów technicznych przewyższających wszystkie, jakie widziałem w poprzednich filmach. No i muzyki co najmniej na tym samym poziomie co w pozostałych Epizodach.
- Którego z autorów Gwiezdno-Wojennych czyta i tłumaczy się Panu najlepiej, a którego najgorzej?
Na pierwszym miejscu wymieniłbym Troya Denninga za żywą akcję i umiejętność utrzymywania czytelnika w napięciu. Wysoko cenię również Kevina Andersona, którego powieści tłumaczyło mi się bardzo "miękko".
Cenię sobie także Timothy'ego Zahna za niezrównaną umiejętność osadzania akcji w plenerach. Niespecjalnie podobał mi się natomiast tłumaczony przeze mnie drugi tom "MedStara" (autorzy - Michael Reaves i Steve Perry). To jakby wziąć serial MASH i pozbawić go humoru.
- Czy czytuje Pan książki z Gwiezdnych Wojen po polsku, które tłumaczone były przez któregoś z innych tłumaczy, czy może raczej po angielsku, a jeśli tak to jak często? (czy jest Pan na bieżąco)
Naturalnie, że czytuję. Na ogół na bieżąco, jeżeli akcja tych książek wywiera wpływ na wydarzenia w tłumaczonych przeze mnie powieściach. Staram się z nimi zapoznawać najszybciej jak mogę. Z pozostałymi tłumaczeniami zapoznaję się z reguły dopiero gdy mam czas, na przykład w czasie urlopu. Czytając je, zapisuję ważniejsze fakty, nazwy, nazwiska, terminy i określenia, żeby później do nich szybko trafić.
Czasami także dodaję - wyłącznie na własny użytek - uwagi na temat charakterystycznych cech przekładu, redakcji czy korekty, jeżeli podczas czytania jakieś rzucą mi się w oczy. Staram się zbierać (z różnym powodzeniem) wersje angielskojęzyczne, bo czasami porównuję w nich oryginalne wyrażenia z ich tłumaczeniami dokonanymi przez inne osoby.
- Tłumaczył Pan również albumy do filmu Władca Pierścieni, przynajmniej w części, jak Pan ocenia te tłumaczenia w porównianiu z Gwiezdnymi Wojnami?
Zdarzyło mi się raz przetłumaczyć pół albumu z "Drużyny Pierścienia", a to za mało, żeby porównywać pozostałe tłumaczenia z Gwiezdnymi Wojnami.
- Chyba najważniejsze moje pytanie dotyczy samego Amberu. Czy według Pana dział zajmujący się Gwiezdnymi Wojnami w wydawnictwie jest dobrze zorganizowany? Czy ma Pan kontakt z innymi tłumaczami, choć nawet dostaje jakieś słowniczki, które pomagają w tłumaczeniu niektórych zwrotów, czy jest to po prostu robione w ten sposób, że każdy z tłumaczy robi wszystko na wolną rękę, i to właśnie od nich zależy czy nazewnictwo będzie spójne, bądź nie?
Chyba żadne duże wydawnictwo publikujące co miesiąc tyle i tak różnorodnych pozycji co Amber nie mogłoby sobie pozwolić na oddelegowanie grupy osób wyłącznie do prac tylko nad jednym rodzajem oferty wydawniczej. Niemniej mogę zapewnić, że kiedy tylko pojawia się nowe tłumaczenie jakiejś pozycji z cyklu Gwiezdne Wojny, pracownicy i współpracownicy Amberu rzucaja się na nie niczym jastrzębionietoperze na granitowego ślimaka. Poprawiają je i ulepszają, szlifują i polerują, chłoszczą i głaszczą, żeby Czytelnicy otrzymali jak najlepszy produkt końcowy.
Mało kto zdaje sobie sprawę z mrówczej pracy osób zajmujących się redagowaniem, składem, korektą i dziesiątkami innych czynności wykonywanych najczęściej przez kompetentnych ludzi, bez których udziału żadna książka nie mogłaby się ukazać w ostatecznej postaci. Korzystając z okazji, chciałbym tym wszystkim osobom podziękować za trud włożony w przygotowanie do druku tłumaczonych przeze mnie książek.
Ale wracając do pytania. Tak, uważam, że Amber jest najlepiej przygotowany do publikowania pozycji z cyklu Gwiezdne Wojny. Od jakiegoś czasu wszystkie książki są redagowane przez jedną i tę samą osobę.
Podobnie sprawa wygląda z korektą. W Wydawnictwie istnieje lista obowiązujących terminów, do których powinni się stosować wszyscy tłumacze. Od czasu do czasu utrzymuję kontakt z jedną osobą tłumaczącą Gwiezdne Wojny, zwłaszcza kiedy - jak w przypadku powieści z "Nowej Ery Jedi" - pracujemy "na zakładkę".
- Czy tłumacząc "Polowanie na Bar Koodę" korzystał Pan z tłumaczenia Egmontowskiego?
Naturalnie, że nie. To chyba widać po tłumaczeniu (mam nadzieję).
Do tej pory nawet nie wiedziałem o istnieniu przekładu egmontowskiego.
- Czy sam nadaje Pan Polskie tytuły książkom, czy robią to redaktorzy z Amberu?
Na ogół nadaję sam, bo w zdecydowanej większości przypadków tłumaczenie tytułu nie budzi wątpliwości. Od czasu do czasu jestem proszony o przedstawienie kilku możliwych wersji jakiegoś tytułu, z których później jest wybierana najlepsza. W dwóch czy trzech przypadkach zasugerowałem zmianę tytułu na - moim zdaniem - lepiej odpowiadający treści książki i moje sugestie zostały uwzględnione. Tylko raz, w przypadku trzeciego tomu "Heretyka Mocy", zaproponowany przeze mnie podtytuł został zmieniony.
- Czy odwiedza Pan czasem strony internetowe o Gwiezdnych Wojnach?
Z braku czasu tylko sporadycznie.
- Gdyby istniała zorganizowana grupa fanów pomagająca tłumaczom w pracy, czy chciałby Pan z nią współpracować?
Miło byłoby móc się zwracać od czasu do czasu do kogoś w sytuacjach, w któch mam wątpliwości, jak przetłumaczyć to i owo.
- Czytał Pan fanowski dział tłumaczeń?
Niestety, nie.
- Co Pan sądzi o tłumaczeniach Jerzego Łozińskiego?
Odpowiem jak w przypadku pytania piątego. Nie bardzo czuję się upoważniony do oceny czyichkolwiek tłumaczeń, a prawdę mówiąc, znane mi tłumaczenia p. Łozińskiego mógłbym policzyć na palcach jednej ręki.
Nawet nie musiałbym wielu odginać...
- Czy chciałby Pan być dla Star Wars tym, kim Skibniewska była dla Tolkiena?
Nie. Ambicja i pycha to uczucia pomagające w przechodzeniu na ciemną stronę.
- Czy jest coś, co chciałby Pan zmienić w Gwiezdnych Wojnach, gdyby Pan mógł?
Owszem, zmieniłbym to i owo. Po pierwsze, chyba jednak nie uśmierciłbym Chewbaccy ani Anakina Solo. Po drugie, pozwoliłbym Nowej Republice trochę częściej wygrywać z Yuuzhan Vongami. Po trzecie, zmieniłbym tytuł "Spotkania na Mimban" na "Okruch wyobraźni".
- Czy uważa Pan, że historia Gwiezdnych Wojen powinna się wreszcie skończyć, czy jest Pan za powstawaniem kolejnych książek i filmów?
Niech bym tylko spróbował powiedzieć, że opowiadam się za zakończeniem! Musiałbym sie kryć przed fanami Gwiezdnych Wojen na Krańcu Gwiazd w Sektorze Wspólnym (niektórzy twierdzą, że w Korporacyjnym). Po pierwsze, uważam, że historia Gwiezdnych Wojen nie powinna mieć końca, a po drugie, i tak bez względu na moją opinię będą nadal powstawały kolejne pozycje, dopóki będą żyli fani i sympatycy, którzy będą się tego domagali. To zwykłe prawo podaży i popytu.
- Tłumaczeniem której z książek aktualnie się Pan zajmuje, i czy ma Pan jakieś plany, bądź nadzieję na kolejne tytuły?
Obecnie kończę pracę nad przekładem "Labiryntu zła". To powieść z okresu Wojen Klonów, której akcja dzieje się trzy miesiące przed wydarzeniami opisanymi w "Zemście Sithów". Nie mam żadnych planów dotyczących następnych pozycji, czy to z cyklu Gwiezdne Wojny, czy też czegoś innego.
- Czy chciałby Pan dodać coś od siebie na zakończenie wywiadu?
Rzeczywiście. Niedawno otrzymałem za pośrednictwem HoloNetu mikroholocron Jedi. Podobno fani Gwiezdnych Wojen wyszperali go pod podłogą pewnej lepianki na Dagobah, więc nie ulega wątpliwości, że ukrył go tam krótko przed śmiercią Mistrz Yoda. Badając zawartość holocronu, analitycy Nowej Republiki stwierdzili, że zawierał zaszyfrowane przesłanie adresowane do osoby, która przetłumaczy najwięcej pozycji z cyklu Gwiezdne Wojny. Niestety większa część przesłania uległa nieodwracalnemu zniszczeniu, kiedy chatynkę przeszukiwali siepacze Imperatora Palpatine'a, którzy dowiedzieli się o istnieniu kryjówki Mistrza Yody z filmu "Imperium kontratakuje". Przeszukując chatę, badali ściany, sklepienie i podłogę skanerami wysyłającymi potężne impulsy elektromagnetyczne i prawdopodobnie to one spowodowały zniszczenie zapisków Yody. Analitycy Wywiadu Nowej Republiki zdołali rozszyfrować tylko pierwsze litery słów ostatniego zdania przesłania, jakie Mistrz Yoda pragął skierować za moim pośrednictwem do wszystkich fanów Gwiezdnych Wojen. Oto one: NMBZWW.
Zanim holocron się zdematerializował, pozostawiając w moim sejfie tylko niezwykle wysokie stężenie midichlorianów (podobno drugie co do wielkości w znanej części galaktyki), zdołano ustalić, że ostatnia litera przesłania oznacza słowo WSZYSTKIMI.
Pojęcia nie mam, co mogą oznaczać pozostałe.
Dziękuję za poświęcenie nam Pańskiego czasu i udzielenie tego wywiadu.