Trochę ciężko jest mi podsumować rok, w którym przeczytałem więcej książek i komiksów Star Wars, niż kiedykolwiek wcześniej, zwłaszcza pod kontem tego co się działo w Polsce. Dla mnie był to bardzo dobry rok, w którym przypomniałem sobie, co było i jest dla mnie ważne, co lubię w SW, a czego nie. Że EU jest jedynie cieniem sagi Lucasa, ważnym, ale gdy tylko próbuje się wybić, samo się niszczy. Ale jest tak duży wybór, że łatwo odcedzić ziarno od plew.
Jak na ironię w Polsce to chyba był najgorszy rok wydawniczy od bardzo dawna. A może nawet w ogóle. Bynajmniej nie chodzi mi o samą ilość wydanych pozycji, czy jakość ich tłumaczeń, ale o sam ich dobór.
W sumie jest dobrze, bo leciały nam głównie X-Wingi i NEJ. Jest tylko jeden drobny szkopuł, co z tego, że pojawił się XVI, XVII i XVIII tom serii, skoro jak ktoś nie ma jednego z poprzednich, będzie miał nielichy problem by go odnaleźć. W praktyce nikt nowy się nie wciągnie, bo szkoda kasy na coś, czego początku nie widać, nie słychać, ani tym bardziej nie wiadomo, czy kiedykolwiek doczekamy się dodruku. Mało tego seria ta nie wszystkim podeszła do gustu, na samym, moim zdaniem świetnym, początku. A jej koniec, zwłaszcza te części wydane w tym roku pozostawiają wiele do życzenia. I jak tu NEJ ma się sprzedawać. Wchodząc do Empiku we Wrocławiu, jestem w stanie bez większych kłopotów skompletować sobie kilka sag, w tym Wiedźmina, Świat Dysku, Forgotten Realms. W jednym tylko sklepie. Cóż tak jest na całym cywilizowanym świecie. Tylko, że tam, wśród tych sag pewnie nie ma Wiedźmina, a są „Gwiezdne Wojny”. Mam tylko nadzieję, że nikt nie poleci z pretensjami do pana Sapkowskiego, że przez jego sagę nie ma w Polsce Star Warsów, ale kto wie, może tam właśnie istnieje jakieś magiczne powiązanie. U nas trudno jest skompletować trylogię Heretyka, a co dopiero mówić o całej NEJ. Wszystkie książki SW to już w ogóle niesamowite wyzwanie. Wiem, bo swego czasu szkoda było mi kasy na przewodniki Amberu, więc je sobie odpuściłem. Niestety teraz nawet nie mam co marzyć o ich skompletowaniu, mimo, że bez problemu mogę sprowadzić z USA ich nowsze, ale anglojęzyczne wersje. Tyle, że te mają nawet kolorowe obrazki. I jak tu STAR WARS ma się sprzedawać? Gdyby nie to, że od przeszło 10 lat kupuję każdą powieść, która się tylko pojawi, to chyba bym sobie już dawno odpuścił, zwłaszcza NEJ, bo próba rozpoczęcia zbierania jej teraz, to wyzwanie godne Yuuzhan. Cóż, cierpienie jest esencją życia. I chyba to właśnie zafundował nam Amber.
Nie inaczej jest z X-Wingami. Nie wspomnę, że próba znalezienie wszystkich czterech poprzednich części we Wrocławiu jest może i zadaniem możliwym do wykonania, ale na pewno karkołomnym. Tu jest trochę lepiej, bo i Allston bardziej mi podpasował i mimo wszystko są to bardziej niezależne tomy. By mieć jednak lepszy obraz ostatniego, warto znać 4 powieści Stackpole’a, a także ... „Ślub księżniczki Lei”. To ostatnie to jedna z pierwszych pozycji jakie przeczytałem, bodajże ukazało się zaraz po „Pakcie na Bakurze”, w czasach gdy zremasterowana trylogia wchodziła na VHS (jeszcze sprzed Wersji Specjalnej). Potem chyba nie było to wznawiane. A że dochodzi teraz na Allegro nawet do 70 i więcej PLN, kogóż to obchodzi, wtedy słabo się sprzedawało. No i faktycznie, pan Farland o przepraszam Wolverton specjalnie się nie napracował, ale gniot totalny to, to też nie jest.
W rezultacie dostaliśmy kolejne odcinki dwóch serii, dla stałych wielbicieli sagi. Jak dodamy, że z czasem tych stałych ubywa, inni się ociągają z kupowaniem, a niemożliwość znalezienia brakującego tomu zniechęca ich do kupowania następnych, oraz to, że nowi machają ręką na kolejne tomy, wiedząc, że pewnie nigdy całego cyklu nie skompletują, nic dziwnego, że SW się słabo sprzedaje.
No jeszcze pod koniec roku pojawił się „Spisek na Cestusie”. Nie chcę nic mówić, że to II tom cyklu Wojny Klonów. Ten cykl o tyle się broni, że większość z jego części jest dość niezależna względem siebie. Ale nie każdy o tym wie. Zwłaszcza, gdy czyta a tu mu wyskakują niezrozumiałe odniesienia. Tak jak w „Punkcie przełomu” do Sori Bulqa. Eh, coś Stover za brednie napisał, myśli przeciętny czytelnik. A bo nie zna komiksu „Jedi: Mace Windu” znanego także jako „Schism”, który jest dość ważną częścią Wojen Klonów. Na szczęście tu można to jeszcze jakoś przeżyć, a może po prostu trzeba.
Faktycznie tak się złożyło, że w chwili obecnej Amberowi zostały prawie same serie do ukończenia, ale w drugiej połowie roku mogli wydać nowego Zahna. „Survivor’s Quest” z pewnością wybiłby się na rynku SW, ożywił go, wlał nową nadzieję w fanów, a jednocześnie uwiecznił wizerunek wszechmogącego Zahna. Na bezrybiu i rak ryba, więc po pojedynczą książkę i to jeszcze uznanego autora, z pewnością by się sprzedała. Z prostej przyczyny – nie musisz szukać 10 poprzednich tomów, których bez cudotwórcy nie znajdziesz w sklepie. No bo, mimo nawiązań jest to osobna historia.
Szczerze zastanawia mnie, na ile wybroniłby się u nas „Ruiny Dantooine” Voronici Robbinson. Mogłoby być ciekawie, gdyby ta dość średnia powieść okazała się najlepiej sprzedającą SW roku 2004. Ze względu na towarzystwo kolejnych X-Wingów i NEJ z pewnością miała by szansę. Właśnie dlatego, że jest pojedyncza.
A gdyby tak był i Zahn i „Galaxies”? O Mocy, toż to by było dopiero szaleństwo. Ale niestety, nie wyszło. Cześć i dzięki za ryby. Może przesadzam, ale może faktycznie nie warto rezygnować z powieści, na które się machnęło palcem. Może warto to kupić i niech na półce kurz zbiera, a jak nie uda się znaleźć poprzedniego tomu, kto wie, może za dziesięć lat będzie można na Allegro z zyskiem sprzedać. Tylko się kurzy wytrze i powie, że nowa, unikat bo pewnie już nigdy nie będzie wydane. A jakiś pasjonat będzie sobie wyrywał włosy, jakim cudem mi to przepadło.
Ale wróćmy do sprzedaży. Amberowi SW się obecnie nie sprzedaje, zresztą nie tylko SW, wszystko znika z półek księgarń i pojawia się w taniej książce. O ile w zeszłych latach problemy Amberu były kwestią dywagacji, o tyle teraz to widać.
W sumie to można jedynie żałować, że w 2004 Amber nie zatonął. Już widzę setki piorunów lecących w moją stronę. Ano faktycznie, szkoda. Z prostej przyczyny 2005 to będzie rok „Gwiezdnej Sagi”, czy tego chcemy czy nie. Jeśli potem nie będzie kolejnych Epizodów, w kinach oczywiście, co jest bardzo prawdopodobne, to nie mamy co liczyć na wielkie zainteresowanie publiki sagą. A bez tego, jak Amber zbankrutuje, w dodatku z marką „Star Wars” na pokładzie, wątpię by szybko ktoś jeszcze próbował ją ratować. Egmont próbował, nie wyczuł rynku, więc sobie odpuścił.
Amber jeszcze próbował się ratować komiksami SW, ale to co zostało wydane w 2004 to woła o pomstę do nieba. Z wyjątkiem Opowieści. Niektórzy mówią, że dobrze że coś wydał. Innym nawet się to podoba, cóż o gustach się nie dyskutuje, więc pominę to milczeniem. Sam stwierdziłem, że na bezrybiu i rak ryba, ba sam nawet kupiłem „Polowanie na Bar-Koodę”, mimo że mam w Egmontowskich zeszycikach. Ale nie wiem, na ile w tym pazerności, na ile zboczenia względem GW, a na ile kupowania by leżało na półce i kurz zbierało. Zresztą to jest nieważne.
Kiedy byłem w liceum, właśnie pojawiało się u nas na rynku „Dark Empire”. Cóż, gdyby nie było mi wtedy szkoda kasy, to bym to kupił. Ale nie kupiłem. Potem musiałem się natrudzić by szuka. Na angielskim mieliśmy zajęcia z pewnym praktykantem, który poprowadził dyskusję, jak oceniamy komiksy, a dokładniej to, że czytają je dorośli (lub tak jak my wtedy, prawie dorośli) ludzie. To była połowa lat 90. Zaskoczyło mnie to, że broniąc możliwości czytania komiksów, jako czegoś normalnego, byłem w zdecydowanej mniejszości. Fakt, moje pokolenie w znacznej większości wychowało się na komiksach – w stylu „Kajko i Kokosz” czy „Tytus, Romek i A’Tomek”. Ale w pewnym momencie, gdzieś koniec lat 80. początek 90. odeszło to w niepamięć. Wiele rzeczy wtedy się zmieniało. Nawet „Gwiezdne Wojny” w TVP puścili (tam właśnie widziałem ANH po raz pierwszy; TESB i ROTJ widziałem wcześniej, tyle że w kinie). Ale wróćmy do liceum. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że w Polsce nie ma kultury czytania komiksów. To co było, w dużej mierze odeszło do lamusa, wraz z komunizmem i jego komiksami. Do dziś czytanie komiksów nie należy jeszcze specjalnie do dobrego tonu, wręcz ciągle jest niszowe. Fakt, Polacy książek nie czytają, ale czytających komiksy wytykają palcami. Niestety tak było i jeszcze długo będzie. Dlatego nie ma co liczyć, że wszyscy fani Gwiezdnych Wojen pobiegną kupić nowy komiks. Trzeba też liczyć, na fanów komiksu, którzy jeszcze za czasów Egmontu, kupowali wszystko jak leci. Tyle, że wtedy było tego mniej na rynku. Teraz trzeba by ich czymś zainteresować. Niestety i „Boba Fett” i „Związek”, na rynku nie mają czego szukać. Bez loga „SW” pewnie w ogóle przeszły by bez echa. Te komiksy mają swoją wartość, ale przede wszystkim dla fanów. Nie fan, sympatyk komiksu, ew. sympatyk Gwiezdnych Wojen, może się poczuć nimi trochę zdegustowany. Tym bardziej, że za bardzo innych pozycji do wyboru nie ma. W Polsce oczywiście. Wydanie komiksów z serii Republic, w szczególności Wojen Klonów, byłoby teraz jak najbardziej na miejscu. Bo i fabuła ciekawa, i kreska na poziomie XXI wieku, i kolory żywe, a co najważniejsze wprowadza to nas w „Zesmtę Sithów”.
„Boba Fett” i „Związek” to jedynie słabe komiksy. A co powiecie o „Opowieściach”, czyli „Star Wars Tales”. Szczerze mówiąc komiks ten mnie zaskoczył i to mocno. Po Dwóch poprzednich, zwłaszcza Fettcie spodziewałem się kolejnej powtórki. A tu miła niespodzianka. Acz Talesy są specyficzne i nie każdy po nie sięgnie, zwłaszcza obawiając się powtórki z wydań Egmontu.
Stąd komiks pojawia się, sprzedaje się gorzej niż zakładano i wyciąga się wnioski, że Star Warsy się źle sprzedają. Dodatkowo książki też się źle sprzedają. Marka się kończy. Prawie jak z polonizacją KOTORa, byłoby o wiele lepiej, gdyby LEM powiedział wcześniej, że planuje coś takiego i znalazł jakiś sposób, by posiadacze wersji angielskiej mogli sobie ją zupgrade’ować do polskiej. Bez przesady, płytki tłoczone więcej niż 30 PLN nie będą kosztować, ale lepiej było nic nie robić, bo może ktoś kupi i to i to, w rezultacie wiele osób ma albo jedną wersję piracką, a drugą legalną, albo obie pirackie. Ale to już nie moja broszka.
Na koniec tylko jedna prośba, głównie do decydentów. Jesteśmy Wam bardzo wdzięczni, że wydajecie Star Warsy, nieważne, że to co pojawiło się w tamtym roku to w większości towar drugiej kategorii. I tak wielu z nas się na niego rzuciło. Ale prośba, dajcie innym skorzystać z okruszków z pańskiego tomu. Ani X-wingi, ani NEJ nie będą się dobrze sprzedawać, jak nie będzie można skompletować choćby całej serii, której są częścią (nie mówię tu o wszystkich pozycjach Gwiezdno-Wojennych). Warto przynajmniej raz w roku wydać coś, co może kupić każdy fan. Czym może się cieszyć, przeczytać i wiedzieć, że to początek i koniec historii. I nawet jak kiedyś się do tego ktoś będzie odwoływał, to już będzie tylko inna historia, a nie kolejny odcinek serialu. Z komiksami jeszcze lepiej, postarajcie się dobrać tytuły według tego co jest dobrze oceniane na zachodzie, a nie tego, co najtańsze i nawet tam jest niszowe. A wy fani, kupujcie co się da, bo bez tego, te „Resztki” które mamy na półkach sklepowych poznikają, a wydawcy i tak się nie zorientują, że to oni popełnili błąd.
Na koniec zapraszam do dyskusji na temat najlepszych pozycji Amberu w roku 2004. O ile można coś takiego znaleźć. Dyskusję toczymy na Forum.
Jak na ironię w Polsce to chyba był najgorszy rok wydawniczy od bardzo dawna. A może nawet w ogóle. Bynajmniej nie chodzi mi o samą ilość wydanych pozycji, czy jakość ich tłumaczeń, ale o sam ich dobór.
W sumie jest dobrze, bo leciały nam głównie X-Wingi i NEJ. Jest tylko jeden drobny szkopuł, co z tego, że pojawił się XVI, XVII i XVIII tom serii, skoro jak ktoś nie ma jednego z poprzednich, będzie miał nielichy problem by go odnaleźć. W praktyce nikt nowy się nie wciągnie, bo szkoda kasy na coś, czego początku nie widać, nie słychać, ani tym bardziej nie wiadomo, czy kiedykolwiek doczekamy się dodruku. Mało tego seria ta nie wszystkim podeszła do gustu, na samym, moim zdaniem świetnym, początku. A jej koniec, zwłaszcza te części wydane w tym roku pozostawiają wiele do życzenia. I jak tu NEJ ma się sprzedawać. Wchodząc do Empiku we Wrocławiu, jestem w stanie bez większych kłopotów skompletować sobie kilka sag, w tym Wiedźmina, Świat Dysku, Forgotten Realms. W jednym tylko sklepie. Cóż tak jest na całym cywilizowanym świecie. Tylko, że tam, wśród tych sag pewnie nie ma Wiedźmina, a są „Gwiezdne Wojny”. Mam tylko nadzieję, że nikt nie poleci z pretensjami do pana Sapkowskiego, że przez jego sagę nie ma w Polsce Star Warsów, ale kto wie, może tam właśnie istnieje jakieś magiczne powiązanie. U nas trudno jest skompletować trylogię Heretyka, a co dopiero mówić o całej NEJ. Wszystkie książki SW to już w ogóle niesamowite wyzwanie. Wiem, bo swego czasu szkoda było mi kasy na przewodniki Amberu, więc je sobie odpuściłem. Niestety teraz nawet nie mam co marzyć o ich skompletowaniu, mimo, że bez problemu mogę sprowadzić z USA ich nowsze, ale anglojęzyczne wersje. Tyle, że te mają nawet kolorowe obrazki. I jak tu STAR WARS ma się sprzedawać? Gdyby nie to, że od przeszło 10 lat kupuję każdą powieść, która się tylko pojawi, to chyba bym sobie już dawno odpuścił, zwłaszcza NEJ, bo próba rozpoczęcia zbierania jej teraz, to wyzwanie godne Yuuzhan. Cóż, cierpienie jest esencją życia. I chyba to właśnie zafundował nam Amber.
Nie inaczej jest z X-Wingami. Nie wspomnę, że próba znalezienie wszystkich czterech poprzednich części we Wrocławiu jest może i zadaniem możliwym do wykonania, ale na pewno karkołomnym. Tu jest trochę lepiej, bo i Allston bardziej mi podpasował i mimo wszystko są to bardziej niezależne tomy. By mieć jednak lepszy obraz ostatniego, warto znać 4 powieści Stackpole’a, a także ... „Ślub księżniczki Lei”. To ostatnie to jedna z pierwszych pozycji jakie przeczytałem, bodajże ukazało się zaraz po „Pakcie na Bakurze”, w czasach gdy zremasterowana trylogia wchodziła na VHS (jeszcze sprzed Wersji Specjalnej). Potem chyba nie było to wznawiane. A że dochodzi teraz na Allegro nawet do 70 i więcej PLN, kogóż to obchodzi, wtedy słabo się sprzedawało. No i faktycznie, pan Farland o przepraszam Wolverton specjalnie się nie napracował, ale gniot totalny to, to też nie jest.
W rezultacie dostaliśmy kolejne odcinki dwóch serii, dla stałych wielbicieli sagi. Jak dodamy, że z czasem tych stałych ubywa, inni się ociągają z kupowaniem, a niemożliwość znalezienia brakującego tomu zniechęca ich do kupowania następnych, oraz to, że nowi machają ręką na kolejne tomy, wiedząc, że pewnie nigdy całego cyklu nie skompletują, nic dziwnego, że SW się słabo sprzedaje.
No jeszcze pod koniec roku pojawił się „Spisek na Cestusie”. Nie chcę nic mówić, że to II tom cyklu Wojny Klonów. Ten cykl o tyle się broni, że większość z jego części jest dość niezależna względem siebie. Ale nie każdy o tym wie. Zwłaszcza, gdy czyta a tu mu wyskakują niezrozumiałe odniesienia. Tak jak w „Punkcie przełomu” do Sori Bulqa. Eh, coś Stover za brednie napisał, myśli przeciętny czytelnik. A bo nie zna komiksu „Jedi: Mace Windu” znanego także jako „Schism”, który jest dość ważną częścią Wojen Klonów. Na szczęście tu można to jeszcze jakoś przeżyć, a może po prostu trzeba.
Faktycznie tak się złożyło, że w chwili obecnej Amberowi zostały prawie same serie do ukończenia, ale w drugiej połowie roku mogli wydać nowego Zahna. „Survivor’s Quest” z pewnością wybiłby się na rynku SW, ożywił go, wlał nową nadzieję w fanów, a jednocześnie uwiecznił wizerunek wszechmogącego Zahna. Na bezrybiu i rak ryba, więc po pojedynczą książkę i to jeszcze uznanego autora, z pewnością by się sprzedała. Z prostej przyczyny – nie musisz szukać 10 poprzednich tomów, których bez cudotwórcy nie znajdziesz w sklepie. No bo, mimo nawiązań jest to osobna historia.
Szczerze zastanawia mnie, na ile wybroniłby się u nas „Ruiny Dantooine” Voronici Robbinson. Mogłoby być ciekawie, gdyby ta dość średnia powieść okazała się najlepiej sprzedającą SW roku 2004. Ze względu na towarzystwo kolejnych X-Wingów i NEJ z pewnością miała by szansę. Właśnie dlatego, że jest pojedyncza.
A gdyby tak był i Zahn i „Galaxies”? O Mocy, toż to by było dopiero szaleństwo. Ale niestety, nie wyszło. Cześć i dzięki za ryby. Może przesadzam, ale może faktycznie nie warto rezygnować z powieści, na które się machnęło palcem. Może warto to kupić i niech na półce kurz zbiera, a jak nie uda się znaleźć poprzedniego tomu, kto wie, może za dziesięć lat będzie można na Allegro z zyskiem sprzedać. Tylko się kurzy wytrze i powie, że nowa, unikat bo pewnie już nigdy nie będzie wydane. A jakiś pasjonat będzie sobie wyrywał włosy, jakim cudem mi to przepadło.
Ale wróćmy do sprzedaży. Amberowi SW się obecnie nie sprzedaje, zresztą nie tylko SW, wszystko znika z półek księgarń i pojawia się w taniej książce. O ile w zeszłych latach problemy Amberu były kwestią dywagacji, o tyle teraz to widać.
W sumie to można jedynie żałować, że w 2004 Amber nie zatonął. Już widzę setki piorunów lecących w moją stronę. Ano faktycznie, szkoda. Z prostej przyczyny 2005 to będzie rok „Gwiezdnej Sagi”, czy tego chcemy czy nie. Jeśli potem nie będzie kolejnych Epizodów, w kinach oczywiście, co jest bardzo prawdopodobne, to nie mamy co liczyć na wielkie zainteresowanie publiki sagą. A bez tego, jak Amber zbankrutuje, w dodatku z marką „Star Wars” na pokładzie, wątpię by szybko ktoś jeszcze próbował ją ratować. Egmont próbował, nie wyczuł rynku, więc sobie odpuścił.
Amber jeszcze próbował się ratować komiksami SW, ale to co zostało wydane w 2004 to woła o pomstę do nieba. Z wyjątkiem Opowieści. Niektórzy mówią, że dobrze że coś wydał. Innym nawet się to podoba, cóż o gustach się nie dyskutuje, więc pominę to milczeniem. Sam stwierdziłem, że na bezrybiu i rak ryba, ba sam nawet kupiłem „Polowanie na Bar-Koodę”, mimo że mam w Egmontowskich zeszycikach. Ale nie wiem, na ile w tym pazerności, na ile zboczenia względem GW, a na ile kupowania by leżało na półce i kurz zbierało. Zresztą to jest nieważne.
Kiedy byłem w liceum, właśnie pojawiało się u nas na rynku „Dark Empire”. Cóż, gdyby nie było mi wtedy szkoda kasy, to bym to kupił. Ale nie kupiłem. Potem musiałem się natrudzić by szuka. Na angielskim mieliśmy zajęcia z pewnym praktykantem, który poprowadził dyskusję, jak oceniamy komiksy, a dokładniej to, że czytają je dorośli (lub tak jak my wtedy, prawie dorośli) ludzie. To była połowa lat 90. Zaskoczyło mnie to, że broniąc możliwości czytania komiksów, jako czegoś normalnego, byłem w zdecydowanej mniejszości. Fakt, moje pokolenie w znacznej większości wychowało się na komiksach – w stylu „Kajko i Kokosz” czy „Tytus, Romek i A’Tomek”. Ale w pewnym momencie, gdzieś koniec lat 80. początek 90. odeszło to w niepamięć. Wiele rzeczy wtedy się zmieniało. Nawet „Gwiezdne Wojny” w TVP puścili (tam właśnie widziałem ANH po raz pierwszy; TESB i ROTJ widziałem wcześniej, tyle że w kinie). Ale wróćmy do liceum. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że w Polsce nie ma kultury czytania komiksów. To co było, w dużej mierze odeszło do lamusa, wraz z komunizmem i jego komiksami. Do dziś czytanie komiksów nie należy jeszcze specjalnie do dobrego tonu, wręcz ciągle jest niszowe. Fakt, Polacy książek nie czytają, ale czytających komiksy wytykają palcami. Niestety tak było i jeszcze długo będzie. Dlatego nie ma co liczyć, że wszyscy fani Gwiezdnych Wojen pobiegną kupić nowy komiks. Trzeba też liczyć, na fanów komiksu, którzy jeszcze za czasów Egmontu, kupowali wszystko jak leci. Tyle, że wtedy było tego mniej na rynku. Teraz trzeba by ich czymś zainteresować. Niestety i „Boba Fett” i „Związek”, na rynku nie mają czego szukać. Bez loga „SW” pewnie w ogóle przeszły by bez echa. Te komiksy mają swoją wartość, ale przede wszystkim dla fanów. Nie fan, sympatyk komiksu, ew. sympatyk Gwiezdnych Wojen, może się poczuć nimi trochę zdegustowany. Tym bardziej, że za bardzo innych pozycji do wyboru nie ma. W Polsce oczywiście. Wydanie komiksów z serii Republic, w szczególności Wojen Klonów, byłoby teraz jak najbardziej na miejscu. Bo i fabuła ciekawa, i kreska na poziomie XXI wieku, i kolory żywe, a co najważniejsze wprowadza to nas w „Zesmtę Sithów”.
„Boba Fett” i „Związek” to jedynie słabe komiksy. A co powiecie o „Opowieściach”, czyli „Star Wars Tales”. Szczerze mówiąc komiks ten mnie zaskoczył i to mocno. Po Dwóch poprzednich, zwłaszcza Fettcie spodziewałem się kolejnej powtórki. A tu miła niespodzianka. Acz Talesy są specyficzne i nie każdy po nie sięgnie, zwłaszcza obawiając się powtórki z wydań Egmontu.
Stąd komiks pojawia się, sprzedaje się gorzej niż zakładano i wyciąga się wnioski, że Star Warsy się źle sprzedają. Dodatkowo książki też się źle sprzedają. Marka się kończy. Prawie jak z polonizacją KOTORa, byłoby o wiele lepiej, gdyby LEM powiedział wcześniej, że planuje coś takiego i znalazł jakiś sposób, by posiadacze wersji angielskiej mogli sobie ją zupgrade’ować do polskiej. Bez przesady, płytki tłoczone więcej niż 30 PLN nie będą kosztować, ale lepiej było nic nie robić, bo może ktoś kupi i to i to, w rezultacie wiele osób ma albo jedną wersję piracką, a drugą legalną, albo obie pirackie. Ale to już nie moja broszka.
Na koniec tylko jedna prośba, głównie do decydentów. Jesteśmy Wam bardzo wdzięczni, że wydajecie Star Warsy, nieważne, że to co pojawiło się w tamtym roku to w większości towar drugiej kategorii. I tak wielu z nas się na niego rzuciło. Ale prośba, dajcie innym skorzystać z okruszków z pańskiego tomu. Ani X-wingi, ani NEJ nie będą się dobrze sprzedawać, jak nie będzie można skompletować choćby całej serii, której są częścią (nie mówię tu o wszystkich pozycjach Gwiezdno-Wojennych). Warto przynajmniej raz w roku wydać coś, co może kupić każdy fan. Czym może się cieszyć, przeczytać i wiedzieć, że to początek i koniec historii. I nawet jak kiedyś się do tego ktoś będzie odwoływał, to już będzie tylko inna historia, a nie kolejny odcinek serialu. Z komiksami jeszcze lepiej, postarajcie się dobrać tytuły według tego co jest dobrze oceniane na zachodzie, a nie tego, co najtańsze i nawet tam jest niszowe. A wy fani, kupujcie co się da, bo bez tego, te „Resztki” które mamy na półkach sklepowych poznikają, a wydawcy i tak się nie zorientują, że to oni popełnili błąd.
Na koniec zapraszam do dyskusji na temat najlepszych pozycji Amberu w roku 2004. O ile można coś takiego znaleźć. Dyskusję toczymy na Forum.
LS 2004
Darth Fizyk2005-01-17 17:12:22
Taaaaa... to nie jest zły pomysł... ]:->
Otas2005-01-17 08:27:13
Można zauwazyć, że ten kryzys rozpoczął sięod wkroczenia YV do naszej galaktyki!!!... więc moze złożenie ich wszystkich w całopalnej ofierze odwróciło by zły los?? ?
Darth Fizyk2005-01-15 23:35:22
zgodzę się z otasem... niestety, trzeba siąść, ewentualnie paść na ziemię i zapłakać.
Można też paść krzyżem w kościele i błagać Boga lubinnego stwórcę (Yun-Yuuzhana - przyp. Misiek) o pomoc?
Otas2005-01-13 08:02:01
Tu nie ma nic do komentowania.... tu trzeba siąść i zapłakać nad losem SW w polsce :(