Monique7
O słabościach literatury znakiem Star Wars opatrzonej
Pierwszą wadą, bodajże najważniejszą, jest komercyjność. Książki opisujące świat odległej galaktyki nie są wynikiem porywu ducha ich twórców, dziełem natchnienia, podszeptu muz. Powstają na zamówienie. Według ścisłych wytycznych wszechmocnych i wszechwiedzących redaktorów serii. Kształtowane tak, by trafiły w odpowiedni marketingowy target, który przyniesie jak najwięcej zysków. Pisarz zostaje tu z pozycji natchnionego wieszcza, wolnego wyraziciela swoich myśli, uczuć, przemyśleń i namiętności zredukowany do wykonawcy umowy o dzieło. Rzemieślnika. Ma napisać o tym i o tamtym aby pilnować wytycznych stworzonych przez redaktorów i specjalistów od marketingu. Musi używać konkretnych, narzuconych z góry bohaterów o ściśle określonych cechach charakterologicznych. Ma unikać pisania o takich czy owych rzeczach, bo nie wypada tego czynić w utworach skierowanych do konkretnego targetu, Nie wolno podejmować pewnych tematów, bo temat jest zastrzeżony, bo licencja nie pozwala, bo kanon nie pozwala… Autor w świecie Gwiezdnych Wojen zaprawdę ma niewielkie pole do działania i chwała takim, którzy pomimo zastrzeżeń potrafią stworzyć dzieło, to znaczy produkt, nie przyprawiający o ból zębów.
Dzieła opisujące historię wszechświata Gwiezdnych Wojen są nieodparcie schematyczne. Większość już napisanych i wydanych oraz zapewne część oczekujących na wydanie i planowanych opowieści rozgrywa się według niezmiennej linii fabularnej. Wygląda ona mniej więcej tak: na początku mamy olimpijski pokój i spokój, sielanka podkreślona jest obowiązkową sceną rodzinną. Potem pojawia się zagrożenie. Koniecznie wielkie, wszechogarniające i wszechpotężne. Zagrożenie może przyjąć postać mrocznych wydarzeń, tudzież mrocznych istot z przeszłości, zapowiedzi mrocznej przyszłości, mrocznej napaści z zewnątrz, mrocznych knowań wewnątrz, obcej rasy o mrocznych zamiarach… tak czy inaczej zagrożenie jest mroczne. Obowiązkowo mroczne. Zagrażające rzeczywistości, takiej, jaką znamy, zagrażające całej galaktyce lub co najmniej znacznej jej części. Na zagrożenie odpowiada grupka bohaterów. Wspaniałych, dzielnych istot chcących galaktykę ocalić, bo… a bo tak wypada. Bo od tego są bohaterowie. Po wielu niebezpiecznych, groźnych, pełnych akcji przygodach świat zostaje uratowany, zło i występek pokonane, a bohaterowie mogą wrócić do ulubionych prywatnych zajęć.
I co w tym złego? A to, że z książki na książkę jest dokładnie tak samo. Nieważne, jak wielkie, wymyślne i potężne zagrożenie, bohaterowie i tak dadzą radę. Tylko po co się męczyli, skoro zaraz nadciągnie zagrożenie większe, bo przecież przedstawienie musi trwać? Ile książek opartych na jednym schemacie może znieść czytelnik? A może są to coraz inni, nowi czytelnicy, podczas gdy ci dawniejsi, doświadczeni padli z nudów, frustracji, poszli oglądać Star Treka lub uznali że rytualne seppuku wcale nie jest wyjściem gorszym niż czytanie znowu i znowu i jeszcze raz o dzielnej paczce bohaterów ratujących świat? Schematyczność to powód do odłożenia Gwiezdnych Wojen na najdalszą i ukrytą przed znajomymi półkę w i wyruszenie w poszukiwaniu innych wyzwań.
Kreacja bohaterów również nie jest mocną stroną gwiezdnowojennej literatury. Po prostu występują tu zawsze ci sami bohaterowie. Każda szanująca się książka Star Wars musi przynajmniej wspomnieć, zależnie od okresu, w którym rozgrywa się akcja, o Wieśniaku, Przemytniku i Księżniczce lub o Wybrańcu i jego Mistrzu. Wielka Trójka lub Wielki Duet. I co w tym złego, ponownie? Przesyt. Nawet najwspanialsze danie w nadmiarze szkodzi. O przygodach Luke’a Skylwalkera czytamy od trzydziestu lat, jego losy opowiedziało kilkunastu autorów. I to mu tylko zaszkodziło. Każdy z autorów miał własną wizję bohatera, dla jednych był niepokonanym bóstwem, dla innych zagubionym i niepewnym człowiekiem. Gdzieś zagubił się prawdziwy Luke, szczery, ufny, naiwny i prawy chłopak z „Nowej Nadziei”. Rozszarpujący go na strzępy autorzy, pragnący dostosować go do swoich jedynie słusznych wizji i interpretacji, wciskający na siłę w każdy galaktyczny i lokalny konflikt zepsuli postać Luke’a, sprawili, z wielu czytelników marzy o jego nagłej i gwałtownej śmierci. Jestem jednym z nich.
Towarzyszący Luke’owi Han i Leia to niestrawna przystawka do mało strawnego dania. Są zawsze. Wszędzie. Nieomylni. Niezniszczalni. Wieczni. I nie zmieniają się pomimo upływu lat i mnóstwie tragedii, jakie sprowadzają na ich głowy pomysłowi, szukający nowych pomysłów, redaktorzy i autorzy. Po wielu latach, startach i cierpieniach Leia i Han nadal niezmiennie strzelają, latają i biegają. Chwile zamyślenia, zwątpienia i refleksji być może się zdarzają, ale trudno je zauważyć w ogromie latania, biegania i strzelania. „Choć w papierach lat przybyło…” Zgroza.
Bohaterom w poprawie ich wiarygodności nie pomaga fakt, iż są oni nieśmiertelni. Jakakolwiek postać występująca na kartach książek ze znakiem Star Wars, opatrzona znakiem TM lub © nie musi nie obawiać się o swoje życie. W chwilach największej desperacji, w otoczeniu mnóstwa wrogów, na skraju przepaści oni mogą być spokojni. Przecież nic nie może im się stać. Są potrzebni w następnej książce, w następnym projekcie, są gwarantem dobrych zarobków. Więc jak ma nieszczęsny czytelnik przejąć się ich losem? Zadrżeć, poczuć niepewność, uronić łzę? Nie ma takiej opcji. Być może przy lekturze pierwszej książki cyklu. Po kolejnej przychodzi przyzwyczajenie. I nuda. Strzelają do Hana Solo? No i co z tego… Leia stoi w przed grupą wrogów? I tak ich wykiwa. Myśliwiec Luke’a uległ katastrofie? A bo to pierwszy raz… Porwano dzieci? Przecież każde dziecko z nazwiskiem Skywalker lub Solo musi przynajmniej raz w życiu zostać porwane, inaczej będzie czuło się niedowartościowane i zapewne skończy na kozetce psychoterapeuty. Więc czym się przejmować…
Nawet postaci drugo- i dalszoplanowe nie są wolne od zmory nieśmiertelności. Zarazili się. W Gwiezdnych Wojnach panuje pandemia nieśmiertelności. Zestrzeleni piloci nieuchronnie powracają, dzielni Jedi są nie do trafienia, wspaniali przemytnicy zawsze będą bardziej cwani niż ich wrogowie. Na stałe umierają tylko postaci najdalszego planu, a definitywne i nieodwołalne usunięcie kogoś ważnego zdarza się średnio raz na dekadę Po co więc czytać książki, w których nie ma emocji, zaskoczenia, zawieszenia, niepewności, drżenia o czyjś los? W których brak choć odrobiny, kapki, krztyny realizmu? Po co? Bo lubimy tylko opowieści, które już znamy?
Straszliwie ograniczeni autorzy wyposażeni w niemożliwie wyeksploatowanych i obowiązkowo nieśmiertelnych bohaterów zawsze działają w ściśle określonej konwencji. Dobro musi być wyraźnie zaznaczonym dobrem a zło wyraźnie zaznaczonym złem. Bez szarych stref, bez wątpliwości, bez żadnych ale. Bohater oznaczony jako „dobry” pozostaje takim od początku do końca, niezależnie od jego czynów i zachowań. Rzadko kiedy ma szansę rozwoju, zmiany, przewartościowania poglądów. A ten „zły” nieustannie musi snuć podłe plany, mimo, że nie mają one żadnego sensu, zacierać ręce i chichotać złowieszczo wiedząc, że zawsze zostanie pokonany przez „dobrych”. Zawsze. Bo tak być musi. Musi i koniec. Przyklejanie etykietki „dobrych” i „złych” doprowadza czasami do sytuacji absurdalnych, gdy morderstwo z premedytacją jest tłumaczone jako ze wszech miar moralnie właściwe, gdy sprawcą jest ten „dobry”, lub z „dobrymi” zakumuplowany. Czyli, człowieku, jeśli na śmierć załatwił cię ktoś „dobry”, na przykład kumpel Lei i Hana, to nie miej pretensji. To dla większego dobra! Bo jest dobre zło i złe zło. To ostatnie można rozpoznać po czarnych szatach sprawcy. Proste! Jeśli kradnę ja, to żaden problem – dobro, sprawiedliwość, słuszna sprawa i praca dla ogółu. Jeżeli kradną ode mnie, to… Zgroza, zło, czarne ciuchy i złowieszczy chichot. I tak jest nie tylko w przewrotnym utworze Stovera . Tak jest w większości książek uważanych za poważne… Zresztą „Cienie Mindoru” też zostały przyjęte śmiertelnie poważnie…
Konwencja wymusza unikanie pewnych tematów, uznanych za nieodpowiednie dla konkretnej grupy czytelników. Ktoś, odgórnie i arbitralnie, uznał, że mniejszym zagrożeniem dla wrażliwej duszyczki czytelnika będzie opis zabijania kilkunastu, kilkuset, kilku tysięcy wrogów, niż przedstawienie związków damsko-męskich w sposób bardziej przyziemny, dosłowny, rzeczywisty, niż romantyczno-poetycki i nieznośnie górnolotny. Tak więc masowe zabijanie tych „złych” można znaleźć w Gwiezdnych Wojnach częściej niż namiętne spojrzenia, gorące szepty i czułe objęcia. A samo zabijanie jest bezosobowe, mechaniczne, porównywalne z przyciskaniem klawisza delete. Bez opisów przemocy, brutalności, okrucieństwa, bez emocji. Żaden czytelnik nie ma szans pomyśleć o tym, że zastrzelona przez dzielnego bohatera postać też może być inteligentną istotą z rodziną, dziećmi i matką staruszką. Literatura spod znaku Gwiezdnych Wojen jest, niestety, zbyt oderwana od rzeczywistości, żeby zwrócić uwagę na takie szczegóły. Świat przedstawiony jest grzeczny, różowy, cukierkowy, landrynkowy. Nic dziwnego, że znak firmowy Gwiezdnych Wojen doskonale ulokował się na półce obok produktów opatrzonych znakiem Disneya.
Wymienione powyżej wady wpływają na to, że powieści osadzone w świecie Gwiezdnych Wojen są wyjątkowo płytkie. Najczęściej nie ma tu miejsca na rozważania, przemyślenia, rozterki, interakcje, emocje… Autorzy nie mogą rozwijać swoich literackich umiejętności, bo czy rynkowy target ogarnie skomplikowane problemy duszy bohatera? Może i ogarnie, może i się nimi wzruszy i zachwyci, ale po co ryzykować. Lepiej skrócić do minimalnego minimum rozterki i rozmyślania o tym czy strzelić do innej rozumnej istoty i zalać kolejne strony rozbudowanym opisem owego strzelania. Przecież musi być akcja, ruch, rozróba, musi się coś dziać! A że zamęczony czytelnik zapomni po pięciu kolejnych stronach kto, do kogo, po co i za co… Po co, skoro po pięciu stronach autor zaproponuje kolejną malowniczą scenę akcji. I kolejną. I finałową. I koniec. A o czym była książka? Luke, Han i Leia przeżyli. Więcej nie pamiętam.
Za to bardzo dobrze pamiętam opowieści, przegadane, przenudzone, flakowate, w których działo się niewiele, a tak naprawdę działo się mnóstwo. Działo się pomiędzy ludźmi. Były wzruszenia i emocje, tu i tam coś zaiskrzyło, powstawały więzi i wzajemne relacje. To mi wystarczy do stworzenia ciekawej sytuacji. Bez fajerwerków, wybuchów, strzelania, Hana i Lei i innych nieśmiertelnych. Są to rzadkie okazy. Za to jakie cenne…
Więc po co ludzie, do których odważę się zaliczyć także moją skromną osobę, nadal kupują i czytają powieści ze świata Gwiezdnych Wojen? Skoro w nich tylko miałkość, miernota, schemat i kasa? Może dlatego, że wśród sterty grafomaństwa i sztampy pojawiają się perełki. Opowieści, lub chociaż ich fragmenty, chociaż pojedyncze sceny przełamujące schematy, wprowadzające nowych bohaterów będących własnością autora i przez to pozbawionych stygmatu nieśmiertelności i nudy. Może dlatego, że wśród chaosu, bezładnej bieganiny i strzelaniny, o której zapomina się po odłożeniu książki na półkę, znajdują się okruchy magii, która tak wiele lat temu przyciągała tłumy ludzi przed ekrany kin. Może dlatego, że w odmętach komercji znajdzie się coś wartościowego, coś wzruszającego, coś mądrego. Może pragniemy bohaterskich opowieści z czarno-białego świata, podczas gdy w naszym istnieją tylko szarości. A może to po prostu rodzaj uzależnienia, a czytelnicy oczekują kolejnych dawek nierzeczywistego świata, który odsunie od nich rzeczywistość. Każdy czytelnik ma swój powód i swoją odpowiedź.
Ja szukam okruchów magii. Perełek. Wspaniałych drobiazgów pośród masy słów. I nieustannie czekam na coś nowego, odkrywczego, kruszącego w pył schematy, rewolucyjnego, poruszającego bryłę świata. Może się doczekam. Kiedyś. Tylko na jak długo wystarczy cierpliwości?
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,97 Liczba: 30 |
|
Master of the Force2011-02-20 16:43:33
Ładne :D
stek2011-02-18 22:09:29
Ja również nie do końca zgodzę się z powyższymi zarzutami. Mi np bardzo przypadła do gustu seria komandosów Karen Traviss i posłużę się nią jako przykładem:
1.Świat nie jest tam czarno-biały, nie gloryfikuje się tam jedi.
2.Nowi bohaterowie - klony i mandolorianie(zero anakina, obiego i jaj-jara)
3.Zdecydowanie nie oderwana od rzeczywistości, realne, dosyć głębokie problemy i dylematy.
4.Śmierć jednej z głównych bohaterek
ufff
mimo to miło było poznać twą opinię, być może masz nieco szersze spojrzenie na starwarsową literaturę niż ja
Tak jak Nestor chętnie przeczytałbym podobny artykuł pisany z innego punktu widzenia
Mistrz Seller2011-02-17 17:11:49
1. Narzekać, że SW to komercja to jak narzekać, że woda jest mokra.
2. W nowszych książkach (NEJ, Dziedzictwo Mocy) Luke, Leia i Han ograniczają się do pomocy w walce, ale nie pchają się na pierwszą linię frontu. Przez większość NEJ Luke tylko siedzi i wydaje rozkazy, zaś Leia i Han pomagają uchodźcą. Zaś w konflikt z Dziedzictwa Mocy są zamieszani przez to, że dotyczy ich rodziny.
3. Bohaterowie sie zmieniają- Leia z AnH była ambitna, chciała zmienić całą galaktykę. Czasami kłóciła się z Hanem, bo chciała koniecznie polecieć w niebezpieczne miejsce by spełnić swoje obowiązki. A w Dziedzictwie Mocy? Leia jest spokojna, posłuszna mężowi itp.
4. Co do nieśmiertelności to w NEJ uśmiercono wiele postaci drugoplanowych. Poza tym jak książka jest dobrze napisana to pomimo, iż wiemy, że Luke nie umrze jesteśmy w niepewności. Poza tym co do tego punktu o wiele gorsze są komiksy SW. Tam postacie potrafią przeżyć własną śmierć. Zwłaszcza widać to w Legacy.
5. W SW nie widziałem, żeby to było aż tak przerysowane, ale w takim Treku tak. Poza tym w NEJ i Dziedzictwie Mocy postaci nie są już tak etykietowane.
6. W NEJ i dziedzictwie Mocy książki SW bardziej idą ku rzeczywistości. Poza tym w Medstar bardzo poszli w tym kierunku.
7. Braterstwo krwi czy Zdrajca nie są płytkie.
Darth Papi2011-02-17 11:57:13
Mam wrażenie, że autorka "wyrosła" ze SW i jest tym bardzo rozgoryczona:P Oczywiście to nie jest ambitna literatura, ale kto wymaga, aby takową była? Odnośnie schematów - chyba trzeba się z tym liczyć, że Anakin nie zginie w czasie CW... Albo się to akceptuje, albo trzeba zrezygnować z książek SW. A jeśli chodzi o brak brutalności to wydaje mi się, że ta literatura jest jednak przeznaczona m.in. dla młodszych czytelników. W sumie jest to także odpowiedź na inne zarzuty (płytkość, oderwanie od rzeczywistości, komercyjność) ;P
Melethron2011-02-16 15:48:35
Muszę się nie zgodzić z autorką. To że Wielka Trójka jak na złość nie chce zejść z tamtego świata, nie oznacza, że w Gwiezdnych wojnach nie ma śmierci. Poprzednicy podali już przykłady bohaterów drugoplanowych, a nawet pierwszoplanowych, którzy zaskoczyli swój żywot.
Co do jakości literatury spod znaku SW to w niektórych przypadkach, muszę się zgodzić. Jest ona czasem kiepska, czasem wyśmienita. Nie wrzucajmy jednak wszystkiego do jednego worka.
Boris the Black Dog2011-02-16 13:22:43
Nestorze gdyby chcieć znaczyło móc...
Nestor2011-02-16 11:55:11
Fajny artykuł, pokazuje jakie spojrzenie na literaturę Star Wars mają osoby, które czytają więcej niż tylko Gwiezdne Wojny. Ja osobiście do takich osób nie należę i mnie książki Star Wars przeważnie zadowalają. Chciałbym przeczytać artykuł-ripostę do tego tekstu, ktoś podejmie rękawicę? :D
NLoriel2011-02-16 09:15:45
Ostatnio odkryłem, że masowe czytanie "literatury" starwarsowej (a i tak staram się czytać tylko te "lepsze" książki w rodzaju Stoverów) wprawiło mnie w przekonanie, że porządna literatura nie istnieje. Przystępuję do odtruwania organizmu.
Jax2011-02-16 00:04:07
Oj, każdy z nas wie jakie postacie kiedy w powieściach poumierały, więc też się nie zgodzę z autorem. Nieśmiertelna Trójka to osobny problem. Warto by było zwrócić też uwagę na fakt, że często autorzy nie potrafią wykreować świata. Opisy pojazdów, istot czy planet, których nie znamy z filmów czy gier mają tak płytkie i często powtarzające się modele jak np. "Srebrna kopuła" że mam wrażenie jakbym nigdy nie odleciał z Alderaana :P
Aldebar2011-02-15 23:49:29
"Czy są to pozycje na tyle wartościowe, że czytelnik przyczynia się nie tylko do podniesienia statystyki czytelnictwa, ale też ubogaca swojego ducha, kształtuje postawy moralne, podnosi świadomość, czemu wszak winna służyć prawdziwa literatura?"
__________
odpowiedzią na to pytanie jest powiesć "Zdrajca". ta książka skłoniła mnie do zmiany światopoglądu, zachęciła do zgłębienia zagadnienia filozofii egzystencjalnej i ukształtowała po części moją mentalność (i tak, wiem, że to tylko starwarsowa wersja "Boskiej Komedii" Dantego :P). koniec, końców, nie każda lektura potrafi dokonać tego, czego dokonała w moim życiu powieść Stoovera.
Boris the Black Dog2011-02-15 23:02:40
Ale kto ginie z postaci które byłw w i przeżyły film ? Groźny Chewbacca i kto jeszcze ? Nawet nie wiemy czy JJ zginął czy nie. Zgadzam się z autorką, Han o lasce a jeszcze z blasterem...
Rycu2011-02-15 20:36:12
Przecież nie każdy z bohaterów literatury SW zmienia się w moc co daje mu "nieśmiertelność". Co do "cukierkowości" to się zgodzę, mimo wszystko że postacie żyją w dość prawdopodobnym wszechświecie to sami powinni być szarpani wszystkimi emocjami które znane są ludzkości.
Obi-Mace2011-02-15 20:35:58
Rozumiem, że artykuł jest subiektywny, ale nie mogę się z nim zgodzić. Kilka dość istotnych postaci jednak zginęło, nie tych najważniejszych, ale jednak. Dodatkowo mi nie przeszkadza podział na dobrych i złych, bo jednak SW zawsze miało taki podział, że JSM jest ok a CSM już nie. I osobiście nie mam ochoty czytać o gwałtownej śmierci bohaterów, tylko wolałbym, żeby się w spokoju zestarzeli.
Darkest2011-02-15 19:50:41
Niesmiertelnosc? Niech sie o niej wypowie Chewie, Vader, Imperator, Anakin Solo, Jacen Solo, Ackbar, Mon Mothma i paru innych :)
Adakus2011-02-15 18:12:53
Osobiście sądzę, ze błędem jest powierzanie tworzenie powieści tylu autorom. Jeden twórca gwarantuje płynność i kanoniczność historii. Niestety Gwiezdne wojny są przede wszystkim filmami, i na filmach się opierają książki, przez to ten problem z jakością.
ludeksurf2011-02-15 18:01:48
ale dodam, ze autor artykulu ma bardzo duzo racji, mozecie mnie osadzic ze skoro bawia mnie takie slabe ksiazki to ze jestem plytki, i nie rozwijam sie w zwiazku z tym, ale tak samo jest z kada inna dziedzina kultutry ze sa, lepsze i gosze rzeczy, nad ktorymi trzeba sie bardziej skupic, i nad ktorymi poporstu sie odprezamy
Ren Kylo2011-02-15 17:59:58
s3rek -> Ten powiew wprowadzony przez Traviss polegał na pisaniu mando-gejowskich harlekinów.:)
ludeksurf2011-02-15 17:59:33
każdy ma własne zdanie, ja miałem dużo zabawy przy wielu książkach z gwiezdnych wojen gdzie były dobre dialogi, poza tym te książki, bardzo przypominiaja cos na kształt scenariusza, wiec co sie dziwic ze, kazdy stary i nowy bohater bedzie bohaterem, generlanie najbardziej lubile te ksiazki za sprawiona mi przyjemnosc czytania ich, ale zdazaly sie takie ktore mnie strasznie nudzily.
s3rek2011-02-15 17:45:16
Całkowicie się zgadzam! By uzdrowić tą całą chorą sytuację w jaką popadły Gwiezdne Wojny trzeba by było pozbyć się chyba całego głównego zarządu tej marką z samym Lucasem na czele XD patrząc po tym co się dzieje ( TCW, TFU itd.) to nie napawa to wszystko optymizmem.
Najgorsze jest to, że autorów książek którzy chcieli wprowadzić coś nowego to się wrednie pozbyli! Mam tu na myśli ulubioną przeze mnie Traviss, która wpuściła do tego świata trochę świeżości i czegoś nowego. (wiem, wiem możecie mnie zjechać za to faworyzowanie i jej i robienie męczennika, ale to jest moje zdanie :P )
tantive2011-02-15 17:38:27
Hmm "nieśmiertelnych"? Anakin Skywalker bohater tylu ksiązek "Wojen Klonów" zginął, Yoda umarł, Obi-Wan zginął, Mara Jade-Skywalker zabita, Jancen Solo zginie, Chubaca zginął, tak tylko kilka przykładów dałem. Dodatkowo autor chyba Zahna nie czytał...
koalasmuck2011-02-15 16:50:11
"Schematyczność to powód do odłożenia Gwiezdnych Wojen na najdalszą i ukrytą przed znajomymi półkę w i wyruszenie w poszukiwaniu innych wyzwań. " hahah, co prawda książki star wars przestałem kupować prawie 10 lat temu na etapie przedostatniego tomu NEJ, to i tak zajmują u mnie całe dwie półki i oczywiście są schowane w drugim rzędzie, a przed nimi stoją filmy na dvd xD
Adakus2011-02-15 16:15:14
ehmm..., na to wychodzi, że dobrze zrobiłem nie zagłębiając bardziej w literaturę gwiezdnowojenną.