Autor: Vergesso
Październik 2012. A dokładniej jego końcówka, bo 30 października 2012 roku. To właśnie wtedy zostało podane do oficjalnej wiadomości, że Lucasfilm został kupiony przez The Walt Disney Company, które zamierza nakręcić nowe „Gwiezdne Wojny”. Nowe filmy, których nikt się nie spodziewał. W przypadku których wcześniej pojawiały się oficjalne komunikaty informujące nas, że Epizody VII-IX nie powstaną. A jednak!Od razu wywołało to mieszane reakcje – z jednej strony ludzie cieszyli się, wykrzykiwali „Hurra! Będzie nowy film Star Wars!”, a z drugiej strony pojawiły się niepokoje, nie tylko o jakość nowych filmów, nie tylko strach przed pojawieniem się Myszki Miki z Kaczorem Donaldem w nowych filmach, ale też – a może przede wszystkim? – o przyszłość Expanded Universe, czyli wszystkich pozafilmowych źródeł. Nie od dziś w końcu wiadomo, że Lucas i spółka mieli dość niefrasobliwe podejście do źródeł stworzonych przez pozafilmowych twórców. Sztandarowym przykładem, którego istnienie i zmiany w dotychczasowym kanonie do dziś przyprawia część fanów o ból zębów, jest serial animowany The Clone Wars, który dokonał wielu zmian w dotychczasowych źródłach, zarówno tych związanych z okresem Wojen Klonów (historia Asajj Ventress i konflikt z komiksem „Nienawiść i strach” z serii Republic), jak i poza ten okres wykraczających (śmierć Evena Piella, powodująca kolizję z książką „Noce Coruscant: Pogrom Jedi”). Tutaj problem jest o tyle poważniejszy, że praktycznie cały okres obejmujący wydarzenia po „Powrocie Jedi” może pójść do kosza – już pojawiły się plotki, że na miejscu Mary Jade może zostać stworzona zupełnie nowa postać, podobny los mógłby spotkać dzieci małżeństw Skywalker i Solo, a także wiele innych postaci.
A zmiany obejmują nie tylko kwestię kręcenia nowych filmów, ale też inne zmiany: licencję na wydawanie komiksów utraciło Dark Horse Comics na rzecz Marvela, a produkcja gier wideo została przejęta przez Electronics Arts Games. I tutaj kolejny powód do tego, by fani się głowili: czy Marvel weźmie pod uwagę komiksy wydane wcześniej historie, czy je zignoruje.
Po pierwszych przemyśleniach nasuwa się jednak pytanie, czy warto. Czy warto, aby dotychczasowe źródła ratować. Czy są one na tyle dobre, że się bronią? Czy może warto je usunąć z kanonu na rzecz czegoś lepszego? A może tylko niektóre rzeczy trzeba zostawić, a niektóre usunąć? Tylko które? Co jest porządne i „fajne”, a co nie jest? Kto ma decydować o tym, co jest dobre, a co nie jest? I przede wszystkim: czy w ogóle komukolwiek wolno autorytatywnie decydować, co jest porządne, a co nie jest? I tu jest właśnie pies pogrzebany!
Wyobraźmy sobie, że powstaje specjalna komisja złożona z fanów SW ds. weryfikacji istniejącego kanonu SW. Zadaniem takiej komisji byłoby zweryfikowanie, co jest na tyle dobre by zostawić w kanonie, a co lepiej puścić w niepamięć. Mimo, że taka komisja byłaby złożona z fanów – czyli ludzi spośród nas – to jej decyzje byłyby jednymi z najbardziej krytykowanych i, mówiąc kolokwialnie, najbardziej hejtowanych właśnie przez pozostałych fanów, a członkowie tejże komisji mogliby spodziewać się ze strony fandomu życzeń o wszystko, co dla nich najgorsze.
Problem w tym, że każdemu z nas w dotychczasowym kanonie podoba się co innego, a inne rzeczy krytykujemy. Część z tych rzeczy chcielibyśmy nawet widzieć w nowych epizodach – wśród fanowskich plakatów do Epizodu VII można było zobaczyć kilka przedstawiających chęć ujrzenia przez niektórych fanów ekranizacji „Dziedzica Imperium”, jednej z najpopularniejszych powieści gwiezdno-wojennych. Jeden z tych plakatów przedstawiał nawet znanego z „Matrixa” czy ekranizacji „Władcy Pierścieni” Hugo Weavinga, przedstawiający go w roli Wielkiego Admirała Thrawna. Są jednak osoby, które nie reagują wielkim entuzjazmem na słowa „Thrawn” czy „trylogia Zahna”, a na kolejne wysławianie działalności Wielkiego Admirała i innych postaci stworzonych przez Timothy’ego Zahna zareagowaliby zgrzytaniem zębów.
Odwrotny przykład można podać w przypadku „Kryształowej Gwiazdy” Vondy N. McIntyre. Powszechnie ta książka jest uważana za jedną z najgorszych powieści z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Nietrudno więc przewidzieć, że komisja zakwalifikowałaby książkę jako materiał do usunięcia. I większość byłaby pewnie zadowolona – ale TYLKO większość! Osobiście zetknąłem się z osobami, którzy o „Kryształowej Gwieździe” mają jak najbardziej pozytywne zdanie. I oni domagali by się o zostawienie w spokoju tej powieści, tworzyli na facebooku profile fanowskie tej książki, a nawet tworzyliby specjalne komitety i spisywali petycje w celu ratowania powieści. Więc mimo powszechnej opinii, dla tych nawet kilku osób tą pozycję trzeba byłoby zostawić w spokoju. Chociażby z czystego odruchu serca i niechęci do krzywdzenia innych, lub wcielania w życie przysłowia: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”.
Największe kłótnie i bijatyki nastąpiłyby w przypadku pozycji kontrowersyjnych – jako przykłady można tutaj podać wcześniej wspominane The Clone Wars, oraz komiksy opowiadające o odrodzonym Imperatorze (Dark Empire, Dark Empire II, Empire’s End). W przypadku tych pozycji są osoby, które uważają je za znakomite elementy całości EU (Mroczne Imperium jest nawet określane wśród jego fanów za pozycję kultową), oraz takie osoby, które uważają je za nic nie warte śmieci rujnujące dotychczasowe osiągnięcia marki Star Wars. Krytycy tych pozycji nie zrozumieją ich fanów, a fani tych pozycji będą nazywać krytyków per „hejter” (co sprawdza się zwłaszcza w przypadku TCW).
Te przykłady pokazują, że stworzenie takiej komisji byłoby niemożliwe, bo nawet komisja złożona z fanów wywołałaby wiele krzywd. Każdy z nas chciałby zachować co innego i wyrzucić co innego. Na facebooku, jeden z polskich fanów stworzył profil związany z nowymi filmami o nazwie „I want new Star Wars movies to be consistent with Expanded Universe”. Akcja szczytna, choć nietrudno zgadnąć, że mimo apelu o zachowanie zgodności EU z nowymi filmami, ta sama osoba sama ma rzeczy, które uznałaby za niepotrzebne w kanonie, tym samym nie miała by nic przeciw, gdyby je usunięto.
W dużej mierze postrzeganie tego, co chcielibyśmy zachować, jest zależne od naszych gustów, od tego, co lubimy, choć wpływ mają też inne czynniki, jak przywiązanie związane z daną pozycją emocje („To mój pierwszy komiks SW, jaki czytałem!”, „Dostałam tą książkę SW od ukochanego na rocznicę ślubu, więc nie pozwolę jej tknąć!”). Często jest też zależne od tego, jakie z czym wiążą się rzeczy w EU, które lubimy: z jakim okresem czasowym, jaką frakcją, itp. Tutaj jedni fani często nie zrozumieją drugich, a jeśli tak, to tylko wtedy, kiedy sami będą mogli coś stracić. Takie Wojny Klonów Filoniego wprowadziły wiele zmian w dotychczasowej historii wojen klonów. Fani tego okresu będą rozpaczać, a to nad padawanką Anakina Skywalkera, której ten wcześniej nie miał, a to nad przynależnością Asajj Ventress do Wiedź z Dathomiry. Natomiast osoba, która jest miłośnikiem np. Nowej Ery Jedi, a okres wojen klonów nigdy jej nie interesował, może takich fanów nie zrozumieć, uznać za histeryków, a nawet za hejterów którzy krytykują coś tylko dlatego, że niszczy „jakieś bezwartościowe książki i komiksy z kiepskiego okresu”. Ale gdyby ktoś z góry zdecydował, że cała idea wojny z Yuuzhan Vongami idzie do kosza, a cała NEJ-ka zostaje anulowana, to wtedy taka osoba zrozumiałaby ból tych, których wcześniej zrozumieć nie mogła. Aż się prosi, aby to zdanie zakończyć patetycznym „Ale wtedy byłoby już za późno!”. Ale z technicznego punktu widzenia takiej rzeczy nie można byłoby powiedzieć. Z prostego powodu – to, co zostanie, a co będzie usunięte, jest całkowicie niezależne od nas.
Sprawa z ulubionymi frakcjami może przedstawiać się tutaj jeszcze ciekawiej – w oficjalnych organizacjach kostiumowych mamy osoby, które mają kostiumy postaci z EU. Gdyby nagle je usunięto z kanonu, byłaby to nie tylko decyzja bolesna dla posiadaczy tych kostiumów, ale byłaby też policzkiem dla ich pracy, jaką musiały włożyć w wykonanie takiego stroju. Zwłaszcza, że w przypadku Legionu 501 i Rebel Legionu są oficjalne wytyczne co do tego, jak ma wyglądać kostium. Jeszcze gorzej sprawa przedstawiałaby się z polską organizacją Manda’Yaim, która zrzesza miłośników Mandalorian i której członkowie mają mandaloriańskie zbroje. Mandalorianie, poza Jango i Bobą Fettami, są frakcją stricte pozafilmową. Gdyby nagle ta frakcja została, jakąś dziwną decyzją, usunięta z dotychczasowego kanonu, nagle okazałoby się, że członkowie Manda’Yaim hołdują postaciom już skreślonym, których formalnie w SW nigdy nie było. Oczywiście to skrajny przykład, bo Mandalorianie pojawiali się już w dziełach Lucasfilmu, jednak obrazuje powagę sytuacji z porządkowaniem kanonu pod kątem nowych dzieł gwiezdno-wojennych.
Oczywiście, nie jest to problem związany wyłącznie z chęcią kręcenia nowych filmów i działalnością Disneya na polu SW. Te problemy pojawiały się już wcześniej, i to nie tylko na linii Lucasfilm-reszta twórczości, ale też choćby między komiksami lub między książkami. Jeden komiks opisał coś na jeden sposób, a kilka lat później ktoś narysował inny komiks lub napisał powieść, który to samo zagadnienie przedstawia zupełnie inaczej. Retcony zdarzają się więc wewnątrz samego EU. Dlatego, nawet mimo przywiązania do pewnych rzeczy czy zwykłej niechęci do polityki Disneya, gdyby jakaś gra SW tworzona przez EA Games miała być niezgodna z dotychczasowymi źródłami, nie można wykrzykiwać „Co ci Disney i EA sobie wyobrażają, wprowadzają zupełnie nowe porządki!”, ponieważ niezgodności już występowały wcześniej i bez tego, choćby kontrowersje związane z wydaniem gry „The Force Unleashed” i później jej kontynuacji.
Najmniejsze problemy ze zmianami dotychczasowego uniwersum miałyby osoby, które EU nie są w ogóle zainteresowane. Wielu jest ludzi, którzy bardzo lubią Star Wars, a nawet uważają się za fanów, ale za Rozszerzony Wszechświat się nigdy nie zabrały, ponieważ je to nie interesowało. Są nawet osoby, które do czegoś takiego, jak Expanded Universe mają negatywne nastawienie, wychodząc z założenia, że skoro czegoś nie było w filmach, to znaczy że tego nie było, reszta to już dopowiedziana dodatkowo, której nie trzeba uznawać. Trzeba przyznać, że coś w tym jest – człowiek obejrzał sobie filmy, zaczął sobie wyobrażać, co mogło wydarzyć się po filmach, zaczyna pisać nawet własne, fanowskie opowiadania, a potem dowiaduje się o źródłach pozafilmowych, zdobywa je, i jej dotychczasowe wyobrażenia lecą w gruzy. Z tego powodu zdarzały się nawet krytyki niektórych takich opowiadań, gdzie autorowi zarzucano, że jego opowiadanie jest całkowicie niezgodne z EU, nawet jeśli od tego rodzaju twórczości nie powinno być to wymagane.
Są też osoby, które próbowały zabrać się za EU, ale im się nie spodobało, uznały, że twórczość autorów pozafilmowych jest do niczego. Takie osoby też by się ucieszyły nawet z całkowitego anulowania dotychczasowego uniwersum, licząc na to, że na miejsce starego pojawi się nowe, lepsze.
Ale w przypadku ludzi, którym zależy choć na cząstce Expanded Universe, usunięcie tego, co lubią, sprawiłoby wielką tragedię lub zwykłe pomstowanie, zależnie od podejścia i emocjonalnego zaangażowania. Nie każdy usunięcie czegoś potraktowałby tak samo – tak, jak było wcześniej to opisane, miłośnik czasów Starej Republiki będzie bronił KotOR-ów jak niepodległości, ale niekoniecznie tak się zrobi z grą „Empire AT War: Forcess of Corruption”.
I tutaj wracamy do pytania tytułowego, na co komu kanon. Powyższe wywody nasuwają odpowiedź na to, jaki jest powód, dla którego warto zachować kanon w całości i go nie ruszać.
Tym powodem jest egoizm. Mimo pejoratywnego wydźwięku tego słowa, w żadnym wypadku nie można traktować jako czegoś złego – wręcz przeciwnie, egoistyczne dążenia nas samych są cechą jak najbardziej pożądaną. Każdy z nas ma inne pragnienia i inne interesy, które chciałby zrealizować. W kontekście EU, za interesy można uznać to, co chcielibyśmy zostawić w dotychczasowym kanonie bo to lubimy, a co bylibyśmy gotowi poświęcić na rzecz czegoś innego. A któż miałby zadbać o nasze interesy lepiej, niż my sami? A każdy fan będzie miał inny interes w zostawieniu jakichś źródeł w spokoju, jako że każdy woli co innego. Można więc powiedzieć, że tyle, ile jest fanów Star Wars, tyle jest interesów do zrealizowania.
I właśnie po to jest kanon – aby był spoiwem naszych interesów i dążeń. Można go uznać za swoisty kompromis: zostawiamy wszystko w spokoju, ponieważ każdy ma coś co chciałby uratować, i nie usuwamy niczego, nawet gdyby chciało tego 99% fanów na świecie – właśnie po to, żeby zadowolić ten pozostały 1% fanów.
Niestety, jest to interpretacja idealna. Lucasfilm i Disney nie będą tego szanować całościowo. Raz, że po prostu nie muszą (bo kto im coś zrobi, jak coś zmienią/wyrzucą), a dwa, że z powyższych wniosków, mimo przytoczonych zalet, widać też jedną wadę – przebieg wydarzeń w chronologii SW stałby się przez to strasznie sztywny, ciężko byłoby dodać coś nowego, a przynajmniej strasznie ograniczałoby to inwencję twórców, w pewnym momencie doszlibyśmy do sytuacji, w której brakuje czegoś świeżego. A w przypadku nowych filmów, pomysł zdecydowanie musi być świeży! Dlatego, nawet jeśli nam się to nie podoba, nie można oczekiwać, aby wszystko, co już stworzone, było w pełni szanowane.
Jednak to, na czym nam zależy, zawsze będziemy starali się ratować. A w przypadku tego, czego nie uda się uratować? Jak wtedy podchodzić do wieści na temat nowych epizodów? Wychodzi na to, że najlepiej wyzbyć się nadmiernie emocjonalnego zaangażowania i zacisnąć zęby, zastosować powiedzenie „Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma” – i jakoś to będzie!
W teorii…
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,00 Liczba: 3 |
|