Autor: Darth Mati
"Gwiezdne wojny" miały szansę dołączyć do najdroższych porażek w historii kina i stanąć na jednej półce obok "Kleopatry" i "Wrót niebios". Tak się jednak nie stało, a film zdobył rzesze fanów. Na początku tej historii był tylko scenariusz i entuzjazm młodego filmowca, George'a Lucasa. W pierwotnej wersji scenariusz wydawał się - przyznajmy szczerze - bardzo słaby. Opowiadał on historię księżniczki Lei Aguilea, która w towarzystwie Jedi, Luke'a Skywalkera i jego przyjaciela Annikina Starkillera, ucieka przed złym Imperatorem. Po drodze spotykają dwóch młodych chłopców, chcących przyłączyć się do rebelii, oraz dwóch biurokratów, mających wprowadzić tak zwany elemet komiczny (upijają się, przewracają itp.) Zgodnie z tym scenariuszem księżniczka miała zostać porwana, a zadaniem reszty bohaterów było uratowanie jej. Na koniec miałoby dojść do bitwy z flotą Imperium, po której dzielni piloci Rebelii zostają nagrodzeni medalami przez oswobodzoną księżniczkę.
Nic dziwnego, że ani agent, ani szefowie United Artist (Lucas zwrócił się do nich w sprawie realizacji filmu) nie zrozumieli "o co właściwie temu chłopakowi chodzi". Nadzieja pojawiła się wraz z osobą Alana Ladda, który zachwycony filmem Lucasa "American Graffiti", pragnął pozyskać artystę dla studia 20th Century Fox i w tym celu obiecał pomóc mu w przekonaniu szefów wytwórni do projektu "Gwiezdnych wojen". Po długich i niełatwych negocjacjach Lucas zawarł porozumenie dotyczące środków przeznaczonych na realizację swojego pomysłu. Młody reżyser natychmiast przystąpił do prac nad poprawieniem, a raczej napisaniem na nowo scenariusza. W sierpniu 1975 roku miał już gotowy zarys całej historii i w takiej wersji postanowił przedstawić go szefom Foxa. Udało mu się uzyskać ich aprobatę w dużej mierze dzięki sugestywnym wizjom artystycznym autorstwa Ralpha McQuarrie, który wykonał koncepcje kilku scen mających znaleźć się w filmie. Mimo tego, studio 20th Century Fox do samego końca podchodziło do "Gwiezdnych wojen" z nieufnością i określało je "jako ten film naukowy".
Następnym krokiem Lucasa było przystąpienie do poszukiwania planów zdjęciowych i aktorów. Od samego początku chciano zatrudnić głównie początkujących artystów, co miało zdaniem szefów Foxa obniżyć i tak wysoki koszt filmu. Wielkim sukcesem było w tym kontekście zaangażowanie do roli Obi-Wana, znanego brytyjskiego aktora Aleca Guinnesa, który właśnie przebywał w Hollywood na planie filmu "Murder by Death". Do roli Hana Solo, Lei i Luke'a, zgłosiło się wielu kandydatów. Po wstępnych przesłuchaniach ich liczbę znacznie zredukowano, tak aby utworzyć dwie grupy. W pierwszej znalazł się Harrison Ford, Mark Hamill i Carrie Fisher, w drugiej zaś Christopher Walken (jako Solo), Will Selzer (jako Luke) oraz Terii Numm (jako Leia). Ostatecznie casting wygrała pierwsza grupa, która zdaniem Lucasa bardzo dobrze ze sobą współpracowała.
Pierwsze zdjęcia odbyły się w Tunezji, gdzie były kręcone sceny z pustynnej planety Tatooine. Ekipa od samego początku borykała się tam ze znacznymi problemami. Zaczęło się od... deszczu, który nie padał w Tunezji tak intensywnie od 50 lat. Gdy przestało lać, pojawiła się wichura - bardzo silny wiatr przewracał dekoracje i uniemożliwiał prace.
Po powrocie z Afryki, doszło do konfliktu między Lucasem, a operatorem Gilbertem Taylorem, który za plecami reżysera konsultował się z Foxem w sprawie poszczególnych scen. Później nastąpiła cała fala niemiłych zdarzeń. Najpierw do szpitala trafił Stuart Freeborn, zajmujący się wykonywaniem postaci mieszkańców galaktyki. Następnie pirotechnicy użyli zbyt silnego materiału wybuchowego, co zakończyło się zniszczeniem znacznej części dekoracji. Wreszcie Lucas obejrzał efekt pracy Industrial Light & Magic i doznał załamania nerwowego. Trafił do szpitala , gdzie stwierdzono, że ma problemy z układem krążenia i zalecono mu długi odpoczynek. Niestety nie było na to czasu, bowiem wszystkie terminy zostały już przekroczone, a film ciągle nie był gotowy. Doszło do zmian w kierownictwie ILM oraz do zatrudnienia dodatkowych pracowników, dzięki czemu w końcu udało się dokończyć zdjęcia. Po pierwszych pokazach ludzie z Foxa byli przedstawionym materiałem zadowoleni, ale nie zachwyceni. "Nową nadzieję" czekało jeszcze dodanie niektórych efektów, a także podłożenie dźwięku.
Na kolejnym etapie bardzo ważnym zagadnieniem okazała się być dystrybucja filmu w amerykańskich kinach, ponieważ ich właściciele nie przepadali za produkcjami typu science-fiction. Do tej pory ten rodzaj filmów przyciągał bardzo małą rzeszę publiczności, dlatego też 20th Century Fox musiało zgodzić się na to, by film był wyświetlany zaledwie w dwóch kinach w każdym dużym mieście. Kampanię reklamową ograniczono do czasopism uczniowskich i studenckich oraz do lokalnych telewizji i rozgłośni radiowych.
Po wejściu "Gwiezdnych wojen" na duże ekrany, sukces przyszedł bardzo szybko, a cały świat oczekiwał dalszych przygód dopiero co poznanych bohaterów. Lucas był zmuszony do nakręcenia następnej części w niewątpliwie krótkim okresie czasu, gdyż taka była umowa z Foxem. Tuż po premierze epizodu czwartego rozpoczęły się więc prace nad kolejnym scenariuszem. George stworzył zarys całej historii, po czym przesłał go do opracowania niezwykle doświadczonej scenarzystce Leigh Brackett. Niestety jej prace przerwała śmierć w marcu 1978 roku. Obowiązki L. Brackett przejął Lawrence Kasdan, jednakże stworzona przez niego pierwsza wersja scenariusza nie została zakceptowana przez Lucasa. Zapowiadały się jeszcze większe trudności niż przy "Nowej nadziei".
Przemęczony pracą nad pierwszą częścią, Lucas postanowił powierzyć reżyserię "Imperium kontratakuje" innej osobie. Wybór padł na dawnego nauczyciela George'a z Uniwersytetu Południowej Karoliny - Irvina Kershnera. Kershner bardzo długo rozważał propozycje Lucasa i zgodził się na nią dopiero po otrzymaniu wolnej swobody twórczej (myślę, że filmowi wyszło to na dobre).
Na szczeście nie było problemu z obsadą do kontynuacji. Wszyscy aktorzy zgodzili się zagrać w drugiej części, mieli oni zresztą kontrakty podpisane na 3 produkcje. Mimo wszystko Lucas brał pod uwage utratę któregoś z wykonawców, choć wówczas pozostawało mu tylko nagłe uśmiercenie bohatera w początkowej fazie filmu. Na udział w "Imperium kontratakuje" wyraził chęć także Alec Guiness i, mimo ciężkiej choroby oczu, zagrał kilka scen na niebieskim tle, które potem można było wstawić w dowolne miejsce w filmie.
Zdjęcia rozpoczęto na północy Norwegii, gdzie kręcono sceny z lodowej planety Hoth. Była to najmroźniejsza zima w tym kraju od kilkudziesięciu lat. Aktorzy mieli problem z dotarciem na plan, a potem z wydostaniem się, gdyż zostali oni odcięci od świata lawiną na ponad tydzień. Co więcej ujęcia mogły trwać nie więcej niż 30 sekund, ponieważ śnieg zasypywał soczewki kamer. W rezultacie nakręcono tylko połowę z zaplanowanych wcześniej ujęć.
Po powrocie do Londynu pojawił się konflikt między Lucasem a Kershnerem. Reżyser "Imperium kontratakuje" stosował swój oryginalny tryb pracy, w którym dbałość o szczegóły odbijała się na wyraźnie wolnym tempie prac. Denerwowało to Lucasa, bo produkcja filmu się przedłużała, a on opłacał ją ze swoich ograniczonych wówczas funduszy. Każdy dzień przedłużenia kosztował go 100 tys. dolarów, a pewnym momencie skończyło się dofinansowywanie ze strony 20th Century Fox.
Na planie największych kłopotów dostarczała lalka Yody, która była obsługiwana przez kilkuosobowy zespół pod kierownictwem Franka Oza (użyczył on lalce głosu). Pomimo zgrania ekipy, na jedno, kilkusekundowe ujęcie trzeba było poświecić często nawet i pół dnia. Do tego doszło jeszcze kolejne nieszczęście - śmierć kierownika drugiego zespołu kamer Johna Barry'ego. Wszyscy coraz częściej przepowiadali klęskę piątej cześci, ale tak się nie stało. Powstał znakomity film i co równie ważnie - dochodowy. Kolejna część była nieunikniona.
Reżyserię "Powrotu Jedi" Lucas również chciał powierzyć innemu twórcy, zachowując jednak większy wpływ na produkcję i wizję filmu, niż to miało miejsce przy "Imperium kontratakuje". Rozpoczęły się żmudne poszukiwania, ale większość uznanych reżyserów w owym czasie była zajęta przy innych produkcjach, lub też miała podpisane kontrakty na najbliższy czas. Na liście Lucasa zostały ostatecznie dwa nazwiska - David Lynch i Richard Marquand. Pierwszy z nich odmówił ze względu na ograniczoną swobodę twórczą (ciekawe jak by wyglądała jego wersja "Powrótu Jedi"?), a więc został tylko jeden kandydat - Richard Marquand. Podjął się on realizacji filmu, choć nie miał zbyt wielkiego pojęcia na temat "Gwiezdnych wojen". Dał temu wyraz w swoich pierwszych wypowiedziach na temat filmu, gdy stwierdził, że rycerze Jedi powinni trzymać miecz oburącz ("Przecież każde dziecko wie, że miecz jest za ciężki na jedną rękę"). Lucasowi to jednak odpowiadało, ponieważ mógł mieć większy wkład w kształt filmu, bez potrzeby angażowania się w produkcję.
Tradycyjnie pojawił się problem ze scenariuszem. Jego opracowaniem zajął się ponownie Lawrence Kasdan, jednak jego prace przebiegały niezwykle wolno. W końcu Kasdan oddał Lucasowi gotowy projekt, który nosił nazwę "Revenge of the Jedi". W ostatniej chwili George doszedł do wniosku, że tytuł nie jest zgodny z naturą Jedi i zmienił go na "Return of the Jedi". Scenariusz skopiowano w całości tylko w trzech egzemplarzach - dla Lucasa, Marquanda i producenta filmu Kazanjina. Reszta ekipy posiadała jedynie niepełne wersje skryptu, co miało zapobiec ewentualnym przeciekom do prasy i poznaniu przez fanów kluczowych scen przed premierą filmu.
Po deszczu, wietrze i śniegu - tym razem ekipa udała sie do Arizony, gdzie filmowcom dały się we znaki panujące tam upały. Na planie pojawiła się nawet tabliczka witająca przyjezdnych, na której było napisane "Witamy w krainie mlekiem i miodem płynącej, gdzie piasek i słońce, słońce, słońce, słońce...". Nieco lepiej było w porośniętej lasami Kalifornii, udającej powierzchnię Endoru. Lucas starał się czuwać nad całością zdjęć. Pojawiał się na planie i obserwował realizacje ujęć, a następnie przekazywał swoje uwagi. Marquandowi nie przeszkadzał taki styl pracy, a jego współpraca z George'em układała się znakomicie. Nie można było tego powiedzieć o Jabbie, który nie za bardzo chciał współpracować z ekipą. Jego kukłę musiało obsługiwać aż pięciu techników - dwóch zajmowało się dłońmi, po jednym operował językiem, oczami i ogonem. Efekt końcowy był jednak zadowalający. Po skończeniu wszystkich ujęć i montażu, Lucas stwierdził: "Gdybym chciał mieć taki film, który by mi się podobał, powinienem sam go wyreżyserować". Dopiero po kilkunstu latach zdecydował się na to, przy realizacji "Mrocznego Widma".
"Gwiezdne wojny" miały szansę dołączyć do najdroższych porażek w historii kina i stanąć na jednej półce obok "Kleopatry" i "Wrót niebios". Tak się jednak nie stało, a film zdobył rzesze fanów. Na początku tej historii był tylko scenariusz i entuzjazm młodego filmowca, George'a Lucasa. W pierwotnej wersji scenariusz wydawał się - przyznajmy szczerze - bardzo słaby. Opowiadał on historię księżniczki Lei Aguilea, która w towarzystwie Jedi, Luke'a Skywalkera i jego przyjaciela Annikina Starkillera, ucieka przed złym Imperatorem. Po drodze spotykają dwóch młodych chłopców, chcących przyłączyć się do rebelii, oraz dwóch biurokratów, mających wprowadzić tak zwany elemet komiczny (upijają się, przewracają itp.) Zgodnie z tym scenariuszem księżniczka miała zostać porwana, a zadaniem reszty bohaterów było uratowanie jej. Na koniec miałoby dojść do bitwy z flotą Imperium, po której dzielni piloci Rebelii zostają nagrodzeni medalami przez oswobodzoną księżniczkę.
Nic dziwnego, że ani agent, ani szefowie United Artist (Lucas zwrócił się do nich w sprawie realizacji filmu) nie zrozumieli "o co właściwie temu chłopakowi chodzi". Nadzieja pojawiła się wraz z osobą Alana Ladda, który zachwycony filmem Lucasa "American Graffiti", pragnął pozyskać artystę dla studia 20th Century Fox i w tym celu obiecał pomóc mu w przekonaniu szefów wytwórni do projektu "Gwiezdnych wojen". Po długich i niełatwych negocjacjach Lucas zawarł porozumenie dotyczące środków przeznaczonych na realizację swojego pomysłu. Młody reżyser natychmiast przystąpił do prac nad poprawieniem, a raczej napisaniem na nowo scenariusza. W sierpniu 1975 roku miał już gotowy zarys całej historii i w takiej wersji postanowił przedstawić go szefom Foxa. Udało mu się uzyskać ich aprobatę w dużej mierze dzięki sugestywnym wizjom artystycznym autorstwa Ralpha McQuarrie, który wykonał koncepcje kilku scen mających znaleźć się w filmie. Mimo tego, studio 20th Century Fox do samego końca podchodziło do "Gwiezdnych wojen" z nieufnością i określało je "jako ten film naukowy".
Następnym krokiem Lucasa było przystąpienie do poszukiwania planów zdjęciowych i aktorów. Od samego początku chciano zatrudnić głównie początkujących artystów, co miało zdaniem szefów Foxa obniżyć i tak wysoki koszt filmu. Wielkim sukcesem było w tym kontekście zaangażowanie do roli Obi-Wana, znanego brytyjskiego aktora Aleca Guinnesa, który właśnie przebywał w Hollywood na planie filmu "Murder by Death". Do roli Hana Solo, Lei i Luke'a, zgłosiło się wielu kandydatów. Po wstępnych przesłuchaniach ich liczbę znacznie zredukowano, tak aby utworzyć dwie grupy. W pierwszej znalazł się Harrison Ford, Mark Hamill i Carrie Fisher, w drugiej zaś Christopher Walken (jako Solo), Will Selzer (jako Luke) oraz Terii Numm (jako Leia). Ostatecznie casting wygrała pierwsza grupa, która zdaniem Lucasa bardzo dobrze ze sobą współpracowała.
Pierwsze zdjęcia odbyły się w Tunezji, gdzie były kręcone sceny z pustynnej planety Tatooine. Ekipa od samego początku borykała się tam ze znacznymi problemami. Zaczęło się od... deszczu, który nie padał w Tunezji tak intensywnie od 50 lat. Gdy przestało lać, pojawiła się wichura - bardzo silny wiatr przewracał dekoracje i uniemożliwiał prace.
Po powrocie z Afryki, doszło do konfliktu między Lucasem, a operatorem Gilbertem Taylorem, który za plecami reżysera konsultował się z Foxem w sprawie poszczególnych scen. Później nastąpiła cała fala niemiłych zdarzeń. Najpierw do szpitala trafił Stuart Freeborn, zajmujący się wykonywaniem postaci mieszkańców galaktyki. Następnie pirotechnicy użyli zbyt silnego materiału wybuchowego, co zakończyło się zniszczeniem znacznej części dekoracji. Wreszcie Lucas obejrzał efekt pracy Industrial Light & Magic i doznał załamania nerwowego. Trafił do szpitala , gdzie stwierdzono, że ma problemy z układem krążenia i zalecono mu długi odpoczynek. Niestety nie było na to czasu, bowiem wszystkie terminy zostały już przekroczone, a film ciągle nie był gotowy. Doszło do zmian w kierownictwie ILM oraz do zatrudnienia dodatkowych pracowników, dzięki czemu w końcu udało się dokończyć zdjęcia. Po pierwszych pokazach ludzie z Foxa byli przedstawionym materiałem zadowoleni, ale nie zachwyceni. "Nową nadzieję" czekało jeszcze dodanie niektórych efektów, a także podłożenie dźwięku.
Na kolejnym etapie bardzo ważnym zagadnieniem okazała się być dystrybucja filmu w amerykańskich kinach, ponieważ ich właściciele nie przepadali za produkcjami typu science-fiction. Do tej pory ten rodzaj filmów przyciągał bardzo małą rzeszę publiczności, dlatego też 20th Century Fox musiało zgodzić się na to, by film był wyświetlany zaledwie w dwóch kinach w każdym dużym mieście. Kampanię reklamową ograniczono do czasopism uczniowskich i studenckich oraz do lokalnych telewizji i rozgłośni radiowych.
Po wejściu "Gwiezdnych wojen" na duże ekrany, sukces przyszedł bardzo szybko, a cały świat oczekiwał dalszych przygód dopiero co poznanych bohaterów. Lucas był zmuszony do nakręcenia następnej części w niewątpliwie krótkim okresie czasu, gdyż taka była umowa z Foxem. Tuż po premierze epizodu czwartego rozpoczęły się więc prace nad kolejnym scenariuszem. George stworzył zarys całej historii, po czym przesłał go do opracowania niezwykle doświadczonej scenarzystce Leigh Brackett. Niestety jej prace przerwała śmierć w marcu 1978 roku. Obowiązki L. Brackett przejął Lawrence Kasdan, jednakże stworzona przez niego pierwsza wersja scenariusza nie została zakceptowana przez Lucasa. Zapowiadały się jeszcze większe trudności niż przy "Nowej nadziei".
Przemęczony pracą nad pierwszą częścią, Lucas postanowił powierzyć reżyserię "Imperium kontratakuje" innej osobie. Wybór padł na dawnego nauczyciela George'a z Uniwersytetu Południowej Karoliny - Irvina Kershnera. Kershner bardzo długo rozważał propozycje Lucasa i zgodził się na nią dopiero po otrzymaniu wolnej swobody twórczej (myślę, że filmowi wyszło to na dobre).
Na szczeście nie było problemu z obsadą do kontynuacji. Wszyscy aktorzy zgodzili się zagrać w drugiej części, mieli oni zresztą kontrakty podpisane na 3 produkcje. Mimo wszystko Lucas brał pod uwage utratę któregoś z wykonawców, choć wówczas pozostawało mu tylko nagłe uśmiercenie bohatera w początkowej fazie filmu. Na udział w "Imperium kontratakuje" wyraził chęć także Alec Guiness i, mimo ciężkiej choroby oczu, zagrał kilka scen na niebieskim tle, które potem można było wstawić w dowolne miejsce w filmie.
Zdjęcia rozpoczęto na północy Norwegii, gdzie kręcono sceny z lodowej planety Hoth. Była to najmroźniejsza zima w tym kraju od kilkudziesięciu lat. Aktorzy mieli problem z dotarciem na plan, a potem z wydostaniem się, gdyż zostali oni odcięci od świata lawiną na ponad tydzień. Co więcej ujęcia mogły trwać nie więcej niż 30 sekund, ponieważ śnieg zasypywał soczewki kamer. W rezultacie nakręcono tylko połowę z zaplanowanych wcześniej ujęć.
Po powrocie do Londynu pojawił się konflikt między Lucasem a Kershnerem. Reżyser "Imperium kontratakuje" stosował swój oryginalny tryb pracy, w którym dbałość o szczegóły odbijała się na wyraźnie wolnym tempie prac. Denerwowało to Lucasa, bo produkcja filmu się przedłużała, a on opłacał ją ze swoich ograniczonych wówczas funduszy. Każdy dzień przedłużenia kosztował go 100 tys. dolarów, a pewnym momencie skończyło się dofinansowywanie ze strony 20th Century Fox.
Na planie największych kłopotów dostarczała lalka Yody, która była obsługiwana przez kilkuosobowy zespół pod kierownictwem Franka Oza (użyczył on lalce głosu). Pomimo zgrania ekipy, na jedno, kilkusekundowe ujęcie trzeba było poświecić często nawet i pół dnia. Do tego doszło jeszcze kolejne nieszczęście - śmierć kierownika drugiego zespołu kamer Johna Barry'ego. Wszyscy coraz częściej przepowiadali klęskę piątej cześci, ale tak się nie stało. Powstał znakomity film i co równie ważnie - dochodowy. Kolejna część była nieunikniona.
Reżyserię "Powrotu Jedi" Lucas również chciał powierzyć innemu twórcy, zachowując jednak większy wpływ na produkcję i wizję filmu, niż to miało miejsce przy "Imperium kontratakuje". Rozpoczęły się żmudne poszukiwania, ale większość uznanych reżyserów w owym czasie była zajęta przy innych produkcjach, lub też miała podpisane kontrakty na najbliższy czas. Na liście Lucasa zostały ostatecznie dwa nazwiska - David Lynch i Richard Marquand. Pierwszy z nich odmówił ze względu na ograniczoną swobodę twórczą (ciekawe jak by wyglądała jego wersja "Powrótu Jedi"?), a więc został tylko jeden kandydat - Richard Marquand. Podjął się on realizacji filmu, choć nie miał zbyt wielkiego pojęcia na temat "Gwiezdnych wojen". Dał temu wyraz w swoich pierwszych wypowiedziach na temat filmu, gdy stwierdził, że rycerze Jedi powinni trzymać miecz oburącz ("Przecież każde dziecko wie, że miecz jest za ciężki na jedną rękę"). Lucasowi to jednak odpowiadało, ponieważ mógł mieć większy wkład w kształt filmu, bez potrzeby angażowania się w produkcję.
Tradycyjnie pojawił się problem ze scenariuszem. Jego opracowaniem zajął się ponownie Lawrence Kasdan, jednak jego prace przebiegały niezwykle wolno. W końcu Kasdan oddał Lucasowi gotowy projekt, który nosił nazwę "Revenge of the Jedi". W ostatniej chwili George doszedł do wniosku, że tytuł nie jest zgodny z naturą Jedi i zmienił go na "Return of the Jedi". Scenariusz skopiowano w całości tylko w trzech egzemplarzach - dla Lucasa, Marquanda i producenta filmu Kazanjina. Reszta ekipy posiadała jedynie niepełne wersje skryptu, co miało zapobiec ewentualnym przeciekom do prasy i poznaniu przez fanów kluczowych scen przed premierą filmu.
Po deszczu, wietrze i śniegu - tym razem ekipa udała sie do Arizony, gdzie filmowcom dały się we znaki panujące tam upały. Na planie pojawiła się nawet tabliczka witająca przyjezdnych, na której było napisane "Witamy w krainie mlekiem i miodem płynącej, gdzie piasek i słońce, słońce, słońce, słońce...". Nieco lepiej było w porośniętej lasami Kalifornii, udającej powierzchnię Endoru. Lucas starał się czuwać nad całością zdjęć. Pojawiał się na planie i obserwował realizacje ujęć, a następnie przekazywał swoje uwagi. Marquandowi nie przeszkadzał taki styl pracy, a jego współpraca z George'em układała się znakomicie. Nie można było tego powiedzieć o Jabbie, który nie za bardzo chciał współpracować z ekipą. Jego kukłę musiało obsługiwać aż pięciu techników - dwóch zajmowało się dłońmi, po jednym operował językiem, oczami i ogonem. Efekt końcowy był jednak zadowalający. Po skończeniu wszystkich ujęć i montażu, Lucas stwierdził: "Gdybym chciał mieć taki film, który by mi się podobał, powinienem sam go wyreżyserować". Dopiero po kilkunstu latach zdecydował się na to, przy realizacji "Mrocznego Widma".