Relacja Mastera Do Nadarzyna nie jechałem z wielkimi oczekiwaniami. Ba, nawet spodziewałem się klapy. Przez kilka miesiący przed samym eventem śledziłem poczynania wszystkich trzech polskich Comic-Conów (w końcu doszło do tego, że pozostałe dwa zostały odwołane) i cały zamęt, który powstał dookoła Nadarzyna jakoś mnie nie zachęcał. Ale postanowiłem dać szansę mu, szczególnie, że z Warszawy miałem niedaleko.
Pojechałem w sobotę razem z ShaakTi; uznaliśmy, że jak jechać na jeden dzień, warto wybrać właśnie sobotę, bo to zwykle dzień największej aktywności na tego typu wydarzeniach. No i pojawił się problem. Jak dojechać na Comic-Con? Niby to warszawska impreza, ale PTAK Expo znajduje się w Nadarzynie, pod Warszawą, do którego jeżdżą tylko dwa autobusy miejskie. I nie są to duże linie jeżdżące co 10 minut. Czy to dobre miejsce na taką imprezę? Same hale na pewno się nadają lepiej jak dobrze, ale dojazd jest trudny i czasochłonny. By rozwiązać ten problem, organizatorzy zorganizowali darmowe comic-conowe busy spod Pałacy Kultury i Nauki do Nadarzyna. Jeździły z różną częstotliwością zależnie od dnia i to można było odczuć. Słyszałem wiele opinii, że busy w czwartek i piątek były tak upakowane, że prawie nie dało się oddychać. Wtedy kursy odbywały się co godzinę. W sobotę autobusy odjeżdżały na szczęście co ok. 10-15 min i przynajmniej ja trafiłem na kursy, gdzie autobusy nie były przepełnione. Transfer na Comic-Con trwał około 20-30 minut. Ogólnie transport nie wypadł najgorzej, ale na następnych edycjach na pewno trzeba będzie załatwić więcej busów. Jak było na miejscu? Chyba dobre słowo to poprawnie. Na pewno byłem zaskoczony frekwencją, która okazała się być porównywalna z Pyrkonem (ponad 46 tysięcy uczestników). Tu trzeba pogratulować organizatorom, zebranie tylu ludzi na pierwszej edycji imprezy jest w Polsce dużym osiągnięciem. Jednak poza tym nie było już tak różowo. Niestety było mało atrakcji poza halą targową. Były bloki tematyczne, było kilka prelekcji… ale frekwencja na nich była bardzo mała. Raczej chodząc korytarzami widziałem pustawe sale. Poza tym owe sale prelekcyjne nie były jakkolwiek oddzielone od części targowej i niestety hałas przebijał się do środka. Ale dlaczego tak mało osób odwiedzało prelekcje? Wydaje mi się, że to głównie przez ich tematykę i słabą promocję. Tematyka to kwestia subiektywna, mnie nie zainteresowała, ale jak widać, nie byłem sam. Natomiast co do promocji - nigdzie, jako uczestnik, nie dostałem informacji o prelekcjach. Czuć było, ze prelekcje to nie jest to, na czym organizatorom najbardziej zależy. Wszystko, co dostałem z akredytacją to złożona na pół kartka A3 z godzinami odjazdów autobusów i atrakcjami na scenie głównej. Nawet nie było mapy stoisk targowych. Brak informatora niestety przeszkadzał. To duży minus imprezy i ważna lekcja dla organizatorów.
No i pojawia się kwestia na czym w takim razie organizatorom zależało? Na pewno na gościach. Gdziekolwiek się reklamowali, wręcz uderzali w odbiorców nazwiskami gości z amerykańskich seriali. Tylko… to nie były nazwiska, na których można budować duże wydarzenie. Miał być jeden większy gość z Gry o Tron (Charles Dance), ale dzień przed przyjazdem jego wizyta została odwołana i organizatorzy zrobili to w bardzo nieprofesjonalny sposób, wręcz oszukując ludzi, którzy tylko dla Charlesa przyjechali. Moja przygoda z Comic Conem trwała około 3h. Obszedłem całą halę, obejrzałem wystawy, porozmawiałem ze znajomymi i… nie miałem już nic więcej do robienia. Niestety ani goście, ani prelekcje mnie nie zachęciły. Nie wiem dlaczego organizatorzy zdecydowali się na 4 dni imprezy. Skoro w sobotę było jak było, nie chce myśleć jak było w czwartek, jak wszyscy się jeszcze rozstawiali. Na koniec chciałbym jeszcze wspomnieć o tym, czego na Comic Conie nie było, czyli komiksów. Taka impreza do genialna okazja, by pozapraszać polskich i zagranicznych scenarzystów i rysowników, by promować komiks wśród Polaków. Jednak dostaliśmy może 3 stoiska rysowników i kilka prelekcji. To było niesamowicie rozczarowujące. Pomijam nawet to, że komiksy na hali targowej to była rzadkość. Na Pyrkonie byłem na stoisku Comic Conu i pytałem się, czy mogę się spodziewać czegoś komiksowego. Przedstawiciel wydarzenia powiedział mi, że tak, będą goście, ale nie może podać więcej szczegółów. Lekcja na przyszłość dla organizatorów: zapowiadajcie tylko to, czego jesteście pewni. Kłamstwa nie zadziałają na dłuższą metę.
Jak oceniam pierwszy Comic Con w Nadarzynie? Poprawnie. Problemem jest to, za co ta impreza się uważa. Było tam wszystko, co średni lokalny konwent potrzebuje (poza prelekcjami). Ale organizatorzy reklamowali się jako wielki Comic Con, który wreszcie po tylu latach przybył do Polski. Nie wiem czy którykolwiek z organizatorów był na dużej zagranicznej imprezie o tej tematyce, ale to naprawdę nie to. Rozumiem, że tak więcej osób kupi bilety, ale dla osób świadomych, to jest po prostu oszukiwanie i niestety tutaj Warsaw Comic Con poniósł ogromną porażkę. Jednak pomijając błędy organizacyjne sam Warsaw Comic Con porażką nie był, widziałem tam ogromny potencjał i wierzę, że z czasem ta impreza może się stać jednym z fajniejszych wydarzeń kultury popularnej w Polsce. Jednak na razie to tylko mały pretendent, który udaje, że jest duży. Relacja ShaakTi Organizatorzy pierwszego warszawskiego Comic Conu upewnili się, by wieść o nim dotarła wszędzie. Reklamy imprezy pojawiały się dosłownie wszędzie – w gazetach, Internecie, nawet wynajęto duże bilboardy w różnych częściach miasta. Mimo tego nie nastawiałam się na nie wiadomo co i zdaje mi się, że była to zdrowa postawa. W przeciwnym razie można było się mocno zawieść.
Samo miejsce imprezy – Ptak Expo w Nadarzynie – mogło wydawać się odległe, ale organizatorom należy się wielki plus za zorganizowanie darmowego transportu. Autobusy zatrzymywały się na popularnych przystankach (Centrum, okolice Ochoty WKD i Dworca Zachodniego), a w sumie jazda zajmowała jakieś dwadzieścia minut. Razem z Mastertem pojechaliśmy mniej więcej przed jedenastą i już wówczas tłumek był całkiem spory, choć do mas z Pyrkonu nie da się porównać. Nie wiem jak było w poprzednich dniach (wybraliśmy się w sobotę).
Niestety od razu po przybyciu zaczęło się coś, co było największą bolączką tego konwentu: kwestie organizacyjne. Oglądaliście może „Dwanaście prac Asteriksa”? Jeśli tak, to pewnie pamiętacie, że jedną z konkurencji postawionych przed Galami było przetrwanie „domu, który czyni szalonym”, czyli urzędu. Poczułam się podobnie, bo zanim dostaliśmy akredytacje prasowe, skierowano nas do różnych osób chyba ze cztery razy, aż pewna miła pani pokazała nam paluszkiem wcale nie oczywisty punkt.
Po przybyciu do press roomu (nawiasem: zupełnie niepilnowanego, wchodziły tam też osoby niebędące dziennikarzami) napiliśmy się i zaczęliśmy zastanawiać co dalej. Niestety, tu muszę napisać, że żadne z wydarzeń czy paneli nas szczególnie nie zainteresowało. Na dużej scenie odbywały się wywiady i prezentacje z aktorami „Gry o tron” i nawet z daleka było to nieźle widoczne. Aby dostać się na widownię, trzeba było chyba się wcześniej zapisać, ale znowu: tłumów nie było, nie wiem nawet czy zapełniła się połowa miejsc. Już większym zainteresowaniem cieszyły się zdjęcia z mieczem świetlnym i na żelaznym tronie i tutaj trzeba było się wykazać sporą cierpliwością w kolejce. Zrezygnowaliśmy.
Gro czasu spędziliśmy oglądając towary wystawców. Nie było wszystkich obecnych na Pyrkonie (bardzo zabrakło mi Egmontu), ale i tak można było się całkiem nieźle obłowić – zwłaszcza, że ceny, jak mi się zdaje, były lepsze od tych poznańskich. Myślę, że skoro impreza dopiero się rozkręca, to przy następnych edycjach pojawi się więcej sprzedających. Drugą z hal zajmowali ludzie biorący udział lub oglądający wszelkiego typu e-sporty, ale to nas w ogóle nie interesowało, więc pokręciliśmy się jeszcze dookoła samochodów z filmów i wystawy LEGO, z której najbardziej zaimponowały mi różne polskie budowle. Atrakcji starwarsowych było niestety mało, mimo że szumnie je zapowiadano. Prócz konkurencji z Starwars.pl i paru pojazdów najciekawsza była kapsuła, w której zasiadało się za sterami niby-X-winga i na wielkim ekranie pokonywało drogę do Gwiazdy Śmierci. Tu niestety znowu trzeba było swoje odstać, toteż odpuściliśmy.
Master odszedł po jakiś trzech godzinach, ja po półgodzinie szwendania się doszłam do wniosku, że głupio byłoby nie zaliczyć żadnego panelu, więc wybrałam się do sekcji naukowej na feromony. I tu wyszedł kolejny szkopuł: pani prowadząca bardzo ciekawie przybliżyła nam ten przecież nie najłatwiejszy temat, do tego bawiliśmy się w zgadywanie w której fiolce znajdują się feromony, ale… znajdowaliśmy się w przeszklonym boksie bez żadnych drzwi. Wszystkie hałasy gamerów, ludzi z bumboksami czy po prostu zwykłe rozmowy było dokładnie słychać, aż momentami i widownia, i prowadząca mieli trudności ze skupieniem uwagi. Plusem był całkowity brak kolejek – z drugiej strony trochę to niepokoi. Może nie tylko nam nie podobały się tematy prelekcji.
Wytknęłam paluchem dużo słabych stron warszawskiego Comic Conu, ale nie przez złośliwość. Chcę raczej wskazać to, co można byłoby naprawić. Konwent kulał organizacyjnie, ale to był pierwszy raz. Może jakby lepiej to ogarnąć, mniej skupić się na gwiazdach, których i tak mało kto słuchał, a bardziej na panelach, to byłoby ciekawiej. Tymczasem wyszło jedynie poprawnie. Autor zdjęć: Master