Relacja Mastera Ostatni raz byłem na Pyrkonie 2 lata temu. Przez ten czas impreza bardzo się rozrosła i nie można się nie cieszyć, że takie inicjatywy w Polsce się powiększają. Na wydarzenie przybyłem w piątek popołudniem, więc ominęły mnie główne kolejki przy wejściu. Ale muszę przyznać, że w trakcie mojego pobytu na Targach kolejki po wejściówki nikomu nie mogły przeszkadzać. Albo ich nie było, albo bardzo mili organizatorzy dbali o jak najszybsze wydawanie biletów. To co zrobiło na mnie wrażenie to organizacja. Przez dynamiczny rozrost Pyrkonu, przygotowanie tej imprezy staje się z roku na rok coraz trudniejsze. Pamiętam, że dwa lata temu były organizacyjne niedociągnięcia, lecz tym razem wszystko było o wiele lepiej zorganizowane. System rejestracji na prelekcje wyewoluował do, moim zdaniem, efektywnego zamawiania biletów na dedykowanej stronie. Dzięki temu każda osoba już jadąc na Pyrkon może być pewna swojego miejsca na dwóch najciekawszych dla siebie atrakcjach na największych salach. Na wszystkich prelekcjach, na których byłem, w salach nadal mieściło się bardzo dużo ludzi bez rezerwacji. Oczywiście niestety wejście często łączyło się z czekaniem 20-30 minut w kolejce, ale przy festiwalu o takiej frekwencji taki czas jest jak najbardziej akceptowalny. Same kolejki były również jak najbardziej cywilizowane. Nie spotkałem się z sytuacją, żeby ktokolwiek się przepychał. Wszyscy cierpliwie i przyjacielsko czekali przed wejściem i na koniec, prawie zawsze, wchodzili do sali. Z autografami było niestety gorzej, ale to też jest uzależnione od samej osoby podpisującej; ile ma czasu, sił i chęci. Tutaj trzeba być bardziej wyrozumiałym, osoby rozdające autografy to też ludzie, którzy mają zaplanowane inne atrakcje, wywiady i pewnie chcą wieczorem zwiedzić chociaż trochę miasto, do którego przyjechali. Także pod kątem organizacyjnym, Pyrkon 2017 był ogromnym sukcesem. Dzięki temu można było się w pełni skupić na atrakcjach. A tych było bardzo dużo. Poczynając od tych stacjonarnych, jak wystawy i hala targowa, a kończąc na panelach i prelekcjach.
Dla fanów Star Wars w budynku nr 15 znajdowała się imponująca wystawa makiet i modeli z odległej galaktyki, a przy gwiezdnowojennej strefie organizatorzy postawili duży model imperialnego myśliwca TIE. Hala wystawowa również się powiększyła w porównaniu do poprzednich lat. Gwarantuję, że każda osoba znajdzie tam coś dla siebie. Od komiksów, przez książki, koszulki aż po figurki. Mi osobiście zabrakło bardziej rozwiniętej Alei Artystów. Warto wykorzystywać takie wydarzenia, by mniej znani artyści mogli się pokazać szerszej widowni. Byłem tylko na kilku prelekcjach, większość w bloku komiksowym, i muszę przyznać, że komiksowi prelegenci nie zawodzą. Co prawda najlepsze atrakcje prowadziło dobrze znane grono z wielu innych komiksowych wydarzeń, ale nie zmienia to faktu, że po raz kolejny pojawiło się dużo świeżych i ciekawych prelekcji. Jednak wszystkie imprezy pokroju Pyrkonu tworzą fani, którzy ponownie nie zawiedli. Nie znam jeszcze oficjalnych informacji na temat frekwencji, ale Pyrkon to niesamowite miejsce, by spotkać starych znajomych i zawiązać nowe znajomości. Wszystkim, którzy rozważają przyjazd do Poznania za rok, gorąco to polecam. To piękne ile ludzi potrafi podróżować, często przez całą Polskę, by podzielić się swoją pasją z innymi. Do zobaczenia za rok!
Tak trochę z innej strony, chciałbym Was zapytać jakie były szanse, żeby do Poznania lecieć samolotem razem z Jamesem Tynionem IV (główny gość komiksowy Pyrkonu, scenarzysta Batmana i Detective Comics dla DC), a z powrotem do Warszawy z Johnem Kovalicem (twórca Munchkina)? :D Relacja ShaakTi1138 Moim noworocznym postanowieniem było zaliczenie choć jednego konwentu, także Pyrkon wylądował na miejscu pierwszym. Do Poznania zawitałam bodaj drugi raz w życiu (wcześniej jedynie przejeżdżałam) i miasto od razu urzekło mnie swoimi kamienicami, planem zagospodarowania, jasnym oznakowaniem tras… aż do czasu, gdy mapa z jakdojade.pl przestała pokrywać się z rzeczywistością i spędziłam z pół godziny szukając właściwego przystanku, z którego miałam dojechać do Przeźmierowa, gdzie znajdował się hotel. Nauczka na przyszłość - jeśli macie jechać, rezerwujcie wcześniej, inaczej wylądujecie w miejscu, do którego autobusy zaglądają przy dobrych wiatrach co godzinę. Całe szczęście dotarłam na miejsce w piątek w nocy i od razu rzuciłam się na łóżko.
W sobotę przyszła kolejna nauczka, która brzmi: nie słuchać się Mastera. Piotrek kazał mi być wcześnie, więc pełna dobrych intencji wstałam rano i zjawiłam się na targach o ósmej… tylko po to, by przekonać się, że prawie wszystko prócz gastronomii było pozamykane. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo przez ten czas zjadłam pożywne śniadanie i przyswoiłam sobie rozkład budynków. O dziesiątej wyruszyłam do gigantycznej sali wystawowej, w istocie pełniącej funkcję ogromnego targowiska. Jeśli nigdy wcześniej nie byliście: uwierzcie, warto przyjechać choćby dla tej atrakcji. Chcecie książki? Proszę bardzo. Mangi i komiksy? Jak najbardziej. Planszówki? Tylko podajcie nazwę. A może coś bardziej niespotykanego, jak sto pięćdziesiąt rodzajów kostek do erpegów (celtyckie, techno, zombie, świecące w ciemności lub wszystkie naraz), seksi kocyki z kucami Pony (a jak!) lub torby z Jedwabistym Snape’em? Wszystko jest. Pierwszy dzień był jednak tak wypełniony atrakcjami, że nie nacieszyłam się zakupami zbyt długo, bo zaraz przybyli Piotrek i Marcin, po czym ruszyliśmy na koncert (oficjalnie panel) Burzola i Kelena.
Do tej pory twierdzę, że to była najlepsze wydarzenie tej imprezy. Nasz kolega najpierw rzucił w tłum “najlepszy instrument świata po ukulele”, czyli kazoo, a potem zaczął śpiewać intro z pierwszego sezonu “Pokemonów”... i tak to się zaczęło. Było mnóstwo piosenek z kreskówek z mojego dzieciństwa, było multum nowych, ale najfajniejsze w tym wszystkim była reakcja publiczności, która nie dość, że darła się lepiej czy gorzej, ale za to z całego serca. Panowie umieją porwać publiczność jak mało kto, aż na koniec bolała mnie twarz od bezustannych uśmiechów. Muszę też pismu powierzyć fakt, że mimo oporu Burzol zaśpiewał “Tabalugę”, choć potem parę osób nam nie uwierzyło. Pewnie będzie się wypierał, ale zaufajcie mi. Mam wszystko nagrane.
Marcin odszedł od nas potem, więc wraz z Masterem wślizgnęliśmy się na panel Egmontu, którego gościem był główny redaktor komiksowy Tomasz Kołodziejczak. Wydarzenie trwało dwie godziny, więc w teorii powinno być dużo czasu na mówienie, jednak odniosłam wrażenie, że zmarnowałam tylko czas. Polegało ono w głównej mierze na przeglądaniu katalogu z 2017 roku (klik), a gro czasu zajęli fani Marvela i DC, którzy zadawali pytania czy będzie taka a taka seria… gdy w końcu doszliśmy do Star Wars, nie zajęło to więcej niż dwóch minut (nawet nie zdążyłam zapytać czy może “Kanan” będzie u nas w końcu dostępny...), a gdy w podobny sposób została potraktowana moja ukochana “Armada”, stwierdziłam, że wychodzę. A, najciekawsza informacja rozmowy to chyba fakt, że Egmont nie ma zamiaru wprowadzać komiksów cyfrowych.
Zostało mi trochę czasu do naszego bastionowego spotkania, więc doszłam do wniosku, że akurat uda mi się zdobyć autograf Marii Kossakowskiej (miałam przy sobie akurat drugi tom jej “Zbieracza burz”). Niestety przeliczyłam się - o ile stojąca obok kolejka do Rafała Kosika była rozmiarów raczej niesłusznych, o tyle nasza zakręcała parę razy. Do tego autorka spóźniła się z piętnaście minut, a po półgodzinnym staniu doszłam do wniosku, że nie robię i w mało fajnym humorze ruszyłam na nasze spotkanie.
Zbiórka odbywała się przy makiecie zniszczonego TIE-a z “Przebudzenia Mocy”, gdzie zebraliśmy paru znajomych i ruszyliśmy do hali gastronomicznej, by przy Tymbarkach podyskutować na ważne tematy o SW. W międzyczasie dołączyło do nas paru nowych znajomych, więc w wesołej kompanii (choć większa część postanowiła otworzyć kolejne beczułki z Tymbarkiem) poszliśmy do auli piętnastej na prelekcję Seva “Quo vadis SW?”
Trochę przeliczyliśmy się, bo na miejscu czekał już tłum ludzi i nasze szanse na wejście do środka zaczęły topnieć - całe szczęście weszliśmy, lecz jako jedni z ostatnich. Sevowi gadanego odmówić nie można i mimo że temat był raczej biznesowy (cytując go, w jego wypowiedzi nie chodziło o to “kto jest ojcem Rey”, lecz o możliwe kierunki, jakie przyjmie dowództwo Disneya), to słuchało się tego bardzo ciekawie. Jednym z omawianych tematów były spin-offy (tutaj zdumiałam się, że “Łotr” był o wiele popularniejszy wśród publiczności niż “Przebudzenie”) i chyba nie do końca jestem przekonana, że na trzeci firma wybierze sobie teen dramę w stylu “Zmierzchu”. Chyba jest na to za wcześnie, ale przyszłość pokaże. Tak czy siak, pogadanka była mocno nietypowa, ale interesująca.
Po panelu została godzina do kolejnego o komiksach, więc wraz z ogórem przyczaiłam się pod drzwiami sali komiksowej, gdzie ku mojemu zaskoczeniu spotkałam przyjaciółkę ze studiów i jej koleżanki. Udało mi się je namówić, by nie szły na panel o najdziwniejszych shipach (nie chodzi o statki), tylko zostały ze mną i poczekały. Oczywiście jak to bywa w damskim gronie, od razu rozpoczęłyśmy dyskusję o Tematach Ważnych, czyli jak właściwie został spłodzony Hagrid i z kim jeszcze nie shipowano Obi-Wana. Na korytarzu towarzyszący nam Fot wyjął miecz świetlny, co spowodowało, że miniaturowa Maul i Vader od razu się na niego rzucili - i wierzcie lub nie, ale dali przepiękny pokaz szermierki. Na samym panelu Marcin, Piotrek, Bartek i Michał prezentowali swoje ulubione serie komiksowe (“Opowieści Jedi”, “Dziedzictwo”, “Rycerzy” i “Talesy”) i choć dla mnie nie była to żadna nowość, to najbardziej ucieszyło mnie, że dziewczyny (które na kręte ścieżki SW dopiero co wchodzą) robiły sobie notatki co warto przeczytać. Do tego (bardzo eleganckie) sprzeczki naszych panów prowadzących uświadomiły mi, że wśród fanów Bastionu panuje atmosfera, której nie da się powtórzyć nigdzie indziej. Tylko my możemy się kłócić, czy Jan Duursema oduczyła się rysować, czy nie.
Panel skończył się około dziewiątej, ale zapobiegliwie wyszłam wcześniej, aby zdążyć wrócić w miarę ludzkiej godzinie do hotelu, co też znowu mi się nie udało, bo jakimś cudem po raz kolejny zabłądziłam na przystankach. W niedzielę wstałam jednak później i pierwsze dwie godziny na targach spędziłam na szopingu - czytaj, walce ze sobą, by nie wydać więcej, niż założyłam (przegrałam, ale wróciłam na tarczy, bardzo zadowolona z zakupów). Około południa spotkaliśmy się z większością znajomych przy TIE’u i ponieważ nie było za wiele do roboty tego dnia, wybraliśmy się na prezentację konkurencji, czyli portalu Starwars.pl. Była dość mało ciekawa, bo prowadzący mówił głównie o tym, że ekipa zamierza robić flmiki i wprowadzać inne ulepszenia, ogór dowiedział się także, że stare teksty z Imperial City Online powinny zostać przywrócone.
Przed ostatnim panelem tego dnia trochę się pokręciliśmy w pawilonie Star Wars. To była świetna okazja, by zobaczyć fragment odwzorowanej kantyny (można było zrobić sobie zdjęcie z martwym Greedem czy Hanem zamrożonym w karbonicie, choć Moc jedna wie co robił w Mos Eisley) czy prace grupy Dorośli Fani LEGO. Tu można było pooglądać zrobione przez nich niesamowite makiety - odwzorowaną bitwę o Hoth, pokój admirała Thrawna (figurka sklecona samodzielnie - twarz Durosa i czarne włosy - podziwiam twórców za wyobraźnię) czy wszystkich możliwych szturmowców. Na mnie jednak największe wrażenie zrobiły dwie rzeczy: makieta dżungli z greckimi ruinami, która była po prostu gigantyczna, oraz ruchoma fabryka maszyn kroczących.
W moich ostatnich wolnych godzinach niedzieli zaciekawiły mnie dwa wydarzenia: panel o literaturze i grach… oraz Festiwal Pieśni Krasnoludzkiej. Kierując się instynktem, skierowałam kroki ku temu drugiemu ii chyba jeszcze nigdy w życiu nie wybrałam lepiej. Jeśli czytaliście choć trochę książki ze Świata Dysku Pratchetta, to wiecie, że krasnoludzkie utwory są głównie o złocie. Ten festiwal jednak promował, cytuję, “nienawiść rasową i wulgaryzmy”. Toteż tutaj usłyszeliśmy również piosenki o piwie i robieniu… bardzo złych rzeczy elfom. Zainteresowanych odsyłam tutaj na playlistę, można jeszcze poszukać na kanale autora. Żeby było śmieszniej, wszystkie dzieła były pisane pod polskie melodie, głównie biesiadne i disco polo, choć dobił mnie brak Zenka. Faworytem publiczności i zwycięzcą okazała się romantyczna ballada o krasnoludkach będąca przeróbką “Baśki” (“Piękne jak sztolnie/Z szerokimi torami…”).
Ostatnie chwile w Poznaniu spędziłam w pokoju dla VIP-ów, gdzie zjadłam co nieco, a potem, pełna niepokoju spowodowanym biletem bez miejscówki, ruszyłam na peron. Tam zdarzyło się coś, co dla mnie jest kwintesencją tej imprezy: podszedł do mnie facet, u którego kupiłam zakładki w sobotę, a którego widziałam raz. Wraz ze swoją dziewczyną zaczął rozmawiać ze mną, jakbyśmy się znali od lat. I to właśnie kocham w takich spotkaniach: wszyscy jesteśmy przyjaciółmi i nikt nie powie, że jesteś dziwny, bo lubisz kucyki Pony.
Pyrkon zrobił na mnie ogromne wrażenie, co podkreśliłam chyba z tysiąc razy. Denerwowały wszakże długie kolejki do wszystkiego (na pewne rzeczy się jednak nic nie poradzi) oraz fakt, że legitymacja prasowa nie dawała wstępu na panele. Nie chcę wychodzić na rozpuszczoną księżną, ale ten kawałek papieru powinien dawać jakieś przywileje, a tak musieliśmy niejednokrotnie stosować technikę pięknych oczu, by gdziekolwiek wejść. Niemniej, teraz już wiem, że w przyszłym roku zabieram na imprezę całą rodzinę. Relacja Bolka Pyrkon 2017 był moim ósmym spotkaniem z tą imprezą, więc mogę się nazwać weteranem, pamiętającym czasy Dębca. Dlatego też w mojej relacji będę dużo cofać się do wcześniejszych lat. Już na wstępie, jednak, muszę stwierdzić coś, co zauważyłem w zeszłym roku. Impreza z roku na rok spada jeżeli chodzi o poziom. Mam wrażenie, że jest coraz mniej rzeczy które mogłyby mnie zainteresować na terenie konwentu, ale zacznijmy od początku.
Bardzo podoba mi się to, że kasy są już otwarte w czwartek, dzięki czemu zainteresowani mogą odebrać swoje wejściówki już dzień wcześniej. Jako, że od jakiegoś czasu mieszkam w Poznaniu, skorzystałem z tej możliwości. Byłem zaskoczony widząc jak około 17 na targach nie było praktycznie nikogo w kolejce. Spodziewałem się, że wiele osób będzie chciało po pracy kupić wejściówkę. Pozytywne zaskoczenie. Co więcej następnego dnia również okazało się, że nie ma kolejek. Z rozmów z innymi osobami dowiedziałem się, że taka sytuacja nie miała miejsce jedynie około 14:00 gdy pojawiłem się na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. Pyrkon bez kolejek? Niemożliwe! I jak się później okazało pierwsze wrażenie braku kolejkonu zostało później rozwiane już w trakcie imprezy. Co w tym roku dostali uczestnicy wraz z wejściówką? A no niewiele. Miałem wejściówkę prasową, która jak się dowiedziałem nie pozwala na wejście do interesujących mnie sal z atrakcjami po za kolejkami (może były jakieś wyższego poziomu?) a jedynie zapewniały dostęp do VIP roomu w którym można było napić się kawki i zjeść gruszkę. Przyjemnie, ale jednak zdziwiłem się, że z tą wejściówkę nie ma gwarantowanego wstępu na punkty programu. W zeszłym roku tak działała. Zwłaszcza, że nie dostałem żadnych żetonów wraz z wejściówką medialną, dzięki którym mógłbym się zarejestrować na jakiś punkt programu. Drugą rzeczą jaką dostałem to “program”, z którego jednak nic nie wynikało. W tabeli podane były godziny punktów programu z nic nie mówiącymi tytułami. Czy aż tak ciężko napisać kto prowadzi atrakcję, czego dotyczy i z jakim uniwersum jest związane? Kiedyś Pyrkon oferował atrakcyjne książeczki z wyraźnym, wyszczególnionym planem. Czasem oferowały nawet dodatkowe atrakcje jak specjalne opowiadania niedostępne nigdzie indziej. Dlaczego tak ciężko stworzyć taki program? Bilety by podrożały? I tak kosztują coraz więcej a nie widać zmian w jakości imprezy.
Ostatnią rzeczą którą mogłem otrzymać, a z jakiegoś powodu nie dostałem to kostka. Gdy odbierałem swój zestaw aż zaptałem pani która go wydawała: “To wszystko? A kostki wyszły?”. Ta odpowiedziała, że jeśli chodzi o kostki to nie są dla wejściówek medialnych. Wielka szkoda, gdyż we wcześniejszych latach je otrzymywałem więc nie wiem dlaczego tym razem wejściówka medialna na nie nie zasłużyła.
Piątek to czas spotkań z fanami Star Wars, z którymi się nie widziało więcej bądź mniej czasu. Nim zasiedliśmy razem na gastronomii by pogadać, to zwiedzaliśmy stoiska. Oczy zaświeciły mi się, gdy znalazłem w jednym ze sklepów oryginalne podręczniki WEG o Heir to the Empire oraz Dark Force Rising. Niestety każdy z nich kosztował 250 zł, więc musiałem podziękować. Na stoiskach można było nabyć przedpremierowo adaptację książkową Łotra 1 z 20% rabatem, oraz książki i komiks Egmontu z podobną promocją. Fani Star Wars mogli znaleźć na stoiskach coś dla siebie, mimo że jak zwykle prym wiodły rzeczy związane z Mangą i Anime. Oprócz zakupów można było też zagrać w LEGO The Force Awakens, obejrzeć wystawy modeli Star Wars, rzadkich gadżetów, wsiąść do DeLoreana czy też zrobić zdjęcie z machiną kroczącą AT-ST.
Fani Star Wars nie mogli też narzekać na liczbę modeli i wystaw. W jednej z sal stanęli bracia Kulesza ze swoimi słynnymi modelami, różne pancerze szturmowców i innych postaci Star Wars, oraz suknie Amidali z prequelów. Nikt jednak nie mógł stanąć obojętnie wchodząc do meetpointu Star Wars. Obok stoisk Manda’yaim, Brotherhood of the Sith, oraz starwars.pl stał model TIE Fightera z Przebudzenia Mocy, z którym co chwilę ktoś robił zdjęcia. Zwłaszcza fani w strojach Star Wars. Model robił wrażenie. Oko miłośnika Star Wars wychwyciło, że brakowało modeli kilku szczegółów np. Włazu, ale i tak wykonana praca robiła wrażenie. Niedaleko stała inscenizacja Kantyny Mos Eisley, z najlepszym cosplayem Wuhera jaki widziałęm. Po tej wycieczce uznaliśm, że warto odwiedzić przynajmniej jeden punkt programu w ten jak zawsze zajęty piątek. Wybraliśmy konkurs Star Wars na którym miałem nadzieję coś wygrać. Za punktem programu czekaliśmy niemal godzinę i gdybym nie wygrał okazałoby się, że straciłem godzinę z życia. Konkurs prowadził dwie dziewczyny z czego tylko jedna się odzywała. Druga jedynie przewijała slajdy. W skrócie konkurs był najgorzej wykonanym jaki kiedykolwiek widziałem. Dziewczyny w ogóle nie wiedziały jak przygotować się, do konkursu. Wymyśliły, że z całej sali fanów mamy się podzielić na rzędy. Grupy nieznajomych miały się dzielić pyrfuntami między 10 osób. Na szczęście dziewczyna (jej ksywa to chyba Luceg) posłuchała i sami się podzieliliśmy. Pytania były tak nieprecyzyjnie napisane, że w pewnym momencie nawet prowadząca nie wiedziała jaka jest prawidłowa odpowiedź. Przykładem jest “Co powiedział Han do Chewiego, gdy zbliżali się do Gwiazdy Śmierci”.Nie powiedziano o którą GŚ chodzi i gdyby nie oburzenie uczestników odpowiadającemu nie uznano by odpowiedzi. Prowadząca sama przyznała, że po raz pierwszy prowadzi konkurs i co rusz udowadniała, że nie ma odpowiedniej wiedzy by prowadzić konkurs Star Wars. Chociażby wielkie zdziwienie, że Anakin Skywalker zasiadał w Radzie Jedi. W związku z tym punktem programu zacząłem się zastanawiać jak organizatorzy wybierają prowadzących. Losują ich? Jak można było na imprezie z taką renomą przepuścić coś takiego?
Konkurs Star Wars był jedynym punktem programu na jaki dotarłem oprócz kilku prelekcji w meetpointach Star Wars. Nie chciało mi się najzwyczajniej w świecie marnować cennych weekendowych godzin na siedzeniu przez godzinę w kolejce, by wejść na punkt programu, gdzie w tym samym czasie mogłem spotkać się ze znajomymi i słuchać ewentualnie co się działo na prelekcjach. Z opowieści np. Żałuję, że nie dotarłem na najlepsze komiksy Star Wars. Warto jednak wrócić na chwilę do meetpointu Star Wars który był zorganizowany bardzo, ale to bardzo źle Zaraz przy TIE Fighterze, gdzie niezależnie od godziny kręciło się pełno ludzi. Nic tam nie było słychać, a jeden z punktów programu, czyli krótka prelekcja o działających fanklubach Star Wars w Polsce opóźniała się przynajmniej o godzinę.Na miejscu w momencie gdy prelekcja miała się zacząć obsługa techniczna dopiero zaczęła montować sprzęt. Zabrakło tam jakiś krzeseł i mikrofonu by mogło to jakkolwiek działać. Pamiętam, że w 2013 r. Braliśmy w podobnym miejscu udział w familiadę Star Wars. Było jednak trochę bardziej odosobnione. Bez krzyków konwentowiczów i ludzi wpadających na kable.
Paru znajomych w tym roku wybrało wejściówki jedynie na sobotę. Sądzę, że jest to najlepsza opcja obecnie na Pyrkon. Piątek to chaos, gdzie jeszcze wiele rzecz nie jest dokończonych jak meetpoint Star Wars, a niedziela to już zamykanie, gdzie większość interesujących rzeczy zostało wykupionych a ludzie się żegnają i wydają ostatnie pyrfunty na gadżety. Co będę robić w przyszłym roku? Pojawię się na Pyrkonie. To jest pewne. W końcu jestem co roku, ale nie ma co się oszukiwać. Impreza zmieniła się. Stara się być coraz bardziej zachodnia, z wielkimi kolejkami do punktów programu. Skoro jednak zgapiamy już z zachodu to pomyślmy o transmisjach na żywo z co ciekawszych atrakcji. Pyrkon zostaje dla mnie świetnym miejscem, by spotkać się z fanami Star Wars i tego już chyba będę się trzymać na następnym edycjach, bez oczekiwania wielkich zmian odnośnie kolejek na prelekcje. Relacja Komisarza Seva Och, Pyrkonie, mój Pyrkonie. Ileż to już razy wspólnie bawiliśmy się w słońcu, deszczu czy śniegu wiosennych wiatrów? Co tu dużo mówić, ten obecnie największy konwent w Polsce zawsze będzie bliski memu sercu. To właśnie tutaj człowiek uczył się, co to znaczy być fanem Star Wars, jak konwentować i wspaniale bawić się z ludźmi, których widzi się raz do roku. Dlatego i w tym roku wybrałem się z radością i dość sporą rezerwą do całej imprezy. W końcu nie raz już widziałem wszelkie odcienie tej imprezy, tak więc co mogło pójść nie tak? Na początek pozytywne zaskoczenie: nie ma kolejek! Coś, co jest nieodłącznym elementem niemal każdego konwentu, zostało skutecznie opanowane przez organizatorów poprzez mądre rozplanowanie wejść na imprezę oraz systemu biletowego. Za to wielkie brawa dla organizatorów i oby sztukę tą udało się powtórzyć na kolejnych edycjach. Jednak pierwsze dobre wrażenie szybko zostało wyrównane przez pakiet wejściowy, jaki otrzymałem jako konwentowicz. A raczej jego brak. Bo tak naprawdę jedyne co otrzymałem to plakietka mediów oraz informacje, że z lady mogę zabrać sobie krótki przewodnik po całej imprezie. Przewodnik, który zawierał jedynie mapkę całej imprezy oraz tabelę z nazwami wszelkich atrakcji i prelekcji, jakie będą miały miejsce w konkretnych godzinach i lokacjach. I to wszystko. Jako weteran i fan grubych programów czułem się rozczarowany. Ani żadnych dodatków, gadżetów czy czegoś większego do poczytania. I tak, wiem, przyszłość już przyszła, program mogę mieć na stronie www czy w telefonie, ale… to nie to samo. Czasy papierowych pełnych programów przemijają, z czym nie mogę się jeszcze do końca pogodzić i jeszcze długo będzie mnie to bolało.
Jako osoba, która pojawia się na konwentach głównie po to, aby pospotykać się z dawno nie widzianymi znajomymi, bardzo rzadko pojawiam się na jakichkolwiek punktach programu, których sam nie organizuje. W tym roku znajomy namówił mnie, aby brać udział w konkursie wiedzowym. I niestety, ale nie mogę powiedzieć niczego innego: to był najgorszy punkt programu konwentu, na jakim kiedykolwiek byłem. Brak podstawowej wiedzy z filmów, nieznajomość odpowiedzi na swoje pytania, opryskliwy ton względem uczestników i chaos organizacyjny to było zbyt wiele jak dla mnie, przez co w połowie wyszedłem rozgoryczony i wściekły z konkursu. Straszne w tym wszystkim jest to, że podczas gdy wielu dobrych i doświadczonych prelegentów nie dostaje możliwości prezentacji swoich materiałów na tego rodzaju imprezie, ktoś z brakiem jakiekogolwiek doświadczenia i przygotowania prowadzi swój punkt programu. Mogę mieć tylko nadzieję, że sytuacja ta była wyjątkiem i niejako błędem statystycznym. Oby Pyrkon miał odpowiedni system weryfikacji i oceniania prelekcji, który uniemożliwi powtórki takich sytuacji w przyszłych edycjach. W tym roku fani Star Wars nie mieli na co narzekać na Pyrkonie: masa różnego rodzaju wystaw modeli i strojów z Dalekiej Galaktyki, rozbity TIE Fighter na środku jednej z hal czy cała rzesza wystawców, z Galaktą i Egmontem na czele, na których stoiskach każdy fan mógł znaleźć coś dla siebie. I o ile ta część imprezy zdała egzamin, o tyle o wiele gorzej wypadł aspekt integracji fanów. Kiepska lokalizacja meetpointów brak wsparcia technicznego i organizatorskiego ze strony organizatorów sprawiły, że spotkania fanów Star Wars okazały się sporym niepowodzeniem. Smuci, że tak ważna dla wielu fanów impreza ma takie podejście do integracji członków danego fandomu. Tak więc, czy warto wybrać się na Pyrkon? Moim zdaniem tak. A na ile? To już zależy, jak długo w tym siedzicie. Jeżeli dopiero zaczynacie swoją przygodę z konwentami, bierzcie w ciemno całe 3 dni. Natomiast jeżeli kolejna edycja to już dla Was formalność, sobotnia wejściówka i spotkanie ze znajomymi w zupełności wystarczy. Mam nadzieję, że orgowie imprezy wyciągną wnioski płynące z wielu źródeł i w przyszłym roku Pyrkon będzie jeszcze lepszą imprezą. Autorzy zdjęć: Komisarz Sev, Master