Wrażenia po premierze „Mrocznego widma” w 3D (10.02.2012)
Pamiętam dzień, w którym jako dziewięcioletni chłopak poszedłem z moim tatą na seans TPM do nieistniejącego już dzisiaj kina „Rialto”. Skrzypiące fotele, film puszczany z taśmy i ten charakterystyczny zapach, coś o czym dzisiejsze pokolenie może tylko pomarzyć. Potem przyszły kolejne premiery z tym, że to już była nowa era cyfrowych projekcji.
Przyznam się bez bicia, że od dawna nie oglądałem żadnego epizodu, omijałem nawet projekcje w telewizji, gdy cała rodzina zbierała się i oglądała wspólnie. Myślałem, że premiera całej sagi w wysokiej jakości zmieni ten stan i z chęcią rzucę się na nowo na Gwiezdne Wojny, ale niestety tak się nie stało. Jednak im bliżej premiery „Mrocznego widma” w trzecim wymiarze tym coraz bardziej chciało mi się obejrzeć film, poczułem swego rodzaju „głód” na starwarsy.
Na sam seans udałem się w dniu premiery, czyli 10. lutego, a bilet zarezerwowałem sobie już kilka dni wcześniej na godzinę 21:30. Po odebraniu swojej rezerwacji, wraz ze swoim biletem w ręku, zacząłem przechadzać się po kinie. Mam ten plus, że pracuje w kinie i znam to środowisko praktycznie od środka, więc wiem jak ono funkcjonuje, szczególnie w weekend, kiedy ludzie najczęściej chodzą na filmy. A muszę przyznać, że ludzi było dużo. Chodząc tak po lobby kina można było śmiało wyłapać kilka rozmów o Gwiezdnych Wojnach, a to ktoś mówił o księżniczce Leii, to ktoś próbował analizować klatka po klatce scenę pojedynku Qui-Gona i Dartha Maula na Tatooine. Nie zabrakło także gwiezdnowojennych koszulek wśród ludzi oczekujących na seans, jednak na mnie największe wrażenie zrobiła kilkunastoletnia dziewczynka ubrana w dżinsową kamizelkę z motywem starwarowym na plecach. Naprawdę fajne uczucie widząc ludzi w różnych wieku, którzy przyszli oglądać Gwiezdne Wojny na srebrnym ekranie.
Gdy już wszedłem na salę i zająłem swoje miejsce (sala 5, rząd 13, miejsce 14) zacząłem powoli odliczać minuty do początku seansu. Jeszcze przed filmem przywitał nas filmik zachęcający nas do założenia okularów 3D, z tym, że prezentowany w nim okulary były stylizowane na gogle Anakina, które nosił podczas wyścigu. Naprawdę fajna rzecz. Po kilku(nastu) minutach reklam i zwiastunów w końcu wszystkich obecnych na sali kinowej przywitało charakterystyczne zielone logo LucasFilm, które wysuwało się trochę w stronę widowni, chyba twórcy od samego początku chcieli zaakcentować wszechobecny trójwymiar. Ale nie skupiajmy się na mało istotnych szczegółach a przejdźmy do samego filmu i do najważniejszego faktu, czyli jak sobie poradzono z przeniesieniem Epizodu I w trzeci wymiar. Dzięki mojej pracy mogę być na bieżąco z filmami, które wyświetlane są w kinach, dzięki czemu mogę patrzeć inaczej na filmy 3D niż typowy widz, odwiedzający multipleks raz na jakiś czas. A, że film widziałem już mnóstwo razy postanowiłem skupić się przede wszystkim na odbiorze całej tej „głębi”...
Muszę przyznać, że konwersja do trójwymiaru stoi na dobrym poziomie, jednak chyba po takim filmie, którego konwersja trwała rok czasu i był zapowiadany jako film, który udowodni, że możliwa jest dobra konwersja do 3D, oczekuję się co najmniej bardzo dobrego efektu. Nie mogę powiedzieć, że efekt „trzyde” jest mało widoczny bo tak nie jest, jednak czegoś moim zdaniem brakuje. Każde ujęcie w filmie widać, że było przemyślane, bardzo łatwo jest na pierwszy rzut oka rozróżnić bliższy i dalszy plan, widać tą głębię, którą widzimy patrząc na otaczający nas świat na co dzień, a nie to co widzimy patrząc chociażby na zwykłe, płaskie zdjęcie. Tutaj wielki plus dla twórców dla scen, w których widzimy rozmawiające osoby. Idąc dalej kolejny plus można przyznać za sceny wyścigów Boonta na Tatooine. Oglądając te sceny czułem się jakby za chwilę, któryś ze ścigaczy miałby wylecieć z ekranu wprost w moją stronę. Bardzo podobał mi się efekt, gdy widzieliśmy trasę wyścigu oczami młodego Skywalkera, aż od razu chciałem chwycić w swoje ręce stery ścigacza i ruszyć samemu do przodu. Jednak chyba wisienką na torcie jest końcówka filmu. Od bitwy na powierzchni Naboo, poprzez pojedynek na miecze świetlne a na bitwie kosmicznej kończąc. Z tych trzech sekwencji składających się na ostatni akt „Mrocznego widma” moim faworytem jeśli chodzi o wersję trójwymiarową jest pojedynek Obi-Wana i Qui-Gona z Maulem. Te wszystkie akrobacje, skoki i same klingi świetlnych mieczy, które wychodziły praktycznie wprost na publiczność – cud, miód i orzeszki! Jednak nie jest tak, że wszystko w Epizodzie I było piękne. Największym rozczarowaniem w tej wersji TPM są chyba sceny w podwodnym mieście Gungan oraz całe Coruscant, które moim zdaniem było najbardziej „płaskim” fragmentem w całym filmie. Coś tam dało się wyłapać w trójwymiarze, ale mimo wszystko człowiek miał wrażenie, że tą część filmu potraktowana jakoś po macoszemu, ale mimo wszystko nie można powiedzieć, że zarówno Otoh Gunga czy Coruscant nie zawiera w sobie choć grama 3D, z tym, że jest go po prostu za mało. To jest chyba największy minus całego filmu, czyli nierównomierne rozłożenie stereometrii w całym filmie. Zdarzają się sceny, w które można się w całości zanurzyć w ich głębi a są tez takie, które grozi kalectwem, jeśli chcielibyśmy w nie „wskoczyć”. Dobrze wiem, że TPM nie było kręcone pod z myślą o tej technologii, dlatego mogą się zdarzać momenty bardziej lub mniej płaskie. Również samo tło czasami bywa rozmyte w niekmtórych momentach, choć podobno to miało być celowe działanie twórców. Od siebie dodam także, że przed seansem nie widziałem wersji Blu-ray, więc mając w pamięci wersje chociażby z kasety VHS czy DVD byłem pod ogromnym wrażeniem jakości obrazu i dźwięki, a komputerowy Yoda kupił mnie od pierwszej sceny, w której się pojawił. Według mnie jest to najlepsza zmiana, którą wprowadzona do „Mrocznego widma” w wersji w wysokiej rozdzielczości.
Jako pracownik jednego z kin mam styczność z filmami 3D praktycznie non stop, dzięki czemu mogłem spojrzeć na TPM inaczej niż zwykły człowiek. Po samym seansie jestem trochę rozdarty, z jednej strony to powrót Gwiezdnych wojen do kin i to od razu wysokiej jakości dźwięku i obrazu, dodatkowo okraszony efektem trójwymiarowości, ale z drugiej miała to być przełomowa konwersja, która miała udowodnić, że jest możliwa udana próba konwersji starszych filmów do wersji w 3D. Patrząc na inne filmy tego typu Epizod I można ustawić wśród dobrych tytułów, w których efekt „głębi” jest przyjemny i nie męczy oka, jednak pozostawia pewien niedosyt do seansie. Mimo wszystko jestem dobrej myśli jeśli chodzi o przerabianie kolejnych części sagi do tej technologii. Mam nadzieję, że „Mroczne widmo” było głównie próbą przetarcia szlaku dla twórców, jeśli chodzi o trzeci wymiar rozrywki. Nie jest źle, ale nie jest też genialnie. Jest dobrze i miejmy nadzieję, że wraz z premierami kolejnych części będzie coraz lepiej, bo przecież będą kolejne epizody w 3D, prawda?
Marcin Góra
Recenzja Lorda Sidiousa
W całym tym zamieszaniu z reedycją sagi w 3D dla mnie zdecydowanie najważniejsza jest jedna rzecz. Gwiezdne Wojny znów można obejrzeć w kinie i to jest już wartością samą w sobie. Ale jak wyszła konwersja? Pytanie jest proste, ale odpowiedź jest o wiele bardziej skomplikowana. Wyszło dobrze, ale...
W to, że „Avatar” zmienił odbiór kina 3D nie wątpi nikt. Rewolucji niestety nie wywołał, wręcz doprowadził do cofnięcia się rozwoju 3D. O ile wcześniej technika 3D pojawiała się przede wszystkim w filmach animowanych i można było się cieszyć kolejnymi przełamanymi barierami, po „Avatarze” nastąpił pewien zastój technologiczny, połączony z wysypem badziewnych konwersji. W zeszłym roku na ekranach pojawiło się kilkadziesiąt filmów 3D, w większości skonwertowanych, czasem tylko nakręconych hybrydowo. 3D przestało być już rozwojem technologicznym, stało się tylko i wyłącznie dodatkowym efektem, najczęściej jarmarcznym. Ot leci coś w widza i ten się z tego cieszy. Osobiście żałuję, że producenci traktują tę technologię w ten sposób, jednak nawet przy filmach przeznaczonych do konwersji, od razu kręci się sceny tak by zagwarantowały efekt. Odpowiednio ustawia się kamerę, czasem dobiera kolory. Rozwój technologiczny to nie jest, ale efekt się sprawdza. Jednak żadna konwersja nie może równać się z filmem, który jest kręcony prawdziwymi kamerami 3D, w dodatku przez pasjonata technologii. „Mroczne widmo” w takim zestawieniu nie ma najmniejszych szans. Nie wypada też oszałamiająco w porównaniu z niektórymi animacjami. Gdzie Rzym, a gdzie Krym, pewnych elementów nie da się przeskoczyć. Niestety.
Z drugiej strony, my jako widzowie mamy też swoje wyobrażenie o 3D i swoje oczekiwania. Dla mnie takim teoretycznie idealnym fragmentem filmu do konwersji, był wyścig ścigaczy. Niestety dopiero w kinie można zauważyć, że on się do tego nie nadaje. Zbyt dynamiczne sceny powodują rozmywanie i nieostrość obrazu, coś czego nie dało się zauważyć w normalnym 2D. No i najgorsze jest to, że wiele scen jest kręconych z boku. W 3D musimy widzieć zbliżający się pojazd, więc scen dobrych do pokazania w tej technologii w filmie jest naprawdę bardzo niewiele. Inny doskonały przykład to Jar Jar i jego wygłupy, które w teorii idealnie nadaje się pod 3D, zwłaszcza te uszy, machanie łapami na wszystkie strony. Jest tylko jeden mały problem, ujęcia albo z boku, albo z Jar Jarem na dalszym tle. Dziś to byłoby nakręcone inaczej, kamerę umieszczono by w trochę innym miejscu.
Z wyjątkiem jednej sceny, w filmie praktycznie brakuje jarmarcznego 3D, w którym coś wypada poza ekran. Czy to dobrze, czy źle? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Mnie się to podoba, w tym filmie technologia nie jest dla efektu, dodaje głębi, ale co najważniejsze, nie psuje odbioru ogólnego. W wielu konwersjach niestety pojawiały się niedopracowane i nieprzemyślane elementy, które denerwowały mnie jako odbiorcę. Tu 3D nie psuje filmu w ogólnym odbiorze, gorzej jest gdy przejdziemy na poziom szczegółów. Tam tło faktycznie jest czasem zdecydowanie mniej ostre niż na BD, nie wspomnę już o kolorach. Okulary sprawiają, że ekran jest przyciemniony, mroczniejszy, jednak „Mroczne widmo” na tym tylko traci, zwłaszcza na początku. Przez to niektóre elementy sprawiają wrażenie nowych, bo poziom rozmazania i kolory są inne niż wersja DVD czy BD. Z drugiej strony jest też wiele miejsc, w których 3D sprawia, że obraz odbiera się lepiej i łatwiej dostrzec szczegóły, gdyż nagle pojawia się między przedmiotami odległość i jest perspektywa. Jest scena w apartamentach Palpatine’a, gdzie za Amidalą znajduje się dekoracja w kształcie metalowego koła. W wersji 2D przez chwilę wygląda to jakby, to była cześć jej stroju, w tej wersji odległość wychwytuje się bez problemów. No i są sceny, które są rewelacyjne, jak choćby drzwi otwierające się w hangarze za którymi stoi Darth Maul. Równie wspaniale prezentuje się kokpit Radienta, gdzie nie tylko widzimy głębie odległych okrętów, bliskość postaci, przyciski ale jeszcze płaski ekran 2D. To mi się bardzo podobało. Muszę też przyznać, że 3D prezentuje się najlepiej w scenach nie dynamicznych, ale często prostych rozmowach, choćby na Tatooine. Szkoda tylko, że w spektakularnych akcjach właściwie można by je wyłączyć, bo one bronią się same, bez 3D. Zostaje kwestia nieostrości tła, wiem, że zostało one zrobione celowo, by uzyskać lepszy efekt 3D, jednak trochę mi tego szkoda, bo lubię wpatrywać się w szczegóły tła.
Dla mnie „Mroczne widmo 3D” jest jak przysłowiowa Puszka Pandory. Robi się wokół tego więcej problemów niż pozornie mogłoby się wydawać. Film nie wygląda tak zachwycająco jak mógłby, niektóre sceny są rewelacyjne, inne pozostawiają spory niedosyt. W porównaniu do wielu współcześnie kręconych konwersji tu nie ma aż tak dużo scen nie przerobionych, ale nadal pozostały. No i najważniejsze to nie jest film gotowy pod 3D. I myślę, że fani, w tym ja, nie tylko będą chcieli zobaczyć w kinie następne filmy, oby już za rok, ale też chcieliby dostać „Gwiezdne Wojny” na miarę „Avatara”. Niestety żadna z kolejnych pięciu części tego nie gwarantuje, a mam wrażenie, że apetyt zacznie rosnąć w miarę jedzenia.
Na koniec jeszcze jedna mała uwaga. Trzeba być ostrożnym w doborze kina, niestety jest zauważalna jakość sprzętu (dobrana technologia) między Multikinem a Heliosem (na korzyść tego pierwszego). Film oczywiście warto obejrzeć i sprawdzić samemu, ale podobnie jak to miało miejsce przy premierze „Mrocznego widma” w 1999, oczekiwania widzów mogą być większe niż możliwości twórców. Ja dopiero po drugim seansie wyszedłem w pełni zadowolony, ale wtedy już wiedziałem czego się spodziewać i czym można się cieszyć. Choć i tak najbardziej cieszy powrót „Gwiezdnych Wojen” do kin. Z konwersji wyciśnięto tyle ile się dało w takim czasie, a na tle wszechobecnego badziewia 3D film się broni.
Recenzja Dartha Kasy A long time ago in a galaxy far, far away... I tu zaczęła się zabawa. A właściwie to nawet trochę wcześniej, bo przywykłem do uważania otwierających fanfar 20th Century Foxa za niemal integralną część filmu. Już chwilę później, kiedy tylko na ekranie pojawił się napis Star Wars, poczułem, że nie oglądam normalnego filmu. Naprawdę, zwykle mogę psioczyć ile wlezie na nowe epizody, ale co innego oglądać je na ekranie komputera czy telewizora, a co innego siedzieć w ciemnej sali kinowej, z solidnym udźwiękowieniem (ważne!) i na wielkim ekranie. Od samych napisów początkowych czuje się emocje nieosiągalne dla innych filmów, nawet tych najlepszych, ale niezwiązanych z Gwiezdnymi Wojnami. Pomimo początkowego uniesienia pierwsze minuty spędziłem zastanawiając się, gdzie jest to 3D? W pierwszej scenie Radiant VII niemal ociera się o ekran, ale spodziewanej głębi nie ujrzałem – najbardziej bolał właśnie niewykorzystany potencjał tego typu ujęć. Nie licząc bólu oczu, bo po połowie filmu okulary na nosie zaczęły mi dość mocno przeszkadzać. Na szczęścia jednak nie mogę powiedzieć, że konwersja filmu była całkowicie nieudana. Gdzieniegdzie nieźle wyszło ukazanie przestrzeni w scenach statycznych (odległość pomiędzy rozmawiającymi bohaterami), stosunkowo dobrze prezentowały się też wyścig ścigaczy i miecze świetlne w końcowym pojedynku, choć przyznam, że gdyby nie czytane przeze mnie wcześniej negatywne (pod tym względem) recenzje, spodziewałbym się więcej. Szczególnie duże wrażenie zrobiła na mnie scena, w której gungańska katapulta miota bum-bumem w widza, co było na tyle nagłe i wyraziste, że prawie mnie przestraszyło. Niestety, był to odosobniony przypadek, muszę jednak przyznać, że mam wysokie wymagania – moim marzeniem jest, by kiedyś całe, pełnometrażowe filmy prezentowały taką głębię, jak ich zwiastuny czy reklamówki technologii 3D, gdzie obiekty niemal „dotykają” widzów. Cóż, technika idzie do przodu, więc może już pomiędzy TPM-em a Powrotem Jedi, zakładając, że się ukaże, zobaczymy spore różnice? Niedostatki trójwymiaru uzupełniała z pewnością wysoka jakość obrazu. Część zasług trzeba przypisać wersji Blu-ray, na której oparty był film, ale nie mogę nie wspomnieć o wyrazistych kolorach hologramów, mieczy świetlnych czy refleksów na chromowanych pokryciach statków. Jak już wspominałem, bardzo ważna dla mocy moich przeżyć w trakcie seansu była też akustyka kinowej sali. Wspaniale brzmiały ścigacze – ich prędkość i warkot sprawiły, że była to jak dla mnie najbardziej emocjonująca scena Mrocznego widma. Doceniłem brak muzyki w początkowej fazie wyścigu, pozwalający na wyeksponowanie ryku silników i jeszcze bardziej wzmacniający moment, w którym Anakin znajduje się nagle w tarapatach i rozlega się jedna z moich ulubionych kompozycji. Niesamowicie brzmiały również miecze świetlne. Muszę przyznać swojemu kinu plus za ten seans, ponieważ w przeciwieństwie do większości filmów, światło nie włączyło się od razu po rozpoczęciu napisów. Sala rozjaśniła się dopiero wtedy, kiedy najważniejsza obsada ustąpiła miejsca długiej liście osób uczestniczących w produkcji. Mały gest, ale nieco dodał do ogólnego klimatu, tym bardziej, że lubię obejrzeć film do końca i posłuchać muzyki przygotowanej na napisy. Najbardziej cieszy mnie odbiór filmu przez „zwykłych” ludzi. Podświadomie przyjmuję, że fabuła sagi jest powszechnie znana, ale po projekcji słyszałem ludzi emocjonujących się, że nie spodziewali się śmierci Qui-Gona – może to przyszli fani? Później, przechadzając się po centrum handlowym, gdzieniegdzie natknąłem się na rozmowy o Gwiezdnych Wojnach, z czym zwykle się nie spotykam. Entuzjazm był wyczuwalny, ja sam zresztą uważam, że takiego kinowego przeżycia nie miałem od premiery Zemsty Sithów. Przed pójściem do kina słyszałem od paru osób, że dziwi ich moja decyzja – przecież TPM jest słabe, po co napełniać kieszenie Lucasowi? Nie zgodzę się. Nie żałuję ani jednej złotówki wydanej na bilet, choć 3D swoje kosztuje. Co prawda drugi raz raczej się na Mroczne widmo nie wybiorę, ale będę z niecierpliwością czekał na kolejne epizody – i zachęcam wahających się fanów do przezwyciężenia swojej niechęci do Jar Jara, naprawdę warto!
Temat na forum
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,58 Liczba: 12 |
|
HAL 90002017-05-14 15:06:06
Dawać na Blu-ray 3D!
lujek1232014-08-19 15:15:29
żal 3/10
CommanderWolffe2012-03-04 09:42:44
3d takie średnie, ale - SW znowu w kinach!
hansolo54142012-02-13 19:15:34
Ja tak samo Darth Kasa ma podobne odczucia co ja, przynajmniej tak wynika z recenzji.
Co do filmu to dźwięk świetny obraz czysty rewelacyjny kolory też świetne Maul chyba nigdy jeszcze nie miał tak czerwonej twarzy, ale na 3D się zawiodłem. Było zrobione bardzo dokładnie pulpity statków to coś niesamowitego, ale były momenty w których obraz powinien wyjść do widza. Mam nadzieję że na ataku klonów się nie zawiodę a najbardziej liczę na scenę kiedy Obi idzie "szukać" planety u Yody i wyświetlają holograficzną mapę.
Przed 10 lutego byłem pewny że pójdę do kina byłem w dniu premiery ale chyba jeszcze raz nie pójdę mimo że myślałem że będę co najmniej na nim dwa razy. podsumowując polecam ale mogło być lepsze 3D
BJK2012-02-13 18:52:43
Darth Kasa - recenzja jak najbliższa moim odczuciom:)