Bialskie Dni Fanatstyki to niewielki konwent, który pamiętam jeszcze z czasów liceum. Potem zniknął na kilka lat i nigdy nie udało mi się dowiedzieć dlaczego. W tym roku jednak wrócił, co mnie bardzo ucieszyło, bo i dla mnie fajnie było wybrać się na taką imprezę w rodzinnym mieście.
Zacznijmy od tego, że to była raczej konferencja, aniżeli konwent. Fakt, były konkursy (kalambury, jakie to anime itp.) i pokaz karate, ale prócz tego brakowało typowo konwentowych atrakcji, na przykład wystaw czy stoisk z pamiątkami – co oczywiście doskonale rozumiem, bo impreza musi jeszcze zapracować na większą sławę. Panele były podzielone na trzy bloki - fantastyka, kultura Japonii oraz "świat wiedzy", czyli tematy okołofantastyczne. Nie było nic z "Gwiezdnych Wojen" - po części z mojej winy, ponieważ sama miałam być prelegentką, ale zrezygnowałam ze względu na panujące wówczas wśród fandomu nastroje (ogłoszenie końca EU). Dlatego wybierając panele, stawiałam na te ciekawie brzmiące.
Przybyłam przed 10:00 przed budynek PSW im. Jana Pawła II, zarejestrowałam się i trochę nie wiedząc co ze sobą zrobić, gdyż o tej godzinie nie było nic, co by mnie szczególnie zainteresowało, wybrałam panel "SkadiPirate - Jak manga stała się teledyskiem". Był poświęcony youtuberce robiącej teledyski do "Hetalii", mangi i anime, których bohaterami są upersonifikowane państwa. Autorka w filmikach używa muzyki w języku danego kraju, podkreślającej jego pozytywne cechy (prócz oczywiście Polski - my dostaliśmy "Pechowego jak Polak" Big Cyca :P). Temat ciekawy, niestety miałam wrażenie, że prezentacji brakowało planu, a same filmiki były pokazywane zbyt krótko, by można było się nimi nacieszyć, ale to był debiut prelegenta. Ale chyba jakieś zrządzenie losu kazało mi wybrać tę prezentację, bo po wszystkim zaczęłam oglądać to anime… i muszę mówić, że się zakochałam?
Kolejny, dwugodzinny panel, poświęcony był dziwnościom Japonii. Sama forma była prosta - obrazki i filmiki wyświetlane na projektorze, do tego krótki komentarz o co chodzi - ale sprawdziła się świetnie i było mnóstwo śmiechu. Bo wiedzieliście na przykład, że sprzedają tam lody spagetti, cheetosy mountain dew, pepsi słony melon lub pastę do zębów o smaku węgla? Prócz jedzenia poruszono tematy automatów ulicznych (np. z używanymi damskimi majtkami - obecnie zakazane), restauracji tematycznych (przykładowo maido - z kelnerkami przebranymi za pokojówki) i innych. W połowie musieliśmy się przenieść do sąsiedniej sali, bo na zewnątrz deszcz padał tak mocno, że z sufitu zaczęła lecieć woda, aż w końcu odpadł tynk. Mówcą na następnym panelu był autor systemu gry "Diadem". Jest to klasyczne papierowe RPG, z paroma ciekawymi rozwiązaniami (na ten przykład, smoki budujące cywilizację) i jeszcze ciekawszą polityką międzynarodową - większą część prezentacji stanowiła opowieść o poszczególnych państwach i muszę przyznać, że było to naprawdę pasjonujące. Założeniem tego systemu jest ograniczenie liczby zasad, aby na sesji cieszyć się rozgrywką, a nie wertować podręcznik.
Ostatni panel, na którym byłam tego dnia, dotyczył różnic między cosplayem a rekonstrukcją historyczną. Mówcy - małżeństwo pasjonatów - zajmowali się tym drugim hobby: on był XIII-wiecznym rycerzem, ona mongolską cesarzową. O cosplayu nie było wiele, ale prelegenci przedstawili mnóstwo faktów z procesu tworzenia kostiumu historycznego, który jest bardzo trudny - bo trzeba oddać wiernie każdy szczegół, opierając się o źródła, samo wykonanie zaś pochłania mnóstwo czasu (np. tworzenie haftu przez trzy miesiące). W drugiej części pan rycerz opowiedział ciekawostki ze zjazdów rekonstruktorów, organizowanych na podobieństwo larpów - a to strzelanie z katapulty do umocnień wroga pod prawdziwym zamkiem (zgadnijcie w co trafili), a to napaści na wrogie obozy lub wykupywanie osób w karczmie, czyli strefie neutralnej - to było naprawdę fascynujące. Gdy postanowiłam już się zbierać, na zewnątrz odbywał się właśnie pokaz bialskiego klubu karate "Kyokushin" - rozbijanie pustaków i niesamowicie szybkie uderzenia to zawsze imponujący widok. Zresztą, popatrzcie sami. Na tym zakończyłam swą przygodę z imprezą pierwszego dnia.
W niedzielę pogoda zaczęła dopisywać, więc wszyscy, którzy przybyli przed dziesiątą, zrobili sobie pamiątkowe zdjęcie przed uczelnią. W tym dniu paneli było zdecydowanie mniej i tym razem postawiłam wyłącznie na fantastyczne - najpierw o romansach paranormalnych dla młodzieży - o ich wadach (głównie) i zaletach. Tu muszę przyznać, że moja wewnętrzna badaczka literatury burzyła się z powodu braku odwołań do literatury przedmiotu (a trochę jej powstało na ten temat), ale widać było, że mówczyni ma świetną intuicję, prezentacja była wykonana bardzo profesjonalnie, a pod koniec rozgorzała pasjonująca dyskusja, którą aż żal było przerywać. Czekam na drugą część o powieściach erotycznych. Drugi i ostatni panel tego dnia był dyskusją z pisarzem, panem Leszkiem Zaciurą, który opowiadał o swojej drodze pisarskiej – dla mnie szczególnie było ważne potwierdzenie, że to, co dzieje się z moim procesem twórczym (zniechęcenie, odkładanie na później i znajdowanie błędów, niezbędne skracanie zdań), jest także charakterystyczne dla innych ludzi. Co radził początkującym artystom? Pisać, pisać, pisać. Niestety, musiałam opuścić panel trochę wcześniej.
Jak już pisałam, trochę brakowało mi innych atrakcji, ale to był jedyny minus – poza tym była to przede wszystkim fantastyczna uczta intelektualna, dowiedziałam się mnóstwa nowych rzeczy i mam nadzieję, że w przyszłym roku impreza również się odbędzie. Może wtedy uda mi się wystąpić :).